USPOKÓJCIE SIĘ!
Nie mogłam już
wytrzymać coraz głośniejszych wrzasków Ginny oraz Rona. Od dobrych pięciu minut
darli się na siebie i darli, a właściwie to moja przyjaciółka się darła, jej
brat jedynie starał się ją przekrzyczeć, jednak marnie mu to wychodziło.
– Hermiono, cicho! – warknęła
na mnie dziewczyna.
– Hermiono, nie
wtrącaj się! – zwrócił się w moją stronę w tym samym momencie chłopak.
– Jak ty do niej
mówisz?! Zamknij się! – ryknęli na siebie jednocześnie.
I tak w kółko. Harry
stał między nimi, by tylko nie doszło do rękoczynów – różdżki zabrałam im już
dawno. Teraz starałam się ich jedynie uspokoić, ponieważ wokół nas robiło się
coraz większe zbiorowisko.
A o co poszło? Jakże
mądry Ron poprzedniego dnia postanowił jednak powiedzieć pani Weasley o tym, co
wyprawia Ginny – że się nie uczy, że opuszcza lekcje, że w ogóle nie
przygotowuje się do SUM-ów. Oczywiście sama przypomniałam mu, kiedy zaczęły się
jego powtórki do tegoż egzaminu, ale on jedynie wydarł się na mnie. Siedział
później naburmuszony, dopóki nie przyszła ruda i nie zrobiła mu awantury. Pani
Weasley wysłała jej bardzo dobitnego wyjca. Bardzo.
Głos kobiety nadal dzwonił mi w uszach, dokładnie tak samo jak dzisiaj w
Wielkiej Sali.
Zauważyłam łzy w
oczach Ginny, a moje serce od razu ścisnęło się z żalu. Rudowłosa była o wiele
twardsza ode mnie, więc skoro zbierało jej się na płacz, musiało ją to bardzo
boleć.
Nienawidziłam widoku
słonych kropel spływających po policzkach dziewczyny.
– Jak w ogóle śmiesz
się wtrącać w moje życie?! – krzyknęła Ginny ochryple. – To, co robię, to moja
sprawa! Ani nie twoja, ani tym bardziej mamy!
– Nie pozwolę, by moja
siostra zachowywała się jak…jak jakaś Ślizgonka! – Ron niemal wypluł to słowo.
Ostatnio Draco chyba obrał sobie za punkt honoru, by mój przyjaciel rzucił mu
się do gardła przed Bożym Narodzeniem. Denerwował go w każdy możliwy sposób, a Ron
szalał z wściekłości. – Idź sobie do Malfoya i reszty, proszę, stworzycie
świetny zespół!
– Wiesz co?! –
wrzasnęła w końcu Ginny, a ja wiedziałam, że jest na skraju. – Żałuję, że tam
nie trafiłam! Żałuję, że mam taką rodzinę! Nienawidzę jej, a w szczególności
ciebie! Dajcie mi wszyscy święty spokój!
Ginny wybiegła z
pokoju wspólnego, już nie powstrzymując łez. Jęknęłam. To ona bardziej przeżyła
całą kłótnię. A ja nie chciałam, by cierpiała. Poczułam nagłe współczucie, a na
jej brata zwykłą złość.
On za to zaciskał
mocno pięści. Widziałam, że jego kostki pobielały, a on sam robił się coraz
bardziej czerwony na twarzy.
– Czy wy ją
słyszeliście? – spytał z furią. – Słyszeliście, co powiedziała?
– Tak, Ron,
słyszeliśmy – mruknął Harry. – Cały pokój wspólny słyszał. No, na co się
gapicie? Koniec przedstawienia! – warknął do pozostałych Gryfonów. Na twarzach
niektórych był strach, na innych zaskoczenie, najczęściej jednak widziałam
rozbawienie.
Ugh. Jeszcze tego brakowało – prychnęłam w
myślach. Prędko o tym nie zapomną.
Podczas gdy uczniowie
powrócili do swoich zajęć, ja założyłam ręce na piersiach, mrużąc oczy.
– Naprawdę nie
rozumiem cię, Ron – powiedziałam. – Jak możesz tak traktować własną siostrę?
Rudzielec spojrzał w
furią w moją stronę.
– Może jeszcze
pochwalasz jej zachowanie?!
– Nie krzycz na mnie,
Ron! – zawołałam, powoli sama tracąc nad sobą panowanie. – Nie, nie pochwalam,
ale ty też nie zachowujesz się jak wzór do naśladowania. Zamiast z nią porozmawiać, jak człowiek, od razu piszesz do waszej mamy, w dodatku mocno wszystko
wyolbrzymiając oraz koloryzując. Niby od kiedy „Ginny zrobiła się agresywna
oraz zwyczajnie chamska” i to jeszcze przez samo „h”? Rozumiem – jesteś jej
bratem, chcesz dla niej jak najlepiej, ale czy przypadkiem nie czujesz po
prostu zazdrości, że ona kogoś ma, a ty nadal nikogo sobie nie znalazłeś?
Te słowa wypłynęły z
moich ust szybciej, niż zdążyłam je przeanalizować. Dopiero po sekundzie
uświadomiłam sobie, że mam rację.
Ron był zazdrosny.
Znalazłam jego kolejny słaby punkt.
Och, Ron. Tylko nie zmarnuj swojego najlepszego okresu w
życiu.
Rudzielec zrobił się
purpurowy na twarzy.
Oj, Hermiono. Zdecydowanie musisz zacząć panować nad
językiem.
Kątem oka zauważyłam,
że Gryfoni znowu zaczynają się nam przypatrywać. Coraz lepiej.
– Skąd wiesz, co
czuję?! – krzyknął Ron. – Jesteś córką Trelawney czy jak?! Jasnowidzka jakaś?!
– Nie muszę być
jasnowidzką, bo to widać! Prawda, Harry?
Czarnowłosy miał
zakłopotaną minę.
– E… Cóż. E…
– Och, tak. Dobrze
wiesz, że mam rację, ale nie powiesz tego, bo Ron to twój przyjaciel!
– Wcale nie! –
zaprzeczył gwałtownie Harry. – Ron wcale nie jest o nic zazdrosny, po prostu
zależy mu na Ginny i…
– Tak, z pewnością, bo
Ron zawsze bardzo martwił się o Ginny – prychnęłam. – Ostatni przejaw troski
pojawił się u niego, kiedy została porwana do Komnaty Tajemnic.
– Hermiono!
– Ty lepsza nie
jesteś! – ryknął Ron. – Też nie miałaś chłopaka!
– Jesteś beznadziejny
– stwierdziłam. On naprawdę nie wiedział o Wiktorze? – Nie mam ochoty z tobą
dłużej rozmawiać.
– Haha, czyli tutaj
jest gnom pogrzebany! – zawołał Ron z triumfem. – Trafiłem w twój czuły punkt,
więc wymigujesz się od dalszej kłótni!
– Nie, Ron. Po prostu nie
będę rozmawiać z kimś, dla kogo najważniejszą rzeczą jest posiadanie dziewczyny
oraz pogrążenie swojej siostry. Zachowujesz się jak kilkuletni dzieciak. – Rzuciłam
w stronę chłopaka jego różdżkę. Złapał ją zręcznie w locie. – Masz. A ty,
Harry, uważaj, żeby nic nikomu nie zrobił. Idę poszukać Ginny. Żegnam.
I ruszyłam w stronę
wyjścia z pokoju wspólnego.
– Ron, nie!
Odwróciłam się
gwałtownie. Harry mocował się z rudzielcem, próbując wyrwać mu różdżkę, którą
celował we mnie.
W moich oczach momentalnie
pojawiły się łzy.
Chciał rzucić na mnie
urok. W dodatku kiedy byłam odwrócona do niego tyłem i nie mogłam się obronić.
Miał zamiar zaatakować swoją przyjaciółkę.
Ukłucie. Kolejna
szpilka wbiła się w moje serce, tym razem bardzo głęboko.
A rana na nim stawała
się coraz większa.
Nie wiedziałam, czy
ktokolwiek usłyszał to, co wtedy samo wyrwało się z mojego gardła przez
rozchylone w zdziwieniu wargi:
– Ron, jak mogłeś…
Z pokoju wspólnego
wybiegłam, krztusząc się łzami. Dokładnie tak jak Ginny.
Gdy przemierzałam
kolejne korytarze, byle uciec daleko od niego, przez moją głowę przeleciała
myśl, czy rudzielec na pewno nadal znaczy dla mnie tyle, co wcześniej.
No bo ile można być
ranionym przez osobę, którą darzy się uczuciem silniejszym od zwykłej
przyjaźni?
***
Nie mogłam nigdzie
znaleźć Ginny. Podejrzewałam, że zaszyła się gdzieś, daleko od innych. Dawno
nie widziałam jej w takim stanie. W oczach dziewczyny dostrzegłam, że jest z
nią naprawdę źle, a to, co wykrzyczała Ronowi, jedynie mnie w tym utwierdziło.
W pewnym sensie
rozumiałam Ginny. Też byłam niezależna. Nie lubiłam, gdy ktoś mi coś narzucał
lub miał do mnie o coś pretensje. Nie pochwalałam jednak tego, co robiła. Sama
poradziłam jej, by zaczęła cieszyć się życiem, by przestała myśleć wyłącznie o
Harrym, skoro na razie Wybraniec jest dla niej niedostępny, i dała szansę innym
chłopcom nią zainteresowanym, lecz nic nie wspominałam o przestaniu
przejmowania się nauką. Zapłaciłaby za to zbyt dużą cenę. Wykształcenie bardzo
liczyło się w czarodziejskim świecie, a wyniki SUM-ów traktowano tak samo
poważnie jak owutemów.
Ginny już od dłuższego
czasu wiedziała, co chce robić w życiu – coś związanego z quidditchem. I miała
pewność, że cokolwiek by to nie było, jej umiejętności staną się najważniejsze.
Ja uważałam trochę inaczej. Jeśli dziewczynie nie powiodłoby się właśnie w
quidditchu, czy miałaby jakąś alternatywę?
Nie.
Ze słabymi wynikami po
Hogwarcie żaden rozsądny czarodziej nie przyjąłby jej do siebie w jakiejkolwiek
pracy. Owszem – mogłaby trafić na kogoś, kto nie patrzy na SUMY i owutemy, a na
moc czy umiejętności magiczne, ale co z tego, jeśli nie ćwiczy, nie uczy się?
Zawsze pojawiało się
jakieś „ale”. Ginny musiała przyjąć to do wiadomości.
Westchnęłam, opierając
się o kamienną ścianę. Podejrzewałam, że moja przyjaciółka ukryła się na boisku
do quidditcha. W chwilach stresu bardzo często właśnie tam się wyładowywała,
odprężała. Dla mnie takim miejscem był biblioteka.
Otarłam łzy, które po
raz kolejny stanęły mi w oczach.
Dlaczego musiałam
zakochać się w Ronie? Dlaczego w ogóle musiałam
się zakochać? Przez Gryfona słowo „zakochanie” zaczęło kojarzyć mi się jedynie
z bólem i ranieniem, z niczym więcej. Wcześniej miłość postrzegałam jako coś
wspaniałego. Niesamowitego, niekiedy nie do końca wytłumaczalnego, rządzącego
się własnymi prawami.
Stało się to dla mnie
wyłącznie złudzeniem.
I chyba właśnie wtedy,
w zimnym korytarzu, w pełni zrozumiałam, że miłość nie zawsze jest szczęśliwa.
Właśnie wtedy przestraszyłam się jej. Przestraszyłam się, jakie jeszcze mogą być
efekty mojego uczucia skierowanego do Rona.
Poczułam strach przed
czymś, co od tamtej pory miało dla mnie być jedynie synonimem bólu.
Spojrzałam na zegarek.
Kilka minut po wpół do siódmej. Nie chciałam wracać do pokoju wspólnego. Na
pewno nadal był tam on, a ja bałam
się spojrzeć mu w oczy. Postanowiłam po prostu skierować się do sali
transmutacji i poczekać tam na Teodora. Odepchnęłam się od ściany, po czym
ruszyłam korytarzem.
Ślizgon od poprzednich
korepetycji denerwował mnie coraz bardziej. Ja jego zresztą też, ponieważ nie
miałam zamiaru milczeć, podczas gdy on kpił sobie z mojej osoby.
Nie mogłam jednak nie
zauważyć tej niemalże niezauważalnej nici porozumienia, którą zawiązaliśmy.
Lecz i tak nie zmieniało to faktu, że bałam się Teodora.
Był synem
śmierciożercy.
Śmierciożercy, który
tak wiernie służył Czarnemu Panu.
Śmierciożercy, który
podczas walki w Ministerstwie Magii niemalże pozbawił mnie życia.
Tak, on też tam był.
Po wszystkim miałam pewność, że złapano go, że został zesłany do Azkabanu.
Jednak nie.
Zdołał uciec przed
aurorami, a mi jeszcze przez długi czas stawał przed oczami widok jego ust
rozciągniętych w szyderczym uśmiechu.
Bałam się i Teodora, i
jego ojca. Myśl o którymkolwiek z nich przyprawiała mnie o nieprzyjemne
dreszcze na plecach. A sytuacja na ostatnich korepetycjach… Z jednej strony
czułam strach, że faktycznie przegięłam i podpadłam Teodorowi, jednak z drugiej
nie mogłam dawać się tak traktować. Pocieszałam się jedynie myślą o tym, iż w
Hogwarcie jestem bezpieczna. W zamku nic złego nie mogło mi się stać.
Właśnie. Mnie nic.
Mojej rodzinie tak.
Obawiałam się o życie
mamy i taty. Byli niemalże bezbronni, a to, że ojciec wiele, wiele lat temu
uczył się karate, nie dawało mu przewagi nad czarodziejami.
Westchnęłam i potarłam
dłonią czoło.
Wszystko zdecydowanie
za bardzo się komplikowało.
Nagle poczułam ból, a
z moich ust wydostało się syknięcie. Wychodząc zza rogu, zderzyłam się z kimś,
tak jak kilka dni temu.
W dodatku z dokładnie
tą samą osobą.
Okazała się nią być
wysoka, smukła dziewczyna o jasnej cerze i blond włosach. Jej oczy miały
błękitny kolor, a nos zgrabny kształt. Krukonka, jak wywnioskowałam z odznaki
na piersi dziewczyny, była naprawdę bardzo ładna, o ile nie po prostu piękna.
– O Merlinie,
przepraszam! – odezwała się pierwsza. Poprzednim razem to ja zaczęłam, nawet
nie dając jej odpowiedzieć, bo od razu się oddaliłam, chcąc jak najszybciej
odebrać swoją torbę.
Odsunęłam się o krok.
– Nic się nie stało –
mruknęłam. – To ja się zagapiłam.
– Na pewno wszystko w
porządku? – upewniła się. Zmarszczyła brwi. – Hej, czy przypadkiem niedawno też
się nie stuknęłyśmy?
– Stuknęłyśmy się –
przyznałam. – No, więc…
– Jestem Ivy –
przerwała mi, wyciągając w moją stronę dłoń. Niepewnie uścisnęłam ją.
– Hermiona.
Przyjrzała się mi dokładnie.
– Płakałaś? – spytała
podejrzliwie.
Skarciłam się w duchu.
Oj, Hermiono. Jak już masz płakać, to przynajmniej później
wyglądaj naturalnie!
– Nie – skłamałam. – Oczy
mi ostatnio łzawią.
– Chłopak?
Zbiła mnie tym lekko z
tropu. Poczułam się urażona takimi podejrzeniami, a jednocześnie zaniepokojona.
No bo skąd mogła wiedzieć?
– Naprawdę nie
płakałam – odparłam stanowczo.
Uśmiechnęła się lekko.
– Jasne. Gdzie
idziesz? Mogę cię odprowadzić, a ty opowiesz mi o tym kretynie, który cię
zranił.
– Nikt mnie nie zranił
– odpowiedziałam cierpko.
– Przecież widzę.
– Ale…
– Umiem to rozpoznać –
znowu mi przerwała, jednak nie gwałtownie. Z lekkim uśmiechem, a w jej głosie
słyszałam zrozumienie i pewnego rodzaju pobłażliwość. – No, opowiadaj.
Czułam się naprawdę
dziwnie. Dopiero co poznałyśmy się z tą dziewczyną, a ona już zachowywała się
tak, jakbyśmy od dawna były przyjaciółkami. I jakoś nie miałam jej za złe
takiego naciskania, chcąc dowiedzieć się prawdy.
W dodatku odczuwałam
dziwną chęć wyżalenia się jej, choć powtarzałam sobie, że nie powinnam
powierzać dziewczynie swych sekretów. Od Ivy jednak biła otwartość. I jeszcze
to przyjacielskie nastawienie… Miała w sobie coś takiego, co sprawiło, że od
razu w niewielkim stopniu zdobyła moje zaufanie.
Ruszyłyśmy korytarzem
w stronę schodów. Dziewczyna czekała cierpliwie, aż pierwsza się odezwę. To
stanowiło jej kolejną zaletę.
– Mój przyjaciel
chciał mnie przekląć, kiedy byłam odwrócona – wyznałam cicho po chwili. – W
dodatku wcześniej pokłóciliśmy się, i to bardzo, możliwe, że ja przegięłam,
jednak takie coś…
Westchnęłam, nie
potrafiąc powiedzieć nic więcej.
Na początku sądziłam,
iż Ivy powie, że jest jej przykro i zamilknie, skoro żaden chłopak nie złamał
mi serca, nie wyzwał, skoro w sumie nie zdarzyło się nic aż tak wielkiego, jak
zapewne podejrzewała.
Ale ona zachowała się
inaczej.
– Dupek – skwitowała
bez zahamowań. Spojrzałam na nią szybko. Marszczyła z gniewu brwi. – Nie
rozumiem, dlaczego niektórzy faceci są takimi idiotami, by rzucać na dziewczęta
jakieś uroki. Dobrze, mogę zgodzić się z tym, że czasami IM należy się porządna
Drętwota. Mój przyjaciel niekiedy
zasługuje na zwykłą Avadę, bo nie warto cackać się z nim przy pomocy tak
słabego zaklęcia. Jednak żeby atakować przedstawicielkę płci pięknej? Ugh, świat schodzi na trolle. Faceci zachowują się
coraz gorzej. I to jeszcze twój przyjaciel! Naprawdę tego nie rozumiem. O co w
ogóle poszło?
Odrobinę
zdezorientowana po tak nagłym wybuchu dziewczyny, dopiero po chwili się
otrząsnęłam.
– Długo by opowiadać.
Ivy prychnęła.
– Wiesz, nie sądziłam,
że Weasley może się tak zachować wobec ciebie – stwierdziła. Uniosłam brwi.
– Skąd wiesz, że to
był Ron? – spytałam.
Zaśmiała się gorzko.
– Przyjaźnisz się z
Weasleyem i Harrym, a nie sądzę, by Harry był aż tak cofnięty w rozwoju. Nie
wygląda na takiego, u którego szacunku do dziewcząt brak. Weasley już prędzej.
Dotarłyśmy do schodów.
Zaczęłyśmy powoli schodzić w dół.
– Ron nie jest
cofnięty w rozwoju – zaprzeczyłam gwałtownie.
– Jak to nie? A co ci
chciał zrobić, hm?
– Owszem, Ron jest
nieco porywczy – odparłam spokojnie – ale nie cofnął się w rozwoju. W dodatku
mimo wszystko przyjaźnię się z nim i nie mów tak – dodałam chłodno.
– Przepraszam, ale wstrząsnęło
mną to, co chciał zrobić, mówiąc krótko. W dodatku przez niego płakałaś… Czy na
pewno tak wygląda przyjaźń?
Westchnęłam, nie
odpowiadając. Weszłyśmy w korytarz wiodący do klasy transmutacji.
Tak wygląda nieszczęśliwe zakochanie.
– W sumie gdzie my
idziemy? – spytała po chwili Ivy.
Parsknęłam śmiechem.
– Do klasy
transmutacji – odparłam.
– Korki?
Speszyłam się, czując,
że moje policzki nabierają różowego odcienia. Ivy uśmiechnęła się łagodnie.
– Nie ma się czego
wstydzić – odparła. – Mnie też się oberwało w pierwszym semestrze szóstej klasy,
tyle że u samego Snape’a. Miałam braki w eliksirach, a przecież wybrano mnie do
Czarodziejskiego Konkursu Eliksirów.
– Nie słyszałam o
czymś takim – powiedziałam, marszcząc brwi.
– Nauczyciele to
jeszcze ogłoszą. Międzynarodowy Instytut Edukacji Magicznej co roku organizuje Międzyszkolny
Konkurs Magiczny. Polega on na tym… A zresztą – Ivy machnęła ręką – wytłumaczą
wam i to pewnie już niedługo. Zazwyczaj jakoś teraz dyrektor otrzymuje listy od
Instytutu z dokładnymi wytycznymi.
Zaczerpnęłam głośno
powietrza. Od razu zapragnęłam wziąć udział w tym konkursie, niezależnie od
tego, gdzie on miał się odbyć, jakie były zasady, co stanowiło nagrodę za
wygraną. Musiałam wystartować bez
względu na wszystko.
– Ilu uczniów może
brać udział w tym konkursie? Na czym polega? Jakie są zasady? – zasypałam
dziewczynę pytaniami.
Zaśmiała się.
– Potrzymam cię trochę
w niepewności – odparła z rozbawieniem – dopóki nauczyciele wam tego nie
powiedzą.
Prychnęłam.
– To śmieszne.
Mogłabyś mi powiedzieć teraz, a nie bawić się w jakieś gierki!
Z jej gardła ponownie
wydostał się chichot. Już w ciągu tych kilku minut zauważyłam, że Ivy bardzo
dużo się śmieje.
– Mówiłam – chcę cię
potrzymać w niepewności. Zresztą już dochodzimy – dodała, wskazując głową drzwi
klasy transmutacji, które ukazały się na końcu korytarza, oświetlane blaskiem
pochodni.
– Ale… – jęknęłam,
jednak blondynka przerwała mi ze śmiechem.
– Wszystko wam
powiedzą, spokojnie.
Odezwałam się znowu
dopiero gdy doszłyśmy do sali, gdzie miały odbyć się moje korepetycje.
Odwróciłam się w stronę dziewczyny. Pochodnia obok drzwi rzucała na jej twarz
cień, przez co Krukonka wyglądała jeszcze ładniej.
– Dziękuję za
odprowadzenie – rzuciłam.
Ivy uśmiechnęła się
lekko.
– Nie ma za co. Idź
już, bo McGonagall się wkurzy.
Zmieszałam się.
– W sumie nie mam tych
zajęć z McGonagall – mruknęłam.
Uniosła brwi.
– Nie? To z kim?
Zawahałam się. Nie
chciałam, by Ivy pomyślała sobie nie wiadomo co, dlatego minęłam się trochę z
prawdą.
– Z koleżanką –
odparłam szybko. – Jest dobra z transmutacji, a McGonagall jako opiekunka
naszego domu i tak ma dużo pracy, więc przydzieliła mi jedną z uczennic.
Ivy już otworzyła
usta, by coś odpowiedzieć, jednak wtedy drzwi za moimi plecami otworzyły się.
Nie musiałam zgadywać, kto w nich stanął. Skrzywiłam się lekko, słysząc głos Teodora.
– No, jesteś, Granger
– mruknął. – Wchodź, chcę mieć to z głowy, muszę jeszcze dokończyć wypracowanie
dla Snape’a.
– Fajną masz
koleżankę, Hermiono – zauważyła Ivy, lustrując Teodora z góry na dół. W końcu
zatrzymała wzrok na jego twarzy i uśmiechnęła się. – Jestem Ivy.
Wyciągnęła rękę w
stronę chłopaka, a on po chwili z pewnym wahaniem ją uścisnął.
– Teodor. Granger,
jaką znowu koleżankę? – warknął.
Westchnęłam.
– Jeszcze raz dzięki,
Ivy – powiedziałam.
– Nie ma sprawy,
Hermiono. No, to zostawiam was samych. – Uśmiechnęła się przebiegle. – Do
jutra.
I odeszła szybkim
krokiem. Odwróciłam się w stronę Teodora. Chłopak zmrużył oczy, wpatrując się
we mnie groźnie.
– Nott, podobno się
spieszysz, tak? – spytałam oschle, chcąc przejść obok niego. On jednak
zablokował przejście ręką. Spojrzałam na niego ze złością.
– Coś ty znowu
wymyśliła, Granger? O co jej chodziło?
– Nie odpuścisz, prawda?
– warknęłam. – Weź tę rękę!
– Nie. Wytłumacz mi.
Westchnęłam ze
zniecierpliwieniem.
– Strasznie się
czepiasz mało istotnych rzeczy, wiesz? Tak powiedziała, nic ważnego – odparłam.
– No przepuść mnie!
– Co jej nagadałaś?
– Nott, uparłeś się,
żeby to ze mnie wyciągnąć? Powiedziałam, że mam korepetycje z koleżanką, żeby
sobie czegoś nie pomyślała.
– Niby co mogła sobie
pomyśleć? – prychnął.
– Nott, na miłość
boską, uczepiłeś się jednego słowa i
teraz będziesz mnie męczył do nocy, tak?
– Nie kuś.
– NOTT!
Zaśmiał się gardłowo i
upuścił rękę.
– Nie marnowałbym na
ciebie swojego cennego czasu, Granger.
– Swojego cennego czasu, jasne –
prychnęłam.
Z uniesioną wysoko
głową weszłam do klasy, nie czekając na reakcję Teodora.
***
Wparowałam do pokoju
wspólnego zła i zmęczona. To pierwsze uczucie spotęgował jeszcze palący wzrok
uczniów znajdujących się w pomieszczeniu.
Wiedziałam, że tak będzie.
Przez całą godzinę starałam
się na każdy możliwy sposób zmienić coś w wyglądzie myszy domowej, jednak nie
udało mi się w żadnym z przypadków. W dodatku Teodor śmiał się perfidnie ze mnie
(choć zazwyczaj tego nie robił), zwłaszcza gdy w końcu tupnęłam nogą, założyłam
ręce na piersiach i oświadczyłam, że nie będę więcej ćwiczyć.
Prychnęłam cicho na
wspomnienie tamtej sytuacji. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nie znajdowało
się w nim wiele osób. Kilku drugoklasistów grało w szachy pod oknem, w dalekim
kącie pokoju jakaś para splotła się w czułym uścisku, a gdzie indziej grupka
dziewcząt odrabiała prace domowe. Za to w fotelu przed kominkiem, opierając
brodę na kolanach, siedziała Ginny. Wzrok miała utkwiony w płomieniach.
Ruszyłam w jej stronę.
– Cześć, Ginny –
rzuciłam, siadając na kanapie. Dziewczyna jedynie mruknęła coś niezrozumiałego
w odpowiedzi. Westchnęłam. – Jak się czujesz?
Wzruszyła ramionami, w
końcu odwracając na mnie wzrok. Miała zaczerwienione od płaczu oczy i policzki od
łez.
– Normalnie – odparła
cicho. – Jak mam się czuć? Ron ciągle włazi mi z butami w życie, mama jest na
mnie wściekła, aha, i nie zapominajmy o moim chłopaku, który niestety nie
nazywa się Harry Potter. – Westchnęła. – Trochę kiepsko, nie sądzisz?
– Ron już taki jest,
nie zmienisz go – odrzekłam po chwili. – Zresztą nie tylko tobie ostatnio
uprzykrza życie. Gdy wybiegłaś, chciał mnie przekląć, ponieważ wygarnęłam mu,
dlaczego jest dla ciebie taki nieznośny.
Ginny uniosła brwi.
– A to…
– Wracając – kontynuowałam, nie chcąc, by rudowłosa zaklęła. – Może
musisz przekonać się do Deana? Przez tak długi czas czułaś się zafascynowana
Harrym. W końcu Wybraniec, ale…
– Nie tylko dlatego
zwróciłam na niego uwagę – przerwała mi Ginny. – Jest starszy, świetnie gra w quidditcha, odważny, sprytny, w dodatku
przystojny…
Zmarszczyłam brwi.
– Gdyby się dłużej
zastanowić, Dean jest taki sam. No, może nie grzeszy odwagą, jednak…
– Ale Dean to nie
Harry. Harry jest jeden jedyny, ten… wyjątkowy.
Westchnęłam po raz
kolejny.
– Pamiętasz, co kiedyś
ci powiedziałam na ten temat? Nie sądzisz, że po tylu latach powinnaś już dać sobie
z nim spokój? Zaczęłaś być sobą w jego towarzystwie, tak? To dobrze, bo
poczułaś się swobodnie, a z Harrym doszłaś do porozumienia jako przyjaciółka.
– Ty myślisz, że to
takie łatwe – burknęła Ginny. Później skrzywiła się i oparła czoło na swoich
kolanach. – Dlaczego akurat on? – jęknęła.
Zerwałam się z kanapy
i przytuliłam przyjaciółkę, głaszcząc po włosach.
– Ciesz się życiem –
powiedziałam cicho, dokładnie tak samo jak w wakacje. – Znajdź kogoś, kto chociaż
na chwilę przesłoni ci Harry’ego.
Nie odezwała się, ale
uniosła głowę.
– Chyba… chyba
znalazłam kogoś takiego.
Rozszerzyłam oczy ze
zdziwienia. Kucnęłam przed fotelem dziewczyny, a ta spuściła nogi na podłogę.
– Kogo? – spytałam.
Nie odpowiedziała.
Zmarszczyłam brwi.
– Ginny?
– Hermiono…
Zastanawiam się jedynie, czy każdy Ślizgon musi być… zły.
Uniosłam wysoko brwi,
niczego nie rozumiejąc.
– O czym ty mówisz?
Nie odezwała się
więcej. Po chwili jedynie wstała, wyminęła mnie i ruszyła w stronę dormitorium.
Również wyprostowałam się.
– Ginny! – zawołałam
za dziewczyną.
– Dobranoc, Hermiono!
– odparła przez ramię, po czym zniknęła na schodach.
Jeszcze przez chwilę
stałam w miejscu, lecz później znowu siadłam na kanapie.
Moja przyjaciółka zdziwiła
mnie. Nie wiedziałam, o co jej chodziło, jednak coś mi mówiło, że być może też
miała jakieś wątpliwości co do Ślizgonów. Czyżby w Slytherinie znajdował się
jeszcze jakiś wyjątek? Lecz jeśli tak, to kto? Draco, Blaise, a może też miała
na myśli Teodora? Chyba że odkryła drugą twarz Crabbe’a lub Goyle’a, co było w
sumie możliwe. Zawsze interesowało mnie, jak ci dwaj się zachowują, gdy nie ma przy
nich Dracona.
Spojrzałam w
płomienie, jakby próbując odnaleźć w nich lek na moje zmartwienia oraz
odpowiedź na dręczące pytania.
Empatia
Ron?! Dobra, on serio jest prymitywem, a jednocześnie prawdziwym gryfiaczkiem, nie wyobrażam go sobie w tej sytuacji...
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że Ginni chodzi od Tedka ^^
Kocham tego bloga, świetny ♥ Masz dobry styl, naprawdę. Jak ja nienawidzę tego idioty Weasleya! Jak on może... Zawsze mi się wydawało, że nie zasługuje na Hermionę. :>
OdpowiedzUsuńAww, dziękuję bardzo :)
UsuńCzy ja wiem... Gdy teraz, po prawie roku patrzę na tę scenę, to tak zastanawiam się i myślę, czy przypadkiem nie przesadziłam, no ale cóż - trzeba iść dalej xD
4 - godzina. Piekny mamy poranek. Przez pierwsze chwile myslalam, ze Tedd to Ivy! o_O A co do reszty... Wiesz, ze Cie kocham?... I masz moze gasnice?
OdpowiedzUsuńJeju kocham po prostu <3
OdpowiedzUsuńGinny
Ron to świnia! Rzucić zaklęcie do odwróconej tyłem PRZYJACIÓŁKI?! Tchórz i ....!!! Ivy nowa postać, wydaje się sympatyczna. od tak radosna i pełna energii :D konkurs? coś mi się wydaję, że H ma nowy cel. Hahah, koleżanka Nott jest mega, mega, mega.. mówiłam już że mam sznur w pokoju? powoli wchodzę na stołek, bo nie mogę wysiedzieć! koniec ględzenia, idę daleeej!
OdpowiedzUsuń