17 maja 2012

Rozdział 5. Świadomość istnienia

Dedykowany Ewie,
która piątego maja
obchodzi swoje urodziny.

Hogwarckie błonia były zalane ostatnimi promieniami zachodzącego powoli słońca. Wiatr porywał do tańca pożółkłe liście, lądujące później na spokojnej tafli jeziora. Jesień w tym roku nadeszła o wiele za szybko. Uwielbiałam lato, za zimą nie przepadałam. Kochałam grzejące mocno słońce, ciepły powiew wiatru tańczący na skórze, te wszystkie tak pięknie kwitnące kwiaty. Śnieg po kostki i zdrętwiałe od chłodu dłonie, których nigdy nie mogłam dogrzać? Nie, to nie dla mnie.
Korzystając z być może ostatniego tak ciepłego dnia tego roku, usiadłam na błoniach pod moim ulubionym drzewem – potężną wierzbą płaczącą znajdującą się nad jeziorem. Opierając się wygodnie o pień i trzymając leżący na podręczniku rozwinięty zwój pergaminu, kończyłam wypracowanie na starożytne runy. Harry za to rozsiadł się na trawie obok mnie, czekając, aż coś powiem.
– Dumbledore’a nie ma całymi dniami – mruknęłam w końcu, dopisując kilka słów do eseju. Po chwili zaproponowałam: – Może jest potrzebny w Ministerstwie?
Chłopak jednak pokręcił głową, rozrywając na strzępki kilka listków opadłych z wierzby.
– Nie, po ostatnich wydarzeniach raczej nie będzie pomagał nikomu z Ministerstwa – odparł.
Westchnęłam.
– Przecież Dumbledore nie zachowuje się jak małe dziecko – powiedziałam. – Nie obraził się na Ministerstwo, skoro wcześniej Knot i Umbridge zabrali mu część klocków.
Wybraniec zastanowił się chwilę, mimowolnie mierzwiąc sobie czuprynę.
– No dobrze – rzekł w końcu. – Może i bierze w czymś udział, ale na pewno nie w takim stopniu, by opuszczać Hogwart na kilka dni.
Zamoczyłam pióro w kałamarzu, skupiając wzrok na literach.
– Czyli – odparłam powoli, nadal skrobiąc ostatnie akapity – musi robić coś ważniejszego od zajmowania się szkołą.
– Voldemort?
– Możliwe, wskazywałyby na to te lekcje, które z tobą prowadzi, ale też niekoniecznie. – Zniżyłam trochę głos i spojrzałam na Harry’ego. – Równie dobrze może szukać nowych członków do Zakonu albo zapewniać dodatkową ochronę szczególnie narażonym na ataki ze strony śmierciożerców rodzinom uczniów. Lub też zajmuje się ubezpieczeniem Hogwartu, nowe środki, więcej aurorów. Możliwości jest wiele.
Potter nie odpowiedział, tylko odwrócił wzrok na jezioro, wpatrując się w jego spokojną taflę. Znowu zajęłam się wypracowaniem, zerkając co chwilę na poprzednie zdania.
– Ron nie chciał cię skrzywdzić.
Stalówka przedziurawiła pergamin.
Od tygodnia nie odezwałam się do Rona słowem. Nawet na niego nie patrzyłam, ale jeśli zdarzyło mi się zerknąć w jego stronę, to tak, by on sam tego nie zauważył. Traktowałam Rona jak powietrze, jak coś zbędnego, czym nie należy się w najmniejszym stopniu przejmować. On zachowywał się tak samo, ostentacyjnie odwracając wzrok, gdy tylko koło niego przechodziłam.
Nawet nie udawał skruszonego.
Bolało. To, że chciał na mnie rzucić urok. Nie mogłam znieść myśli, że Ron, ten, którego przez tyle lat traktowałam jak przyjaciela, miał zamiar zrobić coś takiego. Nie przejmowałabym się tak bardzo, gdyby nawet durny Malfoy wpadł na podobny pomysł.
A Ron nie czuł skruchy, nawet nie przeprosił z racji tego, że byłam jego przyjaciółką.
Przez tamto wydarzenie na mojej pewności co do uczuć skierowanych w stronę rudzielca pojawiła się rysa. Przyjaźń? Jak najbardziej, w końcu tyle razem przeszliśmy. Zakochanie? To już była kwestia sporna. Rana na moim sercu stała się chyba za duża. Jednak mimo to wciąż szalało mi tętno, gdy tylko zauważyłam Rona na korytarzu czy w pokoju wspólnym.
Lecz i tak nie chciałam przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. On sam nie odstępował Harry’ego na krok, więc z okularnikiem rozmawialiśmy znacznie rzadziej. Gdy tamtego dnia odnalazł mnie na błoniach, zdziwiłam się, i to bardzo. Wybraniec rzucił jedynie coś o tym, że Ron musi zaprowadzić jakichś pierwszaków do McGonagall z powodu ich bójki, po czym od razu zaczął temat Dumbledore’a. A mnie to nie przeszkadzało. Mogłam choć na chwilę odciągnąć swoje myśli od rudzielca.
– Nie będę o nim rozmawiać – odparłam oschle, uparcie wpatrując się w esej.
Harry westchnął.
– Hermiono, dobrze wiesz, jaki jest Ron – rzekł.
– Jakoś na ciebie nie rzuca uroków – mruknęłam, dopisując ostatnie zdanie.
– Bo ja nigdy nie powiedziałem na głos o tym, co go boli – odpowiedział.
– Harry, on chce Ginny dopiec jak tylko się da, nie widzisz tego? – spytałam, rolując pergamin. – Jeśli ktoś teraz tego nie powstrzyma, później będzie jeszcze gorzej.
Potter spojrzał mi poważnie w oczy.
Uwielbiałam kolor jego tęczówek. Był taki… niepowtarzalny. Zielony, choć w słońcu dostrzegałam domieszkę brązu. Lekką, w zwykłym świetle niemal niezauważalną.
I chyba to czyniło jego oczy takimi wyjątkowymi, choć często przez moją głowę przelatywała myśl, że tęczówki Teodora są piękniejsze. Oczywiście odganiałam ją od siebie jak tylko mogłam, jednak, niestety, bez większego skutku.
– Nie chcę, żebyście się kłócili, oboje jesteście moimi przyjaciółmi – jęknął Harry. – Nie mogłabyś po prostu…
Zatrzasnęłam gwałtownie podręcznik.
– Zapomnij. Pierwsza ręki nie wyciągnę, Harry. – Wsadziłam wypracowanie do torby. – Jeśli Ron mnie przeprosi, może mu wybaczę. Może. Na razie jednak się na to nie zanosi, więc – wstałam, otrzepując szatę i zarzucając sobie torbę na ramię, a książkę do runów chwytając w dłoń – nie będziemy o tym rozmawiać. Idziesz czy zostajesz? – dodałam, patrząc na Harry’ego z góry.
Chłopak podniósł się po chwili z trawy.
– Idę – mruknął naburmuszony.
Westchnęłam. Przez sytuację między mną a Ronem nie chciałam oddalić się od Harry’ego. Był dla mnie zbyt ważny. Czasami nawet uważałam, że ważniejszy od Rona, z którym nie miałam zamiaru godzić się w najbliższym czasie.
Ruszyliśmy w stronę zamku, napawając się ostatnimi ciepłymi promieniami słońca, tak rozkosznie muskającymi nasze twarze.
  
***

– Granger, skup się. Znowu się nie skupiasz. A twoja mysz już wystarczająco się boi, bo ciągle machasz nad nią różdżką, jakbyś była nadpobudliwa. Prawda, mała?
­Teodor porwał moją mysz i pogładził jej futerko. Ja za to ścisnęłam lekko nasadę nosa, przymykając oczy.
O Gryffindorze.
Następnego dnia była lekcja transmutacji. Tak jak kazała nam McGonagall – wraz z Teodorem siedzieliśmy w jednej ławce. Nie byłam z tego faktu zadowolona, zwłaszcza że ów Ślizgon nie omieszkał docinać mi w każdy możliwy sposób.
Irytujące.
Tym razem doczepił się do mojej myszy. Na szczęście nie wysłałam jej pod sufit ani nie dorobiłam zwierzęciu otworu gębowego w tylnej części ciała, jednak oczywiście Wielki Teodor Nott musiał znaleźć jakiś haniebny powód, który sugerowałby, że gryzoń jest przeze mnie maltretowany.
Miałam tego powoli dość.
– Nott.
– Granger – mruknął Teodor, nie spuszczając wzroku ze zwierzęcia, które nadal trzymał w dłoni.
– Na miłość boską, zostaw moją mysz!
– Znowu ją straszysz – rzucił oskarżycielsko chłopak.
– Zacząłeś wstawiać się za zwierzętami? Nott, nie masz przypadkiem gorączki?
Spiorunował mnie spojrzeniem. Podsunął mysz w moją stronę.
– Nie zabij jej – dodał, a ja jedynie prychnęłam.
Kilka minut później zabrzmiał dzwonek. Wstałam i zaczęłam pakować swoje rzeczy do torby, raz po raz zerkając ze złością na Teodora, kiedy odezwała się McGonagall.
– Panno Granger, panie Nott, proszę chwilę poczekać.
­Kiwnęliśmy głowami. Spojrzałam przelotnie na Ślizgona i pomyślałam, że może McGonagall zauważyła naszą sprzeczkę, więc chce odebrać nam punkty. Po chwili doszłam jednak do wniosku, iż przecież od razu by to zrobiła, nie czekając na koniec lekcji.
Gdy większość uczniów opuściła klasę, podeszliśmy do nauczycielki stojącej przy biurku. Kobieta spojrzała na nas poważnie.
– Słyszeliście już o Międzyszkolnym Konkursie Magicznym? – spytała na początek.
Teodor uniósł brwi ze zdziwieniem. Ja za to mruknęłam jedynie:
– Coś mi się obiło o uszy.
Dużo myślałam o tym konkursie. Nie wypytywałam o niego nikogo ani nie szukałam żadnych informacji na ten temat w książkach czy gazetach, dochodząc do wniosku, że w końcu nauczyciele o tym powiedzą.
Nie zmieniało to jednak faktu, iż bardzo chciałam wziąć w nim udział. Niezależnie od zasad, niezależnie od tego, gdzie miał się odbyć, niezależnie od pozostałych uczestników – moim marzeniem stało się wystartowanie w tym konkursie za wszelką cenę.
– W tym roku – kontynuowała McGonagall – Międzynarodowy Instytut Edukacji Magicznej również go organizuje. Są dwa poziomy – dla szóstoklasistów i dla siódmoklasistów. Na obu poziomach znajduje się dwanaście kategorii, w których uczniowie startują. Kategorie to innymi słowy przedmioty, takie jak zaklęcia czy transmutacja. Każda szkoła na poszczególny poziom, a na cztery kategorie, wybiera po jednym uczniu. Łącznie sześciu. – Ton głosu nauczycielki stał się jeszcze poważniejszy. – Razem z pozostałymi nauczycielami zastanawiamy się nad tegoroczną delegacją Hogwartu. Uczniowie na poziom B, czyli dla siódmoklasistów, zostali już wybrani, potrzeba jedynie zatwierdzenia przez dyrektora. Zaś jeśli chodzi o poziom A, jednogłośnie stwierdziliśmy, że najodpowiedniejsza będzie wasza dwójka, nad trzecią osobą jeszcze się zastanawiamy.
Coś przewróciło mi się w żołądku, a po plecach przeszedł dreszcz.
Nie do końca mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam. Coś, czego od niedawna tak bardzo pragnęłam, moje marzenie miało się spełnić?
Bogowie chyba naprawdę postanowili dodać trochę słodyczy do życia Hermiony Granger.
– Pani profesor mówi poważnie? – głos Teodora ściągnął mnie na ziemię.
– Tak, panie Nott, mówię poważnie – odparła kobieta. – Niedługo dowiecie się, jaka jest nasza ostateczna decyzja oraz otrzymacie dokładne informacje o waszych kategoriach i całym przebiegu konkursu. Na razie chciałam was jedynie o nim poinformować. – McGonagall przyjrzała mi się uważniej. – Panno Granger, wszystko w porządku?
Dopiero po chwili się otrząsnęłam. Spojrzałam na opiekunkę mojego domu i uśmiechnęłam się.
– W jak najlepszym – odpowiedziałam. – Bardzo dziękuję, że powiedziała nam pani o tym. Och, tak się cieszę! – Zasłoniłam sobie usta dłońmi, a moja wyobraźnia pomknęła jak szalona. Ja, sprawnie pisząca sześć najważniejszych okoliczności zastosowania numerologii, ja, idealnie obliczająca położenie kamienia księżycowego na podstawie ruchu gwiazd i wiatru, ja oraz Teodor, gratulujący mi wygranej całego konkursu…
Moje wizje zakłócił nagły atak kaszlu tegoż właśnie Ślizgona. Zarumieniłam się mocno, widząc w dodatku zarys kpiącego uśmiechu na jego ustach.
Och, zapłacisz mi za to.
– Rozumiem, że zgadzacie się? – spytała McGonagall.
– To chyba jasne, pani profesor – odparł Teodor, uśmiechając się do nauczycielki.
– O-oczywiście – wydukałam.
– Poinformuję o tym dyrektora. Gdy tylko zatwierdzimy wasz wybór, dostaniecie szczegółowe informacje.
– A gdzie to wszystko ma się odbyć? – spytałam.
– We Francji, w Burgundii jest siedziba Instytutu.
Głośno zaczerpnęłam powietrza z zachwytu.
Uwielbiałam Francję. I szczególny charakter tego kraju, i sery oraz wina, i styl ubierania się jej mieszkańców, a najbardziej język, którym się posługiwali. Od dziecka moja babcia uczyła mnie francuskiego, zaś w każde wakacje, by nie mieć większych braków, chodziłam na kursy. Te wszystkie czasy, struktury, piękny akcent… Coś niesamowitego.
– We Francji? – powtórzyłam. – Och, to wspaniale!
Teodora znowu złapał kaszel. Poczułam nagłą wściekłość. Mogłam znieść, kiedy upokarzał mnie w cztery oczy, ale przy nauczycielu?
Nigdy.
Teodorze, przeziębiłeś się? – spytałam uprzejmie Ślizgona. Spojrzał na mnie zdziwiony, ale po chwili załapał. – Może powinieneś pójść do pani Pomfrey po Eliksir Pieprzowy, dopóki choroba nie rozwinęła się w pełni?
– Dziękuję za troskę, Hermiono, ale poradzę sobie – odparł równie miłym tonem. – To jedynie lekka chrypa, z moim zdrowiem wszystko w porządku.
– Jesteś pewny? Przecież nikt nie chciałby, żeby tak znakomity uczeń nagle przestał chodzić na lekcje. Wielka strata, czyż nie?
– Nie sądziłem, że mogłabyś kiedyś zainteresować się zdrowiem tak nic nieznaczącej persony. Schlebiasz mi. – Skłonił lekko głowę, co doprowadziło do pojawienia się u mnie pierwszego stadia furii.
– Panno Granger, panie Nott, pogaduszki zostawcie sobie na później – fuknęła w końcu McGonagall. Nie byłam pewna, czy zauważyła naszą ironię, dlatego postanowiła jej zaprzestać, czy nic nie dostrzegła i wzięła tę wymianę zdań za zwykłą rozmowę. – Jeśli nie ma więcej pytań, to możecie już iść.
– Do widzenia – powiedziałam i jak najszybciej opuściłam klasę, nie czekając na Teodora.
On jednak – do czego chyba powinnam się już przyzwyczaić – nie odpuścił
– Pewnie szalejesz z radości, co, Granger? – usłyszałam jego głos.
Westchnęłam ze zniecierpliwieniem.
– Bardzo się cieszę, że nie masz już chrypy, Nott – powiedziałam złośliwie. Skierowaliśmy się w stronę schodów prowadzących na poszczególne piętra.
– Granger, Granger. – Teodor pokręcił głową. – Dlaczego nawet przy McGonagall musisz być dla mnie taka oschła? Co ja, taki niewinny chłopak, ci zrobiłem? – Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem, a ja miałam szczerą ochotę parsknąć śmiechem na widok jego miny.
Oczywiście powstrzymałam się od tego. Nie mogłam okazać swojego rozbawienia podczas sprzeczki z nim.
– Jasne, bardzo niewinny – prychnęłam.
– Masz wątpliwości?
– Skądże. – Zerknęłam na niego przelotnie. – Nie chcesz brać udziału w tym konkursie?
Teodor wzruszył ramionami.
– Niespecjalnie. Takie konkursy to dla mnie strata czasu, skoro doskonale znam swoje umiejętności i wiem, co potrafię, a czego nie. Owszem, to, że wzięto nas pod uwagę jeśli chodzi o delegację Hogwartu, jest wielkim wyróżnieniem, jednak niepotrzebnym. Przynajmniej w moim odczuciu.
Zdziwiło mnie słowa Teodora. Uważałam, że jako ktoś obdarzony taką inteligencją i umiejętnościami chciałby je ujawnić, w dodatku z pełną świadomością dużej szansy na wygraną. A on tym czasem miał dość obojętny stosunek co do takiego konkursu.
Przez moją głowę przemknęło, że ten chłopak chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.

***

Nadal jakoś nie chciało mi się w to wszystko wierzyć. Najbardziej zastanawiałam się nad tym, co powiedziała McGonagall. Ponoć nauczyciele jednogłośnie wybrali do tego konkursu mnie i Teodora. Czyli Snape nie oponował w wyborze, a to już stanowiło zagadkę naprawdę godną rozwikłania.
Mistrz Eliksirów nie przepadał za mną. Podejrzewałam, że to przez moją wiedzę. W końcu znałam odpowiedź na każde postawione przez mężczyznę pytanie, za to jego Ślizgoni jedynie obijali się na lekcjach i śmiali z Gryfonów, głównie z Bogu ducha winnego Neville’a.
Wiedziałam też, że kolejną przyczynę niechęci Snape’a skierowanej do mnie stanowi moje pochodzenie. Może i on był czarodziejem czystej krwi, jednak nie dawało mu to prawa do ciągłego poniżania mugolaków.
Nietoperz, cholera jasna.
Bardzo ciekawił mnie przebieg całego konkursu. Wiedziałam, że McGonagall wszystko nam powie, jednak miałam zamiar wypytać o to przy najbliższej okazji Ivy.
Właśnie. Ivy.
Odkąd zderzyłyśmy się na korytarzu przed moimi korepetycjami, dziewczyna odnajdywała mnie codziennie po lekcjach i wyciągała albo na błonia, albo po prostu na przechadzkę po szkolnych korytarzach. Spędzałyśmy razem naprawdę bardzo dużo czasu. W pewnym sensie zastępowała mi Rona, za co w głębi duszy byłam jej wdzięczna. Możliwe, że faktycznie miała to na celu.
Zastanawiające. Po jednej krótkiej rozmowie dziewczyna poczuła do mnie sympatię tak dużą, by zechcieć zostać moją przyjaciółką? Naprawdę się temu dziwiłam. Nawet z Ginny początki naszej przyjaźni były inne.
Kiedy została opętana przez Riddle’a, ignorowałam ją, ponieważ po prostu nie mogłyśmy nawiązać normalnego kontaktu. W następnej klasie co jakiś czas dawałam jej rady, by pilnie się uczyła, by odrabiała prace domowe, oczywiście z wielce dumną miną, jako że byłam starsza od niej. Nie polubiłyśmy się i to zdecydowanie. Nawet co jakiś czas na siebie warczałyśmy. Dopiero gdy chodziłam do czwartej klasy, jakoś tak się stało, że między nami nawiązała się więź, która po czasie przerodziła się w prawdziwą przyjaźń.
Nie potrafiłam określić, kogo kocham bardziej – czy Ginny, czy Harry’ego i Rona. Rozmowy z rudą były całkiem inne niż z chłopakami. Z nimi omawiałam problemy Pottera, ewentualnie troski piegowatego, choć te o wiele rzadziej. Z Ginny natomiast skupiałyśmy się na sobie nawzajem – nad naszymi miłostkami, nad naszym wyglądem, nad naszymi sprawami w nauce czy w rodzinie.
Nigdy jednak nie tworzyliśmy paczki we czwórkę. Zawsze byłam tylko ja, Harry i Ron. Zdawałam sobie sprawę z tego, że Ginny to boli, jednak nic nie mogłam z tym zrobić. Serce ściskało mi się z żalu, gdy widziałam, jak patrzy na Harry’ego siedzącego tuż obok mnie. Wiedziała, że jesteśmy jedynie przyjaciółmi, lecz zawsze ból zostawał.
Z Ivy było podobnie. Nie rozmawiałyśmy już o Ronie, a jedynie poznawałyśmy się bliżej, dyskutując na inne tematy.
Sama dziewczyna była za to tak otwarta, tak przyjaźnie nastawiona, tak towarzyska, że nie mogłam się oprzeć, kiedy tamtego dnia pociągnęła mnie pod klasę zaklęć.
– Chcę, żebyś kogoś poznała – powiedziała, a ja uniosłam brwi. – Pamiętasz, jak kilka razy wspominałam ci o moim najlepszym przyjacielu? Aż dziwne, że jeszcze się nie spotkaliście.
– Masz na myśli tego chłopaka, którego poznałaś pierwszego dnia Hogwartu w pociągu? – upewniłam się.
Ivy kiwnęła głową.
– Tak. Później uratował mnie przed wpadnięciem do jeziora, wiesz? – Parsknęła śmiechem, a kąciki moich ust uniosły się lekko. – Zawsze byłam niezdarą, on za to od dziecka ma niezły refleks. Kiedy wchodziłam do łodzi, poślizgnęłam się i wpadłabym do wody, gdyby Roger w ostatniej chwili nie pociągnął mnie za rękę. Wtedy staliśmy się przyjaciółmi na wieki wieków. – Znowu zachichotała, po czym dodała: – Aż dziwne, jak niektóre wydarzenia zbliżają do siebie ludzi.
Taak, walka z górskim trollem jest tego bardzo dobrym przykładem – przeleciało mi przez myśl.
– Dlaczego idziemy pod klasę zaklęć? – spytałam.
– Roger ma zajęcia przygotowujące do Czarodziejskiego Konkursu Zaklęć – wyjaśniła Ivy. – W tamtym roku nie poszło mu zbyt dobrze, dlatego Flitwick przyciska go teraz.
– Czyli na poziom B jedzie…
– O, nauczyciele już was oświecili – przerwała mi Ivy. – I co, dostałaś się?
– Nie jest to jeszcze zatwierdzone, ale ja, Teodor Nott oraz jeszcze ktoś będziemy startowali w poziomie A – powiedziałam, starając się ukryć dumę w głosie. – McGonagall mówiła, że podobno uczniowie na poziom B są już wybrani. Skoro Roger się przygotowuje, on też musi jechać. Kto jeszcze?
Ivy uśmiechnęła się szeroko, odsłaniając rządek białych zębów.
Musiałam przyznać to w głębi duszy – zazdrościłam jej urody. Krukonka była wysoka, smukła, miała długie włosy, duże oczy i regularne rysy twarzy. Czego chcieć więcej? Ja nigdy nie lubiłam w pełni swojego ciała. Owszem, zbyt duże przednie zęby zmniejszyłam w czwartej klasie, jednak pozostawał fakt kiepskiej figury, sterczących włosów i piegów na twarzy. Ginny twierdziła, że według niej wiele dziewcząt powinno zazdrościć mi urody, ale nigdy nie udało jej się mnie przekonać.
– Roger, Ian Owens i ja – odparła.
Moje usta rozciągnęły się w uśmiechu.
– Och, to wspaniale! Będziemy tam razem! Wiesz może, jak to wszystko będzie wyglądać?
Ivy uniosła brwi.
– Nie powiedzieli wam tego? – zdziwiła się.
– Nie. McGonagall wszystkie szczegóły przekaże nam, gdy Dumbledore zatwierdzi wybór uczniów na poziom A.
Ivy machnęła ręką.
– To w takim razie poczekasz na decyzję Dumbledore’a.
– Ej!
Zaśmiała się.
– Lubię trzymać cię w niepewności.
Prychnęłam, zakładając ręce na piersiach. Ivy zachichotała, lecz nie odezwała się już.
Nie wiedziałam dlaczego, ale Krukonka często traktowała mnie protekcjonalnie. Może przez to, że byłam w szóstej klasie, a ona w siódmej? Jednocześnie w jej zachowaniu względem mnie nie widziałam złośliwości czy uszczypliwości. Podejrzewałam, że Ivy po prostu ma taki sposób bycia, choć mimo wszystko czasami denerwowałam się przez to.
Dotarłyśmy pod klasę zaklęć akurat wtedy, kiedy wyszedł z niej – jak wywnioskowałam – Roger.
Naprawdę nie wiedziałam, skąd na świecie biorą się tacy przystojni faceci, i nie miałam też pojęcia, dlaczego Ginny, która posiadała wybitny dar do zauważania naprawdę cieszących oko osobników płci męskiej, jeszcze go nie wypatrzyła.
Roger był zdecydowanie wysoki, wzrostem dorównywał Teodorowi, a ten mimo swojej chudości górował nad innymi. Przyjaciel Ivy miał jasnobrązowe włosy i trochę przydługą grzywkę, opadającą mu na oczy. Rysy jego twarzy były bardziej miękkie od tych Ślizgona, jednak nos znacznie mniejszy. Za to czymś, czym Roger zdecydowanie mnie urzekł, stanowił uśmiech chłopaka. Taki… delikatny.
Szatyn wyszczerzył się od razu, gdy tylko zobaczył swoją przyjaciółkę.
– Cześć, małpo – rzucił.
– Cześć, głupku – odparła Ivy, a ja uniosłam brwi na widok ich powitania.
Przyjaźń między nimi była zdecydowanie nietypowa.
– Chcę ci kogoś przedstawić – kontynuowała Ivy, wskazując mnie chłopakowi. – To jest Hermiona, niedawno przez przypadek się poznałyśmy. Hermiono, poznaj Rogera.
– Cześć – szatyn wystawił dłoń w moją stronę, a ja uścisnęłam ją lekko.
– Hermiona – odparłam i uśmiechnęłam się. Odpowiedział tym samym, przez co po moich plecach przebiegł nagły dreszcz.
– Dobra, dzieciaki, skoro już wszyscy się znamy, to idziemy na błonia – zarządziła Ivy.
Czyli po prostu miała taki sposób bycia.
Spojrzałam na pogodę za oknem. Na niebie kłębiły się ciemnoszare chmury, przykrywając słońce. Widziałam, jak wiatr targa gałęziami drzew.
– Zbiera się na deszcz – zauważyłam.
Roger wzruszył ramionami.
– No to co? Najwyżej zmokniemy – powiedział beztrosko.
– Właśnie – zgodziła się Ivy. Dostrzegła moją niemrawą minę. – Och, Hermiono. Przecież nie jesteś z cukru, trochę wody w razie czego ci nie zaszkodzi. W dodatku jeszcze nie pada, zdążymy się chwilę przejść. Trzeba korzystać, dopóki nie jest tak zimno, by nie dało się wyjść z zamku bez ubierania grubszych rzeczy.
Spojrzałam najpierw na dziewczynę, a później na Rogera, i zrozumiałam, że nie mam wyjścia. Sprawa została już przesądzona, czy tego chciałam, czy nie.
Westchnęłam.
– No dobrze – rzekłam. – Ale gdy tylko na ziemię spadnie choćby kropla, od razu wracamy – zastrzegłam.
Roger zasalutował.
– Tak jest!
Pokręciłam lekko głową, uśmiechając się pod nosem.
Ruszyliśmy korytarzem, a Ivy i Roger przekomarzali się, ciągle rzucając w swoją stronę jakieś obelgi. Nie były one bardzo obraźliwe, ograniczały się do słów typu „Ty skretyniała sklątko”, „Ty matole”, „Ty pałko”.
Nie mogłam się na nich napatrzeć. Oboje byli tacy beztroscy i weseli. Coś pięknego dla bezstronnego obserwatora. Niemalże wyczuwałam więź między nimi, silną, nierozerwalną. Aż dziwiłam się, że nie są parą, co Ivy wielokrotnie podkreślała. Nie potrafiła się w nim zakochać, tak jak on nie potrafił w niej. Zresztą dla nich liczyła się przyjaźń, wzajemne wsparcie, sama obecność.
Przez te kilka minut, kiedy tak przekomarzali się ze sobą, zdążyłam zauważyć, że są dla siebie wszystkim.
Korytarz skręcił w lewo i właśnie wtedy to się stało.
W pewnej chwili przepłynęło przeze mnie coś perłowego. Wielkością dorównywało dorosłemu człowiekowi, lecz nie było… ludzkie.
Poczułam niemalże paraliżujący chłód, dreszcz przebiegł mi po plecach.
Poczułam strach, gdy ta perłowobiała istota wniknęła w moje ciało.
Poczułam się nagle odsłonięta, prawie goła. Jakby… jakby każdy mógł wejrzeć w moją duszę i serce, obejrzeć je ze wszystkich stron.
Gwałtownie przestraszyłam się, że to coś może wyrządzić mi krzywdę. W jednej chwili znalazło się w każdym zakamarku mojej istoty.
Jednak nie czułam bólu. Miałam jedynie dziwne wrażenie odsłonięcia, bezbronności.
Zatrzymałam się nagle, a moim ciałem wstrząsnął potężny dreszcz. Rozchyliłam bezwiednie usta i zaczerpnęłam gwałtownie powietrza. Przycisnęłam ręce do piersi, bojąc się, że opuszczając moje ciało, to coś zabrało mi także duszę.
Ale nie mogło tego zrobić, bo przecież nadal posiadałam świadomość swojego istnienia…
– Hermiono? – usłyszałam głos Ivy.
Zorientowałam się, że oddycham ciężko, wzrok mając utkwiony gdzieś w górze. Spojrzałam szybko na blondynkę. Ona i Roger patrzyli na mnie z niepokojem.
– Co… co to było? – wydusiłam.
– Tylko jakiś duch – odparł Roger. – Lubią przelatywać przez niespodziewających się niczego ludzi, zwłaszcza Krwawy Baron.
Błyskawicznie rozejrzałam się w poszukiwaniu tamtej perłowej postaci. Niestety już jej nie zauważyłam.
Podeszła do mnie Ivy i położyła mi dłoń na ramieniu.
– Wszystko w porządku? – spytała z troską.
Kiwnęłam głową, przełykając ślinę.
– Chodź, bo zaraz faktycznie się rozpada.
Nie odpowiedziałam, a jedynie podążyłam za Krukonami w stronę wyjścia z zamku, wiedząc, że jeszcze przez długi czas nie będę w stanie uspokoić oddechu i uporządkować myśli.

Empatia

7 komentarzy:

  1. Czy masz się bać? Prawdopodobnie...
    Cieszę się, że tak lubisz Nuno, ja za to mam co do niej mieszane uczucia ;).
    Poinformuję o rozdziale. Tutaj, bo nie mam gadu-gadu (jestem niedzisiejsza).

    Ogólnie przeczytałam sobie "O opowiadaniu". Zawsze lubiłam fansy HP, o Hermionie także się czytywało, zwłaszcza 5 lat temu (to dziwne, ale 5 lat temu opowiadania HP były całkowicie inne, niż są dzisiaj, to masowe zjawisko!), ale o Hermionie z Nottem, powiem szczerze i ku twojej uciesze, nie czytałam. I mam nadzieję, że znajdę na to czas (prolog i przynajmniej połowę pierwszego rozdziału obrobię teraz, póki mam neta), a przyznam szczerze, że powinnam mieć go więcej niż w ciągu ostatniego roku.
    Pozdrawiam,
    stracone-niebo

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam, przeczytałam, z ogromną przyjemnością! A więc wybywają z Hogwartu? Bardzo dobrze! Ach, Ivy, dziewczyna światełko! Podoba mi się, jak ją przedstawiłaś! Zawsze lubiłam takie postacie. Trochę przypomina mi moją Lenę z SN. Och, rozumiem Hermionę. Ostatnio sama poznałam "nowych", którzy są zupełnie inni od tych "starych", inni, świrnięci, ciężko jest mi się otworzyć, ale jednocześnie tak mnie to towarzystwo pociąga! Tak, Ivy i Roger wygrywają ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm... Mnie tam się z Leną nie skojarzyła, ale faktycznie - jakieś podobieństwo jest ;) Och, też mam w swoim towarzystwie grupkę takich świrniętych ludzi, jednak chyba takich ludzi wolę, bo są zabawniejsi, bardziej otwarci i nie obrażają się o byle co. Oby ich było więcej!

      Usuń
    2. Tacy ludzie się przydają, jak najbardziej. Sama mam przy sobie taką osobę, zresztą jej wariactwo przeniosło się na mnie, także tworząc Ivy i Rogera, może trochę opierałam się na świecie rzeczywistym. Eh, kto mnie tam wie xD

      Usuń
  3. 4:22 <3 Wobraz sobie moj zaciesz. Czytanie tego to nalog, nie pojde na odwyk.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeden taki szczegol ze snape.nie byl czystej krwi tylko polkrwi ;)) ogolnie super i nie mg przestc czytac ;3
    Ginny

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurczę.. Czy tylko mi sie wydaje ze to nie jest przypadek ze ten duch przeniknął przez Hermione właśnie w obecności Ivy i Rogera?

    OdpowiedzUsuń

Za spam gryzę.

Obserwatorzy

Informacje

Belka: Empatia
Treść: Empatia
Szablon: Empatia; kredyty: emmawatsonfan.net, scatterflee.deviantart.com, breatherain.blogspot.com
Favikonka: by-elfaba.blogspot.com
Słowa na szablonie: Red - 'Lost'
Zabrania się kopiowania czegokolwiek. Inaczej poucinam rączki.