Dedykowany Ewie,
która piątego maja
obchodzi swoje urodziny.
Hogwarckie błonia były
zalane ostatnimi promieniami zachodzącego powoli słońca. Wiatr porywał do tańca
pożółkłe liście, lądujące później na spokojnej tafli jeziora. Jesień w tym roku
nadeszła o wiele za szybko. Uwielbiałam lato, za zimą nie przepadałam. Kochałam
grzejące mocno słońce, ciepły powiew wiatru tańczący na skórze, te wszystkie
tak pięknie kwitnące kwiaty. Śnieg po kostki i zdrętwiałe od chłodu dłonie,
których nigdy nie mogłam dogrzać? Nie, to nie dla mnie.
Korzystając z być może
ostatniego tak ciepłego dnia tego roku, usiadłam na błoniach pod moim ulubionym
drzewem – potężną wierzbą płaczącą znajdującą się nad jeziorem. Opierając się
wygodnie o pień i trzymając leżący na podręczniku rozwinięty zwój pergaminu,
kończyłam wypracowanie na starożytne runy. Harry za to rozsiadł się na trawie
obok mnie, czekając, aż coś powiem.
– Dumbledore’a nie ma
całymi dniami – mruknęłam w końcu, dopisując kilka słów do eseju. Po chwili
zaproponowałam: – Może jest potrzebny w Ministerstwie?
Chłopak jednak
pokręcił głową, rozrywając na strzępki kilka listków opadłych z wierzby.
– Nie, po ostatnich wydarzeniach
raczej nie będzie pomagał nikomu z Ministerstwa – odparł.
Westchnęłam.
– Przecież Dumbledore
nie zachowuje się jak małe dziecko – powiedziałam. – Nie obraził się na
Ministerstwo, skoro wcześniej Knot i Umbridge zabrali mu część klocków.
Wybraniec zastanowił
się chwilę, mimowolnie mierzwiąc sobie czuprynę.
– No dobrze – rzekł w
końcu. – Może i bierze w czymś udział, ale na pewno nie w takim stopniu, by
opuszczać Hogwart na kilka dni.
Zamoczyłam pióro w
kałamarzu, skupiając wzrok na literach.
– Czyli – odparłam
powoli, nadal skrobiąc ostatnie akapity – musi robić coś ważniejszego od
zajmowania się szkołą.
– Voldemort?
– Możliwe,
wskazywałyby na to te lekcje, które z tobą prowadzi, ale też niekoniecznie. –
Zniżyłam trochę głos i spojrzałam na Harry’ego. – Równie dobrze może szukać
nowych członków do Zakonu albo zapewniać dodatkową ochronę szczególnie
narażonym na ataki ze strony śmierciożerców rodzinom uczniów. Lub też zajmuje
się ubezpieczeniem Hogwartu, nowe środki, więcej aurorów. Możliwości jest
wiele.
Potter nie
odpowiedział, tylko odwrócił wzrok na jezioro, wpatrując się w jego spokojną
taflę. Znowu zajęłam się wypracowaniem, zerkając co chwilę na poprzednie zdania.
– Ron nie chciał cię
skrzywdzić.
Stalówka
przedziurawiła pergamin.
Od tygodnia nie
odezwałam się do Rona słowem. Nawet na niego nie patrzyłam, ale jeśli zdarzyło
mi się zerknąć w jego stronę, to tak, by on sam tego nie zauważył. Traktowałam
Rona jak powietrze, jak coś zbędnego, czym nie należy się w najmniejszym
stopniu przejmować. On zachowywał się tak samo, ostentacyjnie odwracając wzrok,
gdy tylko koło niego przechodziłam.
Nawet nie udawał
skruszonego.
Bolało. To, że chciał
na mnie rzucić urok. Nie mogłam znieść myśli, że Ron, ten, którego przez tyle
lat traktowałam jak przyjaciela, miał zamiar zrobić coś takiego. Nie
przejmowałabym się tak bardzo, gdyby nawet durny Malfoy wpadł na podobny
pomysł.
A Ron nie czuł
skruchy, nawet nie przeprosił z racji tego, że byłam jego przyjaciółką.
Przez tamto wydarzenie
na mojej pewności co do uczuć skierowanych w stronę rudzielca pojawiła się rysa.
Przyjaźń? Jak najbardziej, w końcu tyle razem przeszliśmy. Zakochanie? To już
była kwestia sporna. Rana na moim sercu stała się chyba za duża. Jednak mimo to
wciąż szalało mi tętno, gdy tylko zauważyłam Rona na korytarzu czy w pokoju
wspólnym.
Lecz i tak nie
chciałam przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. On sam nie odstępował
Harry’ego na krok, więc z okularnikiem rozmawialiśmy znacznie rzadziej. Gdy
tamtego dnia odnalazł mnie na błoniach, zdziwiłam się, i to bardzo. Wybraniec
rzucił jedynie coś o tym, że Ron musi zaprowadzić jakichś pierwszaków do
McGonagall z powodu ich bójki, po czym od razu zaczął temat Dumbledore’a. A
mnie to nie przeszkadzało. Mogłam choć na chwilę odciągnąć swoje myśli od
rudzielca.
– Nie będę o nim
rozmawiać – odparłam oschle, uparcie wpatrując się w esej.
Harry westchnął.
– Hermiono, dobrze
wiesz, jaki jest Ron – rzekł.
– Jakoś na ciebie nie
rzuca uroków – mruknęłam, dopisując ostatnie zdanie.
– Bo ja nigdy nie
powiedziałem na głos o tym, co go boli – odpowiedział.
– Harry, on chce Ginny
dopiec jak tylko się da, nie widzisz tego? – spytałam, rolując pergamin. –
Jeśli ktoś teraz tego nie powstrzyma, później będzie jeszcze gorzej.
Potter spojrzał mi
poważnie w oczy.
Uwielbiałam kolor jego
tęczówek. Był taki… niepowtarzalny. Zielony, choć w słońcu dostrzegałam
domieszkę brązu. Lekką, w zwykłym świetle niemal niezauważalną.
I chyba to czyniło
jego oczy takimi wyjątkowymi, choć często przez moją głowę przelatywała myśl,
że tęczówki Teodora są piękniejsze. Oczywiście odganiałam ją od siebie jak
tylko mogłam, jednak, niestety, bez większego skutku.
– Nie chcę, żebyście
się kłócili, oboje jesteście moimi przyjaciółmi – jęknął Harry. – Nie mogłabyś
po prostu…
Zatrzasnęłam
gwałtownie podręcznik.
– Zapomnij. Pierwsza
ręki nie wyciągnę, Harry. – Wsadziłam wypracowanie do torby. – Jeśli Ron mnie
przeprosi, może mu wybaczę. Może. Na
razie jednak się na to nie zanosi, więc – wstałam, otrzepując szatę i zarzucając
sobie torbę na ramię, a książkę do runów chwytając w dłoń – nie będziemy o tym
rozmawiać. Idziesz czy zostajesz? – dodałam, patrząc na Harry’ego z góry.
Chłopak podniósł się
po chwili z trawy.
– Idę – mruknął
naburmuszony.
Westchnęłam. Przez
sytuację między mną a Ronem nie chciałam oddalić się od Harry’ego. Był dla mnie
zbyt ważny. Czasami nawet uważałam, że ważniejszy od Rona, z którym nie miałam
zamiaru godzić się w najbliższym czasie.
Ruszyliśmy w stronę
zamku, napawając się ostatnimi ciepłymi promieniami słońca, tak rozkosznie
muskającymi nasze twarze.
***
– Granger, skup się.
Znowu się nie skupiasz. A twoja mysz już wystarczająco się boi, bo ciągle
machasz nad nią różdżką, jakbyś była nadpobudliwa. Prawda, mała?
Teodor porwał moją
mysz i pogładził jej futerko. Ja za to ścisnęłam lekko nasadę nosa, przymykając
oczy.
O Gryffindorze.
Następnego dnia była lekcja
transmutacji. Tak jak kazała nam McGonagall – wraz z Teodorem siedzieliśmy w
jednej ławce. Nie byłam z tego faktu zadowolona, zwłaszcza że ów Ślizgon nie
omieszkał docinać mi w każdy możliwy sposób.
Irytujące.
Tym razem doczepił się
do mojej myszy. Na szczęście nie wysłałam jej pod sufit ani nie dorobiłam
zwierzęciu otworu gębowego w tylnej części ciała, jednak oczywiście Wielki
Teodor Nott musiał znaleźć jakiś haniebny powód, który sugerowałby, że gryzoń
jest przeze mnie maltretowany.
Miałam tego powoli
dość.
– Nott.
– Granger – mruknął Teodor,
nie spuszczając wzroku ze zwierzęcia, które nadal trzymał w dłoni.
– Na miłość boską,
zostaw moją mysz!
– Znowu ją straszysz –
rzucił oskarżycielsko chłopak.
– Zacząłeś wstawiać
się za zwierzętami? Nott, nie masz przypadkiem gorączki?
Spiorunował mnie
spojrzeniem. Podsunął mysz w moją stronę.
– Nie zabij jej – dodał,
a ja jedynie prychnęłam.
Kilka minut później
zabrzmiał dzwonek. Wstałam i zaczęłam pakować swoje rzeczy do torby, raz po raz
zerkając ze złością na Teodora, kiedy odezwała się McGonagall.
– Panno Granger, panie
Nott, proszę chwilę poczekać.
Kiwnęliśmy głowami.
Spojrzałam przelotnie na Ślizgona i pomyślałam, że może McGonagall zauważyła
naszą sprzeczkę, więc chce odebrać nam punkty. Po chwili doszłam jednak do
wniosku, iż przecież od razu by to zrobiła, nie czekając na koniec lekcji.
Gdy większość uczniów
opuściła klasę, podeszliśmy do nauczycielki stojącej przy biurku. Kobieta
spojrzała na nas poważnie.
– Słyszeliście już o
Międzyszkolnym Konkursie Magicznym? – spytała na początek.
Teodor uniósł brwi ze
zdziwieniem. Ja za to mruknęłam jedynie:
– Coś mi się obiło o
uszy.
Dużo myślałam o tym
konkursie. Nie wypytywałam o niego nikogo ani nie szukałam żadnych informacji
na ten temat w książkach czy gazetach, dochodząc do wniosku, że w końcu
nauczyciele o tym powiedzą.
Nie zmieniało to
jednak faktu, iż bardzo chciałam wziąć w nim udział. Niezależnie od zasad,
niezależnie od tego, gdzie miał się odbyć, niezależnie od pozostałych
uczestników – moim marzeniem stało się wystartowanie w tym konkursie za wszelką
cenę.
– W tym roku –
kontynuowała McGonagall – Międzynarodowy Instytut Edukacji Magicznej również go
organizuje. Są dwa poziomy – dla szóstoklasistów i dla siódmoklasistów. Na obu
poziomach znajduje się dwanaście kategorii, w których uczniowie startują.
Kategorie to innymi słowy przedmioty, takie jak zaklęcia czy transmutacja. Każda
szkoła na poszczególny poziom, a na cztery kategorie, wybiera po jednym uczniu.
Łącznie sześciu. – Ton głosu nauczycielki stał się jeszcze poważniejszy. –
Razem z pozostałymi nauczycielami zastanawiamy się nad tegoroczną delegacją
Hogwartu. Uczniowie na poziom B, czyli dla siódmoklasistów, zostali już
wybrani, potrzeba jedynie zatwierdzenia przez dyrektora. Zaś jeśli chodzi o poziom
A, jednogłośnie stwierdziliśmy, że najodpowiedniejsza będzie wasza dwójka, nad
trzecią osobą jeszcze się zastanawiamy.
Coś przewróciło mi się
w żołądku, a po plecach przeszedł dreszcz.
Nie do końca mogłam
uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam. Coś, czego od niedawna tak bardzo
pragnęłam, moje marzenie miało się spełnić?
Bogowie chyba naprawdę
postanowili dodać trochę słodyczy do życia Hermiony Granger.
– Pani profesor mówi
poważnie? – głos Teodora ściągnął mnie na ziemię.
– Tak, panie Nott,
mówię poważnie – odparła kobieta. – Niedługo dowiecie się, jaka jest nasza ostateczna
decyzja oraz otrzymacie dokładne informacje o waszych kategoriach i całym
przebiegu konkursu. Na razie chciałam was jedynie o nim poinformować. –
McGonagall przyjrzała mi się uważniej. – Panno Granger, wszystko w porządku?
Dopiero po chwili się
otrząsnęłam. Spojrzałam na opiekunkę mojego domu i uśmiechnęłam się.
– W jak najlepszym –
odpowiedziałam. – Bardzo dziękuję, że powiedziała nam pani o tym. Och, tak się
cieszę! – Zasłoniłam sobie usta dłońmi, a moja wyobraźnia pomknęła jak szalona.
Ja, sprawnie pisząca sześć najważniejszych okoliczności zastosowania
numerologii, ja, idealnie obliczająca położenie kamienia księżycowego na
podstawie ruchu gwiazd i wiatru, ja oraz Teodor, gratulujący mi wygranej całego
konkursu…
Moje wizje zakłócił
nagły atak kaszlu tegoż właśnie Ślizgona. Zarumieniłam się mocno, widząc w
dodatku zarys kpiącego uśmiechu na jego ustach.
Och, zapłacisz mi za to.
– Rozumiem, że
zgadzacie się? – spytała McGonagall.
– To chyba jasne, pani
profesor – odparł Teodor, uśmiechając się do nauczycielki.
– O-oczywiście –
wydukałam.
– Poinformuję o tym
dyrektora. Gdy tylko zatwierdzimy wasz wybór, dostaniecie szczegółowe
informacje.
– A gdzie to wszystko
ma się odbyć? – spytałam.
– We Francji, w
Burgundii jest siedziba Instytutu.
Głośno zaczerpnęłam
powietrza z zachwytu.
Uwielbiałam Francję. I
szczególny charakter tego kraju, i sery oraz wina, i styl ubierania się jej
mieszkańców, a najbardziej język, którym się posługiwali. Od dziecka moja
babcia uczyła mnie francuskiego, zaś w każde wakacje, by nie mieć większych
braków, chodziłam na kursy. Te wszystkie czasy, struktury, piękny akcent… Coś
niesamowitego.
– We Francji? –
powtórzyłam. – Och, to wspaniale!
Teodora znowu złapał kaszel.
Poczułam nagłą wściekłość. Mogłam znieść, kiedy upokarzał mnie w cztery oczy,
ale przy nauczycielu?
Nigdy.
– Teodorze, przeziębiłeś się? – spytałam uprzejmie Ślizgona. Spojrzał
na mnie zdziwiony, ale po chwili załapał. – Może powinieneś pójść do pani
Pomfrey po Eliksir Pieprzowy, dopóki choroba nie rozwinęła się w pełni?
– Dziękuję za troskę, Hermiono, ale poradzę sobie – odparł
równie miłym tonem. – To jedynie lekka chrypa, z moim zdrowiem wszystko w
porządku.
– Jesteś pewny?
Przecież nikt nie chciałby, żeby tak znakomity uczeń nagle przestał chodzić na
lekcje. Wielka strata, czyż nie?
– Nie sądziłem, że mogłabyś
kiedyś zainteresować się zdrowiem tak nic nieznaczącej persony. Schlebiasz mi.
– Skłonił lekko głowę, co doprowadziło do pojawienia się u mnie pierwszego
stadia furii.
– Panno Granger, panie
Nott, pogaduszki zostawcie sobie na później – fuknęła w końcu McGonagall. Nie
byłam pewna, czy zauważyła naszą ironię, dlatego postanowiła jej zaprzestać,
czy nic nie dostrzegła i wzięła tę wymianę zdań za zwykłą rozmowę. – Jeśli nie
ma więcej pytań, to możecie już iść.
– Do widzenia –
powiedziałam i jak najszybciej opuściłam klasę, nie czekając na Teodora.
On jednak – do czego
chyba powinnam się już przyzwyczaić – nie odpuścił
– Pewnie szalejesz z
radości, co, Granger? – usłyszałam jego głos.
Westchnęłam ze
zniecierpliwieniem.
– Bardzo się cieszę,
że nie masz już chrypy, Nott – powiedziałam złośliwie. Skierowaliśmy się w
stronę schodów prowadzących na poszczególne piętra.
– Granger, Granger. –
Teodor pokręcił głową. – Dlaczego nawet przy McGonagall musisz być dla mnie
taka oschła? Co ja, taki niewinny chłopak, ci zrobiłem? – Spojrzał na mnie
smutnym wzrokiem, a ja miałam szczerą ochotę parsknąć śmiechem na widok jego
miny.
Oczywiście
powstrzymałam się od tego. Nie mogłam okazać swojego rozbawienia podczas
sprzeczki z nim.
– Jasne, bardzo
niewinny – prychnęłam.
– Masz wątpliwości?
– Skądże. – Zerknęłam
na niego przelotnie. – Nie chcesz brać udziału w tym konkursie?
Teodor wzruszył
ramionami.
– Niespecjalnie. Takie
konkursy to dla mnie strata czasu, skoro doskonale znam swoje umiejętności i
wiem, co potrafię, a czego nie. Owszem, to, że wzięto nas pod uwagę jeśli
chodzi o delegację Hogwartu, jest wielkim wyróżnieniem, jednak niepotrzebnym.
Przynajmniej w moim odczuciu.
Zdziwiło mnie słowa
Teodora. Uważałam, że jako ktoś obdarzony taką inteligencją i umiejętnościami
chciałby je ujawnić, w dodatku z pełną świadomością dużej szansy na wygraną. A
on tym czasem miał dość obojętny stosunek co do takiego konkursu.
Przez moją głowę
przemknęło, że ten chłopak chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.
***
Nadal jakoś nie
chciało mi się w to wszystko wierzyć. Najbardziej zastanawiałam się nad tym, co
powiedziała McGonagall. Ponoć nauczyciele jednogłośnie
wybrali do tego konkursu mnie i Teodora. Czyli Snape nie oponował w
wyborze, a to już stanowiło zagadkę naprawdę godną rozwikłania.
Mistrz Eliksirów nie
przepadał za mną. Podejrzewałam, że to przez moją wiedzę. W końcu znałam
odpowiedź na każde postawione przez mężczyznę pytanie, za to jego Ślizgoni
jedynie obijali się na lekcjach i śmiali z Gryfonów, głównie z Bogu ducha
winnego Neville’a.
Wiedziałam też, że kolejną
przyczynę niechęci Snape’a skierowanej do mnie stanowi moje pochodzenie. Może i
on był czarodziejem czystej krwi, jednak nie dawało mu to prawa do ciągłego
poniżania mugolaków.
Nietoperz, cholera
jasna.
Bardzo ciekawił mnie
przebieg całego konkursu. Wiedziałam, że McGonagall wszystko nam powie, jednak
miałam zamiar wypytać o to przy najbliższej okazji Ivy.
Właśnie. Ivy.
Odkąd zderzyłyśmy się
na korytarzu przed moimi korepetycjami, dziewczyna odnajdywała mnie codziennie
po lekcjach i wyciągała albo na błonia, albo po prostu na przechadzkę po
szkolnych korytarzach. Spędzałyśmy razem naprawdę bardzo dużo czasu. W pewnym
sensie zastępowała mi Rona, za co w głębi duszy byłam jej wdzięczna. Możliwe,
że faktycznie miała to na celu.
Zastanawiające. Po
jednej krótkiej rozmowie dziewczyna poczuła do mnie sympatię tak dużą, by
zechcieć zostać moją przyjaciółką? Naprawdę się temu dziwiłam. Nawet z Ginny
początki naszej przyjaźni były inne.
Kiedy została opętana
przez Riddle’a, ignorowałam ją, ponieważ po prostu nie mogłyśmy nawiązać
normalnego kontaktu. W następnej klasie co jakiś czas dawałam jej rady, by pilnie
się uczyła, by odrabiała prace domowe, oczywiście z wielce dumną miną, jako że byłam
starsza od niej. Nie polubiłyśmy się i to zdecydowanie. Nawet co jakiś czas na
siebie warczałyśmy. Dopiero gdy chodziłam do czwartej klasy, jakoś tak się
stało, że między nami nawiązała się więź, która po czasie przerodziła się w
prawdziwą przyjaźń.
Nie potrafiłam
określić, kogo kocham bardziej – czy Ginny, czy Harry’ego i Rona. Rozmowy z
rudą były całkiem inne niż z chłopakami. Z nimi omawiałam problemy Pottera,
ewentualnie troski piegowatego, choć te o wiele rzadziej. Z Ginny natomiast
skupiałyśmy się na sobie nawzajem – nad naszymi miłostkami, nad naszym
wyglądem, nad naszymi sprawami w nauce czy w rodzinie.
Nigdy jednak nie
tworzyliśmy paczki we czwórkę. Zawsze byłam tylko ja, Harry i Ron. Zdawałam
sobie sprawę z tego, że Ginny to boli, jednak nic nie mogłam z tym zrobić.
Serce ściskało mi się z żalu, gdy widziałam, jak patrzy na Harry’ego siedzącego
tuż obok mnie. Wiedziała, że jesteśmy jedynie przyjaciółmi, lecz zawsze ból
zostawał.
Z Ivy było podobnie.
Nie rozmawiałyśmy już o Ronie, a jedynie poznawałyśmy się bliżej, dyskutując na
inne tematy.
Sama dziewczyna była
za to tak otwarta, tak przyjaźnie nastawiona, tak towarzyska, że nie mogłam się
oprzeć, kiedy tamtego dnia pociągnęła mnie pod klasę zaklęć.
– Chcę, żebyś kogoś
poznała – powiedziała, a ja uniosłam brwi. – Pamiętasz, jak kilka razy
wspominałam ci o moim najlepszym przyjacielu? Aż dziwne, że jeszcze się nie
spotkaliście.
– Masz na myśli tego
chłopaka, którego poznałaś pierwszego dnia Hogwartu w pociągu? – upewniłam się.
Ivy kiwnęła głową.
– Tak. Później
uratował mnie przed wpadnięciem do jeziora, wiesz? – Parsknęła śmiechem, a kąciki
moich ust uniosły się lekko. – Zawsze byłam niezdarą, on za to od dziecka ma
niezły refleks. Kiedy wchodziłam do łodzi, poślizgnęłam się i wpadłabym do
wody, gdyby Roger w ostatniej chwili nie pociągnął mnie za rękę. Wtedy staliśmy
się przyjaciółmi na wieki wieków. – Znowu zachichotała, po czym dodała: – Aż
dziwne, jak niektóre wydarzenia zbliżają do siebie ludzi.
Taak, walka z górskim trollem jest tego bardzo dobrym
przykładem –
przeleciało mi przez myśl.
– Dlaczego idziemy pod
klasę zaklęć? – spytałam.
– Roger ma zajęcia
przygotowujące do Czarodziejskiego Konkursu Zaklęć – wyjaśniła Ivy. – W tamtym
roku nie poszło mu zbyt dobrze, dlatego Flitwick przyciska go teraz.
– Czyli na poziom B
jedzie…
– O, nauczyciele już
was oświecili – przerwała mi Ivy. – I co, dostałaś się?
– Nie jest to jeszcze
zatwierdzone, ale ja, Teodor Nott oraz jeszcze ktoś będziemy startowali w
poziomie A – powiedziałam, starając się ukryć dumę w głosie. – McGonagall
mówiła, że podobno uczniowie na poziom B są już wybrani. Skoro Roger się
przygotowuje, on też musi jechać. Kto jeszcze?
Ivy uśmiechnęła się
szeroko, odsłaniając rządek białych zębów.
Musiałam przyznać to w
głębi duszy – zazdrościłam jej urody. Krukonka była wysoka, smukła, miała
długie włosy, duże oczy i regularne rysy twarzy. Czego chcieć więcej? Ja nigdy
nie lubiłam w pełni swojego ciała. Owszem, zbyt duże przednie zęby zmniejszyłam
w czwartej klasie, jednak pozostawał fakt kiepskiej figury, sterczących włosów
i piegów na twarzy. Ginny twierdziła, że według niej wiele dziewcząt powinno
zazdrościć mi urody, ale nigdy nie udało jej się mnie przekonać.
– Roger, Ian Owens i
ja – odparła.
Moje usta rozciągnęły
się w uśmiechu.
– Och, to wspaniale!
Będziemy tam razem! Wiesz może, jak to wszystko będzie wyglądać?
Ivy uniosła brwi.
– Nie powiedzieli wam
tego? – zdziwiła się.
– Nie. McGonagall
wszystkie szczegóły przekaże nam, gdy Dumbledore zatwierdzi wybór uczniów na
poziom A.
Ivy machnęła ręką.
– To w takim razie
poczekasz na decyzję Dumbledore’a.
– Ej!
Zaśmiała się.
– Lubię trzymać cię w
niepewności.
Prychnęłam, zakładając
ręce na piersiach. Ivy zachichotała, lecz nie odezwała się już.
Nie wiedziałam
dlaczego, ale Krukonka często traktowała mnie protekcjonalnie. Może przez to,
że byłam w szóstej klasie, a ona w siódmej? Jednocześnie w jej zachowaniu
względem mnie nie widziałam złośliwości czy uszczypliwości. Podejrzewałam, że
Ivy po prostu ma taki sposób bycia, choć mimo wszystko czasami denerwowałam się
przez to.
Dotarłyśmy pod klasę
zaklęć akurat wtedy, kiedy wyszedł z niej – jak wywnioskowałam – Roger.
Naprawdę nie
wiedziałam, skąd na świecie biorą się tacy przystojni faceci, i nie miałam też
pojęcia, dlaczego Ginny, która posiadała wybitny dar do zauważania naprawdę
cieszących oko osobników płci męskiej, jeszcze go nie wypatrzyła.
Roger był zdecydowanie
wysoki, wzrostem dorównywał Teodorowi, a ten mimo swojej chudości górował nad
innymi. Przyjaciel Ivy miał jasnobrązowe włosy i trochę przydługą grzywkę,
opadającą mu na oczy. Rysy jego twarzy były bardziej miękkie od tych Ślizgona,
jednak nos znacznie mniejszy. Za to czymś, czym Roger zdecydowanie mnie urzekł,
stanowił uśmiech chłopaka. Taki… delikatny.
Szatyn wyszczerzył się
od razu, gdy tylko zobaczył swoją przyjaciółkę.
– Cześć, małpo –
rzucił.
– Cześć, głupku –
odparła Ivy, a ja uniosłam brwi na widok ich powitania.
Przyjaźń między nimi
była zdecydowanie nietypowa.
– Chcę ci kogoś
przedstawić – kontynuowała Ivy, wskazując mnie chłopakowi. – To jest Hermiona,
niedawno przez przypadek się poznałyśmy. Hermiono, poznaj Rogera.
– Cześć – szatyn
wystawił dłoń w moją stronę, a ja uścisnęłam ją lekko.
– Hermiona – odparłam
i uśmiechnęłam się. Odpowiedział tym samym, przez co po moich plecach przebiegł
nagły dreszcz.
– Dobra, dzieciaki,
skoro już wszyscy się znamy, to idziemy na błonia – zarządziła Ivy.
Czyli po prostu miała
taki sposób bycia.
Spojrzałam na pogodę
za oknem. Na niebie kłębiły się ciemnoszare chmury, przykrywając słońce.
Widziałam, jak wiatr targa gałęziami drzew.
– Zbiera się na deszcz
– zauważyłam.
Roger wzruszył
ramionami.
– No to co? Najwyżej
zmokniemy – powiedział beztrosko.
– Właśnie – zgodziła
się Ivy. Dostrzegła moją niemrawą minę. – Och, Hermiono. Przecież nie jesteś z
cukru, trochę wody w razie czego ci nie zaszkodzi. W dodatku jeszcze nie pada,
zdążymy się chwilę przejść. Trzeba korzystać, dopóki nie jest tak zimno, by nie
dało się wyjść z zamku bez ubierania grubszych rzeczy.
Spojrzałam najpierw na
dziewczynę, a później na Rogera, i zrozumiałam, że nie mam wyjścia. Sprawa
została już przesądzona, czy tego chciałam, czy nie.
Westchnęłam.
– No dobrze – rzekłam.
– Ale gdy tylko na ziemię spadnie choćby kropla, od razu wracamy – zastrzegłam.
Roger zasalutował.
– Tak jest!
Pokręciłam lekko
głową, uśmiechając się pod nosem.
Ruszyliśmy korytarzem,
a Ivy i Roger przekomarzali się, ciągle rzucając w swoją stronę jakieś obelgi.
Nie były one bardzo obraźliwe, ograniczały się do słów typu „Ty skretyniała
sklątko”, „Ty matole”, „Ty pałko”.
Nie mogłam się na nich
napatrzeć. Oboje byli tacy beztroscy i weseli. Coś pięknego dla bezstronnego
obserwatora. Niemalże wyczuwałam więź między nimi, silną, nierozerwalną. Aż
dziwiłam się, że nie są parą, co Ivy wielokrotnie podkreślała. Nie potrafiła
się w nim zakochać, tak jak on nie potrafił w niej. Zresztą dla nich liczyła
się przyjaźń, wzajemne wsparcie, sama obecność.
Przez te kilka minut,
kiedy tak przekomarzali się ze sobą, zdążyłam zauważyć, że są dla siebie
wszystkim.
Korytarz skręcił w
lewo i właśnie wtedy to się stało.
W pewnej chwili przepłynęło
przeze mnie coś perłowego. Wielkością dorównywało dorosłemu człowiekowi, lecz
nie było… ludzkie.
Poczułam niemalże
paraliżujący chłód, dreszcz przebiegł mi po plecach.
Poczułam strach, gdy
ta perłowobiała istota wniknęła w moje ciało.
Poczułam się nagle
odsłonięta, prawie goła. Jakby… jakby każdy mógł wejrzeć w moją duszę i serce,
obejrzeć je ze wszystkich stron.
Gwałtownie
przestraszyłam się, że to coś może wyrządzić mi krzywdę. W jednej chwili
znalazło się w każdym zakamarku mojej istoty.
Jednak nie czułam
bólu. Miałam jedynie dziwne wrażenie odsłonięcia, bezbronności.
Zatrzymałam się nagle,
a moim ciałem wstrząsnął potężny dreszcz. Rozchyliłam bezwiednie usta i
zaczerpnęłam gwałtownie powietrza. Przycisnęłam ręce do piersi, bojąc się, że
opuszczając moje ciało, to coś zabrało mi także duszę.
Ale nie mogło tego
zrobić, bo przecież nadal posiadałam świadomość swojego istnienia…
– Hermiono? –
usłyszałam głos Ivy.
Zorientowałam się, że
oddycham ciężko, wzrok mając utkwiony gdzieś w górze. Spojrzałam szybko na
blondynkę. Ona i Roger patrzyli na mnie z niepokojem.
– Co… co to było? –
wydusiłam.
– Tylko jakiś duch –
odparł Roger. – Lubią przelatywać przez niespodziewających się niczego ludzi,
zwłaszcza Krwawy Baron.
Błyskawicznie
rozejrzałam się w poszukiwaniu tamtej perłowej postaci. Niestety już jej nie
zauważyłam.
Podeszła do mnie Ivy i
położyła mi dłoń na ramieniu.
– Wszystko w porządku?
– spytała z troską.
Kiwnęłam głową,
przełykając ślinę.
– Chodź, bo zaraz
faktycznie się rozpada.
Nie odpowiedziałam, a
jedynie podążyłam za Krukonami w stronę wyjścia z zamku, wiedząc, że jeszcze
przez długi czas nie będę w stanie uspokoić oddechu i uporządkować myśli.
Empatia
Czy masz się bać? Prawdopodobnie...
OdpowiedzUsuńCieszę się, że tak lubisz Nuno, ja za to mam co do niej mieszane uczucia ;).
Poinformuję o rozdziale. Tutaj, bo nie mam gadu-gadu (jestem niedzisiejsza).
Ogólnie przeczytałam sobie "O opowiadaniu". Zawsze lubiłam fansy HP, o Hermionie także się czytywało, zwłaszcza 5 lat temu (to dziwne, ale 5 lat temu opowiadania HP były całkowicie inne, niż są dzisiaj, to masowe zjawisko!), ale o Hermionie z Nottem, powiem szczerze i ku twojej uciesze, nie czytałam. I mam nadzieję, że znajdę na to czas (prolog i przynajmniej połowę pierwszego rozdziału obrobię teraz, póki mam neta), a przyznam szczerze, że powinnam mieć go więcej niż w ciągu ostatniego roku.
Pozdrawiam,
stracone-niebo
Przeczytałam, przeczytałam, z ogromną przyjemnością! A więc wybywają z Hogwartu? Bardzo dobrze! Ach, Ivy, dziewczyna światełko! Podoba mi się, jak ją przedstawiłaś! Zawsze lubiłam takie postacie. Trochę przypomina mi moją Lenę z SN. Och, rozumiem Hermionę. Ostatnio sama poznałam "nowych", którzy są zupełnie inni od tych "starych", inni, świrnięci, ciężko jest mi się otworzyć, ale jednocześnie tak mnie to towarzystwo pociąga! Tak, Ivy i Roger wygrywają ;)
OdpowiedzUsuńHm... Mnie tam się z Leną nie skojarzyła, ale faktycznie - jakieś podobieństwo jest ;) Och, też mam w swoim towarzystwie grupkę takich świrniętych ludzi, jednak chyba takich ludzi wolę, bo są zabawniejsi, bardziej otwarci i nie obrażają się o byle co. Oby ich było więcej!
UsuńTacy ludzie się przydają, jak najbardziej. Sama mam przy sobie taką osobę, zresztą jej wariactwo przeniosło się na mnie, także tworząc Ivy i Rogera, może trochę opierałam się na świecie rzeczywistym. Eh, kto mnie tam wie xD
Usuń4:22 <3 Wobraz sobie moj zaciesz. Czytanie tego to nalog, nie pojde na odwyk.
OdpowiedzUsuńJeden taki szczegol ze snape.nie byl czystej krwi tylko polkrwi ;)) ogolnie super i nie mg przestc czytac ;3
OdpowiedzUsuńGinny
Kurczę.. Czy tylko mi sie wydaje ze to nie jest przypadek ze ten duch przeniknął przez Hermione właśnie w obecności Ivy i Rogera?
OdpowiedzUsuń