Dedykowany Chrisowi
w podziękowaniu za wszystko.
Już dawno zapadł zmrok,
a niebo przykryły gęste chmury, z których na ziemię spadła armia srebrzystych
kropel. Deszcz bębnił głośno w szyby, zaś po ich powierzchni spływały wąskie
stróżki wody, pełne zakrętów i nagłych zwrotów. Niektóre krople pozostawały
samotne, jednak po chwili dołączały do nich inne, po czym razem sunęły w dół,
by następnie zostać pochłonięte przez czeluść nocy.
Czekałam, aż w końcu rozlegnie
się pierwszy grzmot, a niebiosa przeszyje błyskawica mająca sprawić, że moje
serce zacznie szybciej bić.
Wraz z Ginny
siedziałyśmy po turecku na łóżku w jej dormitorium. Opowiadałam rudej o
niezwykłym spotkaniu z duchem, nie pomijając najdrobniejszych szczegółów. Nie
miałam szansy powiedzieć o tym Harry’emu. Okularnik ciągle spędzał czas z
Ronem, a ja niestety musiałam się z tym pogodzić. Na szczęście wszystko
wynagradzała mi Ginny. To właśnie jej mogłam opowiedzieć o swoich troskach oraz
zmartwieniach, wiedząc, że ona wysłucha mnie i coś doradzi.
Byłam wdzięczna losowi
za zesłanie mi rudej. Dzięki jej obecności w moim życiu nabierało ono jeszcze
żywszych barw. Czasem nawet odnosiłam wrażenie, że bogowie są dla mnie zbyt
łaskawi. Zostałam obdarzona wspaniałymi przyjaciółmi, wprawnym umysłem,
determinacją oraz ambicją. Kiedy przebywałam z Ginny czy Harrym i Ronem, czułam,
że żyję. Nie obchodził mnie Voldemort ani cała reszta innych zmartwień. Liczyli
się oni. Oni i tylko oni. To u ich boku chciałam stać do końca swych dni, to im
pragnęłam pomóc w każdy możliwy sposób, to za nich byłam w stanie oddać się w
ramiona samej Śmierci.
Nie mogłam marzyć o
lepszym życiu.
– …a później okazało
się, że to był tylko duch – zakończyłam opowieść o dziwnym wydarzeniu sprzed
paru godzin. – Ginny… nigdy wcześniej tak się nie czułam. Tak… bezbronnie –
dodałam.
Ruda wysłuchała mnie,
nie wtrącając żadnych swoich pytań. Teraz miała szeroko otwarte oczy, a na jej
twarzy widziałam jedynie głębokie zdumienie. Rumieńce wpłynęły na moje policzki.
W sumie to faktycznie była jedynie zjawa, nie powinnam tak zareagować. Z
drugiej jednak strony… Nie czytałam jeszcze o podobnym przypadku. Zazwyczaj
ludzie w obecności duchów zachowywali się normalnie, czuli jedynie chłód. A ja?
Moje ciało i umysł zareagowało bez wątpienia niepokojąco.
– Na gacie Merlina –
odezwała się w końcu Gryfonka. – Zdarzyło się w ogóle kiedyś coś takiego?
Pokręciłam głową.
– Nie, i właśnie to
jest najgorsze. Nie mam żadnego punktu zaczepnego, czegoś, co mogłabym porównać
do mojego przypadku.
Ruda odgarnęła włosy z
twarzy i odetchnęła głęboko.
– Może spytaj o to…
nie wiem… Flitwicka? – podsunęła.
Zastanowiłam się
chwilę.
– Niegłupi pomysł –
odparłam w końcu. – Flitwick powinien coś wiedzieć. Chociaż jeśli chodzi o
duchy, to bardziej pokładałabym nadzieję w Snapie…
Ginny prychnęła cicho,
a jej brązowe oczy zabłyszczały.
– Chcesz iść z tym do
Snape’a? – spytała. – Żeby cię wyśmiał i jeszcze odebrał Gryfonom punkty za
„zadawanie głupich pytań, niezwiązanych z obroną przed czarną magią”? Wiesz,
jaki on jest.
– Zależy mi po prostu
na dowiedzeniu się, o co w tym wszystkim chodzi – odrzekłam, wzruszając
ramionami. – I mam nadzieję, że ktokolwiek będzie wiedział, skoro w książkach nie
zauważyłam nic na ten temat – dodałam.
Ginny parsknęła
śmiechem.
– Flitwick czegoś nie
wie? Chyba żartujesz. Może i jest mały, ale inteligencją dorównuje w niektórych
przypadkach Dumbledore’owi.
– A Snape?
– Zacznijmy od tego,
że on ci nic nie powie, nawet jeśli coś wie.
Westchnęłam i wbiłam
wzrok w kołdrę. Wiedziałam, że to, co za chwilę miałam powiedzieć, nie spodoba
się Ginny.
– Snape jest denerwujący,
owszem – odpowiedziałam powoli, wygładzając dłonią nierówność na pościeli – ale
nie rób z niego jakiegoś potwora. Nie lubi mugolaków, mnie nie lubi, Neville’a traktuje jak coś, co trzeba wyrzucić, ale w sumie można się jeszcze tym pobawić,
co w tym przypadku znaczy „zgnębić”, uczciwością nie grzeszy, jednak z drugiej
strony… Taki ma charakter i wątpię, by kiedykolwiek się zmienił.
– Usprawiedliwiasz go?
– prychnęła Ginny.
– Nie, tylko zastanów
się też, ile on w swoim życiu przeszedł. Może wcześniej był inny, a służba u
Voldemorta tak go zmieniła.
– Możliwe. Ale teraz
jest naprawdę wkurzający.
Zachichotałam lekko, a
Ginny jedynie się uśmiechnęła.
– Jak ci idzie
transmutacja? – zapytała.
Moje policzki
przybrały barwę niemalże dorównującą kolorowi baldachimu nad łóżkiem, na którym
siedziałyśmy.
– Źle – odpowiedziałam
krótko. – Te korepetycje nic nie dają, a sam Nott coraz bardziej mnie irytuje.
McGonagall oczywiście nie może odebrać mi punktów, bo widzi, jak się staram.
Ale świadomość, że tak nagle, bez żadnego powodu pogorszyłam się w transmutacji…
To jest straszne – mruknęłam, spuszczając głowę.
– Nie dogadujesz się z
Nottem?
– Cóż, jakieś
porozumienie nawiązaliśmy, ale nie zmienia to faktu, że ostatnio byłam gotowa
uciszyć go za pomocą zaklęcia.
Ginny zachichotała.
– Oj, Hermiono –
powiedziała, kręcąc głową. – Tylko porozumienie, co?
Prychnęłam, zakładając
ręce na piersi.
– Tak, porozumienie –
burknęłam. – Da się z nim czasem inteligentnie porozmawiać, w dodatku na o
wiele ciekawsze tematy niż quidditch, ale to wszystko.
Dziewczyna spojrzała
na mnie znacząco.
Ręce mi opadły.
– Ginny – jęknęłam. –
On mi się nawet nie podoba!
Poczułam się tak,
jakbym okłamała rudą, a przy okazji – samą siebie. W sumie nie wiedziałam, czy
to, co powiedziałam, było w pełni prawdą. Teodor przyciągał mój wzrok jak
magnes. Nie mogłam oprzeć się spoglądaniu na profil jego twarzy skupionej na
słowach McGonagall ani nie potrafiłam nie patrzeć w oczy chłopaka. W te piękne,
szare oczy, które posiadał on i tylko on, jakby nikt inny nie był ich godzien.
Zadziwiające, że tak bardzo
mógł urzec mnie jedynie kolor tęczówek Ślizgona.
Ginny wzruszyła
ramionami, czym na początku się zdziwiłam, lecz później zrozumiałam – zmieniła
taktykę. Liczyła na to, iż sama przyznam się do zainteresowania Teodorem, skoro
ona już odpuściła. Wielu ludzi w podobnych sytuacjach przełamywało się i
mówiło, co im leży na sercach. Ja jednak byłam inna – nigdy nie dawałam się
nabrać.
– I dobrze – odrzekła.
– Chociaż w sumie jest na czym oko zawiesić.
W duchu przyznałam jej
rację.
Mimo to spojrzałam na dziewczynę
jak na wariatkę.
– Ginny, ostatnio coś
za bardzo lgniesz do Ślizgonów – zauważyłam z przekąsem. Wtedy coś mi się
przypomniało. – Właśnie, dlaczego pytałaś, czy każdy z nich musi być zły?
Machnęła ręką.
– Nieważne, chciałam
jedynie znać twoje zdanie.
Przyjrzałam jej się
uważnie. Nigdy nie mogłam rozpoznać, kiedy ruda kłamie, a kiedy nie. Była
doskonałą aktorką, co wiele razy bardzo jej się przydało. Ja niestety nie
posiadałam tego daru. Często sama Ginny gołym okiem widziała, że mam jakieś
zmartwienie, nawet drobne, albo w moim życiu wydarzyło się coś dobrego.
– Na pewno? –
upewniłam się.
Weasleyówna nachyliła
się lekko, kładąc dłoń na moim ramieniu.
– Na pewno – potwierdziła,
uśmiechając się delikatnie. – Nie przejmuj się, Hermiono, bo nie masz czym. –
Zamilkła na chwilę, a jej twarz spoważniała. Wzięła rękę z mojego ramienia. Nie
patrzyła mi już w oczy, jakby wstydziła się swoich słów. – Jeśli… jeśli tylko
wszystko potoczy się właściwie, powiem ci. Na razie nie chcę zapeszyć – dodała
cicho.
Uniosłam brwi.
Ha, wiedziałam, że coś jest na rzeczy!
Pragnęłam dowiedzieć
się, o co chodzi Ginny, w razie czego doradzić, lecz z drugiej strony nie
chciałam naciskać. Wtedy na pewno nic by mi nie powiedziała, zresztą zbytnia
natarczywość nie była miła. O to właśnie z rudą pokłóciłyśmy się jeden jedyny
raz, gdy byłam w czwartej klasie, w sumie na początku naszej przyjaźni. Nie
chciałam jej nic powiedzieć o Wiktorze, krępowałam się, a ona za bardzo starała
się to ze mnie wyciągnąć. Posprzeczałyśmy się dość mocno, lecz już kilka dni
później padłyśmy sobie w ramiona zalane łzami.
Chyba właśnie te słone
krople przypieczętowały naszą przyjaźń.
Uśmiechnęłam się.
– Jasne – powiedziałam
łagodnie. – Jak coś, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Ginny zastanowiła się
chwilę.
– W bibliotece?
Zaśmiałyśmy się głośno
do wtóru pierwszego grzmotu, który wstrząsnął Wieżą Gryffindoru.
***
Kolejne dni
października przyniosły ze sobą ochłodzenie i coraz częstszy deszcz. Ciągła
szaruga za oknem ani trochę mi się nie podobała. Z niecierpliwością czekałam na
śnieg. Wolałam widzieć za oknem świat spowity w biały puch niż wprawiającą mnie
w przygnębienie szalejącą ulewę.
Nie miałam już szansy
wyjść na błonia, by pod ukochaną wierzbą odrobić prace domowe. Musiałam
zadowolić się stolikiem w najdalszym kącie w biblioteki. Moim stolikiem, który tak bardzo uwielbiałam. Tym razem jednak nie
byłam sama – miejsce obok zajęła pulchna dziewczynka z Hufflepuffu. Miała
krótkie do ramion brązowe włosy i małe, ciemne oczy. Pisała zawzięcie jakieś
wypracowanie, jednak jej pismo było tak koślawe, że nie mogłam odczytać na jaki
temat.
Siadłam obok Puchonki
i wyciągnęłam z torby podręcznik na numerologię. Otworzyłam go na stronie
działu, który akurat przerabialiśmy. Na marginesie była zapisana myśl przewodnia
zadanego przez profesor Vector eseju. Odkrywanie
niezwykłych zbiegów okoliczności – sploty życia. To było proste. Chodziło o zauważenie pewnych numerów, które po
odpowiednim dopasowaniu miały ukazać ciekawe powiązania za pomocą numerologii. Odpowiedni
przykład stanowił François Chateau. Wybitny umysł w dziedzinie zaklęć.
Ustawienie cyfr w dacie jego urodzenia oraz śmierci rosnąco, a później
podzielenie co drugiej przez dwa i zsumowanie wszystkiego dawało liczbę zaklęć,
które pod groźbą natychmiastowego zgonu nie mogły zostać użyte na osobie
rzucającej owe zaklęcia. Już po śmierci czarodzieja odkryto, że odpowiedniki
liczbowe liter w nazwie miejscowości, w której zginął, dodane do siebie dają ilość
odkrytych oraz opisanych w jego książce tychże zaklęć.
Zdumiewające, jak Chateau
był związany ze swoją dziedziną.
Numerologia nie
polegała jedynie na odczytywaniu przyszłości czy cech charakteru jakiejś osoby.
Nie, choć tak uważała większość ludzi. Bardzo często zdarzało się, że dzięki
niej odkryto ważne dla całego świata zjawiska. Położenie wyjątkowo aktywnych
magicznie składników eliksirów czy elementy anatomii magicznych stworów.
Nie rozumiałam, jak
można nie lubić tak przydatnego przedmiotu.
Słyszałam jeszcze o kilku
takich zbiegach okoliczności, lecz do żadnego nie miałam stuprocentowej
pewności. Szybko wstałam i udałam się do działu numerologii w poszukiwaniu
książki, która mogłaby podać mi jakieś przykłady z historii na ten temat.
Biblioteka nie była
tamtego dnia zatłoczona. Znajdowało się w niej niewielu uczniów. Przy stoliku
ukrytym za jednym z regałów po prawej zauważyłam grupkę zaczytanych Krukonów.
Pamiętałam, że przy wejściu siedziało kilku Puchonów. Gdzieniegdzie rozproszeni
byli uczniowie różnych domów, paru pod oknem, inni miejsca znaleźli w centrum
biblioteki. Całe pomieszczenie sprawiało wrażenie bardzo przytulnego mimo
swojej wielkości.
Westchnęłam,
spoglądając na okno. Po szybie spływały wąskie strumyczki wody, a na niebie
kłębiły się chmury, przez co w bibliotece było ciemnej niż zazwyczaj. Na niektórych
stolikach pozapalano lampy, by oświetlić pomieszczenie. Nie zmieniało to faktu,
że czułam przygnębienie z powodu nieciekawej pogody.
Chciałam zimę. Teraz,
zaraz, natychmiast.
Z wyborem książki uwinęłam
się w bardzo krótkim czasie. Minęły może dwie minuty. Trzymając Sieć liczb oraz (Nie)zwykły przypadek, czyli subtelne wskazówki natury, powróciłam
do stolika
Niestety, moje miejsce
było zajęte.
Gdy tylko zobaczyłam Teodora
bezczelnie rozłożonego na krześle i czytającego książkę, zagotowało się we
mnie. Usiadł sobie na moim miejscu, w
dodatku wszystkie pergaminy, pióro, kałamarz oraz podręcznik do numerologii
spychając na sam bok ławki. Jakby były jedynie czymś zbędnym. Ślizgon w ogóle
nie uszanował tego, że zajęłam sobie tamto miejsce.
Prostak.
Odetchnęłam głęboko.
Podeszłam do chłopaka, położyłam książki na stoliku, założyłam ręce na
piersiach i odchrząknęłam, postukując nerwowo butem w posadzkę.
Teodor nawet nie
odwrócił głowy.
– Nott – syknęłam, gdy
nie odpowiedział.
– Tak, Granger? Wiem,
że nade mną stoisz – odparł cicho, nadal nie patrząc w moją stronę.
– Zająłeś mi miejsce.
– Było wolne.
– Nie widziałeś
pergaminów, pióra, torby przewieszonej przez krzesło? – spytałam ze złością.
– Nie?
Nienawidziłam jego
ignorowania. Chyba nic innego tak bardzo mnie nie denerwowało. To, jak niekiedy
po prostu olewał moją osobę. I
jeszcze zarys tego sarkastycznego uśmieszku na ustach…
Cham.
Mimo to westchnęłam,
nie dając się sprowokować.
– Jesteś aż tak ślepy?
– spytałam z udawanym znudzeniem.
Teodor jedynie zaśmiał
się gardłowo, w końcu spoglądając na mnie. Jego włosy były tak samo
rozwichrzone jak zawsze, skóra blada, zaś oczy… Od oczu znowu nie mogłam
oderwać wzroku.
– Granger, nie mam
zamiaru się stąd ruszyć – odpowiedział powoli, smakując każde słowo. – Jest mi
wygodnie, panuje tu jeszcze większa cisza niż w innych częściach biblioteki, w
dodatku mam okazję doprowadzić cię do furii. Nie mógłbym tego zmarnować.
Znowu przykuł wzrok do
tekstu, po czym przewrócił stronę.
– Byłam tu pierwsza i
dobrze o tym wiesz – rzekłam, mrużąc oczy. – A teraz idź sobie.
– Hm, jakby to ująć… –
Zmarszczył brwi, jakby szukając odpowiedniego słowa. Po chwili znów na mnie
spojrzał. – A, już wiem. Nie.
– Nott, ty…
– Nie radzę – przerwał
mi Teodor beznamiętnie.
– Bo co? – spytałam
wojowniczo. – Uważasz, że jeśli zrobisz groźną minę, to zapanujesz nad światem?
Zupełnie jak Malfoy – prychnęłam.
Teodor zawahał się.
– Nie porównuj mnie do
niego.
Te słowa wstrząsnęły
moim spojrzeniem na relacje między Draconem a samym Nottem. Zdziwiłam się. Obaj
zawsze sprawiali wrażenie… dobrych kolegów. Nie, nie przyjaciół. Teodor nigdy
specjalnie nie trzymał się z blondynem, choć gdy widziałam ich razem,
dogadywali się dość dobrze. Czarnowłosy preferował samotność, już zdążyłam to
zauważyć. Nie, nie stronił od ludzi. Podejrzewałam, że po prostu lepiej się
czuł w pojedynkę, sam z własnymi myślami lub jakąś książką.
A z Draconem… Z
Draconem byli jedynie dobrymi kolegami.
– Odejdź, bo inaczej…
– zaczęłam.
– Tak, tak, bardzo
ciekawe, ale już mówiłem, że się stąd nie ruszę.
Tupnęłam ze złością
nogą, a na ustach Teodora znowu zatańczył uśmieszek. Już otwierałam usta, by
coś powiedzieć, kiedy za mną rozległ się ostry głos pani Pince.
– Co tu się dzieje?
Jęknęłam w duchu.
Bibliotekarka pilnowała, by w jej królestwie panowałam niemalże nieprzenikniona
cisza. Była wrażliwa nawet na zwykłe kichnięcie, a ucznia, który to zrobił,
zawsze mroziła spojrzeniem ciemnych, lecz jednocześnie tak chłodnych oczu. Darzyłam
ją sympatią jedynie dlatego, że podobnie jak ja miała ogromny szacunek do
książek i lubiła ład oraz porządek.
My za to na chwilę
zapomnieliśmy o zasadach panujących w bibliotece, a ona musiała usłyszeć naszą
sprzeczkę.
Odwróciłam się, spoglądając
na panią Pince. Kobieta miała ciemne włosy splecione w ciasny kok, podobnie jak
McGonagall. Jej oczy były brązowe, choć gdy czarownicą władał gniew – niemalże
czarne. Na długiej, szczupłej twarzy malowała się złość i srogość, co potęgował
długi, zakrzywiony jak u sępa nos.
Spojrzałam na nią ze
skruchą.
– Przepraszamy, już… –
zaczęłam pokornie, lecz ona jedynie zmrużyła oczy.
– Nie, nie, nie, oboje
nie macie dzisiaj wstępu do biblioteki za karygodne zachowanie na jej terenie –
przerwała mi ostro.
– C-co? – wyjąkałam. –
Ale…
– Nie, nie, nie, nie
ma żadnego „ale”. Przeszkadzacie innym uczniom.
–Ciekawe którym… –
mruknął Teodor, lecz niestety pani Pince to dosłyszała.
– Choćby pannie Montgomery
– fuknęła, a jej ciemnozielona, prawie czarna suknia do ziemi zafalowała, gdy
gwałtownie wskazała szczupłą dłonią dziewczynkę z Hufflepuffu siedzącą przy
stoliku. Ta zamarła zaskoczona, nie ośmielając się pisnąć słowem. – A teraz już
wyjdźcie. Oboje.
Wiedząc, że nic nie
uda mi się zdziałać, zebrałam swoje rzeczy do torby. Ukradkiem wsunęłam do niej
też tomy potrzebne do eseju, chcąc napisać go w pokoju wspólnym. Teodor zamknął
swoją książkę, wstał i ruszył w stronę wyjścia, a ja podreptałam za nim, czując
na sobie spojrzenia osób siedzących się w pomieszczeniu.
Znaleźliśmy się na
korytarzu. Obok przechodziło sporo uczniów, niektórzy wchodzili do biblioteki,
inni z niej wychodzili. Przystanęłam z boku, by nikt na nas nie wpadł, a Teodor
prychnął, mrużąc oczy.
– Co za zołza z tej
małej – warknął. Ruszyliśmy razem korytarzem w stronę schodów, mijając
rozpalone pochodnie znajdujące się na ścianach. Weszło mi to już w nawyk. Po
każdych korepetycjach i niektórych lekcjach, które odbywały się ze Slytherinem,
towarzyszyłam Teodorowi aż do głównych schodów. Powoli stawało się to dla mnie
tak naturalne, jak inne codzienne czynności. – Nawet słowem się nie odezwała,
że może się skupić, nie zaprzeczyła, że jej nie przeszkadzamy, nic!
Spojrzałam na niego
ponuro.
– Po raz pierwszy w
całym swoim życiu zostałam wyrzucona z biblioteki – powiedziałam grobowym
głosem. – Takie upokorzenie… A to wszystko przez ciebie – dodałam ze złością.
– No wybacz, ale to
nie ja zacząłem drzeć się na pół biblioteki – warknął Teodor. – W dodatku mnie
też po raz pierwszy z niej wyrzucili.
– Wcale się nie darłam!
– zaperzyłam się gwałtownie.
– Teraz też to robisz.
– HERMIONO!
Odwróciłam się
gwałtownie w poszukiwaniu osoby, która wykrzyknęła moje imię. Szybko ją
zlokalizowałam. W naszą stronę szybkim krokiem zmierzał Roger. Miał zmierzwioną
grzywkę, a jego usta wygięły się w uśmiechu.
Poczułam jakiś dziwny,
niekontrolowany dreszcz przebiegający mi po plecach.
Już podczas pierwszego
spaceru po błoniach, gdy jeszcze towarzyszyła nam Ivy, złapaliśmy z szatynem kontakt. Mieliśmy sporo tematów do rozmowy, w dodatku sam Krukon był miły,
ciepły, otwarty, niekiedy zabawny… Od razu go polubiłam, podobnie jak Ivy, z
którą zaczęłam spędzać niemal tyle samo czasu co z Ginny. Powoli cała nasza
trójka tworzyła wspólną paczkę znajomych, przypominającą tę moją, Rona i Harry’ego.
Z jednej strony cieszyłam się z tego, ponieważ w jakimś stopniu Krukoni
zapełniali pustkę po rudzielcu oraz przeganiali czasami pojawiającą się
tęsknotę za okularnikiem. Widziałam bardzo dobrze, że czarnowłosy nadal pragnie
utrzymać przyjaźń też ze mną, nie miałam mu tego za złe, lecz nie zmieniało to
faktu, iż w niektórych chwilach brakowało mi jego obecności.
Z drugiej strony bałam
się o Ginny. Nie chciałam, by była zazdrosna o moich nowych znajomych ani by
nie pomyślała, że chcę ją na nich wymienić. Przecież nawet w ogóle tak nie
myślałam! Ruda była nie do zastąpienia, jedyna w swoim rodzaju, za bardzo mi
bliska, bym mogła z niej zrezygnować. Obawiałam się jednak o to, co może pojawić
się w jej głowie.
Na razie postanowiłam
jedynie czekać na dalszy rozwój sytuacji. Mówiłam sobie w myślach, że w końcu
„co ma być, to będzie”. I tyle.
– Hej, Hermiono,
szukałem cię – powiedział szatyn, gdy tylko przede mną stanął. Spojrzał na
Teodora, zerkając na odznakę na jego piersi. Uśmiech Krukona od razu zbladł.
– Cześć, Roger –
odparłam. Zauważyłam, że chłopaki wpatrują się w siebie twardo. Zaniepokoiłam
się. – E… Roger, to jest Teodor Nott. Nott, to jest Roger.
Ślizgon rzucił jedynie
krótkie „Cześć”, a szatyn mruknął coś pod nosem.
Slytherinu nie lubili
nie tylko Gryfoni. Puchoni oraz zwłaszcza Krukoni również nie przepadali za
wychowankami Domu Węża. Między Gryfonami a Ślizgonami panowała otwarta wrogość.
Uczniowie Raveclawu ograniczali się jedynie do posyłania niezwykle jadowitych
spojrzeń w stronę tych ze Slytherinu oraz kibicowania Lwom na meczach
quidditcha.
Dlatego reakcja
chłopaków była taka, a nie inna.
– Roger? Szukałeś mnie
– zauważyłam szybko, byle tylko któryś nie posłał w stronę drugiego jakiejś
uszczypliwej uwagi. Nie miałam ochoty rozstrzygać sporu między nimi.
Chłopak oderwał wzrok
od Teodora i spojrzał na mnie, a jego twarz rozjaśnił uśmiech.
– No tak. Czy
potraktujesz mnie bardzo bolesnym zaklęciem, jeśli porwę cię na małą
przechadzkę? – spytał.
Nim zdążyłam
odpowiedzieć, Teodora złapał atak kaszlu. Od razu zwróciłam się w jego stronę,
mrużąc oczy.
– Chyba znowu
przyczepił się do ciebie jakiś wirus – syknęłam. – Idź do pani Pomfrey, ona ci
pomoże, chociaż nie wiem, czy na brak mózgu jest jakieś lekarstwo.
– I mówi to ktoś, kto
rzuca myszą przez klasę – odparował Teodor.
Zaczerwieniłam się po
cebulki włosów.
– Nott…
– Tak, Granger? –
spytał miłym tonem czarnowłosy.
– A ja sądziłam, że to
trolle są najgłupszymi istotami na świecie.
– Fakt, zapomniałaś o
sobie.
– NOTT!
Teodor skrzywił się.
– O Merlinie, znowu
się drzesz – jęknął. Wzniósł oczy do nieba. – Za co mnie pokarano, no za co?
Prychnęłam. I właśnie
wtedy zwróciłam uwagę na Rogera, który stał obok, dusząc się ze śmiechu.
Zmieszałam się.
Całkiem o nim zapomniałam, zajęta jakże twórczą sprzeczką z Teodorem. Na moje
policzki wpłynęły jeszcze większe rumieńce.
– Ugh, Nott, ogarnij
się – powiedziałam z niesmakiem. Spojrzałam na Rogera. – Chodźmy już.
Szatyn kiwnął głową,
nadal uśmiechając się z rozbawieniem, po czym ruszyliśmy szybko korytarzem, Teodora
zostawiając w tyle. Chwilę później Roger zachichotał.
– Jesteś urocza, kiedy
się na niego złościsz, wiesz? – Zarumieniłam się jeszcze bardziej, słysząc te
słowa.
– Przepraszam za Notta
– wymamrotałam ze spuszczoną głową. – Zawsze się tak kłócimy, prawie nie ma
dnia, żeby któreś z nas nie rozpętało burzy.
Roger mruknął pod
nosem coś niezrozumiałego, po czym zaczął o czymś mówić. Słuchając jego słów,
zajmowałam się też wyganianiem ze swojego umysłu obrazu Teodora. Po chwili, nie
mogąc się powstrzymać, spojrzałam przez ramię. Czarnowłosy Ślizgon szedł powoli
pod ścianą korytarza, wzrok mając przykuty do tekstu książki tak bardzo, że
zdawał się nie zauważać otoczenia. Nie podnosił w ogóle głowy, by czasem
zerknąć pod nogi. Uczniowie prawie go nie dostrzegali, zręcznie omijali
chłopaka, on zaś w ogóle się tym nie przejmował.
Poczułam nagłe
zawiedzenie, nie mogąc znów ujrzeć tęczówek Teodora.
Z trudem oderwałam od
niego oczy, odwracając głowę w stronę Rogera. Po chwili pogrążyłam się z nim w
luźnej rozmowie na różne tematy, choć miałam wielką chęć ponownego spojrzenia
na Teodora. Ogarnęła mnie dziwna ochota podejścia do niego i po prostu
patrzenia na jego rozwichrzone włosy, ostre rysy twarzy, utonięcia w głębi
tęczówek.
Przyciągał mój wzrok. Całkowicie, nieustannie,
bez możliwości wyzwolenia. Jak magnes.
Empatia
Podoba mi się. Lubię postać Nott'a (zdałam sobie sprawę, że - mimo wszystko - jest podobny do Draco, ale nie do książkowego Draco, tylko tego z ff o H&D), ale Ivy i Roger są moimi faworytami i bardzo ciekawa jestem, jaką oni pełnią rolę z tym opowiadaniu. Nie wiem, mam wrażenie, że to będzie coś wielkiego ;).
OdpowiedzUsuńZapraszam na pierwszy epizod, pt. "Sylwia Sawicka". Pozdrawiam, stracone-niebo.blogspot.com
OdpowiedzUsuńEch, powoli zaczynam się rozpływać.
OdpowiedzUsuńUuuuuuuuu, bedzie bitwa. Bedzie mega, mega bitwa. Wiec bomba z opuznionym zaplonem? Jestes niesamowita.
OdpowiedzUsuńNajlepszy
OdpowiedzUsuńGinny <3
Relacja Hermiony i Teodora jest rozbrajająca i te ich dialogi :).
OdpowiedzUsuń