28 maja 2012

Rozdział 6. Magnes

Dedykowany Chrisowi
w podziękowaniu za wszystko.

Już dawno zapadł zmrok, a niebo przykryły gęste chmury, z których na ziemię spadła armia srebrzystych kropel. Deszcz bębnił głośno w szyby, zaś po ich powierzchni spływały wąskie stróżki wody, pełne zakrętów i nagłych zwrotów. Niektóre krople pozostawały samotne, jednak po chwili dołączały do nich inne, po czym razem sunęły w dół, by następnie zostać pochłonięte przez czeluść nocy.
Czekałam, aż w końcu rozlegnie się pierwszy grzmot, a niebiosa przeszyje błyskawica mająca sprawić, że moje serce zacznie szybciej bić.
Wraz z Ginny siedziałyśmy po turecku na łóżku w jej dormitorium. Opowiadałam rudej o niezwykłym spotkaniu z duchem, nie pomijając najdrobniejszych szczegółów. Nie miałam szansy powiedzieć o tym Harry’emu. Okularnik ciągle spędzał czas z Ronem, a ja niestety musiałam się z tym pogodzić. Na szczęście wszystko wynagradzała mi Ginny. To właśnie jej mogłam opowiedzieć o swoich troskach oraz zmartwieniach, wiedząc, że ona wysłucha mnie i coś doradzi.
Byłam wdzięczna losowi za zesłanie mi rudej. Dzięki jej obecności w moim życiu nabierało ono jeszcze żywszych barw. Czasem nawet odnosiłam wrażenie, że bogowie są dla mnie zbyt łaskawi. Zostałam obdarzona wspaniałymi przyjaciółmi, wprawnym umysłem, determinacją oraz ambicją. Kiedy przebywałam z Ginny czy Harrym i Ronem, czułam, że żyję. Nie obchodził mnie Voldemort ani cała reszta innych zmartwień. Liczyli się oni. Oni i tylko oni. To u ich boku chciałam stać do końca swych dni, to im pragnęłam pomóc w każdy możliwy sposób, to za nich byłam w stanie oddać się w ramiona samej Śmierci.
Nie mogłam marzyć o lepszym życiu.
– …a później okazało się, że to był tylko duch – zakończyłam opowieść o dziwnym wydarzeniu sprzed paru godzin. – Ginny… nigdy wcześniej tak się nie czułam. Tak… bezbronnie – dodałam.
Ruda wysłuchała mnie, nie wtrącając żadnych swoich pytań. Teraz miała szeroko otwarte oczy, a na jej twarzy widziałam jedynie głębokie zdumienie. Rumieńce wpłynęły na moje policzki. W sumie to faktycznie była jedynie zjawa, nie powinnam tak zareagować. Z drugiej jednak strony… Nie czytałam jeszcze o podobnym przypadku. Zazwyczaj ludzie w obecności duchów zachowywali się normalnie, czuli jedynie chłód. A ja? Moje ciało i umysł zareagowało bez wątpienia niepokojąco.
– Na gacie Merlina – odezwała się w końcu Gryfonka. – Zdarzyło się w ogóle kiedyś coś takiego?
Pokręciłam głową.
– Nie, i właśnie to jest najgorsze. Nie mam żadnego punktu zaczepnego, czegoś, co mogłabym porównać do mojego przypadku.
Ruda odgarnęła włosy z twarzy i odetchnęła głęboko.
– Może spytaj o to… nie wiem… Flitwicka? – podsunęła.
Zastanowiłam się chwilę.
– Niegłupi pomysł – odparłam w końcu. – Flitwick powinien coś wiedzieć. Chociaż jeśli chodzi o duchy, to bardziej pokładałabym nadzieję w Snapie…
Ginny prychnęła cicho, a jej brązowe oczy zabłyszczały.
– Chcesz iść z tym do Snape’a? – spytała. – Żeby cię wyśmiał i jeszcze odebrał Gryfonom punkty za „zadawanie głupich pytań, niezwiązanych z obroną przed czarną magią”? Wiesz, jaki on jest.
– Zależy mi po prostu na dowiedzeniu się, o co w tym wszystkim chodzi – odrzekłam, wzruszając ramionami. – I mam nadzieję, że ktokolwiek będzie wiedział, skoro w książkach nie zauważyłam nic na ten temat – dodałam.
Ginny parsknęła śmiechem.
– Flitwick czegoś nie wie? Chyba żartujesz. Może i jest mały, ale inteligencją dorównuje w niektórych przypadkach Dumbledore’owi.
– A Snape?
– Zacznijmy od tego, że on ci nic nie powie, nawet jeśli coś wie.
Westchnęłam i wbiłam wzrok w kołdrę. Wiedziałam, że to, co za chwilę miałam powiedzieć, nie spodoba się Ginny.
– Snape jest denerwujący, owszem – odpowiedziałam powoli, wygładzając dłonią nierówność na pościeli – ale nie rób z niego jakiegoś potwora. Nie lubi mugolaków, mnie nie lubi, Neville’a traktuje jak coś, co trzeba wyrzucić, ale w sumie można się jeszcze tym pobawić, co w tym przypadku znaczy „zgnębić”, uczciwością nie grzeszy, jednak z drugiej strony… Taki ma charakter i wątpię, by kiedykolwiek się zmienił.
– Usprawiedliwiasz go? – prychnęła Ginny.
– Nie, tylko zastanów się też, ile on w swoim życiu przeszedł. Może wcześniej był inny, a służba u Voldemorta tak go zmieniła.
– Możliwe. Ale teraz jest naprawdę wkurzający.
Zachichotałam lekko, a Ginny jedynie się uśmiechnęła.
– Jak ci idzie transmutacja? – zapytała.
Moje policzki przybrały barwę niemalże dorównującą kolorowi baldachimu nad łóżkiem, na którym siedziałyśmy.
– Źle – odpowiedziałam krótko. – Te korepetycje nic nie dają, a sam Nott coraz bardziej mnie irytuje. McGonagall oczywiście nie może odebrać mi punktów, bo widzi, jak się staram. Ale świadomość, że tak nagle, bez żadnego powodu pogorszyłam się w transmutacji… To jest straszne – mruknęłam, spuszczając głowę.
– Nie dogadujesz się z Nottem?
– Cóż, jakieś porozumienie nawiązaliśmy, ale nie zmienia to faktu, że ostatnio byłam gotowa uciszyć go za pomocą zaklęcia.
Ginny zachichotała.
– Oj, Hermiono – powiedziała, kręcąc głową. – Tylko porozumienie, co?
Prychnęłam, zakładając ręce na piersi.
– Tak, porozumienie – burknęłam. – Da się z nim czasem inteligentnie porozmawiać, w dodatku na o wiele ciekawsze tematy niż quidditch, ale to wszystko.
Dziewczyna spojrzała na mnie znacząco.
Ręce mi opadły.
– Ginny – jęknęłam. – On mi się nawet nie podoba!
Poczułam się tak, jakbym okłamała rudą, a przy okazji – samą siebie. W sumie nie wiedziałam, czy to, co powiedziałam, było w pełni prawdą. Teodor przyciągał mój wzrok jak magnes. Nie mogłam oprzeć się spoglądaniu na profil jego twarzy skupionej na słowach McGonagall ani nie potrafiłam nie patrzeć w oczy chłopaka. W te piękne, szare oczy, które posiadał on i tylko on, jakby nikt inny nie był ich godzien.
Zadziwiające, że tak bardzo mógł urzec mnie jedynie kolor tęczówek Ślizgona.
Ginny wzruszyła ramionami, czym na początku się zdziwiłam, lecz później zrozumiałam – zmieniła taktykę. Liczyła na to, iż sama przyznam się do zainteresowania Teodorem, skoro ona już odpuściła. Wielu ludzi w podobnych sytuacjach przełamywało się i mówiło, co im leży na sercach. Ja jednak byłam inna – nigdy nie dawałam się nabrać.
– I dobrze – odrzekła. – Chociaż w sumie jest na czym oko zawiesić.
W duchu przyznałam jej rację.
Mimo to spojrzałam na dziewczynę jak na wariatkę.
– Ginny, ostatnio coś za bardzo lgniesz do Ślizgonów – zauważyłam z przekąsem. Wtedy coś mi się przypomniało. – Właśnie, dlaczego pytałaś, czy każdy z nich musi być zły?
Machnęła ręką.
– Nieważne, chciałam jedynie znać twoje zdanie.
Przyjrzałam jej się uważnie. Nigdy nie mogłam rozpoznać, kiedy ruda kłamie, a kiedy nie. Była doskonałą aktorką, co wiele razy bardzo jej się przydało. Ja niestety nie posiadałam tego daru. Często sama Ginny gołym okiem widziała, że mam jakieś zmartwienie, nawet drobne, albo w moim życiu wydarzyło się coś dobrego.
– Na pewno? – upewniłam się.
Weasleyówna nachyliła się lekko, kładąc dłoń na moim ramieniu.
– Na pewno – potwierdziła, uśmiechając się delikatnie. – Nie przejmuj się, Hermiono, bo nie masz czym. – Zamilkła na chwilę, a jej twarz spoważniała. Wzięła rękę z mojego ramienia. Nie patrzyła mi już w oczy, jakby wstydziła się swoich słów. – Jeśli… jeśli tylko wszystko potoczy się właściwie, powiem ci. Na razie nie chcę zapeszyć – dodała cicho.
Uniosłam brwi.
Ha, wiedziałam, że coś jest na rzeczy!
Pragnęłam dowiedzieć się, o co chodzi Ginny, w razie czego doradzić, lecz z drugiej strony nie chciałam naciskać. Wtedy na pewno nic by mi nie powiedziała, zresztą zbytnia natarczywość nie była miła. O to właśnie z rudą pokłóciłyśmy się jeden jedyny raz, gdy byłam w czwartej klasie, w sumie na początku naszej przyjaźni. Nie chciałam jej nic powiedzieć o Wiktorze, krępowałam się, a ona za bardzo starała się to ze mnie wyciągnąć. Posprzeczałyśmy się dość mocno, lecz już kilka dni później padłyśmy sobie w ramiona zalane łzami.
Chyba właśnie te słone krople przypieczętowały naszą przyjaźń.
Uśmiechnęłam się.
– Jasne – powiedziałam łagodnie. – Jak coś, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Ginny zastanowiła się chwilę.
– W bibliotece?
Zaśmiałyśmy się głośno do wtóru pierwszego grzmotu, który wstrząsnął Wieżą Gryffindoru.

***

Kolejne dni października przyniosły ze sobą ochłodzenie i coraz częstszy deszcz. Ciągła szaruga za oknem ani trochę mi się nie podobała. Z niecierpliwością czekałam na śnieg. Wolałam widzieć za oknem świat spowity w biały puch niż wprawiającą mnie w przygnębienie szalejącą ulewę.
Nie miałam już szansy wyjść na błonia, by pod ukochaną wierzbą odrobić prace domowe. Musiałam zadowolić się stolikiem w najdalszym kącie w biblioteki. Moim stolikiem, który tak bardzo uwielbiałam. Tym razem jednak nie byłam sama – miejsce obok zajęła pulchna dziewczynka z Hufflepuffu. Miała krótkie do ramion brązowe włosy i małe, ciemne oczy. Pisała zawzięcie jakieś wypracowanie, jednak jej pismo było tak koślawe, że nie mogłam odczytać na jaki temat.
Siadłam obok Puchonki i wyciągnęłam z torby podręcznik na numerologię. Otworzyłam go na stronie działu, który akurat przerabialiśmy. Na marginesie była zapisana myśl przewodnia zadanego przez profesor Vector eseju. Odkrywanie niezwykłych zbiegów okoliczności – sploty życia. To było proste. Chodziło o zauważenie pewnych numerów, które po odpowiednim dopasowaniu miały ukazać ciekawe powiązania za pomocą numerologii. Odpowiedni przykład stanowił François Chateau. Wybitny umysł w dziedzinie zaklęć. Ustawienie cyfr w dacie jego urodzenia oraz śmierci rosnąco, a później podzielenie co drugiej przez dwa i zsumowanie wszystkiego dawało liczbę zaklęć, które pod groźbą natychmiastowego zgonu nie mogły zostać użyte na osobie rzucającej owe zaklęcia. Już po śmierci czarodzieja odkryto, że odpowiedniki liczbowe liter w nazwie miejscowości, w której zginął, dodane do siebie dają ilość odkrytych oraz opisanych w jego książce tychże zaklęć.
Zdumiewające, jak Chateau był związany ze swoją dziedziną.
Numerologia nie polegała jedynie na odczytywaniu przyszłości czy cech charakteru jakiejś osoby. Nie, choć tak uważała większość ludzi. Bardzo często zdarzało się, że dzięki niej odkryto ważne dla całego świata zjawiska. Położenie wyjątkowo aktywnych magicznie składników eliksirów czy elementy anatomii magicznych stworów.
Nie rozumiałam, jak można nie lubić tak przydatnego przedmiotu.
Słyszałam jeszcze o kilku takich zbiegach okoliczności, lecz do żadnego nie miałam stuprocentowej pewności. Szybko wstałam i udałam się do działu numerologii w poszukiwaniu książki, która mogłaby podać mi jakieś przykłady z historii na ten temat.
Biblioteka nie była tamtego dnia zatłoczona. Znajdowało się w niej niewielu uczniów. Przy stoliku ukrytym za jednym z regałów po prawej zauważyłam grupkę zaczytanych Krukonów. Pamiętałam, że przy wejściu siedziało kilku Puchonów. Gdzieniegdzie rozproszeni byli uczniowie różnych domów, paru pod oknem, inni miejsca znaleźli w centrum biblioteki. Całe pomieszczenie sprawiało wrażenie bardzo przytulnego mimo swojej wielkości.
Westchnęłam, spoglądając na okno. Po szybie spływały wąskie strumyczki wody, a na niebie kłębiły się chmury, przez co w bibliotece było ciemnej niż zazwyczaj. Na niektórych stolikach pozapalano lampy, by oświetlić pomieszczenie. Nie zmieniało to faktu, że czułam przygnębienie z powodu nieciekawej pogody.
Chciałam zimę. Teraz, zaraz, natychmiast.
Z wyborem książki uwinęłam się w bardzo krótkim czasie. Minęły może dwie minuty. Trzymając Sieć liczb oraz (Nie)zwykły przypadek, czyli subtelne wskazówki natury, powróciłam do stolika
Niestety, moje miejsce było zajęte.
Gdy tylko zobaczyłam Teodora bezczelnie rozłożonego na krześle i czytającego książkę, zagotowało się we mnie. Usiadł sobie na moim miejscu, w dodatku wszystkie pergaminy, pióro, kałamarz oraz podręcznik do numerologii spychając na sam bok ławki. Jakby były jedynie czymś zbędnym. Ślizgon w ogóle nie uszanował tego, że zajęłam sobie tamto miejsce.
Prostak.
Odetchnęłam głęboko. Podeszłam do chłopaka, położyłam książki na stoliku, założyłam ręce na piersiach i odchrząknęłam, postukując nerwowo butem w posadzkę.
Teodor nawet nie odwrócił głowy.
– Nott – syknęłam, gdy nie odpowiedział.
– Tak, Granger? Wiem, że nade mną stoisz – odparł cicho, nadal nie patrząc w moją stronę.
– Zająłeś mi miejsce.
– Było wolne.
– Nie widziałeś pergaminów, pióra, torby przewieszonej przez krzesło? – spytałam ze złością.
– Nie?
Nienawidziłam jego ignorowania. Chyba nic innego tak bardzo mnie nie denerwowało. To, jak niekiedy po prostu olewał moją osobę. I jeszcze zarys tego sarkastycznego uśmieszku na ustach…
Cham.
Mimo to westchnęłam, nie dając się sprowokować.
– Jesteś aż tak ślepy? – spytałam z udawanym znudzeniem.
Teodor jedynie zaśmiał się gardłowo, w końcu spoglądając na mnie. Jego włosy były tak samo rozwichrzone jak zawsze, skóra blada, zaś oczy… Od oczu znowu nie mogłam oderwać wzroku.
– Granger, nie mam zamiaru się stąd ruszyć – odpowiedział powoli, smakując każde słowo. – Jest mi wygodnie, panuje tu jeszcze większa cisza niż w innych częściach biblioteki, w dodatku mam okazję doprowadzić cię do furii. Nie mógłbym tego zmarnować.
Znowu przykuł wzrok do tekstu, po czym przewrócił stronę.
– Byłam tu pierwsza i dobrze o tym wiesz – rzekłam, mrużąc oczy. – A teraz idź sobie.
– Hm, jakby to ująć… – Zmarszczył brwi, jakby szukając odpowiedniego słowa. Po chwili znów na mnie spojrzał. – A, już wiem. Nie.
– Nott, ty…
– Nie radzę – przerwał mi Teodor beznamiętnie.
– Bo co? – spytałam wojowniczo. – Uważasz, że jeśli zrobisz groźną minę, to zapanujesz nad światem? Zupełnie jak Malfoy – prychnęłam.
Teodor zawahał się.
– Nie porównuj mnie do niego.
Te słowa wstrząsnęły moim spojrzeniem na relacje między Draconem a samym Nottem. Zdziwiłam się. Obaj zawsze sprawiali wrażenie… dobrych kolegów. Nie, nie przyjaciół. Teodor nigdy specjalnie nie trzymał się z blondynem, choć gdy widziałam ich razem, dogadywali się dość dobrze. Czarnowłosy preferował samotność, już zdążyłam to zauważyć. Nie, nie stronił od ludzi. Podejrzewałam, że po prostu lepiej się czuł w pojedynkę, sam z własnymi myślami lub jakąś książką.
A z Draconem… Z Draconem byli jedynie dobrymi kolegami.
– Odejdź, bo inaczej… – zaczęłam.
– Tak, tak, bardzo ciekawe, ale już mówiłem, że się stąd nie ruszę.
Tupnęłam ze złością nogą, a na ustach Teodora znowu zatańczył uśmieszek. Już otwierałam usta, by coś powiedzieć, kiedy za mną rozległ się ostry głos pani Pince.
– Co tu się dzieje?
Jęknęłam w duchu. Bibliotekarka pilnowała, by w jej królestwie panowałam niemalże nieprzenikniona cisza. Była wrażliwa nawet na zwykłe kichnięcie, a ucznia, który to zrobił, zawsze mroziła spojrzeniem ciemnych, lecz jednocześnie tak chłodnych oczu. Darzyłam ją sympatią jedynie dlatego, że podobnie jak ja miała ogromny szacunek do książek i lubiła ład oraz porządek.
My za to na chwilę zapomnieliśmy o zasadach panujących w bibliotece, a ona musiała usłyszeć naszą sprzeczkę.
Odwróciłam się, spoglądając na panią Pince. Kobieta miała ciemne włosy splecione w ciasny kok, podobnie jak McGonagall. Jej oczy były brązowe, choć gdy czarownicą władał gniew – niemalże czarne. Na długiej, szczupłej twarzy malowała się złość i srogość, co potęgował długi, zakrzywiony jak u sępa nos.
Spojrzałam na nią ze skruchą.
– Przepraszamy, już… – zaczęłam pokornie, lecz ona jedynie zmrużyła oczy.
– Nie, nie, nie, oboje nie macie dzisiaj wstępu do biblioteki za karygodne zachowanie na jej terenie – przerwała mi ostro.
– C-co? – wyjąkałam. – Ale…
– Nie, nie, nie, nie ma żadnego „ale”. Przeszkadzacie innym uczniom.
–Ciekawe którym… – mruknął Teodor, lecz niestety pani Pince to dosłyszała.
– Choćby pannie Montgomery – fuknęła, a jej ciemnozielona, prawie czarna suknia do ziemi zafalowała, gdy gwałtownie wskazała szczupłą dłonią dziewczynkę z Hufflepuffu siedzącą przy stoliku. Ta zamarła zaskoczona, nie ośmielając się pisnąć słowem. – A teraz już wyjdźcie. Oboje.
Wiedząc, że nic nie uda mi się zdziałać, zebrałam swoje rzeczy do torby. Ukradkiem wsunęłam do niej też tomy potrzebne do eseju, chcąc napisać go w pokoju wspólnym. Teodor zamknął swoją książkę, wstał i ruszył w stronę wyjścia, a ja podreptałam za nim, czując na sobie spojrzenia osób siedzących się w pomieszczeniu.
Znaleźliśmy się na korytarzu. Obok przechodziło sporo uczniów, niektórzy wchodzili do biblioteki, inni z niej wychodzili. Przystanęłam z boku, by nikt na nas nie wpadł, a Teodor prychnął, mrużąc oczy.
– Co za zołza z tej małej – warknął. Ruszyliśmy razem korytarzem w stronę schodów, mijając rozpalone pochodnie znajdujące się na ścianach. Weszło mi to już w nawyk. Po każdych korepetycjach i niektórych lekcjach, które odbywały się ze Slytherinem, towarzyszyłam Teodorowi aż do głównych schodów. Powoli stawało się to dla mnie tak naturalne, jak inne codzienne czynności. – Nawet słowem się nie odezwała, że może się skupić, nie zaprzeczyła, że jej nie przeszkadzamy, nic!
Spojrzałam na niego ponuro.
– Po raz pierwszy w całym swoim życiu zostałam wyrzucona z biblioteki – powiedziałam grobowym głosem. – Takie upokorzenie… A to wszystko przez ciebie – dodałam ze złością.
– No wybacz, ale to nie ja zacząłem drzeć się na pół biblioteki – warknął Teodor. – W dodatku mnie też po raz pierwszy z niej wyrzucili.
– Wcale się nie darłam! – zaperzyłam się gwałtownie.
– Teraz też to robisz.
– HERMIONO!
Odwróciłam się gwałtownie w poszukiwaniu osoby, która wykrzyknęła moje imię. Szybko ją zlokalizowałam. W naszą stronę szybkim krokiem zmierzał Roger. Miał zmierzwioną grzywkę, a jego usta wygięły się w uśmiechu.
Poczułam jakiś dziwny, niekontrolowany dreszcz przebiegający mi po plecach.
Już podczas pierwszego spaceru po błoniach, gdy jeszcze towarzyszyła nam Ivy, złapaliśmy z szatynem kontakt. Mieliśmy sporo tematów do rozmowy, w dodatku sam Krukon był miły, ciepły, otwarty, niekiedy zabawny… Od razu go polubiłam, podobnie jak Ivy, z którą zaczęłam spędzać niemal tyle samo czasu co z Ginny. Powoli cała nasza trójka tworzyła wspólną paczkę znajomych, przypominającą tę moją, Rona i Harry’ego. Z jednej strony cieszyłam się z tego, ponieważ w jakimś stopniu Krukoni zapełniali pustkę po rudzielcu oraz przeganiali czasami pojawiającą się tęsknotę za okularnikiem. Widziałam bardzo dobrze, że czarnowłosy nadal pragnie utrzymać przyjaźń też ze mną, nie miałam mu tego za złe, lecz nie zmieniało to faktu, iż w niektórych chwilach brakowało mi jego obecności.
Z drugiej strony bałam się o Ginny. Nie chciałam, by była zazdrosna o moich nowych znajomych ani by nie pomyślała, że chcę ją na nich wymienić. Przecież nawet w ogóle tak nie myślałam! Ruda była nie do zastąpienia, jedyna w swoim rodzaju, za bardzo mi bliska, bym mogła z niej zrezygnować. Obawiałam się jednak o to, co może pojawić się w jej głowie.
Na razie postanowiłam jedynie czekać na dalszy rozwój sytuacji. Mówiłam sobie w myślach, że w końcu „co ma być, to będzie”. I tyle.
– Hej, Hermiono, szukałem cię – powiedział szatyn, gdy tylko przede mną stanął. Spojrzał na Teodora, zerkając na odznakę na jego piersi. Uśmiech Krukona od razu zbladł.
– Cześć, Roger – odparłam. Zauważyłam, że chłopaki wpatrują się w siebie twardo. Zaniepokoiłam się. – E… Roger, to jest Teodor Nott. Nott, to jest Roger.
Ślizgon rzucił jedynie krótkie „Cześć”, a szatyn mruknął coś pod nosem.
Slytherinu nie lubili nie tylko Gryfoni. Puchoni oraz zwłaszcza Krukoni również nie przepadali za wychowankami Domu Węża. Między Gryfonami a Ślizgonami panowała otwarta wrogość. Uczniowie Raveclawu ograniczali się jedynie do posyłania niezwykle jadowitych spojrzeń w stronę tych ze Slytherinu oraz kibicowania Lwom na meczach quidditcha.
Dlatego reakcja chłopaków była taka, a nie inna.
– Roger? Szukałeś mnie – zauważyłam szybko, byle tylko któryś nie posłał w stronę drugiego jakiejś uszczypliwej uwagi. Nie miałam ochoty rozstrzygać sporu między nimi.
Chłopak oderwał wzrok od Teodora i spojrzał na mnie, a jego twarz rozjaśnił uśmiech.
– No tak. Czy potraktujesz mnie bardzo bolesnym zaklęciem, jeśli porwę cię na małą przechadzkę? – spytał.
Nim zdążyłam odpowiedzieć, Teodora złapał atak kaszlu. Od razu zwróciłam się w jego stronę, mrużąc oczy.
– Chyba znowu przyczepił się do ciebie jakiś wirus – syknęłam. – Idź do pani Pomfrey, ona ci pomoże, chociaż nie wiem, czy na brak mózgu jest jakieś lekarstwo.
– I mówi to ktoś, kto rzuca myszą przez klasę – odparował Teodor.
Zaczerwieniłam się po cebulki włosów.
– Nott…
– Tak, Granger? – spytał miłym tonem czarnowłosy.
– A ja sądziłam, że to trolle są najgłupszymi istotami na świecie.
– Fakt, zapomniałaś o sobie.
– NOTT!
Teodor skrzywił się.
– O Merlinie, znowu się drzesz – jęknął. Wzniósł oczy do nieba. – Za co mnie pokarano, no za co?
Prychnęłam. I właśnie wtedy zwróciłam uwagę na Rogera, który stał obok, dusząc się ze śmiechu.
Zmieszałam się. Całkiem o nim zapomniałam, zajęta jakże twórczą sprzeczką z Teodorem. Na moje policzki wpłynęły jeszcze większe rumieńce.
– Ugh, Nott, ogarnij się – powiedziałam z niesmakiem. Spojrzałam na Rogera. – Chodźmy już.
Szatyn kiwnął głową, nadal uśmiechając się z rozbawieniem, po czym ruszyliśmy szybko korytarzem, Teodora zostawiając w tyle. Chwilę później Roger zachichotał.
– Jesteś urocza, kiedy się na niego złościsz, wiesz? – Zarumieniłam się jeszcze bardziej, słysząc te słowa.
– Przepraszam za Notta – wymamrotałam ze spuszczoną głową. – Zawsze się tak kłócimy, prawie nie ma dnia, żeby któreś z nas nie rozpętało burzy.
Roger mruknął pod nosem coś niezrozumiałego, po czym zaczął o czymś mówić. Słuchając jego słów, zajmowałam się też wyganianiem ze swojego umysłu obrazu Teodora. Po chwili, nie mogąc się powstrzymać, spojrzałam przez ramię. Czarnowłosy Ślizgon szedł powoli pod ścianą korytarza, wzrok mając przykuty do tekstu książki tak bardzo, że zdawał się nie zauważać otoczenia. Nie podnosił w ogóle głowy, by czasem zerknąć pod nogi. Uczniowie prawie go nie dostrzegali, zręcznie omijali chłopaka, on zaś w ogóle się tym nie przejmował.
Poczułam nagłe zawiedzenie, nie mogąc znów ujrzeć tęczówek Teodora.
Z trudem oderwałam od niego oczy, odwracając głowę w stronę Rogera. Po chwili pogrążyłam się z nim w luźnej rozmowie na różne tematy, choć miałam wielką chęć ponownego spojrzenia na Teodora. Ogarnęła mnie dziwna ochota podejścia do niego i po prostu patrzenia na jego rozwichrzone włosy, ostre rysy twarzy, utonięcia w głębi tęczówek.
 Przyciągał mój wzrok. Całkowicie, nieustannie, bez możliwości wyzwolenia. Jak magnes.

Empatia

6 komentarzy:

  1. Podoba mi się. Lubię postać Nott'a (zdałam sobie sprawę, że - mimo wszystko - jest podobny do Draco, ale nie do książkowego Draco, tylko tego z ff o H&D), ale Ivy i Roger są moimi faworytami i bardzo ciekawa jestem, jaką oni pełnią rolę z tym opowiadaniu. Nie wiem, mam wrażenie, że to będzie coś wielkiego ;).

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam na pierwszy epizod, pt. "Sylwia Sawicka". Pozdrawiam, stracone-niebo.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Ech, powoli zaczynam się rozpływać.

    OdpowiedzUsuń
  4. Uuuuuuuuu, bedzie bitwa. Bedzie mega, mega bitwa. Wiec bomba z opuznionym zaplonem? Jestes niesamowita.

    OdpowiedzUsuń
  5. Najlepszy
    Ginny <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Relacja Hermiony i Teodora jest rozbrajająca i te ich dialogi :).

    OdpowiedzUsuń

Za spam gryzę.

Obserwatorzy

Informacje

Belka: Empatia
Treść: Empatia
Szablon: Empatia; kredyty: emmawatsonfan.net, scatterflee.deviantart.com, breatherain.blogspot.com
Favikonka: by-elfaba.blogspot.com
Słowa na szablonie: Red - 'Lost'
Zabrania się kopiowania czegokolwiek. Inaczej poucinam rączki.