Tydzień przed Nocą
Duchów z nieba opadły pierwsze płatki śniegu. Wszystko byłoby w porządku, gdyby
nie to, że towarzyszyły im krople deszczu. Zamiast pojawienia się białej
pierzyny otulającej świat, zrobiło się jeszcze bardziej szaro i ponuro. Ciągła
plucha na zewnątrz ani trochę nie napawała mnie entuzjazmem.
Mrok już dawno spowił
Hogwart oraz jego okolice. Po raz pierwszy od dłuższego czasu przestało padać,
jednak chmury nadal przykrywały niebo, nie pozwalając księżycowi i jego lśniącym
towarzyszkom rzucić swego blasku na ziemię. Przytulny pokój wspólny rozjaśniał
metalowy żyrandol, a w kominku trzaskały wesoło płomienie.
Stanęłam przed
profesor McGonagall, która właśnie weszła do salonu Gryfonów, po czym wezwała
mnie do siebie ruchem dłoni. Miała na sobie szmaragdową szatę, włosy jak zawsze
były upięte w ciasny kok, a okulary tkwiły u samej nasady nosa czarownicy.
– Tak, pani profesor?
– zapytałam.
– Właśnie zakończyło
się zebranie grona pedagogicznego – oznajmiła nauczycielka, rozwijając pergamin
trzymany w dłoni – na którym zatwierdziliśmy udział uczniów w Międzyszkolnym
Konkursie Magicznym.
Coś przewróciło mi się
w żołądku.
Wspominałam Ginny o
Konkursie. Stwierdziła, że nie ma możliwości, bym nie pojechała do mojej
ukochanej Francji. Ja uważałam inaczej. Z numerologią świetnie radził sobie
Michael Corner, a na zaklęciach bardzo często wybijał się Zachariasz Smith.
Zostawała jeszcze obrona przed czarną magią, na której od zawsze miałam dobre
wyniki, ale wiedziałam też, że Snape w życiu mnie nie dopuści. Byłam za słaba,
by pojechać do Francji.
Jednocześnie przez
głowę przemykała mi myśl, że niewzięcie udziału w Konkursie byłoby największą
porażką w moim życiu.
Tymczasem McGonagall
odchrząknęła cicho i spojrzała na mnie poważnie.
Wstrzymałam oddech.
– Jak zapewne się
domyślasz, zostałaś zakwalifikowana.
Miałam ochotę krzyknąć
ze szczęścia. Ograniczyłam się jedynie do wciągnięcia głośno oddechu.
Konkurs.
Francja.
Nagroda.
Te trzy słowa obijały
się o ściany mojego umysłu. Owszem, McGonagall już wcześniej dała mnie i
Teodorowi do zrozumienia, że najpewniej to my weźmiemy udział w tymże
konkursie, jednak potrzebowałam oficjalnego potwierdzenia. Chciałam mieć
pewność. Nie wyobrażałam sobie, jak bym się czuła, gdybym przyjęła mój wyjazd
do Francji za rzecz stuprocentową, a później okazałoby się inaczej.
To by było okrutne.
Dlatego gdy tylko
otrzymałam od McGonagall wyraźną informację zakwalifikowania do Konkursu, moja
dusza i serce krzyczały z radości.
– Och, nawet nie zdaje
sobie pani sprawy z tego, jak bardzo się cieszę! – pisnęłam. Poczułam, że na
moje policzki wpływają rumieńce. – Dobry
Gryffindorze, marzyłam o tym!
Nie ujrzałam uśmiechu
na ustach McGonagall, jednak w jej oczach zatańczył przyjazny blask. Kobieta
ponownie odchrząknęła i zerknęła do pergaminu.
– Skoro już wszystko
jest jasne, przedstawię ci zasady oraz przekażę ważniejsze informacje – rzekła.
Opanowałam się trochę, spijając z ust kobiety każde jej słowo. Do tej pory nie
udało mi się wyciągnąć czegokolwiek z Ivy. Była zbyt uparta, a ja musiałam się
z tym pogodzić. – Zacznę od samego wyjazdu. Odbędzie się on drugiego grudnia
bieżącego roku. Polecicie wysłanym przez organizatorów powozem prosto do
głównej siedziby Międzynarodowego Instytutu Edukacji Magicznej, czyli – jak już
mówiłam – do Burgundii, niedaleko Dijon. Cały konkurs trwa do ósmego grudnia,
wtedy delegacje poszczególnych szkół wracają do siebie. – McGonagall znowu
spojrzała do pergaminu. – Pierwszego dnia zostaniecie zakwaterowani oraz
dowiecie się, o której godzinie dnia następnego odbędą się części pisemne
Czarodziejskich Konkursów, jak często nazywane są poszczególne kategorie. Można
w nich zdobyć pięćdziesiąt punktów, tak samo w częściach praktycznych. Razem
sto. Praktyki odbywają się czwartego grudnia. Są ogłaszane wyniki co do
kolejnego dnia, czyli coś w rodzaju walk między uczniami na poszczególnych
kategoriach. Wtedy też – według najwyższej punktacji – typuje się osoby do
ostatecznych starć. Szóstego grudnia Komisja ogłasza wyniki całego Konkursu i
organizuje uroczystą galę dla wszystkich uczestników, oczywiście obowiązują
szaty wyjściowe. Nagroda za zwycięstwo nie jest znana, najpewniej organizatorzy
ujawnią ją już w Instytucie. Ostatniego dnia uczestnicy wracają do szkół, o
czym mówiłam.
McGonagall zamilkła na
chwilę i przebiegła wzrokiem po pergaminie, jakby czegoś szukając. W końcu
zatrzymała się na jednej z linijek tekstu.
– Jeśli chodzi o
kategorie – kontynuowała. – Każdego ucznia wybraliśmy na podstawie jego
umiejętności w danych dziedzinach. Na przykład Michael Corner posiada ogromną
wiedzę na temat opieki nad magicznymi stworzeniami, historii magii,
wróżbiarstwa i podobnie jak ty – zaklęć. Jednak właśnie ty, Hermiono, nie
mogłabyś brać udziału w Czarodziejskim Konkursie Zaklęć, ponieważ tobie
przydzieliliśmy inne kategorie. Mugoloznawstwo, gdyż najlepiej znasz się na ludziach
spoza magicznego świata. Niestety jednak, z racji tego, że tylko przez jeden
rok uczęszczałaś na ten przedmiot, zostaniesz oddana pod opiekę profesor
Burbage, byś nadrobiła zaległości. Zgłoś się do niej w najbliższym czasie,
ustali z tobą dokładne terminy spotkań. Starożytne runy – dobrze zdajesz sobie
sprawę ze swoich umiejętności, numerologia, ponieważ osiągasz najlepsze wyniki
w całej szkole od kilkunastu lat, oraz obrona przed czarną magią. Profesor
Snape uznał, że z całej trójki delegatów na poziom A jesteś najodpowiedniejsza.
Rozszerzyłam szeroko
oczy ze zdziwienia.
Na początku mój
entuzjazm gwałtownie opadł, bo w końcu możliwość walczenia w kategorii zaklęć
dostał Michael Corner. Zaś gdy usłyszałam o numerologii, ledwo powstrzymałam
się od skoczenia wysoko w górę z radości. Tak bardzo chciałam otrzymać ten
przedmiot.
Mugoloznawstwo
zdziwiło mnie najmniej. Wiedziałam, że jeśli żadna inna osoba z naszej trójki
nie będzie świetna w tej dziedzinie, ja ją otrzymam. A perspektywa nadrabiania
zaległości wcale mnie nie zmartwiła. Wiedziałam, że szybko sobie z tym poradzę.
Za to starożytnych run
się nie spodziewałam. Typowałam bardziej zielarstwo, choć profesor Sprout
uwielbiała Neville’a za jego determinację. Ja osiągałam bardzo wysokie wyniki,
ale nie cechowałam się takim zaangażowaniem jak on.
No i obrona przed
czarną magią. Właśnie przez wiadomość o tej kategorii moje oczy dorównywały
wielkością galeonom. Decyzja Snape’a kompletnie zbiła mnie z tropu. On doszedł do wniosku, że jestem
najodpowiedniejsza z całej trójki delegatów? Nie chciało mi się wierzyć. To
było bardziej niż niemożliwe.
Chyba że po prostu
otrzymałam obronę z braku innych możliwości. W sumie inni mogli już dostać
wszystkie najodpowiedniejsze dla nich przedmioty i została tylko ona. A że
byłam z niej naprawdę dobra – przydzielili ją mnie. Przecież z racji tego, iż w
Konkursie na każdym poziomie mogły uczestniczyć tylko trzy osoby, musiano
wybrać wszechstronnych uczniów i wybrać im takie kategorie, w których naprawdę
posiadali olbrzymie umiejętności. W żadnej nie mogli być mierni.
Zrozumiałam, jak
trudno było nauczycielom wytypować delegatów.
– O-obrona przed
czarną magią? – wyjąkałam. – Ale przecież profesor Snape nigdy nie wspominał,
bym miała jakiekolwiek predyspozycje…
McGonagall zacisnęła
usta w wąską linię.
– Myśli profesora
Snape’a mogą być inne od jego czynów oraz słów – odrzekła cierpko. – W dodatku
poprzedni nauczyciele obrony przed czarną magią wyraźnie twierdzili, że
podobnie jak Potter radzisz sobie doskonale.
Zaschło mi w ustach;
przełknęłam z trudem ślinę. Kiwnęłam głową, czekając na dalszy ciąg wyjaśnień
nauczycielki.
– Wraz z wami na
Konkurs pojedzie dwóch opiekunów – ja oraz profesor Snape. Radzę też zacząć już
przygotowywania do Czarodziejskich Konkursów. – Zawahała się i spojrzała na
mnie… z troską? – Skup się głównie na obronie przed czarną magią. Jeśli uda ci
się przejść do następnego etapu, będziesz musiała uważać. Na nim po prostu
staczasz walkę z inną osobą, w przeciwieństwie do reszty kategorii, w których
jedynie spotyka się dwóch różnych reprezentantów, otrzymując jakieś zadanie. Jeżeli
chodzi o obronę… Tam niemalże nie ma zasad.
Trzeba pokonać rywala, lecz nie wolno go zabić. Nikt jednak nie wspomina o tym,
że życie przeciwnika nie może zawisnąć na włosku, a on sam znaleźć się na
skraju śmierci.
Gwałtownie zbladłam na
tę informację.
Czyli krótko mówiąc:
byłam w ogromnym niebezpieczeństwie. Wiedziałam, że Komisja chce nas sprawdzić,
ocenić nasze umiejętności, jednak aż do tego stopnia? Z drugiej strony nie
można by było określić granicy zagrożenia życia ucznia. Granicy, do jakiego
wolno posunąć się w pojedynku.
Zdawałam sobie sprawę,
że wygrana w Konkursie liczyła się tak samo jak zwycięstwo w Turnieju Trójmagicznym.
Właśnie dlatego poczułam bolesne ukłucie strachu przed tym, co mogło mnie
spotkać już za kilka tygodni.
McGonagall ogarnęła
moją osobę w niewielkim stopniu czułym
spojrzeniem, pytając, czy mam jakieś wątpliwości, a uzyskując przeczącą
odpowiedź, wyszła z pokoju wspólnego. Ja za to opadłam na fotel stojący przed
kominkiem, przeklinając w duchu decyzję o wystartowaniu w Konkursie.
Tam niemalże nie ma zasad. Cudnie.
***
Gdy następnego ranka
zeszłam do prawie pustego salonu Gryfonów, natknęłam się w nim na Harry’ego.
Chłopak jak zwykle miał rozwichrzone na wszystkie strony włosy, a jego krawat
mocno się przekrzywił. Kiedy tylko Potter mnie dostrzegł, od razu się rozpromienił.
Odpowiedziałam z trochę mniejszym zaangażowaniem, lecz również ucieszyłam się z
widoku okularnika nie w towarzystwie Rona. W końcu mogliśmy normalnie
porozmawiać, a ja nie musiałam przejmować się obecnością rudzielca.
– Cześć, Harry –
rzuciłam lekko, stając przed przyjacielem.
W zielonych oczach
ujrzałam porażającą radość.
– Witaj, Hermiono – odparł.
Wskazał głową dziurę pod portretem. – Idziemy?
Kiwnęłam ochoczo
głową.
Kilka chwil później
szliśmy razem na śniadanie do Wielkiej Sali. Jak wytłumaczył mi Harry, Ron
dopiero co się obudził, a on nie miał zamiaru na niego czekać, chcąc w dodatku
spokojnie pogadać ze mną. Korzystając z tego, że wokół nas nie było zbyt wielu
uczniów, opowiedziałam mu w skrócie o spotkaniu z duchem. Reakcja Harry’ego
była podobna do Ginny. Również rozszerzył oczy ze zdziwienia.
– Gdy przeze mnie
przelatuje na przykład Krwawy Baron, czuję się jedynie tak, jakbym został
oblany lodowatą wodą – oświadczył. – Ale żeby takie coś… Pytałaś o to
McGonagall?
Pokręciłam przecząco
głową.
– Nie – odparłam. –
Nie sądzę, by ona wiedziała coś na ten temat. Prędzej Flitwick lub Snape.
– Snape? – powtórzył
Harry. – On?
– Jest nauczycielem
obrony przed czarną magią. Duchy to jego specjalność.
– On ci nic nie powie!
Prychnęłam z pogardą.
– Mówisz zupełnie jak
Ginny – oznajmiłam. – Ona też stwierdziła, że Snape to uosobienie zła.
– A nie jest nim?
Spiorunowałam go
wzrokiem.
Za oknami Wielkiej
Sali widziałam poszarzałą trawę i niemalże nagie drzewa bez większości liści.
Magicznie zaczarowane sklepienie pomieszczenia przedstawiało szare chmury.
Surowość jadalni przeganiał ogień trzaskający w kominkach po obu jej stronach.
W powietrzu latały sowy, roznosząc pocztę. Przy stole nauczycielskim
dostrzegłam McGonagall rozmawiającą z nauczycielką zielarstwa, Pomoną Sprout.
Przysadzista czarownica o zarumienionych policzkach uśmiechała się promiennie
do opiekunki mojego domu. Niedaleko nich siedział ponury Severus Snape, jak
zawsze odziany w swoje nieśmiertelne czarne szaty. Obok niego zauważyłam siwego
już Horacego Slughorna, obecnego profesora eliksirów. Na jednym z jego
srebrzystych wąsów dostrzegłam coś, co przypominało kawałek jajecznicy.
Zaś przy stole
Gryffindoru, prócz kilku chłopaków z trzeciej czy czwartej klasy oraz paru
dziewcząt, których nie znałam, siedziała Ginny. Od razu przysiedliśmy się do
niej. Weasleyówna popijała ze znudzeniem sok dyniowy. Zauważyłam, że jej włosy
są jakoś mniej poukładanie niż zwykle, a pod oczami widnieją cienie. W dodatku
talerz przed nią świecił pustką, jakby nic nie zjadła.
Coś było nie tak.
Spojrzałam na nią z
niepokojem, jednak ona tego nie zauważyła. Mruknęła coś w powitaniu, po czym
zaczęła sennie wpatrywać się w blat stołu.
– Nie wyspałaś się? –
zagadnęłam.
Dopiero po chwili się
ocknęła.
– Hymf…? Aa… Tak, tak,
trochę – odparła i ziewnęła szeroko. – Nie mogłam w nocy spać, grzmiało,
błyskało… Ale daję radę.
Posłała w moją stronę
blady uśmiech, a ja – choć z niezbyt dużym przekonaniem – odpowiedziałam tym
samym.
– Zakwalifikowałam się
do tego Konkursu – rzuciłam, smarując tost masłem.
Ginny zakrztusiła się
sokiem dyniowym.
– Nic mi nie mówiłaś!
– Ja też się dopiero
teraz dowiedziałem – wtrącił Harry, po czym dodał, szczerząc się do mnie: –
Gratuluję.
– Dziękuję. A tobie,
Ginny, nie mogłam powiedzieć, bo jak o siódmej wypadłaś z pokoju wspólnego, tak
później już się nie widziałyśmy.
Machnęła ręką.
– Musiałam załatwić
jedną rzecz. Mów lepiej, jak to wszystko będzie wyglądać.
I opowiedziałam im o
tym, czego dowiedziałam się od McGonagall. Ginny zakryła sobie usta dłonią, gdy
usłyszała o zagrożeniach związanych z obroną przed czarną magią. W dodatku również
nie pojmowała zachowania Snape’a. Harry za to zmarszczył brwi, po czym spytał:
– Czyli cały tydzień
spędzisz z Nottem?
Poczułam, jak krew
odpływa mi w twarzy.
Kompletnie zapomniałam
o Teodorze. Owszem, zdawałam sobie sprawę, że on także jedzie na Konkurs,
jednak wypadła mi z głowy kwestia całego tygodnia spędzonego właśnie z nim!
Perspektywa wysłuchiwania ciągłych uwag i kpin była mało zachęcająca. „Granger,
to powinnaś zrobić inaczej…”, „Granger, zastanawiam się, dlaczego nazywają cię
najmądrzejszą czarownicą od czasów Roweny Ravenclaw. Przecież nawet sklątka
używa większej części mózgu, którego ty chyba nie posiadasz”, „Granger, znowu
udajesz Bazyliszka. Przyjmij do wiadomości, że nim nie jesteś!” i tak dalej.
Teodor momentami naprawdę przeginał, lecz ja odpłacałam mu się tym samym.
Niekiedy on był górą, innym razem na odwrót. Czasem zastanawiałam się, czy mój
korepetytor nie wziął sobie za punkt honoru doprowadzenia mnie do płaczu przed
Bożym Narodzeniem.
Głupek.
Ginny parsknęła
śmiechem, a ja zacisnęłam usta.
– Hermiono… – zaczęła
ruda, jednak zamilkła, gdy zgromiłam ją wzrokiem.
– Tak, i co z tego? –
odparłam pogardliwie. – Nie rozumiem, dlaczego się śmiejesz, Ginny. To, że
akurat naszą dwójkę wytypowano do tego konkursu, nic nie znaczy.
Przyjaciółka znowu
posłała mi to wszystkowiedzące spojrzenie. Wprawiało mnie ono w ogromne
zakłopotanie.
– Wiesz, jak to się
nazywa? – spytała. – Przeznaczenie.
Prychnęłam głośno.
– Dziwne, że nie
pojechał Malfoy – rzekł Harry.
– Albo ty – wtrąciła
Ginny.
– Gdy wczoraj
spotkałem Slughorna na korytarzu, powiedział mi, jak bardzo rozpacza nad tym,
że ja nie jadę – powiedział czarnowłosy ponuro, wpatrując się w blat stołu. –
Podobno starał się na zebraniu nauczycieli szepnąć coś Dumbledore’owi na mój
temat, ale ten się nie zgodził. Jaka szkoda.
Ginny znowu parsknęła
śmiechem, ja za to pociągnęłam łyk soku dyniowego.
– Malfoy nie może brać
udziału w konkursie, bo nie ma wystarczających umiejętności. Nawet Snape musi
się z tym pogodzić. A ty, Harry, wybacz, ale wybijasz się jedynie na
eliksirach, choć i tak przy pomocy Księcia – odpowiedziałam z przekąsem. – Do
Konkursu potrzebni są wszechstronni uczniowie. Starannie podzielono kategorie
między nas ze względu na umiejętności w danych dziedzinach. W końcu…
– Dzień dobry, Hermiono.
Podskoczyłam kilka
centymetrów do góry. Gwałtownie odwróciłam głowę, napotykając spojrzenie
błękitnych oczu Ivy i zielonych Rogera. Usta obojga wyginały się w uśmiechach,
a od nich samych tryskała energia.
Od razu zrobiło mi się
cieplej na sercu.
– Nie strasz mnie, Ivy
– fuknęłam na dziewczynę.
Jedynie zachichotała.
– Dobra, dobra,
idziesz? – spytała.
– Jeszcze nie zjadłam
śniadania! – Wskazałam na talerz leżący na stole przede mną, na którym
znajdowało się kilka dopiero co przygotowanych tosty.
Roger przewrócił
oczami.
– Ta to zawsze ma czas
– mruknął.
– A po co się
spieszyć? – spytałam, po czym przegryzłam tost.
I właśnie wtedy
zobaczyłam Rona wchodzącego do Wielkiej Sali ze zbolałym wyrazem twarzy.
Krzywił się co chwilę. Chyba również się nie wyspał, podobnie jak jego siostra.
Przestałam na chwilę
przeżuwać, wbijając wzrok w rudzielca.
Chłopak nadal nie
kwapił się, by mnie przeprosić. Udawałam, że kompletnie nie przejmuję się nim,
choć w głębi duszy krzyczałam z bólu, gdy tylko go widziałam. Musiałam jednak
przyznać, iż powoli przyzwyczajam się do jego nieobecności w moim życiu. Rysa
na uczuciu do niego stawała się coraz głębsza. Stopniowo starałam się je
wymazać, wiedząc, że nic mi po tym, choć marnie mi szło.
Zawsze jednak byłam
twarda. Niezależnie od sytuacji. Nie okazywałam słabości. Nie płakałam. Nie
krzywiłam się. Nie można było dostrzec na mojej twarzy smutku. Ani krzty. Tylko
pogardę na widok Rona.
Spojrzałam szybko na
Ginny. Ona także na mnie patrzyła. Z napięciem, czekając na mój ruch.
To chyba oczywiste.
Porwałam tosty na
serwetkę.
– Później zjem –
mruknęłam, wstając szybko. Spojrzałam na Gryfonów. – Nie będę jeść śniadania,
czując jego obecność kilka miejsc dalej, wszystko stanęłoby mi w gardle.
– Hermiono, nie możesz
przed nim uciekać – zaprotestowała Ginny gwałtownie. – Traktuj go z
obojętnością, ale, na gacie Merlina, nie zachowuj się tak, jakbyś się bała!
– Przecież się go nie
boję – oburzyłam się.
– Ale na to wygląda –
wtrącił Harry. – Ron wprawdzie tak nie uważa, jednak…
– No właśnie – on tak
nie uważa – przerwałam mu cicho. – To najważniejsze. Zobaczymy się później.
I ruszyłam w stronę
wyjścia z Wielkiej Sali. Za mną podążyła Ivy z Rogerem. Czując wstępujące na
moje policzki rumieńce, minęłam Rona z wysoko uniesioną głową. Nie patrzyłam na
niego, traktowałam chłopaka jak powietrze. Tylko i wyłącznie.
A jednak gdy kątem oka
dostrzegłam, że on również mnie ignoruje, zabolało. Bardzo. Oczywiście nie
okazałam tego. Nie mogłam.
Przecież wystarczyło,
że i tak wyszłam na tchórza, uciekając przed Ronem.
Krukoni postanowili
odprowadzić mnie do Wieży Gryffindoru, bym mogła wziąć swoją torbę, proponując
zejść też do lochów. Oni zaczynali od lekcji zaklęć, więc zdecydowali się
odłączyć na trzecim piętrze. Na razie jednak szliśmy powoli marmurowymi schodami,
podczas gdy ja jadłam swoje tosty, prawie krztusząc się co chwilę, kiedy Ivy
opowiadała o swoich wpadkach z pierwszego roku nauki.
– Naprawdę nie wiem,
jak mogłam nadepnąć Snape’owi na szatę. Nie pojmuję tego. Pewnie odjąłby mi
jedynie punkty, gdyby nie to, że później runął na posadzkę… Wiesz, ja zdążyłam
odskoczyć, bo przestraszyłam się ciemnej masy lecącej wprost na mnie. Nawet nie
wiesz, w jaką Snape wpadł w furię. Zauważyłaś, że nigdy nie przeklina, prawda?
Chyba właśnie wtedy wyczerpał swój limit na całe życie…
Zaśmiałam się głośno,
prawie upuszczając ostatniego tosta. Wizja zawstydzonego z powodu upadku oraz
zarazem wściekłego i obolałego Snape’a była naprawdę niezwykła.
– W sumie to jego
wina, gdyby miał trochę krótsze szaty… – zastanowił się Roger, chichocząc.
– Jasne, do kolan.
Znowu gruchnęłam
śmiechem, czując, jak boli mnie już brzuch. Dzięki Krukonom moja wyobraźnia
coraz bardziej szalała. Nie byłam jednak pewna, czy w dobrym kierunku.
Gdy znaleźliśmy się na
piątym piętrze, a ja pochłonęłam już tosty, oznajmiłam, że ostatecznie
zakwalifikowałam się do Konkursu. Ivy uśmiechnęła się szeroko, za to Roger
klasnął w dłonie.
– Ha! Wiedziałem, że
ci się uda.
– My też jedziemy –
wtrąciła blondynka. – Ja dostałam eliksiry, obronę, astronomię i historię
magii, nad czym ubolewam, bo pozapominałam sporej części dat dotyczących
palenia czarownic w czternastym wieku. Roger ma zaklęcia, zielarstwo, opiekę
nad magicznymi stworzeniami oraz… e…
– Transmutację –
skończył chłopak. – Zielarstwo, ugh. W tamtym roku też mi to przydzielili, a na
praktyce miałem w jak najkrótszym czasie przesadzić osiem mandragor, trzy
tentakule i coś tam jeszcze, nie pamiętam. Koszmar, wierz mi. A ty co dostałaś?
– Numerologię, z
której mam ochotę skakać ze szczęścia, mugoloznawstwo, choć muszę iść do Burbage,
żeby nadrobiła ze mną zaległości, starożytne runy i… obronę przed czarną magią.
Ivy zmarszczyła brwi,
za to Roger je uniósł.
– Mówiłaś, że to mało
prawdopodobne, by Snape cię wziął.
– Może nie miał wyboru
– zauważyła Ivy. – Dobrze by było, gdybyśmy tym razem wygrali. W tamtym roku
zwyciężyła amerykańska Poxterity. Miała więcej wygranych ostatecznych starć. Otarliśmy się o pierwsze miejsce,
zdobyliśmy drugie, bo Cho Chang spanikowała podczas walk na wróżbiarstwie, gdy
w jej filiżance pojawił się bardzo sprośny symbol. Jednak tym razem jestem
pewna, że odniesiemy ostateczne zwycięstwo. Z tobą to nietrudne.
Spłonęłam rumieńcem,
nie odpowiadając.
Kiedy już wzięłam z
Wieży torbę i ruszyliśmy schodami na dół, niewinnie zaczęłam temat duchów.
Chciałam dowiedzieć się na ich temat czegokolwiek, niezależnie od kogo. Z
drugiej strony nie miałam zamiaru mówić Krukonom o uczuciach towarzyszących mi
podczas ostatniego spotkania z perłowobiałym widmem. Nie wiedziałam, jaka
byłaby ich reakcja.
– Duchy nie mają zbyt
wielu możliwości do spektakularnego przenikania przez nasze ciała –
zastanowiłam się z udawaną obojętnością. – Nie mogą uszkodzić organów
wewnętrznych ani nic z tych rzeczy.
– Jak duch przeze mnie
przelatuje, to jest mi zimno – skwitował Roger. – Nienawidzę tego uczucia. Mam
dreszcze i ogólnie czuję się do kitu.
– Och, jedne mają
sporą możliwość do nastraszenia – odparła Ivy. – Słyszeliście o krwawych
zjawach?
Uniosłam brwi i
zerknęłam na Rogera. Wzruszył ramionami, a ja pokręciłam głową.
– Tak sądziłam. Jest
jedna legenda mówiąca właśnie o nich. W Noc Duchów, która przypada podczas
pełni, zjawy pojawiają się w pobliżu osób zauroczonych kimś innym. One same
błąkające się po śmierci łakną miłości, a ta ich przyciąga. Wtedy nieszczęśnika
zalewa szkarłatna posoka, która ma wydrzeć z niego kiełkujące uczucie. Wiele
osób ponoć straciło po tym doznaniu zmysły, lecz nikt nie opisał samego
przeżycia dokładnie.
– Jasne – prychnęłam.
– Na pewno takie zjawy istnieją. Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę.
– Jeśli legenda mówi
prawdę, nie chciałabyś – wtrącił Roger.
Wzruszyłam ramionami.
– Nieważne. Pośpieszmy
się, bo się spóźnimy.
Ivy już więcej nie
odezwała się na temat krwawych zjaw, widząc, że ta sprawa mnie denerwuje.
Podobnie jak w
umiejętność przepowiadania przyszłości, nie wierzyłam w bajki czy legendy.
Owszem, tę o Bazyliszku uznałam za prawdziwą, jednak tylko dzięki zdarzeniom
potwierdzającym jej prawdziwość. A o krwawych zjawach w życiu nie słyszałam ani
nie czytałam, nic. W dodatku sama ich historia była mało przekonująca. Posoka
mająca zgasić uczucie? Utrata zmysłów? Też coś.
Zręcznie zignorowałam również
myśli o tym, że przecież w każdej legendzie znajduje się ziarno prawdy.
***
Przygładziłam śliski
materiał sukienki, którą miałam na sobie, i przejrzałam się w lustrze.
– Nie jest tak źle –
skwitowałam w końcu.
Tamtego wieczora miała
odbyć się kolejna kolacja u Slughorna. Byłam zapraszana na wszystkie i na
wszystkie też przychodziłam. Harry’emu udawało się wywinąć z każdej. A przecież niekiedy naprawdę było na nich miło. Często
zabawnie, głównie za sprawą nauczyciela eliksirów. W dodatku czasem nawiązywała
się inteligentna rozmowa, choć zawsze przerywana przez któregoś z uczniów,
kompletnie niewiedzącego, o czym mówię z profesorem.
Lubiłam przychodzić do
Slughorna, nawet mimo Cormaca McLaggena, barczystego Gryfona z siódmego roku,
który od dłuższego czasu usilnie starał się zdobyć moje względy.
Ginny siedząca na
łóżku za mną gorliwie pokiwała głową.
– Mówiłam, że ta jest
w porządku – powiedziała. – Chociaż niebieska też pasowała – dodała.
Wbrew pozorom w mojej
szafie znajdowało się mnóstwo sukienek. Różnego kroju, materiału i koloru.
Lubiłam w nich chodzić tak samo jak w ukochanych wytartych dżinsach. Ta, którą
założyłam na spotkanie u Slughorna, była ciemnozielona, do kolan. Nie
przepadałam za odkrywaniem swoich ramion, dlatego sukienka miała przylegające
rękawy do łokcia. Dekolt niezbyt duży, ale jednocześnie wystarczający, by
odsłonić złoty łańcuszek, na którego końcu wisiała połyskująca kuleczka ze
szmaragdowym oczkiem. Sukienka opinała się na mojej talii, a później stawała
się rozkloszowana.
Zwiewna i subtelna.
Idealna.
Okręciłam się wokół
własnej osi. Sukienka zafalowała. Uśmiechnęłam się do siebie, dotykając palcami
wisiorka i tym samym umieszczając go we właściwym miejscu na mojej szyi. Drugą
dłonią przeczesałam lekko włosy, które jak zawsze pozostawiłam rozpuszczone.
Przelotnie skontrolowałam stan makijażu. Nie przesadzałam z nim. Jedynie
wytuszowałam lekko rzęsy oraz pożyczyłam od Ginny róż na policzki, którego i
tak niewiele nałożyłam. „Makijaż ma podkreślić naturalną urodę, a nie ją
ukryć”, tak powiedziała mi kiedyś mama.
Miała stuprocentową
rację, dlatego trzymałam się jej słów.
– Chyba jestem gotowa
– oznajmiłam.
Ginny wstała z łóżka i
przyjrzała mi się krytycznym okiem. Przesunęła się trochę, by światło lampy
stojącej na stoliku niedaleko padło na moją postać.
– Tak, chyba jesteś –
wyszczerzyła się. – Uważaj na McLaggena. Nie wiadomo, co mu chodzi po głowie.
Spojrzałam na nią
jakby sobie żartowała.
– Mam siedemnaście
lat, a nie siedem, dam sobie radę – odparłam.
Ginny wzruszyła
ramionami.
– Idź już, bo się
spóźnisz. Tylko się nie zanudź.
Wywróciłam oczami.
Razem wyszłyśmy z mojego dormitorium, mijając się przy okazji z Lavender Brown.
Blondynka o podłużnej twarzy zlustrowała mnie spojrzeniem niebieskich oczu,
jednak nic nie powiedziała. Przeszła obok nas z wysoko uniesioną głową.
Lavender przy każdej
możliwej okazji wdzięczyła się do Rona, a on był tym zachwycony. Tak przynamniej
wskazywało jego zachowanie względem Gryfonki. Czułam do niej niechęć. Nie dość,
że uwielbiała Sybillę Trelawney, nauczycielkę wróżbiarstwa, jak i sam jej
przedmiot, to jeszcze bezczelnie podrywała Rona. Wprawdzie nie mogła wiedzieć o
moim uczuciu do niego, jednak nie zmieniało to faktu, iż ani trochę nie lubiłam
tej dziewczyny.
W pokoju wspólnym
pożegnałam się z Ginny, zostawiając ją w fotelu przed kominkiem, po czym
przeszłam przez dziurę pod portretem, starając się nie potknąć. Założyłam zielone
– pod kolor sukienki – buty, z zakrytymi palcami i niewielkim obcasem, ale
ciężko mi się w nich chodziło. Wolałam płaską podeszwę, lecz moja przyjaciółka uparła
się na te. Nie miałam nic do gadania.
Do gabinetu Slughorna
dotarłam w parę minut. Pomieszczenie było naprawdę duże, panował w nim półmrok.
Pod jedną ze ścian znajdowało się biurko zawalone papierami, za nim zaś mała
biblioteczka, pod drugą dwa fotele ze szmaragdowymi obiciami, a pomiędzy –
niewielki drewniany stolik. Za kilkoma łukowatymi oknami widziałam
nieprzeniknioną ciemność. Przyjrzałam się szklanym kulom, tkwiącym po jednej na
każdej ze ścian w metalowych uchwytach. Na początku sądziłam, że nic w nich nie
ma, lecz przecież to one oświetlały gabinet. Po sekundzie coś we mnie zaskoczyło.
Musiały kłębić się w nich drobiny… czystej światłości, lecz zbyt małe, by
dostrzec je gołym okiem. Wyczarowanie światłości było naprawdę zaawansowanych
zaklęciem, w dodatku bardzo niebezpiecznym oraz ryzykownym. Tylko raz udało mi
się poprawie go użyć i jakoś nie miałam zamiaru znowu próbować. Czysta jasność
zamknięta w jakimś przedmiocie, odcięta już od różdżki, ponoć oślepiała. Jeśli
zaś nadal z niej wypływała – fascynowała do tego stopnia, że niemal nie można
było oderwać wzroku. Dlatego gdy tylko wypowiedziałam formułę zaklęcia, a przed
oczami pojawił się połyskujący strumień niebiesko-białej, postrzępionej
światłości, czym prędzej odcięłam dopływ magii.
Więcej nie odważyłam
się tego powtórzyć.
Na środku stał duży
okrągły stół, przy którym już siedział profesor eliksirów i paru jego gości, w
tym Cormac McLaggen, lustrując mnie łapczywym spojrzeniem. Jęknęłam w duchu,
lecz na usta przywołałam miły uśmiech, choć chyba raczej przypominał grymas,
posyłając go w stronę nauczyciela.
– Och, Hermiona! –
zawołał, wstając. Miał na sobie kasztanową szatę, a z jej kieszeni wystawał
złoty łańcuszek zegarka. Siwe włosy i srebrzyste wąsy lśniły w blasku świec
ustawionych na stole. Bruzdy na twarzy mężczyzny świadczyły o jego wieku. On
jednak nigdy nie tracił energii, co stanowiło największą zaletę profesora. –
Jak miło, że przyszłaś! Cormac już zaczynał się niepokoić – dodał
konspiracyjnym tonem.
Zarumieniłam się po
cebulki włosów. Sam Gryfon za to uśmiechnął się, odsłaniając rządek białych
zębów.
Nie mogłam zaprzeczyć,
że Cormac był przystojny. Nawet Ginny to przyznała. Lekko kręcone, krótkie
blond włosy, błękitne oczy, mocno zarysowana linia szczęki. Gdyby miał inny
charakter, gdyby tak bardzo nie unosił się ponad innych, gdyby jego największej
wady nie stanowiła arogancja… Mogłabym się nad nim poważniej zastanowić. Na
razie widziałam jednak marne szanse na to, bym kiedykolwiek zainteresowała się
chłopakiem.
– O taką damę należy
się martwić – odpowiedział Cormac. Wskazał mi puste miejsce obok siebie, a ja,
chcąc nie chcąc, musiałam je zająć. Perspektywa robienia zamieszania z odmową blondynowi
była nieprzekonująca.
Zobaczyłam
ciemnoskórego Blaise’a Zabiniego, chłopaka ze Slytherinu o lekko skośnych
oczach oraz wyraźnych kościach policzkowych, siedzącego niedaleko i patrzącego
na mnie z najwyższą pogardą. Odpowiedziałam mu tym samym, dopóki mojej uwagi
nie zajął Slughorn.
– Powiedz, Hermiono,
jaki przedmiot najbardziej cię pociąga? – spytał.
Poczekałam, aż dzbanek
z jakimś bursztynowym napojem, który akurat do mnie podleciał, napełni mój
kielich, i dopiero wtedy opowiedziałam.
– Zdecydowanie
numerologia. Oraz eliksiry, rzecz jasna – dodałam, uśmiechając się nieśmiało.
Nie, nie podlizywałam mu
się. Mogło to tak zabrzmieć, jednak nie miałam tego na myśli. Bardzo lubiłam
eliksiry, choć to, że Harry na lekcjach był o wiele lepszy trochę obniżało moje
morale.
Nauczyciel zaśmiał
się, odchylając głowę do tyłu.
– Nie śmiałbym w to
wątpić, w końcu osiągasz tak wspaniałe wyniki.
– Dziękuję, profesorze
– odparłam skromnie.
– A ty, Blaise? –
zwrócił się do Ślizgona. – W czym czujesz się najlepiej?
Nim Zabini zdążył
odpowiedzieć, drzwi gabinetu otworzyły, po czym stanął w nich Teodor Nott.
Rozszerzyłam oczy ze
zdziwienia i niemal wyplułam bursztynowy płyn, który okazał się być smacznym,
słodkim, owocowym napojem z dodatkiem miodu. Nigdy wcześniej nie widziałam czarnowłosego na spotkaniach u Slughorna.
Jego nagłe pojawienie się na jednym z nich całkowicie zbiło mnie z tropu.
– Ach, Teodor! – Nauczyciel
eliksirów wstał, rozkładając ręce w zapraszającym geście. – Już bałem się, że
nie przyjdziesz.
– Nie mógłbym tego
zrobić, panie profesorze – odparł Teodor kurtuazyjnie.
Ledwo zdusiłam
prychnięcie.
– Proszę, siadaj z
nami. Miejsce obok Hermiony jest wolne.
– Dziękuję, panie
profesorze.
Ruszył w moją stronę,
a ja… ja nie mogłam oderwać od niego wzroku, niemalże tak samo, jak nie
potrafiłam przestać patrzeć na czystą światłość wypływającą leniwym strumieniem
z mojej różdżki.
Na spotkaniach u
Slughorna w żadnym wypadku nie obowiązywały codzienne szaty. Można było ubrać
cokolwiek, jak się chciało. Niekoniecznie coś odświętnego – po prostu
swobodnie.
I Teodor najwyraźniej
dobrze o tym wiedział.
Ciemnoniebieskie
dżinsy oraz śnieżnobiała koszula rozpięta tuż przy szyi, której rękawy podwinął
do łokcia. Tyle wystarczyło, bym zaczęła śledzić każdy ruch chłopaka.
Lustrowałam go spojrzeniem, nie mogąc się oprzeć, nie przejmując się tym, co
może on sobie o mnie pomyśleć.
A gdy nasze oczy się
spotkały, zrobiło mi się niesamowicie gorąco.
Kiedy usiadł obok
mnie, do moich nozdrzy dotarł mocny zapach męskich perfum. Teodor już od
naszego spotkania w bibliotece był dla mnie niezwykle przystojny, ale teraz
pojęłam, jak wielu elementów jego wyglądu nie dostrzegałam. Ani szerokich
barków, zawsze ukrytych pod czarną szatą, ani bladych, trochę
żylastych przedramion, ani naprawdę (może nawet zbyt?) szczupłej sylwetki.
Czy to na pewno nadal
był on?
Slughorn westchnął
teatralnie.
– Kto by pomyślał, że
to wszystko dzięki profesor McGonagall – powiedział. – Na ostatnim spotkaniu
rady pedagogicznej wspomniała o twoich sukcesach w transmutacji. Poprosiłem ją,
by trochę rozwinęła temat. Moi drodzy, oto przed wami jeden z najzdolniejszych
uczniów w Hogwarcie!
Teodor uśmiechnął się
lekko.
– Profesor McGonagall
na pewno przesadziła – odrzekł. – Nie osiągam aż takich sukcesów.
– Nie bądź przesadnie
skromny, dobrze wiesz, że takie właśnie osiągasz!
Gdy Slughorn zajął się
rozmową z Marcusem Belbym, przysadzistym chłopakiem z Ravenclawu, nachyliłam
się do Teodora, wzrok nadal mając utkwiony z gospodarzu kolacji.
– „McGonagall
przesadziła”, co? – szepnęłam pogardliwie.
– Zazdrosna? – odparł
kącikiem ust, nie spoglądając w moją stronę.
Zagotowało się we
mnie.
– Nie! –
odpowiedziałam ze złością. – Skąd ci to przyszło do głowy?
Zaśmiał się gardłowo.
– Wiesz, że oboje
jedziemy na Konkurs? – spytał, zmieniając temat.
– Wiem. I ubolewam.
– Nie chcesz jechać?
– Nie chcę jechać z tobą.
– Dziękuję.
– Nie ma za co. Jakie
dostałeś przedmioty?
– Oczywiście
transmutację, zielarstwo, astronomię i eliksiry. Chyba dlatego Slughorn tak mnie
lubi.
– Ja mam między innymi
obronę.
Wtedy znowu na mnie
spojrzał. Już po raz któryś w ciągu dwudziestu czterech godzin oglądałam spore
zdumienie malujące się na czyjejś twarzy.
– Ale Snape… – zaczął,
lecz przerwałam mu.
– Wiem, dlatego ja też
się zdziwiłam. Zwłaszcza że McGonagall ostrzegła o niebezpieczeństwie związanym
z tą kategorią.
Uniósł brwi.
Korzystając z tego, że Slughorna niezwykle pochłonęła rozmowa z Marcusem,
powtórzyłam Teodorowi słowa opiekunki Gryffindoru. Na koniec zmarszczył brwi.
– Cóż, nie pozostaje
ci nic innego, jak tylko porządnie się przygotować. I tyle – stwierdził.
– No co ty nie
powiesz… – mruknęłam. – Jakoś przeżyję w każdym razie.
– Musisz. Nadal masz
beznadziejne wyniki z transmutacji i przydałoby się podciągnąć przed śmiercią.
– Czyżbyś zaczął się
przejmować?
– Nie, ale nie mogę
patrzeć na kogoś tak…
– Hermiono, czy
czytałaś może ostatnio o nowej tezie Johna Blackfire’a dotyczącej działania
czarnomagicznych mikstur? – spytał niespodziewanie Slughorn, nim Teodor zdążył
dokończyć.
Dopiero po chwili
zrozumiałam, jakie postawiono przede mną pytanie.
Pokiwałam głową.
– Tak. W sumie
zaskoczył mnie. Nie sądziłam, że Blackfire może tak abstrakcyjnie patrzeć na
czarnomagiczne eliksiry. Jego spojrzenie na te czystomagiczne jest bardzo…
stonowane.
– Nie powiedziałbym –
wtrącił Teodor. Popatrzyłam na niego, unosząc brwi. Slughorn uczynił to samo.
Chłopak zerknął najpierw na niego, później na mnie, zaciskając mocniej palce na
kielichu z miodem. Dopiero wtedy kontynuował: – Przecież w wypowiedzi na temat
Eliksiru Skurczającego jasno dał do zrozumienia, że nie pojmuje jego
oficjalnego przydzielenia do czystomagicznych mikstur. Swoje zdanie uzasadnił
pięćdziesięcioma trzema argumentami. A teraz w Ministerstwie toczą się rozmowy,
podczas których chcą ustalić prawdziwość powodów, w większości całkowicie
abstrakcyjnych.
Pociągnął łyk z
kielicha, a ja odłożyłam swój własny, bezwiednie muskając palcami widelczyk do
ciasta leżący niedaleko.
– No dobrze – odparłam
powoli – ale nie powiesz mi, że chociażby Megan Tacker myślała abstrakcyjnie
mimo osiemdziesięciu trzech powodów, dla których Eliksir Zatarcia Świadomości
miałby zostać uznany jako jasnomagiczna mikstura.
Zastanowił się chwilę.
Z wahaniem kiwnął głową.
– Tak, ona wbrew temu
posiadała „spokojny” tok myślenia.
– Właśnie – rzekłam z nutą
triumfu w głosie. Uśmiechałam się lekko, wskazując w stronę chłopaka
widelczykiem. – Dlatego pojęcie „abstrakcja” jest tutaj względne.
– A ty co uważasz na
temat Eliksiru Skurczającego? – spytał niespodziewanie.
– Co? – Uniosłam brwi,
a widelczyk w mojej dłoni zamarł.
– Co uważasz na ten
temat? – ton głosu Teodora nadal był spokojny, przesycony ciekawością.
Przypatrywał mi się uważnie, a ja poczułam lekki dreszcz przebiegający po moich
plecach.
Po chwili dotarło do
mnie, że tak samo zachowywał się w bibliotece. Znowu chciał poprowadzić zwykłą
rozmowę. Ze mną.
– Uważam, że jest
przydatny – odparłam, starając się zachować opanowanie. Odłożyłam widelczyk na
stół. – Bez niego byłoby ciężko funkcjonować niektórym ludziom. W sumie…
– …w sumie to i
Ministerstwo, i Blackfire mają rację?
Rozszerzyłam oczy ze
zdziwienia, a kąciki ust Teodora uniosły się odrobinę do góry, jednak na tak
krótką chwilę, że w sumie mogło mi się to przywidzieć.
– Dokładnie to miałam
na myśli – wymamrotałam.
I wtedy już wyraźnie
dostrzegłam zarys uśmiechu na ustach Ślizgona.
– Uważam tak samo.
Moje serce zatrzymało
się na chwilę, po czym ruszyło z podwójną szybkością, dokładnie tak jak kilka
tygodni temu podczas zderzenia na korytarzu z Teodorem, do którego właśnie
niepewnie się uśmiechnęłam, płonąc przy okazji rumieńcem.
Spojrzałam szybko na
Slughorna. Ten patrzył na nas z lekkim zdziwieniem, lecz później sam uniósł
kąciki ust do góry.
– Oho! Bardzo się
cieszę, że między uczniami dwóch rywalizujących ze sobą domów jest takie
porozumienie! – zawołał z radością. – Oby tak dalej! Blaise, czy…
Rumieńce na moich
policzkach pogłębiły się.
Zerknęłam przelotnie
na Teodora. Ten również na mnie spojrzał, a ja, prócz armii dreszczy na
plecach, znowu poczułam lekką woń perfum chłopaka.
I chyba właśnie wtedy
moje serce po raz pierwszy w jego obecności drgnęło. W ten sposób. Szczególnie. Wyjątkowo.
Po raz pierwszy przy
kimś innym niż Ron.
Wtedy też, czując na
sobie wzrok nieskazitelnie pięknych oczu Teodora, trzęsącymi się rękoma
założyłam na swą szyję pętlę samobójcy. Po to, by już wkrótce mogła zacząć
coraz bardziej się zaciskać.
Pamiętałam, że kilka
godzin później, już po zakończeniu kolacji, na której unikałam dalszej rozmowy
z Teodorem, uciekłam czym prędzej do Wieży Gryffindoru, nie mogąc pozbierać
myśli. Pamiętałam, że leżąc w łóżku, zobaczyłam na niebie błyszczącą gwiazdę,
od razu jednak ukrytą przez chmurę. Pamiętałam, że długo nie mogłam zasnąć,
mimo bardzo później pory.
I pamiętałam, że gdy w
końcu Morfeusz objął mnie swymi ramionami, po raz pierwszy przyśnił mi się
Teodor. Widziałam, jak stał przy jeziorze na błoniach, zachodzące słońce
oświetlało jego sylwetkę, a wokół królowała jesień, otulając świat w barwy
złota, brązu oraz czerwieni. Miał na sobie ciemnoniebieskie dżinsy i… białą
koszulę.
Stał tyłem do mnie,
ale wiedziałam, że to on. Obudziłam się wtedy, kiedy zaczął powoli się
odwracać. Nie mogłam uspokoić oddechu, a widok wstającego bez pośpiechu słońca
wcale mi w tym nie pomógł.
Tamtego ranka, siedząc
na łóżku, drżąc z zimna oraz wpatrując się w promienie pełznące leniwie po
szybie, zdumiałam się, zdając sobie sprawę, że być może już nigdy nie zdołam
usunąć obrazu Teodora ze swojego umysłu, zaś serce, przy tym właśnie chłopaku,
zawsze zatrzyma się, później ruszając z ogromną mocą.
I, ku swojemu
zdziwieniu, jakoś niespecjalnie mi to przeszkadzało.
Empatia
Zapraszam na epizod drugi.
OdpowiedzUsuńWidzę, że u ciebie coś nowego. Bardzo chciałabym przeczytać teraz!! Ale czas nie penis - nie stanie. Mam nadzieję, że jutro znajdę chwilę :).
Piękne, na prawdę pięknie sformułowałaś przemyślenia Hermiony, te w końcówce.
OdpowiedzUsuńOgólnie podoba mi się fakt, że w większości postach wtrącasz motyw pętli, samobójstwa (ciągle zastanawia mnie czy to metafora, a może dosłownie?) - niby wiem już mniej więcej, jak skończy się ta historia i cholernie ciekawi mnie, jak do tego dojdzie. Chyba tak ma to właśnie działać. To bardzo sprytne z twojej strony ^^
Tekst o Cho - bezcenny. Warto zarywac noc. A co reszty to jestem w 7 niebie.
OdpowiedzUsuńWczoraj w nocy zaczęłam czytać to opowiadanie. Czytałam już wiele ff z Teo w roli głównej, ale nigdy nie był to ff paringowy, tym bardziej z panna Granger. Podoba mi się Twój styl, który jest bezbłędny.
OdpowiedzUsuńW sumie chciała bym cie tez zaprosić do siebie:
http://hp-po-drugiej-stronie.blogspot.com/
http://dragon-age-wspomnienia-z-plagi.blogspot.com/
http://klatwa-niesmiertelnosci.blogspot.com/
a co do samego powiadania, to naprawdę podoba mi sie, że historia nie biegnie tak szybko, że to uczucie Hermy do Notta kiełkuję powoli, tak jak powinni. W wielu ff od razu rzucają Hermione np w ramiona Malfoya lub innego cudaka :D Tu nie mam żadnych zatsrzeżen. Cud, miod i orzeszki bym mogla rzec. No i ciekawy pomysl z tym konkursem Magicznym :) Lece czytac dalej bo mnie ciekawnosc zje. Pozdrawiam, Twoja fanka, Pati :d
Kocham i tyle <3
OdpowiedzUsuńGinny
Boskie po prostu boskie :) No i bardzo mnie ciekawi ta sprawa samobojstwa ... Zastanawiam sie czy jest to przenosnia do zrujnowania sobie zycia przez niego czy moze ... ona naprawde umrze przez jiego lub za niego np no nie wiem zabita przez jego ojca ???
OdpowiedzUsuń