14 czerwca 2012

Rozdział 7. W ten sposób

Tydzień przed Nocą Duchów z nieba opadły pierwsze płatki śniegu. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że towarzyszyły im krople deszczu. Zamiast pojawienia się białej pierzyny otulającej świat, zrobiło się jeszcze bardziej szaro i ponuro. Ciągła plucha na zewnątrz ani trochę nie napawała mnie entuzjazmem.
Mrok już dawno spowił Hogwart oraz jego okolice. Po raz pierwszy od dłuższego czasu przestało padać, jednak chmury nadal przykrywały niebo, nie pozwalając księżycowi i jego lśniącym towarzyszkom rzucić swego blasku na ziemię. Przytulny pokój wspólny rozjaśniał metalowy żyrandol, a w kominku trzaskały wesoło płomienie.
Stanęłam przed profesor McGonagall, która właśnie weszła do salonu Gryfonów, po czym wezwała mnie do siebie ruchem dłoni. Miała na sobie szmaragdową szatę, włosy jak zawsze były upięte w ciasny kok, a okulary tkwiły u samej nasady nosa czarownicy.
– Tak, pani profesor? – zapytałam.
– Właśnie zakończyło się zebranie grona pedagogicznego – oznajmiła nauczycielka, rozwijając pergamin trzymany w dłoni – na którym zatwierdziliśmy udział uczniów w Międzyszkolnym Konkursie Magicznym.
Coś przewróciło mi się w żołądku.
Wspominałam Ginny o Konkursie. Stwierdziła, że nie ma możliwości, bym nie pojechała do mojej ukochanej Francji. Ja uważałam inaczej. Z numerologią świetnie radził sobie Michael Corner, a na zaklęciach bardzo często wybijał się Zachariasz Smith. Zostawała jeszcze obrona przed czarną magią, na której od zawsze miałam dobre wyniki, ale wiedziałam też, że Snape w życiu mnie nie dopuści. Byłam za słaba, by pojechać do Francji.
Jednocześnie przez głowę przemykała mi myśl, że niewzięcie udziału w Konkursie byłoby największą porażką w moim życiu.
Tymczasem McGonagall odchrząknęła cicho i spojrzała na mnie poważnie.
Wstrzymałam oddech.
– Jak zapewne się domyślasz, zostałaś zakwalifikowana.
Miałam ochotę krzyknąć ze szczęścia. Ograniczyłam się jedynie do wciągnięcia głośno oddechu.
Konkurs.
Francja.
Nagroda.
Te trzy słowa obijały się o ściany mojego umysłu. Owszem, McGonagall już wcześniej dała mnie i Teodorowi do zrozumienia, że najpewniej to my weźmiemy udział w tymże konkursie, jednak potrzebowałam oficjalnego potwierdzenia. Chciałam mieć pewność. Nie wyobrażałam sobie, jak bym się czuła, gdybym przyjęła mój wyjazd do Francji za rzecz stuprocentową, a później okazałoby się inaczej.
To by było okrutne.
Dlatego gdy tylko otrzymałam od McGonagall wyraźną informację zakwalifikowania do Konkursu, moja dusza i serce krzyczały z radości.
– Och, nawet nie zdaje sobie pani sprawy z tego, jak bardzo się cieszę! – pisnęłam. Poczułam, że na moje policzki wpływają rumieńce.  – Dobry Gryffindorze, marzyłam o tym!
Nie ujrzałam uśmiechu na ustach McGonagall, jednak w jej oczach zatańczył przyjazny blask. Kobieta ponownie odchrząknęła i zerknęła do pergaminu.
– Skoro już wszystko jest jasne, przedstawię ci zasady oraz przekażę ważniejsze informacje – rzekła. Opanowałam się trochę, spijając z ust kobiety każde jej słowo. Do tej pory nie udało mi się wyciągnąć czegokolwiek z Ivy. Była zbyt uparta, a ja musiałam się z tym pogodzić. – Zacznę od samego wyjazdu. Odbędzie się on drugiego grudnia bieżącego roku. Polecicie wysłanym przez organizatorów powozem prosto do głównej siedziby Międzynarodowego Instytutu Edukacji Magicznej, czyli – jak już mówiłam – do Burgundii, niedaleko Dijon. Cały konkurs trwa do ósmego grudnia, wtedy delegacje poszczególnych szkół wracają do siebie. – McGonagall znowu spojrzała do pergaminu. – Pierwszego dnia zostaniecie zakwaterowani oraz dowiecie się, o której godzinie dnia następnego odbędą się części pisemne Czarodziejskich Konkursów, jak często nazywane są poszczególne kategorie. Można w nich zdobyć pięćdziesiąt punktów, tak samo w częściach praktycznych. Razem sto. Praktyki odbywają się czwartego grudnia. Są ogłaszane wyniki co do kolejnego dnia, czyli coś w rodzaju walk między uczniami na poszczególnych kategoriach. Wtedy też – według najwyższej punktacji – typuje się osoby do ostatecznych starć. Szóstego grudnia Komisja ogłasza wyniki całego Konkursu i organizuje uroczystą galę dla wszystkich uczestników, oczywiście obowiązują szaty wyjściowe. Nagroda za zwycięstwo nie jest znana, najpewniej organizatorzy ujawnią ją już w Instytucie. Ostatniego dnia uczestnicy wracają do szkół, o czym mówiłam.
McGonagall zamilkła na chwilę i przebiegła wzrokiem po pergaminie, jakby czegoś szukając. W końcu zatrzymała się na jednej z linijek tekstu.
– Jeśli chodzi o kategorie – kontynuowała. – Każdego ucznia wybraliśmy na podstawie jego umiejętności w danych dziedzinach. Na przykład Michael Corner posiada ogromną wiedzę na temat opieki nad magicznymi stworzeniami, historii magii, wróżbiarstwa i podobnie jak ty – zaklęć. Jednak właśnie ty, Hermiono, nie mogłabyś brać udziału w Czarodziejskim Konkursie Zaklęć, ponieważ tobie przydzieliliśmy inne kategorie. Mugoloznawstwo, gdyż najlepiej znasz się na ludziach spoza magicznego świata. Niestety jednak, z racji tego, że tylko przez jeden rok uczęszczałaś na ten przedmiot, zostaniesz oddana pod opiekę profesor Burbage, byś nadrobiła zaległości. Zgłoś się do niej w najbliższym czasie, ustali z tobą dokładne terminy spotkań. Starożytne runy – dobrze zdajesz sobie sprawę ze swoich umiejętności, numerologia, ponieważ osiągasz najlepsze wyniki w całej szkole od kilkunastu lat, oraz obrona przed czarną magią. Profesor Snape uznał, że z całej trójki delegatów na poziom A jesteś najodpowiedniejsza.
Rozszerzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
Na początku mój entuzjazm gwałtownie opadł, bo w końcu możliwość walczenia w kategorii zaklęć dostał Michael Corner. Zaś gdy usłyszałam o numerologii, ledwo powstrzymałam się od skoczenia wysoko w górę z radości. Tak bardzo chciałam otrzymać ten przedmiot.
Mugoloznawstwo zdziwiło mnie najmniej. Wiedziałam, że jeśli żadna inna osoba z naszej trójki nie będzie świetna w tej dziedzinie, ja ją otrzymam. A perspektywa nadrabiania zaległości wcale mnie nie zmartwiła. Wiedziałam, że szybko sobie z tym poradzę.
Za to starożytnych run się nie spodziewałam. Typowałam bardziej zielarstwo, choć profesor Sprout uwielbiała Neville’a za jego determinację. Ja osiągałam bardzo wysokie wyniki, ale nie cechowałam się takim zaangażowaniem jak on.
No i obrona przed czarną magią. Właśnie przez wiadomość o tej kategorii moje oczy dorównywały wielkością galeonom. Decyzja Snape’a kompletnie zbiła mnie z tropu. On doszedł do wniosku, że jestem najodpowiedniejsza z całej trójki delegatów? Nie chciało mi się wierzyć. To było bardziej niż niemożliwe.
Chyba że po prostu otrzymałam obronę z braku innych możliwości. W sumie inni mogli już dostać wszystkie najodpowiedniejsze dla nich przedmioty i została tylko ona. A że byłam z niej naprawdę dobra – przydzielili ją mnie. Przecież z racji tego, iż w Konkursie na każdym poziomie mogły uczestniczyć tylko trzy osoby, musiano wybrać wszechstronnych uczniów i wybrać im takie kategorie, w których naprawdę posiadali olbrzymie umiejętności. W żadnej nie mogli być mierni.
Zrozumiałam, jak trudno było nauczycielom wytypować delegatów.
– O-obrona przed czarną magią? – wyjąkałam. – Ale przecież profesor Snape nigdy nie wspominał, bym miała jakiekolwiek predyspozycje…
McGonagall zacisnęła usta w wąską linię.
– Myśli profesora Snape’a mogą być inne od jego czynów oraz słów – odrzekła cierpko. – W dodatku poprzedni nauczyciele obrony przed czarną magią wyraźnie twierdzili, że podobnie jak Potter radzisz sobie doskonale.
Zaschło mi w ustach; przełknęłam z trudem ślinę. Kiwnęłam głową, czekając na dalszy ciąg wyjaśnień nauczycielki.
– Wraz z wami na Konkurs pojedzie dwóch opiekunów – ja oraz profesor Snape. Radzę też zacząć już przygotowywania do Czarodziejskich Konkursów. – Zawahała się i spojrzała na mnie… z troską? – Skup się głównie na obronie przed czarną magią. Jeśli uda ci się przejść do następnego etapu, będziesz musiała uważać. Na nim po prostu staczasz walkę z inną osobą, w przeciwieństwie do reszty kategorii, w których jedynie spotyka się dwóch różnych reprezentantów, otrzymując jakieś zadanie. Jeżeli chodzi o obronę… Tam niemalże nie ma zasad. Trzeba pokonać rywala, lecz nie wolno go zabić. Nikt jednak nie wspomina o tym, że życie przeciwnika nie może zawisnąć na włosku, a on sam znaleźć się na skraju śmierci.
Gwałtownie zbladłam na tę informację.
Czyli krótko mówiąc: byłam w ogromnym niebezpieczeństwie. Wiedziałam, że Komisja chce nas sprawdzić, ocenić nasze umiejętności, jednak aż do tego stopnia? Z drugiej strony nie można by było określić granicy zagrożenia życia ucznia. Granicy, do jakiego wolno posunąć się w pojedynku.
Zdawałam sobie sprawę, że wygrana w Konkursie liczyła się tak samo jak zwycięstwo w Turnieju Trójmagicznym. Właśnie dlatego poczułam bolesne ukłucie strachu przed tym, co mogło mnie spotkać już za kilka tygodni.
McGonagall ogarnęła moją osobę w niewielkim stopniu czułym spojrzeniem, pytając, czy mam jakieś wątpliwości, a uzyskując przeczącą odpowiedź, wyszła z pokoju wspólnego. Ja za to opadłam na fotel stojący przed kominkiem, przeklinając w duchu decyzję o wystartowaniu w Konkursie.
Tam niemalże nie ma zasad. Cudnie.

***

Gdy następnego ranka zeszłam do prawie pustego salonu Gryfonów, natknęłam się w nim na Harry’ego. Chłopak jak zwykle miał rozwichrzone na wszystkie strony włosy, a jego krawat mocno się przekrzywił. Kiedy tylko Potter mnie dostrzegł, od razu się rozpromienił. Odpowiedziałam z trochę mniejszym zaangażowaniem, lecz również ucieszyłam się z widoku okularnika nie w towarzystwie Rona. W końcu mogliśmy normalnie porozmawiać, a ja nie musiałam przejmować się obecnością rudzielca.
– Cześć, Harry – rzuciłam lekko, stając przed przyjacielem.
W zielonych oczach ujrzałam porażającą radość.
– Witaj, Hermiono – odparł. Wskazał głową dziurę pod portretem. – Idziemy?
Kiwnęłam ochoczo głową.
Kilka chwil później szliśmy razem na śniadanie do Wielkiej Sali. Jak wytłumaczył mi Harry, Ron dopiero co się obudził, a on nie miał zamiaru na niego czekać, chcąc w dodatku spokojnie pogadać ze mną. Korzystając z tego, że wokół nas nie było zbyt wielu uczniów, opowiedziałam mu w skrócie o spotkaniu z duchem. Reakcja Harry’ego była podobna do Ginny. Również rozszerzył oczy ze zdziwienia.
– Gdy przeze mnie przelatuje na przykład Krwawy Baron, czuję się jedynie tak, jakbym został oblany lodowatą wodą – oświadczył. – Ale żeby takie coś… Pytałaś o to McGonagall?
Pokręciłam przecząco głową.
– Nie – odparłam. – Nie sądzę, by ona wiedziała coś na ten temat. Prędzej Flitwick lub Snape.
– Snape? – powtórzył Harry. – On?
– Jest nauczycielem obrony przed czarną magią. Duchy to jego specjalność.
– On ci nic nie powie!
Prychnęłam z pogardą.
– Mówisz zupełnie jak Ginny – oznajmiłam. – Ona też stwierdziła, że Snape to uosobienie zła.
– A nie jest nim?
Spiorunowałam go wzrokiem.
Za oknami Wielkiej Sali widziałam poszarzałą trawę i niemalże nagie drzewa bez większości liści. Magicznie zaczarowane sklepienie pomieszczenia przedstawiało szare chmury. Surowość jadalni przeganiał ogień trzaskający w kominkach po obu jej stronach. W powietrzu latały sowy, roznosząc pocztę. Przy stole nauczycielskim dostrzegłam McGonagall rozmawiającą z nauczycielką zielarstwa, Pomoną Sprout. Przysadzista czarownica o zarumienionych policzkach uśmiechała się promiennie do opiekunki mojego domu. Niedaleko nich siedział ponury Severus Snape, jak zawsze odziany w swoje nieśmiertelne czarne szaty. Obok niego zauważyłam siwego już Horacego Slughorna, obecnego profesora eliksirów. Na jednym z jego srebrzystych wąsów dostrzegłam coś, co przypominało kawałek jajecznicy.
Zaś przy stole Gryffindoru, prócz kilku chłopaków z trzeciej czy czwartej klasy oraz paru dziewcząt, których nie znałam, siedziała Ginny. Od razu przysiedliśmy się do niej. Weasleyówna popijała ze znudzeniem sok dyniowy. Zauważyłam, że jej włosy są jakoś mniej poukładanie niż zwykle, a pod oczami widnieją cienie. W dodatku talerz przed nią świecił pustką, jakby nic nie zjadła.
Coś było nie tak.
Spojrzałam na nią z niepokojem, jednak ona tego nie zauważyła. Mruknęła coś w powitaniu, po czym zaczęła sennie wpatrywać się w blat stołu.
– Nie wyspałaś się? – zagadnęłam.
Dopiero po chwili się ocknęła.
– Hymf…? Aa… Tak, tak, trochę – odparła i ziewnęła szeroko. – Nie mogłam w nocy spać, grzmiało, błyskało… Ale daję radę.
Posłała w moją stronę blady uśmiech, a ja – choć z niezbyt dużym przekonaniem – odpowiedziałam tym samym.
– Zakwalifikowałam się do tego Konkursu – rzuciłam, smarując tost masłem.
Ginny zakrztusiła się sokiem dyniowym.
– Nic mi nie mówiłaś!
– Ja też się dopiero teraz dowiedziałem – wtrącił Harry, po czym dodał, szczerząc się do mnie: – Gratuluję.
– Dziękuję. A tobie, Ginny, nie mogłam powiedzieć, bo jak o siódmej wypadłaś z pokoju wspólnego, tak później już się nie widziałyśmy.
Machnęła ręką.
– Musiałam załatwić jedną rzecz. Mów lepiej, jak to wszystko będzie wyglądać.
I opowiedziałam im o tym, czego dowiedziałam się od McGonagall. Ginny zakryła sobie usta dłonią, gdy usłyszała o zagrożeniach związanych z obroną przed czarną magią. W dodatku również nie pojmowała zachowania Snape’a. Harry za to zmarszczył brwi, po czym spytał:
– Czyli cały tydzień spędzisz z Nottem?
Poczułam, jak krew odpływa mi w twarzy.
Kompletnie zapomniałam o Teodorze. Owszem, zdawałam sobie sprawę, że on także jedzie na Konkurs, jednak wypadła mi z głowy kwestia całego tygodnia spędzonego właśnie z nim! Perspektywa wysłuchiwania ciągłych uwag i kpin była mało zachęcająca. „Granger, to powinnaś zrobić inaczej…”, „Granger, zastanawiam się, dlaczego nazywają cię najmądrzejszą czarownicą od czasów Roweny Ravenclaw. Przecież nawet sklątka używa większej części mózgu, którego ty chyba nie posiadasz”, „Granger, znowu udajesz Bazyliszka. Przyjmij do wiadomości, że nim nie jesteś!” i tak dalej. Teodor momentami naprawdę przeginał, lecz ja odpłacałam mu się tym samym. Niekiedy on był górą, innym razem na odwrót. Czasem zastanawiałam się, czy mój korepetytor nie wziął sobie za punkt honoru doprowadzenia mnie do płaczu przed Bożym Narodzeniem.
Głupek.
Ginny parsknęła śmiechem, a ja zacisnęłam usta.
– Hermiono… – zaczęła ruda, jednak zamilkła, gdy zgromiłam ją wzrokiem.
– Tak, i co z tego? – odparłam pogardliwie. – Nie rozumiem, dlaczego się śmiejesz, Ginny. To, że akurat naszą dwójkę wytypowano do tego konkursu, nic nie znaczy.
Przyjaciółka znowu posłała mi to wszystkowiedzące spojrzenie. Wprawiało mnie ono w ogromne zakłopotanie.
– Wiesz, jak to się nazywa? – spytała. – Przeznaczenie.
Prychnęłam głośno.
– Dziwne, że nie pojechał Malfoy – rzekł Harry.
– Albo ty – wtrąciła Ginny.
– Gdy wczoraj spotkałem Slughorna na korytarzu, powiedział mi, jak bardzo rozpacza nad tym, że ja nie jadę – powiedział czarnowłosy ponuro, wpatrując się w blat stołu. – Podobno starał się na zebraniu nauczycieli szepnąć coś Dumbledore’owi na mój temat, ale ten się nie zgodził. Jaka szkoda.
Ginny znowu parsknęła śmiechem, ja za to pociągnęłam łyk soku dyniowego.
– Malfoy nie może brać udziału w konkursie, bo nie ma wystarczających umiejętności. Nawet Snape musi się z tym pogodzić. A ty, Harry, wybacz, ale wybijasz się jedynie na eliksirach, choć i tak przy pomocy Księcia – odpowiedziałam z przekąsem. – Do Konkursu potrzebni są wszechstronni uczniowie. Starannie podzielono kategorie między nas ze względu na umiejętności w danych dziedzinach. W końcu…
– Dzień dobry, Hermiono.
Podskoczyłam kilka centymetrów do góry. Gwałtownie odwróciłam głowę, napotykając spojrzenie błękitnych oczu Ivy i zielonych Rogera. Usta obojga wyginały się w uśmiechach, a od nich samych tryskała energia.
Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu.
– Nie strasz mnie, Ivy – fuknęłam na dziewczynę.
Jedynie zachichotała.
– Dobra, dobra, idziesz? – spytała.
– Jeszcze nie zjadłam śniadania! – Wskazałam na talerz leżący na stole przede mną, na którym znajdowało się kilka dopiero co przygotowanych tosty.
Roger przewrócił oczami.
– Ta to zawsze ma czas – mruknął.
– A po co się spieszyć? – spytałam, po czym przegryzłam tost.
I właśnie wtedy zobaczyłam Rona wchodzącego do Wielkiej Sali ze zbolałym wyrazem twarzy. Krzywił się co chwilę. Chyba również się nie wyspał, podobnie jak jego siostra.
Przestałam na chwilę przeżuwać, wbijając wzrok w rudzielca.
Chłopak nadal nie kwapił się, by mnie przeprosić. Udawałam, że kompletnie nie przejmuję się nim, choć w głębi duszy krzyczałam z bólu, gdy tylko go widziałam. Musiałam jednak przyznać, iż powoli przyzwyczajam się do jego nieobecności w moim życiu. Rysa na uczuciu do niego stawała się coraz głębsza. Stopniowo starałam się je wymazać, wiedząc, że nic mi po tym, choć marnie mi szło.
Zawsze jednak byłam twarda. Niezależnie od sytuacji. Nie okazywałam słabości. Nie płakałam. Nie krzywiłam się. Nie można było dostrzec na mojej twarzy smutku. Ani krzty. Tylko pogardę na widok Rona.
Spojrzałam szybko na Ginny. Ona także na mnie patrzyła. Z napięciem, czekając na mój ruch.
To chyba oczywiste.
Porwałam tosty na serwetkę.
– Później zjem – mruknęłam, wstając szybko. Spojrzałam na Gryfonów. – Nie będę jeść śniadania, czując jego obecność kilka miejsc dalej, wszystko stanęłoby mi w gardle.
– Hermiono, nie możesz przed nim uciekać – zaprotestowała Ginny gwałtownie. – Traktuj go z obojętnością, ale, na gacie Merlina, nie zachowuj się tak, jakbyś się bała!
– Przecież się go nie boję – oburzyłam się.
– Ale na to wygląda – wtrącił Harry. – Ron wprawdzie tak nie uważa, jednak…
– No właśnie – on tak nie uważa – przerwałam mu cicho. – To najważniejsze. Zobaczymy się później.
I ruszyłam w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Za mną podążyła Ivy z Rogerem. Czując wstępujące na moje policzki rumieńce, minęłam Rona z wysoko uniesioną głową. Nie patrzyłam na niego, traktowałam chłopaka jak powietrze. Tylko i wyłącznie.
A jednak gdy kątem oka dostrzegłam, że on również mnie ignoruje, zabolało. Bardzo. Oczywiście nie okazałam tego. Nie mogłam.
Przecież wystarczyło, że i tak wyszłam na tchórza, uciekając przed Ronem.
Krukoni postanowili odprowadzić mnie do Wieży Gryffindoru, bym mogła wziąć swoją torbę, proponując zejść też do lochów. Oni zaczynali od lekcji zaklęć, więc zdecydowali się odłączyć na trzecim piętrze. Na razie jednak szliśmy powoli marmurowymi schodami, podczas gdy ja jadłam swoje tosty, prawie krztusząc się co chwilę, kiedy Ivy opowiadała o swoich wpadkach z pierwszego roku nauki.
– Naprawdę nie wiem, jak mogłam nadepnąć Snape’owi na szatę. Nie pojmuję tego. Pewnie odjąłby mi jedynie punkty, gdyby nie to, że później runął na posadzkę… Wiesz, ja zdążyłam odskoczyć, bo przestraszyłam się ciemnej masy lecącej wprost na mnie. Nawet nie wiesz, w jaką Snape wpadł w furię. Zauważyłaś, że nigdy nie przeklina, prawda? Chyba właśnie wtedy wyczerpał swój limit na całe życie…
Zaśmiałam się głośno, prawie upuszczając ostatniego tosta. Wizja zawstydzonego z powodu upadku oraz zarazem wściekłego i obolałego Snape’a była naprawdę niezwykła.
– W sumie to jego wina, gdyby miał trochę krótsze szaty… – zastanowił się Roger, chichocząc.
– Jasne, do kolan.
Znowu gruchnęłam śmiechem, czując, jak boli mnie już brzuch. Dzięki Krukonom moja wyobraźnia coraz bardziej szalała. Nie byłam jednak pewna, czy w dobrym kierunku.
Gdy znaleźliśmy się na piątym piętrze, a ja pochłonęłam już tosty, oznajmiłam, że ostatecznie zakwalifikowałam się do Konkursu. Ivy uśmiechnęła się szeroko, za to Roger klasnął w dłonie.
– Ha! Wiedziałem, że ci się uda.
– My też jedziemy – wtrąciła blondynka. – Ja dostałam eliksiry, obronę, astronomię i historię magii, nad czym ubolewam, bo pozapominałam sporej części dat dotyczących palenia czarownic w czternastym wieku. Roger ma zaklęcia, zielarstwo, opiekę nad magicznymi stworzeniami oraz… e…
– Transmutację – skończył chłopak. – Zielarstwo, ugh. W tamtym roku też mi to przydzielili, a na praktyce miałem w jak najkrótszym czasie przesadzić osiem mandragor, trzy tentakule i coś tam jeszcze, nie pamiętam. Koszmar, wierz mi. A ty co dostałaś?
– Numerologię, z której mam ochotę skakać ze szczęścia, mugoloznawstwo, choć muszę iść do Burbage, żeby nadrobiła ze mną zaległości, starożytne runy i… obronę przed czarną magią.
Ivy zmarszczyła brwi, za to Roger je uniósł.
– Mówiłaś, że to mało prawdopodobne, by Snape cię wziął.
– Może nie miał wyboru – zauważyła Ivy. – Dobrze by było, gdybyśmy tym razem wygrali. W tamtym roku zwyciężyła amerykańska Poxterity. Miała więcej wygranych ostatecznych starć. Otarliśmy się o pierwsze miejsce, zdobyliśmy drugie, bo Cho Chang spanikowała podczas walk na wróżbiarstwie, gdy w jej filiżance pojawił się bardzo sprośny symbol. Jednak tym razem jestem pewna, że odniesiemy ostateczne zwycięstwo. Z tobą to nietrudne.
Spłonęłam rumieńcem, nie odpowiadając.
Kiedy już wzięłam z Wieży torbę i ruszyliśmy schodami na dół, niewinnie zaczęłam temat duchów. Chciałam dowiedzieć się na ich temat czegokolwiek, niezależnie od kogo. Z drugiej strony nie miałam zamiaru mówić Krukonom o uczuciach towarzyszących mi podczas ostatniego spotkania z perłowobiałym widmem. Nie wiedziałam, jaka byłaby ich reakcja.
– Duchy nie mają zbyt wielu możliwości do spektakularnego przenikania przez nasze ciała – zastanowiłam się z udawaną obojętnością. – Nie mogą uszkodzić organów wewnętrznych ani nic z tych rzeczy.
– Jak duch przeze mnie przelatuje, to jest mi zimno – skwitował Roger. – Nienawidzę tego uczucia. Mam dreszcze i ogólnie czuję się do kitu.
– Och, jedne mają sporą możliwość do nastraszenia – odparła Ivy. – Słyszeliście o krwawych zjawach?
Uniosłam brwi i zerknęłam na Rogera. Wzruszył ramionami, a ja pokręciłam głową.
– Tak sądziłam. Jest jedna legenda mówiąca właśnie o nich. W Noc Duchów, która przypada podczas pełni, zjawy pojawiają się w pobliżu osób zauroczonych kimś innym. One same błąkające się po śmierci łakną miłości, a ta ich przyciąga. Wtedy nieszczęśnika zalewa szkarłatna posoka, która ma wydrzeć z niego kiełkujące uczucie. Wiele osób ponoć straciło po tym doznaniu zmysły, lecz nikt nie opisał samego przeżycia dokładnie.
– Jasne – prychnęłam. – Na pewno takie zjawy istnieją. Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę.
– Jeśli legenda mówi prawdę, nie chciałabyś – wtrącił Roger.
Wzruszyłam ramionami.
– Nieważne. Pośpieszmy się, bo się spóźnimy.
Ivy już więcej nie odezwała się na temat krwawych zjaw, widząc, że ta sprawa mnie denerwuje.
Podobnie jak w umiejętność przepowiadania przyszłości, nie wierzyłam w bajki czy legendy. Owszem, tę o Bazyliszku uznałam za prawdziwą, jednak tylko dzięki zdarzeniom potwierdzającym jej prawdziwość. A o krwawych zjawach w życiu nie słyszałam ani nie czytałam, nic. W dodatku sama ich historia była mało przekonująca. Posoka mająca zgasić uczucie? Utrata zmysłów? Też coś.
Zręcznie zignorowałam również myśli o tym, że przecież w każdej legendzie znajduje się ziarno prawdy.

***

Przygładziłam śliski materiał sukienki, którą miałam na sobie, i przejrzałam się w lustrze.
– Nie jest tak źle – skwitowałam w końcu.
Tamtego wieczora miała odbyć się kolejna kolacja u Slughorna. Byłam zapraszana na wszystkie i na wszystkie też przychodziłam. Harry’emu udawało się wywinąć z każdej. A przecież niekiedy naprawdę było na nich miło. Często zabawnie, głównie za sprawą nauczyciela eliksirów. W dodatku czasem nawiązywała się inteligentna rozmowa, choć zawsze przerywana przez któregoś z uczniów, kompletnie niewiedzącego, o czym mówię z profesorem.
Lubiłam przychodzić do Slughorna, nawet mimo Cormaca McLaggena, barczystego Gryfona z siódmego roku, który od dłuższego czasu usilnie starał się zdobyć moje względy.
Ginny siedząca na łóżku za mną gorliwie pokiwała głową.
– Mówiłam, że ta jest w porządku – powiedziała. – Chociaż niebieska też pasowała – dodała.
Wbrew pozorom w mojej szafie znajdowało się mnóstwo sukienek. Różnego kroju, materiału i koloru. Lubiłam w nich chodzić tak samo jak w ukochanych wytartych dżinsach. Ta, którą założyłam na spotkanie u Slughorna, była ciemnozielona, do kolan. Nie przepadałam za odkrywaniem swoich ramion, dlatego sukienka miała przylegające rękawy do łokcia. Dekolt niezbyt duży, ale jednocześnie wystarczający, by odsłonić złoty łańcuszek, na którego końcu wisiała połyskująca kuleczka ze szmaragdowym oczkiem. Sukienka opinała się na mojej talii, a później stawała się rozkloszowana.
Zwiewna i subtelna. Idealna.
Okręciłam się wokół własnej osi. Sukienka zafalowała. Uśmiechnęłam się do siebie, dotykając palcami wisiorka i tym samym umieszczając go we właściwym miejscu na mojej szyi. Drugą dłonią przeczesałam lekko włosy, które jak zawsze pozostawiłam rozpuszczone. Przelotnie skontrolowałam stan makijażu. Nie przesadzałam z nim. Jedynie wytuszowałam lekko rzęsy oraz pożyczyłam od Ginny róż na policzki, którego i tak niewiele nałożyłam. „Makijaż ma podkreślić naturalną urodę, a nie ją ukryć”, tak powiedziała mi kiedyś mama.
Miała stuprocentową rację, dlatego trzymałam się jej słów.
– Chyba jestem gotowa – oznajmiłam.
Ginny wstała z łóżka i przyjrzała mi się krytycznym okiem. Przesunęła się trochę, by światło lampy stojącej na stoliku niedaleko padło na moją postać.
– Tak, chyba jesteś – wyszczerzyła się. – Uważaj na McLaggena. Nie wiadomo, co mu chodzi po głowie.
Spojrzałam na nią jakby sobie żartowała.
– Mam siedemnaście lat, a nie siedem, dam sobie radę – odparłam.
Ginny wzruszyła ramionami.
– Idź już, bo się spóźnisz. Tylko się nie zanudź.
Wywróciłam oczami. Razem wyszłyśmy z mojego dormitorium, mijając się przy okazji z Lavender Brown. Blondynka o podłużnej twarzy zlustrowała mnie spojrzeniem niebieskich oczu, jednak nic nie powiedziała. Przeszła obok nas z wysoko uniesioną głową.
Lavender przy każdej możliwej okazji wdzięczyła się do Rona, a on był tym zachwycony. Tak przynamniej wskazywało jego zachowanie względem Gryfonki. Czułam do niej niechęć. Nie dość, że uwielbiała Sybillę Trelawney, nauczycielkę wróżbiarstwa, jak i sam jej przedmiot, to jeszcze bezczelnie podrywała Rona. Wprawdzie nie mogła wiedzieć o moim uczuciu do niego, jednak nie zmieniało to faktu, iż ani trochę nie lubiłam tej dziewczyny.
W pokoju wspólnym pożegnałam się z Ginny, zostawiając ją w fotelu przed kominkiem, po czym przeszłam przez dziurę pod portretem, starając się nie potknąć. Założyłam zielone – pod kolor sukienki – buty, z zakrytymi palcami i niewielkim obcasem, ale ciężko mi się w nich chodziło. Wolałam płaską podeszwę, lecz moja przyjaciółka uparła się na te. Nie miałam nic do gadania.
Do gabinetu Slughorna dotarłam w parę minut. Pomieszczenie było naprawdę duże, panował w nim półmrok. Pod jedną ze ścian znajdowało się biurko zawalone papierami, za nim zaś mała biblioteczka, pod drugą dwa fotele ze szmaragdowymi obiciami, a pomiędzy – niewielki drewniany stolik. Za kilkoma łukowatymi oknami widziałam nieprzeniknioną ciemność. Przyjrzałam się szklanym kulom, tkwiącym po jednej na każdej ze ścian w metalowych uchwytach. Na początku sądziłam, że nic w nich nie ma, lecz przecież to one oświetlały gabinet. Po sekundzie coś we mnie zaskoczyło. Musiały kłębić się w nich drobiny… czystej światłości, lecz zbyt małe, by dostrzec je gołym okiem. Wyczarowanie światłości było naprawdę zaawansowanych zaklęciem, w dodatku bardzo niebezpiecznym oraz ryzykownym. Tylko raz udało mi się poprawie go użyć i jakoś nie miałam zamiaru znowu próbować. Czysta jasność zamknięta w jakimś przedmiocie, odcięta już od różdżki, ponoć oślepiała. Jeśli zaś nadal z niej wypływała – fascynowała do tego stopnia, że niemal nie można było oderwać wzroku. Dlatego gdy tylko wypowiedziałam formułę zaklęcia, a przed oczami pojawił się połyskujący strumień niebiesko-białej, postrzępionej światłości, czym prędzej odcięłam dopływ magii.
Więcej nie odważyłam się tego powtórzyć.
Na środku stał duży okrągły stół, przy którym już siedział profesor eliksirów i paru jego gości, w tym Cormac McLaggen, lustrując mnie łapczywym spojrzeniem. Jęknęłam w duchu, lecz na usta przywołałam miły uśmiech, choć chyba raczej przypominał grymas, posyłając go w stronę nauczyciela.
– Och, Hermiona! – zawołał, wstając. Miał na sobie kasztanową szatę, a z jej kieszeni wystawał złoty łańcuszek zegarka. Siwe włosy i srebrzyste wąsy lśniły w blasku świec ustawionych na stole. Bruzdy na twarzy mężczyzny świadczyły o jego wieku. On jednak nigdy nie tracił energii, co stanowiło największą zaletę profesora. – Jak miło, że przyszłaś! Cormac już zaczynał się niepokoić – dodał konspiracyjnym tonem.
Zarumieniłam się po cebulki włosów. Sam Gryfon za to uśmiechnął się, odsłaniając rządek białych zębów.
Nie mogłam zaprzeczyć, że Cormac był przystojny. Nawet Ginny to przyznała. Lekko kręcone, krótkie blond włosy, błękitne oczy, mocno zarysowana linia szczęki. Gdyby miał inny charakter, gdyby tak bardzo nie unosił się ponad innych, gdyby jego największej wady nie stanowiła arogancja… Mogłabym się nad nim poważniej zastanowić. Na razie widziałam jednak marne szanse na to, bym kiedykolwiek zainteresowała się chłopakiem.
– O taką damę należy się martwić – odpowiedział Cormac. Wskazał mi puste miejsce obok siebie, a ja, chcąc nie chcąc, musiałam je zająć. Perspektywa robienia zamieszania z odmową blondynowi była nieprzekonująca.
Zobaczyłam ciemnoskórego Blaise’a Zabiniego, chłopaka ze Slytherinu o lekko skośnych oczach oraz wyraźnych kościach policzkowych, siedzącego niedaleko i patrzącego na mnie z najwyższą pogardą. Odpowiedziałam mu tym samym, dopóki mojej uwagi nie zajął Slughorn.
– Powiedz, Hermiono, jaki przedmiot najbardziej cię pociąga? – spytał.
Poczekałam, aż dzbanek z jakimś bursztynowym napojem, który akurat do mnie podleciał, napełni mój kielich, i dopiero wtedy opowiedziałam.
– Zdecydowanie numerologia. Oraz eliksiry, rzecz jasna – dodałam, uśmiechając się nieśmiało.
Nie, nie podlizywałam mu się. Mogło to tak zabrzmieć, jednak nie miałam tego na myśli. Bardzo lubiłam eliksiry, choć to, że Harry na lekcjach był o wiele lepszy trochę obniżało moje morale.
Nauczyciel zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu.
– Nie śmiałbym w to wątpić, w końcu osiągasz tak wspaniałe wyniki.
– Dziękuję, profesorze – odparłam skromnie.
– A ty, Blaise? – zwrócił się do Ślizgona. – W czym czujesz się najlepiej?
Nim Zabini zdążył odpowiedzieć, drzwi gabinetu otworzyły, po czym stanął w nich Teodor Nott.
Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia i niemal wyplułam bursztynowy płyn, który okazał się być smacznym, słodkim, owocowym napojem z dodatkiem miodu. Nigdy wcześniej nie widziałam czarnowłosego na spotkaniach u Slughorna. Jego nagłe pojawienie się na jednym z nich całkowicie zbiło mnie z tropu.
– Ach, Teodor! – Nauczyciel eliksirów wstał, rozkładając ręce w zapraszającym geście. – Już bałem się, że nie przyjdziesz.
– Nie mógłbym tego zrobić, panie profesorze – odparł Teodor kurtuazyjnie.
Ledwo zdusiłam prychnięcie.
– Proszę, siadaj z nami. Miejsce obok Hermiony jest wolne.
– Dziękuję, panie profesorze.
Ruszył w moją stronę, a ja… ja nie mogłam oderwać od niego wzroku, niemalże tak samo, jak nie potrafiłam przestać patrzeć na czystą światłość wypływającą leniwym strumieniem z mojej różdżki.
Na spotkaniach u Slughorna w żadnym wypadku nie obowiązywały codzienne szaty. Można było ubrać cokolwiek, jak się chciało. Niekoniecznie coś odświętnego – po prostu swobodnie.
I Teodor najwyraźniej dobrze o tym wiedział.
Ciemnoniebieskie dżinsy oraz śnieżnobiała koszula rozpięta tuż przy szyi, której rękawy podwinął do łokcia. Tyle wystarczyło, bym zaczęła śledzić każdy ruch chłopaka. Lustrowałam go spojrzeniem, nie mogąc się oprzeć, nie przejmując się tym, co może on sobie o mnie pomyśleć.
A gdy nasze oczy się spotkały, zrobiło mi się niesamowicie gorąco.
Kiedy usiadł obok mnie, do moich nozdrzy dotarł mocny zapach męskich perfum. Teodor już od naszego spotkania w bibliotece był dla mnie niezwykle przystojny, ale teraz pojęłam, jak wielu elementów jego wyglądu nie dostrzegałam. Ani szerokich barków, zawsze ukrytych pod czarną szatą, ani bladych, trochę żylastych przedramion, ani naprawdę (może nawet zbyt?) szczupłej sylwetki.
Czy to na pewno nadal był on?
Slughorn westchnął teatralnie.
– Kto by pomyślał, że to wszystko dzięki profesor McGonagall – powiedział. – Na ostatnim spotkaniu rady pedagogicznej wspomniała o twoich sukcesach w transmutacji. Poprosiłem ją, by trochę rozwinęła temat. Moi drodzy, oto przed wami jeden z najzdolniejszych uczniów w Hogwarcie!
Teodor uśmiechnął się lekko.
– Profesor McGonagall na pewno przesadziła – odrzekł. – Nie osiągam aż takich sukcesów.
– Nie bądź przesadnie skromny, dobrze wiesz, że takie właśnie osiągasz!
Gdy Slughorn zajął się rozmową z Marcusem Belbym, przysadzistym chłopakiem z Ravenclawu, nachyliłam się do Teodora, wzrok nadal mając utkwiony z gospodarzu kolacji.
– „McGonagall przesadziła”, co? – szepnęłam pogardliwie.
– Zazdrosna? – odparł kącikiem ust, nie spoglądając w moją stronę.
Zagotowało się we mnie.
– Nie! – odpowiedziałam ze złością. – Skąd ci to przyszło do głowy?
Zaśmiał się gardłowo.
– Wiesz, że oboje jedziemy na Konkurs? – spytał, zmieniając temat.
– Wiem. I ubolewam.
– Nie chcesz jechać?
– Nie chcę jechać z tobą.
– Dziękuję.
– Nie ma za co. Jakie dostałeś przedmioty?
– Oczywiście transmutację, zielarstwo, astronomię i eliksiry. Chyba dlatego Slughorn tak mnie lubi.
– Ja mam między innymi obronę.
Wtedy znowu na mnie spojrzał. Już po raz któryś w ciągu dwudziestu czterech godzin oglądałam spore zdumienie malujące się na czyjejś twarzy.
– Ale Snape… – zaczął, lecz przerwałam mu.
– Wiem, dlatego ja też się zdziwiłam. Zwłaszcza że McGonagall ostrzegła o niebezpieczeństwie związanym z tą kategorią.
Uniósł brwi. Korzystając z tego, że Slughorna niezwykle pochłonęła rozmowa z Marcusem, powtórzyłam Teodorowi słowa opiekunki Gryffindoru. Na koniec zmarszczył brwi.
– Cóż, nie pozostaje ci nic innego, jak tylko porządnie się przygotować. I tyle – stwierdził.
– No co ty nie powiesz… – mruknęłam. – Jakoś przeżyję w każdym razie.
– Musisz. Nadal masz beznadziejne wyniki z transmutacji i przydałoby się podciągnąć przed śmiercią.
– Czyżbyś zaczął się przejmować?
– Nie, ale nie mogę patrzeć na kogoś tak…
– Hermiono, czy czytałaś może ostatnio o nowej tezie Johna Blackfire’a dotyczącej działania czarnomagicznych mikstur? – spytał niespodziewanie Slughorn, nim Teodor zdążył dokończyć.
Dopiero po chwili zrozumiałam, jakie postawiono przede mną pytanie.
Pokiwałam głową.
– Tak. W sumie zaskoczył mnie. Nie sądziłam, że Blackfire może tak abstrakcyjnie patrzeć na czarnomagiczne eliksiry. Jego spojrzenie na te czystomagiczne jest bardzo… stonowane.
– Nie powiedziałbym – wtrącił Teodor. Popatrzyłam na niego, unosząc brwi. Slughorn uczynił to samo. Chłopak zerknął najpierw na niego, później na mnie, zaciskając mocniej palce na kielichu z miodem. Dopiero wtedy kontynuował: – Przecież w wypowiedzi na temat Eliksiru Skurczającego jasno dał do zrozumienia, że nie pojmuje jego oficjalnego przydzielenia do czystomagicznych mikstur. Swoje zdanie uzasadnił pięćdziesięcioma trzema argumentami. A teraz w Ministerstwie toczą się rozmowy, podczas których chcą ustalić prawdziwość powodów, w większości całkowicie abstrakcyjnych.
Pociągnął łyk z kielicha, a ja odłożyłam swój własny, bezwiednie muskając palcami widelczyk do ciasta leżący niedaleko.
– No dobrze – odparłam powoli – ale nie powiesz mi, że chociażby Megan Tacker myślała abstrakcyjnie mimo osiemdziesięciu trzech powodów, dla których Eliksir Zatarcia Świadomości miałby zostać uznany jako jasnomagiczna mikstura.
Zastanowił się chwilę. Z wahaniem kiwnął głową.
– Tak, ona wbrew temu posiadała „spokojny” tok myślenia.
– Właśnie – rzekłam z nutą triumfu w głosie. Uśmiechałam się lekko, wskazując w stronę chłopaka widelczykiem. – Dlatego pojęcie „abstrakcja” jest tutaj względne.
– A ty co uważasz na temat Eliksiru Skurczającego? – spytał niespodziewanie.
– Co? – Uniosłam brwi, a widelczyk w mojej dłoni zamarł.
– Co uważasz na ten temat? – ton głosu Teodora nadal był spokojny, przesycony ciekawością. Przypatrywał mi się uważnie, a ja poczułam lekki dreszcz przebiegający po moich plecach.
Po chwili dotarło do mnie, że tak samo zachowywał się w bibliotece. Znowu chciał poprowadzić zwykłą rozmowę. Ze mną.
– Uważam, że jest przydatny – odparłam, starając się zachować opanowanie. Odłożyłam widelczyk na stół. – Bez niego byłoby ciężko funkcjonować niektórym ludziom. W sumie…
– …w sumie to i Ministerstwo, i Blackfire mają rację?
Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia, a kąciki ust Teodora uniosły się odrobinę do góry, jednak na tak krótką chwilę, że w sumie mogło mi się to przywidzieć.
– Dokładnie to miałam na myśli – wymamrotałam.
I wtedy już wyraźnie dostrzegłam zarys uśmiechu na ustach Ślizgona.
– Uważam tak samo.
Moje serce zatrzymało się na chwilę, po czym ruszyło z podwójną szybkością, dokładnie tak jak kilka tygodni temu podczas zderzenia na korytarzu z Teodorem, do którego właśnie niepewnie się uśmiechnęłam, płonąc przy okazji rumieńcem.
Spojrzałam szybko na Slughorna. Ten patrzył na nas z lekkim zdziwieniem, lecz później sam uniósł kąciki ust do góry.
– Oho! Bardzo się cieszę, że między uczniami dwóch rywalizujących ze sobą domów jest takie porozumienie! – zawołał z radością. – Oby tak dalej! Blaise, czy…
Rumieńce na moich policzkach pogłębiły się.
Zerknęłam przelotnie na Teodora. Ten również na mnie spojrzał, a ja, prócz armii dreszczy na plecach, znowu poczułam lekką woń perfum chłopaka.
I chyba właśnie wtedy moje serce po raz pierwszy w jego obecności drgnęło. W ten sposób. Szczególnie. Wyjątkowo.
Po raz pierwszy przy kimś innym niż Ron.
Wtedy też, czując na sobie wzrok nieskazitelnie pięknych oczu Teodora, trzęsącymi się rękoma założyłam na swą szyję pętlę samobójcy. Po to, by już wkrótce mogła zacząć coraz bardziej się zaciskać.
Pamiętałam, że kilka godzin później, już po zakończeniu kolacji, na której unikałam dalszej rozmowy z Teodorem, uciekłam czym prędzej do Wieży Gryffindoru, nie mogąc pozbierać myśli. Pamiętałam, że leżąc w łóżku, zobaczyłam na niebie błyszczącą gwiazdę, od razu jednak ukrytą przez chmurę. Pamiętałam, że długo nie mogłam zasnąć, mimo bardzo później pory.
I pamiętałam, że gdy w końcu Morfeusz objął mnie swymi ramionami, po raz pierwszy przyśnił mi się Teodor. Widziałam, jak stał przy jeziorze na błoniach, zachodzące słońce oświetlało jego sylwetkę, a wokół królowała jesień, otulając świat w barwy złota, brązu oraz czerwieni. Miał na sobie ciemnoniebieskie dżinsy i… białą koszulę.
Stał tyłem do mnie, ale wiedziałam, że to on. Obudziłam się wtedy, kiedy zaczął powoli się odwracać. Nie mogłam uspokoić oddechu, a widok wstającego bez pośpiechu słońca wcale mi w tym nie pomógł.
Tamtego ranka, siedząc na łóżku, drżąc z zimna oraz wpatrując się w promienie pełznące leniwie po szybie, zdumiałam się, zdając sobie sprawę, że być może już nigdy nie zdołam usunąć obrazu Teodora ze swojego umysłu, zaś serce, przy tym właśnie chłopaku, zawsze zatrzyma się, później ruszając z ogromną mocą.
I, ku swojemu zdziwieniu, jakoś niespecjalnie mi to przeszkadzało.

Empatia

6 komentarzy:

  1. Zapraszam na epizod drugi.
    Widzę, że u ciebie coś nowego. Bardzo chciałabym przeczytać teraz!! Ale czas nie penis - nie stanie. Mam nadzieję, że jutro znajdę chwilę :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne, na prawdę pięknie sformułowałaś przemyślenia Hermiony, te w końcówce.
    Ogólnie podoba mi się fakt, że w większości postach wtrącasz motyw pętli, samobójstwa (ciągle zastanawia mnie czy to metafora, a może dosłownie?) - niby wiem już mniej więcej, jak skończy się ta historia i cholernie ciekawi mnie, jak do tego dojdzie. Chyba tak ma to właśnie działać. To bardzo sprytne z twojej strony ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Tekst o Cho - bezcenny. Warto zarywac noc. A co reszty to jestem w 7 niebie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wczoraj w nocy zaczęłam czytać to opowiadanie. Czytałam już wiele ff z Teo w roli głównej, ale nigdy nie był to ff paringowy, tym bardziej z panna Granger. Podoba mi się Twój styl, który jest bezbłędny.
    W sumie chciała bym cie tez zaprosić do siebie:

    http://hp-po-drugiej-stronie.blogspot.com/

    http://dragon-age-wspomnienia-z-plagi.blogspot.com/

    http://klatwa-niesmiertelnosci.blogspot.com/

    a co do samego powiadania, to naprawdę podoba mi sie, że historia nie biegnie tak szybko, że to uczucie Hermy do Notta kiełkuję powoli, tak jak powinni. W wielu ff od razu rzucają Hermione np w ramiona Malfoya lub innego cudaka :D Tu nie mam żadnych zatsrzeżen. Cud, miod i orzeszki bym mogla rzec. No i ciekawy pomysl z tym konkursem Magicznym :) Lece czytac dalej bo mnie ciekawnosc zje. Pozdrawiam, Twoja fanka, Pati :d

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham i tyle <3
    Ginny

    OdpowiedzUsuń
  6. Boskie po prostu boskie :) No i bardzo mnie ciekawi ta sprawa samobojstwa ... Zastanawiam sie czy jest to przenosnia do zrujnowania sobie zycia przez niego czy moze ... ona naprawde umrze przez jiego lub za niego np no nie wiem zabita przez jego ojca ???

    OdpowiedzUsuń

Za spam gryzę.

Obserwatorzy

Informacje

Belka: Empatia
Treść: Empatia
Szablon: Empatia; kredyty: emmawatsonfan.net, scatterflee.deviantart.com, breatherain.blogspot.com
Favikonka: by-elfaba.blogspot.com
Słowa na szablonie: Red - 'Lost'
Zabrania się kopiowania czegokolwiek. Inaczej poucinam rączki.