Dedykowany Niekonkretnej
w podziękowaniu za te wszystkie rozmowy,
dzięki którym dostawałam długotrwałej głupawki.
Pisząc go, myślałam o Tobie, Kochana.
Granger, chcąc, by
Wywar Nieśmiałości był silniejszy, należy dodać DWA kamienie księżycowe, a nie
jeden! Gdyby odwrócono działanie okroska brunatnego z pomocą…
– Na miłość boską,
Nott! Dwa kamienie księżycowe to ZA DUŻO! Chyba że chcesz całkowicie zamknąć
się przed światem zewnętrznym! A odwrócenie działania okroska nic nie da!
Kolejne korepetycje
skończyły się parę chwil wcześniej. Wraz z Teodorem wyszliśmy z klasy na ciemny
korytarz, oświetlany jedynie blaskiem pochodni przy drzwiach, kłócąc się o
Wywar Nieśmiałości. Już nawet nie pamiętałam, od czego zaczął się nasz spór.
Ważne było to, że rację miałam ja, nie Nott.
Ślizgon prychnął, zatrzymując
się. Zrobiłam to samo i wsparłam ręce na biodrach.
– A Fidelis Groud to
co? – spytał Teodor. – Napisał książkę na temat eliksirów powodujących zmiany w
mózgu…
– …po czym kilka
miesięcy później zamknięto go w Mungu na oddziale dla chorych umysłowo –
wtrąciłam z pogardą.
– Granger, tobie za to
mózg rozrzedziło – stwierdził czarnowłosy
chłodno.
– Wolę mieć rozrzedzony
mózg, niż nie mieć go wcale – odparowałam.
– Granger!
Westchnęłam ze
zniecierpliwieniem, w duchu gratulując sobie riposty.
– Już? Wykrzyczałeś
się? – warknęłam.
– Ile jeszcze razy
powiesz, że nie mam mózgu? – syknął wściekle. – Albo nazywasz mnie nadętym,
albo…
– Stwierdzam tylko
fakt, zresztą bardzo trafny – przerwałam mu.
– GRANGER!
I wtedy po raz kolejny
zrozumiałam, że przesadziłam.
Z jednej strony Teodor
sprawiał wrażenie bardzo opanowanego, spokojnego, niekiedy nawet cichego. Z drugiej jednak momentami był
naprawdę porywczy. Szybko się denerwował, a z tego, co zauważyłam – głównie na
mnie.
Zwłaszcza kiedy z
uporem maniaka twierdziłam, jaki jest on tępy.
Postąpił krok w moją
stronę, ja za to cofnęłam się. Bądź co bądź, miałam jedynie pięć i pół stopy
wzrostu, zaś Teodor – ponad sześć. W dodatku w tamtej chwili wyraźnie widziałam
w oczach chłopaka gniew. Może nie tak wielki jak wtedy, kiedy po raz pierwszy przestraszyłam
się tego czarnowłosego Ślizgona, ale był tam. Doskonale go dostrzegałam.
– Znowu podskakujesz, a
tego nie lubię – warknął chłopak, sprowadzając mnie tym samym na ziemię.
Prychnęłam, zakładając
ręce na piersiach. Uniosłam wysoko głowę, ostentacyjnie wzrok kierując na
ścianę po prawej.
– Wisi mi to i powiewa
– odrzekłam dumnie.
– O Slytherinie, weź
ją ode mnie.
– Już ci mówiłam…
– Mam gdzieś
Gryffindora!
– A mnie nie obchodzi
twój Slytherin!
– JESTEŚ ŻAŁOSNA!
– A TY BEZNADZIEJNY!
– Przepraszam?
– CO?! – krzyknęliśmy
wspólnie z Teodorem do właściciela tego niskiego, a jednocześnie dość
subtelnego – jak na męski – głosu, który przerwał naszą kłótnię.
Gdy tylko ujrzałam
ową… istotę, ledwo zdusiłam okrzyk.
Kilka cali nad podłogą
unosił się perłowobiały duch. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, przecież w
Hogwarcie było mnóstwo zjaw, gdyby chłopak nie wyglądał na zmarłego w moim wieku, a na lewej stronie jego twarzy
nie widniały ślady po… oparzeniach? Nie dość, że musiał on umrzeć, mając
maksymalnie siedemnaście lat, to jeszcze w straszliwych męczarniach. Rany były
srebrzyste, wyraźnie odznaczały się na perłowobiałej postaci ducha. Skóra w
niektórych miejscach wyraźnie odchodziła od ciała. Chłopak posiadał owalną
twarz o w miarę łagodnych rysach i wystający podbródek. Nad niewielkimi oczami
znajdowały się grube brwi. Włosy były w nieładzie, a na wysokim czole widziałam
sporo dość głębokich zadrapań.
– Cześć – rzucił
miękko.
Rozszerzyłam oczy ze
zdziwienia.
– Cześć? – bardziej
spytałam niż odpowiedziałam.
Duch zachichotał.
Swoją drogą nigdy
wcześniej nie widziałam go w Hogwarcie. A przynajmniej tego sobie nie
przypominałam. Niemożliwe też było, aby chłopak umarł już wtedy, kiedy rozpoczęłam
naukę w szkole. Przecież nawet Dumbledore nie wspominał o jakiejkolwiek śmierci,
a on na pewno uczciłby pamięć o zmarłym.
Coś mi tu nie
pasowało.
– Usłyszałem fragment
waszej kłótni – powiedziała zjawa. – O co poszło?
– Nie sądzę, by była
to twoja sprawa – odrzekł chłodno Teodor.
Nim widmo zdążyło
odpowiedzieć, ja po raz kolejny prychnęłam.
– Zawsze musisz
pokazywać, jak bardzo nienawidzisz wszystkich prócz samego siebie? – warknęłam.
– On tak zawsze, nie zwracaj na niego uwagi – dodałam w stronę ducha.
– Pewnie, bo przecież
ja to ten zły! – syknął wściekle Ślizgon.
– Wiesz może, ile
maksymalnie można dodać kamieni księżycowych do Eliksiru Nieśmiałości? –
spytałam ducha, ignorując Teodora.
– Jeden i pół – odparł
od razu, choć z lekkim zdziwieniem w głosie. – Przy większej dawce człowiek
całkowicie zamyka się w sobie.
Zaśmiałam się
triumfalnie.
– Ha, widzisz? – Uśmiechnęłam
się kpiąco w stronę Ślizgona. – I kto miał rację?
– Nigdy nie
ustępujesz, co? – burknął Teodor.
Uśmiechnęłam się
wyniośle. Zrobiłam z palców pistolet, kierując go na Notta. Udałam, że
wystrzeliwuję w chłopaka z broni, po czym zdmuchnęłam niewidzialny dym nad lufą.
– W rzeczy samej. –
Zwróciłam się do perłowobiałej istoty: – Nigdy nie widziałam cię w Hogwarcie.
Duch spoważniał.
– Bo nie mogłaś, nikt
nie widział – odparł ponuro. – Nawet sam Dumbledore. Kiedyś wam to wyjaśnię,
ale teraz powiedzcie mi… Czy liczycie się ze sprawiedliwością?
– Co to za pytanie? –
odezwał się Teodor, ja jedynie uniosłam brwi.
– A czy wiedząc o
zbrodniach, za które nikt nie poniósł kary, mając dowody, odpowiednie
materiały, postaralibyście się dowieść winy? Bylibyście w stanie zrobić
wszystko, by sprawa, wcześniej odpowiednio zatuszowana, ujrzała światło
dzienne, zaś sam zbrodniarz odpowiedział za swoje czyny?
– Co… – zaczęłam,
jednak nie dane było mi dokończyć. Nagle duch znalazł się tuż przy mnie,
patrząc w moje oczy tak intensywnie, jakby chciał dostać się do duszy.
Zaczęłam oddychać
znacznie szybciej, a serce zabiło mocniej. Cofnęłam się odruchowo, tuż przed sobą
mając poranioną twarz zjawy. Kątem oka zauważyłam, że Teodor zrobił krok w
naszą stronę.
– Dobrze wiem, jaka
jesteś – wyszeptał duch, lecz jego głos słyszałam doskonale w ciszy panującej
na korytarzu. – Nawet umarli rozmawiają między sobą o tobie, bo przecież przyjaźnisz
się z Potterem i jesteś taka zdolna… Pamiętasz? Kilka tygodni temu po raz
pierwszy ci się ukazałem. Odczułaś mnie.
Przez to, jak bardzo wrażliwy byłem za życia, jak wielką zdolność empatii posiadałem
oraz jak szybko potrafiłem odgadnąć wiele cech osobowości innych, teraz
wystarczy, że dotknę kogoś i już wiem o tej osobie wszystko.
Wyciągnął perłowobiałą
dłoń, po czym ułożył ją na moim czole.
Odsłonięcie.
Bezbronność.
Przerażenie.
Poczułam się dokładnie
tak jak tamtego dnia, kiedy poznałam Rogera. Wtedy, gdy coś przeze mnie przepłynęło. Te same dreszcze przebiegły po moich
plecach, chłód niemalże sparaliżował ciało.
Oraz… oraz napełnił
mnie identyczny strach o utratę duszy, choć jednocześnie nadal posiadałam
świadomość. Świadomość swego istnienia, tego, że byłam, jestem i nie zniknę.
Duch właśnie
znajdujący się przede mną stanowił przyczynę najdziwniejszego doznania, jakie
kiedykolwiek przeżyłam.
Gdy tylko chłopak
wziął dłoń, uniosłam powieki, które wcześniej bezwiednie przymknęłam.
Nadal tam był.
Nadal wpatrywał się we
mnie.
Nadal odnosiłam to
cholerne wrażenie, że istotnie wie wszystko.
– Czego chcesz? –
wyszeptałam mimo zaciśniętego gardła.
Nie odpowiedział od
razu, lecz gdy już to zrobił, to z ogromną pasją, mocą, siła jego głosu porażała.
– Chcę jedynie, byś
pewnego dnia pokazała, że faktycznie jesteś tak odważna, potrafisz zachować
zimną krew, postawić na swoim, a co najważniejsze – trzymasz się kurczowo
sprawiedliwości, nie pozwalając nigdy zatriumfować złu.
A później popatrzył mi
jeszcze raz w oczy. Spojrzenie to przeszywało na wskroś, czaiło się w nim błaganie
i niemoc.
Nogi powoli zaczynały
się pode mną uginać.
– Po prostu zrób to,
co będziesz uważała za słuszne – powiedział cicho duch. Skierował wzrok na
Teodora. – A ty pomóż jej, jak tylko ci się uda.
Raz jeszcze objął
spojrzeniem moją postać, po czym wyminął mnie i wniknął w ścianę.
Zakręciło mi się w
głowie.
Oddychając ciężko,
odwróciłam się w stronę Teodora. Ten wpatrywał się we mnie z uniesionymi
brwiami.
Poczułam drżenie rąk.
– O co mu chodziło? –
spytał chłopak. – Kiedy go „odczułaś”? Skąd…
Nie usłyszałam jego
ostatniego pytania.
Najpierw wszystko mnie
przytłoczyło. Świat wokół zaczął wirować, wszystko niemalże zlało się w jedno,
kontury zanikły. Teodor gdzieś zaginął wśród tańczących plam, tak jak cała
reszta, pochodnie na ścianach, drzwi klasy transmutacji, okna, przez które
jedynie widziałam ciemność.
Później z tego chaosu
wyłoniła się postać ducha. Perłowobiała, identyczna jak wcześniej. Chłopak
powtórzył jedynie, żebym zrobiła to, co uważam za słuszne. Oczywiście zjawa
pojawiła się tylko i wyłącznie przed moimi oczami, ujrzałam ją w wyobraźni,
jednak cholernie wyraźnie. Tak wyraźnie, jakby nadal przy mnie była.
Aż w końcu poczułam ukłucie. Ukłucie rzeczywistości, do
której tak nagle powróciłam. I wtedy to ona zacieśniła się wokół mnie,
odbierając na chwilę oddech.
Przytłaczała.
Paliła.
Przerastała.
Po raz pierwszy
przestraszyłam się rzeczywistości, pragnąc uciec od niej. Jak najdalej. Byle
tylko znikła, zostawiając mnie samą w klatce własnego umysłu wraz ze swoimi
myślami.
Z nimi i tylko z nimi,
tak żeby nic innego się nie liczyło.
A gdy już odzyskałam
utracony oddech, czując narastający strach, starając się odnaleźć w sobie
resztki siły, popędziłam do Wieży Gryffindoru, Teodora zostawiając samego.
Tylko po to, by móc na
nowo oswoić się z rzeczywistością.
***
O co chodziło duchowi?
Kim on był? Kiedy miałam zawalczyć o sprawiedliwość? Tego nie wiedziałam. Ani
Ginny, ani Harry nie potrafili odpowiedzieć mi na te pytania, choć
zastanawialiśmy się nad nimi wybitnie długo. Teodor tylko raz poruszył ten
temat, jednak zbyłam go warknięciem. Później zajął się zwykłym kpieniem ze
mnie, jak zawsze zresztą, co chyba w sumie było lepsze od ciągłych pytań.
Wystarczyła mi obecność moich przyjaciół.
– Przynajmniej wiesz,
co wtedy ci się przytrafiło – skwitowała z końcu Weasleyówna, gdy już zabrakło
nam ewentualnych możliwości.
Taak, ruda miała
rację. O ironio, sama przyczyna tamtego dziwnego zachowania mojej osoby mi to
wyjaśniła, a ja przecież tak trudziłam się z jej znalezieniem. Teraz jednak do zagadek,
które za wszelką cenę chciałam rozwiązać, doszło dowiedzenie się, co miało na
myśli tamto widmo.
Najpierw postawiłam
przed samą sobą, jak i przed moimi przyjaciółmi pytanie: kim za życia był
chłopak z poranioną twarzą? Nie sądziłam, żeby którykolwiek z duchów
mieszkających w zamku odpowiedział mi na nie. Skoro nikt nie widział tego
widma…One mogły wiedzieć o nim niewiele, możliwe, że nawet nic.
Dlatego tę kwestię od
razu odsunęłam na bok.
Zatuszowana sprawa z
przeszłości… Skoro zatuszowana, to istotnie musiała być podła. Nie wydawało mi
się, by ktokolwiek chciał ukryć jakiś dobry uczynek. W dodatku postępek ten
musiała popełnić jakaś naprawdę ważna, wpływowa osoba, która potrafiła zmusić
do milczenia wszystkich świadków. Chyba że chodziło o coś w sumie niewielkiego,
coś, co można było ukryć w mgnieniu oka.
Jednak z drugiej
strony zjawa wspominała o dowodach. Jeśli zbrodnia została zatuszowana, to skąd
jakiekolwiek dowody? I przede wszystkim: gdzie one się znajdowały? Jak miałam
się do nich dostać?
Och, i niby to mnie poproszono
o doprowadzenie do tego, by sprawa ta ujrzała światło dzienne, tak? Bez żadnej
pomocy, wskazówek, niczego? Bez materiałów, o których w sumie przecież sam duch
powiedział?
Wspaniale, na pewno sobie poradzę! – pomyślałam ponuro,
po czym poprawiłam złoto-czerwony szalik oplatający moją szyję.
W dniu wypadu do
Hogsmeade, konkretnie w Noc Duchów, było pochmurno i wietrznie. Znowu padał
deszcz ze śniegiem, który jeszcze bardziej pogorszył mój nastrój. Nie dość, że
myślami ciągle krążyłam wokół tamtej zatuszowanej sprawy, to jeszcze do samej
wioski wybrałam się samotnie. Jak zwykle nie miałam zamiaru przebywać w pobliżu
Rona, który oczywiście ciągle trzymał się blisko Harry’ego. Okularnik więc
odpadał. Roger i Ivy powiedzieli, iż muszą coś załatwić, dodając, że spotkamy
się już na miejscu. Ginny za to zaszyła się gdzieś z Deanem. Owszem,
proponowała mi, bym poszła z nimi, lecz wiedziałam, że będzie to wyglądać co
najmniej dziwnie.
Koniec końców, szłam
sama ulicami Hogsmeade, oglądając wystawy różnych sklepów, a zimny wiatr
wyciskał łzy z moich oczu. Za każdą witryną znajdował się jakiś akcent odnośnie
Nocy Duchów. Albo dynie, albo nietoperze, albo jeszcze coś innego. Idąc, mijałam
grupki uczniów, niektórzy też chodzili w pojedynkę, jak ja. Już dłuższy czas
szukałam kogoś znajomego. Jak na razie spotkałam Neville’a Longbottoma, któremu
jedna z sów na poczcie narobiła na pelerynę, oraz minęłam się z Cho Chang i jej
przyjaciółką Mariettą Edgecombe. Dziewczyny patrzyły w moją stronę z taką
nienawiścią, że chyba starały się zabić mnie samym wzrokiem, zwłaszcza ta
druga. No cóż, krosty na twarzy należały jej się za wygadanie wszystkiego na
temat Gwardii Dumbledore’a tej wstrętnej Umbridge.
Stanęłam przed wystawą
Sklepu Scrivenshafta. Po lewej stronie, na paru postumentach osłoniętych ciemnopomarańczową,
połyskującą tkaniną, leżały dwie dynie oraz kilkanaście piór. Niektóre były
bardzo eleganckie, w stonowanych kolorach, inne tęczowe, a jeszcze inne
ogromnych rozmiarów, dorównujące mojemu przedramieniu. Po prawej dostrzegłam unoszącego
się nad postumentem kilkucalowego duszka straszącego miniaturową czarownicę
odganiającą go miotłą zamaszystymi ruchami, i zwoje pergaminów. Jeden z nich
był jasnozielony oraz – jak z niesmakiem odczytałam na tabliczce obok niego –
zrobiony z wydzieliny naskórka gumochłonów zmieszanej z wanilią dla lepszego zapachu.
Skrzywiłam się i
pokręciłam lekko głową, zastanawiając się w duchu, czego to jeszcze ludzie nie wymyślą.
Naciągnęłam jasną czapkę na uszy, poprawiłam szalik. Już miałam iść dalej,
kiedy dobiegł mnie tak dobrze znany mi głos.
– Obrzydliwe.
Spojrzałam w lewo i
ujrzałam Teodora, jak wszyscy ubranego w czarną pelerynę Hogwartu. Szyję owinął
szalikiem w kolorach swego domu, a teraz wpatrywał się z obrzydzeniem w
wystawę.
Znowu się skrzywiłam.
– Jak można zrobić z
czegoś takiego pergamin? Owszem, wydzielina naskórka gumochłonów ma naprawdę
niezwykłe właściwości, jednak… Bez przesady – rzekłam.
Teodor kiwnął głową.
– Równie dobrze mogliby
sproszkować tułowia pająków śluzotwórczych i dodać truskawek. Jedynie zmieniłby
się zapach.
Mimowolnie wzdrygnęłam
się, choć nie byłam pewna, czy z zimna, czy może ze zwykłego obrzydzenia.
– Ugh, nawet o tym nie
mów – mruknęłam.
Wtedy Teodor po raz
pierwszy na mnie spojrzał. Szarpnął lekko głową w bok i rzucił:
– Idziemy?
Tym oto sposobem już
nie byłam samotna w ten ponury dzień.
Szliśmy powoli wraz z
Teodorem ulicami Hogsmeade, rozkoszując się tym, że na chwilę przestało padać. W
dodatku po raz pierwszy od dawna nie kłóciliśmy się.
Zazwyczaj ciągle się
sprzeczaliśmy, a teraz nagle… po prostu rozmawialiśmy?
Nie, to było dziwne.
Przynajmniej z mojego punktu widzenia, gdyż najzwyczajniej w świecie
przyzwyczaiłam się do ciągłych sporów z Teodorem. Czułam się nieswojo,
niepewnie.
Wtedy po raz pierwszy
w jego obecności na moment przestałam ufać sobie. Nie, nie jemu. Nie mijanym
uczniom, którzy niekiedy dziwnie na nas patrzyli. Sobie.
Och, Hermiono. Stąpasz po kruchym lodzie, wiesz o tym,
prawda?
Kiedy zakończyliśmy
rozmowę na temat wszelkich możliwości wykorzystania śluzu gumochłona, zapadła
krótka chwila milczenia, którą – oczywiście – przerwałam ja.
Poprawiając czapkę
powoli ześlizgującą mi się na oczy, spytałam:
– Jaki tytuł miała pierwsza
przeczytana przez ciebie książka?
Teodor najpierw uniósł
brwi, a później wypalił:
– Słownik
trollańskiego.
Wtedy to ja
rozszerzyłam oczy ze zdziwienia, po czym wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Po
chwili kąciki ust czarnowłosego również uniosły się do góry.
– Na półce z książkami
to leżało najniżej, tylko do tego dosięgałem – powiedział, a ja znowu
zachichotałam. – Dało się przeczytać, choć cholernie grube. Takie.
Wyjął z kieszeni ręce
i ułożył je w powietrzu, tak że odległość między nimi wynosiła jakieś pół
stopy.
Najpierw dostrzegłam,
że Teodor nie założył rękawiczek…
– Będziesz mieć
czerwone dłonie od zimna – stwierdziłam karcąco.
…a potem sygnet rodowy
na jego serdecznym palcu lewej ręki.
Dlaczego wcześniej go
nie zauważyłam?
Czyli Teodor pochodził
z arystokratycznej rodziny, tak jak podejrzewałam.
Chłopak spostrzegł mój
wzrok padający na sygnet. Ściągnął go z palca i podał mi. Pierścień był
zrobiony ze złota, przynajmniej tak sądziłam. Wokół ozdobnej, połyskującej
litery N na czerwono-brązowym tle umieszczono roślinny motyw. Całość naprawdę
robiła wrażenie. Sygnet był po prostu piękny, nie mogłam stwierdzić inaczej.
Podczas gdy oglądałam
błyskotkę ze wszystkich stron, Teodor powiedział:
– Każdy członek naszej
rodziny go ma. Gdy ojciec ożenił się z matką, ona też taki otrzymała. Kiedy ja
się urodziłem, od razu dostałem ten, miał go jeszcze mój dziadek. Gdy też
znajdę sobie żonę, jej również przypadnie sygnet rodziny Nottów.
– Jest piękny –
wymamrotałam. – Naprawdę piękny. Taki… delikatny.
Teodor zaśmiał się
gardłowo, a ja oddałam mu pierścień. Wsunął go na palec i spojrzał na mnie.
– Wiem. Widziałaś
kiedyś sygnet Dracona? – Pokręciłam przecząco głową. – I nie chcesz. Mnie się
nie podoba. Na zielonym tle wokół litery M wije się srebrny wąż. I co w tym
niezwykłego?
– W sumie ty też masz
tylko literę, do tego dochodzi jedynie motyw roślinny – zauważyłam.
– Ale listki to nie
wąż – zaprzeczył.
Zastanowiłam się.
– No… może. Nie znam
się na sygnetach.
I gdy już Teodor miał
odpowiedzieć, coś wpadło na mnie z taką siłą, że prawie poleciałam na ziemię.
– Na Merlina… Roger?!
– zawołała, kiedy już udało mi się ustać samej na nogach.
– No cześć –
wyszczerzył się Krukon. Grzywkę rozwiał mu wiatr, na szyi miał granatowo-czarny
szalik. Nos i policzki chłopaka były zaczerwione od zimna.
– Och, myślałam, że
już cię nie spotkam – powiedziałam z ulgą, uśmiechając się w stronę Rogera. –
Gdzie Ivy?
Wzruszył ramionami.
– A bo ja wiem. Coś
tam poleciała załatwić, ale powiedziała, że musi to zrobić sama. Trudno.
Idziemy do Miodowego Królestwa?
Zawahałam się.
– W sumie jeszcze…
Odwróciłam się w
stronę miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stał Teodor. Teraz już go tam nie
było, musiał ulotnić się niepostrzeżenie.
– …rozmawiam – dokończyłam
o wiele ciszej, marszcząc brwi.
Roger przyjrzał mi się
uważnie.
– Wszystko w porządku?
– spytał z troską.
– Co…? Tak, tak –
odparłam szybko. Po chwili uśmiechnęłam się, choć chyba nie włożyłam w to tyle
radości, ile planowałam. – No to chodźmy – zawyrokowałam.
Roger uśmiechnął się
szeroko, a ja poczułam nagłe ciepło w okolicach serca.
Dołeczki w policzkach
chłopaka były rozbrajające.
– Madame – zaoferował mi kurtuazyjnie ramię, które z ochotą
przyjęłam.
Chwilę później szliśmy
do Miodowego Królestwa, a ja kompletnie nie odczuwałam zimna, ignorując również
mroźny wiatr uderzający w moją twarz oraz deszcz ze śniegiem, który nagle znowu
zaczął padać. Roger potrafił przegonić w mgnieniu oka wszystkie troski, smutki,
pobudzał mój umysł żartami, entuzjazmem, energią. Trochę denerwowało mnie to,
że umiał bardzo długo mówić tylko
o sobie, opowiadać historyjki ze swojego życia, lecz z drugiej strony był
naprawdę wspaniałym towarzyszem do rozmów.
Jednak nie lubił mówić
o nauce. O eliksirach, o zaklęciach, o numerologii. O niczym. Nauka stanowiła
temat tabu, który zastępowała kwestia jego
życia. Czasami nawet niemalże w ogóle nie dopuszczał mnie do głosu, co
jednak starałam się ignorować. Rekompensował mi to jego entuzjazm i w pewnym
stopniu troska. Martwił się o mnie, w dodatku potrafił rozśmieszyć,
jednocześnie w odpowiedniej chwili być poważnym.
Naprawdę lubiłam
Rogera i wiedziałam, że to działa w drugą stronę. W niewielkiej części
leczył ból nagromadzony tam głęboko we mnie, którego nie okazywałam. Nie
wiedziałam, czy sam Roger zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo pomaga mi samą
swą obecnością, lecz to się nie liczyło. W głębi duszy dziękowałam mu za
trwanie u mego boku.
Jednak… jednak nawet
on nie potrafił uleczyć tego ukłucia
zawodu, które poczułam, gdy tylko zorientowałam się, że Teodor tak
niespodziewanie poszedł, naszą zwykłą, normalną rozmowę zabierając ze sobą.
***
Z Miodowego Królestwa
wyszliśmy wraz z Rogerem jakąś godzinę później, delektując się wielkimi,
karmelkowo-jabłkowymi o kształcie tychże owoców lizakami, mieniącymi się wszystkimi
kolorami tęczy. Padało, w dodatku nadal wiał zimny, porywisty wiatr. Spojrzałam
w niebo zasnute chmurami, przymknęłam oczy i odetchnęłam głęboko mroźnym
powietrzem.
Uwielbiałam ten chłód
wypełniający moje płuca.
– No to co, Hogwart? –
spytał Roger, uśmiechając się przyjaźnie. – Nie ma sensu czekać na Ivy.
Przytaknęłam ochoczo i
znowu zabrałam się za swojego lizaka. Karmel rozlał się po moim podniebieniu.
– Mówiłem ci już, jak
cieszę się, że Ivy nas ze sobą poznała? – rzucił Krukon podczas drogi w stronę
zamku.
Całe szczęście, że
tamtego dnia było tak chłodno. W przeciwnym razie szatyn od razu zorientowałby
się, co stanowi przyczynę coraz większych rumieńców na moich policzkach.
Przynajmniej teraz mógł uznać, że to przez mróz, a nie przez niego samego.
– Nie – odparłam cicho,
a później uśmiechnęłam się nieśmiało. – Ale ja też się cieszę.
Roger zachichotał.
– No ja myślę.
Ubrudziłaś się tutaj – dodał, wskazując miejsce obok swoich ust.
Nim zdążyłam zetrzeć
ślady lizaka, usłyszałam dziki okrzyk, a sekundę później między mnie i szatyna
wepchnęła się Ivy, zarzucając ręce na nasze szyje.
– Cześć, dzieciaki.
Po raz drugi tego dnia
dostałam mini-zawału. Jak nie Roger, to Ivy. Przez to jej wyjątkowo gwałtowne
powitanie prawie upuściłam trzymaną w dłoni słodkość, a szatyn skrzywił się.
– Gdzie cię wcięło,
ciemna maso? Czekaliśmy na ciebie – burknął, a ja dobrze wiedziałam, że tylko
udaje obrażonego.
Machnęła ręką.
– Nieważne. Musiałam
gdzieś iść, no ale jestem. – Uśmiechnęła się, odgarniając blond włosy z czoła. Dziewczyna
miała zarumienione policzki, w jej oczach tańczyły wesołe iskierki.
Roger wyszczerzył się.
– No dobra, wybaczam.
– Prawie wypadł mi
lizak – mruknęłam oskarżycielsko.
Ivy zakryła sobie usta
dłonią i wciągnęła głośno powietrze, zatrzymując się. Ze zdziwieniem zrobiłam
to samo, czego już po chwili pożałowałam. Dziewczyna przytuliła mnie mocno do
siebie, tak że zabrakło mi tchu.
– Och, wybacz biednej
Ivy ten haniebny czyn, już więcej tak nie zrobi, Ivy przyrzeka! – zawołała z
rozpaczą.
I tak wyglądała moja
rozmowa z tamtą dwójką. Ciągłe śmiechy, ciągłe wygłupy. Z tymi Krukonami nie
można było się w najmniejszym stopniu nudzić.
A że w końcu mój lizak
wylądował w śniegu, gdy Ivy potrąciła mnie, wskakując Rogerowi na plecy, to
nic.
Lecz nagle moja radość
została zakłócona. Nie przez Rona i Harry’ego, których nagle dostrzegłam
niedaleko przed nami, a raczej przez scenę rozgrywającą się blisko nich.
Widok ten zmroził krew
w moich żyłach
Katie Bell, ścigająca
w drużynie Gryffindoru w quidditchu, unosiła się w powietrzu z rozpostartymi
szeroko ramionami. A później wiatr poniósł ku mnie jej przeraźliwy krzyk, tak
potworny, tak przepełniony cierpieniem, że oczy napełniły mi się łzami
bynajmniej nie przez coraz intensywniejsze opady deszczu ze śniegiem.
Krzyk jeszcze przez
długi czas znajdujący się w mojej głowie.
Krzyk, do którego
ciągle powracałam, nie mogąc przestać.
Krzyk od tej pory będący
dla mnie symbolem bólu.
***
Owinęłam się puchowym
ręcznikiem i odwróciłam w stronę lustra, wpatrując się w brązowe loki, które
rozsypały się wokół mojej głowy.
Jedną z największych
zalet posiadania tytułu prefekta była możność korzystania z najwspanialszej
łazienki na świecie. Wszędzie marmur, ogromny basen, różne płyny do kąpieli… W
głębi duszy ten przywilej najbardziej mi się spodobał.
Uwielbiałam zanurzać
się w przyjemnie ciepłej wodzie, zachwycać się różnokolorowymi bańkami
unoszącymi się w powietrzu, no i ten miękki dotyk ręcznika na skórze… Łazienka
Prefektów była w dodatku idealnym miejscem, by w spokoju pomyśleć. Zwłaszcza
jeśli ktoś nie mógł sobie poradzić z rzeczywistością, która znowu go przerastała.
Nie, nie myśl o bólu.
Zacisnęłam mocno
powieki, opierając dłonie na marmurowej umywalce, na której powierzchni osiadło
kilka baniek.
Nie myśl o tym. Nie możesz.
Bańki pękły, obracając
się w nicość.
Krzyk Katie nadal
dźwięczał mi w głowie. Nadal ranił uszy, nadal krzywdził zmysły. Tak jak wtedy,
na drodze do Hogwartu, kiedy go usłyszałam. Nadal… nadal symbolizował czysty
ból.
Po raz pierwszy
teoretycznie odprężająca kąpiel w Łazience Prefektów nie pomogła.
Chcesz to odczuć, Hermiono? Skoro tak intensywnie o tym
myślisz, musisz tego chcieć.
Nie, nie pragnęłam
bólu. Bałam się go. Tak cholernie bałam się bólu i tego fizycznego, i tego
psychicznego, choć nie potrafiłam określić, którego bardziej.
Jesteś słaba.
I mnie przydzielono do
Gryffindoru? Kogoś tak tchórzliwego? Bałam się bólu, a jeszcze większe
przerażenie czułam przed samą śmiercią. Przed tym, że przyjdzie ona niespodziewanie. Jej samej? Cóż, byłam w
stanie oddać życie za swoich bliskich. Bez wahania zrobiłabym to, gdybym
musiała. Bałam się jednak tego, że umrę w najmniej oczekiwanym momencie. Nagle.
Tchórz.
Och, jak ja bałam się
takiej śmierci! Pamiętałam walkę w Ministerstwie Magii sprzed kilku miesięcy.
Właśnie wtedy zrozumiałam, jak bardzo boję się odejść bez pożegnania. Tak, zdawałam sobie sprawę z ryzyka towarzyszącego
wyprawie wraz z Harrym. Byłam tego świadoma. Ale tamtego dnia zadałam sobie
pytanie: „Czy narodziłam się po to, by umrzeć?”. Owszem, każdy kiedyś w końcu umiera, jednak na świecie
pojawia się w celu osiągnięcia czegokolwiek. Dorośnięcia, spełnienia marzeń, wychowania
dzieci. Ale jak było ze mną?
Czy narodziłam się po
to, by umrzeć?
Nie, nie, nie, za dużo myśli!
Kilka minut później
wyszłam na chłodny korytarz, by przemknąć się w piżamie do swojego dormitorium.
Chciałam jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym łóżku i zatracić w sen,
jedyną ucieczkę od myśli.
Ucieczkę od rzeczywistości.
I wtedy, idąc szybkim
krokiem w stronę Wieży Gryffindoru, zobaczyłam na kamiennej posadzce przed sobą
wielką, ciemną kałużę. Zmarszczyłam brwi. Zwolniłam trochę, po czym podeszłam
powoli do plamy.
Serce zatrzymało mi
się w piersi, a ciałem zawładnął paraliżujący strach.
Strach odbierający
oddech.
Krzyknęłam ogłuszająco,
wyminęłam kałużę, na której powierzchni tańczył blask pochodni, i pobiegłam
prosto przed siebie.
Szybciej, szybciej, jak najdalej stąd!
Odnosiłam wrażenie, że
echo mojego krzyku na widok krwi ruszyło w pogoń za mną samą.
Usłyszałam śmiech. Tak, śmiech. Szyderczy, pełen
kpiny, głęboki i jakby ciężki. Nie, nie w mojej głowie. Rozlegał się on na
korytarzu, a ja odniosłam dziwne wrażenie, że jego właściciel mnie obserwuje.
Pisnęłam, zatrzymując
się, gdy nagle na ścianie pojawił się rozbryzg szkarłatnej posoki. Połyskiwała
w blasku pochodni, tak samo jak tamta ogromna kałuża, spływała po murze jakby
była żywa.
Świat wokół znów
zawirował, pozbawiając mnie tchu.
Zwłaszcza gdy przy
skręcie korytarza powoli rozkwitała kolejna kałuża, odcinając moją drogę
ucieczki. Powiększała się, stawała się coraz potężniejsza, chcąc zawładnąć każdym
skrawkiem powierzchni posadzki.
Znowu usłyszałam ten
śmiech. Ponury, złowrogi, jakby zaraz miał ściągnąć nieszczęście na cały świat,
a nowemu dniu zakazywał wstawać. Upuszczając swoje ubrania, ze łzami cieknącymi
po policzkach uciekłam w głąb korytarza.
Czyja była ta krew?
Skąd ona się wzięła? A właściciel śmiechu?
Za dużo pytań! UCIEKAJ!
Z miejsc, gdzie ściany
łączyły się z sufitem, wypływały czerwone łzy żył. Były wszędzie. Otaczały mnie, chciały pochwycić moje ciało, przyłączając
do siebie swoje siostry w nim krążące.
Krew zalewała
korytarz. Ściany nią ociekały, na podłodze pojawiały się kolejne kałuże. Czułam
ten charakterystyczny, metaliczny zapach, wywołujący u mnie mdłości.
Nie, nie, nie, nie chcę takiej śmierci!
Jednak im dalej
uciekałam, tym cichszy był śmiech, za co dziękowałam w duchu wszelkim znanym mi
bóstwom. Z mroku zaczęła wyłaniać się jakaś postać. Pisnęłam jeszcze bardziej
przerażona, ale nadal biegłam dalej, niezdolna nawet do tego, by się zatrzymać.
A potem wpadłam w
ramiona Rogera, łkając cicho, i zdając sobie sprawę, że legenda o krwawych zjawach
nie kłamała.
Szkarłatna posoka przestała
mnie otaczać.
Cisza.
***
Zawsze lubił
Hogsmeade. Wywoływało u niego pozytywne uczucia. Wioska miała swój urok, dawało
się w niej wyczuć prawdziwą magię, niemalże namacalną.
Zawsze lubił
Hogsmeade. Aż do teraz.
Ukłucie.
Gdy odchodził, nie
patrzył na nią. Nie oglądał się przez ramię, nawet nie miał ochoty tego zrobić.
Chyba czuł zbyt dużą złość.
Ukłucie.
Nie, nie na Stone’a.
On był najmniejszym problemem. Owszem, denerwował go niesamowicie, lecz w
tamtej chwili nie o niego chodziło.
Ukłucie.
Był zły na siebie.
Tak, czuł wściekłość przez to, co poczuł. Bo poczuł ukłucie.
Zazdrość. Nazwij to po imieniu.
Tam, głęboko w sercu
pojawiło się ukłucie. Bólu. Tak, bólu.
Bólu z zazdrości, wiesz o tym.
A jednak to ukłucie było
spowodowane… czymś innym. Nie potrafił tego nazwać. Coś poczuł, coś, co
poprzedzało właśnie tę zazdrość. Zazdrość o
kogoś.
I wreszcie przyznałeś się do tego. Brawo.
Taak, bo tym razem nieważny
był Stone.
Liczył się Teodor Nott,
który po raz pierwszy w życiu coś poczuł.
Empatia
Trochę denerwowało mnie nagminne użycie kursywy, w celu 'dobicia' pewnych wyrazów, ale poza tym rozdział bez zarzutu ^^
OdpowiedzUsuńJestem zachwycon tym opoeiadaniem. I Tobą, jako jego autorka. Uczynilas bowiem coś prawie ze niemozliwetogo- spowodowałas, ze bardzo, bardzo spzaangazowalAm sie w historie Hermiony GrNger. Jeśli chodzi o postaci z HP, mam do niej raczej średnio dobry stosunek, a co d blogów, prawe zawsze jest z Malfoyem, którego nie lubię. twója Hermiony jest inna, nie myśli tylko o nauce, ba-z jednym przedmiotem ma nawet
OdpowiedzUsuńProblem. Jest ontelgentnz i bystra,ale nie aż w tAk denerwujacy sposób, ona po prostu jest świadoma tego, co potrafi. Jest dobra przyjaciółka, ale jednoczesnie nie jest słaba, potrafi sie przeciwstawić, gdy wie, ze powinna. Aczkolwiek czaśem jest zbyt dumna. Mówię to kwestii Rona 0. Chłopak przesadził,ale pewnie sam nie wie dokładnie ,co czuje do Hermiony i stad tak dziecinnie zachowanie. Harry jest zbyt podobny do ksiazkowego, więc mnie nieco wkurz. Tzn. Chciałby pomoc przyjaciołom, ale nie może, chciałby być Z Ginny, ale nie może... Ach... Bardzo za to lubię Izzy i , Rogera tez całkiem, aczkolwiek troszkę mnie denerwuje, bo jest poważnym przeciwnikiem nooptta, którego wręcz uwielbiam. Nie wiem czemu, ale to zawsze on lrzeszkadża slizgonowi, a nie na odwrót. Mysle ze jest bardziej świadomy swoich uczuć do gryfonki, więc dlatego może wyglądać na to, ze to na nim herminie bardziej zależy. Ale tak nAprawde widać gołym okiem, ze coraz cesiecj, wbrew Sobieski, Muslim o teodorze I ze zKochanie w Ronie nie jest as tak silne... Ponasto wspólna tajemnica dot. Tajemniczej części zamku, jak i ducha, który jak sadze, zakończył swe życie właśnie z powodu znalezionego sztyletu. Zbliży ich jeszcze bardziej, niż turniej naukowy. Może nawet przestaną sie non stop kłócić. Niektóre Dominik faktycznie sie juz trochę przepadły, i właściwie mijają sie często z prawda, czego oboje są świadomi, ale nie chcą sie do tego przyznac. Dlatego tak bardzo lubię ich kłótnie w dodatku mott jest czarujacabloglilyevans, inteligentny, tajemniczy, odważny, irytujące i cholernie pociągające.... I nie mogę sie doczekać kolejnych notek!!!
Roger wiele osób już denerwuje, choć wiele też go lubi. Ja się nie wypowiadam, co nie zmienia faktu, że wolę Teosia :D
UsuńBardzo dziękuję za opinię:)
Pozdrawiam,
Empatia
Po pierwsze nie wiem czy jestes opetana czy cos bierzesz. Po drugie tajemniczy Teos zawsze bedzie moim ulubiencem. Po trzecie moja ciekawosc zwiazana z punktem pierwszym nie musi zostac zaspokojona - oddanie chaosu zwiazanego ze zawami totalnie mi ja rekompensuje. Nie chce wiedziec. Wciaz Cie ubostwiam.
OdpowiedzUsuń