22 czerwca 2012

Rozdział 8. Ukłucie

Dedykowany Niekonkretnej
w podziękowaniu za te wszystkie rozmowy,
dzięki którym dostawałam długotrwałej głupawki.
Pisząc go, myślałam o Tobie, Kochana.


Granger, chcąc, by Wywar Nieśmiałości był silniejszy, należy dodać DWA kamienie księżycowe, a nie jeden! Gdyby odwrócono działanie okroska brunatnego z pomocą…
– Na miłość boską, Nott! Dwa kamienie księżycowe to ZA DUŻO! Chyba że chcesz całkowicie zamknąć się przed światem zewnętrznym! A odwrócenie działania okroska nic nie da!
Kolejne korepetycje skończyły się parę chwil wcześniej. Wraz z Teodorem wyszliśmy z klasy na ciemny korytarz, oświetlany jedynie blaskiem pochodni przy drzwiach, kłócąc się o Wywar Nieśmiałości. Już nawet nie pamiętałam, od czego zaczął się nasz spór. Ważne było to, że rację miałam ja, nie Nott.
Ślizgon prychnął, zatrzymując się. Zrobiłam to samo i wsparłam ręce na biodrach.
– A Fidelis Groud to co? – spytał Teodor. – Napisał książkę na temat eliksirów powodujących zmiany w mózgu…
– …po czym kilka miesięcy później zamknięto go w Mungu na oddziale dla chorych umysłowo – wtrąciłam z pogardą.
– Granger, tobie za to mózg rozrzedziło – stwierdził czarnowłosy chłodno.
– Wolę mieć rozrzedzony mózg, niż nie mieć go wcale – odparowałam.
– Granger!
Westchnęłam ze zniecierpliwieniem, w duchu gratulując sobie riposty.
– Już? Wykrzyczałeś się? – warknęłam.
– Ile jeszcze razy powiesz, że nie mam mózgu? – syknął wściekle. – Albo nazywasz mnie nadętym, albo…
– Stwierdzam tylko fakt, zresztą bardzo trafny – przerwałam mu.
– GRANGER!
I wtedy po raz kolejny zrozumiałam, że przesadziłam.
Z jednej strony Teodor sprawiał wrażenie bardzo opanowanego, spokojnego, niekiedy nawet cichego. Z drugiej jednak momentami był naprawdę porywczy. Szybko się denerwował, a z tego, co zauważyłam – głównie na mnie.
Zwłaszcza kiedy z uporem maniaka twierdziłam, jaki jest on tępy.
Postąpił krok w moją stronę, ja za to cofnęłam się. Bądź co bądź, miałam jedynie pięć i pół stopy wzrostu, zaś Teodor – ponad sześć. W dodatku w tamtej chwili wyraźnie widziałam w oczach chłopaka gniew. Może nie tak wielki jak wtedy, kiedy po raz pierwszy przestraszyłam się tego czarnowłosego Ślizgona, ale był tam. Doskonale go dostrzegałam.
– Znowu podskakujesz, a tego nie lubię – warknął chłopak, sprowadzając mnie tym samym na ziemię.
Prychnęłam, zakładając ręce na piersiach. Uniosłam wysoko głowę, ostentacyjnie wzrok kierując na ścianę po prawej.
– Wisi mi to i powiewa – odrzekłam dumnie.
– O Slytherinie, weź ją ode mnie.
– Już ci mówiłam…
– Mam gdzieś Gryffindora!
– A mnie nie obchodzi twój Slytherin!
– JESTEŚ ŻAŁOSNA!
– A TY BEZNADZIEJNY!
– Przepraszam?
– CO?! – krzyknęliśmy wspólnie z Teodorem do właściciela tego niskiego, a jednocześnie dość subtelnego – jak na męski – głosu, który przerwał naszą kłótnię.
Gdy tylko ujrzałam ową… istotę, ledwo zdusiłam okrzyk.
Kilka cali nad podłogą unosił się perłowobiały duch. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, przecież w Hogwarcie było mnóstwo zjaw, gdyby chłopak nie wyglądał na zmarłego w moim wieku, a na lewej stronie jego twarzy nie widniały ślady po… oparzeniach? Nie dość, że musiał on umrzeć, mając maksymalnie siedemnaście lat, to jeszcze w straszliwych męczarniach. Rany były srebrzyste, wyraźnie odznaczały się na perłowobiałej postaci ducha. Skóra w niektórych miejscach wyraźnie odchodziła od ciała. Chłopak posiadał owalną twarz o w miarę łagodnych rysach i wystający podbródek. Nad niewielkimi oczami znajdowały się grube brwi. Włosy były w nieładzie, a na wysokim czole widziałam sporo dość głębokich zadrapań.
– Cześć – rzucił miękko.
Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia.
– Cześć? – bardziej spytałam niż odpowiedziałam.
Duch zachichotał.
Swoją drogą nigdy wcześniej nie widziałam go w Hogwarcie. A przynajmniej tego sobie nie przypominałam. Niemożliwe też było, aby chłopak umarł już wtedy, kiedy rozpoczęłam naukę w szkole. Przecież nawet Dumbledore nie wspominał o jakiejkolwiek śmierci, a on na pewno uczciłby pamięć o zmarłym.
Coś mi tu nie pasowało.
– Usłyszałem fragment waszej kłótni – powiedziała zjawa. – O co poszło?
– Nie sądzę, by była to twoja sprawa – odrzekł chłodno Teodor.
Nim widmo zdążyło odpowiedzieć, ja po raz kolejny prychnęłam.
– Zawsze musisz pokazywać, jak bardzo nienawidzisz wszystkich prócz samego siebie? – warknęłam. – On tak zawsze, nie zwracaj na niego uwagi – dodałam w stronę ducha.
– Pewnie, bo przecież ja to ten zły! – syknął wściekle Ślizgon.
– Wiesz może, ile maksymalnie można dodać kamieni księżycowych do Eliksiru Nieśmiałości? – spytałam ducha, ignorując Teodora.
– Jeden i pół – odparł od razu, choć z lekkim zdziwieniem w głosie. – Przy większej dawce człowiek całkowicie zamyka się w sobie.
Zaśmiałam się triumfalnie.
– Ha, widzisz? – Uśmiechnęłam się kpiąco w stronę Ślizgona. – I kto miał rację?
– Nigdy nie ustępujesz, co? – burknął Teodor.
Uśmiechnęłam się wyniośle. Zrobiłam z palców pistolet, kierując go na Notta. Udałam, że wystrzeliwuję w chłopaka z broni, po czym zdmuchnęłam niewidzialny dym nad lufą.
– W rzeczy samej. – Zwróciłam się do perłowobiałej istoty: – Nigdy nie widziałam cię w Hogwarcie.
Duch spoważniał.
– Bo nie mogłaś, nikt nie widział – odparł ponuro. – Nawet sam Dumbledore. Kiedyś wam to wyjaśnię, ale teraz powiedzcie mi… Czy liczycie się ze sprawiedliwością?
– Co to za pytanie? – odezwał się Teodor, ja jedynie uniosłam brwi.
– A czy wiedząc o zbrodniach, za które nikt nie poniósł kary, mając dowody, odpowiednie materiały, postaralibyście się dowieść winy? Bylibyście w stanie zrobić wszystko, by sprawa, wcześniej odpowiednio zatuszowana, ujrzała światło dzienne, zaś sam zbrodniarz odpowiedział za swoje czyny?
– Co… – zaczęłam, jednak nie dane było mi dokończyć. Nagle duch znalazł się tuż przy mnie, patrząc w moje oczy tak intensywnie, jakby chciał dostać się do duszy.
Zaczęłam oddychać znacznie szybciej, a serce zabiło mocniej. Cofnęłam się odruchowo, tuż przed sobą mając poranioną twarz zjawy. Kątem oka zauważyłam, że Teodor zrobił krok w naszą stronę.
– Dobrze wiem, jaka jesteś – wyszeptał duch, lecz jego głos słyszałam doskonale w ciszy panującej na korytarzu. – Nawet umarli rozmawiają między sobą o tobie, bo przecież przyjaźnisz się z Potterem i jesteś taka zdolna… Pamiętasz? Kilka tygodni temu po raz pierwszy ci się ukazałem. Odczułaś mnie. Przez to, jak bardzo wrażliwy byłem za życia, jak wielką zdolność empatii posiadałem oraz jak szybko potrafiłem odgadnąć wiele cech osobowości innych, teraz wystarczy, że dotknę kogoś i już wiem o tej osobie wszystko.
Wyciągnął perłowobiałą dłoń, po czym ułożył ją na moim czole.
Odsłonięcie.
Bezbronność.
Przerażenie.
Poczułam się dokładnie tak jak tamtego dnia, kiedy poznałam Rogera. Wtedy, gdy coś przeze mnie przepłynęło. Te same dreszcze przebiegły po moich plecach, chłód niemalże sparaliżował ciało.
Oraz… oraz napełnił mnie identyczny strach o utratę duszy, choć jednocześnie nadal posiadałam świadomość. Świadomość swego istnienia, tego, że byłam, jestem i nie zniknę.
Duch właśnie znajdujący się przede mną stanowił przyczynę najdziwniejszego doznania, jakie kiedykolwiek przeżyłam.
Gdy tylko chłopak wziął dłoń, uniosłam powieki, które wcześniej bezwiednie przymknęłam.
Nadal tam był.
Nadal wpatrywał się we mnie.
Nadal odnosiłam to cholerne wrażenie, że istotnie wie wszystko.
– Czego chcesz? – wyszeptałam mimo zaciśniętego gardła.
Nie odpowiedział od razu, lecz gdy już to zrobił, to z ogromną pasją, mocą, siła jego głosu porażała.
– Chcę jedynie, byś pewnego dnia pokazała, że faktycznie jesteś tak odważna, potrafisz zachować zimną krew, postawić na swoim, a co najważniejsze – trzymasz się kurczowo sprawiedliwości, nie pozwalając nigdy zatriumfować złu.
A później popatrzył mi jeszcze raz w oczy. Spojrzenie to przeszywało na wskroś, czaiło się w nim błaganie i niemoc.
Nogi powoli zaczynały się pode mną uginać.
– Po prostu zrób to, co będziesz uważała za słuszne – powiedział cicho duch. Skierował wzrok na Teodora. – A ty pomóż jej, jak tylko ci się uda.
Raz jeszcze objął spojrzeniem moją postać, po czym wyminął mnie i wniknął w ścianę.
Zakręciło mi się w głowie.
Oddychając ciężko, odwróciłam się w stronę Teodora. Ten wpatrywał się we mnie z uniesionymi brwiami.
Poczułam drżenie rąk.
– O co mu chodziło? – spytał chłopak. – Kiedy go „odczułaś”? Skąd…
Nie usłyszałam jego ostatniego pytania.
Najpierw wszystko mnie przytłoczyło. Świat wokół zaczął wirować, wszystko niemalże zlało się w jedno, kontury zanikły. Teodor gdzieś zaginął wśród tańczących plam, tak jak cała reszta, pochodnie na ścianach, drzwi klasy transmutacji, okna, przez które jedynie widziałam ciemność.
Później z tego chaosu wyłoniła się postać ducha. Perłowobiała, identyczna jak wcześniej. Chłopak powtórzył jedynie, żebym zrobiła to, co uważam za słuszne. Oczywiście zjawa pojawiła się tylko i wyłącznie przed moimi oczami, ujrzałam ją w wyobraźni, jednak cholernie wyraźnie. Tak wyraźnie, jakby nadal przy mnie była.
Aż w końcu poczułam ukłucie. Ukłucie rzeczywistości, do której tak nagle powróciłam. I wtedy to ona zacieśniła się wokół mnie, odbierając na chwilę oddech.
Przytłaczała.
Paliła.
Przerastała.
Po raz pierwszy przestraszyłam się rzeczywistości, pragnąc uciec od niej. Jak najdalej. Byle tylko znikła, zostawiając mnie samą w klatce własnego umysłu wraz ze swoimi myślami.
Z nimi i tylko z nimi, tak żeby nic innego się nie liczyło.
A gdy już odzyskałam utracony oddech, czując narastający strach, starając się odnaleźć w sobie resztki siły, popędziłam do Wieży Gryffindoru, Teodora zostawiając samego.
Tylko po to, by móc na nowo oswoić się z rzeczywistością.

***

O co chodziło duchowi? Kim on był? Kiedy miałam zawalczyć o sprawiedliwość? Tego nie wiedziałam. Ani Ginny, ani Harry nie potrafili odpowiedzieć mi na te pytania, choć zastanawialiśmy się nad nimi wybitnie długo. Teodor tylko raz poruszył ten temat, jednak zbyłam go warknięciem. Później zajął się zwykłym kpieniem ze mnie, jak zawsze zresztą, co chyba w sumie było lepsze od ciągłych pytań. Wystarczyła mi obecność moich przyjaciół.
– Przynajmniej wiesz, co wtedy ci się przytrafiło – skwitowała z końcu Weasleyówna, gdy już zabrakło nam ewentualnych możliwości.
Taak, ruda miała rację. O ironio, sama przyczyna tamtego dziwnego zachowania mojej osoby mi to wyjaśniła, a ja przecież tak trudziłam się z jej znalezieniem. Teraz jednak do zagadek, które za wszelką cenę chciałam rozwiązać, doszło dowiedzenie się, co miało na myśli tamto widmo.
Najpierw postawiłam przed samą sobą, jak i przed moimi przyjaciółmi pytanie: kim za życia był chłopak z poranioną twarzą? Nie sądziłam, żeby którykolwiek z duchów mieszkających w zamku odpowiedział mi na nie. Skoro nikt nie widział tego widma…One mogły wiedzieć o nim niewiele, możliwe, że nawet nic.
Dlatego tę kwestię od razu odsunęłam na bok.
Zatuszowana sprawa z przeszłości… Skoro zatuszowana, to istotnie musiała być podła. Nie wydawało mi się, by ktokolwiek chciał ukryć jakiś dobry uczynek. W dodatku postępek ten musiała popełnić jakaś naprawdę ważna, wpływowa osoba, która potrafiła zmusić do milczenia wszystkich świadków. Chyba że chodziło o coś w sumie niewielkiego, coś, co można było ukryć w mgnieniu oka.
Jednak z drugiej strony zjawa wspominała o dowodach. Jeśli zbrodnia została zatuszowana, to skąd jakiekolwiek dowody? I przede wszystkim: gdzie one się znajdowały? Jak miałam się do nich dostać?
Och, i niby to mnie poproszono o doprowadzenie do tego, by sprawa ta ujrzała światło dzienne, tak? Bez żadnej pomocy, wskazówek, niczego? Bez materiałów, o których w sumie przecież sam duch powiedział?
Wspaniale, na pewno sobie poradzę! – pomyślałam ponuro, po czym poprawiłam złoto-czerwony szalik oplatający moją szyję.
W dniu wypadu do Hogsmeade, konkretnie w Noc Duchów, było pochmurno i wietrznie. Znowu padał deszcz ze śniegiem, który jeszcze bardziej pogorszył mój nastrój. Nie dość, że myślami ciągle krążyłam wokół tamtej zatuszowanej sprawy, to jeszcze do samej wioski wybrałam się samotnie. Jak zwykle nie miałam zamiaru przebywać w pobliżu Rona, który oczywiście ciągle trzymał się blisko Harry’ego. Okularnik więc odpadał. Roger i Ivy powiedzieli, iż muszą coś załatwić, dodając, że spotkamy się już na miejscu. Ginny za to zaszyła się gdzieś z Deanem. Owszem, proponowała mi, bym poszła z nimi, lecz wiedziałam, że będzie to wyglądać co najmniej dziwnie.
Koniec końców, szłam sama ulicami Hogsmeade, oglądając wystawy różnych sklepów, a zimny wiatr wyciskał łzy z moich oczu. Za każdą witryną znajdował się jakiś akcent odnośnie Nocy Duchów. Albo dynie, albo nietoperze, albo jeszcze coś innego. Idąc, mijałam grupki uczniów, niektórzy też chodzili w pojedynkę, jak ja. Już dłuższy czas szukałam kogoś znajomego. Jak na razie spotkałam Neville’a Longbottoma, któremu jedna z sów na poczcie narobiła na pelerynę, oraz minęłam się z Cho Chang i jej przyjaciółką Mariettą Edgecombe. Dziewczyny patrzyły w moją stronę z taką nienawiścią, że chyba starały się zabić mnie samym wzrokiem, zwłaszcza ta druga. No cóż, krosty na twarzy należały jej się za wygadanie wszystkiego na temat Gwardii Dumbledore’a tej wstrętnej Umbridge.
Stanęłam przed wystawą Sklepu Scrivenshafta. Po lewej stronie, na paru postumentach osłoniętych ciemnopomarańczową, połyskującą tkaniną, leżały dwie dynie oraz kilkanaście piór. Niektóre były bardzo eleganckie, w stonowanych kolorach, inne tęczowe, a jeszcze inne ogromnych rozmiarów, dorównujące mojemu przedramieniu. Po prawej dostrzegłam unoszącego się nad postumentem kilkucalowego duszka straszącego miniaturową czarownicę odganiającą go miotłą zamaszystymi ruchami, i zwoje pergaminów. Jeden z nich był jasnozielony oraz – jak z niesmakiem odczytałam na tabliczce obok niego – zrobiony z wydzieliny naskórka gumochłonów zmieszanej z wanilią dla lepszego zapachu.
Skrzywiłam się i pokręciłam lekko głową, zastanawiając się w duchu, czego to jeszcze ludzie nie wymyślą. Naciągnęłam jasną czapkę na uszy, poprawiłam szalik. Już miałam iść dalej, kiedy dobiegł mnie tak dobrze znany mi głos.
– Obrzydliwe.
Spojrzałam w lewo i ujrzałam Teodora, jak wszyscy ubranego w czarną pelerynę Hogwartu. Szyję owinął szalikiem w kolorach swego domu, a teraz wpatrywał się z obrzydzeniem w wystawę.
Znowu się skrzywiłam.
– Jak można zrobić z czegoś takiego pergamin? Owszem, wydzielina naskórka gumochłonów ma naprawdę niezwykłe właściwości, jednak… Bez przesady – rzekłam.
Teodor kiwnął głową.
– Równie dobrze mogliby sproszkować tułowia pająków śluzotwórczych i dodać truskawek. Jedynie zmieniłby się zapach.
Mimowolnie wzdrygnęłam się, choć nie byłam pewna, czy z zimna, czy może ze zwykłego obrzydzenia.
– Ugh, nawet o tym nie mów – mruknęłam.
Wtedy Teodor po raz pierwszy na mnie spojrzał. Szarpnął lekko głową w bok i rzucił:
– Idziemy?
Tym oto sposobem już nie byłam samotna w ten ponury dzień.
Szliśmy powoli wraz z Teodorem ulicami Hogsmeade, rozkoszując się tym, że na chwilę przestało padać. W dodatku po raz pierwszy od dawna nie kłóciliśmy się.
Zazwyczaj ciągle się sprzeczaliśmy, a teraz nagle… po prostu rozmawialiśmy?
Nie, to było dziwne. Przynajmniej z mojego punktu widzenia, gdyż najzwyczajniej w świecie przyzwyczaiłam się do ciągłych sporów z Teodorem. Czułam się nieswojo, niepewnie.
Wtedy po raz pierwszy w jego obecności na moment przestałam ufać sobie. Nie, nie jemu. Nie mijanym uczniom, którzy niekiedy dziwnie na nas patrzyli. Sobie.
Och, Hermiono. Stąpasz po kruchym lodzie, wiesz o tym, prawda?
Kiedy zakończyliśmy rozmowę na temat wszelkich możliwości wykorzystania śluzu gumochłona, zapadła krótka chwila milczenia, którą – oczywiście – przerwałam ja.
Poprawiając czapkę powoli ześlizgującą mi się na oczy, spytałam:
– Jaki tytuł miała pierwsza przeczytana przez ciebie książka?
Teodor najpierw uniósł brwi, a później wypalił:
– Słownik trollańskiego.
Wtedy to ja rozszerzyłam oczy ze zdziwienia, po czym wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Po chwili kąciki ust czarnowłosego również uniosły się do góry.
– Na półce z książkami to leżało najniżej, tylko do tego dosięgałem – powiedział, a ja znowu zachichotałam. – Dało się przeczytać, choć cholernie grube. Takie.
Wyjął z kieszeni ręce i ułożył je w powietrzu, tak że odległość między nimi wynosiła jakieś pół stopy.
Najpierw dostrzegłam, że Teodor nie założył rękawiczek…
– Będziesz mieć czerwone dłonie od zimna – stwierdziłam karcąco.
…a potem sygnet rodowy na jego serdecznym palcu lewej ręki.
Dlaczego wcześniej go nie zauważyłam?
Czyli Teodor pochodził z arystokratycznej rodziny, tak jak podejrzewałam.
Chłopak spostrzegł mój wzrok padający na sygnet. Ściągnął go z palca i podał mi. Pierścień był zrobiony ze złota, przynajmniej tak sądziłam. Wokół ozdobnej, połyskującej litery N na czerwono-brązowym tle umieszczono roślinny motyw. Całość naprawdę robiła wrażenie. Sygnet był po prostu piękny, nie mogłam stwierdzić inaczej.
Podczas gdy oglądałam błyskotkę ze wszystkich stron, Teodor powiedział:
– Każdy członek naszej rodziny go ma. Gdy ojciec ożenił się z matką, ona też taki otrzymała. Kiedy ja się urodziłem, od razu dostałem ten, miał go jeszcze mój dziadek. Gdy też znajdę sobie żonę, jej również przypadnie sygnet rodziny Nottów.
– Jest piękny – wymamrotałam. – Naprawdę piękny. Taki… delikatny.
Teodor zaśmiał się gardłowo, a ja oddałam mu pierścień. Wsunął go na palec i spojrzał na mnie.
– Wiem. Widziałaś kiedyś sygnet Dracona? – Pokręciłam przecząco głową. – I nie chcesz. Mnie się nie podoba. Na zielonym tle wokół litery M wije się srebrny wąż. I co w tym niezwykłego?
– W sumie ty też masz tylko literę, do tego dochodzi jedynie motyw roślinny – zauważyłam.
– Ale listki to nie wąż – zaprzeczył.
Zastanowiłam się.
– No… może. Nie znam się na sygnetach.
I gdy już Teodor miał odpowiedzieć, coś wpadło na mnie z taką siłą, że prawie poleciałam na ziemię.
– Na Merlina… Roger?! – zawołała, kiedy już udało mi się ustać samej na nogach.
– No cześć – wyszczerzył się Krukon. Grzywkę rozwiał mu wiatr, na szyi miał granatowo-czarny szalik. Nos i policzki chłopaka były zaczerwione od zimna.
– Och, myślałam, że już cię nie spotkam – powiedziałam z ulgą, uśmiechając się w stronę Rogera. – Gdzie Ivy?
Wzruszył ramionami.
– A bo ja wiem. Coś tam poleciała załatwić, ale powiedziała, że musi to zrobić sama. Trudno. Idziemy do Miodowego Królestwa?
Zawahałam się.
– W sumie jeszcze…
Odwróciłam się w stronę miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą stał Teodor. Teraz już go tam nie było, musiał ulotnić się niepostrzeżenie.
– …rozmawiam – dokończyłam o wiele ciszej, marszcząc brwi.
Roger przyjrzał mi się uważnie.
– Wszystko w porządku? – spytał z troską.
– Co…? Tak, tak – odparłam szybko. Po chwili uśmiechnęłam się, choć chyba nie włożyłam w to tyle radości, ile planowałam. – No to chodźmy – zawyrokowałam.
Roger uśmiechnął się szeroko, a ja poczułam nagłe ciepło w okolicach serca.
Dołeczki w policzkach chłopaka były rozbrajające.
Madame – zaoferował mi kurtuazyjnie ramię, które z ochotą przyjęłam.
Chwilę później szliśmy do Miodowego Królestwa, a ja kompletnie nie odczuwałam zimna, ignorując również mroźny wiatr uderzający w moją twarz oraz deszcz ze śniegiem, który nagle znowu zaczął padać. Roger potrafił przegonić w mgnieniu oka wszystkie troski, smutki, pobudzał mój umysł żartami, entuzjazmem, energią. Trochę denerwowało mnie to, że umiał bardzo długo mówić tylko o sobie, opowiadać historyjki ze swojego życia, lecz z drugiej strony był naprawdę wspaniałym towarzyszem do rozmów.
Jednak nie lubił mówić o nauce. O eliksirach, o zaklęciach, o numerologii. O niczym. Nauka stanowiła temat tabu, który zastępowała kwestia jego życia. Czasami nawet niemalże w ogóle nie dopuszczał mnie do głosu, co jednak starałam się ignorować. Rekompensował mi to jego entuzjazm i w pewnym stopniu troska. Martwił się o mnie, w dodatku potrafił rozśmieszyć, jednocześnie w odpowiedniej chwili być poważnym.
Naprawdę lubiłam Rogera i wiedziałam, że to działa w drugą stronę. W niewielkiej części leczył ból nagromadzony tam głęboko we mnie, którego nie okazywałam. Nie wiedziałam, czy sam Roger zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo pomaga mi samą swą obecnością, lecz to się nie liczyło. W głębi duszy dziękowałam mu za trwanie u mego boku.
Jednak… jednak nawet on nie potrafił uleczyć tego ukłucia zawodu, które poczułam, gdy tylko zorientowałam się, że Teodor tak niespodziewanie poszedł, naszą zwykłą, normalną rozmowę zabierając ze sobą.

***

Z Miodowego Królestwa wyszliśmy wraz z Rogerem jakąś godzinę później, delektując się wielkimi, karmelkowo-jabłkowymi o kształcie tychże owoców lizakami, mieniącymi się wszystkimi kolorami tęczy. Padało, w dodatku nadal wiał zimny, porywisty wiatr. Spojrzałam w niebo zasnute chmurami, przymknęłam oczy i odetchnęłam głęboko mroźnym powietrzem.
Uwielbiałam ten chłód wypełniający moje płuca.
– No to co, Hogwart? – spytał Roger, uśmiechając się przyjaźnie. – Nie ma sensu czekać na Ivy.
Przytaknęłam ochoczo i znowu zabrałam się za swojego lizaka. Karmel rozlał się po moim podniebieniu.
– Mówiłem ci już, jak cieszę się, że Ivy nas ze sobą poznała? – rzucił Krukon podczas drogi w stronę zamku.
Całe szczęście, że tamtego dnia było tak chłodno. W przeciwnym razie szatyn od razu zorientowałby się, co stanowi przyczynę coraz większych rumieńców na moich policzkach. Przynajmniej teraz mógł uznać, że to przez mróz, a nie przez niego samego.
– Nie – odparłam cicho, a później uśmiechnęłam się nieśmiało. – Ale ja też się cieszę.
Roger zachichotał.
– No ja myślę. Ubrudziłaś się tutaj – dodał, wskazując miejsce obok swoich ust.
Nim zdążyłam zetrzeć ślady lizaka, usłyszałam dziki okrzyk, a sekundę później między mnie i szatyna wepchnęła się Ivy, zarzucając ręce na nasze szyje.
– Cześć, dzieciaki.
Po raz drugi tego dnia dostałam mini-zawału. Jak nie Roger, to Ivy. Przez to jej wyjątkowo gwałtowne powitanie prawie upuściłam trzymaną w dłoni słodkość, a szatyn skrzywił się.
– Gdzie cię wcięło, ciemna maso? Czekaliśmy na ciebie – burknął, a ja dobrze wiedziałam, że tylko udaje obrażonego.
Machnęła ręką.
– Nieważne. Musiałam gdzieś iść, no ale jestem. – Uśmiechnęła się, odgarniając blond włosy z czoła. Dziewczyna miała zarumienione policzki, w jej oczach tańczyły wesołe iskierki.
Roger wyszczerzył się.
– No dobra, wybaczam.
– Prawie wypadł mi lizak – mruknęłam oskarżycielsko.
Ivy zakryła sobie usta dłonią i wciągnęła głośno powietrze, zatrzymując się. Ze zdziwieniem zrobiłam to samo, czego już po chwili pożałowałam. Dziewczyna przytuliła mnie mocno do siebie, tak że zabrakło mi tchu.
– Och, wybacz biednej Ivy ten haniebny czyn, już więcej tak nie zrobi, Ivy przyrzeka! – zawołała z rozpaczą.
I tak wyglądała moja rozmowa z tamtą dwójką. Ciągłe śmiechy, ciągłe wygłupy. Z tymi Krukonami nie można było się w najmniejszym stopniu nudzić.
A że w końcu mój lizak wylądował w śniegu, gdy Ivy potrąciła mnie, wskakując Rogerowi na plecy, to nic.
Lecz nagle moja radość została zakłócona. Nie przez Rona i Harry’ego, których nagle dostrzegłam niedaleko przed nami, a raczej przez scenę rozgrywającą się blisko nich.
Widok ten zmroził krew w moich żyłach
Katie Bell, ścigająca w drużynie Gryffindoru w quidditchu, unosiła się w powietrzu z rozpostartymi szeroko ramionami. A później wiatr poniósł ku mnie jej przeraźliwy krzyk, tak potworny, tak przepełniony cierpieniem, że oczy napełniły mi się łzami bynajmniej nie przez coraz intensywniejsze opady deszczu ze śniegiem.
Krzyk jeszcze przez długi czas znajdujący się w mojej głowie.
Krzyk, do którego ciągle powracałam, nie mogąc przestać.
Krzyk od tej pory będący dla mnie symbolem bólu.

***

Owinęłam się puchowym ręcznikiem i odwróciłam w stronę lustra, wpatrując się w brązowe loki, które rozsypały się wokół mojej głowy.
Jedną z największych zalet posiadania tytułu prefekta była możność korzystania z najwspanialszej łazienki na świecie. Wszędzie marmur, ogromny basen, różne płyny do kąpieli… W głębi duszy ten przywilej najbardziej mi się spodobał.
Uwielbiałam zanurzać się w przyjemnie ciepłej wodzie, zachwycać się różnokolorowymi bańkami unoszącymi się w powietrzu, no i ten miękki dotyk ręcznika na skórze… Łazienka Prefektów była w dodatku idealnym miejscem, by w spokoju pomyśleć. Zwłaszcza jeśli ktoś nie mógł sobie poradzić z rzeczywistością, która znowu go przerastała.
Nie, nie myśl o bólu.
Zacisnęłam mocno powieki, opierając dłonie na marmurowej umywalce, na której powierzchni osiadło kilka baniek.
Nie myśl o tym. Nie możesz.
Bańki pękły, obracając się w nicość.
Krzyk Katie nadal dźwięczał mi w głowie. Nadal ranił uszy, nadal krzywdził zmysły. Tak jak wtedy, na drodze do Hogwartu, kiedy go usłyszałam. Nadal… nadal symbolizował czysty ból.
Po raz pierwszy teoretycznie odprężająca kąpiel w Łazience Prefektów nie pomogła.
Chcesz to odczuć, Hermiono? Skoro tak intensywnie o tym myślisz, musisz tego chcieć.
Nie, nie pragnęłam bólu. Bałam się go. Tak cholernie bałam się bólu i tego fizycznego, i tego psychicznego, choć nie potrafiłam określić, którego bardziej.
Jesteś słaba.
I mnie przydzielono do Gryffindoru? Kogoś tak tchórzliwego? Bałam się bólu, a jeszcze większe przerażenie czułam przed samą śmiercią. Przed tym, że przyjdzie ona niespodziewanie. Jej samej? Cóż, byłam w stanie oddać życie za swoich bliskich. Bez wahania zrobiłabym to, gdybym musiała. Bałam się jednak tego, że umrę w najmniej oczekiwanym momencie. Nagle.
Tchórz.
Och, jak ja bałam się takiej śmierci! Pamiętałam walkę w Ministerstwie Magii sprzed kilku miesięcy. Właśnie wtedy zrozumiałam, jak bardzo boję się odejść bez pożegnania. Tak, zdawałam sobie sprawę z ryzyka towarzyszącego wyprawie wraz z Harrym. Byłam tego świadoma. Ale tamtego dnia zadałam sobie pytanie: „Czy narodziłam się po to, by umrzeć?”. Owszem, każdy kiedyś w końcu umiera, jednak na świecie pojawia się w celu osiągnięcia czegokolwiek. Dorośnięcia, spełnienia marzeń, wychowania dzieci. Ale jak było ze mną?
Czy narodziłam się po to, by umrzeć?
Nie, nie, nie, za dużo myśli!
Kilka minut później wyszłam na chłodny korytarz, by przemknąć się w piżamie do swojego dormitorium. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym łóżku i zatracić w sen, jedyną ucieczkę od myśli.
Ucieczkę od rzeczywistości.
I wtedy, idąc szybkim krokiem w stronę Wieży Gryffindoru, zobaczyłam na kamiennej posadzce przed sobą wielką, ciemną kałużę. Zmarszczyłam brwi. Zwolniłam trochę, po czym podeszłam powoli do plamy.
Serce zatrzymało mi się w piersi, a ciałem zawładnął paraliżujący strach.
Strach odbierający oddech.
Krzyknęłam ogłuszająco, wyminęłam kałużę, na której powierzchni tańczył blask pochodni, i pobiegłam prosto przed siebie.
Szybciej, szybciej, jak najdalej stąd!
Odnosiłam wrażenie, że echo mojego krzyku na widok krwi ruszyło w pogoń za mną samą.
Usłyszałam śmiech. Tak, śmiech. Szyderczy, pełen kpiny, głęboki i jakby ciężki. Nie, nie w mojej głowie. Rozlegał się on na korytarzu, a ja odniosłam dziwne wrażenie, że jego właściciel mnie obserwuje.
Pisnęłam, zatrzymując się, gdy nagle na ścianie pojawił się rozbryzg szkarłatnej posoki. Połyskiwała w blasku pochodni, tak samo jak tamta ogromna kałuża, spływała po murze jakby była żywa.
Świat wokół znów zawirował, pozbawiając mnie tchu.
Zwłaszcza gdy przy skręcie korytarza powoli rozkwitała kolejna kałuża, odcinając moją drogę ucieczki. Powiększała się, stawała się coraz potężniejsza, chcąc zawładnąć każdym skrawkiem powierzchni posadzki.
Znowu usłyszałam ten śmiech. Ponury, złowrogi, jakby zaraz miał ściągnąć nieszczęście na cały świat, a nowemu dniu zakazywał wstawać. Upuszczając swoje ubrania, ze łzami cieknącymi po policzkach uciekłam w głąb korytarza.
Czyja była ta krew? Skąd ona się wzięła? A właściciel śmiechu?
Za dużo pytań! UCIEKAJ!
Z miejsc, gdzie ściany łączyły się z sufitem, wypływały czerwone łzy żył. Były wszędzie. Otaczały mnie, chciały pochwycić moje ciało, przyłączając do siebie swoje siostry w nim krążące.
Krew zalewała korytarz. Ściany nią ociekały, na podłodze pojawiały się kolejne kałuże. Czułam ten charakterystyczny, metaliczny zapach, wywołujący u mnie mdłości.
Nie, nie, nie, nie chcę takiej śmierci!
Jednak im dalej uciekałam, tym cichszy był śmiech, za co dziękowałam w duchu wszelkim znanym mi bóstwom. Z mroku zaczęła wyłaniać się jakaś postać. Pisnęłam jeszcze bardziej przerażona, ale nadal biegłam dalej, niezdolna nawet do tego, by się zatrzymać.
A potem wpadłam w ramiona Rogera, łkając cicho, i zdając sobie sprawę, że legenda o krwawych zjawach nie kłamała.
Szkarłatna posoka przestała mnie otaczać.
Cisza.

***

Zawsze lubił Hogsmeade. Wywoływało u niego pozytywne uczucia. Wioska miała swój urok, dawało się w niej wyczuć prawdziwą magię, niemalże namacalną.
Zawsze lubił Hogsmeade. Aż do teraz.
Ukłucie.
Gdy odchodził, nie patrzył na nią. Nie oglądał się przez ramię, nawet nie miał ochoty tego zrobić. Chyba czuł zbyt dużą złość.
Ukłucie.
Nie, nie na Stone’a. On był najmniejszym problemem. Owszem, denerwował go niesamowicie, lecz w tamtej chwili nie o niego chodziło.
Ukłucie.
Był zły na siebie. Tak, czuł wściekłość przez to, co poczuł. Bo poczuł ukłucie.
Zazdrość. Nazwij to po imieniu.
Tam, głęboko w sercu pojawiło się ukłucie. Bólu. Tak, bólu.
Bólu z zazdrości, wiesz o tym.
A jednak to ukłucie było spowodowane… czymś innym. Nie potrafił tego nazwać. Coś poczuł, coś, co poprzedzało właśnie tę zazdrość. Zazdrość o kogoś.
I wreszcie przyznałeś się do tego. Brawo.
Taak, bo tym razem nieważny był Stone.
Liczył się Teodor Nott, który po raz pierwszy w życiu coś poczuł.

Empatia

4 komentarze:

  1. Trochę denerwowało mnie nagminne użycie kursywy, w celu 'dobicia' pewnych wyrazów, ale poza tym rozdział bez zarzutu ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem zachwycon tym opoeiadaniem. I Tobą, jako jego autorka. Uczynilas bowiem coś prawie ze niemozliwetogo- spowodowałas, ze bardzo, bardzo spzaangazowalAm sie w historie Hermiony GrNger. Jeśli chodzi o postaci z HP, mam do niej raczej średnio dobry stosunek, a co d blogów, prawe zawsze jest z Malfoyem, którego nie lubię. twója Hermiony jest inna, nie myśli tylko o nauce, ba-z jednym przedmiotem ma nawet
    Problem. Jest ontelgentnz i bystra,ale nie aż w tAk denerwujacy sposób, ona po prostu jest świadoma tego, co potrafi. Jest dobra przyjaciółka, ale jednoczesnie nie jest słaba, potrafi sie przeciwstawić, gdy wie, ze powinna. Aczkolwiek czaśem jest zbyt dumna. Mówię to kwestii Rona 0. Chłopak przesadził,ale pewnie sam nie wie dokładnie ,co czuje do Hermiony i stad tak dziecinnie zachowanie. Harry jest zbyt podobny do ksiazkowego, więc mnie nieco wkurz. Tzn. Chciałby pomoc przyjaciołom, ale nie może, chciałby być Z Ginny, ale nie może... Ach... Bardzo za to lubię Izzy i , Rogera tez całkiem, aczkolwiek troszkę mnie denerwuje, bo jest poważnym przeciwnikiem nooptta, którego wręcz uwielbiam. Nie wiem czemu, ale to zawsze on lrzeszkadża slizgonowi, a nie na odwrót. Mysle ze jest bardziej świadomy swoich uczuć do gryfonki, więc dlatego może wyglądać na to, ze to na nim herminie bardziej zależy. Ale tak nAprawde widać gołym okiem, ze coraz cesiecj, wbrew Sobieski, Muslim o teodorze I ze zKochanie w Ronie nie jest as tak silne... Ponasto wspólna tajemnica dot. Tajemniczej części zamku, jak i ducha, który jak sadze, zakończył swe życie właśnie z powodu znalezionego sztyletu. Zbliży ich jeszcze bardziej, niż turniej naukowy. Może nawet przestaną sie non stop kłócić. Niektóre Dominik faktycznie sie juz trochę przepadły, i właściwie mijają sie często z prawda, czego oboje są świadomi, ale nie chcą sie do tego przyznac. Dlatego tak bardzo lubię ich kłótnie w dodatku mott jest czarujacabloglilyevans, inteligentny, tajemniczy, odważny, irytujące i cholernie pociągające.... I nie mogę sie doczekać kolejnych notek!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Roger wiele osób już denerwuje, choć wiele też go lubi. Ja się nie wypowiadam, co nie zmienia faktu, że wolę Teosia :D
      Bardzo dziękuję za opinię:)
      Pozdrawiam,
      Empatia

      Usuń
  3. Po pierwsze nie wiem czy jestes opetana czy cos bierzesz. Po drugie tajemniczy Teos zawsze bedzie moim ulubiencem. Po trzecie moja ciekawosc zwiazana z punktem pierwszym nie musi zostac zaspokojona - oddanie chaosu zwiazanego ze zawami totalnie mi ja rekompensuje. Nie chce wiedziec. Wciaz Cie ubostwiam.

    OdpowiedzUsuń

Za spam gryzę.

Obserwatorzy

Informacje

Belka: Empatia
Treść: Empatia
Szablon: Empatia; kredyty: emmawatsonfan.net, scatterflee.deviantart.com, breatherain.blogspot.com
Favikonka: by-elfaba.blogspot.com
Słowa na szablonie: Red - 'Lost'
Zabrania się kopiowania czegokolwiek. Inaczej poucinam rączki.