Odnosiłam wrażenie, że
utraciłam cząstkę siebie. Jakby krwawe zjawy faktycznie coś ze mnie wydarły.
Zalążek jakiegoś uczucia? Możliwe, tego nie wiedziałam. Tak czy siak tamto
wydarzenie pozostawiło ślad na mojej psychice. Wszędzie krew, złowrogi śmiech
drażniący uszy i ten strach przed utratą życia…
Czy rzeczywiście
narodziłam się po to, by umrzeć?
Nie miałam pojęcia, o
co w tym wszystkim chodzi. Gdy Rogerowi udało się trochę mnie uspokoić i kiedy
wkroczył w tamten korytarz mimo moich usilnych próśb, by tego nie robił, nic
tam nie znalazł. Nic. Krew znikła,
pochodnie płonęły tak jak zawsze, a rzeczy, które upuściłam, starając się uciec
od podążającej za mną grozy, nadal leżały na posadzce. Krukon pozbierał je,
oddał mi, a później oboje ruszyliśmy do Wieży Gryffindoru.
Ja – drżąc na całym
ciele, starając się powstrzymać łzy napływające do oczu oraz uspokoić oddech.
On – próbując jakoś
podtrzymać mnie na duchu, najwyraźniej chcąc stać się moją podporą.
Cóż, nie do końca mu
to wyszło.
Ani nawet Ginny. Nie była
w stanie w pełni mi pomóc. Owszem, przejęła się tym, co wydarzyło się w Noc
Duchów, jednak nawet jej obecność nie wystarczyła, by ukoić ten niepokój, który
mnie ogarnął.
Nie, nie czułam
strachu. Ani przed krwią, ani przed duchami, ani też przed samotnym wędrowaniu
wieczorem po korytarzach. Ivy wspominała, że tamte straszydła pojawiają się
jedynie w Noc Duchów i to podczas pełni. Po prostu… po prostu pozostał
niepokój. Często jeszcze widziałam przed oczami otaczającą mnie szkarłatną
posokę. Często jeszcze słyszałam w umyśle ciężki, szyderczy rechot.
A mimo to już
następnego dnia powróciłam na korytarz piątego piętra, by trochę się rozejrzeć.
Towarzyszył mi Roger i
Ivy. Dziewczyna zajadała jabłko podwędzone z obiadu, chłopak zaś, zamiast ścianom
czy posadzce, ciągle przypatrywał się mnie.
– Czyli na pewno
wszystko okej? – upewniał się po raz któryś.
Wywróciłam oczami.
– Tak, na pewno –
potwierdziłam, wbijając w Rogera poważne spojrzenie.
– Mogłoby już przestać
padać – rzuciła Ivy i odgryzła kawałek jabłka.
Zerknęłam na niebo za
oknem. Nie, nie byliśmy tacy głupi, by na „miejsce zbrodni” wybrać się
wieczorem. Kolejne popołudnie obfitowało w deszcz. Śnieg przepadł chyba
bezpowrotnie i nie liczyłam na jego szybki powrót.
– Może – ucięłam. –
Dobra, musimy się tu trochę rozejrzeć. Nie wydaje mi się, by pojawiły się tutaj
prawdziwe zjawy, dlatego…
– Wczoraj twierdziłaś,
że legenda mówiła prawdę – wtrącił Roger, marszcząc brwi.
– Ale wtedy nie
myślałam jasno – oświadczyłam. – Teraz, jeśli się głębiej zastanowić, sądzę, że
to wszystko mógł zrobić jakiś człowiek. Raczej nie nauczyciel, więc uczeń, a
skoro uczeń…
– Po co miałby to
robić? – przerwała mi Ivy. Westchnęłam ze zniecierpliwieniem.
– Żeby sobie
zażartować. Żeby popisać się przed znajomymi, że udało mu się napędzić komuś stracha.
Ivy przełknęła kęs
jabłka i dopiero wtedy powiedziała:
– Mało prawdopodobne.
Czemu akurat z ciebie ktoś miałby sobie zażartować? Już wykręcenie numeru Filchowi byłoby bardziej widowiskowe.
Westchnęłam.
– Nie mam pojęcia,
Ivy, ale po prostu nie wydaje mi się, by krwawe zjawy naprawdę istniały.
Blondynka nie
odpowiedziała, a jedynie wzruszyła ramionami i zajęła się jabłkiem. Tymczasem
Roger rzekł:
– Czyli szukamy
czegoś, co jednak wskazywałoby na to, że wszystko zdarzyło się przez człowieka.
Kiwnęłam głową.
– Dokładnie.
W odpowiedzi Roger
odszedł kilka kroków i kucnął, dotykając palcami surowego muru.
– A co na ten temat
sądzą Ginny i Harry? – spytała Ivy, opierając się ramieniem o ścianę obok okna.
Zaczęłam iść w stronę
jednego końca korytarza, przyglądając się posadzce.
– Harry jeszcze nie
wie, ale Ginny obiecała, że po dzisiejszym treningu mu powie – odparłam, nadal
wypatrując wszelkich dziwnych znaków na podłodze. – Ona sama uważa, że
faktycznie mogły pojawić się prawdziwe duchy, choć ją bardziej zastanawia kwestia
osoby, do której coś poczułam. W końcu zjawy chciały to ze mnie wydrzeć, tak?
Odpowiedziała mi
cisza.
Jeszcze przez kilka
chwil wraz z Rogerem chodziliśmy w tę i z powrotem po korytarzu, szukając
śladów obecności ludzi. Po czasie, choć z pewnym wahaniem, dołączyła do nas
Ivy, jednak również niczego szczególnego nie zauważyła. Tracąc już wszelką
nadzieję na powodzenie, w końcu skapitulowałam, mamrocząc cicho, że nie ma
sensu dłużej się tym zajmować.
Blondynka odgarnęła w
czoła włosy i spojrzała na mnie z ulgą.
– No wreszcie –
powiedziała. – Już myślałam, że będziemy tutaj siedzieć do nocy. Mówiłam ci,
Hermiono, to były krwawe zjawy. Nie ma innego wytłumaczenia.
Zmarszczyłam brwi.
– Nie zmienia to
faktu, że nadal nie jestem pewna co do prawdziwości całej tej legendy –
odrzekłam sucho.
Roger stojący obok
położył dłoń na moim ramieniu. Spojrzał mi w oczy, a ja… Cóż.
A ja znowu poczułam
ciepło w sercu.
– Prawdziwa czy nie,
wszystko w porządku, tak? – spytał. – Żadnych zaników pamięci, zawrotów głowy lub…
– Naprawdę nic mi nie
jest – przerwałam mu. Uśmiechnęłam się lekko. – Nie musisz się martwić, dam
sobie radę.
Dopiero po chwili
kąciki ust chłopaka uniosły się do góry. Delikatnie, jakby chcąc dodać mi sił.
Och, jak ja
uwielbiałam jego uśmiech.
– Dobra, gołąbeczki,
idziemy skorzystać z ostatniego dnia weekendu – zarządziła dziarsko Ivy.
Parsknęłam śmiechem, a
Roger zrobił to samo. Jeszcze raz spojrzał na mnie z troską, po czym ścisnął
mocniej moje ramię. Uśmiechnęłam się z trochę większą energią.
Ruszyliśmy za
dziewczyną prowadzącą nas… No właśnie.
– Ivy, gdzie my
idziemy? – spytał Roger, patrząc niepewnie na Ivy.
– Przed siebie?
– Urzekające.
***
– No dobra, powiedzmy,
że to nie był duch, ale co dalej?
Westchnęłam i spojrzałam
ze znudzeniem na Harry’ego siedzącego naprzeciw. Zmrużyłam lekko oczy od blasku
zapalonej lampki stojącej niedaleko na blacie.
Okularnik dopadł mnie
w bibliotece przy moim stoliku
jeszcze tego samego dnia, gdy wieczorem robiłam notatki z książki od profesor
Burbage, nauczycielki mugoloznawstwa. Po przyswojeniu sobie informacji
zawartych w lekturze miałam zgłosić się do kobiety po dalsze instrukcje. Koniec
końców – Międzyszkolny Konkurs Magiczny powoli się zbliżał, a ja powinnam
zacząć już przygotowania do niego.
Odłożyłam pióro na
stolik.
– Nie mam pojęcia,
Harry – odparłam cicho, wpatrując się w oczy chłopaka. – Po prostu nigdy nie
natknęłam się na informacje dotyczące tych zjaw, zresztą nikt z osób, które znam, tego nie zrobił, w bibliotece nie ma o
nich słowa, więc nie wydaje mi się, by legenda była prawdziwa. Sama Ivy nie
pamięta, gdzie ją usłyszała. To wszystko mógł zrobić ktokolwiek, ale nie wydaje
mi się, by akurat duch.
Ręka Wybrańca
powędrowała do włosów, jak zwykle, gdy ten nad czymś się zastanawiał. Prawą
stronę jego twarzy oświetlała lampa, a jej blask odbijał się w okularach
chłopaka.
– No nie wiem,
Hermiono – odrzekł w końcu. Zerknął na panią Pince kręcącą się w pobliżu. Ta
spojrzała na nas z potępieniem, a my spuściliśmy głowy w wyrazie skruchy.
Chwilę później kobieta znikła za regałem. Nadal była zła na mnie i na Teodora
za zakłócanie porządku w bibliotece. Może z czasem jej gniew odrobinę złagodniał,
lecz nadal patrzyła w moją stronę nieprzychylnym wzrokiem. – Żyjemy w magicznym
świecie, jeszcze wielu rzeczy o nim nie wiemy. Tutaj jest pełno czarów, wszystko może się zdarzyć. Nie sądzisz,
że lepiej po prostu odpuścić i przyjąć do wiadomości, że naprawdę zaatakowały
cię te krwawe zjawy?
Nie odpowiedziałam od
razu.
Może Harry miał rację?
Może nie powinnam tak się przejmować? Może powinnam faktycznie zostawić tę
sprawę w spokoju? Może powinnam uznać, że były to krwawe zjawy i przestać o tym
myśleć?
Ugh, ale jak mogłam
przestać o tym myśleć, skoro rozum twierdził co innego?
W końcu westchnęłam
głęboko.
– Może – mruknęłam. –
Och, już nie wiem, jak się zachowywać. Wszyscy mówią, że to naprawdę były one, jednak
nikt nie bierze pod uwagę tego, jak „dowcipni” potrafią okazać się ludzie.
Nie patrzyłam już na
Harry’ego. Wzrok skupiłam na zadrapaniach na powierzchni stolika. Niektóre były
głębsze, inne płytkie, jeszcze inne wyglądały na stare, reszta na dość świeże
i…
– Ron też uważa, że
krwawe zjawy istnieją, choć nigdy wcześniej o nich nie słyszał.
Błyskawicznie uniosłam
głowę, spoglądając na Harry’ego.
– Skąd on wie? – spytałam
obojętnie, jednocześnie ignorując nagłe przyspieszenie bicia mojego serca.
Chłopak zmieszał się.
Spuścił wzrok, jakby bojąc się na mnie spojrzeć.
– No… – zaczął. – Gdy
po treningu Ginny mi o tobie powiedziała, niedaleko stał Ron i tak jakoś…
– Tak jakoś wyszło,
co? – dokończyłam. Pochwyciłam pióro. – Nie obchodzi mnie to – dodałam
wyniośle.
Skupiłam wzrok na
tekście książki od nauczycielki mugoloznawstwa.
– Ron się przejął.
Naprawdę. Może nie okazał tego jakoś wyraźnie, ale…
– Nie obchodzi mnie to – powtórzyłam, udając, że szukam czegoś w
lekturze. – W najmniejszym stopniu.
– Hermiono, a nie
mogłabyś…
– Nie, nie mogłabym –
warknęłam, patrząc ze złością na Harry’ego. – Już ci mówiłam.
Harry westchnął.
– Jesteś strasznie
uparta, wiesz? – spytał cicho.
Prychnęłam pod nosem.
– Powiedział Harry
Potter – odgryzłam się.
Na ustach chłopaka
ujrzałam błysk uśmiechu, który jednak od razu zbladł. Czarnowłosy znowu
westchnął, po czym wstał.
– Do zobaczenia,
Hermiono – pożegnał się i ruszył w stronę wyjścia z biblioteki.
Nie spojrzałam na
niego, uparcie wpatrując się w notatki przed sobą.
Dobra, Hermiono, zastanów się. Czy Ron mógł się przejąć?
Niee, nie mógł. To
było niemożliwe. On? Przejąć się mną? Nie, nie, nie.
Jednak z drugiej
strony Harry nie mógł kłamać. To do niego niepodobne.
No chyba że za wszelką cenę chce nas ze sobą pogodzić.
O, i to było możliwe!
Jak najbardziej!
Przyczepiłam się tej
myśli, uznając ją za prawdziwą w stu procentach. Dla Harry’ego najważniejsi na
świecie byli przyjaciele, nie lubił, kiedy kłóciliśmy się z rudzielcem, więc
mógł chcieć po prostu nas ze sobą pogodzić.
Nie wzięłaś jednak pod uwagę innej kwestii – przecież przyjaźnicie się z Ronem. Tak czy nie?
No dobra, o tym nie
pomyślałam. Ale też równie dobrze Weasley mógł przejąć się nie jak przyjaciel,
a jako normalny człowiek – w pewnym stopniu ważne było życie jednostki.
Hermiono, jesteś beznadziejna, wiesz? Ron to mimo wszystko
twój przyjaciel. Czasem się kłócicie, ale zauważ, że sprzeczki nie niszczą
tego, co między wami jest. TO TWÓJ PRZYJACIEL. Dlatego on miał pewne prawo, by
się przejąć, a ty może jednak powinnaś się z nim pogodzić?
Potrząsnęłam lekko
głową, odrzucając te myśli.
O, nie, nie, nie, nie. Nie ma takiej opcji. Koniec.
Kropka.
Zignorowałam też fakt,
że przecież nadal gdzieś w moim umyśle znajdowała się tabliczka z wyraźnym
napisem „ZAKOCHANA W RONIE”.
I że może właśnie ze
względu na uczucia, jakie żywiłam do chłopaka, powinnam mu w końcu odpuścić.
***
Owinęłam się
szczelniej peleryną i zadrżałam z zimna.
Po południu Ivy
wyciągnęła mnie na dziedziniec. Lodowaty wiatr porywał z drzew ostatnie liście.
Woda po niedawnej ulewie płynęła rynnami, a ja wsłuchiwałam się w jej szum.
Dziedziniec miał kształt kwadratu, był naprawdę bardzo duży. Często odbywały
się tutaj zawody, zazwyczaj organizowane przez Klub Gargulkowy. Pod ścianami
otaczającymi plac stało wiele kamiennych ławek. Wraz z Ivy usiadłyśmy na jednej
z nich, uprzednio wysuszywszy ją zaklęciem. Blondynka potarła ręce, a ja znowu
zadrżałam.
– Owutemy są straszne
– mruknęła ponuro. – Razem z Rogerem zaczęliśmy już przygotowania do nich, ale
– przynajmniej ja – mam ogromnego stracha.
– Co chcesz robić w
przyszłości? Po tym, jak już skończy się wojna? – spytałam.
Ivy zaśmiała się,
jednak bez cienia wesołości w głosie.
– O ile w ogóle się
skończy. Nie wiem, pewnie coś z eliksirami. Może pójdę na praktyki do Slughorna
albo Snape’a i zacznę uczyć w jakiejś szkole. Zawsze kręciła mnie Ameryka.
Poxterity… Byłoby fajnie, gdybym tam uczyła.
– Ja myślałam nad
zostaniem aurorką, ale jakoś… – Westchnęłam. – Chyba bardziej ciągnie mnie do
numerologii i zaklęć. Może coś z tym. Zastanawiałam się też nad mugolskimi
studiami. Romanistyka, psychologia albo nawet prawo… A moja mama z kolei widzi
mnie w szpitalu na chirurgii lub pediatrii, choć bardziej skłania się ku temu
drugiemu. – Dostrzegłam pytający wzrok Ivy i jej uniesione brwi. Skrzywiłam się
lekko. – Nie wiesz o czym mówię.
Przytaknęła.
– W najmniejszym
stopniu. Słuchaj, Hermiono… – zaczęła, a ja zdziwiłam się, widząc jej niepewną
minę. – Mam do ciebie pytanie z trochę innej beczki… Czy… czy Dumbledore
planuje coś przeciw Czarnemu Panu?
Poczułam lodowatą falę
strachu przepływającą mi po plecach, a w moim żołądku coś gwałtownie się
przewróciło.
To nie możliwe, by
Ivy…
Spojrzałam
podejrzliwie na Krukonkę.
– Skąd to pytanie? –
starałam się zachować spokój. – Nic o tym nie wiem – dodałam.
Chyba zbyt szybko, bo
oczy blondynki zrobiły się duże niczym dwa galeony.
– Och, Hermiono! –
gwałtownie przysunęła się do mnie, a ja instynktownie wycofałam się na skraj
ławki. – Nie, nie, nie, nie to miałam na myśli! Źle to zabrzmiało! Po prostu…
Och, HERMIONO!
Na moment ukryła twarz
w czerwonych od zimna dłoniach. Byłam tak zdziwiona jej reakcją, że nie
zdołałam wykrztusić z siebie słowa.
Nie wiedziałam,
dlaczego tak zareagowałam. Może przez to, że jeszcze nigdy nikt nie spytał mnie
o sprawy Zakonu. Nikt z zewnątrz.
Przestraszyłam się, w końcu nie znałam blondynki siedzącej przede mną aż tak
dobrze, nie wiedziałam nawet, po której stronie sto: czy chce walczyć u boku
Voldemorta, czy jako jedna z członków Zakonu Feniksa.
Zapytała o
Dumbledore’a, bo chce przekazać informacje Temu, Którego Imienia Nie Wolno
Wymawiać.
Hermiono, w coś ty się wpakowała?
Poczułam suchość w
gardle. Po chwili Ivy znów na mnie spojrzała, śmiertelnie poważnie,
jednocześnie ze skruchą.
– Nie myśl, że ja… Po
prostu… – jąkała się. Zły znak. – Chyba muszę wyjaśnić ci od początku – skapitulowała
w końcu. Nadal patrzyłam na nią z uwagą, lecz nie odzywałam się. Czekałam, aż
ona zacznie się tłumaczyć. – Tylko błagam, Hermiono, nie myśl, że mam coś
wspólnego z Sama-Wiesz-Kim. Wiem, tak to mogło zabrzmieć, ale chodzi mi o trochę
inną rzecz.
Zamilkła, a później
otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, jednak chwilę później je
zamknęła. Odwróciła głowę, kierując wzrok gdzieś na przeciwległy koniec
dziedzińca. Wciąż cierpliwie czekałam, choć czym prędzej pragnęłam dowiedzieć
się wszystkiego.
W końcu spojrzała na
mnie. Poczułam dziwne uczucie strachu. Po raz pierwszy Ivy była w pełni
melancholijna. Nie tryskała energią jak zawsze. Na jej twarz wstąpił smutek,
uśmiech już nie wykrzywiał pełnych ust, zaś w dużych oczach nie widziałam tych
wesołych błysków, które codziennie oglądałam.
Zadziwiająca
przemiana. W jednej chwili cała magia, którą dziewczyna w sobie posiadała,
gdzieś prysła. Otwartość zniknęła, a zastąpiło ją wrażenie zamknięcia w sobie.
Żywiołowość uciekła; na jej miejscu znalazło się przygnębienie.
W duchu przyznałam, że
Ivy, po raz pierwszy wcale nie uśmiechająca się, bez radości malującej się na
twarzy oraz bez werwy wyczuwalnej nawet w jej głosie, wciąż była piękna.
W końcu blondynka
odetchnęła głęboko.
– Pamiętasz, jak
niedawno pytałaś mnie, czy mam rodzeństwo? – zaczęła cicho, nadal wpatrując się
w moją twarz dużymi, błękitnymi oczami.
Kiwnęłam lekko głową w
odpowiedzi. Istotnie parę dni temu zadałam jej takie pytanie, chcąc dowiedzieć się
trochę o rodzinie Krukonki. Powiedziała, że jest jedynaczką, więc dlaczego do
tego wracała?
Zacisnęła usta, jakby
nie mogąc wykrztusić z siebie słowa.
– Kiedyś… kiedyś
miałam. Brata.
Uniosłam brwi.
– Miałaś? –
powtórzyłam niemal szeptem.
Znowu spojrzała gdzieś
w dal, skupiając oczy na nieznanym mi punkcie. Nie patrząc na mnie, zaczęła
mówić:
– Był starszy ode mnie
o trzynaście lat. Zginął, gdy miałam cztery latka. Nawet dobrze go nie
pamiętam. Nie posiadam po nim wspomnień, wszystkie gdzieś już odeszły. Zostały
mi jedynie zdjęcia. – Odwróciła na mnie wzrok, a ja ujrzałam łzy wypełniające
jej oczy. – Zabił go Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Gdy mój brat razem
ze swoim przyjacielem poszedł do magicznego klubu trochę się zabawić,
Sama-Wiesz-Kto rozkazał śmierciożercom wymordować wszystkich, którzy tam się
znajdowali, nadal nie wiadomo z jakiego powodu. Po prostu jego słudzy mieli za
zadania unicestwić każdą żywą istotę. Razem… razem z nim – zakończyła szeptem.
Spuściła głowę, zasłaniając twarz kurtyną długich włosów, lecz i tak udało mi
się dostrzec łzy spływające po jej policzkach. Szybko otarła je dłonią. –
Dlatego pytałam o Dumbledore’a. Chcę wiedzieć, czy ma jakieś plany. Czy kiedyś uda
mu się pomścić mojego brata.
Gdy Ivy umilkła, poczułam
palący wstyd. Ugh, głupia ja.
Jak mogłam pomyśleć, że
Ivy – och, kochana Ivy! – najzwyczajniej w świecie chce coś ode mnie wyciągnąć?
Może dla któregoś ze śmierciożerców, może dla samego Voldemorta?
Ugh, głupia ja! Jak mogłam – nawet we własnej
głowie – oskarżyć niebieskooką o coś podobnego?
Miała brata. Starszego
brata, o którym nawet ja marzyłam. Zawsze chciałam mieć rodzeństwo.
Zazdrościłam Ginny, że jest otoczona tyloma braćmi, i to w dodatku starszymi od
niej.
A Ivy miała kogoś
takiego, jednak straciła! Nawet nie pamiętała go dobrze!
Głupia ja!
Przecież Voldemort nie
wziąłby w swoje szeregi takiej młodziutkiej osoby. Zachowywałam się jak Harry –
on ciągle podejrzewał o służbę Czarnemu Panu Dracona Malfoya. W dodatku gdyby
Ivy istotnie miała przekazać jakieś informacje Voldemortowi, na pewno nie
pytałaby tak otwarcie.
Hermiono, ty NAPRAWDĘ jesteś beznadziejna.
Sama mając łzy w
oczach, w przypływie ogromnego współczucia, przytuliłam mocno do siebie Ivy. Dziewczyna
również mnie objęła, a po moich policzkach spłynęło kilka gorących kropel.
– Tak mi przykro –
wymamrotałam w jej włosy. – Nie miałam pojęcia… Przepraszam, że tak wcześniej
zareagowałam, ale…
Urwałam, niezdolna do
wypowiedzenia czegoś więcej. Blondynka przytuliła mnie mocniej.
– To ja przepraszam –
szepnęła. – Za to, że cię przestraszyłam oraz za to, że tak zaczęłam mówić i mówić.
– Odsunęła się ode mnie delikatnie. Spuściła głowę, unikając mojego wzroku. –
Roger wie o moim bracie, jednak nawet on nie zastąpi przyjaciółki… Musiałam się
wygadać.
Uśmiechnęłam się
lekko, czując w sobie dziwną radość – nazwała mnie swoją przyjaciółką.
– Zawsze możesz mi o
wszystkim powiedzieć, Ivy – rzekłam. Dziewczyna spojrzała na mnie oczami teraz
przepełnionymi smutkiem. Zawahałam się.
Nie, nie miałam
zamiaru nic powiedzieć jej o sprawach Zakonu. Zresztą sama wiedziałam tyle, ile
przekazał mi Harry. Większość dotyczyła bezpośredniej walki z Voldemortem niż z
jego armią śmierciożerców.
Miałam jedynie zamiar
umocnić Ivy w tym, że nic nie wiem o Dumbledorze. Przecież nie mogłam przekazać
dziewczynie żadnych informacji. Nie została przyjęta do Zakonu, nikt z naszej
strony jej nie sprawdził, nic. Kwestia bezpieczeństwa była najważniejsza.
– Jeśli chodzi o
Dumbledore’a, to naprawdę…
– Nie, nie mów –
przerwała mi szybko. Miałam ochotę unieść brwi w geście politowania, jednak nie
zrobiłam tego zważywszy na okoliczności. Och, Ivy, ty naprawdę myślałaś, że
chcę ci powiedzieć… – Nieważne już. Mam tylko nadzieję, że teraz… że teraz mnie
rozumiesz.
Posłałam w jej stronę
ciepły uśmiech, ignorując już sprawę Dumbledore’a.
– Rozumiem, Ivy.
Wszystko rozumiem.
Empatia
W telegraficznym skrócie:
OdpowiedzUsuńRaz, już raz miałam tutaj linki z boku i wyglądały okropnie, zresztą szablon i tak się niedługo zmieni...
Dwa, informuj mnie o NN w SPAMowniku, jak już o linkach mowa. Dziękuję. :)
Trzy, wyjeżdżam, więc z góry przepraszam za ewentualne opóźnienia w komentowaniu.
Cztery, biedna Ivy! Hermionie z powodu tych krwawych zjaw nie współczuję, bo wiem, że ze swoim bystrym umysłem i magicznym talentem da sobie radę.
Pięć, ROGER!!! :D
Sześć, wyłapałam taki błąd: "Harry’emu jeszcze nie wie" i domyślam się, że w pierwotnej wersji było "Harry'emu jeszcze nic nie wiadomo" albo coś.
Siedem, od tej pory czytam na Blogspocie, już Cię przelinkowałam. :)
Pozdrawiam,
[une-crime-parfait]
PS I błagam, wyłącz antyspam.
Znow ja. Jest 17. Wciaz Cie wielbie!
OdpowiedzUsuńAhhh troszku mroczno ...
OdpowiedzUsuńGinny
Teraz powiedz mi, dlaczego słabe blogi otrzymują więcej komentarzy niż wspaniałe - takie jak Twój.
OdpowiedzUsuńCzy to możliwe, że ten perłowobiały duch to będzie ten zamordowany brat Ivy? Ciekawy blog, bardzo mi się podoba. Lecie czytać kolejne rozdzialiki. Ciał ^-^
OdpowiedzUsuń