18 lipca 2012

Rozdział 10. Świat bez magii jest zadziwiająco poukładany

To, co wyznała mi Ivy, niczego nie zmieniło w naszych relacjach. Jedynie często zastanawiałam się, jak blondynka może być tak radosna, pełna życia w obliczu takiej tragedii?
Ugh, Hermiono. Przeżywasz to bardziej od niej.
Może właśnie dlatego Ivy tak tryskała energią? Może chciała wyprzeć tym samym bolesną świadomość straty? Może dzięki temu chciała odegnać ponure myśli?
Podziwiałam ją. Za tę wolę normalnego życia. Nigdy nie podejrzewałabym Ivy o tak ponurą historię! Gdyby mi nie powiedziała, nadal nawet bym w ten sposób o niej nie pomyślała. W dodatku ona nie mówiła tego każdej napotkanej osobie. Nie „chwaliła się” tym. Powiedziała Rogerowi, ale to było naturalne, w końcu się przyjaźnili. No i poinformowała też mnie. Na Merlina, mnie! Dowiedziałam się od niej samej tak prywatnej, delikatnej sprawie! W dodatku zasugerowała, że jestem jej przyjaciółką. Kimś tak bliskim jak Roger.
Och, Ivy. Jesteś niezwykła, wiesz?
W poniedziałkowy wieczór siedziałyśmy z Krukonką w przytulnej bibliotece gdzieś w centrum mojego królestwa. Na moment odrzuciłam swój stolik, pokornie dając się usadzić blondynce niedaleko – według niej – przystojnych chłopaków z Hufflepuffu. Już od dłuższego czasu starała się zwrócić na siebie ich uwagę, lecz z marnym skutkiem. Podczas gdy ona ciągle spoglądała w stronę Puchonów, ja zajmowałam się robieniem notatek z ostatniego rozdziału książki od profesor Burbage. Odkurzacze, pralki, zmywarki – czyli jak mugole radzili sobie z podstawowymi domowymi czynnościami.
– Ten blondyn jest niezły – mruknęła Ivy. – Wysoki i ma ładny uśmiech. O, a ten szatyn to już w ogóle. Te dołeczki! Och, spojrzał na mnie! A nie, jednak nie, to tylko jakiś jego kolega, siedzi przy stoliku za tobą. Ale też niebrzydki… Ugh, wycofuję. Ma strasznie duży nos, wygląda jakby zajmował pół jego twarzy, w dodatku podczas oddychania żył własnym życiem… Hermiono, czy ty mnie słuchasz? – zdenerwowała się, gdy nie odpowiadałam.
Parsknęłam śmiechem.
– Oczywiście. Mówiłaś o nosie, który żyje własnym życiem.
– No bo tak jest. Zresztą sama zobacz.
Niechętnie odwróciłam głowę i spojrzałam na wskazanego przez Ivy chłopaka. Miał przydługie, lekko kręcone, brązowe włosy, pociągłą twarz oraz duże oczy, jednak jego nos był w sumie w porządku.
Westchnęłam.
– Chyba za bardzo skupiasz się na aparycji, Ivy – stwierdziłam i pochyliłam głowę nad notatkami.
– Ona też odgrywa dużą rolę. Jestem przeciwna stwierdzeniu, że „wygląd w związku się nie liczy”. Jeśli facet mi się nie podoba – panu dziękujemy.
– Nie twierdzę, że wzajemna atrakcyjność w związku nie jest potrzebna – powiedziałam cicho – ale nawet najprzystojniejszy chłopak może okazać się kompletnym gburem.
– Tak jak Teodor?
– Co?!
Rozejrzałam się szybko w poszukiwaniu pani Pince. Gdy nie dostrzegłam jej, nachyliłam się w stronę Ivy.
– O czym ty mówisz? – spytałam zduszonym głosem.
Ivy wzruszyła ramionami.
– Przystojny jest, i to cholernie, ale z tego, co mówisz, kompletny idiota – stwierdziła.
Poczułam uderzenie gorąca.
– Według mnie Nott wygląda przeciętnie – oświadczyłam wyniośle. – Posiada ogromną wiedzę, jest elokwentny, ale ma parszywy charakter.
– Może źle go oceniasz…
– Już zdążyłam go w jakimś stopniu poznać – przerwałam jej. – Zresztą za godzinę mam z nim korepetycje i jak znam życie, znowu nie obejdzie się bez kpin czy uwag.
To było prawdą jedynie w połowie. Na naszych dodatkowych zajęciach Teodor zawsze skupiał się na tym, bym poprawnie wykonała ćwiczenie, koncentrował się jedynie na transmutacji. Wtedy nie kpił sobie, choć niekiedy zdarzało mu się to, jednak bardzo rzadko. Wyżywał się na mnie po korepetycjach, a ja odpłacałam mu pięknym za nadobne.
Krukonka znowu wzruszyła ramionami.
– Jak uważasz. Po której on stoi stronie? Po naszej czy Czarnego Pana?
– Nie mam pojęcia – przyznałam. – Nie rozmawiałam z nim o wojnie. Jakoś żadne z nas nie zaczęło tego tematu, nie miałam z czego wywnioskować jego stanowiska. Zresztą nawet gdyby był na usługach Voldemorta, nie powiedziałby mi.
Ivy nachyliła się w moją stronę.
– Hermiono, wracając do naszej rozmowy… Co z Dumbledore’em? On ma w ogóle jakąś strategię?
I znowu zeszłyśmy na niepewny tor.
Owszem, zwróciłam uwagę na to, jak wyraziła się dziewczyna. Po naszej stronie. Czyli była za Zakonem, a przeciw Voldemortowi. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie ufałam dziewczynie w tej kwestii. W innych – być może, nie miałam jeszcze okazji sprawdzić. W kwestii wojny – nie.
Nie mogłam jej przecież nic powiedzieć. Nawet jeśli w pewnym stopniu czułam się nie fair wobec niej. Straciła brata, zabito go z rozkazu Voldemorta, a ja nawet nie mogłam jej nic powiedzieć o ewentualnym pomszczeniu go.
Za dużo utrudnień.
Westchnęłam.
– Nie mam pojęcia, Ivy – odrzekłam. – To, że trzymam się blisko Harry’ego Pottera, Wybrańca, Chłopca, Który Przeżył, nic nie znaczy. W dodatku sam Dumbledore nie wyjawia wszystkim na około swoich planów, jeśli w ogóle jakieś ma, choć podejrzewam, że ma, i to wiele. Przepraszam.
Dziewczyna machnęła ręką, uśmiechając się blado.
– Nieważne – rzuciła lekko. Nagle zamarła, wzrok zatrzymując gdzieś ponad moją głową. Zaniepokoiłam się trochę, lecz po chwili oczy dziewczyny zabłyszczały. Znów spojrzała na mnie. – Dumbledore Dumbledore’em, ale ten szatyn na mnie spojrzał!
Parsknęłam śmiechem, powracając do robienia notatek.

***
Po korepetycjach do pokoju wspólnego wróciłam przede wszystkim zła. Już na koniec zajęć, gdy Teodor nie omieszkał skomentować moich znikomych postępów oraz rzucić uwagi na temat stanu mojego zdrowia psychicznego, po raz pierwszy zagroziłam mu różdżką. Nie, nie tak jak na wrześniowej lekcji transmutacji.
Tamtego dnia byłam śmiertelnie poważna, a Teodor to zauważył, ponieważ nie odezwał się słowem, dopóki nie wyszłam z sali, trzaskając drzwiami.
Brakowało naprawdę niewiele, bym w końcu wypuściła w jego stronę jakąś klątwę.
Kpiny chłopaka stawały się coraz bardziej męczące. Pocieszał mnie jedynie fakt, że równie często udawało mi się odparować tak, by doprowadzić go do wściekłości.
W końcu opadłam na fotel przed kominkiem. Potarłam zmęczone oczy i ziewnęłam szeroko. O dziewiątej zaczynała się cisza nocna, a ja jako prefekt miałam obowiązek patrolowania korytarzy do jedenastej.
Tym razem jednak nie było ze mną Rona. Nasza ósemka prefektów wraz z prefektami naczelnymi ustalała rozkład patrolów na każdy tydzień. Niekiedy obchód przypadał mnie i chociażby Puchonowi Erniemu Macmillanowi na wtorek, a już innego dnia – Pansy Parkinson. Czasami wszyscy wymienialiśmy się. Gdy jakaś osoba miała za dużo nauki lub musiała zrobić coś ważnego. Tym sposobem na patrol w danym dniu mogła przyjść dwójka Krukonów, jeden Puchon i jeden Ślizgon. Między nami panowały luźne stosunki, z których byłam naprawdę bardzo zadowolona.
W tamten poniedziałek wraz z Erniem, Anną Rommel, prefektem Ravenclawu, a zarazem przewodniczącą Klubu Gargulkowego w Hogwarcie, oraz Draconem Malfoyem umówiliśmy się w Sali Wejściowej.
Ten ostatni już od początku tego roku szkolnego denerwował mnie w tej kwestii. Na umówiony patrol przyszedł dwa razy. Później już kompletnie olewał swoje obowiązki. Dlatego też, gdy obchód z nim przypadał komukolwiek, ten ktoś musiał wędrować mrocznymi korytarzami Hogwartu sam.
Tym razem miałam nadzieję, że Draco przyjdzie. Po ostatnich wydarzeniach wciąż czułam niepokój. Nie strach. Jedynie nieprzyjemne uczucie obserwowania.
Tamtego dnia byłam zła nie tylko na Notta, ale też na siebie. Kompletnie zapomniałam o kolacji u profesora Slughorna i nie zdążyłam ani wymienić się z kimś patrolem, ani nawet przeprosić nauczyciela eliksirów za swoją nieobecność.
Och, Ginny będzie mi to wypominać.
Ona również dostała zaproszenie, jak zawsze zresztą. Na ostatniej kolacji nie było jej, gdyż po prostu nie miała ochoty spędzić kilku godzin w gabinecie Slughorna. Neville Longbottom z kolei został zawalony pracami domowymi, więc także nie mógł przybyć. Tym razem oboje mieli przyjść, więc Ginny kilka razy upewniała się co do mnie, bo nie chciała cały wieczór siedzieć między moim kolegą z roku a Zabinim.
Biedna ruda. Już jej współczułam. Oczywiście nie Neville’a. Towarzystwa Blaise’a, ugh.
Kilka minut przed dziewiątą dotarłam do Wielkiej Sali. Przy jednej z pochodni już stał Ernie oraz Anna, rozmawiając o czymś z ożywieniem. Puchon był średniego wzrostu, tęgim blondynem. Nad małymi oczkami znajdowały się grube brwi, a szata opinała się na ciele chłopaka. Anna z kolei mogła pochwalić się urodą. Miała rudo-brązowe, długie, proste włosy, owalną twarz i jasną cerę. Okrągłe oczy ozdabiał wachlarz długich rzęs. Była smukła, choć nie bardzo wysoka.
Gdy już się z nimi przywitałam, rozejrzałam się chwilę.
Och, kogo brakowało?
– Gdzie jest Malfoy? – spytałam.
Anna wzruszyła ramionami.
– Wiesz, że ostatnio w ogóle nie przychodzi – odparła cicho. Była bardzo nieśmiałą dziewczyną, choć jak już zaczęło się z nią rozmowę, toczyła się ona naprawdę swobodnie.
Oczywiście miała rację. W sumie przyzwyczaiłam się już do nieobecności Dracona na patrolach, jednocześnie za rutynę przyjmując pytanie o to, gdzie on jest.
Ugh, Snape i ta jego niesprawiedliwość w wyborze prefektów.
Prychnęłam.
– Trudno, poradzimy sobie. Skoro… – zaczęłam, ale urwałam. Spojrzałam z niepokojem na Erniego, który uniósł wysoko brwi, spoglądając w moją stronę. – Co się stało? Ubrudziłam się gdzieś?
– Nie, po prostu McMillan przestraszył się twojej szopy.
Zaskoczona do granic możliwości, wyciągnęłam błyskawicznie różdżkę, odwróciłam się i skierowałam ją na właściciela głosu. Teraz to ja rozszerzyłam oczy, z wrażenia opuszczając rękę.
– NOTT?!
Chłopak stojący przede mną wzniósł oczy do nieba.
– Granger, znowu celowałaś we mnie różdżką – powiedział ze znudzeniem. – Na dziś może wystarczy, co?
– Co ty tu, na Merlina, robisz?
– Ciszej – fuknął. – Nauczyciele naskoczyli na Snape’a, że Draco to zły prefekt i tak dalej, dlatego trzeba było tę funkcję przydzielić komuś innemu. Padło na mnie. Dobra, Mcmillan i Rommel – macie lochy oraz piętra od pierwszego do czwartego. Granger, idziesz ze mną, bierzemy resztę.
Byłam tym wszystkim tak bardzo zaskoczona, że bez szemrania podążyłam na górę za Teodorem.

***

– Mogłabyś mnie przeprosić, nie sądzisz?
Założyłam ręce na piersiach.
– Za co tym razem?
Teodor rozejrzał się krótko po korytarzu piątego piętra, którym właśnie szliśmy.
– Już dwa razy celowałaś we mnie różdżką – powiedział jak do małego dziecka. – W dodatku byłaś naprawdę blisko rzucenia uroku. Mogłabyś przeprosić.
– Nie mam za co – odrzekłam wyniośle. – Zasłużyłeś sobie.
Teodor zaśmiał się gardłowo.
– Jasne. Czyżbyś nie cieszyła się z mojego towarzystwa? – spytał po chwili, przypatrując mi się uważnie.
O ile wcześniej patrzyłam Ślizgonowi w oczy, o tyle teraz odwróciłam wzrok.
I co miałam mu odpowiedzieć? Z jednej strony chłopak już działał mi na system nerwowy, jednak z drugiej… Jego obecność napawała mnie poczuciem bezpieczeństwa. Cieszyłam się, że Teodor idzie obok. Tak naprawdę.
– Zadajesz dziwne pytania – odparłam cierpko.
Parsknął śmiechem.
– Albo po prostu ty boisz się na nie odpowiedzieć.
Prychnęłam.
– Wcale nie – burknęłam.
– Czyżby?
– Nott…
I wtedy na końcu korytarza, zaraz przy jego skręcie, kilkadziesiąt stóp przed nami rozbłysło światło, błękitne niczym niebo o poranku. Padło na ściany, zalało podłogę, raziło w oczy. Nie było ono jednolite. Wyraźnie widziałam, że gdzieś tam ma swoje źródło, niemalże oślepiająco białe.
Pochodnie rzucały na ściany korytarza długie cienie. Ich ogień kłócił się z porażająco piękną jasnością. Odruchowo zatrzymałam się, mrużąc oczy. Jednocześnie zauważyłam, że Teodor zrobił to samo, dodatkowo osłaniając twarz ręką.
– Co się dzieje? – mruknęłam do niego.
Nim ten zdążył odpowiedzieć, błękitne światło rozbłysło raz jeszcze, by później zacząć pulsować. Jęknęłam, odwracając na chwilę twarz od światła. Sekundę później potężny blask zniknął, cienie pochodni na moment rozwiały się, a w naszą stronę podpłynęła błękitno-biała kula energii. To ona była źródłem światła. Zawisła w powietrzu w odległości półtorej stopy na wysokości moich oczu. Nie przypominała czystej światłości. Pulsowała, miała określony kształt, otaczała ją lekka, niebieska poświata, blask bił głównie od jej wnętrza, lecz jednocześnie można było na nią patrzeć bez obawy o swój wzrok.
– Co to jest? – odezwał się Teodor.
Spojrzałam na chłopaka. Ślizgon wpatrywał się z zaciekawieniem w kulę, której światło oświetlało jego twarz, jednocześnie odbijając się w oczach.
– Nie mam pojęcia – wymamrotałam. – Na czystą światłość to nie wygląda… Zwykła energia? Ona tak nie reaguje… – Zmarszczyłam brwi. – Chyba można tego dotknąć, prawda?
– Granger, nie! – zaprotestował Teodor, jednak ja już wyciągnęłam rękę w stronę kuli.
Ta w ostatniej chwili cofnęła się przed moim dotykiem. Prychnęłam z frustracją, a Teodor westchnął.
– Widzisz? Ono tego nie chce.
– Chodź tu – mruknęłam pod nosem, ignorując zaczepkę chłopaka. Znowu spróbowałam pochwycić światło, lecz to ponownie umknęło w tył.
– Chce, żebyśmy za tym poszli – powiedział Teodor.
Kula, jakby w odpowiedzi, mocniej zapulsowała.
Spojrzałam karcąco na czarnowłosego.
– Musimy dokończyć patrol – fuknęłam.
Ten znowu wzniósł oczy do nieba.
– Granger, nikt nie zauważy naszej nieobecności, Macmillan i Rommel są na innych piętrach. Zresztą mamy jeszcze jakieś dwie godziny, bo w Sali Wejściowej spotykamy się dopiero o jedenastej.
Zawahałam się.
Bardzo pragnęłam iść za tą kulą i sprawdzić, gdzie zamierza nas zaprowadzić. Jednak nie chciałam też opuszczać patrolu. Postępowanie jak Malfoy nie wchodziło w grę.
Teodor, widząc moją niepewność, stanął przede mną, tak bym na niego spojrzała.
– Granger, nic ci się nie stanie, nie pójdziesz do piekła za niedokończenie patrolu – powiedział. – A my nie wiemy, co to jest, o co temu czemuś chodzi, więc… Rusz się.
Dwa ostatnie słowa sprowadziły mnie na ziemię. Prychnęłam i ruszyłam za kulą, która – pulsując radośnie – podążyła w głąb korytarza.
– To był bardzo zły pomysł – syknęłam w stronę Teodora, kiedy ten zrównał się ze mną.
Chłopak jedynie wywrócił oczyma.

***
Stanęliśmy przed ścianą kamienną ścianą korytarza szóstego piętra, za którą przed chwilą zniknęła kula.
– I co teraz? – spytałam.
Teodor zmarszczył brwi.
– Musimy jakoś przez to przejść – mruknął z zastanowieniem. – Tylko… jak?
Cofnęłam się krok i przyjrzałam ścianie. Nie zauważyłam na niej nic niezwykłego, żadnego charakterystycznego zadrapania, plamy. Czegoś, co dałoby nam jakąś wskazówkę. W końcu Teodor wyjął różdżkę, skierował ją na mur i powiedział:
Pokaż się.
Wydałam zduszony okrzyk, odskakując w tył, gdy nagle na ścianie pojawił się rząd liczb, jakby wyryty niewidzialną ręką, ładnym, prostym pismem.

13 1 0 8 5 2 3 21 1

– Co one oznaczają? – rzucił Teodor.
Przesunęłam palcami po liczbach. Wzruszyłam ramionami.
– Na datę to nie wygląda – powiedziałam cicho. Posłałam swoje myśli ku wszelkim informacjom na temat numerologii, jakie pochłonęłam w ciągu sześciu lat nauki tego przedmiotu. – Może trzeba podmienić cyfry na litery alfabetu? Jednak czym wtedy jest zero?
Musnęłam opuszkami palców liczby i wtedy pod nimi ukazał się jeszcze jeden napis, tym razem układający się w słowa.

13 1 0 8 5 2 3 21 1
Świat bez magii jest zadziwiająco poukładany

Rozszerzyłam oczy ze zdumienia. Spojrzałam na Teodora, a ten zerknął na mnie, równie zdziwiony jak ja.
– Czyli… mugole? – spytałam niepewnie samej siebie. – Coś związanego z niemagicznym światem? A jednocześnie z numerologią… Numerologią czyli zwykłą matematyką! Skoro mugolska matematyka, to mugolskie zapisy cyfr, wzory, matematycy…
Jeszcze raz spojrzałam na liczby i słowa, a moje myśli mknęły jak szalone.
– Trzynaście, zero, osiem… – mamrotałam pod nosem. – Pięć, jeden… trzy? Nie, to nie to… Świat bez magii jest zadziwiająco poukładany... A gdyby rosnąco? Zero, jeden, dwa, trzy… Nie no, zwykły porządek. Moment, są dwie jedynki… Zero, jeden, jeden, dwa, trzy…
I wtedy coś we mnie zaskoczyło.
Uśmiechnęłam się szeroko.
– No pewnie, ciąg Fibonacciego! – zawołałam.
– Ciąg kogo? – spytał Teodor.
– Mugolskiego matematyka – rzuciłam, wyciągając różdżkę. Jej końcem zaczęłam przesuwać cyfry w odpowiedniej kolejności. – Każdy następny wyraz jest sumą dwóch poprzednich.

0 1 1 2 3 5 8 13 21
Świat bez magii jest zadziwiająco poukładany

Wszystkie znaki powoli zniknęły niczym wchłonięte przez ścianę. Na niej zaś sekundę później pojawiła się ciemna rysa. Linia ta pobiegła poziomo w prawo i w lewo, by później oba jej końce skręciły gwałtownie na dół, rodząc coś na kształt drzwi, jednak bez klamki ani zamka. Pchnęłam je lekko, a te bez najmniejszego oporu ustąpiły pod moim dotykiem.
Uśmiechnęłam się triumfalnie i spojrzałam na Teodora.
– Widzisz? Gdyby nie numerologia, nie dostalibyśmy się tutaj – powiedziałam z wyższością.
Chłopak jedynie założył ręce na piersiach, prychając cicho.
Pchnęłam drzwi mocniej. Ukazał nam się zarys korytarza, podobnego do pozostałych znajdujących się w zamku, jednak o wiele węższy. Obok siebie mogły iść jednocześnie najwyżej trzy osoby.
Przeszłam pierwsza przez drzwi, a Teodor ruszył za mną, zamykając je cicho. Pogrążyła nas niemalże nieprzenikniona ciemność. Wyjęliśmy różdżki – już po chwili ich końce jarzyły się, rozganiając mrok.
Po prawej stronie zauważyłam rząd kamiennych pochodni, wtedy zgaszonych. Po lewej były łukowate okna, takie jak inne w Hogwarcie. Odwróciłam się, by spojrzeć na przejście.
Znikło, a ściana wyglądała na nietkniętą.
Przełknęłam ślinę. To źle wróżyło.
Ruszyliśmy powoli korytarzem, rozglądając się na wszystkie strony.
– Gdzie się podziała ta kula? – spytałam.
Teodor wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia. Może pomyślała, że skoro nas tu doprowadziła, to sami sobie poradzimy?
– Ta kula nie myśli.
– Skąd wiesz? Nawet nie mamy pojęcia, czym ona jest. Może posiada świadomość.
– Na razie przyjmujemy, że przedmioty – nawet latające – nie myślą. Nota bene tak jak ty.
– Granger!
– Tak?
– Gdzie my w ogóle jesteśmy?
Też zaczęłam się nad tym zastanawiać. Na początku pomyślałam o jednym z tajnych przejść. Nie przypominałam sobie jednak, by Harry kiedykolwiek rozwiązywał zagadki numerologiczno-matematyczne. Nie używał tego przejścia, nie mogło go być na Mapie, a przecież okularnik już tyle czasu tak zachłannie ją studiował.
Chyba że o tym korytarzu nikt nie wie – przemknęło mi przez głowę. To było możliwe, sądząc po potężnej warstwie kurzu osadzonej na posadzce oraz pochodniach.
I wtedy znowu coś we mnie zaskoczyło.
– Myślę – odparłam powoli po chwili – że to opuszczona część zamku. Kiedyś były tu sale lekcyjne, jednak w tysiąc siedemset osiemdziesiątym czwartym roku Płomień Bernarda…
– Czyj Płomień? – przerwał mi Teodor.
– Bernarda. Wiadomo, że wynalazł go Bernard, lecz jego nazwiska nikt nie zna, bo było za długie do zapamiętania. Ogień ten – paradoksalnie – można ugasić jedynie mocnym alkoholem, co najmniej sześćdziesięcioprocentowym. Z pozoru nie różni się niczym od tego zwykłego – oczywiście jedynie tym, że zwykła woda na niego nie działa. Dlatego jest taki niebezpieczny. Kiedyś uczono w Hogwarcie rozniecać go, w dodatku niektóre mikstury mogą być warzone jedynie na nim. W każdym razie: w tysiąc siedemset osiemdziesiątym czwartym Płomień Bernarda wymknął się spod kontroli na lekcji zaklęć. Zniszczył trzy klasy, były umieszczone zbyt blisko siebie. Oczywiście nikt nie został poparzony. Niestety, tylko jedna sala ocalała, ponieważ znajdowała się daleko. Zniszczeń po Płomieniu Bernarda nie można odtworzyć. To coś jak Szatańska Pożoga, tylko o wiele mniej niszczycielski, no i można nad nim w większym stopniu zapanować. A że trafiła się jakaś wyjątkowo nieumiejętna osoba… – Westchnęłam. – Tę część zamku zamknięto, a sale przeniesiono na niższe piętra. Uczniom ponoć bardzo się to spodobało, ponieważ mieli dość tłoku w tym korytarzu. Widzisz, jaki jest wąski? A znajdowały się tu aż cztery klasy!
Zauważyłam, że Teodor zmarszczył brwi.
– W takim razie gdzie one są?
Nim zdążyłam odpowiedzieć, ze ściany po prawej tuż przed nami wyłoniła się lśniąca kula, która doprowadziła nas do tego korytarza. Przystanęliśmy, czekając na jej ruch. Ona tymczasem podpłynęła jakieś czterdzieści stóp w głąb korytarza, ukazując jego zakręt w prawo.
– Chyba tam – powiedziałam.
Ruszyliśmy z Teodorem pod przewodnictwem kuli, która leciała powoli do przodu, miarowo pulsując i zarazem oświetlając nam dalszą drogę.
– Nie poszłaś na kolację u Slughorna – stwierdził Ślizgon po chwili.
– Ty też nie – odparłam cicho. – Dlaczego?
Zerknęłam na niego kątem oka.
Wtedy, w świetle różdżki, twarz Notta nabierała jeszcze ostrzejszych rysów. Nos i tak duży wydawał się większy, a szczęka szersza. W tamtej chwili też po raz kolejny zwróciłam uwagę na jego włosy. Były rozwichrzone tak samo jak Harry’ego i podejrzewałam, że nawet gdyby Teodor chciał je przygładzić, te nie poddałyby się dłoniom chłopaka.
Przez moją głowę przeleciała myśl, jak on postrzega mnie.
Hermiono, ogarnij się. Dobrze? Nie skupiaj się tak na nim.
Racja.
– Snape po naszych dzisiejszych korepetycjach złapał mnie w pokoju wspólnym – rzekł. – Oznajmił, że przejmuję funkcję Dracona. Nie mogłem oddać dzisiejszego patrolu Parkinson, bo oberwała szlaban od McGonagall, w dodatku nie chciało mi się szukać kogoś innego. Musiałem iść. A dlaczego TY nie jesteś u Slughorna?
Spuściłam wzrok, zawstydzona.
– Całkowicie zapomniałam o tej kolacji i nie miałam czasu, by z kimś wymienić się patrolem – wymamrotałam.
Zbliżyliśmy się do zakrętu, prawie w niego wchodząc.
Teodor zaśmiał się gardłowo.
– Granger, z tobą naprawdę jest coraz gorzej.
Przystanęłam, patrząc na chłopaka z irytacją.
– Nott, albo idziesz dowiedzieć się, co ma do nas ta kula, albo ze mnie kpisz. Nie łączymy tych dwóch opcji.
– A jeśli je połączę?
– Czerpiesz dziką satysfakcję z droczenia się ze mną – stwierdziłam.
– Ja nazywam to raczej doprowadzeniem do szału – sprostował Teodor.
Rzuciłam mu litościwe spojrzenie. Znowu ruszyliśmy korytarzem, wychodząc już z zakrętu.
– Na pew… Merlinie… – wymamrotałam, zatrzymując się gwałtownie.
Ta część korytarza nie różniła się niczym od poprzedniej – z wyjątkiem tego, że na posadzce i ścianach widniały brunatne plamy jakby…
– Czy to krew? – szepnęłam.
Jedna ze smug ciągnęła się po podłodze w stronę zakrętu korytarza, by później nagle się urwać. Po lewej pod oknem, którego szyba była rozbita, dostrzegłam spory rozbryzg. Dodatkowo po prawej pochodnia była strzaskana. Kamienne odłamki jej rozwalonej połowy leżały na posadzce kilka stóp dalej.
Gdzieś w zakamarkach mojego umysłu znowu zabrzmiał ciężki, złowieszczy śmiech.
Teodor również się zatrzymał, rozszerzonymi oczyma wpatrując się w ślady.
– O cholera.
Z trudem odrywając wzrok od ciemnych plam, spojrzałam z niepokojem na Ślizgona.
– Tutaj wydarzyło się coś niedobrego, mam bardzo złe przeczucia – szepnęłam, jakby bojąc się, że ktoś niepowołany mnie usłyszy, choć przecież byliśmy tam sami.
Przed oczami znów stanął mi widok kałuż krwi.
Nie, nie, nie, nie chcę takiej śmierci…
Wzdrygnęłam się.
Chłopak odetchnął ciężko.
– Nie, Granger, idziemy dalej – rzekł twardo. Kątem oka zobaczyłam, że kula zapulsowała, potwierdzając jego słowa.
Za dużo pytań! UCIEKAJ…
Z trudem przełknęłam ślinę.
Mam bardzo złe przeczucia.
Z wahaniem kiwnęłam jednak głową.
Im dalej szliśmy, tym mniej plam znaleźliśmy. Jedynie na ścianach widać było ślady jakby po zaklęciach. Albo czar osmalił mur, albo wybił w nim dziurę wielkości zaciśniętej pięści. Niekiedy szyba była zbita lub pochodnia strzaskana, tak jak ta pierwsza, którą napotkaliśmy. Po chwili naszym oczom po prawej ukazał się rząd drzwi, ustawionych w odległości niecałej stopy od siebie.
A właściwie to, co z nich zostało.
Każde były całkowicie spalone. Płomień Bernarda zrobił swoje. Przez dziury widzieliśmy zrujnowane wnętrza klas. Nic nie ocalało. Ogień pochłonął wszystko, co stanęło na jego drodze.
– Brawa dla geniusza, który był aż tak nieostrożny – mruknął Teodor.
Parsknęłam śmiechem.
Po kilku chwilach ujrzeliśmy wąskie, kamienne schody prowadzące na górę. Kula szybko popłynęła na piętro.
– Prowadzi nas do tej ocalałej klasy – wymamrotałam.
Mój korepetytor kiwnął głową i od razu ruszył schodami. W chwili, gdy dotknął stopą pierwszego z nich, chwyciłam go mocno za przegub ręki, w której trzymał różdżkę, i pociągnęłam na dół. Spojrzał na mnie z furią.
– Granger!
– Popatrz!
Wskazałam na schody. Kiedy Teodor również na nie spojrzał, od razu odsunął się od nich, stając obok mnie.
Na każdym stopniu była brunatna smuga. Tak jakby ktoś coś po nich ciągnął.
Coś lub kogoś.
Zakręciło mi się w głowie.
– To nie był dobry pomysł – powiedziałam cicho. – Nie powinniśmy opuszczać patrolu.
Teodor nie odzywał się przez chwilę.
– Trudno, idziemy tam – rzekł w końcu.
Znowu przytrzymałam go za przegub.
– Jesteś nierozsądny! – zawołałam.
– No to zostań tu jeśli chcesz! Ja idę – odparł, próbując wyrwać rękę z moje uścisku. Nie puściłam jej jednak.
– Czy ty w ogóle myślisz?!
– Granger, zaszliśmy już tutaj, po co wracać? – spytał, wolną dłonią wskazując schody.
– Nie wiesz, co tam jest!
– Wiem. Ocalała po pożarze sprzed dwustu lat klasa.
– Może stać ci się krzywda! – krzyknęłam w końcu.
– A od kiedy ty się tak o mnie troszczysz, co, Granger? – warknął zdenerwowany już Teodor.
Gwałtownie odrzuciłam jego rękę.
– Zachowujesz się lekkomyślnie, Nott – stwierdziłam z pogardą, po czym wyminęłam go i uważając, by nie nadepnąć na brunatne plamy, zaczęłam wspinać się po schodach.
– Granger!
Moje serce biło jak szalone, a oddech nie chciał się uspokoić.
Przez pytanie Teodora.
Na Merlina, wcale się o niego nie troszczyłam! A przynajmniej nie bardziej niż o innych. Po prostu taka byłam, że martwiłam się o każdego, jeśli groziło mu ewentualne niebezpieczeństwo.
Prawda?
Prawda, Hermiono, prawda. Chociaż nie jesteś do końca przekonana, co?
Nie, nie byłam. Ale nie miałam już czasu się nad tym zastanawiać, gdyż wraz z Teodorem stanęliśmy naprzeciw drewnianych, nietkniętych przez ogień drzwi. Chwyciłam klamkę, – chłód metalu spowodował dreszcze przechodzące od dłoni w górę ręki aż do pleców – i nacisnęłam ją. Drzwi nie ustąpiły. Szarpnęłam nią raz jeszcze.
Na nic. Teodor tymczasem uniósł różdżkę.
Alohomora.
Nic w zamku nie szczęknęło, nie poruszyło się. Zmarszczyłam brwi.
– Najwyraźniej obłożono je zaklęciami chroniącymi. Alohomora i tym podobne nie dadzą rady – powiedziałam.
Teodor oparł się o ścianę.
– No to jesteśmy w lesie.
– Musi być jakieś wyjście – zaprzeczyłam.
– Skoro rzucono na nie zaklęcia chroniące – nie ma.
Zacisnęłam usta, zastanawiając się nad tym szybko.
Skoro zaklęcia nie… Może eliksir? Ugh, nie mamy tutaj żadnego eliksiru. Może jakieś pnącza dałyby radę! Oplotłyby drzwi i… Nie mamy pnączy. Transmutacja? Ale co, podkop? Zamek może…
I wtedy w moim umyśle zapaliła się lampka.
Podekscytowana pomysłem, który właśnie wpadł mi do głowy, spojrzałam błyskawicznie na Teodora.
– Czytałeś może ostatnią pracę Marka Troubsa? – spytałam drżącym głosem.
Chłopak najpierw uniósł brwi, a później odsunął się od ściany.
– Czytałem, ale…
– Wypróbuj ją. Zamień zamek w kulkę – przerwałam mu.
– Troubs nie jest pewien, czy czar działa na każde zaklęcie chroniące – zaprotestował.
– Trudno. Co ci szkodzi?
– Nie wiemy, jak te zaklęcia ochronne zareagują na obecność transmutacji.
– Po prostu to zrób!
– Sama to zrób!
– Wiesz, że ja mam problemy z transmutacją!
– Och, no dobra!
Chłopak skierował różdżkę na zamek, a ja prosiłam w myślach, by się udało.
Jak powszechnie było wiadome, zaklęć ochronnych nie dało się obejść zwykłą Alohomorą czy innymi tego typu czarami. Tylko naprawdę potężna magia sobie radziła, najczęściej niestety ta nielegalna. Mark Troubs stwierdził, że transmutacja w pewnych swoich aspektach daleko odbiega od zwykłych zaklęć. Jej struktura była inna. Dlatego też po wielu eksperymentach udało mu się wynaleźć czar, dzięki któremu pojawiała się możliwość obejścia ochrony otaczającej dany przedmiot. Zwykłą kłódkę wcześniej przez niego zaklętą bez przeszkód przetransmutował w liść. To w dużym stopniu potwierdziło jego teorię.
Ja natomiast podejrzewałam, że z powodzeniem Teodor mógłby przekształcić zamek w drzwiach chociażby w kulkę metalu.
Po kilku sekundach z różdżki czarnowłosego wysunął się jasnozielony promień. Owinął się wokół klamki, by później wniknąć w dziurkę od klucza.
Wstrzymałam oddech.
Usłyszałam ciche szczęknięcie, a potem na posadzce wylądowała drobna, metalowa kulka, która po sekundzie potoczyła się w stronę schodów i stopień po stopniu zleciała na dół.
Wypuściłam głośno powietrze z płuc i uśmiechnęłam się szeroko.
Udało się.
Teodor spojrzał na mnie z triumfem.
– Widzisz? Gdyby nie transmutacja, nie dostalibyśmy się tutaj. Tym razem numerologia nie pomogła.
Zmrużyłam oczy.
– Jesteś bezczelny – stwierdziłam.
I wtedy Teodor nacisnął klamkę, otwierając drzwi.
A chwilową ciszę, która nas spowiła, rozdarł mój szept:
– Na bogów…


Empatia

12 komentarzy:

  1. Aaaa! Nie kończy się rozdziałów takimi wrednymi cliffhangerami, na Salazara!

    Co jest za tymi drzwiami?!

    Btw. Droga autorko, rozkręcasz się - ten rozdział by naprawdę dobry. Zbrodnia, tajemnica, mniam... No i oczywiście mój ulubiony pairing, czyli Hermiona/Teo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Początkowo ten rozdział miał być rozdziałem dziewiątym i miałam w nim zmieścić opis tamtej klasy, ale w końcu uznałam, że byłby za długi xd
      Bardzo dziękuję za opinię :)
      Pozdrawiam,
      Empatia

      Usuń
  2. Przyznam szczerze, że pierwszy raz trafiłam na taki paring. Myślałam, że będzie to odmianą jakże szablonowego Dramione i muszę ci powiedzieć, że BARDZO miło mnie zaskoczyłaś :) Oryginalna akcja, świetne pomysły i tajemna - czegóż chcieć więcej? Z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały. Pozdrawiam i życzę weny, Aiko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja za to bardzo, bardzo dziękuję za miłe słowa :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. To, co najbardziej lubię w Twoim opowiadaniu to to, że nie skupiasz się tylko na relacjach Hermiona/Teodor. Oprócz skomplikowanego opisu ich uczuć czy wzajemnych kontaktów znaleźć tu można coś o wiele ważniejszego - akcję, które pędzi jak górski potok.
    Ogień Bernarda to rewelacyjny pomysł. Idealnie wpasowuje się w kanon. Tak samo jak dwie zagadki/pułapki, które musieli pokonać by dostać się do sali.
    Wiesz, oczywiście, że to nieładniek ończyć w takim momencie? Autorzy opowiadań po prostu kochają urywać w ten sposób. Rozumiem to, ale strasznie chciałabym wiedzieć co oni znaleźli w tej klasie.
    Trupa? Wysuszony szkielet? A może Dumbledore'a?
    Mam przeczucie, że ocalała klasa i plamy krwi wiążą się jakoś z duchem, którego Hermiona psotkała już wcześniej.
    Czekam na następny rozdział. Jestem pewna, że cokolwiek się w nim wydarzy, mile mnie zaskoczysz. Twoje opowiadanie jest absolutnie nieprzewidywalne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że tak mówisz. Akcji będzie jeszcze sporo, no i niedługo czeka nas Konkurs :)
      Zawsze sądziłam, że Rowling pozwoliła nam jedynie liznąć trochę świat Harry'ego. Nie wyjaśniła wielu rzeczy, dlatego teraz pozwalam sobie co niego dopowiedzieć, jednocześnie nie zmieniając ważniejszych zasad magii ^^
      Bardzo dziękuję za opinię :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Twój blog znajduje się w kolejce ocenialni Krytyczne Oceniające, dlatego prosimy o wyrażenie swojej opinii w sondzie na temat oceny treści opowiadań:
    http://sonda.hanzo.pl/sondy,163659,tXz1.html Z góry dziękujemy za pomoc.

    * krytyczne-oceniajace.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. Nooo, teraz to naprawdę zapowiada się niesamowicie ciekawie, Ciocia Fedora bardzo lubi mroczne klimaty. :D W co Ty ich pakujesz? :P Lecę czytać dalej.

    Pozdrawiam,
    [une-crime-parfait]

    PS Przepraszam za opóźnienie w komentowaniu, nie było mnie.

    OdpowiedzUsuń
  6. *-* Jestem zniewolona Twoimi slowami.

    OdpowiedzUsuń
  7. Takie cisnienie i adrenalina ...ooooo akcja ze az sama sie balam xd glupia jestem ;((
    Ginny

    OdpowiedzUsuń
  8. No i dupa, nie wytrzymałam, a powtarzałam sobie, pod każdym postem będę pisać komentarz, i co? to TWOJA wina >( jakbys nie miala takiego talentu, pomyslu, akcji, napietych końcówek to bym wytrwała w swoim postanowieniu.. ale cóż blog jest niesamowity. Każdy szczegół dopracowany, relacja Teo - Herma powoli się rozwija, ale każdy moment z tą dwójką jest, jak najsmaczniejszy pączek ;D nowe tajemnice, kody? wow, co jest w sali? lece dalej!! jeszcze dzis to skoncze, a jak!

    OdpowiedzUsuń
  9. Tam sa trupy prawda ?! A ten brat Ivy to ten duch ktory ukazal sie hermionie a to te dowody tak ?!

    OdpowiedzUsuń

Za spam gryzę.

Obserwatorzy

Informacje

Belka: Empatia
Treść: Empatia
Szablon: Empatia; kredyty: emmawatsonfan.net, scatterflee.deviantart.com, breatherain.blogspot.com
Favikonka: by-elfaba.blogspot.com
Słowa na szablonie: Red - 'Lost'
Zabrania się kopiowania czegokolwiek. Inaczej poucinam rączki.