To, co wyznała mi Ivy, niczego
nie zmieniło w naszych relacjach. Jedynie często zastanawiałam się, jak
blondynka może być tak radosna, pełna życia w obliczu takiej tragedii?
Ugh, Hermiono. Przeżywasz to bardziej od niej.
Może właśnie dlatego
Ivy tak tryskała energią? Może chciała wyprzeć tym samym bolesną świadomość
straty? Może dzięki temu chciała odegnać ponure myśli?
Podziwiałam ją. Za tę
wolę normalnego życia. Nigdy nie podejrzewałabym Ivy o tak ponurą historię!
Gdyby mi nie powiedziała, nadal nawet bym w ten sposób o niej nie pomyślała. W
dodatku ona nie mówiła tego każdej napotkanej osobie. Nie „chwaliła się” tym. Powiedziała
Rogerowi, ale to było naturalne, w końcu się przyjaźnili. No i poinformowała
też mnie. Na Merlina, mnie! Dowiedziałam się od niej samej tak prywatnej,
delikatnej sprawie! W dodatku zasugerowała, że jestem jej przyjaciółką. Kimś
tak bliskim jak Roger.
Och, Ivy. Jesteś niezwykła, wiesz?
W poniedziałkowy
wieczór siedziałyśmy z Krukonką w przytulnej bibliotece gdzieś w centrum mojego
królestwa. Na moment odrzuciłam swój stolik, pokornie dając się usadzić
blondynce niedaleko – według niej – przystojnych chłopaków z Hufflepuffu. Już
od dłuższego czasu starała się zwrócić na siebie ich uwagę, lecz z marnym
skutkiem. Podczas gdy ona ciągle spoglądała w stronę Puchonów, ja zajmowałam
się robieniem notatek z ostatniego rozdziału książki od profesor Burbage.
Odkurzacze, pralki, zmywarki – czyli jak mugole radzili sobie z podstawowymi domowymi
czynnościami.
– Ten blondyn jest
niezły – mruknęła Ivy. – Wysoki i ma ładny uśmiech. O, a ten szatyn to już w
ogóle. Te dołeczki! Och, spojrzał na mnie! A nie, jednak nie, to tylko jakiś
jego kolega, siedzi przy stoliku za tobą. Ale też niebrzydki… Ugh, wycofuję. Ma
strasznie duży nos, wygląda jakby zajmował pół jego twarzy, w dodatku podczas
oddychania żył własnym życiem… Hermiono, czy ty mnie słuchasz? – zdenerwowała
się, gdy nie odpowiadałam.
Parsknęłam śmiechem.
– Oczywiście. Mówiłaś
o nosie, który żyje własnym życiem.
– No bo tak jest.
Zresztą sama zobacz.
Niechętnie odwróciłam
głowę i spojrzałam na wskazanego przez Ivy chłopaka. Miał przydługie, lekko
kręcone, brązowe włosy, pociągłą twarz oraz duże oczy, jednak jego nos był w
sumie w porządku.
Westchnęłam.
– Chyba za bardzo
skupiasz się na aparycji, Ivy – stwierdziłam i pochyliłam głowę nad notatkami.
– Ona też odgrywa dużą
rolę. Jestem przeciwna stwierdzeniu, że „wygląd w związku się nie liczy”. Jeśli
facet mi się nie podoba – panu dziękujemy.
– Nie twierdzę, że
wzajemna atrakcyjność w związku nie jest potrzebna – powiedziałam cicho – ale
nawet najprzystojniejszy chłopak może okazać się kompletnym gburem.
– Tak jak Teodor?
– Co?!
Rozejrzałam się szybko
w poszukiwaniu pani Pince. Gdy nie dostrzegłam jej, nachyliłam się w stronę
Ivy.
– O czym ty mówisz? –
spytałam zduszonym głosem.
Ivy wzruszyła
ramionami.
– Przystojny jest, i
to cholernie, ale z tego, co mówisz, kompletny idiota – stwierdziła.
Poczułam uderzenie
gorąca.
– Według mnie Nott
wygląda przeciętnie – oświadczyłam wyniośle. – Posiada ogromną wiedzę, jest
elokwentny, ale ma parszywy charakter.
– Może źle go
oceniasz…
– Już zdążyłam go w
jakimś stopniu poznać – przerwałam jej. – Zresztą za godzinę mam z nim
korepetycje i jak znam życie, znowu nie obejdzie się bez kpin czy uwag.
To było prawdą jedynie
w połowie. Na naszych dodatkowych zajęciach Teodor zawsze skupiał się na tym,
bym poprawnie wykonała ćwiczenie, koncentrował się jedynie na transmutacji.
Wtedy nie kpił sobie, choć niekiedy zdarzało mu się to, jednak bardzo rzadko.
Wyżywał się na mnie po korepetycjach, a ja odpłacałam mu pięknym za nadobne.
Krukonka znowu
wzruszyła ramionami.
– Jak uważasz. Po
której on stoi stronie? Po naszej czy Czarnego Pana?
– Nie mam pojęcia –
przyznałam. – Nie rozmawiałam z nim o wojnie. Jakoś żadne z nas nie zaczęło
tego tematu, nie miałam z czego wywnioskować jego stanowiska. Zresztą nawet
gdyby był na usługach Voldemorta, nie powiedziałby mi.
Ivy nachyliła się w
moją stronę.
– Hermiono, wracając
do naszej rozmowy… Co z Dumbledore’em? On ma w ogóle jakąś strategię?
I znowu zeszłyśmy na
niepewny tor.
Owszem, zwróciłam
uwagę na to, jak wyraziła się dziewczyna. Po
naszej stronie. Czyli była za Zakonem, a przeciw Voldemortowi. Nie
zmieniało to jednak faktu, że nie ufałam dziewczynie w tej kwestii. W innych –
być może, nie miałam jeszcze okazji sprawdzić. W kwestii wojny – nie.
Nie mogłam jej
przecież nic powiedzieć. Nawet jeśli w pewnym stopniu czułam się nie fair wobec
niej. Straciła brata, zabito go z rozkazu Voldemorta, a ja nawet nie mogłam jej
nic powiedzieć o ewentualnym pomszczeniu go.
Za dużo utrudnień.
Westchnęłam.
– Nie mam pojęcia, Ivy
– odrzekłam. – To, że trzymam się blisko Harry’ego Pottera, Wybrańca, Chłopca,
Który Przeżył, nic nie znaczy. W dodatku sam Dumbledore nie wyjawia wszystkim
na około swoich planów, jeśli w ogóle jakieś ma, choć podejrzewam, że ma, i to
wiele. Przepraszam.
Dziewczyna machnęła
ręką, uśmiechając się blado.
– Nieważne – rzuciła
lekko. Nagle zamarła, wzrok zatrzymując gdzieś ponad moją głową. Zaniepokoiłam
się trochę, lecz po chwili oczy dziewczyny zabłyszczały. Znów spojrzała na
mnie. – Dumbledore Dumbledore’em, ale ten szatyn na mnie spojrzał!
Parsknęłam śmiechem,
powracając do robienia notatek.
***
Po korepetycjach do
pokoju wspólnego wróciłam przede wszystkim zła. Już na koniec zajęć, gdy Teodor
nie omieszkał skomentować moich znikomych postępów oraz rzucić uwagi na temat
stanu mojego zdrowia psychicznego, po raz pierwszy zagroziłam mu różdżką. Nie,
nie tak jak na wrześniowej lekcji transmutacji.
Tamtego dnia byłam
śmiertelnie poważna, a Teodor to zauważył, ponieważ nie odezwał się słowem,
dopóki nie wyszłam z sali, trzaskając drzwiami.
Brakowało naprawdę
niewiele, bym w końcu wypuściła w jego stronę jakąś klątwę.
Kpiny chłopaka stawały
się coraz bardziej męczące. Pocieszał mnie jedynie fakt, że równie często
udawało mi się odparować tak, by doprowadzić go do wściekłości.
W końcu opadłam na
fotel przed kominkiem. Potarłam zmęczone oczy i ziewnęłam szeroko. O dziewiątej
zaczynała się cisza nocna, a ja jako prefekt miałam obowiązek patrolowania
korytarzy do jedenastej.
Tym razem jednak nie
było ze mną Rona. Nasza ósemka prefektów wraz z prefektami naczelnymi ustalała
rozkład patrolów na każdy tydzień. Niekiedy obchód przypadał mnie i chociażby
Puchonowi Erniemu Macmillanowi na wtorek, a już innego dnia – Pansy Parkinson.
Czasami wszyscy wymienialiśmy się. Gdy jakaś osoba miała za dużo nauki lub
musiała zrobić coś ważnego. Tym sposobem na patrol w danym dniu mogła przyjść
dwójka Krukonów, jeden Puchon i jeden Ślizgon. Między nami panowały luźne
stosunki, z których byłam naprawdę bardzo zadowolona.
W tamten poniedziałek
wraz z Erniem, Anną Rommel, prefektem Ravenclawu, a zarazem przewodniczącą
Klubu Gargulkowego w Hogwarcie, oraz Draconem Malfoyem umówiliśmy się w Sali
Wejściowej.
Ten ostatni już od
początku tego roku szkolnego denerwował mnie w tej kwestii. Na umówiony patrol
przyszedł dwa razy. Później już kompletnie olewał swoje obowiązki. Dlatego też,
gdy obchód z nim przypadał komukolwiek, ten ktoś musiał wędrować mrocznymi
korytarzami Hogwartu sam.
Tym razem miałam
nadzieję, że Draco przyjdzie. Po ostatnich wydarzeniach wciąż czułam niepokój.
Nie strach. Jedynie nieprzyjemne uczucie obserwowania.
Tamtego dnia byłam zła
nie tylko na Notta, ale też na siebie. Kompletnie zapomniałam o kolacji u
profesora Slughorna i nie zdążyłam ani wymienić się z kimś patrolem, ani nawet
przeprosić nauczyciela eliksirów za swoją nieobecność.
Och, Ginny będzie mi to wypominać.
Ona również dostała
zaproszenie, jak zawsze zresztą. Na ostatniej kolacji nie było jej, gdyż po prostu
nie miała ochoty spędzić kilku godzin w gabinecie Slughorna. Neville Longbottom
z kolei został zawalony pracami domowymi, więc także nie mógł przybyć. Tym
razem oboje mieli przyjść, więc Ginny kilka razy upewniała się co do mnie, bo
nie chciała cały wieczór siedzieć między moim kolegą z roku a Zabinim.
Biedna ruda. Już jej
współczułam. Oczywiście nie Neville’a. Towarzystwa Blaise’a, ugh.
Kilka minut przed
dziewiątą dotarłam do Wielkiej Sali. Przy jednej z pochodni już stał Ernie oraz
Anna, rozmawiając o czymś z ożywieniem. Puchon był średniego wzrostu, tęgim
blondynem. Nad małymi oczkami znajdowały się grube brwi, a szata opinała się na
ciele chłopaka. Anna z kolei mogła pochwalić się urodą. Miała rudo-brązowe,
długie, proste włosy, owalną twarz i jasną cerę. Okrągłe oczy ozdabiał wachlarz
długich rzęs. Była smukła, choć nie bardzo wysoka.
Gdy już się z nimi
przywitałam, rozejrzałam się chwilę.
Och, kogo brakowało?
– Gdzie jest Malfoy? –
spytałam.
Anna wzruszyła
ramionami.
– Wiesz, że ostatnio w
ogóle nie przychodzi – odparła cicho. Była bardzo nieśmiałą dziewczyną, choć
jak już zaczęło się z nią rozmowę, toczyła się ona naprawdę swobodnie.
Oczywiście miała
rację. W sumie przyzwyczaiłam się już do nieobecności Dracona na patrolach,
jednocześnie za rutynę przyjmując pytanie o to, gdzie on jest.
Ugh, Snape i ta jego
niesprawiedliwość w wyborze prefektów.
Prychnęłam.
– Trudno, poradzimy
sobie. Skoro… – zaczęłam, ale urwałam. Spojrzałam z niepokojem na Erniego,
który uniósł wysoko brwi, spoglądając w moją stronę. – Co się stało? Ubrudziłam
się gdzieś?
– Nie, po prostu McMillan
przestraszył się twojej szopy.
Zaskoczona do granic
możliwości, wyciągnęłam błyskawicznie różdżkę, odwróciłam się i skierowałam ją
na właściciela głosu. Teraz to ja rozszerzyłam oczy, z wrażenia opuszczając
rękę.
– NOTT?!
Chłopak stojący przede
mną wzniósł oczy do nieba.
– Granger, znowu
celowałaś we mnie różdżką – powiedział ze znudzeniem. – Na dziś może wystarczy,
co?
– Co ty tu, na
Merlina, robisz?
– Ciszej – fuknął. –
Nauczyciele naskoczyli na Snape’a, że Draco to zły prefekt i tak dalej, dlatego
trzeba było tę funkcję przydzielić komuś innemu. Padło na mnie. Dobra, Mcmillan
i Rommel – macie lochy oraz piętra od pierwszego do czwartego. Granger, idziesz
ze mną, bierzemy resztę.
Byłam tym wszystkim
tak bardzo zaskoczona, że bez szemrania podążyłam na górę za Teodorem.
***
– Mogłabyś mnie
przeprosić, nie sądzisz?
Założyłam ręce na
piersiach.
– Za co tym razem?
Teodor rozejrzał się
krótko po korytarzu piątego piętra, którym właśnie szliśmy.
– Już dwa razy
celowałaś we mnie różdżką – powiedział jak do małego dziecka. – W dodatku byłaś
naprawdę blisko rzucenia uroku. Mogłabyś przeprosić.
– Nie mam za co –
odrzekłam wyniośle. – Zasłużyłeś sobie.
Teodor zaśmiał się
gardłowo.
– Jasne. Czyżbyś nie
cieszyła się z mojego towarzystwa? – spytał po chwili, przypatrując mi się
uważnie.
O ile wcześniej
patrzyłam Ślizgonowi w oczy, o tyle teraz odwróciłam wzrok.
I co miałam mu odpowiedzieć?
Z jednej strony chłopak już działał mi na system nerwowy, jednak z drugiej…
Jego obecność napawała mnie poczuciem bezpieczeństwa. Cieszyłam się, że Teodor
idzie obok. Tak naprawdę.
– Zadajesz dziwne
pytania – odparłam cierpko.
Parsknął śmiechem.
– Albo po prostu ty
boisz się na nie odpowiedzieć.
Prychnęłam.
– Wcale nie –
burknęłam.
– Czyżby?
– Nott…
I wtedy na końcu
korytarza, zaraz przy jego skręcie, kilkadziesiąt stóp przed nami rozbłysło
światło, błękitne niczym niebo o poranku. Padło na ściany, zalało podłogę,
raziło w oczy. Nie było ono jednolite. Wyraźnie widziałam, że gdzieś tam ma
swoje źródło, niemalże oślepiająco białe.
Pochodnie rzucały na
ściany korytarza długie cienie. Ich ogień kłócił się z porażająco piękną
jasnością. Odruchowo zatrzymałam się, mrużąc oczy. Jednocześnie zauważyłam, że
Teodor zrobił to samo, dodatkowo osłaniając twarz ręką.
– Co się dzieje? –
mruknęłam do niego.
Nim ten zdążył
odpowiedzieć, błękitne światło rozbłysło raz jeszcze, by później zacząć
pulsować. Jęknęłam, odwracając na chwilę twarz od światła. Sekundę później
potężny blask zniknął, cienie pochodni na moment rozwiały się, a w naszą stronę
podpłynęła błękitno-biała kula energii. To ona była źródłem światła. Zawisła w
powietrzu w odległości półtorej stopy na wysokości moich oczu. Nie przypominała
czystej światłości. Pulsowała, miała określony kształt, otaczała ją lekka,
niebieska poświata, blask bił głównie od jej wnętrza, lecz jednocześnie można
było na nią patrzeć bez obawy o swój wzrok.
– Co to jest? – odezwał
się Teodor.
Spojrzałam na chłopaka.
Ślizgon wpatrywał się z zaciekawieniem w kulę, której światło oświetlało jego
twarz, jednocześnie odbijając się w oczach.
– Nie mam pojęcia –
wymamrotałam. – Na czystą światłość to nie wygląda… Zwykła energia? Ona tak nie
reaguje… – Zmarszczyłam brwi. – Chyba można tego dotknąć, prawda?
– Granger, nie! –
zaprotestował Teodor, jednak ja już wyciągnęłam rękę w stronę kuli.
Ta w ostatniej chwili
cofnęła się przed moim dotykiem. Prychnęłam z frustracją, a Teodor westchnął.
– Widzisz? Ono tego
nie chce.
– Chodź tu – mruknęłam
pod nosem, ignorując zaczepkę chłopaka. Znowu spróbowałam pochwycić światło,
lecz to ponownie umknęło w tył.
– Chce, żebyśmy za tym
poszli – powiedział Teodor.
Kula, jakby w
odpowiedzi, mocniej zapulsowała.
Spojrzałam karcąco na
czarnowłosego.
– Musimy dokończyć
patrol – fuknęłam.
Ten znowu wzniósł oczy
do nieba.
– Granger, nikt nie
zauważy naszej nieobecności, Macmillan i Rommel są na innych piętrach. Zresztą
mamy jeszcze jakieś dwie godziny, bo w Sali Wejściowej spotykamy się dopiero o
jedenastej.
Zawahałam się.
Bardzo pragnęłam iść
za tą kulą i sprawdzić, gdzie zamierza nas zaprowadzić. Jednak nie chciałam też
opuszczać patrolu. Postępowanie jak Malfoy nie wchodziło w grę.
Teodor, widząc moją
niepewność, stanął przede mną, tak bym na niego spojrzała.
– Granger, nic ci się
nie stanie, nie pójdziesz do piekła za niedokończenie patrolu – powiedział. – A
my nie wiemy, co to jest, o co temu czemuś chodzi, więc… Rusz się.
Dwa ostatnie słowa
sprowadziły mnie na ziemię. Prychnęłam i ruszyłam za kulą, która – pulsując
radośnie – podążyła w głąb korytarza.
– To był bardzo zły
pomysł – syknęłam w stronę Teodora, kiedy ten zrównał się ze mną.
Chłopak jedynie
wywrócił oczyma.
***
Stanęliśmy przed
ścianą kamienną ścianą korytarza szóstego piętra, za którą przed chwilą
zniknęła kula.
– I co teraz? –
spytałam.
Teodor zmarszczył
brwi.
– Musimy jakoś przez
to przejść – mruknął z zastanowieniem. – Tylko… jak?
Cofnęłam się krok i
przyjrzałam ścianie. Nie zauważyłam na niej nic niezwykłego, żadnego
charakterystycznego zadrapania, plamy. Czegoś, co dałoby nam jakąś wskazówkę. W
końcu Teodor wyjął różdżkę, skierował ją na mur i powiedział:
– Pokaż się.
Wydałam zduszony
okrzyk, odskakując w tył, gdy nagle na ścianie pojawił się rząd liczb, jakby
wyryty niewidzialną ręką, ładnym, prostym pismem.
13 1 0 8 5 2 3 21 1
– Co one oznaczają? –
rzucił Teodor.
Przesunęłam palcami po
liczbach. Wzruszyłam ramionami.
– Na datę to nie
wygląda – powiedziałam cicho. Posłałam swoje myśli ku wszelkim informacjom na
temat numerologii, jakie pochłonęłam w ciągu sześciu lat nauki tego przedmiotu.
– Może trzeba podmienić cyfry na litery alfabetu? Jednak czym wtedy jest zero?
Musnęłam opuszkami
palców liczby i wtedy pod nimi ukazał się jeszcze jeden napis, tym razem
układający się w słowa.
13 1 0 8 5 2 3 21 1
Świat bez magii jest zadziwiająco poukładany
Rozszerzyłam oczy ze
zdumienia. Spojrzałam na Teodora, a ten zerknął na mnie, równie zdziwiony jak
ja.
– Czyli… mugole? –
spytałam niepewnie samej siebie. – Coś związanego z niemagicznym światem? A
jednocześnie z numerologią… Numerologią czyli zwykłą matematyką! Skoro mugolska
matematyka, to mugolskie zapisy cyfr, wzory, matematycy…
Jeszcze raz spojrzałam
na liczby i słowa, a moje myśli mknęły jak szalone.
– Trzynaście, zero,
osiem… – mamrotałam pod nosem. – Pięć, jeden… trzy? Nie, to nie to… Świat bez
magii jest zadziwiająco poukładany...
A gdyby rosnąco? Zero, jeden, dwa, trzy… Nie no, zwykły porządek. Moment, są
dwie jedynki… Zero, jeden, jeden, dwa, trzy…
I wtedy coś we mnie
zaskoczyło.
Uśmiechnęłam się
szeroko.
– No pewnie, ciąg
Fibonacciego! – zawołałam.
– Ciąg kogo? – spytał
Teodor.
– Mugolskiego
matematyka – rzuciłam, wyciągając różdżkę. Jej końcem zaczęłam przesuwać cyfry
w odpowiedniej kolejności. – Każdy następny wyraz jest sumą dwóch poprzednich.
0 1 1 2 3 5 8 13 21
Świat bez magii jest zadziwiająco poukładany
Wszystkie znaki powoli
zniknęły niczym wchłonięte przez ścianę. Na niej zaś sekundę później pojawiła
się ciemna rysa. Linia ta pobiegła poziomo w prawo i w lewo, by później oba jej
końce skręciły gwałtownie na dół, rodząc coś na kształt drzwi, jednak bez
klamki ani zamka. Pchnęłam je lekko, a te bez najmniejszego oporu ustąpiły pod
moim dotykiem.
Uśmiechnęłam się
triumfalnie i spojrzałam na Teodora.
– Widzisz? Gdyby nie
numerologia, nie dostalibyśmy się tutaj – powiedziałam z wyższością.
Chłopak jedynie
założył ręce na piersiach, prychając cicho.
Pchnęłam drzwi mocniej.
Ukazał nam się zarys korytarza, podobnego do pozostałych znajdujących się w
zamku, jednak o wiele węższy. Obok siebie mogły iść jednocześnie najwyżej trzy
osoby.
Przeszłam pierwsza
przez drzwi, a Teodor ruszył za mną, zamykając je cicho. Pogrążyła nas niemalże
nieprzenikniona ciemność. Wyjęliśmy różdżki – już po chwili ich końce jarzyły
się, rozganiając mrok.
Po prawej stronie
zauważyłam rząd kamiennych pochodni, wtedy zgaszonych. Po lewej były łukowate
okna, takie jak inne w Hogwarcie. Odwróciłam się, by spojrzeć na przejście.
Znikło, a ściana
wyglądała na nietkniętą.
Przełknęłam ślinę. To
źle wróżyło.
Ruszyliśmy powoli
korytarzem, rozglądając się na wszystkie strony.
– Gdzie się podziała
ta kula? – spytałam.
Teodor wzruszył
ramionami.
– Nie mam pojęcia.
Może pomyślała, że skoro nas tu doprowadziła, to sami sobie poradzimy?
– Ta kula nie myśli.
– Skąd wiesz? Nawet
nie mamy pojęcia, czym ona jest. Może posiada świadomość.
– Na razie
przyjmujemy, że przedmioty – nawet latające – nie myślą. Nota bene tak jak ty.
– Granger!
– Tak?
– Gdzie my w ogóle
jesteśmy?
Też zaczęłam się nad
tym zastanawiać. Na początku pomyślałam o jednym z tajnych przejść. Nie
przypominałam sobie jednak, by Harry kiedykolwiek rozwiązywał zagadki
numerologiczno-matematyczne. Nie używał tego przejścia, nie mogło go być na
Mapie, a przecież okularnik już tyle czasu tak zachłannie ją studiował.
Chyba że o tym korytarzu nikt nie wie – przemknęło mi przez
głowę. To było możliwe, sądząc po potężnej warstwie kurzu osadzonej na posadzce
oraz pochodniach.
I wtedy znowu coś we
mnie zaskoczyło.
– Myślę – odparłam
powoli po chwili – że to opuszczona część zamku. Kiedyś były tu sale lekcyjne,
jednak w tysiąc siedemset osiemdziesiątym czwartym roku Płomień Bernarda…
– Czyj Płomień? –
przerwał mi Teodor.
– Bernarda. Wiadomo,
że wynalazł go Bernard, lecz jego nazwiska nikt nie zna, bo było za długie do
zapamiętania. Ogień ten – paradoksalnie – można ugasić jedynie mocnym
alkoholem, co najmniej sześćdziesięcioprocentowym. Z pozoru nie różni się
niczym od tego zwykłego – oczywiście jedynie tym, że zwykła woda na niego nie
działa. Dlatego jest taki niebezpieczny. Kiedyś uczono w Hogwarcie rozniecać
go, w dodatku niektóre mikstury mogą być warzone jedynie na nim. W każdym
razie: w tysiąc siedemset osiemdziesiątym czwartym Płomień Bernarda wymknął się
spod kontroli na lekcji zaklęć. Zniszczył trzy klasy, były umieszczone zbyt
blisko siebie. Oczywiście nikt nie został poparzony. Niestety, tylko jedna sala
ocalała, ponieważ znajdowała się daleko. Zniszczeń po Płomieniu Bernarda nie
można odtworzyć. To coś jak Szatańska Pożoga, tylko o wiele mniej
niszczycielski, no i można nad nim w większym stopniu zapanować. A że trafiła
się jakaś wyjątkowo nieumiejętna osoba… – Westchnęłam. – Tę część zamku
zamknięto, a sale przeniesiono na niższe piętra. Uczniom ponoć bardzo się to
spodobało, ponieważ mieli dość tłoku w tym korytarzu. Widzisz, jaki jest wąski?
A znajdowały się tu aż cztery klasy!
Zauważyłam, że Teodor
zmarszczył brwi.
– W takim razie gdzie
one są?
Nim zdążyłam
odpowiedzieć, ze ściany po prawej tuż przed nami wyłoniła się lśniąca kula,
która doprowadziła nas do tego korytarza. Przystanęliśmy, czekając na jej ruch.
Ona tymczasem podpłynęła jakieś czterdzieści stóp w głąb korytarza, ukazując
jego zakręt w prawo.
– Chyba tam –
powiedziałam.
Ruszyliśmy z Teodorem
pod przewodnictwem kuli, która leciała powoli do przodu, miarowo pulsując i
zarazem oświetlając nam dalszą drogę.
– Nie poszłaś na
kolację u Slughorna – stwierdził Ślizgon po chwili.
– Ty też nie –
odparłam cicho. – Dlaczego?
Zerknęłam na niego
kątem oka.
Wtedy, w świetle
różdżki, twarz Notta nabierała jeszcze ostrzejszych rysów. Nos i tak duży
wydawał się większy, a szczęka szersza. W tamtej chwili też po raz kolejny
zwróciłam uwagę na jego włosy. Były rozwichrzone tak samo jak Harry’ego i
podejrzewałam, że nawet gdyby Teodor chciał je przygładzić, te nie poddałyby
się dłoniom chłopaka.
Przez moją głowę
przeleciała myśl, jak on postrzega mnie.
Hermiono, ogarnij się. Dobrze? Nie skupiaj się tak na nim.
Racja.
– Snape po naszych
dzisiejszych korepetycjach złapał mnie w pokoju wspólnym – rzekł. – Oznajmił,
że przejmuję funkcję Dracona. Nie mogłem oddać dzisiejszego patrolu Parkinson,
bo oberwała szlaban od McGonagall, w dodatku nie chciało mi się szukać kogoś
innego. Musiałem iść. A dlaczego TY nie jesteś u Slughorna?
Spuściłam wzrok,
zawstydzona.
– Całkowicie
zapomniałam o tej kolacji i nie miałam czasu, by z kimś wymienić się patrolem –
wymamrotałam.
Zbliżyliśmy się do
zakrętu, prawie w niego wchodząc.
Teodor zaśmiał się
gardłowo.
– Granger, z tobą
naprawdę jest coraz gorzej.
Przystanęłam, patrząc
na chłopaka z irytacją.
– Nott, albo idziesz
dowiedzieć się, co ma do nas ta kula, albo ze mnie kpisz. Nie łączymy tych dwóch opcji.
– A jeśli je połączę?
– Czerpiesz dziką
satysfakcję z droczenia się ze mną – stwierdziłam.
– Ja nazywam to raczej
doprowadzeniem do szału – sprostował Teodor.
Rzuciłam mu litościwe
spojrzenie. Znowu ruszyliśmy korytarzem, wychodząc już z zakrętu.
– Na pew… Merlinie… –
wymamrotałam, zatrzymując się gwałtownie.
Ta część korytarza nie
różniła się niczym od poprzedniej – z wyjątkiem tego, że na posadzce i ścianach
widniały brunatne plamy jakby…
– Czy to krew? –
szepnęłam.
Jedna ze smug ciągnęła
się po podłodze w stronę zakrętu korytarza, by później nagle się urwać. Po
lewej pod oknem, którego szyba była rozbita, dostrzegłam spory rozbryzg.
Dodatkowo po prawej pochodnia była strzaskana. Kamienne odłamki jej rozwalonej
połowy leżały na posadzce kilka stóp dalej.
Gdzieś w zakamarkach
mojego umysłu znowu zabrzmiał ciężki, złowieszczy śmiech.
Teodor również się
zatrzymał, rozszerzonymi oczyma wpatrując się w ślady.
– O cholera.
Z trudem odrywając
wzrok od ciemnych plam, spojrzałam z niepokojem na Ślizgona.
– Tutaj wydarzyło się
coś niedobrego, mam bardzo złe przeczucia – szepnęłam, jakby bojąc się, że ktoś
niepowołany mnie usłyszy, choć przecież byliśmy tam sami.
Przed oczami znów
stanął mi widok kałuż krwi.
Nie, nie, nie, nie chcę takiej śmierci…
Wzdrygnęłam się.
Chłopak odetchnął
ciężko.
– Nie, Granger,
idziemy dalej – rzekł twardo. Kątem oka zobaczyłam, że kula zapulsowała,
potwierdzając jego słowa.
Za dużo pytań! UCIEKAJ…
Z trudem przełknęłam
ślinę.
Mam bardzo złe przeczucia.
Z wahaniem kiwnęłam
jednak głową.
Im dalej szliśmy, tym
mniej plam znaleźliśmy. Jedynie na ścianach widać było ślady jakby po
zaklęciach. Albo czar osmalił mur, albo wybił w nim dziurę wielkości
zaciśniętej pięści. Niekiedy szyba była zbita lub pochodnia strzaskana, tak jak
ta pierwsza, którą napotkaliśmy. Po chwili naszym oczom po prawej ukazał się rząd
drzwi, ustawionych w odległości niecałej stopy od siebie.
A właściwie to, co z
nich zostało.
Każde były całkowicie
spalone. Płomień Bernarda zrobił swoje. Przez dziury widzieliśmy zrujnowane wnętrza
klas. Nic nie ocalało. Ogień pochłonął wszystko, co stanęło na jego drodze.
– Brawa dla geniusza,
który był aż tak nieostrożny – mruknął Teodor.
Parsknęłam śmiechem.
Po kilku chwilach
ujrzeliśmy wąskie, kamienne schody prowadzące na górę. Kula szybko popłynęła na
piętro.
– Prowadzi nas do tej
ocalałej klasy – wymamrotałam.
Mój korepetytor kiwnął
głową i od razu ruszył schodami. W chwili, gdy dotknął stopą pierwszego z nich,
chwyciłam go mocno za przegub ręki, w której trzymał różdżkę, i pociągnęłam na
dół. Spojrzał na mnie z furią.
– Granger!
– Popatrz!
Wskazałam na schody.
Kiedy Teodor również na nie spojrzał, od razu odsunął się od nich, stając obok
mnie.
Na każdym stopniu była
brunatna smuga. Tak jakby ktoś coś po nich ciągnął.
Coś lub kogoś.
Zakręciło mi się w
głowie.
– To nie był dobry
pomysł – powiedziałam cicho. – Nie powinniśmy opuszczać patrolu.
Teodor nie odzywał się
przez chwilę.
– Trudno, idziemy tam
– rzekł w końcu.
Znowu przytrzymałam go
za przegub.
– Jesteś nierozsądny!
– zawołałam.
– No to zostań tu
jeśli chcesz! Ja idę – odparł, próbując wyrwać rękę z moje uścisku. Nie
puściłam jej jednak.
– Czy ty w ogóle
myślisz?!
– Granger, zaszliśmy
już tutaj, po co wracać? – spytał, wolną dłonią wskazując schody.
– Nie wiesz, co tam
jest!
– Wiem. Ocalała po
pożarze sprzed dwustu lat klasa.
– Może stać ci się
krzywda! – krzyknęłam w końcu.
– A od kiedy ty się
tak o mnie troszczysz, co, Granger? – warknął zdenerwowany już Teodor.
Gwałtownie odrzuciłam
jego rękę.
– Zachowujesz się
lekkomyślnie, Nott – stwierdziłam z pogardą, po czym wyminęłam go i uważając,
by nie nadepnąć na brunatne plamy, zaczęłam wspinać się po schodach.
– Granger!
Moje serce biło jak
szalone, a oddech nie chciał się uspokoić.
Przez pytanie Teodora.
Na Merlina, wcale się
o niego nie troszczyłam! A przynajmniej nie bardziej niż o innych. Po prostu
taka byłam, że martwiłam się o każdego, jeśli groziło mu ewentualne
niebezpieczeństwo.
Prawda?
Prawda, Hermiono, prawda. Chociaż nie jesteś do końca
przekonana, co?
Nie, nie byłam. Ale
nie miałam już czasu się nad tym zastanawiać, gdyż wraz z Teodorem stanęliśmy
naprzeciw drewnianych, nietkniętych przez ogień drzwi. Chwyciłam klamkę, –
chłód metalu spowodował dreszcze przechodzące od dłoni w górę ręki aż do pleców
– i nacisnęłam ją. Drzwi nie ustąpiły. Szarpnęłam nią raz jeszcze.
Na nic. Teodor
tymczasem uniósł różdżkę.
– Alohomora.
Nic w zamku nie
szczęknęło, nie poruszyło się. Zmarszczyłam brwi.
– Najwyraźniej
obłożono je zaklęciami chroniącymi. Alohomora
i tym podobne nie dadzą rady – powiedziałam.
Teodor oparł się o
ścianę.
– No to jesteśmy w
lesie.
– Musi być jakieś
wyjście – zaprzeczyłam.
– Skoro rzucono na nie
zaklęcia chroniące – nie ma.
Zacisnęłam usta,
zastanawiając się nad tym szybko.
Skoro zaklęcia nie… Może eliksir? Ugh, nie mamy tutaj
żadnego eliksiru. Może jakieś pnącza dałyby radę! Oplotłyby drzwi i… Nie mamy
pnączy. Transmutacja? Ale co, podkop? Zamek może…
I wtedy w moim umyśle
zapaliła się lampka.
Podekscytowana
pomysłem, który właśnie wpadł mi do głowy, spojrzałam błyskawicznie na Teodora.
– Czytałeś może
ostatnią pracę Marka Troubsa? – spytałam drżącym głosem.
Chłopak najpierw
uniósł brwi, a później odsunął się od ściany.
– Czytałem, ale…
– Wypróbuj ją. Zamień
zamek w kulkę – przerwałam mu.
– Troubs nie jest
pewien, czy czar działa na każde zaklęcie chroniące – zaprotestował.
– Trudno. Co ci
szkodzi?
– Nie wiemy, jak te zaklęcia
ochronne zareagują na obecność transmutacji.
– Po prostu to zrób!
– Sama to zrób!
– Wiesz, że ja mam
problemy z transmutacją!
– Och, no dobra!
Chłopak skierował
różdżkę na zamek, a ja prosiłam w myślach, by się udało.
Jak powszechnie było
wiadome, zaklęć ochronnych nie dało się obejść zwykłą Alohomorą czy innymi tego typu czarami. Tylko naprawdę potężna
magia sobie radziła, najczęściej niestety ta nielegalna. Mark Troubs stwierdził,
że transmutacja w pewnych swoich aspektach daleko odbiega od zwykłych zaklęć.
Jej struktura była inna. Dlatego też po wielu eksperymentach udało mu się
wynaleźć czar, dzięki któremu pojawiała się możliwość obejścia ochrony
otaczającej dany przedmiot. Zwykłą kłódkę wcześniej przez niego zaklętą bez
przeszkód przetransmutował w liść. To w dużym stopniu potwierdziło jego teorię.
Ja natomiast
podejrzewałam, że z powodzeniem Teodor mógłby przekształcić zamek w drzwiach
chociażby w kulkę metalu.
Po kilku sekundach z
różdżki czarnowłosego wysunął się jasnozielony promień. Owinął się wokół
klamki, by później wniknąć w dziurkę od klucza.
Wstrzymałam oddech.
Usłyszałam ciche
szczęknięcie, a potem na posadzce wylądowała drobna, metalowa kulka, która po
sekundzie potoczyła się w stronę schodów i stopień po stopniu zleciała na dół.
Wypuściłam głośno
powietrze z płuc i uśmiechnęłam się szeroko.
Udało się.
Teodor spojrzał na
mnie z triumfem.
– Widzisz? Gdyby nie
transmutacja, nie dostalibyśmy się tutaj. Tym razem numerologia nie pomogła.
Zmrużyłam oczy.
– Jesteś bezczelny –
stwierdziłam.
I wtedy Teodor
nacisnął klamkę, otwierając drzwi.
A chwilową ciszę,
która nas spowiła, rozdarł mój szept:
– Na bogów…
Empatia
Aaaa! Nie kończy się rozdziałów takimi wrednymi cliffhangerami, na Salazara!
OdpowiedzUsuńCo jest za tymi drzwiami?!
Btw. Droga autorko, rozkręcasz się - ten rozdział by naprawdę dobry. Zbrodnia, tajemnica, mniam... No i oczywiście mój ulubiony pairing, czyli Hermiona/Teo.
Początkowo ten rozdział miał być rozdziałem dziewiątym i miałam w nim zmieścić opis tamtej klasy, ale w końcu uznałam, że byłby za długi xd
UsuńBardzo dziękuję za opinię :)
Pozdrawiam,
Empatia
Przyznam szczerze, że pierwszy raz trafiłam na taki paring. Myślałam, że będzie to odmianą jakże szablonowego Dramione i muszę ci powiedzieć, że BARDZO miło mnie zaskoczyłaś :) Oryginalna akcja, świetne pomysły i tajemna - czegóż chcieć więcej? Z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały. Pozdrawiam i życzę weny, Aiko.
OdpowiedzUsuńA ja za to bardzo, bardzo dziękuję za miłe słowa :)
UsuńPozdrawiam.
To, co najbardziej lubię w Twoim opowiadaniu to to, że nie skupiasz się tylko na relacjach Hermiona/Teodor. Oprócz skomplikowanego opisu ich uczuć czy wzajemnych kontaktów znaleźć tu można coś o wiele ważniejszego - akcję, które pędzi jak górski potok.
OdpowiedzUsuńOgień Bernarda to rewelacyjny pomysł. Idealnie wpasowuje się w kanon. Tak samo jak dwie zagadki/pułapki, które musieli pokonać by dostać się do sali.
Wiesz, oczywiście, że to nieładniek ończyć w takim momencie? Autorzy opowiadań po prostu kochają urywać w ten sposób. Rozumiem to, ale strasznie chciałabym wiedzieć co oni znaleźli w tej klasie.
Trupa? Wysuszony szkielet? A może Dumbledore'a?
Mam przeczucie, że ocalała klasa i plamy krwi wiążą się jakoś z duchem, którego Hermiona psotkała już wcześniej.
Czekam na następny rozdział. Jestem pewna, że cokolwiek się w nim wydarzy, mile mnie zaskoczysz. Twoje opowiadanie jest absolutnie nieprzewidywalne.
Miło mi, że tak mówisz. Akcji będzie jeszcze sporo, no i niedługo czeka nas Konkurs :)
UsuńZawsze sądziłam, że Rowling pozwoliła nam jedynie liznąć trochę świat Harry'ego. Nie wyjaśniła wielu rzeczy, dlatego teraz pozwalam sobie co niego dopowiedzieć, jednocześnie nie zmieniając ważniejszych zasad magii ^^
Bardzo dziękuję za opinię :)
Pozdrawiam.
Twój blog znajduje się w kolejce ocenialni Krytyczne Oceniające, dlatego prosimy o wyrażenie swojej opinii w sondzie na temat oceny treści opowiadań:
OdpowiedzUsuńhttp://sonda.hanzo.pl/sondy,163659,tXz1.html Z góry dziękujemy za pomoc.
* krytyczne-oceniajace.blog.onet.pl
Nooo, teraz to naprawdę zapowiada się niesamowicie ciekawie, Ciocia Fedora bardzo lubi mroczne klimaty. :D W co Ty ich pakujesz? :P Lecę czytać dalej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
[une-crime-parfait]
PS Przepraszam za opóźnienie w komentowaniu, nie było mnie.
*-* Jestem zniewolona Twoimi slowami.
OdpowiedzUsuńTakie cisnienie i adrenalina ...ooooo akcja ze az sama sie balam xd glupia jestem ;((
OdpowiedzUsuńGinny
No i dupa, nie wytrzymałam, a powtarzałam sobie, pod każdym postem będę pisać komentarz, i co? to TWOJA wina >( jakbys nie miala takiego talentu, pomyslu, akcji, napietych końcówek to bym wytrwała w swoim postanowieniu.. ale cóż blog jest niesamowity. Każdy szczegół dopracowany, relacja Teo - Herma powoli się rozwija, ale każdy moment z tą dwójką jest, jak najsmaczniejszy pączek ;D nowe tajemnice, kody? wow, co jest w sali? lece dalej!! jeszcze dzis to skoncze, a jak!
OdpowiedzUsuńTam sa trupy prawda ?! A ten brat Ivy to ten duch ktory ukazal sie hermionie a to te dowody tak ?!
OdpowiedzUsuń