Z każdym kolejnym dniem
robiło się coraz zimnej. Po czasie całkowicie ustał deszcz, jednak zastąpił go
silny, lodowaty wiatr. Nad Hogwartem zbierały się ciemnoszare chmury, z których
w każdej chwili spodziewałam się śniegu.
Niestety, ten nie
nadchodził, nad czym ubolewałam.
Miałam rację – nie
udało mi się znaleźć zbyt dużo czasu, by rozmyślać nad umarłymi, jak Teodor
nazywał często odkryty korytarz i klasę. Nauczyciele faktycznie wyjątkowo
skutecznie zajęli nauką moje wolne wieczory po lekcjach. Nie było możliwości,
żebym wraz z Nottem zajęła się ocalałą salą. Pozostało nam jedynie czekać na
sobotę.
Z samym czarnowłosym
Ślizgonem nasze stosunki uległy zmianie. Mogłam nawet nazwać ją niewielką
poprawą, a to już niemalże był sukces. Między nami panowała cieplejsza
atmosfera. Sprzeczki pojawiały się rzadziej i niekiedy kończyły się szybciej –
czasem on je ucinał, innym razem ja. Nadal jednak były głośne, uciążliwe, a
podczas niektórych nawet Teodor tracił panowanie nad sobą, krzycząc na mnie i
krzycząc, bo przecież tak go denerwowałam. Po pewnych korepetycjach oboje staliśmy
naprzeciw siebie z wysoko uniesionymi różdżkami, gdy między nami wywiązała się
kłótnia na temat właściwości magicznych tojadu żółtego.
No i nie mogłam także
zapomnieć o tych wszystkich całkowicie normalnych rozmowach z Teodorem. O tych
pozbawionych jakiejkolwiek złośliwości, jednocześnie zastąpionej wzajemną jako-taką
życzliwością. O tych, których od dawna najbardziej chciałam, których wywiązania
się między nami pragnęłam.
Rozmawialiśmy z Nottem
o doprawdy przeróżnych rzeczach. Najczęściej o umarłych i o Międzyszkolnym
Konkursie Magicznym, jednak w grę równie nierzadko wchodziły całkowite głupoty.
Ulubione książki, muzyka, to, co sądzimy na temat niektórych spraw.
Podobało mi się to.
Powoli dostrzegałam, że mimo złośliwości i drwiny Teodor skrywa w sobie coś
więcej.
A kimś, kto całkowicie
zbił mnie z tropu swoimi słowami, był Neville.
Gdy szliśmy na
czwartkową lekcję zielarstwa, chłopak nagle stwierdził lekko:
– Dobrze dogadujesz
się z Nottem.
Nie żebym się z tym
nie zgadzała. Nie zmieniało to jednak faktu, że mocno się zdziwiłam,
jednocześnie czując niepokój.
To widać?
– Dlaczego tak
twierdzisz? – spytałam, marszcząc brwi.
Neville wzruszył
ramionami.
– Na ostatnich
zaklęciach nie kłóciliście się – odparł. – No i siedzieliście razem…
– Musiałam omówić z
nim jedną naprawdę pilną rzecz – wtrąciłam. – Nie robiłabym tego wtedy, gdyby nie zaciągnął mnie do tej ławki – dodałam ponuro.
Neville uśmiechnął się
delikatnie.
– Ale i tak dobrze się
dogadujecie.
Odwróciłam wzrok.
– Nott… zachowuje się
inaczej – przyznałam z wahaniem. Spojrzałam na Gryfona. – Jeśli wiesz, o co mi
chodzi. W przeciwieństwie do takiego Malfoya czy Zabiniego z Nottem da się
normalnie porozmawiać. Chwilami. Niestety, często przypomina zwykłego Ślizgona.
Neville zmarszczył
brwi.
– To Nott w końcu jest
inny czy nie? – spytał.
Westchnęłam.
– Nie wiem – odrzekłam
cicho, nie patrząc na niego. – Jeszcze. Muszę się dopiero przekonać. – Odwróciłam
wzrok na chłopaka. – Ale masz rację. Dobrze się z nim dogaduję.
Musiałam zgodzić się z
Neville’em. Gdybym powiedziała inaczej, okłamałabym nie tylko jego, ale także
samą siebie. Jednocześnie przyznanie mu racji było naprawdę trudnym wyzwaniem.
Może dlatego, że sama
nie miałam pewności co do swych słów.
Nadal nie wiedziałam
do końca, czy Teodor „jest inny”, tak jak powiedział Gryfon. Te wszystkie
złośliwości, przytyki… One nie miały znaczenia w porównaniu z rozmowami, jakie
prowadziłam ze Ślizgonem. Znikały. Ulatniały się. Tak jakby nigdy nie istniały.
Zaraz po sobotnim
śniadaniu istotnie poszłam do biblioteki. Ledwo wypakowałam z torby potrzebne
pergaminy, podręczniki, kałamarz i pióro, do mojego stolika dosiadł się Harry.
Przez ostatnie kilka
dni nie udało nam się spokojnie, bez pośpiechu porozmawiać. Wieczorami
okularnik często przychodził do biblioteki, jednak ja zawsze byłam zbyt zajęta,
by odpowiedzieć mu na cokolwiek.
Dlatego ucieszyłam
się, że dosiadł się do mnie w tamtą sobotę.
Chociaż… Gdy
zobaczyłam wyraz jego twarzy, mój entuzjazm zniknął, zastąpiony niepokojem.
– Co się stało, Harry?
– spytałam z troską.
– Ron się wkurza.
Bardzo – odparł ponuro.
Odchrząknęłam lekko.
Otworzyłam podręcznik do numerologii.
– Dlaczego tym razem?
– spytałam beznamiętnie, nie patrząc na chłopaka.
Kątem oka dostrzegłam,
że wziął głębszy oddech.
– Pamiętasz wtorkowe
zaklęcia? Ron uważa, że Nott za bardzo się wokół ciebie kręci i że…
– …powinnam ograniczyć
z nim kontakty? – dokończyłam, podnosząc głowę. Wybraniec niechętnie mruknął
coś potakująco. Spojrzałam na niego poważnie. – Harry, ale ty chyba nie sądzisz
tak jak on? – upewniłam się.
Omiótł spojrzeniem
pobliskie regały, sprawdzając, czy nie czai się za nimi pani Pince. Później
machnął ręką, znowu na mnie patrząc.
– Przecież wiem,
Hermiono, że mało prawdopodobnym jest, żebyś nagle zaprzyjaźniła się z kumplem
Malfoya – odpowiedział.
On nie jest jego kumplem – zaprzeczyłam w
duchu.
– Nie obchodzi mnie
to, co myśli Ron – oświadczyłam chłodno. – Zresztą nie wiem, dlaczego on uważa,
że przyjaźnię się z Nottem – dodałam
cierpko.
Harry pokręcił głową.
– Nie o to mu chodzi. Wkurza
się, bo coraz częściej Nott jest widywany w pobliżu ciebie. – Otworzył usta
jakby chciał jeszcze coś dodać, jednak najwyraźniej zrezygnował z tego pomysłu.
Posłałam mu
podejrzliwe spojrzenie.
– Dokończ – zażądałam.
Zawahał się.
– Jak tak dalej
pójdzie, to Ron znowu stwierdzi, że bratasz się z wrogiem – rzekł cicho.
– Czyli powtórka z
czwartej klasy – podsumowałam, wygładzając stronę podręcznika.
Niedaleko rozległ się
stukot obcasów. Buty pani Pince wydawały naprawdę charakterystyczny dźwięk podczas
zetknięcia z drewnianą podłogą biblioteki. Zamilkliśmy, a ja pochyliłam głowę
nad podręcznikiem. Kiedy kroki oddaliły się, odchrząknęłam cicho.
– Cóż, nie mam na
uwadze tego, co tam sobie sądzi Ron – powiedziałam niemal szeptem, nie chcąc,
by mój głos przywabił panią Pince. – McGonagall przydzieliła mi korepetycje z
Nottem, także bez oporu na nie chodzę, choć postępów nie widać. – Skrzywiłam
się lekko na wspomnienie ostatnich zajęć ze Ślizgonem, podczas których zamiast
zmienić kolor piórek kanarka, nadmuchałam go do olbrzymich rozmiarów. – No i
można z nim porozmawiać naprawdę inteligentnie, na tematy o wiele ciekawsze niż
quidditch.
Harry uśmiechnął się
lekko.
– Podejrzewałem, że to
powiesz.
Już kilka chwil
później dziękowałam w duchu swojemu tacie, że odziedziczyłam po nim podzielność
uwagi. Pisząc wypracowanie z numerologii, jednocześnie słuchałam tego, czego
Harry dowiedział się o Voldemorcie na ostatniej lekcji u Dumbledore’a.
– Ron twierdzi, że te
spotkania nie mają sensu – zakończył okularnik. – Niby wszystko ciekawe i tak
dalej, ale… – Westchnął. Wbił wzrok w lampę stojącą na stoliku, muskając
opuszkami palców jej nóżkę. – Dumbledore powiedział, że to pomoże mi przeżyć,
więc najwyraźniej jakiś sens ma…
Zamoczyłam pióro w
kałamarzu.
– Ja za to uważam, że
te wspomnienia są fascynujące – wymamrotałam, skrobiąc powoli litery na
pergaminie. – Dowiadując się o Voldemorcie jak najwięcej, możemy poznać jego
słabe strony. A jeśli coś kryje się w dzieciństwie? Albo w tym, do czego
najbardziej dążył?
– Voldemort od zawsze
dążył do władzy – przerwał mi Harry. – Do władzy i potęgi.
– No tak, ale chodzi
mi o to, do czego dążył pośrednio – wyjaśniłam. – Może dostanie jakiegoś
przedmiotu? Stanowisko gdzieś? Otrzymanie informacji na jakiś temat? Opcji jest
wiele i naprawdę uważam, że te lekcje ci się przydadzą.
– Też mam taką
nadzieję – mruknął ponuro. – Głupio byłoby tracić teraz czas na wspominkach o
Voldemorcie, podczas gdy on zbiera śmierciożerców do opanowania Hogwartu.
Zaśmiałam się, jednak
bez cienia wesołości w głosie.
– Dopóki Dumbledore
jest tutaj, nic nam nie grozi.
Harry potarł kostki
prawej dłoni.
– Problem w tym, że
Dumbledore’a nadal często nie ma, a ja nadal nie wiem, gdzie znika.
– Harry, już o tym
rozmawialiśmy…
– W dodatku Malfoy
wciąż coś knuje.
Wolałam na to nie
odpowiadać. Kłótnie z Harrym na temat Dracona były bezsensowne – Gryfon upierał
się przy swoim, ja przy swoim. Już wiedziałam, że najlepiej po prostu się nie
odzywać, czekając na szybką zmianę tematu.
– Kiedy jest następne
spotkanie u Slughorna? – spytał w końcu Harry, najwyraźniej nie mogąc znieść
ciszy, która się pojawiła.
– W przyszły czwartek
– odparłam. – Będziesz?
O dziwo, czarnowłosy
kiwnął głową.
– Raczej tak. No chyba
że będę musiał zorganizować drobny trening…
Spojrzałam na niego ze
złością.
– Nie możesz ciągle
tego odwlekać – oburzyłam się. – Tam jest naprawdę fajnie!
– Jasne. Ginny
ostatnio przyszła stamtąd wyjątkowo wściekła.
Znowu się skrzywiłam.
Tak jak podejrzewałam – zaraz po spotkaniu ruda urządziła mi istne piekło. Cały
wieczór spędziła między Zabinim patrzącym na nią jak na robaka a Neville’em o
wiele bardziej zajętym rozmową z samym Slughornem. Gniewała się na mnie całe
dwadzieścia minut – najpierw wpadła do mojego dormitorium, powściekała się ile
chciała, wyleciała tak szybko jak wleciała, a potem wróciła, by siedząc na
łóżku w zielonej piżamie w małpki, jęczeć, bo przecież tak się wynudziła.
– Dlatego, że mnie nie
było – odrzekłam. Powiedzieć czy nie? No
dobra. – Swoją drogą – dodałam powoli, niepewnie – Slughorn zaczął zapraszać
Notta.
Harry uniósł wysoko
brwi.
– Czemu?
– Wypytał o niego
McGonagall i dowiedział się, jakie ma oceny. Musiał dojść do wniosku, że Nott
coś w życiu osiągnie.
Ręka Wybrańca
powędrowała do włosów.
– Dziwne. Slughorn nie
zaprasza Malfoya, bo jego rodzina służy Voldemortowi. A ojciec Notta przecież
jest śmierciożercą.
Prychnęłam.
– No i co z tego? –
spytałam. – Nott to aktor. A-ktor. Ma urok osobisty, wie, jak powinien się
zachować, by zdobyć czyjąś przychylność, więc Slughorn od razu go polubił.
Wierz mi, Harry, na korepetycjach jest inny.
Gryfon zmarszczył
brwi.
– Nott naprawdę bardzo
się wokół ciebie kręci – stwierdził.
Spiorunowałam go
spojrzeniem.
– Co nie zmienia
faktu, że nie mam zamiaru się z nim zaprzyjaźnić – wymamrotałam szorstko,
nachylając się nad pergaminem.
– To dobrze. Inaczej
Ron…
– Co mnie obchodzi
Ron?! – przerwałam Harry’emu ze złością.
Uniósł ręce w obronnym
geście.
– Tylko mówię, co może
się stać – usprawiedliwił się szybko. – Nie bij.
W odpowiedzi fuknęłam
z irytacją. Powróciłam do pisania wypracowania, rozmawiając szeptem z Harrym o
tym, co może robić Dumbledore poza szkołą, jednocześnie myślami błądząc wokół
umarłych i tego, że już za kilka godzin miałam znowu ujrzeć szare tęczówki,
które tak bardzo mnie urzekły.
***
Strasznie nie chciałam iść na lunch, a swoje kroki skierować od razu do ukrytego korytarza. Niestety,
mój żołądek wystarczająco głośno informował, jak głupi to pomysł. Kiedy
odnosiłam torbę do dormitorium, w pokoju wspólnym natknęłam się na Ginny. Ruda
korzystając z tego, że Dean jeszcze jej nie porwał, postanowiła do Wielkiej
Sali zejść ze mną.
Gryfonka zawsze miała
czas. Nigdy się nie spieszyła, odrabiając lekcje. Gdy szła na trening przez
błonia, oddychała głęboko, stawiając powoli kroki i rozkoszując się świeżym
powietrzem.
A kiedy schodziła na
posiłki, zawsze zajmowała mnie rozmową. Cóż, nigdy mi to nie przeszkadzało.
Oddawałam się miłej pogawędce z rudą, niekiedy o zwykłych głupotach, jednak
tamtego dnia wyjątkowo mi się spieszyło.
Byłyśmy dopiero na
piątym piętrze, a ja odnosiłam wrażenie, że minęły wieki od wyjścia z pokoju
wspólnego Gryfonów. Skrzywiłam się.
– Ginny, proszę, chodźmy
trochę szybciej – jęknęłam.
– Hermiono, co się
dzieje? – spytała ze zdziwieniem, jednak posłusznie wraz ze mną przyspieszyła.
Nie mogłam powiedzieć
jej o umarłych. Ustaliliśmy z Teodorem, że nikt się nie dowie. Dlatego nie
wiedziała ani ruda, ani Harry. Jednak co miałam odpowiedzieć dziewczynie? Że umówiłam się z moim korepetytorem i to
bynajmniej nie na dodatkowe zajęcia, które tak czy siak miały odbyć się w tamten
sobotni wieczór?
Mogłam wybrać jedną z
dwóch opcji. Albo powiedzieć Ginny prawdę-prawdę, albo jakoś wymijająco się
wytłumaczyć, lecz jednocześnie jej nie okłamywać.
Dobra, Hermiono, dawaj.
– Mam do załatwienia
jedną sprawę i bardzo się spieszę.
– Jaką? – dopytała się
Weasleyówna.
Szybkim krokiem
weszłyśmy do Wielkiej Sali. Słyszałam szum sztućców i głośne rozmowy uczniów.
Omiotłam spojrzeniem pomieszczenie, nie dostrzegając ani śladu Teodora.
Już poszedł.
– Ale obiecaj, że
nikomu nie powiesz – powiedziałam cicho, nachylając się w stronę Ginny.
Ta spojrzała na mnie
poważnie.
– Wiesz, że nigdy
nikomu nic nie mówię – odrzekła. – Możesz być spokojna.
– Chodzi o Notta –
mruknęłam. – Umówiliśmy się w jednym miejscu, musimy coś sprawdzić.
Siadłyśmy przy stole
Gryffindoru, daleko od niepożądanych osób, które mogłyby podsłuchać naszą
rozmowę.
Ruda zmarszczyła brwi.
– Ale o co dokładnie chodzi?
Zacisnęłam usta.
– Nie mogę ci
powiedzieć – odpowiedziałam cicho. – Przepraszam, ale nie mogę. Najpierw musimy
z Nottem przeszukać jedno miejsce i kiedy przekonamy się, co tam jest, wtedy
wszystkiego się dowiesz. Na razie musi to pozostać między mną a nim. I proszę,
Ginny, jeśli Harry będzie pytał gdzie jestem, powiedz, że nie masz pojęcia. Nie
chcę, żeby wiedział o Nocie – dodałam, patrząc prosto w brązowe oczy
dziewczyny.
Miała tęczówki koloru mlecznej
czekolady. Ciemne, a jednocześnie ciepłe. Ona cała była ognista. Rude włosy,
brązowe oczy. Jakby stworzono ją z ognia, a w tęczówkach kryła się lawa.
Przez chwilę
przyglądała mi się uważnie, z niepokojem.
– Nie podoba mi się to
– stwierdziła. – Nott jest Ślizgonem.
Westchnęłam. Zaczęłam
nakładać sobie na talerz zapiekanki.
– Nic mi nie zrobi,
jeśli o to ci chodzi – uspokoiłam ją. – Zresztą umiem się obronić. Nie mam
siedmiu lat.
Nie odpowiedziała, a
jedynie przejęła półmisek z zapiekanką. Nalałam sobie soku dyniowego i
pociągnęłam kilka pierwszych łyków, kiedy słowa Ginny spadły na mnie jak grom z
jasnego nieba.
– Coś czuję, że
niedługo przepadniesz.
Później wszystko
potoczyło się błyskawicznie.
Zakrztusiłam się,
kielich wypadł mi z dłoni, sok rozlał się po stole, zaczęłam kaszleć, a z oczu
popłynęły łzy.
Ginny poklepała mnie
po plecach. Usilnie starałam się złapać oddech, czując pieczenie przełyku.
– C-co? – wydusiłam,
kiedy już się opanowałam.
Ginny parsknęła
śmiechem.
– Mówię, że
przepadniesz.
– W jakim sensie? –
spytałam ochryple, ocierając łzy.
Wiedziałam, co ruda ma
na myśli już od jej pierwszych słów. Potrzebowałam potwierdzenia, choć w duchu
modliłam się, bym nie miała racji i żeby dziewczynie chodziło o coś innego.
Znowu się zaśmiała.
– Nott już nie jest
dla ciebie zwykłym, wyjątkowo denerwującym Ślizgonem, co?
Spojrzałam na nią z
oburzeniem.
– Ginny – zaczęłam
karcąco. – Nie rozumiem, do czego zmierzasz. Nott mnie nie interesuje.
– Jasne. Przecież
widzę, Hermiono, że traktujesz go inaczej niż wcześniej.
– Ale… – zająknęłam
się.
– Zastanawiam się
jedynie dlaczego – kontynuowała jakbym w ogóle się nie odezwała. – Może i jest
przystojny, ale – na litość Merlina! – toż to gbur. Sama tak mówiłaś. Denerwuje
cię dzień w dzień, nie daje ci żyć, więc…
Poddałam się.
– Oczy – wtrąciłam
niemal szeptem, wpatrując się w swój talerz.
– Co: oczy?
Westchnęłam i
odwróciłam wzrok na Ginewrę.
Ciężko było mówić mi o
tym, co sądzę o tęczówkach Teodora. Naprawdę ciężko. A już to, co czuję... Wiedziałam, że to stanowi
jeszcze trudniejsze wyzwanie.
Jako nie zamierzałam
się go podjąć.
Ale skoro już dałam za
wygraną, chciałam też, by zrozumiała. W dodatku naprawdę musiałam się komuś
wygadać. Azyl własnych myśli powoli nie wystarczał. Odpowiednią osobą była
właśnie Ginny.
– Chodzi o jego oczy –
wymamrotałam. – Widziałaś je kiedykolwiek z bliska? Są takie… niezwykłe. Szare.
Jakby nie miały dna. Jeśli nadarza się ku temu okazja, nie potrafię na nie nie patrzeć. To niewykonalne. Jest w
nich coś takiego, co przyciąga wzrok. Nie umiem dokładnie opisać ich słowami,
ale mogę powiedzieć jedynie tyle, że to wszystko przez nie.
Ginny wpatrywała się
we mnie szczerze zdziwiona. Spłonęłam rumieńcem.
Trzeba było się nie odzywać – skarciłam się w
myślach.
– Hermiono… – Zawahała
się. Zły znak. – Już przepadałaś.
Zdecydowanie, niezaprzeczalnie, absolutnie. Przepadłaś.
Prychnęłam.
– Nie wiem, o czym
mówisz – ucięłam, atakując zapiekankę.
– A mnie się wydaje,
że doskonale wiesz.
Dostrzegłam lekki
uśmiech na ustach Gryfonki. Nie odpowiedziałam.
Moje myśli jak szalone
krążyły wokół słów rudej.
A jeśli naprawdę
przepadłam w szarej otchłani oczu Teodora?
***
Kilka minut później
wspinałam się schodami na szóste piętro, wcześniej z Wielkiej Sali odprowadzona
złośliwym spojrzeniem Ginny.
Po co ja jej w ogóle o
tym wszystkim mówiłam?
Pod ścianą, za którą
ukryto opuszczony korytarz, już stał Teodor. Opierał się o mur, w dłoniach
trzymając książkę, a jego oczy szybko przesuwały się po jej tekście.
Rozpoznałam w niej tę samą lekturę, którą czytał na naszych pierwszych
korepetycjach.
– Cześć – rzuciłam.
Mój głos zabrzmiał nadzwyczaj czysto w ciszy nas otaczającej.
Chłopak uniósł głowę.
– Cześć, Granger –
mruknął, chowając książkę do swojej torby.
Kilka chwil później
znowu znaleźliśmy się za przejściem.
Tamto miejsce
wyglądało całkowicie inaczej za dnia. Już nie musieliśmy oświetlać sobie drogi
różdżkami – przez łukowate okna wpadało wystarczająco dużo światła. Chyba
właśnie przez to dostrzegłam, ile w rzeczywistości zalegało tam kurzu. Grube
warstwy pokrywały pochodnie i posadzkę.
– Jak długo nikogo
tutaj nie było? – spytałam, kiedy ruszyliśmy do ocalałej klasy.
Teodor zastanowił się.
– Kilka, kilkanaście
lat? Na pewno nie dwieście, to miejsce wyglądałoby trochę inaczej.
Zmarszczyłam brwi.
– Uczniowie tu raczej
nie wchodzili… – mruknęłam.
– Albo przez pewien
czas owszem, dlatego nauczyciele dali tę zagadkę.
Pokręciłam głową.
– Nauczyciele nie
bawiliby się w zagadki, które tak łatwo można rozwiązać, tylko po prostu zamknęliby
korytarz i już.
– Granger, może ty
potrafiłaś skojarzyć mugolskiego matematyka z paroma liczbami oraz jakimś
napisem, ale nie każdy dałby sobie radę – prychnął chłopak.
– Na pewno ktoś by się
znalazł – odrzekłam z powagą. – Wystarczyłoby, żeby interesował się numerologią
jak ja. I tyle.
– Powiedz tej całej
Gray, żeby więcej nie latała za mną jak testral za mięsem, dobra?
Spojrzałam na niego ze
zdziwieniem, unosząc brwi.
– Co się stało? –
spytałam.
– Ta kretynka…
– Nie mów tak o niej –
wtrąciłam karcąco.
– …przyczepiła się do mnie dzisiaj, kiedy wychodziłem z Wielkiej Sali – ciągnął Ślizgon jakbym wcale
się nie odezwała. – Zaczęła paplać o czymś-tam, czy przypadkiem cię nie
widziałem, potem czy nie uważam, że dzisiaj jest wyjątkowo paskudny dzień, bo
przecież wcale tego nie zauważyłem, a na koniec spytała, jak idą mi
przygotowania do Konkursu. Oczywiście nie odczepiła się, gdy szedłem tutaj. W
końcu powiedziałem, że naprawdę mam głęboko w poważaniu to, co ona sądzi na
temat pogody, i żeby sobie poszła, więc wielce obrażona zaczęła zastanawiać
się, jak ze mną wytrzymujesz oraz dlaczego jeszcze nie oberwałem od ciebie
zaklęciem. Tak jakbyś była do tego zdolna – wtrącił kpiąco. Zgromiłam go
wzrokiem. – Ogólnie rzecz biorąc, naskoczyła na mnie, bo przecież nie wykazałem
chęci na poprowadzenie z nią przemiłej pogawędki. Ale w końcu sobie odpuściła i
poszła. Co nie zmienia faktu, że nadal mam ochotę ją czymś trzasnąć.
Teodor był naprawdę
zły na Ivy. Widziałam to po jego twarzy, słyszałam w głosie.
A ja sama poczułam
lekkie ukłucie gdzieś w okolicach serca. Zrobiło mi się nagle gorąco, w ustach dziwnie
sucho.
Zazdrość, Hermiono. Tak to się nazywa.
– No cóż – zaczęłam,
modląc się w duchu, bym zabrzmiała normalnie – nie zmienisz Ivy. Ona już taka
jest. Żywa. Otwarta.
– Raczej denerwująca –
mruknął Teodor. – I upierdliwa jak ty.
– Zauważ, że ja za
tobą nie latam, usilnie starając się nawiązać rozmowę.
– Bo duma ci nie
pozwala.
– A może po prostu nie
mam ochoty na zniżanie się do takiego poziomu? – podsunęłam ze złością.
– Nie dałabyś rady. Nie
wwiercisz się w dno.
– NOTT!
– Powiedz tej gadule,
żeby trzymała się ode mnie z daleka, bo w końcu puszczę w jej stronę jakąś
klątwę – powiedział, ignorując mój krzyk.
– Ty też nie jesteś
święty – odparowałam wściekle. Musiałam bronić przyjaciółki. – Denerwujący,
kpiący ze wszystkiego i wszystkich, myślisz, że siejesz grozę jedynie swoim
spojrzeniem, a tak naprawdę…
– Dobra, wycofuję. –
Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia. Tak szybko się poddał? – Jednak to ty jesteś
gadułą, nie ona.
Prychnęłam, zakładając
ręce na piersiach.
W końcu skręciliśmy w
część korytarza, w której znajdowało się najwięcej śladów niepokojących
zdarzeń.
Wraz z Teodorem
zatrzymaliśmy się, a ja wyciągnęłam różdżkę.
– Reprendo sangis!* – zawołałam.
Brunatne ślady na ścianach
i posadzce zaczęły jarzyć się srebrzystą poświatą. Przełknęłam ciężko ślinę,
opuszczając różdżkę. Spojrzałam prosto w oczy Teodora.
– Krew – powiedziałam
cicho. – Nie farba.
Chłopak kiwnął lekko
głową.
– Chodźmy… chodźmy
sprawdzić tamtą klasę – mruknął.
Z mocno bijącym sercem
ruszyłam za nim, a każdy mój krok przepełniał niepokój, zaś oddech – strach.
***
Ocalała sala była
nadzwyczaj jasna. Prawie jak ta profesora Flitwicka. Przez cztery okna, z czego
trzy mieściły się naprzeciw drzwi, a jedno po prawej, wpadało naprawdę dużo
światła.
To było pierwsze, co
zauważyłam. Później dostrzegłam, w jakim stopniu tamto pomieszczenie nie
przypominało zwykłej klasy lekcyjnej.
Większość ławek i
krzeseł przesunięto pod ścianę naprzeciw wejścia. Na niej też wisiało kilka
tablic numerologicznych, co ucieszyło mnie – ogień nie pochłonął sali mojego
ulubionego przedmiotu. Po lewej stał rząd szaf. Podejrzewałam, że znajdowały
się w nich jakieś pomoce naukowe. Po prawej, zaraz obok okna, zauważyłam zwykłą
tablicę. Czy wyglądała mi na taką sprzed dwustu lat? Niespecjalnie. Nie była
dokładnie starta – zostały na niej resztki jakiegoś niewielkiego rysunku i
sporo napisów.
A to, co znajdowało
się na środku klasy, zdziwiło mnie najbardziej.
Niedaleko szaf stało
biurko. Zwykłe, drewniane biurko z szufladami i niewielką szafką na dole. Obok ławka,
po której walały się pergaminy oraz pióra. Przed tym wszystkim był
nauczycielski pulpit. Leżała na nim ogromna, szeroka, gruba księga. Jej grzbiet
i karty były postrzępione, nadpalone. Może jakimś cudem ocalono ją z pożaru
klas?
Nie mogłam też nie
dostrzec ogromnej, ciemnej plamy na posadzce, a obok niej dwóch sztyletów, od ostrzy
których odbijało się światło dnia.
Omiotłam spojrzeniem kilka
pergaminów leżących na podłodze. Niedaleko nich znajdowało się strzaskane
krzesło i przewrócona ławka. Na tym wszystkich dostrzegłam brunatne ślady krwi.
Od razu rzuciłam
zaklęcie, którego użyłam już w korytarzu. Plamy na posadzce oraz porozrzucanych
na niej przedmiotach otoczyła srebrzysta poświata.
Przełknęłam z trudem
ślinę, po czym popatrzyłam na Teodora dokładnie w chwili, kiedy i on odwrócił
na mnie wzrok.
– No dobrze, w takim
razie rozejrzyjmy się odrobinę – wymamrotałam. Chłopak kiwnął głową.
Odetchnęłam głęboko.
– To wszystko wygląda
na specjalne przygotowane do tego, by robić tu coś zgoła innego od prowadzenia
lekcji – powiedziałam do Ślizgona, ruszając na środek sali. Wiedziałam, że on
podąża za mną.
– Na pewno – zgodził
się. – Ktoś za bardzo trudził się z przemeblowaniem.
Kucnęłam przy plamie
na posadzce, przyglądając się sztyletom. Oba były takie same. Niezbyt duże,
miały czarne rękojeści i wąskie, zwężające się przy końcach ostrza o długości
około pół stopy.
Teodor zaraz znalazł
się obok mnie. Zmarszczył brwi, po czym wyciągnął rękę w stronę sztyletów. Z
sykiem chwyciłam go za przegub.
– Granger, cholera
jasna!
– Nie dotykaj tego! –
warknęłam.
Wywrócił oczyma.
– A dasz mi chociaż
sprawdzić, czy nie jest to czarna magia? – spytał z irytacją.
Z wahaniem puściłam go.
Spiorunował mnie spojrzeniem.
– Dziękuję. –
Wyciągnął różdżkę i skierował ją na sztylety. – Specialis revelio!
Gwałtownie
wyprostowałam się, odsuwając się kilka kroków, gdy wokół noży pojawiła się czarna
poświata. Zaraz obok mnie stanął Teodor. Spojrzałam na niego ze złością,
wskazując dłonią sztylety.
– Teraz sobie ich
dotknij.
– Dobra, dobra, cicho
– mruknął.
– Lepiej zastanówmy
się, co one mają wspólnego z czarną magią.
Teodor przyjrzał się
nożom.
– Jest… takie zaklęcie
– odparł powoli – które pozwala czarodziejowi wysłać pięć zatrutych sztyletów. To
na pewno te. Widzisz charakterystyczne wcięcia w rękojeściach? Ich znak
rozpoznawczy. Jeśli jakimś cudem nie trafią w cel… Wystarczy, że ostrze
któregokolwiek dotknie jakiegokolwiek przedmiotu, a toksyna powoli zaczyna wżerać
się w materię, za to człowiek ginie w agonii.
Szybko, lecz boleśnie, jeżeli sztylety trafią. Jeżeli jedynie musną skórę czy
ubranie – powoli… i też boleśnie. Ten, kto nimi oberwał… No, nie miał zbyt
miło.
Wolałabym nie pytać
Notta, skąd to wszystko wiedział.
– Czyli… umarli –
niemal szepnęłam.
Popatrzył prosto w
moje oczy.
– Umarli.
Z trudem oderwałam
wzrok od jego twarzy, omiatając spojrzeniem resztę klasy.
– Poszperajmy tu
trochę.
Teodor od razu
skierował się w stronę pulpitu i leżącej na nim księgi. Mnie samą bardziej
zaintrygowało biurko oraz te wszystkie pergaminy. Podeszłam do jednej z ławek,
po czym podniosłam najbliższy. Nie było napisane na nim zbyt wiele.
1235 – wymordowanie wioski mugoli w zachodniej Francji
SUROWO UKARANE!
sprawcy: dożywocie w Vinonie
przewodzący: POCAŁUNEK DEMENTORA
Rozpoznałam charakter
pisma, którym ktoś zapisał zagadkę umieszczoną na wejściu w ukryty korytarz.
Zmarszczyłam brwi. Odwróciłam się w stronę Teodora. Chłopak stał przy pulpicie,
dłonią przecierając okładkę księgi.
– Nott? Vinona to
dawne…
– …więzienie dla
czarodziejów, jeszcze przed Azkabanem, tak, tak – mruknął, nie patrząc na mnie.
– Granger, podejdź tu.
Odłożyłam pergamin na
miejsce i już po chwili znalazłam się obok Ślizgona. Ten wpatrywał się w
nadpaloną okładkę, na której ledwo widoczny był tytuł.
Katharsis
Zmarszczyłam brwi,
zastanawiając się nad tym słowem, podczas gdy Teodor już ostrożnie otwierał
księgę.
– Katharsis? – przeczytałam. – Przecież to Arystoteles…
– Kto? – przerwał mi
Teodor. Później potrząsnął głową. – Nieważne. Cholera, litery wyblakły, nie da
się nic rozczytać.
Miał rację. Kartki
były pożółkłe, a tekst istotnie nie do rozczytania. Nie wspominając już o
ogólnym wyglądzie stron. Niektóre podziurawione, inne nadpalone, wszystkie
jednak w tragicznym stanie. Przesunęłam dłonią po jednej z nich i westchnęłam.
– Wspaniale –
mruknęłam, delikatnie zamykając księgę. – No cóż, trudno, musimy obejść się
smakiem.
– Co to katharsis? –
spytał Teodor. – Coś mugolskiego? Nigdy o tym nie słyszałem.
– Katharsis osiągano w
starożytności poprzez obejrzenie spektaklu teatralnego – wytłumaczyłam. – Arystoteles
zajął się opisywaniem tego. Może było tutaj coś na ten temat? – Znowu
westchnęłam. – Uwolnienie od bólu, tłumionych emocji. Katharsis to
oczyszczenie.
I wtedy na naszych
oczach księga zaczęła się przekształcać. Nadpalenia oraz dziury znikły, strony
wygładziły się, a okładka nagle stała się nietknięta, purpurowa, obita skórą.
Tytuł nabrał złotego koloru, grzbiet zaś lekkiego łuku, na którym także widniał
połyskujący napis Katharsis.
Cofnęłam się lekko,
trącając przy okazji Teodora ramieniem.
– Merlinie, co się
dzieje? – jęknęłam zdezorientowana.
Czarnowłosy bez słowa
wyjął różdżkę i rzucił to samo co wcześniej zaklęcie. Nic się nie wydarzyło,
księga pozostała taka jak przedtem. Dopiero wtedy spojrzał w moją stronę.
– Nie trącaj mnie –
fuknął.
Wróciłam na swoje
miejsce obok niego i wymamrotałam:
– Przepraszam.
– Dlaczego dopiero
teraz ujawniła się prawdziwa wersja tej książki? – zastanowił się.
Zmarszczyłam brwi.
– Może… może przez to,
że na głos powiedziałam, czym jest katharsis? – podsunęłam niepewnie.
Teodor przesunął
otwartą dłonią po okładce.
– Możliwe – mruknął.
Powoli otworzył księgę
na pierwszej stronie.
Katharsis
Autor nieznany
Chłopak przewrócił
kartkę. Naszym oczom ukazała się otoczona motywem roślinnym strona. Zielone
pnącza połyskiwały lekko, w niektórych miejscach spomiędzy nich wychylały się
jasne, kremowe kwiaty o dużych płatkach. Na samej górze widniał pogrubiony
tytuł rozdziału. Sam tekst był wydrukowany, nie napisany odręcznie, ciasno
umieszczony na stronie.
Z rosnącym podekscytowaniem
zaczęłam czytać.
Rozdział pierwszy,
czyli kto odmienił
moje życie
Długo zastanawiałem się, jakim zdaniem rozpocząć tę
książkę. Czy powitać Cię, Drogi Czytelniku, czy może od razu przejść do sedna.
I jak ująć jasno w słowa wszystko, co chcę przekazać? W końcu ktoś bardzo mi
bliski poradził, bym pisał sercem. Tak jak to wszystko unosi się na falach
mojego umysłu, bez żadnych zbędnych udoskonaleń.
I chyba tak właśnie zrobię. Jedynie w ten sposób uda mi
się przekazać Ci Tajemnicę.
Nigdy wcześniej nie interesowałem się starożytną Grecją.
Bo i po co? Po co taki czystokrwisty dureń z bogatej rodziny…
– Czy tej książki nie napisał Malfoy? – spytałam, unosząc brwi.
Teodor posłał mi zdziwione spojrzenie.
– Co masz na myśli?
– „Czystokrwisty dureń z bogatej rodziny”.
Popatrzył na mnie ze źle skrywanym (a może nie chciał go ukryć?)
rozbawieniem.
– Granger…
…z bogatej rodziny miałby zawracać sobie głowę kulturą
jakiejś dawnej cywilizacji, co jej ludzie robili, osiągnęli, do czego doszli?
Nie, to nie było dla mnie.
Aż w końcu wydarzyło się coś, co diametralnie zmieniło
moje życie.
Poznałem historię Arystotelesa.
– To nie ten sam facet, o którym mówiłaś? – spytał Teodor.
Wydałam z siebie nie do końca określony, przesycony zniecierpliwieniem i
złością dźwięk.
– Cii – mruknęłam.
Później autor książki poświęcił jakieś dwadzieścia stron na historię
Arystotelesa i ogólne wychwalanie jego osoby. Człowiek, który napisał Katharsis, popierał myślenie tego
greckiego filozofa. Ponoć zagłębiał się w lekturę wszelkich dzieł o nim,
pochłaniał informacje, tonął w ich gąszczu.
Tak samo jak my w lekturze. Bardzo szybko przeskakiwaliśmy ze strony na
stronę, a Teodor często komentował niektóre akapity.
– O Salazarze – jęknął w końcu ze zgrozą. – Jak wiele można napisać o
tym, że Arystoteles był wybitnym myślicielem i…
Trzepnęłam go lekko w ramię.
– Daj mi czytać – fuknęłam.
…Tajniki ludzkiego umysłu i
duszy. To wszystko, co stanowi naszą istotę. Co mamy zrobić, by osiągnąć
szczęście? Szczęście zawsze porównywałem do braku bólu. Jednocześnie
wiedziałem, że to może natrafić na nas jedynie w Niebie. Tam, u boku Jedynego
Boga, będziemy w stanie uwolnić się od zmartwień, od cierpienia.
A jednak… Arystoteles uświadomił
nam, że istnieje jeszcze jedna opcja…
– Granger, czy ty mnie właśnie uderzyłaś?
Od lektury zostałam oderwana przez głos Teodora. Odwróciłam na niego
wzrok. Chłopak wpatrywał się we mnie szczerze zdziwiony.
– Bo przeszkadzałeś mi czytać – odparłam karcąco. – Zresztą nadal to
robisz – dodałam z przekąsem.
W odpowiedzi wywrócił oczyma.
Czym dla Ciebie jest szczęście?
Czy kiedykolwiek osiągnąłeś jego pełnię? Czy po prostu znalazłeś, choć na
chwilę, tutaj na ziemi swój własny kawałek nieba?
Teodor, który skończył czytać w tym samym momencie co ja, chciał
przewrócić kartkę, jednak zamiast otrzymania kolejnej dawki tekstu, usłyszałam
przekleństwo. Zgromiłam go wzrokiem.
– Przestań.
– Ta strona nie chce się przewrócić! – warknął ze złością.
Rozszerzyłam oczy ze zdziwienia.
– Co?
– Sama spróbuj.
Zrobiłam to. Tak jak zawsze – przyłożyłam palce do kartki i delikatnie
pociągnęłam w swoją stronę.
Na nic.
Spróbowałam otworzyć książkę gdzieś w środku – strony były do siebie
jakby przyklejone.
Teodor w końcu prychnął i odszedł usiąść na jednej z ławek odsuniętych
pod ścianę.
– Znowu jesteśmy w lesie – rzekł bez przekonania. – Ten autor pisał strasznie
filozoficznie. Jakby był…
– Dobra, dobra – przerwałam mu, po czym ruszyłam w jego stronę. –
Skończ. Zastanówmy się, dlaczego nie możemy przejść dalej. – Siadłam na ławce
obok niego. Wbiłam wzrok w książkę, chcąc dostrzec w niej jakichś zmian. Nadal
była jak przedtem. – Może zrobiliśmy coś nie tak?
– Niby co?
Wzruszyłam ramionami.
– Nie wiem. Może coś przeoczyliśmy? Może nie powinniśmy rzucać tu w
ogóle zaklęć? Może to przez Specialis?
– Granger, świrujesz – powiedział beznamiętnie.
– Wcale nie – żachnęłam się, zeskakując z ławki. Zaczęłam krążyć po
sali. – A może powinniśmy poczekać? Do jutra na przykład? Albo… jakiś czas?
– Może… Co nie zmienia faktu, że jesteśmy w lesie – podsumował.
– Och, mógłbyś okazać trochę zainteresowania! – zawołałam, zatrzymując
się niedaleko tablicy.
– Ależ ja okazuję zainteresowanie. Tylko twierdzę, że jesteśmy w lesie,
a autor nie odmówił sobie kieliszka albo nawet dwóch Ognistej Whisky, gdy to
pisał.
Spiorunowałam go wzrokiem, jednak nie odezwałam się, nadal chodząc w tę
i z powrotem.
– Chociaż nie, całej butelki – dodał Teodor po chwili namysłu. – Albo po
prostu był rudy, każdy rudzielec to przygłup.
Uśmiechał się kpiąco, dopóki nie rzuciłam w niego kredą.
– Granger!
Tym razem to ja się uśmiechnęłam. Mściwie.
– A każdy Ślizgon to… Aa!
Nim zdążyłam dokończyć zdanie, uderzył we mnie strumień wody, a potem
zostałam zaatakowana przez całą zgraję kred. Zaczęły wcierać się w moje
ubranie, brudząc je na biało, kilka wczepiło mi się we włosy. Machnęłam parę razy rękami, próbując odgonić się od nich, ale na próżno. W końcu, wydając z
siebie nie do końca określone odgłosy przypominające piski, potknęłam się o
własne nogi i runęłam jak długa na posadzkę, obijając sobie plecy. Na moment
zabrakło mi tchu. Wtedy też kredy opadły na dół obok mnie, a w sali rozbrzmiał
głośny, niski, przyjemny dźwięk.
Ze zdziwieniem odkryłam, że to Teodor. Uniosłam z trudem głowę, obolała.
Chłopak, wciąż siedząc na ławce, śmiał się jak opętany. Oczy miał zamknięte,
obok niego leżała różdżka.
– Nott, na miłość boską – jęknęłam. Z trudem podniosłam się do pozycji
siedzącej. – Jesteś co najmniej…
– Granger, nie wiedziałem, że potrafisz wpaść w taką panikę wyłącznie
przez kredę – zakpił, po czym znowu zaniósł się śmiechem.
Prychnęłam, błyskawicznie wyciągając różdżkę. Już po chwili Teodor leżał
na podłodze niedaleko mnie, w podobnej pozycji do mojej wcześniejszej. Tym
razem to ja chichotałam szaleńczo, widząc jego ogłupiałą minę.
Gdy zaczął się podnosić, od razu uniosłam różdżkę w pogotowiu. W końcu
usiadł, podpierając się jedną ręką, i rozszerzył oczy ze zdziwienia.
– Granger, ty mnie zrzuciłaś – stwierdził podobnym tonem, którym
wcześniej odkrywczo powiedział, że go uderzyłam.
Zaczęłam się osuszać i czyścić szatę z kredy.
– Bo zaczarowałeś kredy – odparłam wyniośle.
– Co nie zmienia faktu, że użyłaś przeciw mnie zaklęcia.
Spłonęłam rumieńcem. Zrobiło mi się trochę wstyd przez jego słowa.
Czułam się jak mała dziewczynka, która zrobiła coś złego, i teraz robiono jej
wykład na temat dobrego zachowania.
Nie zmieniłam jednak wyrazu twarzy.
– Ty przeciw mnie też – odparowałam. Dopiero po chwili zdałam sobie
sprawę, jak głupio to zabrzmiało.
– Nie bezpośrednio. – Usiadł, zginając jedną nogę w kolanie, drugą
pozostawiając na posadzce, i opierając na nim łokieć. – Najpierw mnie bijesz,
potem zrzucasz. Cholera, jeszcze tydzień, i zostanę potraktowany przez ciebie
tymi sztyletami.
Kiwnęłam z powagą głową, wyciągając sobie kredę z włosów.
– Oczywiście.
***
– Co za cholerstwo… Ta strona nadal nie chce się ruszyć…
– Och, na pewno coś źle zrobiliśmy!
– Granger. Znowu świrujesz.
***
– No…!
– Nott, jesteś strasznie niekulturalny. Zaczynam tobą powoli przez to
gardzić.
– Strasznie mi z tego powodu wszystko jedno.
***
– Nie mogę… otworzyć… tej szafy… Na Merlina, ona dygocze!
– Pewnie zalęgł się tam bogin, zostaw ją… O Salazarze. Chochliki korwalijskie.
– CO?!
***
– Nott, nie pokazuj temu chochlikowi środkowego palca, bo…
– On mnie ugryzł!
– Mówiłam, żebyś trzymał ręce przy sobie…
***
– Co za szkarady. Mam straszne zadrapania przez te latające gów…
– Zamiast marudzić, w dodatku w bardzo wulgarny sposób, otwórz mi to
biurko. Alohomora nie działa.
– Ale…
– Spróbuj. Proszę.
– …
– …
– Co za głupek tak je zaczarował?!
– Granger, znowu ci się włosy puszą…
***
– …prawie żaden nie jest zapisany! Tylko ten o masakrze we Francji!
– Nie jęcz.
– A kto przed chwilą marudził, że go chochliki podrapały?
– …
– No właśnie.
– Tam pod biurkiem leży jakiś pergamin i chyba coś na nim jest.
– Co… Nott, masz moje błogosławieństwo, marudź ile chcesz.
***
Po mnóstwie prób otworzenia księgi albo chociaż oderwania jej od
pulpitu, po wielu przekleństwach Teodora, po dogłębnym przeszukaniu prawie
wszystkich szaf, po zrozumieniu, że szuflad biurka nie da się otworzyć, po
kilku sprzeczkach oraz jednym palnięciu Ślizgona w głowę, za co znowu zostałam
zaatakowana przez kredy, po ogólnym rozejrzeniu się po sali, w końcu oboje
siedliśmy na jednej z ławek. Czarnowłosy wygodnie opierał się o ścianę, jedną
nogę znowu mając zgiętą w kolanie i opierając na niej rękę. Wyglądał jakby spał
– nie odzywał się, nie otwierał oczu, oddychał miarowo. Ja za to siedziałam po
turecku obok niego, w dłoni trzymając pergamin, który wyciągnęłam spod biurka. A
właściwie list i odpowiedź. Wpatrywałam się w ich treść ze zmarszczonymi
brwiami.
Cryte,
Nie przekonasz mnie. Mam wszystko, by Cię niszczyć. Wystarczy jeszcze
trochę czasu. Nic nie możesz zrobić. Nie tutaj.
Bez pozdrowień.
Wiesz kto
Jesteś martwy.
W pierwszym
charakterze pisma rozpoznałam ten sam, którym napisano notatkę o Francji, no i
napis na przejściu do korytarza. Drugiego kompletnie nie potrafiłam skojarzyć,
choć nazwisko zawarte w liście wydawało mi się dziwnie znajome.
A ostatnie słowa wywoływały
dreszcze na moich plecach.
Jesteś martwy.
Kto, kogo i dlaczego
chciał zabić? Kiedy, gdzie? Udało mu się to? Może te sztylety…
– Nott? – mruknęłam.
– Hm?
– Co o tym wszystkim
sądzisz?
Nie odpowiadał przez
tak długą chwilę, że zaczynałam wątpić, czy w ogóle to zrobi. W końcu otworzył
oczy i spojrzał na mnie poważnie.
– To przestaje mi się
podobać.
Westchnęłam.
– Tych niewiadomych
jest za dużo – stwierdziłam cicho. – Najpierw całe to ukryte przejście, krew,
później książka o katharsis… No i teraz to. Nie zapominając jeszcze o
dygoczącej szafie oraz zamkniętym biurku.
– Mówiłem ci już, że w
szafie pewnie jest bogin – odparł Teodor niecierpliwie. – A skoro biurko ktoś
zabezpieczył tak, że nawet Troubs nie dał mu rady, to może nie powinniśmy go
otwierać.
Nie odpowiedziałam od
razu.
– A list? Nie wyglądał
na zwykłą kłótnię między uczniami…
Teodor zmarszczył
brwi.
– Skądś znam to
nazwisko – mruknął. – Tylko nie mam pojęcia skąd…
– Ty też? Wydaje mi
się dziwnie znajome, gdzieś je słyszałam, na pewno! – zawołałam, ściskając
mocno pergamin.
Teodor jedynie
wypuścił głośno powietrze, nie odpowiadając.
Odwróciłam wzrok w stronę najbliższego okna. Na zewnątrz powoli zapadał
wieczór – w sali spędziliśmy kilka dobrych godzin. Zapaliliśmy też pochodnie
tkwiące na ścianach w metalowych uchwytach. Dzięki temu w sali zrobiło się
jasno, mimo że świat stopniowo opatulała ciemność.
Nagle poczułam się beznadziejnie. Beznadziejnie zagubiona, beznadziejnie
niewiedząca, co robić, beznadziejnie… przestraszona.
Zachciało mi się płakać.
Spojrzałam na Teodora. Nie chciałam tego wyznawać, ale chęć podzielenia
się uczuciami była zbyt wielka.
– Boję się – szepnęłam z trudem.
Popatrzył na mnie błyskawicznie.
Poczułam dreszcze i to bynajmniej nie z zimna.
– Nie masz czego – odpowiedział. – Damy sobie radę. Nawet z umarłymi.
Nie byłam zbytnio pocieszona i on chyba to zauważył, ponieważ uśmiechnął
się lekko, jednocześnie z pewnością, jakby chcąc dodać mi otuchy oraz zapewnić
o prawdziwości swych słów.
Nie mogłam nie oddać gestu, dodatkowo wpatrując się w oczy chłopaka, w
których odbijał się blask pochodni.
Poczułam dziwne łaskotanie w dole brzucha.
Och, Hermiono. Chyba zaczęłaś
powoli tonąć w tym bezkresnym, szarym oceanie jego oczu.
***
Gdy niedługo potem
zeszliśmy na dół głównych schodów, Teodor oznajmił, że dzisiaj nie będzie
korepetycji. Przyjęłam to z ulgą – byłam zmęczona tak samo jak on. Ślizgon
zrezygnował też z kolacji. Rozdzieliliśmy się więc – ja poszłam do Wielkiej
Sali, chłopak z stronę lochów.
Na posiłku zauważyłam
jedynie dwóch uczniów z mojego roku: Neville’a i Seamusa. Harry oraz Ron pewnie
już zjedli, ale zaniepokoiła mnie nieobecność Ginny. Mimo wszystko usiadłam
obok chłopaków i wzięłam na talerz dwie parówki.
Jadłam bardzo wolno,
chcąc jeszcze spotkać się z rudą. Ta jednak wciąż nie przychodziła. Po czasie pojawiła
się Parvati Patil z Lavender Brown, a później Wielką Salę opuścił Seamus. W
końcu dopiłam sok dyniowy i sama wyszłam, mając nadzieję, że złapię Ginny w
pokoju wspólnym.
Wpadłam na nią tuż
przy drzwiach jadalni.
Miała zaróżowione
policzki i lekko potargane włosy. W dodatku wyglądała na zdenerwowaną.
– Ginny, na Merlina,
gdzieś ty się podziewała? Martwiłam się! – zawołałam.
Nie odezwała się,
tylko chwyciła moją dłoń i odciągnęła mnie na bok. Stanęłyśmy niedaleko
głównych schodów.
– Hermiono, ja… –
zawahała się. – Ja muszę ci coś powiedzieć.
Zaniepokoiłam się.
– Co się stało?
Wzięła głęboki wdech.
– Chodzi o to, że…
– HERMIONO! Dobra
Roweno, jak dobrze cię widzieć!
Błyskawicznie
odwróciłam się. Po schodach zbiegała Ivy. Jej włosy powiewały za nią, na twarzy
miała odbicie troski. Chwilę później po prostu wpadła na mnie, obejmując mocno.
Ledwo utrzymałam równowagę.
– Ivy, spokojnie –
powiedziałam z rozbawieniem. – Wszystko w porządku, jeszcze żyję.
– Nawet nie wiesz, jak
się z Rogerem martwiliśmy! – zawołała, nadal mnie przytulając. – Nie
widzieliśmy cię cały dzień, w bibliotece pustka, Harry nic nie wie, a Nott… –
Odsunęła się ode mnie. – Zaraz ci opowiem wszystko. Och, muszę podziękować
Rogerowi, on powiedział, żebym zeszła do Wielkiej Sali, bo może dopiero jesz
kolację…
Drgnęłam lekko na
dźwięk nazwiska Teodora.
– Przepraszam, Ivy,
ale właśnie rozmawiam i… – Ze zdziwieniem spostrzegłam, że Ginny obok mnie nie
ma. Musiała iść już na kolację.
Przypomniałam sobie
sytuację z Hogsmeade. Wtedy to Roger na mnie wpadł, kiedy rozmawiałam z moim
korepetytorem, który też od razu się ulotnił.
Krukoni już kilka razy
pojawili się w nieodpowiednim momencie.
– Wszystko w porządku,
Hermiono? – spytała z troską Ivy.
– Tak, tak –
odpowiedziałam szybko. – Nic mi nie jest. No, to o czym miałaś mi opowiedzieć?
Blondynka momentalnie
się skrzywiła.
– Kiedy wychodziłam
dzisiaj z Wielkiej Sali po obiedzie, przyczepił się do mnie Nott – skarżyła
się. – Szłam do pokoju wspólnego, a ten za mną, mimo że przecież jest z
Slytherinie i powinien iść na dół do lochów. Nie mogłam się od niego odpędzić,
latał wokół mnie jak pszczoła wokół miodu! Zaczął gadać o pogodzie, a potem o
Konkursie. Nie wiem, skąd dowiedział się, że też biorę udział. W końcu mu
powiedziałam, żeby się odczepił, bo mam gdzieś to, co mówi. A wtedy z wyjątkową
pogardą stwierdził, że nie wie, jak możesz się ze mną przyjaźnić. Wkurzyłam się
i poszłam. Ugh, on jest strasznie denerwujący. Oby więcej się nie przyczepił.
Za wszelką cenę
starałam się nie okazać tych wszystkich uczuć, które mną targały.
Zdziwienie.
Złość.
I zazdrość, Hermiono. I zazdrość.
Teodor mówił prawie to
samo, tyle że na odwrót – według chłopaka to Ivy się do niego przyczepiła. To
ona szła za nim na górę, paplała o głupotach i zdenerwowała się, bo nie chciał
z nią rozmawiać.
Komu miałam wierzyć?
Oczywiście, że Ivy. To twoja przyjaciółka.
No dobra. Od razu przyjęłam,
że blondynka mówiła prawdę. To jej ufałam. Jednak po co Nott miałby kłamać?
Żeby zniszczyć waszą przyjaźń.
A jeśli… A jeśli
naprawdę chciał to zrobić? Jeśli chciał mnie zrazić, mówiąc, że Ivy strasznie
go denerwowała? Przecież to aktor, mógł kłamać!
Z drugiej strony, takie
zachowanie było do niego podobne. On nie latał
za innymi jak pszczoła wokół miodu. Nie, nie, nie. Tak nie zachowywał się
Teodor Nott.
Może Ivy mu się spodobała?
Poczułam falę gorąca.
Ale przecież on
faktycznie szedł na górę, żeby spotkać się ze mną…
A jeśli to Ivy kłamie?
Tylko… po co?
Może chciała zniechęcić ciebie do niego. Mówiła przecież, że jest przystojny…
Och, Ivy. Nie miałaś
takiego zamiaru, prawda?
To jest takie zagmatwane…
– Hermiono? – z
zamyślenia wyrwał mnie głos blondynki.
Otrząsnęłam się
szybko.
– Nic, nic. – Moim
ciałem wstrząsnął dreszcz. Objęłam się ramionami. – Zimno. Chodźmy na górę.
Kiwnęła głową.
Podążyłam za nią,
słuchając jej opowieści o tym, co dzisiaj robiła, choć myślami byłam całkiem
gdzie indziej.
Nie zadręczaj się tym, Hermiono – powiedziałam sobie w
duchu. Zobaczę, jak to z czasem się
rozwinie, i dopiero wtedy zdecyduję, kto mówi prawdę, a kto kłamie.
Spojrzałam na okno. Na
zewnątrz już prawie nic nie było widać.
Nic prócz wirujących,
białych płatków śniegu, które w końcu niebiosa postanowiły podarować ludziom.
Uśmiechnęłam się
bezwiednie, a w swym umyśle przywołałam wspomnienie tego delikatnego uśmiechu obejmującego
również niezwykłe, szare oczy.
Widzisz, Hermiono? Śnieg stanowi potwierdzenie.
Potwierdzenie tego, że przepadłaś i tego, że nawet jeśli Teodor cię okłamał, to
jest całkowicie inny od reszty Ślizgonów.
*zaklęcie wymyślone
przeze mnie; sanguis – krew, reprehendo – sprawdzać, oczywiście
wszystko z łaciny
_______________
Witam na blogspocie,
moi drodzy. Nie będę już Wam tutaj smęcić, wszystko napisałam na Onecie. Co nie
zmienia faktu, że jest mi strasznie smutno T_T
Ugh, wreszcie
skończyłam ten rozdział, więc mogę umierać. To była masakra, rili. Żaden
bohater nie chciał ze mną współpracować. Żaden.
Jedynie Harry i trochę Ivy. Nożesz.
Mimo że męczące,
podobają mi się te wakacje. Mam co robić, nie nudzę się i może przez to Wena
postanowiła również wrócić z wakacji. Niemniej jednak, nie wiem, kiedy pojawi
się rozdział trzynasty. Na pewno jeszcze w sierpniu, ale konkretów nie umiem
podać. Na razie mam nadzieję, że jakoś przeprawiliście się przez wybitnie długą
dwunastkę ^^’
Jak wakacje?
Planujecie jeszcze jakieś wyjazdy? Pochwalcie się :D
Ściskam mocno i
uciekam skontrolować stan kuchni w nowym mieszkaniu xD
Empatia
Jezu, ależ ja się wciągnęłam w ten rozdział, cholera jasna. Nie mogę powiedzieć, że był za krótki, bo był długości idealnej, ale mam wrażenie, że za szybko się skończył.
OdpowiedzUsuńNie wiem, jak Ty to robisz, ale nawet jeśli bohaterowie z Tobą nie współpracują, to i tak wypada to wspaniale.
Nie mogę się doczekać, kiedy w końcu Teodor i Hermiona będą razem, naprawdę. Są kompletnie różni, ale świetnie do siebie pasują, w dodatku, cholera, Teodor *_*
Wiesz, jak się śmiałam przy tych dialogach między nimi? Padłam, po prostu.
Całuję ;*
Lacrett, Ty żyjesz! Fajnie, że się odzywasz <3
UsuńHaha, ja bym powiedziała, że za długi, bo osiemnaście stron, no ale skoro było okej, to dobrze xD
Ja się też nie mogę doczekać, serio :DD Ale nie chcę od razu robić nie wiadomo jakiego lovestory, za szybko by było ^^
Dziękuję, że jesteś <3 Ściskam,
Empatia
Żyję, żyję, tak szybko się mnie nie pozbędziesz <3
UsuńA spróbuj tylko zrobić z tego lovestory, to Cię własnoręcznie zamorduję ;P Chociaż trudno byłoby mi sobie wyobrazić Teodora, jak pięćdziesiąt razy dziennie powtarza Hermionie, że ją kocha albo inne takie romantyczne bzdury. Brr...
Całuję ;*
Dobra, nie mam się czego bać w takim razie, bo nawet przez myśl mi nie przeszło, by Teodora zmiękczyć aż do takiego stopnia :DD Ale wiesz, w sumie na razie nie wiadomo, jak zachowuje się zakochany Teoś, także... no xD
UsuńWeź mnie nie strasz! xD
UsuńAleż ja Cię nie straszę, kochana ;33 Kto tam zna Teodora. Na razie widać, jaki na tym etapie jest wobec Hermiony, ale na etapie ewentualnego związku... Trzeba czekać :DD
UsuńNo siema, teraz już oficjalnie, na Blogspocie. :D
OdpowiedzUsuńTo już nie jest typowe opowiadanie HP... to dobry kryminał! Najpierw Szekspir, teraz Arystoteles, krew, sztylety, ogólny mrok... Błogosławieństwo Cioci Fedory już masz, zatem pisz! :D
A Hermiona przepadła już od pierwszego wspomnienia oczu Notta... ach, Nott. Ale i tak Roger ponad wszystko!
Pozdrawiam,
[une-crime-parfait]
PS Ciekawe, czyja wersja wydarzeń była prawdziwa: Teodora czy Ivy?
Yay, już czuję tę moc błogosławieństwa ^^ Ale czekaj, czekaj, bo jeszcze trochę będzie takich mhrocznych wydarzeń :DD
UsuńJak już mówimy o Rogerze, to widziałaś zdjęcie, które dodałam w odpowiedzi na Twój komentarz pod ostatnim rozdziałem? *o*
Bardzo dziękuję za opinię ;*
Empatia
Jakoś nie wpadłam na to, żeby sprawdzić, czy mi odpisałaś pod poprzednim rozdziałem, sorry. ^^; Właśnie obejrzałam sobie to "zdjęcie" Rogera, no i w sumie niewiele widać, bo z profilu, nie mówiąc o tym, że trochę inaczej go sobie wyobrażałam, ale spoko, nie odbiega AŻ TAK od mojej wizji. ;)
UsuńPozdrawiam,
[une-crime-parfait]
W rozdziale ci się zgubiło "u" w słowie "sanguis" - to tak na początek.
OdpowiedzUsuńKocham. Ale to już wiesz.
Rozczulił mnie absolutnie Neville, kiedy ujrzałam go w rozdziale aż ciepło mi się na sercu zrobiło. Zawsze widziałam go jako chłopaka, który wiele obserwuje, ale mało mówi - tak było i w tym wypadku.
Te urywki były pomysłem wprost genialnym - uśmiałam się jak rzadko, świetnie się je czytało. Wciąż intrygujesz pomysłami, zadziwiasz. Motyw z księgą, listami i te zatrute sztylety - groza aż spływa na klawiaturę.
Nie wierzę Ivy ani trochę, ale to moja prywatna opinia; opinia teolovera, więc zdecydowanie nie można jej zaliczyć jako obiektywnej ^^ Bogu dzięki, że Roger pojawił się jedynie w postaci niematerialnej :D
Ginny! Jak niesamowicie ciekawi mnie, co ona ma do powiedzenia. Czekam na to i czekam, może wreszcie się nade mną zlitujesz <3 Kiedyś.
Nie wspominam o uroczym dialogu wewnętrznym :>
Buziaki :***
Nie, nie, "sangis" jest specjalnie :)
UsuńOd dawna planowałam, że w tym rozdziale i w ten sposób pojawi się Neville, ale, kurcze, nie sądziłam, że mnie też chwyci za serce i chyba umieszczę gdzieś go jeszcze ;o
Moja teoloverka <3 Na temat Ivy to ja się nie wypowiadam, wszystko się rozwinie xD
Poczekaj te kilka rozdziałów na Ginny no :DD Jak nie Ron, to Ginny, cierpliwości ;P
Ściskam <3
Empatia
No dobra, niech Ci będzie, chociaż moja łacińska, bądź co bądź w rozmiarze mikro, cząstka duszy się burzy XD
UsuńKoffam Neville'a, dlatego u mnie jest jego córa :D
Wiem, wiem. Nie zdradzamy sekretów, nie zdradzamy :DD
Oj, no wiesz, ja jestem wybredna po prostu. Jak już wiem, że Rona dostanę, to teraz się dopominam o Ginny :DD
<3
Zaczynam lubić bohaterów, których wcześniej nie lubiłam(Ron)/byli mi obojętni(Neville) o.O''
UsuńJą też dostaniesz, nie bójta się xD
To wszystko przez mój (nie)zbawienny wpływ! :DDD
UsuńA raczej śmiem twierdzić, że przez entuzjazm z jakim do tych postaci podchodzę :D
Si, claro, już siedzę cicho :D
Najpierw odniosę się do przenosin. Tak,dla mnie t oteż było trudne, ale powoli się przyzwyczajam.
OdpowiedzUsuńSkąd wiesz, że wszystko zniknie? Admini pisali coś? W takkim razie resztę też trzeba przenieść :c
I chyba dam znać znajomym o takim niebezpieczeństwie. Mnóstwo świetnych blogów jest zawieszonych i autorzy nawet nie wiedzą o "zagrożeniu", szkoda.
Dobra, to teraz czytam rozdział.
Ta informacja krąży już po całej blogsferze. Wszystkie blogi mają zostać przeniesione na blog.pl, z tym że jedynie domena się zmieni. Ale pewnie przeterminowane, zakończone blogi zostaną usunięte, dlatego strasznie rozpaczam ;<
UsuńAle mam ciarki na plecach. Po relacji Ivy zdaje mi się być trochę podjrzana. Niby z zachowania nie, ale chociażby z wydarzeń wokół Grey. To znikanie osób, kiedy ona przychodzi, czy to na pewno po prostu ktoś sobie idzie bez słowa i niezauważenie? No dobra, nie będę snuć domyślen, ,czekam na nastepny rozdział.
OdpowiedzUsuńPaulina
Hm, ja bym powiedziała, że znikanie osób faktycznie polega na tym, że ktoś sobie odchodzi bez słowa. Pojawia się taka Ivy lub Roger, wpada ni stąd, ni zowąd, Hermiona wydaje się być zaaferowana nimi, no to osoba, z którą wcześniej rozmawiała, czuje się niepotrzebna. Także tutaj raczej nie ma żadnego mhrocznego powodu xD
UsuńDziękuję za opinię :) Pozdrawiam,
Empatia
Cześć. Cieszę się z Twoich przenosin na Blogspota, bo przynajmniej nie muszę się martwić, czy komentarz się doda, czy też nie.
OdpowiedzUsuńDoskonały pomysł z tymi urywkami! Zatrute noże były po prostu mroczne, jak zresztą pozostałe motywy :)
Neville był rozczulający. Żal mi go, biedaczyska. On już zawsze będzie dla mnie małym, słodkim chłopczykiem ;p
Bardzo podobały mi się dialogi i opisy w tym rozdziale, jak zwykle po przeczytaniu ręka, noga, mózg na ścianie. Czyli powaliłaś mnie na wszystkie części :)
Pozdrawiam ;**
Aww, bardzo dziękuję za tak miłe słowa :)
UsuńŚciskam,
Empatia
Tadaaam. Piszę jeszcze raz coby powiedzieć, że się zapoznałam z remontem na podstronach i mi się podoba :D
OdpowiedzUsuńChociaż prywatnie uważam, że jakoś lepiej mi do gustu przypadała tamta wersja "o opowiadaniu" :>
No, a teraz zmykam pisać dalej ^^
Zdarza się, trudno xD W ciągu pół roku trochę mi się znudziła taka wersja każdej z podstron, także remont był = przynajmniej dla mnie - konieczny :DD
UsuńIdź, idź, trzymam kciuki <3
Mój światopogląd się zawalił, ale trudno, żyjemy dalej xDD
UsuńAhahahahahah. Tak, mam głupawkę.
<3<3<3
Aww, lubię, kiedy masz głupawkę <3
UsuńNie mam pojecia, co moge powiedziec... Notka wciagnela mnie, naprawde. Bardzo, ale to bardzo jestem ciekawa ciagu dalszego, wiec prosilabym o powiadamianie mnie o notkach. Z gory dziekuje i pozdrawiam:*
OdpowiedzUsuńhttp://zaczarowany-ogrod.blog4u.pl
Dziękuję bardzo :) Oczywiście będę informować ;))
UsuńPozdrawiam,
Empatia
bardzo dobra notka. widzę,. że śledztwo wrze, ale zamist poznać odpowiedzi, to mamy jeszcze więcej pytań. ale przynajmniej Hermkiona i Teo są coraz biżej i mimo że się kłóca, to widać, że również i Nottowi coraz bardziej na niej zależy, chyba naprawdę się przejął., jak powiedziąła mu, że się boi... ponadto mają wspólny sekret, coś, co łączy tylko ich i dzięki czemu mogą ćwiczyć swoją inteligencję, anwet jeśi jest to jednocześnie dość niebezpieczne... ale również bardzo ciekawe, zagadkowe... myślę, że to niebanalna sprawa i że jeszcze trochę potrwa, zanim bohaterowie to rozwiążą... ale to dobrze, bo jak mówiłam, zbliża ich to coraz bardziej do siebie. jeśli chodzi o krukonów, z nieco nadgorliwych stają się w moich oczach nie tyle, co denerwujący, ale i jacyś... podejrzani. Wydawało mi się, że Rogerowi poo prostu podoba się Hermiona, stąd zawsze zabiera ją Nottowi, ale to chyba coś więcej. Bo nie chodzi nawet o to, że Ivy tak bezceremonialnie odciągnęła Granger od Ginny. chodzi o to, że na mój gust, to Ivy kłamie, nie Nott. Jak słusznie Hermkiona zauważyła, Nott nie jest taki, jak opisała go Krukonka, narzekając na niego. Ponadto jego celem było tylko to, by podroczyć się z Hermioną, nie musiał kłamać, by coś znaleźć jakiś punkt zaczepienia. mam wrażenie,. że para Krukonów chce odciągnąć Gryfonke od przyjaciół. a mnie za to coraz bardizje interesuje, co takiegi skrywa ginny... myslę, ze ma to coś wspólnego z jakimś Slizgonem, pamiętam, jak powiedziąła , ze nei wszyscy są tacy sami... Skoro rudowłosa wie teraz, ze Granger zauroczyła się w jednym z nich, czemu sama miałaby się jej nie przyznać? hm... mam nadzieję że w następnej notce wreszcie poznamy tajemnicę Ginny.
OdpowiedzUsuńCzy ja wiem, czy Teodorowi na niej już zależy. Raczej się nią przejmuje, w końcu jest zazdrosny, ale w ogień na tym etapie za nią nie skoczy xD
UsuńCzy ja wiem. Sądzę raczej, że Ivy i Roger to wszystko robią nieświadomie, wątpię, żeby mieli w tym jakiś głębszy cel. Lubią Hermionę, ona już należy do ich paczki, to się nią zajmują ciągle. Nie wiem, ja ich nie znam :D
W następnej notce to nie wiem, ale za kilka na pewno ;) Bardzo dziękuję za tak długi komentarz. Może któreś z Twoich przypuszczeń się sprawdzę ^^
Ściskam mocno,
Empatia
fajnym spójnym jezykiem to piszesz, mnie się pdooba :)
OdpowiedzUsuńAww, dziękuję bardzo :)
UsuńNigdy wcześniej nie myslałam o postaci Teodora Notta, ale powiem szczerze że twoje przedstawienie tej postaci jest bardzo ciekawe i interesujące.Strasznie podoba mi się to że w twoim opowiadaniu można ze tak to ujmę ''zaczerpnąć wiedzy'' chociaż by sam pomysł z Ciągiem Fibonacciego był na prawdę bardzo interesujący, jako ze uwielbiam różne zagadki i szyfry to wiadomość że istnieje coś takiego była bardzo hmm ciekawa.. :D (mam 16 lat)
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału hmm Katharsis.... kocham antyczną Grecję.... Ciekawi mnie dlaczego nie mogą otworzyć dalszej części księgi. Ten atek z tym pokojem jest baardzo ciekawy uważam że ma coś wspólnego z tym dziwnym duchem poparzonego chłopca. Obstawiałam że zginoł w tym pożarze ...
Czekam na więcej mam nadziej że sie szybko doczekam :D
To jeszcze nie koniec niespodzianek w ocalałej klasie, bughagah ;33 Tylko trzeba trochę poczekać ^^' A skoro już o tym mowa, zapraszam do zakładki "Zapowiedź", tam wstawiłam datę ukazania się rozdziału trzynastego :)
UsuńBardzo dziękuję za opinię. Pozdrawiam!
Empatia
Jaki zagadkowy rozdział ^ ^ strasznie mi się podobał.. w sumie to nadrabiam rozdziały więc mam nadzieję, że rozpisze się w następnym komentarzu ;>
OdpowiedzUsuńAha.. i dialog wszech czasów :
– Nott, nie pokazuj temu chochlikowi środkowego palca, bo…
– On mnie ugryzł!
– Mówiłam, żebyś trzymał ręce przy sobie…
Kocham to <3
Huhuhuś, bardzo dziękuję <3
UsuńTaak, Nott i te jego nerwy do chochlików xD
Kocham kocham i jeszcze raz kocham i dziękuje <3
OdpowiedzUsuńGinny
Nagle przestalam lubic Ivy ...
OdpowiedzUsuń