Bałam się o Ginny.
Naprawdę się o nią bałam.
Ruda zachowywała się
dziwnie. Bardzo dziwne. Spytałam ją,
co chciała powiedzieć podczas sobotniej kolacji, a co udaremniła jej Ivy, lecz
wtedy zbyła mnie, mówiąc, że to w sumie nie było nic ważnego.
Przecież wyglądała
wtedy na wyjątkowo przejętą, zdenerwowaną. „Nic ważnego”? Jakoś mi się nie
wydawało.
Dodatkowo Ginny często
znikała, głównie wieczorami. Z pokoju wspólnego wychodziła koło dziewiętnastej,
dwudziestej, a później wracała tuż przed ciszą nocną albo już po niej.
Zazwyczaj była dziwnie nieobecna, lecz jednocześnie uśmiechała się pod nosem.
Mijałyśmy się podczas posiłków – rzadko zdarzało się, byśmy obie razem poszły
do Wielkiej Sali.
Ruda często też
pogrążała się we własnych myślach. Wprawdzie nadal żartowała tak jak wcześniej,
nadal można było porozmawiać z nią o wszystkim, ale widziałam wiele zmian w jej
zachowaniu.
Miałam pewne
podejrzenia co do tego. Kierowały się one w stronę uczniów Slytherinu – inaczej
Ginny nie zastanawiałaby się, czy każdy Ślizgon jest zły. No i obiecała, że
kiedyś mi wytłumaczy, a „na razie nie chce zapeszyć”. To wszystko powoli
składało się w jedną całość, choć naprawdę wolałam o tym nie myśleć w ten
sposób.
Nie chciałam, by moje
przypuszczenia okazały się prawdziwe.
W poniedziałek, idąc
na korepetycje, Teodora spotkałam już na głównych schodach, przy wejściu w
korytarz wiodący do klasy transmutacji. Poprzedniego dnia nie rozmawiałam z nim
na temat umarłych. Nie natknęłam się na chłopaka ani w bibliotece, ani w
Wielkiej Sali, ani w żadnej innej części zamku. Ja sama tylko na chwilę
wróciłam do opuszczonej klasy – po to, by znowu spróbować otworzyć biurko i by
po raz kolejny zagłębić się w lekturze Katharsis.
Zastanawiałam się, czy może pomoc w przejściu do dalszych rozdziałów nie tkwi w
treści.
Niestety, nic z tych
rzeczy mi nie wyszło. Biurko pozostawało niewzruszone, a księga nietknięta.
Po krótkim przywitaniu
Teodor od razu spytał:
– Chcesz znowu pójść
do umarłych?
– Już tam byłam –
odparłam. – Wczoraj.
Spojrzał na mnie,
unosząc brwi.
– Nie mówiłaś, że tak
szybko wrócisz – zauważył. – Znalazłaś coś jeszcze?
Pokręciłam przecząco
głową.
– Nie. Do biurka się
nie dostałam, Katharsis nadal nie
chce ujawnić reszty swojej treści. Nic się nie zmieniło.
Przez chwilę milczał.
– Powiedziałaś o tym
komuś? – spytał w końcu.
– Nie, tak jak się
umawialiśmy. A ty? – Popatrzyłam na niego podejrzliwie, zdając sobie sprawę z
tego, że w sumie nie wiem, czy on komukolwiek powiedział.
Z jego twarzy biła
irytacja.
– A jak sądzisz?
Oczywiście, że nie – prychnął. – Zresztą nieważne, komu bym powiedział, raczej
mało osób by się zainteresowało.
– Mylisz się. –
Skręciliśmy w prawo. – Samo Katharsis jest
niezwykle intrygujące.
– Malfoy.
Zamrugałam szybko.
– Co: Malfoy?
– Myślisz, że on by
się zainteresował jakąś starą klasą, w której jest brudno, na pulpicie leży
postrzępiona księga, a biurko za nic nie chce się otworzyć? – spytał Teodor
jakby to było oczywiste.
– Malfoy nie wygląda
na kogoś, kto aż do tego stopnia nie interesuje się niczym innym poza własną
osobą – wymamrotałam.
Chłopak zaśmiał się
gardłowo.
– Olałby to – rzekł,
po czym zmarszczył lekko brwi. – Zresztą ostatnio mało co go interesuje. Stał
się strasznie… cichy.
– Kłopoty w szkole?
– Oceny niespecjalnie
go obchodzą, tak przynajmniej mówił – odparł Teodor.
– Problemy z innymi
uczniami?
– Żartujesz, Granger?
Malfoy i problemy z innymi uczniami? Chyba tylko polegające na tym, od kogo
spisać zadanie na zaklęcia.
– No to nie wiem… Dziewczyna
go rzuciła?
– Malfoy nie ma dzie…
Chwila, Granger. – Teodor spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – Czy ty się
przejmujesz Malfoyem?
Dopiero wtedy zdałam
sobie sprawę, że przecież istotnie zainteresowałam się tym, co go trapi.
Tak, Hermiono, bardzo logiczne zachowanie. Zajmujesz się
zmartwieniami swojego wroga. Brawo.
Pokręciłam głową.
– Nie w tym sensie –
odrzekłam. – Raczej zastanawia mnie, co się z nim stało. Faktycznie wcześniej
był inny. Ciekawe. – Zmarszczyłam brwi.
Draco ostatnimi czasy
rzeczywiście przycichł. Mniej wybijał się spoza innych. Nadal okazywał, jak
paskudny ma charakter, ale nie tak często. Nie nadużywał też stanowiska
prefekta, choć w sumie przecież całkowicie je olewał…
Dziwne. Naprawdę
dziwne.
– Katharsis.
Teodor chyba naprawdę
polubił zbijanie mnie z tropu.
– Ugh, weszło ci w
nawyk wyjątkowo gwałtowne zmienianie tematu – jęknęłam, na co czarnowłosy
parsknął śmiechem. – Co: katharsis?
– Mówiłaś, że to
oczyszczenie, tak? – spytał, a ja kiwnęłam z wahaniem głową. – No właśnie. Więc
może trzeba… coś oczyścić? Może musimy przetrzeć z kurzu tę książkę albo
posprzątać tamtą klasę?
Spojrzałam na niego
jak na kompletnego głupka.
– Bredzisz –
stwierdziłam.
– A jeśli faktycznie
trzeba coś takiego zrobić? – drążył z uporem.
– Co ma katharsis,
czyli uwolnienie tłumionych emocji,
do posprzątania starej sali? – spytałam go jakby faktycznie był mało sprawny
umysłowo.
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Tylko
dałem propozycję.
– Raczej wątpliwą –
ucięłam.
– Zawsze tak się
zachowujesz? – odezwał się po chwili milczenia.
Uniosłam brwi.
– Jak?
– Jakbyś uważała, że
pozjadałaś wszystkie rozumy.
Zabolało, jednak nie
dałam tego po sobie poznać.
Prychnęłam. Teodor
otworzył drzwi sali transmutacji i odsunął się, robiąc mi przejście.
– Chyba mówisz o sobie
– powiedziałam wyniośle, wchodząc do klasy.
Kątem oka dostrzegłam,
że przewrócił oczyma.
– Oczywiście –
zironizował, zamykając drzwi.
***
– …Kancjan Szybkonogi
nie był jedyną osobą, która przemieniała swoje ciało w niepełną formę
animagiczną – stwierdził Teodor, marszcząc brwi. – Placyda Pancerna przecież…
– Tak – zgodziłam się,
przerywając mu – ale oni z własnej woli nie doprowadzili swojego ciała do
takiego stanu.
Zamiast ćwiczyć
transmutację, wraz z ciemnowłosym Ślizgonem wdałam się w dyskusję na temat
animagii. Nawet nie rzuciłam jednego zaklęcia – w zamian za to dałam porwać się
rozmowie z chłopakiem. Tym sposobem ja wślizgnęłam się na ławkę, w dłoni
trzymając delikatnie szarą myszkę, na której miałam ćwiczyć, a Teodor rozsiadł
się na krześle niedaleko.
– Ponoć Kancjan sam
chciał pozostawić w normalnym stanie wszystko prócz nóg podczas przemian. One
właśnie miały być silne jak u geparda.
Machnęłam z irytacją
wolną ręką.
– Och, tak mówi
większość książek. Dotarłeś do Dziennika
Kancjana?
Teodor zastanowił się
chwilę, by później pokręcić przecząco głową.
– Tak sądziłam. – Wzięłam
głębszy wdech. – Kancjan jedynie tam opisał, jaka jest prawda. Podczas jego
pierwszej przemiany nie skupił się dostatecznie, coś poszło nie tak i… no.
Znamy efekt.
Myszka chwyciła
ząbkami skrawek skóry mojej dłoni. Zaśmiałam się lekko i pogładziłam gryzonia
po grzbiecie.
Czarnowłosy zmarszczył
brwi.
– A Placyda? – spytał
czepliwym tonem. – Wiadomo przecież, że była wybitną czarownicą. Jeśli Kancjan
faktycznie dostatecznie się nie skupił, to ona nie mogła tego zrobić.
Mysz na mojej dłoni
zaczęła czyścić sobie futerko.
– Placyda zawsze
lubiła pancerniki – wymamrotałam, skupiając wzrok na zwierzątku – ale żeby
wytworzyć sobie jedynie ich pancerz na ciele?
– No cóż – Teodor
wyprostował się na krześle, posyłając mi kpiący uśmiech – niektórzy
czarodzieje, nawet wybitni, też miewają upośledzenie umysłowe. Ty jesteś
doskonałym przykładem.
Spojrzałam na niego z
rozbawieniem.
– Uważasz, że jestem
wybitna?
Miałam ochotę zaśmiać
się na widok jego miny. Zmrużył oczy, spoglądając na mnie jak na czarownicę
rzeczywiście z upośledzeniem umysłowym.
– Nadal sądzisz, że
twoją formą animagiczną byłby orzeł lub pająk? – spytałam, nim chłopak zdążył się
odezwać.
Wzruszył ramionami.
– Teraz już nic nie
wiem – odparł. – Im bardziej próbuję „odnaleźć w sobie zwierzę” – (spiorunował
mnie wzrokiem, gdy parsknęłam śmiechem) – tym bardziej się gubię.
– Skąd wiesz, że masz
odnaleźć w sobie zwierzę? – Za wszelką cenę starałam się nie chichotać.
Przecież rozmawialiśmy o poważnych rzeczach!
– Tajniki zamiany w zwierzę tak mówią, no i McGonagall to
potwierdziła, więc…
– McGonagall? –
przerwałam mu ze zdziwieniem.
Kiwnął głową.
– Animagii staram się
nauczyć od ponad dwóch lat, a McGonagall od roku nadzoruje moje postępy –
wyjaśnił.
Zaskoczył mnie.
Wiedziałam, że animagia
to trudna sztuka i nie można jej wytrenować tak o, w krótkim czasie. Jednak
dopiero wtedy zrozumiałam, jak uparty jest Teodor.
Ponad dwa lata męczył
się z przemianą w zwierzę.
– Kurczę –
wymamrotałam. – Długo.
– Jaka spostrzegawcza,
brawo. – Gdy jedynie spojrzałam na niego groźnie, później odwracając wzrok na
myszkę wijącą się w mojej dłoni, dodał: – Nie uważam, że jesteś wybitna.
Uniosłam brwi,
spoglądając na niego.
– Och, i nagle zebrało
ci się na to, by mi to powiedzieć? – zironizowałam.
Wzruszył ramionami.
– Nie chcę, żebyś
sądziła, że ktoś z tak marnymi wynikami w transmutacji może być wybitny.
Spojrzałam na niego ze
złością.
– Powiedział ten,
którego można nazwać wybitnym – odgryzłam się. Poczułam dziwną siłę.
Ześlizgnęłam się z ławki, układając na niej mysz. Wyciągnęłam różdżkę. – „Marne
wyniki z transmutacji”, co? No to patrz.
Nadal widziałam kpiący
uśmiech na jego twarzy i tę pewność, że mi się nie uda. Obserwował każdy mój
ruch, czułam na sobie wzrok chłopaka. To wcale nie pomagało.
Ba. Rozpraszało.
Mimo to, skupiając się
z całych sił, skierowałam różdżkę na mysz. Wykrzyknęłam formułę zaklęcia.
Miejsce, nad którym znalazła się moja różdżka, stało się brązowe, a później
reszta futra też stopniowo zabarwiła się tym kolorem.
Sama nie bardzo wierzyłam
w to, że tak nagle udało mi się zaklęcie z transmutacji. W końcu nie ćwiczyłam
jej już od paru dni. W dodatku nie było żadnego czynnika wspomagającego, no
chyba że wziąć pod uwagę złość na Teodora.
Jednak już zdarzało mi
się podczas ćwiczenia transmutacji być na niego zdenerwowaną, także ta opcja
raczej odpadała.
Tak czy siak – udało
mi się. W końcu. I to było najważniejsze.
Spojrzałam z triumfem
na Notta. Założyłam ręce na piersiach, po czym uśmiechnęłam się wyzywająco.
– I co? – spytałam. –
Nadal twierdzisz, że osiągam marne wyniki z transmutacji?
Wstał i zbliżył się do
mnie na odległość stopy. Wpatrywałam się twardo w jego oczy z zaciętą miną. Nie
poruszyłam się, przypominając sobie obietnicę, którą kiedyś w duchu złożyłam: więcej nie cofnę się przed Teodorem.
– Jedno udane zaklęcie
nie zmienia tego, że wciąż jesteś beznadziejna – wysyczał. Nadal nie opuściłam
wzroku, choć… choć w głębi serca czułam strach. Znowu. – Ćwiczysz dalej, teraz
coś innego.
– Tak, proszę pana –
powiedziałam z ironią. A później dodałam z wyrzutem, choć wcale nie miało to
zabrzmieć w ten sposób: – Zawsze musisz taki być, prawda?
Nie odpowiedział, ale
wiedziałam, że zrozumiał. Nie na twarzy – nie zmienił jej wyrazu. W oczach.
Miałam ochotę coś
dodać. Coś, co zmusiłoby go do odpowiedzi. Nie potrafiłam jednak tego
zrobić, zwłaszcza że w końcu odsunął się i podszedł do krzesła, na którym
wcześniej siedział, po czym zasunął je.
– Do rozmowy o
animagii jeszcze wrócimy – rzucił, stojąc do mnie tyłem. – Teraz zajmiesz się…
Gdy mówił, co tym
razem poćwiczę, oddychałam głęboko, z trudem.
Znowu go
zdenerwowałam. Tą pewnością siebie, być może irytującym tonem. Może też tym, że
po raz pierwszy na korepetycjach coś mi się udało. Zazdrość? Raczej nie.
Uśmiechnęłam się w
duchu, wiedząc już, o co mu chodziło.
Był przekonany, że to
zaklęcie mi nie wyjdzie. A ja na przekór temu idealnie je rzuciłam.
Mimo – czego byłam niemalże
pewna – późniejszych nieprzyjemnych skutków tamtych zajęć, cieszyłam się, że
udało mi się utrzeć mu nosa.
***
Pewnego wieczora –
wbrew moim protestom – zostałam zaciągnięta przez Ivy na drugie piętro, żeby
pograć w szachy. Najpierw poszłyśmy do biblioteki, ale blondynka stwierdziła,
że tam nie można spokojnie porozmawiać, a ona nie ma zamiaru szeptać, tylko po
to, żeby pani Pince nas nie wyrzuciła. Wtedy zaproponowałam Wielką Salę – nie,
bo za głośno, zbyt dużo osób je kolację. W końcu Krukonka zaproponowała po
prostu korytarz.
Jak się okazało, obie
miałyśmy trochę inne wizje tego pomysłu.
Siedziałyśmy po
turecku na samym środku korytarza, między nami leżała rozłożona szachownica, a
ja czułam na sobie liczne spojrzenia mijających nas uczniów.
– Ivy – jęknęłam
któryś raz – czy nie mogłybyśmy po ludzku ułożyć wszystkiego na ławce i tak
grać?
Pokręciła przecząco
głową.
– Cii – zasyczała –
myślę.
Przewróciłam oczyma.
W końcu, komicznie
wysuwając do przodu język, Ivy wprawiła w ruch jednego ze swoich pionów, tego sprzed
króla. Pierwszy ruch całej partii, ja grałam czarnymi, ona białymi.
Obrzuciłam ją
podejrzliwym spojrzeniem. Najczęstsze początkowe zagranie – dążyła do
opanowania centrum szachownicy.
Albo faktycznie wie, jak grać, albo wykonała pierwszy
lepszy ruch, który przyszedł jej do głowy.
Również przesunęłam
pion znajdujący się przed królem, tyle że o dwa pola do przodu, nie o jedno jak
ona.
Ivy popatrzyła na mnie
z oburzeniem.
– Ej, nie odgapiaj!
Obrażona, ruszyła pion
znajdujący się na samym brzegu szachownicy.
Czyli nie wie, jak grać. To
jej nic nie da. Bezsens.
Gra powoli się
toczyła. O ile Ivy pokazywała emocje, ciągle ruszała dłonią nad planszą (jej
figury wyraźnie się nudziły), o tyle ja siedziałam cicho, skupiona.
Wystarczająco dużo razy obserwowałam Rona i Harry’ego, by czegoś się od nich
nauczyć. Po kilku chwilach spytałam Ivy o jej poprzednie wystartowanie w Międzyszkolnym
Konkursie Magicznym. Uśmiechnęła się z dumą.
– Bez problemu
przeszłam przez części pisemne i praktyczne na eliksirach oraz historii magii,
ale…
– Historii magii? –
wtrąciłam. Parsknęłam śmiechem. – Niby jaka mogła być część praktyczna na historii
magii?
Ivy machnęła ręką.
– Najpierw była
prezentacja o czymś-tam, już nie pamiętam, a później na walce zwykła dyskusja.
Ponoć na każdym poziomie i w każdej edycji tak jest, tyle że inny temat. Wiesz,
niby proste, ale wygrać… Na Konkursie pojawiają się naprawdę dobrzy ludzie. –
Zamilkła na chwilę, marszcząc brwi. Zaczęła wodzić ręką nad swoimi pionkami, po
czym kazała wieży przesunąć się. – Tak czy siak, z historii magii nie dostałam
się do ostatecznych starć, ale może to dobrze, bo nie miałam już do niej głowy.
Na eliksirach w końcowym etapie postawili zadanie zrobienia jak najsilniejszej
trucizny. – Zaśmiała się ponuro. – Zwyciężyłam, ale prawie mnie
zdyskwalifikowali. Przyrządziłam truciznę nie do końca zgodną z tymi wszystkimi
procedurami i tak dalej… No, opisaną jako czarnomagiczną przez Międzynarodowy
Związek Alchemików.
Uniosłam brwi, czując
jednocześnie niepokój.
Skąd Ivy znała tę
truciznę? Przecież w Hogwarcie nie nauczano o takich rzeczach, na jakimkolwiek
przedmiocie nie było nawet mowy o zaklęciach czy miksturach czarnomagicznych.
No, może wyłączając
lekcje w czwartej klasie ze śmierciożercą przebranym za Alastora Moody’ego.
Skupiłam się na moment
na swoim ruchu. Krukonka chyba dostrzegła moje zmieszanie. Westchnęła,
opierając łokieć na kolanie, a potem brodę na dłoni.
– Och, Hermiono. –
Przesunęłam skoczka i uniosłam głowę. – Nie palę się do nauki czarnej magii,
wierz mi.
– Nie, nie, nie! –
zaprzeczyłam gwałtownie. Ivy parsknęła śmiechem, jednocześnie pochylając się
nad szachownicą. – Wcale tak nie uważam, naprawdę! Po prostu dziwi mnie, skąd
wiedziałaś takie rzeczy – przyznałam cicho, nie patrząc na nią.
Znowu usłyszałam jej
śmiech. Niepewnie uniosłam głowę, od razu napotykając spojrzenie błękitnych
oczu dziewczyny.
– Snape przygotowywał
mnie w tamtym roku do Konkursu Eliksirów – wytłumaczyła, uśmiechając się. – Zostałam
wezwana do jego gabinetu, no to poszłam. Dał mi jakieś materiały, lektury, parę
notatek jakichś-tam osób, a potem poszedł do swoich komnat, bo czegoś
zapomniał. Gdy go nie było, zakosiłam mu książkę z biurka. Z ciekawości,
zresztą miała ładną okładkę. Tam była właśnie ta trucizna. – Zachichotała. –
Kiedy wywalili mnie z sali na Konkursie, Snape najpierw wściekał się za samo
prawie-zdyskwalifikowanie, a potem jeszcze bardziej się wściekał, bo
powiedziałam mu o tamtej książce. Zarobiłam dwumiesięczny szlaban, a Roger do
tej pory się ze mnie śmieje.
Zachichotałam głośno.
– Mnie Snape dzisiaj
zatrzymał po lekcji – powiedziałam.
Ivy przesunęła pion, a
później uniosła brwi.
– O.
– No widzisz. W sumie
myślałam, że będę musiała sama się przygotowywać, a tu proszę. Dał mi dwie
książki, jedna o zaklęciach obronnych, druga o technikach ataku, unikach,
ogólnie o tym, jak zachowywać się przy przeciwniku. Później mam się do niego
zgłosić po resztę. Zapowiedział też, że za jakiś czas mnie sprawdzi, cokolwiek
to miało znaczyć.
Tym razem ja pochyliłam
się nad szachownicą.
– Może sprawdzi twoją
wiedzę z książek? – podsunęła blondynka.
Wzruszyłam ramionami.
– Może – mruknęłam.
Czas powoli mijał. Ivy
dobrze grała, choć jej początkowe ruchy i samo zachowanie niespecjalnie na to
wskazywały. W niektórych momentach sądziłam, że przewidziałam ruch dziewczyny,
a później okazywało się inaczej, bo zrobiła coś zwariowanego, choć później w
skutkach słusznego.
– Chciałabyś być
kiedyś figurą w szachach? – spytała nagle blondynka po kilku zbitych przez nią
figurach i moich dwóch szachach.
Uśmiechnęłam się
lekko.
– Nie – odparłam bez
wahania, nie patrząc na nią. – Szach.
Wydała nieokreślony
dźwięk, coś pomiędzy zdziwieniem a irytacją.
Uratowała jakoś króla,
zaś ja uśmiechnęłam się w duchu. To akurat przewidziałam.
Poruszyłam gońcem, a
Ivy przesunęłam hetmana o dwa pola do przodu, zasadzając się na mojego skoczka.
Zbliżyłam do niego wieżę.
– Szach.
Ivy zmarszczyła brwi, dostrzegając,
że jednocześnie prócz ostrzeżenia utraty hetmana, pojawiła się groźba wisząca
nad królem.
Westchnęła raz, drugi,
a później spojrzała na mnie uważnie. Nie odwróciłam wzroku.
– Nawet królową?
Przesunęła swojego
skoczka.
– Hetmanem, jeśli już
– sprostowałam. – Nie, nie chciałabym nim być. – Wypuściłam głośno powietrze z
ust i przesunęłam gońca. – Szach mat.
Uśmiechnęłam się lekko
do zdumionej Ivy.
– Nadal byłabym
jedynie figurą w cudzych rękach.
***
Zastanawiał się, jak
wiele razy między ludźmi może dochodzić do sprzeczek.
Oni kłócili się
codziennie. Po transmutacji…
– Placyda wcale…
– Nie.
– Co: nie?
– Nie masz racji.
Nigdy jej nie masz. Pogódź się z tym.
– Nott, ty…
– Uważaj, Granger.
Jestem twoim nauczycielem, zapomniałaś?
– Też mi coś. Nauczyciel
od siedmiu boleści się znalazł.
– To nie ja maltretuję
biedne zwierzęta zaklęciem-niewypałem. O, kędziorek.
…między lekcjami…
– Uważaj jak chodzisz.
– To ty zadzierasz
nosa tak wysoko, że nie widzisz, kto idzie.
– Granger…
– Hipokryta.
– Granger!
…w Wielkiej Sali.
– …a w Historii Hogwartu nie ma nic więcej na
ten temat, więc… Nott, ty nie jadasz kolacji.
– Cicho.
– Dobra, dobra. W
każdym razie, skoro tam nic nie ma…
– Granger, mówiąc
„cicho”, miałem na myśli to, żebyś przestała całkiem mówić.
– Ale przecież… Agmhf!
– Wreszcie.
– Czy ty mnie właśnie
zatkałeś kanapką?! Mmm, dobra.
– Znowu będziesz się
objadać?
– Wypraszam sobie! Ty
możesz nie jadać kolacji, ja jestem w tej chwili głodna. A ty… ty za to jesteś
bezczelny, wiesz?
– Wiem.
– …
– Granger, nie patrz
tak na mnie.
– To naprawdę było
niemiłe.
– Gdzie ty idziesz?
Miałaś coś zjeść.
– Straciłam apetyt.
Żegnam.
– Ej, Granger!
– Odczep się, ty
cholerny palancie!
A on przypatrywał się
im, zastanawiając się, jak wcześniej mógł być taki głupi.
***
Gdyby tamtego
sobotniego wieczoru ktoś wszedł do klasy transmutacji, na pewno by się zdziwił.
Zaklęcia latały po
całej sali, a my wraz z Teodorem staraliśmy się przekrzyczeć siebie nawzajem.
– Ty bezczelny, wredny,
nadęty, cholerny… cholerny… ŚLIZGONIE!
– Masz nie po kolei w
głowie! Jakbyś… To bolało!
– Bo miało!
– Ty naprawdę jesteś
kretynką!
– NOTT!
– Granger, cholera
jasna, zostaw tę… AŁA!
Chyba po raz pierwszy
aż tak straciłam nad sobą panowanie, by wdać się z Teodorem w walkę na
zaklęcia. Gdyby to była zwykła słowna potyczka, może nawet bym się nie dziwiła.
Jednak od naszej sprzeczki podczas poniedziałkowych korepetycji, atmosfera była
bardzo napięta. Codziennie przytyki,
codziennie złośliwości, codziennie krzyki.
Męczące.
Miałam tego powoli
dosyć. Wiedziałam, że jestem na skraju-skraju, jeszcze bliżej rzucenia klątwy
na Teodora. Wcześniejsza poprawa poszła w diabły – wszystko wróciło do normy,
ujęłabym to w ten sposób. Do stanu wyjściowego, podobnie zachowywaliśmy się na
początku naszej znajomości.
No, może nie aż tak
gwałtownie. Też ciągłe przytyki, praktycznie zero normalnych rozmów, oschłość.
Między nami było więcej wrogości, a słowa Ślizgona raniły jakby bardziej niż
zazwyczaj.
Bolało również to, że być
może utraciłam tego Teodora, którego w jakimś stopniu polubiłam. Że przepadło
porozumienie, jakie udało nam się osiągnąć. Że nagle wszystko spadło niczym
lawina, przygniatając mnie oraz odbierając zdolność myślenia o czymkolwiek i
kimkolwiek innym od właśnie Notta.
A przecież jeszcze
niedawno zaczęłam patrzeć na niego inaczej. Nie jak na resztę Ślizgonów. Jednak
przez te kilka dni nabrałam co do tego wątpliwości. Może nie powinnam tak
szybko zmieniać o nim zdania? Może powinnam jeszcze wstrzymać się z osądem?
Och, znowu się
gubiłam. Lecz… lecz jednocześnie chciałam wszystko naprawić. Mimo tych
raniących słów, które padły w moją stronę z jego ust, naprawdę chciałam. Tylko
nie wiedziałam w jaki sposób.
Rzucałam zaklęcie po
zaklęciu, łapiąc oddech jedynie na krzyk. Dawno nie byłam tak wściekła, a nasza
kłótnia tak zacięta. Czasami robiłam unik, kucając, uchylając się czy nawet
chowając za jedną z szaf. Teodor nie miał lżej – musiał ciągle omijać klątwy,
jednak nie tylko moje, ale też własne, które odbijały się od ścian lub mebli.
– Musisz taki być?! –
wrzasnęłam w końcu. – Oschły, złośliwy i…
Huk, a potem jedynie
ból.
Nasze dwa zaklęcia zderzyły
się się. Sekundę później moje ciało, zwłaszcza głowę, przeszyła błyskawica bólu.
Z mocą uderzyłam w ścianę, jednocześnie jakby z oddali usłyszałam kolejny huk.
Leżałam na lodowatej
posadzce, przeszły mnie dreszcze. Zapadła cisza – nie słyszałam już krzyków
Teodora czy świstów zaklęć przemykających niedaleko, jedynie szum w uszach i
bicie własnego serca. Z trudem otworzyłam oczy. Obraz był zamazany, ledwo
rozpoznawałam kształty.
Ach, i ten pulsujący
ból głowy…
Skrzywiłam się lekko,
kiedy wszystko zawirowało. Chciałam poruszyć chociażby palcami, jednak nie
miałam siły… A przecież ta posadzka w sumie była taka wygodna, tak rozkosznie
chłodząca rozgrzane ciało… Jeśli bym się zdrzemnęła, nikt by nie zauważył…
Zamknęłam oczy,
pozwalając, by do mojego umysłu wkradła się senność.
***
Nie wiedziałam, czy
obudziłam się po chwili, paru minutach czy może nawet kilku godzinach. Gdy rozwarłam
ponownie powieki, wszystko było takie jak przedtem, a ja nadal leżałam na
posadzce. Powoli, bardzo, bardzo powoli podniosłam się do pozycji siedzącej, czując
tępy, pulsujący ból. Syknęłam, szukając dłonią we włosach rany. W pewnym
momencie na palcach poczułam jakąś gorącą ciecz. Gdy na nie spojrzałam,
odkryłam, że to krew.
Pięknie.
Z trudem oparłam się
plecami o ścianę, oddychając głęboko. Nie miałam przy sobie różdżki, musiała
wypaść mi z dłoni.
Nieważne – pomyślałam. Tylko niech przestanie boleć mnie głowa.
Po kilku chwilach z
drugiego końca sali usłyszałam syk, później przekleństwo, a jeszcze później
odgłosy otrzepywania ubrań i kroków na posadzce.
Oho, żyje.
Zamknęłam oczy,
wiedząc, co się za chwilę stanie.
– Granger, idiotko –
warknął Teodor. – Zamieniłaś się z Goyle’em na mózgi? Jak w ogóle mogłaś… –
Urwał niespodziewanie, by po sekundzie stwierdzić dziwnym głosem: – Ty
krwawisz.
Otworzyłam oczy i omiotłam
spojrzeniem Teodora. Miał rozciętą wargę oraz mocno czerwony ślad na policzku,
jakby od uderzenia, ale poza tym wyglądał na nietkniętego.
Czy dostrzegłam także
lekki strach na jego twarzy?
– Ty też – mruknęłam. Beznamiętnie
wbiłam wzrok w jakiś odległy punkt przed sobą. – Możemy skończyć na dzisiaj?
Trochę… źle się czuję.
Nie odezwał się,
usłyszałam jedynie jego kroki. Mało mnie to obchodziło. Chciałam tylko, by
wyszedł, nie zniosłabym kolejnych kłótni, moja głowa za bardzo bolała.
Kątem oka dostrzegłam niedaleko
ruch. Odwróciłam głowę w tamtym kierunku, akurat w chwili, kiedy Teodor podawał
mi moją różdżkę. Chwyciłam ją, po czym położyłam przy sobie na posadzce.
– Dziękuję.
Ślizgon powoli osunął
się po ścianie, by siąść obok mnie. Nie patrzyłam na niego, może dlatego, że
wciąż byłam trochę otumaniona, choć ból głowy się zmniejszał. Nie odezwałam się
także. Nie, nie z powodu braku sił. Raczej bałam się. Bałam się tego, że zrobię
lub powiem coś, czego będę żałować. W tamtej chwili znowu nie ufałam sobie. W
obecności Teodora niczego nie byłam pewna. Ani tego, że zdołam nad sobą
zapanować, ani tego, jak zachowa się on sam.
Nieufność. Doprawdy
irytujące.
Nie chciałam także
więcej sprzeczek, zwłaszcza po finale ostatniej. W pewnym stopniu obawiałam się
tego, że znowu między nami wywiąże się kłótnia. Naprawdę miałam ich dość.
Zwłaszcza z nim.
Siedzieliśmy w
milczeniu. Im bardziej ból głowy się zmniejszał, tym większą jasność umysłu
odzyskiwałam. Po czasie już nie obojętnie wpatrywałam się w punkt przede mną –
po prostu nie chciałam spojrzeć na Teodora.
W pewnym momencie
ciszę przerwał jego cichy głos.
– Przepraszam.
Nadal na niego nie
patrząc, wzruszyłam ramionami.
– Nie masz za co –
odparłam obojętnie. – Ty też jesteś poturbowany. Wina leży również po mojej
stronie.
Syknęłam cicho, gdy
rana mocniej zapiekła.
Kątem oka dostrzegłam,
że pokręcił głową.
– Nie chodzi o to.
Przepraszam za ostatni czas, którego raczej nie można zaliczyć do miło
spędzonego.
Wtedy już musiałam
odwrócić na niego wzrok, od razu napotykając jego tęczówki.
Nie bardzo wierzyłam
własnym uszom. Nie żebym nie podejrzewała Teodora o zdolność przepraszania,
jednak nie spodziewałam się usłyszeć od niego takich słów w tamtym momencie.
A jednak, mimo
ogromnego pragnienia, by atmosfera między nami była jak przedtem, zmrużyłam
oczy.
– To wszystko bolało –
oświadczyłam z pretensją w głosie. – I ciągłe przytyki, i drwiny, i ta
pseudo-władczość, którą chciałeś pokazać, chociaż ci nie wychodziło, nawet
jakieś dziecinne prowokowania do kłótni. Co chciałeś osiągnąć?
– Zasłużyłaś –
stwierdził krótko chłodnym tonem. – Byłaś przemądrzała, zadzierałaś nosa,
starałaś się okazywać nie wiadomo jak wielką pewność siebie, choć raczej marnie
to wyglądało. Wiesz, jaka jesteś często denerwująca? Każdego może szlag trafić
przy takiej irytującej, podskakującej szczotce, która uważa się za
najmądrzejszą na świecie.
Założyłam ręce na
piersiach, wpatrując się w Teodora z wściekłością.
– I co, i może jeszcze
powiesz, że w poniedziałek na korepetycjach czara goryczy się przelała? –
warknęłam.
– Żebyś wiedziała,
Granger – wysyczał. – Ta twoja wyniosłość, pewność siebie, a potem mina, jakbyś
wyzywała mnie na jakiś pojedynek. I tak dzień w dzień.
– A ty to co? –
odparowałam. – W ogóle nie byłeś denerwujący, złośliwy, w ogóle mnie nie
obrażałeś, w ogóle sobie nie drwiłeś, w ogóle nie szukałeś pretekstu do kłótni.
Masz parszywy charakter. Pogódź się z tym – dodałam, powtarzając jego własne
słowa.
Prychnął, jednocześnie
odwracając wzrok. Zrobiłam to samo, choć w duchu poczułam się beznadziejnie –
być może utraciłam właśnie szansę na poprawę stosunków z Teodorem. Znowu na
niego spojrzałam, lecz tym razem z żalem, wyrzutem.
– Dlaczego taki
jesteś? – spytałam po raz któryś. Wtedy Nott popatrzył na mnie ze złością,
która chyba odrobinę zmalała, kiedy zobaczył wyraz mojej twarzy. – Przyznaję,
też nie byłam idealna przez ten tydzień, ale dobrze wiesz, że to TY
prowokowałeś kłótnie i to TY zawsze zaczynałeś. Owszem, mogłam nie zadzierać
nosa tak jak mówiłeś, jednak… – Urwałam na moment. Dopiero później odważyłam
się wyznać to, co leżało mi na sercu. – Mam dość ciągłych kłótni i wzajemnego
wściekania się na siebie. Niech wszystko będzie takie jak wcześniej, bez aż
takich sporów. Proszę.
Coś w jego twarzy
wskazywało na to, że zrozumiał, o co chodziło mi ze słowami „aż takich sporów”.
Przyzwyczaiłam się już
do takich rozmów z Teodorem. Takich, które w jakimś stopniu opierały się na
sprzeczkach, jednak to właśnie przez te kłótnie były tak niezwykłe. Mówiąc „aż
takich sporów”, miałam na myśli raniące i te naprawdę poważne konflikty.
A on zrozumiał.
Wiedziałam to, choć nie potrafiłam powiedzieć skąd.
– Przepraszam za moje
zachowanie – dodałam szybko, bojąc się, że Teodor może odrzucić moją prośbę. – Wiem,
że też niekiedy przesadzałam i…
– Dobra, dobra,
Granger – mruknął, przerywając mi. – Cicho, pojąłem i przyjmuję przeprosiny.
Jednocześnie rozumiem, że ty przyjęłaś moje. – Spojrzał na mnie uważniej, a gdy
nie odpowiedziałam, dodał: – A teraz chociaż na chwilę zamilcz, uderzyłem w
biurko i teraz świat wiruje.
Jakby w odpowiedzi,
rana na mojej głowie znowu mocniej zapiekła. Syknęłam cicho, po czym
pochwyciłam różdżkę i kierując ją na swoją głowę, powiedziałam cicho:
– Episkey.
Poczułam mrowienie –
wiedziałam, że rozcięcie zasklepiło się. Chwilę później to samo zaklęcie
rzuciłam na obrażenia Teodora, a jego twarz znowu była nietknięta. Wymamrotał
podziękowania i oparł głowę o ścianę, przymykając oczy. Ja za to wbiłam wzrok w
posadzkę, uśmiechając się pod nosem.
Czułam ogromną radość
z takiego obrotu spraw. Ulgę. Z Nottem wszystko miało wrócić do normy, zaś mój
inny sposób patrzenia na niego znowu stał się taki jak przedtem. Samo to, że
chłopak pierwszy przeprosił, potwierdzało różnicę między nim a innymi
Ślizgonami.
Cieszyłam się tak
bardzo jak od dawna tego nie robiłam.
Siedzieliśmy pod
ścianą w ciszy przez długie minuty. Żadne z nas nie odezwało się ani nawet nie
wstało z miejsca. Moje myśli przeskakiwały z tematu na temat niekoniecznie
związany z Teodorem.
I wtedy coś wpadło mi
do głowy.
Nie patrząc na
czarnowłosego, bawiąc się rąbkiem swojej szkolnej spódnicy, spytałam:
– Czym jest dla ciebie
szczęście?
Szybko odwrócił głowę
w moim kierunku.
– Co?
Zaśmiałam się
delikatnie. Znowu zbiłam go z tropu. Popatrzyłam na niego z ciekawością.
– Pamiętasz Katharsis? Autor postawił parę pytań,
„Czym jest dla ciebie szczęście?” i „Czy osiągnąłeś kiedyś jego pełnię?”.
Myślałeś nad odpowiedziami?
Zgubiłam spojrzenie
Teodora, gdy utkwił je w posadzce. Nie odzywał się długo, jednak ja cierpliwie
czekałam, aż to zrobi. Wiedziałam, że w końcu ta chwila nastąpi. Gdyby nie
chciał odpowiedzieć, powiedziałby.
Cierpliwość. Ważna
cecha.
– Szczęście –
powiedział w końcu – to pewność, że najbliżsi są bezpieczni. Spokój ducha,
własnego sumienia, bo zrobiło się wszystko, by owe bezpieczeństwo zapewnić. –
Zamilkł na chwilę, a po zastanowieniu dodał: – I możliwość bezgranicznego
zaufania komuś oraz pewność, że ten ktoś nie wykorzysta tego w złym celu. To są
główne czynniki, które według mnie prowadzą do szczęścia.
Gdy Teodor mówił, nie
patrzył na mnie, lecz ja spoglądałam na niego. Wyglądał na całkowicie pewnego
swych słów, jednocześnie szczerego – nie sądziłam, by kłamał. Bo i po co? Bał się,
że komuś powiem? Nie, raczej nie.
Odetchnęłam głęboko.
– Obecność tych,
których się kocha, przyjaciół, rodziny – wymamrotałam. – Po prostu żeby ktoś
był. Nie trzeba mieć bogactwa, by osiągnąć szczęście. Nie trzeba mieć nie
wiadomo jak wielkiej kariery. Nie trzeba nie mieć problemów, bo przecież to one
sprawiają, że posiada się jakieś cele, ambicje. One nadają życiu smaku. –
Uśmiechnęłam się lekko. – Szczęście to świadomość bycia kochanym, potrzebowanym,
chcianym i jednocześnie na odwrót.
Przez chwilę oboje
milczeliśmy. Myślałam nad tym, co powiedział Teodor.
Ważna była dla niego
rodzina oraz zaufanie. W jakimś stopniu zaskoczył mnie – nigdy nie myślałam o
nim w ten sposób. Że mogą liczyć się dla niego najbliżsi, rodzice, dziadkowie,
przyjaciele. A może miał jakieś rodzeństwo? Nigdy go o to nie pytałam, jednak
postanowiłam nie robić tego w tamtym momencie, lecz dopiero za jakiś czas,
kiedy nadarzy się ponowna okazja.
– Pełnia szczęścia? –
tym razem to on spytał.
Parsknęłam śmiechem.
– Nie wiem, czy to się
liczy – odparłam, chichocząc – ale na swoje ósme urodziny dostałam rower, o
którym marzyłam od dawna. Rower to taki mugolski środek komunikacji, dwa koła,
kierownica, siodełko, jazda czasem bywa męcząca – wtrąciłam szybko. Mogłabym
przysiąc, że Teodor się uśmiechnął. – Na przyjęciu za to była cała moja rodzina
– dziadkowie, ciocie, wujkowie, kuzyni, w dodatku mama pozwoliła mi zaprosić
dwie najlepsze przyjaciółki. Och, nie dość, że wspaniały prezent, to jeszcze
tyle osób w domu! – Uśmiechnęłam się szeroko na tamto wspomnienie. – Zawsze
byłam bardzo wrażliwa, pamiętam, jak rozpłakałam się, wszyscy się rozczulili,
zaczęli mnie pocieszać, dlatego płakałam jeszcze bardziej. Wtedy osiągnęłam
pełnię szczęścia. Jako mała dziewczynka, ale jednak. Później owszem, jakoś mi
się układało, były momenty wzlotów i upadków. Znalezienie przyjaciół, dobre
oceny, zdane egzaminy, obecność najbliższych, ale… – Westchnęłam. – Ciągle
czegoś brakuje. Nie odczuwam tego mocno, przecież każdego z nas co jakiś czas
dopada chwilowe szczęście, jednak jak teraz tak o tym myślę… Nie ma jakiegoś
ważnego elementu całości. Może chodzi o wojnę w czarodziejskim świecie? Nie
wiem, ale czegoś brakuje. – Spojrzałam na Teodora. Ten, jakby uparcie,
wpatrywał się w posadzkę. Zaciskał mocno szczęki, co zaniepokoiło mnie.
Niepewnie spytałam: – A ty? Osiągnąłeś kiedyś pełnię szczęścia?
Wypuścił głośno
powietrze z płuc i w jednej chwili odszukał moje oczy.
– Nigdy.
Te słowa uderzyły we
mnie z całą mocą, choć przecież było sporo wytłumaczeń. Mógł sobie żadnej takiej
chwili nie przypominać, mógł nie chcieć odpowiedzieć, więc dlatego to
powiedział albo mógł zwyczajnie skłamać.
A jeśli faktycznie…?
Ciężko było mi patrzeć
w jego oczy, choć zazwyczaj tak bardzo uwielbiałam to robić.
Jeśli faktycznie nigdy
nie osiągnął pełni szczęścia, to znaczy, że nigdy jego najbliżsi nie byli
bezpieczny, a on sam nikomu nie zaufał.
Nie bardzo wiedziałam,
co mu odpowiedzieć. Tak, żeby nie zrozumiał nic opacznie albo… Po prostu żeby
go nie urazić, o.
– Cóż – odpowiedziałam
po chwili – jeśli ktoś pełnię szczęścia osiągnął, dostając zwykły, mugolski
rower, to pomyśl, jak będziesz się czuł, gdy TY to szczęście osiągniesz. Dodam,
że rower ten był różowy, tego samego dnia spadłam z niego, łamiąc sobie rękę, a
teraz na samą myśl chce mi się śmiać. O, widzisz.
I zaczęłam jak szalona
chichotać pod nosem.
Teodor za to wpatrywał
się we mnie szczerze zdziwiony.
– Musiałaś się mocno
uderzyć.
Chwilę później oboje
śmialiśmy się, kiedy opowiadałam mu o swoich wypadkach z dzieciństwa, a on
bardzo dobitnie wygłosił przemowę na temat tego, jak głupie są małe dzieci, nie
zapominając dodać, że on nigdy nie zachowywał się tak bezmyślnie.
Z pewnością.
W sali spędziliśmy
zaskakująco dużo czasu, nie ćwicząc ani jednego zaklęcia. Wyszliśmy niedługo
przed ciszą nocną, oboje lekko się zataczając, bo wszystko wokół nadal
wirowało. Mało się tym przejęliśmy, zwłaszcza że znowu rozpoczęliśmy dyskusję
na temat animagii.
Wszystko było jak
wcześniej, a przynajmniej taką miałam nadzieję. Mówiłam coś, Teodor z tego drwił,
ja mu się odgryzałam, on ripostował, po czym wracał do tematu tylko po to, bym
go wykpiła. Układ idealny.
Tamtej nocy Teodor znowu
mi się przyśnił. Opierał się o ławkę w sali transmutacji i bawił się różdżkę.
Miał pochyloną głowę, na jego ustach widziałam zarys uśmiechu. Zawołałam go,
jednak nie imieniem, tylko słowem „katharsis”. Nie spojrzał na mnie. Zaczęłam
biec w jego stronę i wtedy spostrzegłam, że moje nogi wcale nie dotykają
podłogi – jechałam na rowerze. Na tym samym, który dostałam w ósme urodziny.
Teodor wcale się nie przybliżał. Pedałowałam coraz szybciej, oddychałam z
trudem, zawołałam go znowu, już po imieniu. Wtedy odepchnął się od ławki, lecz
nadal pochylał głowę i bawił się różdżką. Choć wydawało się to niemożliwe,
przyspieszyłam, z radością odkrywając, że odległość między mną a chłopakiem
zmniejsza się.
Będąc parę metrów od
niego, zsiadłam w roweru. Zrobiłam kilka kroków i wtedy wpadłam na niewidzialną
ścianę. Niespodziewanie zaczęłam płakać, nie mogąc się przez nią przebić, nie
mogąc znaleźć żadnej luki, nic. Krzyknęłam imię Teodora.
Spojrzał na mnie, a
tym spojrzeniem prawie zostałam pozbawiona oddechu.
Nie, nie było inne od
tych wszystkich, które posyłał w moją stronę.
Po prostu jego
tęczówki jaśniały, stały się piękniejsze niż w rzeczywistości, hipnotyzowały.
Łzy przestały toczyć
się po moich policzkach. Teodor uśmiechnął się lekko. Bezwiednie oddałam gest.
Gdy się obudziłam, nie
pamiętałam, co mi się śniło. Pamiętałam jedynie uśmiech, uśmiech i oczy
Teodora, które – z czego nawet nie zdawałam sobie sprawy – były moim
największym przekleństwem, moją zgubą.
Bo każde ich kolejne
spojrzenie coraz wyraźniej wyznaczało mi drogę do śmierci.
_______________
Kolejny dłuuugi
rozdział. Mam nadzieję, że choć w niewielkim stopniu naruszyłam nim Wasze
wyobrażenia o Panie Idealnym Teodorze Nocie. On ma wady i też potrafi ranić.
Koniec.
Ekhem, ekhem. Proszę o
ciszę. No. Mam coś bardzo ważnego do przekazania. Nie śmiać mi się tam z tyłu!
Otóż od dłuższego czas jestem dość zabiegana przy przeprowadzce – a to
pakowanie, a to wyjazd do Obi, bo coś-tam, a to latanie za milionem spraw,
które trzeba pilnie załatwić. Jedną z nich jest przeniesienie do nowego
mieszkania telefonu i Internetu. Nie wiem, kiedy zostanę uroczo odcięta. Na
razie powoli biorę się za rozdział czternasty, jednak czy zdążę go opublikować
przed przeniesieniem? Mam nadzieję. W każdym razie ładnie proszę o wybaczenie
ewentualnego dłuższego zastoju, ciszy na Wyjątku i tak dalej. Siła wyższa,
rozumiecie.
Aha, wiecie, że
Empatia tymże rozdziałem przekroczyła magiczną liczbę części jej najdłuższego
opowiadania, które padło po dwunastym odcinku? Nie chciałam o tym wspominać
ostatnio, żeby niczego nie wykrakać, ale teraz chyba mogę się pochwalić.
Huhuhuś.
Ściskam i niech Teoś
będzie z Wami.
Empatia
Empatio, zyskalas nowa czytelniczkę ktorej udaje sie skomentowac notkę jako pierwszej. Czekam, aż dowiem się, co z Ginny.
OdpowiedzUsuńO kurcze, bardzo mi miło w takim razie ^^ Gratuluję bycia pierwszą ;D
UsuńPozdrawiam,
Empatia
PS Podoba mi się Twój awatar <3
Mi też, mam fazę na Riddle'a. xD
UsuńBędę czekać na nn ;) nott jest chyba jedynym Ślizgonem, jakiego lubię w czytanych przeze mnie fanfickach ;>
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńMłody Riddle, o jeju. Kij, że zabójca <3
UsuńNie lubisz Dracona? Łał, chyba jesteś pierwszą osobą nielubiącą Dracona, którą znam :D
Nooo, fajny sen z Teodorem i rowerkiem. :D I to wspomnienie z ósmych urodzin Hermiony też, to ciekawe, jak dzieci mogą wzruszać się takimi drobnymi rzeczami, o których marzą. Podoba mi się to, jak konstruujesz postać Notta: niby typowy Ślizgon, zimny, niedostępny, cyniczny, ale jednak choć trochę potrafi się otworzyć przed inną osobą i nie rzuca "szlamami" w co drugim zdaniu. Ma klasę, nawet jeśli wyzywa pannę Granger od "kretynek". ;)
OdpowiedzUsuńAczkolwiek wyłapałam parę rzeczy:
- "Zazwyczaj dziwnie zamyślona (...) Ruda często też pogrążała się we własnych myślach." - powtórzenie w następujących (prawie) po sobie zdaniach,
- "Mijałyśmy się na posiłkach" - "podczas",
- "jakąś starą klasą, w której jest brudno, na pulpicie leży jakaś stara" - powtórzenie "jakąś/jakaś",
- "Kacjan" czy "Kancjan"? Bo występują dwie wersje...
- "kurcze" - "kurczę", ale "kurde",
- "Znowu go zdenerwowałam. Tą pewnością siebie, być może denerwującym tonem." - powtórzenie "zdenerowałam/denerwującym",
- "nie odgapiaj" - chyba nie ma takiego słowa, prędzej "nie zgapiaj",
- "Snape najpierw wściekał się za samo prawie-zdyskwalifikowanie, a potem jeszcze bardziej się wściekał" - celowe powtórzenie "wściekał się" czy przypadek?
- "od razu napotykając się na jego tęczówki" - samo "napotykając", bez "na",
- wymamrotałam/wymamrotał - powtórzenie (scena, jak Hermiona używa zaklęcia Episkey),
- "Nie trzeba nie mieć problemów" - troszkę dziwnie to brzmi, jak dla mnie.
Pozdrawiam,
[une-crime-parfait]
"Parę rzeczy"? Boru, wstydzę się przez Ciebie. Ile ja błędów nie zauważyłam, jeżu... Co do "kurcze"/"kurczę, już sama się pogubiłam. Niektórzy mówią, że pierwsza forma jest poprawa, inni, że druga, także nie wiem. Przy Snape'ie powtórzenie jak najbardziej celowe :) Resztę idę poprawiać, kurczaki, ale jestem ślepa...
UsuńBardzo dziękuję za komentarz, a zwłaszcza te wszystkie wytknięcia :)
Pozdrawiam,
Empatia
Hej! :)
OdpowiedzUsuńTrafiłam tu z forum mirriel (i dzięki Bogu, że i tu i tu jest taka sama nazwa opowiadania, bo bym Cię nie znalazła T.T).
Zaintrygował mnie pairing, który bardzo lubię, ale niestety nie ma go za wiele w polskim fandomie. Tak więc, gdy zobaczyłam, że piszesz o H.G/T.N stwierdziłam, że muszę przeczytać.
Uważam, że masz naprawdę dobry styl, a jakość opowiadania jest na bardzo wysokim poziomie (cieszę się, że są w necie jeszcze takie potterowskie ficki na blogach, to przywraca wiarę w ludzi i ich dorobek literacki :D). Dialogi są prowadzone zgrabnie, wydaje mi się, że świetnie oddajesz charaktery swoich bohaterów, mimo że o Nocie nie wiemy za dużo z książek, a Twoja Hermiona... Cóż, jest Twoją. To przypomina malowanie portretu: choćby nie wiem jak dobrze obraz odzwierciedlałby osobę, to jednak delikatnie widać na nim rękę malarza. Wiesz o co mi chodzi? To komplement, bo widać, że dbasz o to opowiadanie i nie piszesz kolejnych rozdziałów po łebkach, a jednocześnie sprawiasz, że jest on oryginalny, że ma jakby ledwie widoczny znak wodny.
Bardzo podoba mi się to, że w treść opowiadania wplatasz wydarzenia, które miały miejsce w kanonie: jak przyjęcia u Slughorna czy podręcznik Księcia Półkrwi w łapkach Harry'ego. To świetnie, bo nie ma się wrażenia zupełnego oderwania od fabuły w książce, ma się nawet lekkie wrażenie, że może Rowling nam o czymś nie powiedziała, może coś przeinaczyła ;)
Nie czytam za dużo romansów (moje ulubione pairingi, jak już mówiłam, są często mało popularne w PL, a angielski to moja pięta Achillesa), dlatego nie uważam, żebyś powielała schematy. Motyw korepetycji nie spadł nagle z nieba, stopniowo do niego doszłaś i ładnie wytłumaczyłaś. Wątek krwawych zjaw, zamkniętego korytarza i ducha poparzonego chłopca jest bardzo ciekawy, trudno mi przewidzieć co będzie dalej. Jeśli chodzi o Ivy i Rogera... Nie, jakoś mnie specjalnie nie irytują. Z jednej strony nowi przyjaciele głównej bohaterki są bardzo często spotykani w blogowych opowiadaniach, ale tutaj to nie wygląda tak źle. Szczerze mówiąc lubię Ivy, a Roger nie pojawia się tak często ani nie zachowuje tak źle, żeby mnie wkurzyć ;) Trochę brakuje mi Harry'ego, Ron mógłby już odpuścić, nie tęskni za przyjaciółką? Chociaż wiem, że to on najbardziej nie znosi Ślizgonów. Lubię Twoją Ginny. Jeśli chodzi o Konkurs: bardzo dobry pomysł, tchnął świeżością. Powiem szczerze, że jestem ciekawa jak to dalej rozwiniesz. Bo przecież będziesz musiała opisać Instytut, sam Konkurs i wszystkie te rzeczy związane z ich pobytem we Francji. Myślę, że to będzie niezłe wyzwanie dla Ciebie, stworzyć coś całkowicie swojego, a przecież taki Międzynarodowy Instytut Edukacji Magicznej to nie błahostka :D Co jeszcze? Ogromny plus za humor, to dogryzanie sobie nawzajem Hermiony i Teodora jest urocze :D
Myślę, że najwyższy czas już kończyć. Przepraszam za tak długi komentarz, ale mam nadzieję, że autorzy lubią, kiedy czytelnicy starają się opisać swoje wrażenia co do jak największej ilości szczegółów :D Jestem przekonana, że będę dalej śledzić Twoje opowiadanie.
Serdecznie pozdrawiam.
Nef
PS. Przy okazji chciałabym zwrócić uwagę, że chyba wkradł się jakiś błąd w 6 rozdziale (albo to coś u mnie szwankuje). Mianowicie jest tam coś takiego: "Przyciągał mój wzrok.
Całkowicie, nieustannie, bez możliwości wyzwolenia. Jak magnes.
? ? t g M ??L am, czy nie.
Westchnęłam.
– No dobrze – rzekłam. – Ale gdy tylko na ziemię spadnie choćby kropla, od razu wracamy – zastrzegłam.
Roger zasalutował.
– Tak jest!" i dalej. Jednym słowem pod koniec rozdziału jest część poprzedniej notki.
PS2. Czy to prawda, że masz 14 lat? (Informacja wygrzebana z Wywiaderu) Jeśli tak, tym bardziej jestem pod wrażeniem i myślę, że kiedy stuknie Ci 18-stka, twój warsztat literacki będzie aż błyszczał ;)
Achoj.
UsuńKurcze, nie sądziłam, że ktoś z Mirriel tutaj trafi o.O' Tak czy siak - bardzo się cieszę, że jesteś ;D
O boru, jak ja lubię takie długaśne komentarze! Naprawdę. I bardzo, bardzo, BARDZO za niego dziękuję! :)
Co do tych wszystkich wątków - staram się nie robić z tego typowego opowiadania jedynie o miłości głównych bohaterów. Nie ma szans na coś podobnego do oryginału, czyli pobocznym wątkiem jest właśnie miłość, a głównych ratowanie czegoś-tam, wojna i tak dalej, ale robię co mogę xD
Też powoli tęsknię za Ronem ;< Ale w sumie jak pojawi się z powrotem Ron, to i pojawi się Harry, także obaj powrócą do gry :D
Szczerze? Kiedy myślę o Konkursie, to zastanawiam się, jak mogłam być tak głupia, żeby dać tak wymagający wątek. Faktycznie opisanie tego wszystkiego będzie jazdą, no ale dokładnie tak jak mówisz - wyzwanie porządne. Mam nadzieję, że podołam, choć nie powiem, boję się xD
Ugh, dziękuję za wytknięcie tego błędu, gdy po ostatniej ocenie poprawiałam błędy, na nowo wklejając każdy rozdział, coś takiego się stało w paru odcinkach. Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale denerwuje mnie to -.-'
Mam czternaście lat, w maju elegancko skończone :DD Cóż, ja się boję, że tego opowiadania do osiemnastki nie skończę, ale co tam xD
Bardzo dziękuję nie tylko za tak długi komentarz, ale też za te wszystkie miłe słowa. Takie opinie dają ogromnego kopa, oj tak ^^'
Ściskam,
Empatia
Jeśli lubisz długie komentarze, to zacznij się do nich przyzwyczajać, bo ja straszną gadułą jestem :D
UsuńWłaśnie widać, że starasz się aby romans był dodatkowym wątkiem i bardzo ładnie Ci to wychodzi, naprawdę. Także porządny plus za to.
Myślę, że poradzisz sobie z Konkursem :D Może się nad nim napocisz i natrudzisz, ale dasz radę ;)
Co do 13 rozdziału (bo przeczytałam go dopiero przed chwilą, a mój poprzedni komentarz był odnośnie prolog-12 rozdział):
Ja wyłapałam następujące błędy:
- „a księga nietknięta” jakoś nie za bardzo pasuje mi tutaj to określenia. Wiem co chciałaś przekazać, ale „nietknięta” to chyba nie jest właściwe słowo… a może jest? Nie wiem, jakoś mi zgrzyta, jak czytam;
- „stało się na brązowe, a później reszta futra stopniowo zabarwiła się takim też kolorem” oczywiście bez „na” i zmieniłabym szyk zdania na „a później reszta futra też stopniowo zabarwiła się taki kolorem” albo coś podobnego;
- „także ta opcja raczej odpadało.” „odpadała”;
- „Jedno udane zaklęcie nie zmienia tego, że nadal jesteś beznadziejna – wysyczał. Nadal nie opuściłam wzroku, choć…” powtórzone „nadal”;
- „choć później w skutkach słusznego.” tu też mi coś nie pasuje, może „słusznego w skutkach”? Ale zdecydowanie głowy uciąć nie dam i może tylko się czepiam :D
- „Po czasie już nie obojętnie wpatrywałam się w punkt przede mną” może lepiej „po jakimś czasie” albo „po chwili”?
- „podskakującej szczotce, która się za najmądrzejszą na świecie.” „która się ma”.
Sprawa z Ginny co raz bardziej intrygująca… Szachy strasznie mi się spodobały, pomysł, żeby grać w nie na środku korytarza… przedni! :D Uwielbiam to, że od czasu do czasu dajesz fragmenty z perspektywy Teodora. Są bardzo ciekawe, a ponadto strasznie podoba mi się częstotliwość z jaką się pojawiają: to, że są takimi ‘smaczkami’.
I oczywiście ogromny plus, że… są kędziorki! \o/ :D
Naprawdę uwielbiam takie romanse, gdzie bohaterowie kłócą się i droczą ze sobą. To jest… takie urocze :D A przy okazji nie ma takiej mdłej słodkości.
Sen Hermiony był świetny, taki… prawdziwy przez ten rower :D
Ach, i w poprzednim komentarzu tak się skupiłam na zaletach, że zapomniałam o jednej drobnej wadzie: nie podoba mi się motyw samobójstwa Hermiony. Z jednej strony bardzo lubię taki zabieg: podczas czytania „na bieżąco” mamy przebłyski przyszłych wydarzeń albo nawet tego, jak skończy się całe opowiadanie. Ale jakoś nie pasuje mi to do Hermiony: samobójstwo z miłości? Ale może coś źle zrozumiałam albo po prostu przekonasz mnie do tego pomysłu ;)
Gratuluję przekroczenia ‘pechowej’ 12 ;p
Ściskam również!
Nef
Już się zaczęłam przyzwyczajać :DD
UsuńNo nie, znowu błędy... Coraz bardziej się wstydzę, bo teraz wychodzi, że ten rozdział był strasznie niedopracowany -.-''
Kędziorek górą ;3
Szczerze, Hermiona też nigdy nie sądziła, że można umrzeć z miłości, ale pojawi się wiele czynników, które doprowadzą do tego samobójstwa. Zresztą, do tego jeszcze daleko xD
Huhu, dziękuję, cieszę się z przekroczenia tej granicy :DD
Empatia
Jak mnie długo tu nie było! Przepraszam za to.
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny, w ogóle strasznie mi się podobają Twoje pomysły i styl pisania. Naprawdę, kocham to opowiadanie baardzo mocno.
Robi się coraz bardziej tajemniczo. O co chodzi z tą księgą i sztyletami? Kto mówił prawdę, Ivy czy Nott? Podejrzewam, że to Krukonka kłamała. Nott rzeczywiście raczej za nikim nie lata. Swoją drogą Ivy już nie pierwszy raz daje do myślenia swoim postępowaniem. Myślę, że nie jest taka jak myśli Hermiona.
No i gratuluję Ci tych pomysłów, tych super-inteligentnych rozmów Notta z Hermioną. Bije pokłony, bo czyta się to świetnie.
Pozdrawiam serdecznie :)
Aww, znowu jesteś, bardzo się cieszę ;3
UsuńTo wszystko się kiedyś wyjaśni, spokojnie :D Ivy ujawniła swój charakterek, Nott w tym rozdziale pokazuje, na co go stać, także nie byłabym taka pewna, kto mówi prawdę ;>
Bardzo dziękuję za miłe słowa ;* Fajnie, że znowu się odezwałaś :)
Pozdrawiam,
Empatia
"Tak, Hermiono, bardzo logiczne zachowanie. Zajmujesz się zmartwieniami swojego wroga. Brawo." - leżę po raz pierwszy <3 epic.
OdpowiedzUsuń"Im bardziej próbuję „odnaleźć w sobie zwierzę” – (spiorunował mnie wzrokiem, gdy parsknęłam śmiechem)" - leżę vol. 2 :DDD Zaciesz przeogromny :D
"komicznie wysuwając do przodu język" - telepatia? Patrz: Alexs o Rose w dzisiejszym rozdziale XD
"Chciałabyś być kiedyś figurą w szachach? – spytała nagle blondynka po kilku zbitych przez nią figurach i moich dwóch szachach.
Uśmiechnęłam się lekko.
– Nie – odparłam bez wahania, nie patrząc na nią. – Szach." Nie wiem na ile świadome, ale kocham Cię za to odniesienie do Kamienia Filozoficznego <3<3<3
" – Ale przecież… Agmhf!
– Wreszcie.
– Czy ty mnie właśnie zatkałeś kanapką?! Mmm, dobra." - próbuję nie Ómrzeć ze śmiechu XD
"Oho, żyje." - poważnie zaczynam się zastanawiać, czy można zemdleć w wyniku chichotania.
Więc tak (kto by się przejmował tym, że tak się zdania nie zaczyna?) - uwaga, to będzie treściwe:
ŁAŁ. WOW. czy nawet HAU/MIAŁ a w ostateczności również ĆWIR.
Uwielbiam ten rozdział. Uśmiałam się jak głupia, a jednocześnie tak niesamowicie rozbiły mnie opisy uczuć, że leżę na ziemi.
Kocham to, co mi tam zrobiłaś z panem, który przypatrywał się Teomionie "zastanawiając się, jak wcześniej mógł być taki głupi." LOL. mam swoje epickie podejrzenia.
Znowu nie wiem co z Ginny. Zżera mnie, ale siedzę cicho, bo dostałam taką dawkę Teosia, że tylko tulić. Po tym co powiedział mało zawału nie dostałam, a przy "Nigdy" mało brakowało a poleciałyby mi łzy, chlipu, chlipu.
<3
No, a tak w ogóle, to Cię kocham.
AVE.
Zapomniałam dodać, że ryczę przez dedykację.
Usuń*patrzy na dzisiejszy rozdział* Ej, chyba serio telepatia o.O Zwłaszcza że scenę gry w szachy napisałam dwa dni temu czy jakoś tak xD
UsuńCzy ja wiem. Nawiązanie do "Kamienia..." nie bardzo świadome, ale pamiętałam o książce ;D
Przy ĆWIR ja zaczęłam Ómierać z powodu zbyt wysokiego poziomu chichrania się xDD Nie leż na ziemi, bo się zaziębisz, plecy Cię będą boleć, będziesz utykać i kto Cię będzie nosił?
Aż dziwne, że o tym panu do tej pory nikt nie wspomniał. Jesteś pierwsza, moja Ty <3 Podejrzenia sprawdzisz w następnym rozdziale ;P
Ej, tylko mi nie chlipaj, bo nie chciałam, żeby mi ktokolwiek chlipał :< Także smile and write next chapter, because I'm ciekawa, co ze Scorpiusem :DD
No, no, ja Ciebie też, trzymaj mi się tam ;*
Empatia
PS ;o Nie rycz, należy Ci się <3333
LOL. to mnie powala <3
UsuńWłaśnie tak mi się wydawało jak skończyłam czytać tę scenę, ale i tak jakoś wybitnie przypadła mi do gustu :D
Będą mnie nosić Albus, Scorpius, James i Eric w lektyce :DDD
Sprawdzę, sprawdzę, a wolałam się na razie nie wypuszczać, bo nuż by było akurat tak i cała niespodzianka zepsuta :DDD
ÓMIERAM. Kocham ingliszowanie po polsku <3 To było takie nostalgiczne chlipnięcie, takie, o.
Jasne, jak Albusowi psychiatra :DDD
A ja przed Wami będę szła, sypiąc kwiatki ^^
UsuńNie Ómieraj, nie zaziębiaj się, nie rycz i w ogóle <3
Nie, nie, nie :D Ciebie będzie nosić Teoś z Rogerem, a ja Ci jeszcze dokooptuję młodszego Notta i Josha :D hahahahha :D
UsuńDobra, już jesztem grzeczna :3
Aww, Teoś <3 Ale może nie Roger, tylko jeszcze Draco :DD
UsuńNo, i tak ma być. Bo Cię na karnego jeżyka posadzę, lol xDD
Okej, Dracze jak najbardziej mile widziany :D Takie międzypokoleniowe te nasze lektyki XD
UsuńUuuuu! To lubię, odzywa się mój głęboko skrywany masochizm~! <3
Łe tam, Teodor i jego syn, Josh, awww, jeszcze Draco, no padam z zachwytu *.*
UsuńNo chyba niezbyt głęboko skrywany, co? xDD I coś słaby, skoro tylko karny jeżyk go obudził :DD
Nooo <3 Mruczę <3
UsuńHahahahha xD Może nieszczególnie okazały, ale jest XD
No faktycznie nieszczególnie, boru, karny jeżyk, a ta już xDD
UsuńUsunęłam te dwie odpowiedzi jak chciałaś, o Pani. To jest strasznie denerwujące, nie? Chcesz dodać odpowiedź, a tu jakieś coś -.-''
Ej, lol. Ja na długość nie narzekam, wiesz doskonale jaki mam na jej temat zdanie <3
UsuńHahhahahaha :DDD
Wybitnie, rili. Ale dajemy radu :D
Witaj.
OdpowiedzUsuńTen rozdział rzeczywiście długi jak diabli. No, myślę, że nawet trochę przegięłaś. Co nie zmienia faktu, że czytałam z przyjemnością. Faktycznie, przyznam rację Niekonkretnej, w tej notce były zabawne fragmenty. Również nieraz miałam uśmiech na ustach.
Uwielbiam ,, Teosia " , ale cieszę się, że pokazałaś jego wady. Nie chcemy przecież ideału, bo on nie istnieje. Chociaż faktycznie, co jak co, ale ranić to on potrafi. I to porządnie.
I co u diabła z tą naszą Ginny? Nie mam pojęcia. Wytłumacz, proszę w następnych notkach.
______
Gratuluję, że udało Ci się dojść do 13! I bardzo śliczny szablon.
Pozdrawiam.
Boru, skoro tym przegięłam, to co z poprzednim rozdziałem, który miał osiemnaście stron? O_O''
UsuńZ Ginny wszystko się niedługo wyjaśni, nawet śmiem twierdzić, że bardzo niedługo, także cierpliwości ^^''
Dziękuję i za opinię, i za miłe słowa w niej zawarte, i za gratulacje :DD
Również pozdrawiam,
Empatia
Na poczatku dlugoscia rozdzialu sie prrzerazilam, jednak musze stwierdzic, ze przeczytanie mi go zajelo mi doslownie chwile. Tak mi sie zdawalo, naprawde. Notka byla bardzo ciekawa. Nie mam jednak pojecia dlaczego oni sie tak non stop kloca, ale mam nadzieje, ze po tej bijatyce dojda w koncu do porozumienia. Czekam na nowy rozdzial. Pozdrawiam serdecznie :*
OdpowiedzUsuńhttp://zaczarowany-ogrod.blog4u.pl
Czy nikt nie zauważył, że poprzedni rozdział był o całe cztery strony dłuższy? xDD
UsuńTakie wydarzenia zbliżają do siebie ludzi, także podejrzewam, iż Teoś i Hermiona dojdą do jako-takiego porozumienia. A przynajmniej mam nadzieję ^^'
Ściskam ;*
Empatia
Wzruszyłam się kiedy Teoś powiedział że nigdy nie zaznał pełni szczęścia. Po prostu chciało mi się płakać.Szczerze powiem że nigdy nie zastanawiałam się nad pełnia szczęścia.Teraz mój pamiętnik wzbogacił się o 4 kartki zapisane filozoficznym bełgotem o szczęściu, miłości i bólu serca...
OdpowiedzUsuńLubie jak Teoś przekomarza się z Hermioną (nie wiem dlaczego nie potrafię zdrobnić jej imienia, dla mnie ma na imię Hermiona i żadne 'Herm' czy 'Hermuś' do niej nie pasuje :D ) Fajne są też ogólne finały ich kłótni, mimo że sobie ubliżają można dostrzec że się do siebie przybliżają i zaczyna już się odczuwać sympate tej dwójki względem siebie :
Kurczę, ja nie planowałam, by ta scena kogokolwiek wzruszyła o.O'' Co nie zmienia faktu, że, no, miło mi, że ktoś odebrał to w ten sposób ^^
UsuńHermiona to Mia. Żadna Miona, Hermiś, Herm, tylko Mia. Ot ;DD
Bardzo dziękuję za opinię :)
Ściskam,
Empatia
Empatio, mam pytanie: jak zrobiłaś, że w komentarzach nazywasz się tylko "empatia"? miałam konto google i musiałam mieć nazwę dwuczłonową, a nie chciałam i usunęłam. proszę o odpowiedź na gg 21043373 lub pod tym komentarzem.
OdpowiedzUsuńSprawdź Gadu ;)
UsuńA no ja zawsze wiedziałam, że Teoś potrafi ranić i ma wady. Przecież bez tego bym go tak nie lubiła. W ogóle ja bardzo lubię niegrzecznych chłopców :D
OdpowiedzUsuńO Jezuniu, jak ja lubię jak oni się przekomarzają *_* No po prostu boskie. W ogóle jakiś fajny ten rozdział. Mam tylko nadzieję, że między Hermioną i Teodorem będzie tak samo, jak do tej pory - znaczy chodzi mi o to, żeby z dnia na dzień nie zaczęli się słitaśnie przyjaźnić.
Nie wiem, co jeszcze napisać, bo totalnie uleciała ze mnie wena na cokolwiek. Idę oglądać "Zemstę"
Ściskam ;**
Oni nigdy nie będą się "słitaśnie" przyjaźnić. Przyjaźń będzie, ale no, nie taka xD
UsuńDzięki za opinię, kochana ;*
Empatia
Zazdroszczę talentu, no naprawdę no!
OdpowiedzUsuńKochana, przepraszam za tak długą nieobecność, dla której totalnie nie mam usprawiedliwienia. W sumie zaniedbałam blogsferę na maksa, ale już jestem :D
Ogólnie szczerze przyznaję, że wolę Twoją wersję Hermiony od tej wykreowanej przez panią Rowling. No i Teodor. Co jak co, dziewczyno, ale on to Ci się udał :D.
Jesteś MEGA orginalna, a fabuła wciąga jak nic. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.
Pozdrawiam ;***
Viv
VIV, TY ŻYJESZ <3 Zastanawiałam się, gdzie zniknęłaś, a tu znikąd się pojawiasz. Dobrze, że jesteś <3
UsuńBardzo dziękuję za miłe słowa. Teoś sam się taki zrobił, cicho xD
Ściskam mocno ;****
Empatia
A tak, wróciłam wraz z blogiem i się cieszę :D
UsuńNo i BAAAAAAAAAAAAAAARDZO niecierpliwie czekam na ciąg dalszy i rozdział ;*
V.
Kochana, to Ty leć na ten blog i spójrz na pierwszy komentarz na nim *dumna* :D
UsuńWidzę, widzę :DD
Usuń...I zapraszam do rozdziału pierwszego ;D
Usuń+ niejako z dumą: widmo-przyszlosci.blogspot.com ;)
OdpowiedzUsuńViv
Muszę ci powiedzieć, że jestem zachwycona. Nie tylko tym rozdziałem, ale całokształtem. Nie dość, że wzbudziłaś we mnie miłość do Teodora, to jeszcze gdy czytam twoje opowiadanie, to czuję taki mocny ucisk serca. Bo widzę, że wkładasz mnóstwo pracy w to powiadanie, w dodatku jest tak strasznie wyjątkowe, że aż mam ochotę ci dziękować, że stworzyłaś coś takiego. totalnie odchodzisz od tego stałego wizerunku Hermiony - kujonicy, która wiecznie zadziera nosa. Jest inna, chociaż tak strasznie podobna do tej książkowej Hermiony. A Teodor? BOŻE, ideał w czystej postaci, chociaż jak widać Granger ma z nim pełno problemów. Ale to takie wzruszające, że tak się rozumieją i potrafią normalnie porozmawiać. W dodatku ta akcja na korepetycjach, gdy Teodor wyraźnie zaniepokoił się tym, że zrobił jej krzywdę. Spodziewałam się wybuchu ze strony Hermiony, ale wcale nie żałuję, że doszli do rozejmu.
OdpowiedzUsuńI proszę, nie bierz moich słów jako podlizywanie się, po prostu musiałam ci napisać, jak bardzo jestes wyjątkowa.
Pozdrawiam :)
O raju, wzruszyłam się. Po prostu się wzruszyłam i jeśli zaraz się rozpłaczę się jak dziecko, to będzie cud.
UsuńTak strasznie Ci dziękuję za to wszystko, co powiedziałaś. Cholera no, nie spodziewałam się, że Wyjątek może komuś spodobać się w aż takim stopniu. Wcale nie uważam, że jakoś-tam mi się podlizujesz, naprawdę. Bardzo, bardzo, bardzo Ci dziękuję i idę szukać chusteczek.
Ściskam,
Empatia
Może to dziwnie zabrzmi, ale cieszę się, że doprowadziłam cię do wzruszenia, to też jest przyjemne dla mnie samej bo ktoś przejął się moimi słowami :D :) Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział ^^
UsuńNowy nagłówek. ;) jesteś genialna.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :))
UsuńŚciskam.
ojojoj... jak słodko. Znaczy to, że rzucali w siebie zaklęciami to nie za dobrze ale potem tak fajnie ze sobą gadali i kurczę no! Ja bym tu ich cmoknęła ale nie.. na to jeszcze trzeba długoo poczekać co nie?;p
OdpowiedzUsuńIntryguje mnie Ginny i Ivy.. one są jakieś dziwne. Jedna jakaś dziwna, łazi smutna i oby nie chodziło o to, że spotyka się z Teosiem czy coś. O nie! Tego bym nie przeżyła! A Ivy tak ni stąd, ni zowąd się pokazała i wielka przyjaciółka niby.. niech się odczepi od Teosia bo Teoś jest Hermiony i koniec. xD
Oczywiście genialny szablon (jak zwykle ;)
Aaa.. i szkoda, że Teodor nie osiągnął "pełni szczęścia" ale mam nadzieję, że osiągnie ją będąc razem z Hermioną.. ;>
Pozdrawiam, i całuję ;*
Łe tam, już cmoknąć? W sumie... Ej, w sumie nawet fajnie by to wyszło *o* Ale nie, za wcześnie xD Odnośnie ich first kiss - cii, nikt o tym nie wie :DD
UsuńHahah, kocham Cię <3 Czy ja wiem. Teoś raczej by o tym powiedział, tak myślę, chociaż w sumie mógłby to ukryć, np. na prośbę Ginny. Zresztą rozwiązanie tej zagadki już niedługo ;3 Ivy to Ivy - ona jest maksymalnie pozytywna i tyle ;DD
Bardzo dziękuję za opinie, kochana ;** Ściskam mocno.
No normalnie cmoknąć to by wyszło bajkowo <3 Wiem, wiem poczekamy sobie długoooo ;p O to fajnie bo Ginny mnie zaintrygowała.. niech już powie co i jak, a nie jakieś takie.. Ale Ivy od Teosia niech się odczepi.. nie pozwalam jej z nim gadać ani na niego popaczeć ;p
OdpowiedzUsuńCii, nikt nie wiem o tym, ile trza czekać, to tap sikret, cii ;P
UsuńObwiniaj za to Ivy. Ginny już-już chciała powiedzieć, to wtedy wtrąciła się Ivy. Ją opluj xD
No ale czemu? Skoro Hermiona z nim gada, to Ivy też może xD
Jaka jest szansa, że rozdział ukaże się dzisiaj? Nie mogę się doczekać, no! Od rana wchodzę, sprawdzam, i nic... Swój dodałam z rozpaczy xd.
OdpowiedzUsuńWięc? Pięknie proszę, dodaj! :D
Albo ukaże się w nocy/nad ranem, albo jutro, dzisiaj-dzisiaj już raczej nie xD A do Ciebie zaglądnę, jak znajdę chwilkę czasu <3
UsuńEch, trudno się mówi... poczekam do nocy, nadzieja matką głupich :D
UsuńPo prostu rewelacja ! Jesteś genialna, wiesz o tym ? Rozdział cudowny. Uwielbiam te kłótnie Hermiony i Teodora, choć stanowczo wolę ich normalne rozmowy. To takie smutne, że on nigdy nie osiągnął pełni szczęścia, choć ja tak właściwie też, ale to szczegół. A tak btw to skąd Ty dziewczyno bierzesz takie nieziemskie pomysły ? To wszystko jest tak dopracowane i po prostu.. magia. Nie no brak mi słów. Kocham cię za to opowiadanie ! I przepraszam, że napisałam komentarz po czym można powiedzieć, że olałam sprawę, choć w rzeczywistości to wszystko przez mój komputer. Internet działa w tempie ślimaczym i aby wgl włączyć jakąkolwiek stronę muszę czekać coś koło 30 min, nie mówiąc już o jakimkolwiek innym kliknięciu, które również trwa i trwa. Tak więc dopiero teraz udało mi się jakoś przeczytać zaległe rozdziały i o dziwo napisać komentarz. Wracając do głównego tematu; rozdział(y) cud, miód i maliny. Nie mogę się doczekać kontynuacji. Pozdrowienia i weny ;D
OdpowiedzUsuńO kurczę, kolejny zaginiony czytelnik się objawia. Myślałam, że Ciebie również gdzieś wcięło, a tu jesteś! Bardzo mi miło :)
UsuńStrasznie dziękuję za te wszystkie pochwały. Pomysły biorą się głównie już przy pisaniu rozdziału, chociaż na przykład sprawę katharsis miałam obmyśloną wcześniej :D
Raz jeszcze bardzo dziękuję. Fajnie, że jesteś :)
Ściskam,
Empatia
Jej, świetny rozdział. Ekhem, jestem nowa i zakochana po uszy w tym blogu <3 W tym rozdziale zawarłaś wątki, które cholernie mi się spodobały. Spodobało mi się to, że Hermionie nareszcie wyszły zaklęcia! Świetny fragment. I późniejsza walka Granger i Notta, przeprosiny tegoż pana i tejże pani, wspomnienia z dzieciństwa i zakończenie. Świetnie. <3
OdpowiedzUsuńŚciskam i weny życzę,
Pani Lestrange vel Maryanne
Notta kocham nie tylko z powodu jego osobowości, ale też dlatego, że pisze mi się o nim najłatwiej ze wszystkich postaci w tym opowiadaniu. Więc, hm, też podobały mi się jego przeprosiny xD
UsuńDziękuję za opinię i pozdrawiam serdecznie nową Czytelniczkę :)