Dla Ewy,
choć pewnie tego nie przeczyta.
Czas leciał
zdecydowanie za szybko. Parę dni nagle zlało się w parę chwil. W jednej Babbling
oznajmiała mi, że przygotowania do Czarodziejskiego Konkursu Starożytnych Runów
zostało zakończone, w następnej w pokoju wspólnym zjawiła się zdecydowanie
melancholijna i zamyślona Ginny, w kolejnej Roger brał mnie na barana, by
później przytulać mocno, bo przecież tak zmarzłam, w innej Teodor zdecydowanie
nieodgadnionym spojrzeniem podsumował moje drugie udane na korepetycjach zaklęcie.
To wszystko wydawało
mi się bardzo odległe, jakbym jedynie stała obok, patrząc nieco
zdezorientowanie na każde wydarzenie.
Pamiętałam rozmowę z
profesor Babbling. Lekki uśmiech na kilka chwil zajął miejsce zazwyczaj
surowego wyrazu twarzy, wtedy oznajmiała mi, że jestem gotowa do Konkursu i
teraz pozostało jedynie pilnować, by w moim życiu nie wydarzyło się nic, co
mogłoby wytrącić mnie z równowagi, dając ujście całkowitej koncentracji.
Nie bałam się o to.
Zawsze miałam kontrolę.
Ciągle odczuwałam
poszerzającą się przepaść między mną a Ginny. Głęboką, przerażająco ciemną,
ziejącą grozą. Tak jakby wokół rudej pojawiała się skorupa, gruba, nie do
przebicia. Tęskniłam za rozmowami z Weasleyówną, tymi prawdziwymi, nie tylko na
tematy takie jak szkoła, pogoda czy święta. W na pierwszy rzut oka zwykłych,
beztroskich pogawędkach brakowało tego, co zdążyłam już pokochać. Nie
potrafiłam nazwać tego czegoś, jednak
brak był… przytłaczający.
Z poczuciem beznadziei
zdawałam sobie sprawę, że mimo prób nie potrafię dostać się do Ginny.
Roger. Roger, Roger, Roger.
Czasami nie mogłam na
niego patrzeć, choć on usilnie starał się odnaleźć moje oczy, tak jakby nie
potrafił obejść się bez ich widoku dłużej niż przez pięć minut. Gdy kierował na
mnie swój wzrok, dostrzegałam na jego twarzy coś zdecydowanie innego, dziwnego.
Coś, czego z całą
pewnością nie chciałam widzieć.
Nie mogłam patrzeć na
chłopaka nie dlatego, że nagle przestałam pałać do niego sympatią, tylko przez
niechęć, którą chwilami czułam do samej siebie.
Kiedy ramiona Rogera
ciasno mnie obejmowały, nie potrafiłam odepchnąć go i powiedzieć: „Przestań”.
Kiedy usta szatyna muskały delikatnie moje czoło, nie potrafiłam odsunąć się i
powiedzieć: „Nie rób tego więcej”. Kiedy słyszałam od Krukona komplement, nie
potrafiłam opanować uśmiechu wkradającego mi się na usta i powiedzieć: „Nie mów
tak, nie powinieneś”.
Wmawiałam sobie, że to
zaboli Rogera jeszcze bardziej, niż zwykłe „Nie rób sobie nadziei”.
Strasznie go
krzywdziłam.
A każdej nocy przed
snem modliłam się w duchu, by tylko mi się wydawało, by ten brązowowłosy Krukon
o cudnym uśmiechu wcale nie traktował mnie inaczej niż Ivy, bym nadal była dla
niego jedynie przyjaciółką, by następnego dnia to wszystko się skończyło oraz
bym nie musiała walczyć z samą sobą: zastopować wszystko, raniąc chłopaka
okrutnie, czy czekać na rozwój wypadków, bo a nuż mu się odwidzi?
Jakaś część mojego
umysłu, której w ogóle nie chciałam słuchać, wciąż i wciąż powtarzała, że
jestem potwornie naiwna.
Teodor wyglądał lepiej
niż wcześniej, ale nadal nie tak jak powinien. Bladość jego skóry w jakimś
stopniu została zastąpiona naturalnym kolorytem, lecz kręgi spod oczu nie
zniknęły, moc w głosie nie powróciła, a plecy wciąż pozostawały zgarbione, zaś
cała postura – mniej dumna, mniej wyniosła. Sam chłopak, wstając lub siadając,
krzywił się nieznacznie. Kiedy pewnego razu na zaklęciach upuściłam pióro, a on
chciał je podnieść, nagle syknął, prostując się i masując dół pleców. O nic nie
pytałam. Podniosłam pióro. Do końca lekcji nie odezwaliśmy się do siebie.
To wyglądało tak,
jakby wszystko bolało Teodora, każdy skrawek ciała. Wprawdzie później nagle
wszystko ustąpiło, jednak wspomnienia z poprzedniego czasu pozostały w mojej
pamięci.
Po pewnej
transmutacji, kiedy Nott ulotnił się bardzo szybko, spiesząc się na zielarstwo,
postanowiłam w końcu zapytać o wszystko McGonagall. Nie było mi łatwo – wciąż
bałam się jej reakcji. Jednak nie mogłam już znieść tej otoczki tajemnicy wokół
czarnowłosego.
Wszyscy wyszli z sali,
zostałam jedynie ja i opiekunka Gryffindoru. Skrobiąc coś na pergaminie,
siedziała przy biurku, do którego od razu podeszłam. Kobieta uniosła głowę i
spojrzała na mnie pytająco.
– Tak?
Zacisnęłam palce na pasku
torby.
– Chodzi o Teodora –
wypaliłam.
Spotkałam się z
wyjątkowo – jak na McGonagall – zdziwionym wyrazem twarzy.
– Proszę rozwinąć –
odrzekła, odkładając pióro.
Odetchnęłam głęboko,
czując nieznośne fale ciepła przepływające mi po plecach.
– Musiała pani
zauważyć, że dzieje się z nim coś niedobrego – powiedziałam. – Wygląda
okropnie, wprawdzie trochę lepiej niż wcześniej, ale nadal… źle, przycichł,
jest… jakiś inny. Nic nie rozumiem, a… – Zawahałam się. – No cóż, zaczynam
trochę się martwić – dodałam szybko nieco pewniejszym głosem.
Czarownica splotła
dłonie i ułożyła je na blacie biurka.
– Teodor nie
powiedział ci? – spytała z lekkim zdziwieniem w głosie.
Zmarszczyłam brwi.
– O czym? Właśnie
chodzi o to, że nie chce mi nic powiedzieć, dlatego zwracam się z tym do pani,
może pani coś wie.
Och, McGonagall na pewno wiedziała. Jednak ja nie miałam
zamiaru mówić o tamtym piątkowym wieczorze.
Nie odpowiedziała od
razu.
– Przykro mi, Hermiono
– rzekła w końcu – ale jeśli Teodor nie chce, byś wiedziała, to i ja nie mogę
niczego ci wytłumaczyć. Widzę, że naprawdę się martwisz, jednak… Spytaj go
jeszcze raz, tylko delikatnie. To dość osobista sprawa. Niemniej, dziwne, że ci
nie powiedział. Byłam wręcz pewna tego, kto będzie pierwszą – zaraz po
nauczycielach – osobą, która się wszystkiego dowie.
Zarumieniłam się
nieznośnie.
– Dlaczego? – spytałam
cicho.
Merlinie, McGonagall
się uśmiechnęła!
Wprawdzie lekko, leciutko,
prawie niezauważalnie, jednak chyba nie powinnam była liczyć na coś więcej.
Boże, ona potrafi się uśmiechać!
Ujęła pióro w dłoń,
pochylając się nad pergaminem.
– Idź już, Hermiono,
spóźnisz się na następną lekcję – powiedziała krótko.
Kiwnęłam niepewnie
głową i ruszyłam w stronę drzwi.
– Do widzenia.
Nie odpowiedziała.
A ja nie odważyłam się
spytać raz jeszcze o wszystko Teodora. Powtórka z rozrywki? Dziękuję, postoję.
Mimo że na
korepetycjach naprawdę miałam ochotę znowu spróbować wyciągnąć coś z chłopaka,
nieco inna kwestia zajęła moje myśli. Mianowicie kolejne udane zaklęcie. Bez
żadnego ewentualnego czynnika z zewnątrz – weszłam do sali, wyciągnęłam
różdżkę, Teodor podał czar, który miałam ćwiczyć, wykonałam polecenie i już. To
wszystko. Przyczyna tak niespodziewanego powodzenia? Wciąż nieznana.
Kolejne
zdezorientowanie.
Nim się spostrzegłam,
do wyjazdu na Konkurs zostały dwa dni. Wtedy już Krukoni pozwolili mi
panikować, choć oni sami wciąż nie bardzo się tym przejmowali. Nie rozumiałam
tego. Przecież Międzyszkolny Konkurs Magiczny był wielkim wydarzeniem, był
czymś wspaniałym, czymś ekscytującym, czymś zdecydowanie, absolutnie
niezwykłym!
A oni podchodzili do
niego tak… normalnie.
O ile ja przejmowałam
się wyjazdem, o tyle Harry i Ron przejmowali się nadchodzącym meczem. Rudzielec
wariował przed nim jeszcze bardziej niż ja przed Konkursem. Cierpliwie
uspokajałam go, choć nie bardzo mi wychodziło, ponieważ chłopak jęczał i
jęczał. W przerwach między jednym marudzeniem a drugim starał się podnieść na
duchu mnie.
Efekty? Marne.
Już przedostatni –
chwała Bogu – szlaban ze Snape’em trwał jedynie do dwudziestej drugiej trzydzieści,
za co dziękowałam w duchu wszelkim bóstwom. Ponoć opiekun Ślizgonów wraz z
McGonagall mieli udać się do Dumbledore’a po wszelkie instrukcje związane z
Konkursem, więc tamtego dnia zostało mi odpuszczone. Na ostatni przemiły
wieczór Snape zapowiedział szorowanie kociołków.
Cudownie.
Tak czy siak,
zdecydowanie zmęczona po opróżnianiu słoików z zepsutych składników eliksirów
(ciągle odnosiłam okropne wrażenie, że coś po mnie łazi…) wlekłam się powoli w
stronę głównych schodów, starając się nie zgubić w labiryncie korytarzy. Było
mi zimno, czułam głód, w dodatku nadal nawet w najmniejszym stopniu nie
spakowałam się na wyjazd.
Och, Hermiono. Staczasz się.
Potarłam ramiona
dłońmi, krzywiąc się.
Głupi szlaban.
Głupi Snape.
Głupia ja.
Zastanowiłam się
chwilę.
Nie, zostańmy przy głupim Snape’ie.
I wtedy usłyszałam
cichy, zachrypnięty, jednocześnie wyjątkowo znajomy mi głos. Dochodził on zza
zakrętu, z tej części lochów, która stanowiła połączenie głównych rozgałęzień
podziemnych korytarzy zamku.
– No dobrze, niech już
ci będzie. Ale to ty przyjmiesz pierwsze uderzenie, ja nie mam zamiaru znaleźć
się od niego w odległości mniejszej niż dziesięć metrów.
Moje serce zabiło tak
mocno, że aż zabolało, by później zacząć tłuc się w piersi o wiele szybciej niż
zwykle. Zwolniłam i starając się nawet oddychać jak najciszej, ruszyłam do
przodu. Przełknęłam z trudem ślinę, nasłuchując.
Ginny, moja kochana Ginny, co ty tu robisz…?
Usłyszałam cichy
szelest ubrań i krótki odgłos jakby… pocałunku?
Miałam ochotę pokręcić
z niedowierzaniem głową.
To się nie mogło dziać
naprawdę. Ginny na… schadzce? W lochach? Niedaleko pokoju wspólnego Slytherinu?
Może nawet… ze Ślizgonem?!
Nie, nie, nie, nie.
Znalazłam się tuż przy
skręcie korytarza. Poczułam palącą ciekawość i swego rodzaju ekscytację, że w
końcu wszystkiego się dowiem, że w końcu poznam tajemnicę rudej, że w końcu
wszystko stanie się jasne…
– A co on może nam
zrobić? Po prostu jesteśmy razem i twój brat nie ma prawa się nas czepiać.
Nogi prawie się pode
mną ugięły, tak że musiałam oprzeć się o ścianę. Zacisnęłam mocno powieki.
Ginny, moja kochana Ginny…
Otworzyłam oczy. Z
trudem stanęłam o własnych siłach i bardzo, bardzo ostrożnie wyjrzałam zza
zakrętu. Gdy tylko dostrzegłam… ich,
od razu z powrotem się ukryłam.
...kochana Ginny, dlaczego akurat z nim?
– Zresztą on cię nie
obchodzi, tak? Sama mówiłaś.
…kochana Ginny, przecież wiesz, jacy są Ślizgoni.
– No dobra, ale to
jednak mój brat. Rozumiesz?
…kochana Ginny, tak nie można. Przecież wiesz, ile my
wszyscy się przez nich wycierpieliśmy.
– Oczywiście, że
rozumiem, mała. Ale nie możemy dłużej tego ciągnąć. Powiemy mu i wszystko
będzie dobrze, zaufaj mi.
Ginny, moja kochana Ginny…
– Już ci mówiłam…
…lód twardnieje.
– …że bardzo, bardzo
ci ufam, Blaise.
Powoli wyszłam zza
zakrętu, kompletnie nie myśląc o tym, co robię. Moje serce biło jak oszalałe,
myśli kłębiły się w głowie, nakładały jedna na drugą, tworząc kompletny chaos.
Musiałam jakoś zareagować, zwłaszcza że w końcu zrozumiałam, o co chodziło
Ginny, gdy mówiła o kimś, kto pozwolił jej choć na chwilę zapomnieć o Harrym,
gdy zastanawiała się, czy każdy Ślizgon jest zły i wreszcie zrozumiałam, co
chciała mi powiedzieć tamtego dnia po kolacji, kiedy nagle pojawiła się Ivy,
przerywając nam rozmowę.
Wszystko w jednej w
chwili ułożyło się w spójną całość.
Ciemnoskóry Blaise
Zabini obejmował Ginny w ciasnym uścisku i pochylając się lekko, całował jej
usta, a ona z łatwością mu ulegała.
Poczułam nieprzyjemny
ucisk w żołądku.
I co ja miałam
powiedzieć? Coś wielce dramatycznego typu „Wiedziałam, że dzieje się coś
niedobrego”? Albo może pełnym żalu głosem wykrzyknąć „Dlaczego?!”? Nie, takie
zagranie byłoby zupełnie bezsensowne, w dodatku w jakimś stopniu żałosne.
W zamian za to,
bezwiednie opierając się o ścianę obok i zakładając ręce na piersiach,
rzuciłam:
– Cześć.
Momentalnie oderwali
się od siebie, co stanowiło reakcję wyjątkowo przewidywalną. Ale w sumie czego
innego mogłam się spodziewać? Że nadal będą trwać w objęciach, w ogóle nie
przejmując się moją obecnością?
Ta, z pewnością.
Och, nie myślałam
jasno.
Ginny wyglądała na
zaskoczoną i wyjątkowo zmieszaną jednocześnie. Zabiniego za to jedynie zdziwiło
moje nagłe pojawienie się, chyba w ogóle nie czuł zakłopotania. Wpatrywałam się
w nich ze spokojem, choć wcale nie było to łatwe.
Ruda spuściła wzrok.
– Mówiłeś, że będziemy
tutaj sami – mruknęła szybko w stronę Blaise’a, najwyraźniej sądząc, iż tego
nie usłyszę.
– Zapomniałaś o moim
szlabanie – wtrąciłam beznamiętnie. Nadal z udawaną obojętnością opierałam się
o ścianę. Spojrzałam prosto w zmrużone oczy Ślizgona. – Zabini, mógłbyś nas
zostawić? Muszę porozmawiać z Ginny.
– O czym? – spytał
chłodno. Miał niski, przyjemny – jak na kogoś ze Slytherinu – głos.
Zaśmiałam się gorzko.
– Nie udawaj, że się
nie domyślasz – prychnęłam.
– Granger, nie wtrącaj
się – warknął chłopak. – To ciebie nie dotyczy.
Wyprostowałam się,
opuszczając ręce.
– Więc jesteście
razem, tak? – spytałam, nawet nie kryjąc złości. Spojrzałam z wyrzutem na
dziewczynę. – Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– Ustaliliśmy z Blaise’em,
że na razie nikt się nie dowie – odparła cicho. W końcu patrzyła na mnie, z
trudem, ale jednak nie opuszczała już wzroku. – Najpierw mieliśmy powiedzieć
Ronowi, potem dopiero reszcie… – Nagle postąpiła krok w moją stronę. – Och,
Hermiono, naprawdę chciałam ci powiedzieć, próbowałam! Ale zawsze w ostatniej
chwili rezygnowałam, zawsze coś przeszkadzało… ktoś… – Zamilkła na moment. Ja
nadal stałam, wpatrując się uparcie w jej oczy, wymuszając kontynuowanie, nadal
czując opadanie moich myśli w morze zimnej złości, nadal czując łomotanie serca
wyrywającego się z piersi… – Zresztą dobrze wiesz, jak ostatnio między nami
jest – dodała jeszcze ciszej niż wcześniej.
– Granger, naprawdę
nie sądzę, by…
Uniosłam dłoń,
uciszając Ślizgona.
– Poczekaj, Zabini,
mieliśmy już fretkę, to możemy mieć i skunksa – powiedziałam z jedynie pozornym
spokojem, błądząc wzrokiem po posadzce. Starałam się zebrać myśli, w
błyskawicznym tempie analizowałam tę sytuację raz za razem, szukając czegoś, co
mogłam wcześniej ominąć. – Wytłumacz mi, Ginny, co według ciebie kryje się za
słowami „jak ostatnio między nami jest”.
– Przecież wiesz.
– Chcę to od ciebie
usłyszeć.
Nie wiedziałam,
dlaczego w tamtej chwili pragnęłam właśnie tego, dlaczego w ogóle z tematu ich
związku przeszłyśmy do tematu sytuacji między nami. To był tak cholernie trudny
i niepewny grunt, że naprawdę bałam się po nim stąpać.
Zwłaszcza po rozważeniu
jednej z myśli, która nagle wpadła mi do głowy.
Ginny spojrzała
przepraszająco na Zabiniego.
– Mógłbyś nas zostawić?
– spytała. – Muszę porozmawiać z Hermioną, to ważne. Proszę, Blaise.
Wychowanek Domu Węża
przyjrzał się najpierw jej, później, mrużąc oczy, popatrzył na mnie, a na
koniec niechętnie kiwnął głową. Przyciągnął do siebie rudą i pocałował ją w
czoło.
Miałam ochotę
prychnąć, jednak nie zrobiłam tego. Zabini mimo wszystko był chłopakiem mojej
przyjaciółki. Udanym czy nie, był nim, a ja nie powinnam aż tak ostentacyjnie
okazywać swojej niechęci.
Chłopak wyminął mnie,
trącając przy okazji ramieniem, na co zareagowałam cichym chrząknięciem.
Dopiero gdy kroki ucichły, odezwałam się:
– Więc?
Ginny odetchnęła, po
czym splotła dłonie na karku i schyliła się.
– To wszystko jest
strasznie trudne – wyznała zduszonym głosem. Wyprostowała się po chwili i
popatrzyła na mnie z bólem. – Wiesz, jak wyglądały ostatnie miesiące? Polegały
na ciągłym ukrywaniu tego, co powstało między mną a Blaise’em. Zaczęło się od
kłótni z Ronem. Kiedy uciekłam z pokoju wspólnego, spotkałam właśnie Blaise’a. Rozmawialiśmy.
Nie jakoś bardzo ckliwie, romantycznie, ale… normalnie. A później… później coś
musiało sprawić, że zainteresowałam go sobą. Zaczęliśmy się spotykać, z czasem
przerodziło się to w coś więcej. Widzisz, jakie teraz są efekty. To już trwa
tak długo, a nadal nikt o nas nie wie… Teraz prócz ciebie. Chcemy powiedzieć Ronowi,
ale boję się jego reakcji.
– I dlatego nawet nie
spytałaś mnie o radę? – wtrąciłam. – Dlatego milczałaś nawet przed swoją
przyjaciółką? Owszem, każdy może mieć tajemnice, ale to jest Ślizgon, Blaise
Zabini w dodatku.
– Co z tego?
Miałam ochotę coś
roztrzaskać. Gwałtownie wskazałam ręką korytarz, w którym dopiero co zniknął
Ślizgon.
– On. Jest. Zły.
– Dlatego chcę go
zmienić! – krzyknęła Ginny. Utraciła część panowania nad sobą. Jej głos
boleśnie dzwonił mi w uszach. – Zresztą kiedy miałam ci powiedzieć? Wtedy,
kiedy siedziałaś przed kominkiem z chłopakami i śmiałaś się w najlepsze? A może
wtedy, kiedy przez całe godziny ślęczałaś nad jakimiś tłumaczeniami? O, wiem.
Na pewno wtedy, kiedy Ivy z Rogerem gdzieś cię porywali, a ty wcale nie
oponowałaś.
Pogubiłam się.
– Moment, Ginny –
powiedziałam, marszcząc brwi. – O co ci właściwie chodzi?
– Hermiono, między
nami pojawiła się cisza – odparła
cicho, niepewnie, jakby nawet wstydziła się swoich słów. Postąpiła krok do przodu
i uniosła lekko dłonie, zaciskając je w pięści. – Coś… coś umarło, a ja nie
wiem, jak przywrócić to do życia.
Pokręciłam głową.
Zaczęłam chodzić w tę i z powrotem od jednej ściany korytarza do drugiej.
Tak, ta myśl przyszła
mi wcześniej do głowy.
– To ty nagle stałaś
się nieobecna, zamyślona, kompletnie inna od tej kochanej, rudej istotki, którą
znałam – powiedziałam ze smutkiem. Zatrzymałam się. – Och, Ginny. To przez
Blaise’a, tak? To przez niego schowałaś się za jakimś murem, którego nie da się
przebić?
– Nie da się? –
powtórzyła zdziwiona dziewczyna niemalże szeptem. – A w ogóle próbowałaś to
zrobić?
– Próbowałam do ciebie
dotrzeć, ale ty…
– Nie, Hermiono, wcale
nie próbowałaś – przerwała mi z mocą. Teraz to w jej oczach widziałam ból, żal,
na policzkach dostrzegłam rumieńce gniewu, a w głosie słyszałam wyrzut. – W
ogóle cud, że cokolwiek zauważyłaś. Przecież ty ciągle jesteś zajęta… czymś
innym. Kimś innym.
Zmarszczyłam brwi, nie
do końca rozumiejąc słowa dziewczyny.
– O czym ty mówisz?
Zaśmiała się, jednak w
jej głosie nie było ani cienia wesołości.
– Naprawdę nie wiesz?
– spytała z niedowierzaniem. – Pomyśl, z kim spędzasz praktycznie każdą wolną
chwilę?
– No, może nie każdą wolną chwilę, ale często siedzę z
Harrym i Ronem – wymamrotałam. – Moment, co to…
– A nie przypadkiem z
Rogerem i Ivy?
Uniosłam brwi.
– Co? – Uśmiechnęłam
się, licząc, że ten gest trochę rozluźni atmosferę. – Ginny, przecież oni nie
mają z tym wszystkim nic wspólnego. Oni… oni po prostu są. Zaprzyjaźniłam się z
nimi, nie przeczę, w jakimś stopniu zastąpili Rona, kiedy się z nim pokłóciłam
i…
– I zastąpili mnie.
Znieruchomiałam.
Poczułam fale gorąca
na ramionach, ucisk wnętrzności, a niepewność zagościła w umyśle.
Zabolało.
Spojrzałam zdziwiona
na Ginny, której policzki zaróżowiły się, a w oczach zabłysły łzy.
O nie, nie. Niedobrze.
Wcześniej nie
patrzyłam w ten sposób na moją relację z Krukonami. Że więź tworząca się między
nami mogłaby kogoś zranić…
To nie było tak, że
zapomniałam o Ginny. Broń Merlinie. Ciągle o niej myślałam, ciągle martwiłam
się o nią, ciągle starałam się dociec, co dzieje się nie tak. Może nie włożyłam
w to wszystko odpowiednio dużo siły? Może nie postarałam się wystarczająco, by
przebić tę cholerną skorupę? A może po prostu zabrakło empatii, przez co nie udało
mi się dostrzec tak ważnej rzeczy, jaką stało się zaniedbanie Ginny na rzecz
przyjaźni z Rogerem i Ivy?
Och, byłam głupia.
– Nie, to nie tak –
zaprzeczyłam, kręcąc lekko głową. – Nikt
nie jest w stanie cię zastąpić, rozumiesz? NIKT.
– Im się udało – odparła
cicho. Nie uśmiechała się, ale jednocześnie nie płakała, choć wiedziałam, że
już niedługo srebrzyste łzy będą znaczyć drogę na jej policzkach. – Ciągle z
nimi przesiadujesz, ciągle gdzieś cię wyciągają, a ty im na to pozwalasz. Jeśli
tylko nie jesteś z Harrym czy Ronem, swój wolny czas oddajesz im. Myślałam… – Westchnęła, spuszczając
głowę. – Myślałam, że jestem dla ciebie trochę ważniejsza.
– Ginny, proszę, nie
mów tak – jęknęłam. – Dobrze wiesz, że jesteś dla mnie cholernie ważna, ale
brakuje mi sił, by przebić się do ciebie.
I wtedy grunt pod
moimi nogami nagle gdzieś zniknął.
Straciłam kontrolę.
A jednak lód był kruchy…
Twarz rudej wykrzywił
grymas złości, jej policzki momentalnie stały się mokre od łez.
– Wcale nie próbowałaś
tego zrobić! – krzyknęła, a gdzieś w okolicach mojego serca poczułam ból, ból
spowodowany widokiem smutku Ginny, jej słowami, całą tą sytuacją. Za dużo, za
dużo, za dużo… – Zapomniałaś o mnie, Hermiono, nawet nie zauważyłaś, co się
dzieje! Roger to, Ivy tamto, ale ja przestałam się liczyć. Zaburzyłaś przyjaźń
między nami!
– Ginny, uspokój się!
– przerwałam jej głośno. Nie krzyczałam. Jeszcze. – Słuchaj, ja naprawdę cię
nie rozumiem. Przecież poświęcałam ci czas, troszczyłam się, tylko… tylko ty
nie chciałaś mi nic powiedzieć…
Zaśmiała się gorzko.
– Po co? Nie
przejęłabyś się.
– Nie mów tak, Ginny.
To oczywiste, że przejęłabym się, jak w ogóle możesz twierdzić inaczej?
Nie odzywała się
chwilę. Dopiero później cofnęła się kilka kroków. Otarła łzy.
– Wiesz co, Hermiono?
Ta rozmowa nie ma już sensu. Ja pokazuję ci, co się dzieje, ty wciąż jesteś
ślepa i nie potrafisz niczego dostrzec. Wmawiasz sobie to wszystko, żeby wyjść
na nieskazitelnie czystą, niewinną…
– Ginny, na miłość
boską! – krzyknęłam. Już nie potrafiłam dusić w sobie wszystkich myśli,
wszystkich uczuć i emocji. – Nie rób ze mnie tej złej, dobrze wiesz, jak jest!
Gdybyś przestała mieć tajemnice, gdybyś powiedziała mi o tym wcześniej…
– Znowu się
oczyszczasz – przerwała mi Ginny ostrym tonem. – Tu nie chodzi o Blaise’a,
tylko o nas, o mnie i o ciebie. O przyjaźń, która osłabła. Moje miejsce w twoim życiu zajęła Ivy z Rogerem. Jasne,
nie mogłabyś zrezygnować dla nich z Harry’ego i Rona, ale z Ginny… Przecież ona
zrobiła się taka zamyślona, taka cicha… Zero kontaktu… Och, i jeszcze te marne
próby porozumienia…
– Zapędzasz się –
rzekłam twardo. – Zdecydowanie się zapędzasz. A parę dni temu? Przyszłam do
ciebie, ale ty milczałaś, udając, że wszystko w porządku! Jesteś strasznie nie
fair, obracając wszystko przeciwko mnie.
– Ta rozmowa nie ma
już sensu – powtórzyła Ginny krótko, znowu lekko się cofając. – To TY musisz
nauczyć się widzieć, nie ja. Idź do Ivy, może ona ci w tym pomoże.
A później dziewczyna
odwróciła się na pięcie i pobiegła korytarzem w stronę wyjścia z lochów.
Nie potrafiłam zmusić
się, by podążyć za nią.
To wszystko wydarzyło
się zdecydowanie za szybko, a płomień gniewu rozpalony w moim umyśle jedynie
się powiększał.
Głupia, głupia, GŁUPIA!
Tylko chwila, ja czy
Ginny?
Przewróciłam oczyma,
prychając cicho. Oparłam się plecami o ścianę i spojrzałam na sufit.
O Merlinie, za co?
Dlaczego ruda musiała
związać się akurat z Blaise’em? Przecież to Ślizgon, w dodatku kumpel Mal-fo-ya!
Nie wspominając już o tym, że z tak samo parszywym charakterem co sam blondyn.
Jak w ogóle mogło do tego dojść? Zabini gardził całą rodziną Weasleyów,
nazywając ich „zdrajcami krwi”. Dobra, po szkole krążyła plotka, że Ginny mu
się podoba, jednak powszechnie wiadomym było, iż najnormalniej w świecie brzydzi się jej dotknąć.
Skąd taka nagła zmiana
w chłopaku?
Do mojej głowy już
wcześniej wpadła nad wyraz prawdopodobna odpowiedź.
Chciał ją skrzywdzić.
Nieważne dlaczego. Niemożliwa była tak nagła zmiana nastawienia, w dodatku w
kimś tak określonym jak Blaise! Musiał mieć w tym jakiś swój ukryty cel.
Ośmieszenie jej?
Dowiedzenie się czegoś
na temat naszej przyjaźni, Harry’ego, Zakonu?
O nie, nie, nie, nie.
Ginny, moja kochana Ginny, w coś ty się wpakowała?
Jęknęłam cicho.
To. Się. Nie działo.
Naprawdę. Nie mogło.
I jeszcze ta kłótnia…
Czy naprawdę stałam się taką egoistką? Czy naprawdę stałam się aż tak ślepa, by
nie dostrzec bólu Ginny? Czy naprawdę doprowadziłam do zajęcia miejsca Gryfonki
przez Rogera i Ivy?
Przecież ciągle o niej
myślałam! Ciągle się martwiłam, ciągle starałam się dociec, co, jak i dlaczego,
ciągle miałam nadzieję, że nad przepaścią zawiśnie most, mocny, trwały.
A jeśli rzeczywiście zaniedbałam
rudą?
No dobra, przez
ostatnie miesiące czas spędzałam głównie z Krukonami. Chciałam, by zapełnili
pustkę po Ronie.
Czyli że… jednocześnie
wepchnęli się na miejsce Ginny?
Dobra, Hermiono, spójrz na to wszystko z jej perspektywy,
wykaż się w końcu empatią.
Nagle w moim życiu
pojawił się Roger i Ivy – zafascynowana nowymi ludźmi, wyjątkowo otwartymi,
wesołymi, pełnymi energii, dodającymi mojemu życiu kolorów, spędzałam z nimi
jak najwięcej czasu. Cała im się oddałam, oddałam im swój czas, zaczęłam robić
rzeczy, które wcześniej były dla mnie po prostu obce. Ginny nie wiedziała o
tym, jednak w jakimś stopniu ich poznałam, polubiłam ogromnie, przywiązałam się
do nich. Zapełnili pustkę po Ronie, a sam szatyn stał się dla mnie niemalże
kimś takim jak Harry czy właśnie rudzielec. Zaś Ivy… Ivy… Ivy…
Ukryłam twarz w
dłoniach i zgięłam się w pół. Złość nagle wygasła, lecz w zamian za nią pojawił
się płomień wyrzutów sumienia.
Ivy zajęła miejsce
Ginny.
Co ja zrobiłam?
Przestałam dostrzegać
rudą, Ivy pochłonęła całą mnie. Mogłam wmawiać sobie, że próbowałam dotrzeć do
Gryfonki, że próbowałam nawiązać kontakt – tak naprawdę te wszystkie działania
były bezcelowe, było ich za mało.
Zwłaszcza iż ja
rzeczywiście nie potrafiłam widzieć,
o czym Ginny doskonale wiedziała.
Wiedziała też o
wyjątkowo małej możliwości poprawy.
Może nawet zdawała
sobie sprawę, że taka konfrontacja między nami prędzej czy później nastąpi?
Może tylko na to czekała, by w końcu okazać mi moją ślepotę?
Ginny, moja kochana Ginny, tak strasznie przepraszam…
Byłam cholerną
egoistką.
A myśli było za dużo.
Potrzebowałam czegoś,
co pomogłoby mi się pozbierać, zająć czymś umysł. Potrzebowałam oczyszczenia.
Potrzebowałam pomocy
umarłych.
***
Przez całą drogę na
szóste piętro starałam się opanować rozbiegane myśli, uporządkować je,
pozbierać w spójną całość.
Z marnym skutkiem.
Biblioteka była już
zamknięta, w pokoju wspólnym spotkałabym albo wściekłą Ginny, albo Harry’ego i
Rona, lecz wyjątkowo nie chciałam rozmawiać ani z jednym, ani z drugim. Do
Teodora po prostu nie miałam jak się dostać, zaś Ivy i Roger…
Nie, nie mogłam o nich
myśleć. Ginny, Ginny, Ginny.
Wszystko zepsułam.
Coś umarło, a ja nie wiem, jak przywrócić to do życia…
Sama zabiłam to coś. Egoistycznie
i bez skrupułów.
A ona cierpiała, gdyż
nie miała pojęcia, jak naprawić coś, co zniszczyłam.
Głupia, głupia, GŁUPIA JA!
Otarłam łzy, które już
po raz kolejny tamtego wieczoru spłynęły po moich policzkach. Skóra piekła nieco
od słonych kropelek, a ja drżałam z zimna bijącego od murów zamku. Czułam się
tak, jakby fragment mojej duszy oderwał się od całości i wpadł w palący ogień
wyrzutów sumienia.
Masz w ogóle sumienie, Hermiono?
Och, o to samo pytałam
kiedyś Teodora.
O bogowie,
pozwoliliście na powstanie największej hipokrytki i egoistki na ziemi.
***
Pokój umarłych w
świetle różdżki wyglądał dziwnie przerażająco. Może dlatego, że obok nie było Teodora.
Bez jego obecności czułam strach, a uderzenia mojego serca wydawały się brzmieć
na cały zamek.
Cicho zamknęłam za
sobą drzwi. Nic się nie zmieniło. Pulpit stał tam gdzie wcześniej, papiery
wciąż walały się po całym biurku i ławkach, na tablicy nadal widziałam nie do
końca wytarte rysunki. Umarli przez cały ten czas byli sami.
Odetchnęłam głęboko i
starając się nawet nie patrzeć na plamę na podłodze oraz leżące obok niej
sztylety, podeszłam do pulpitu. Książka wyglądała tak jak wtedy, gdy po raz
pierwszy jej się przyglądałam – nadpalona, podziurawiona, z porwanymi brzegami,
po prostu zniszczona.
Łzy stanęły mi w
oczach, gdy po raz kolejny pomyślałam o Ginny.
– Katharsis to
oczyszczenie – powiedziałam głośno.
Po chwili leżała
przede mną piękna księga obita purpurową skórą, z połyskującym lekko złotym
tytułem na okładce i grzbiecie. Uśmiechnęłam się delikatnie, po czym
pogładziłam opuszkami palców jej powierzchnię.
Nie wiedziałam, czego
od niej oczekiwałam, zważywszy na fakt, że wraz z Teodorem nie mogliśmy przejść
do kolejnego rozdziału. Liczyłam jedynie na katharsis, na to oczyszczenie,
którego potrzebowałam.
Otworzyłam księgę na
pierwszej stronie, a później przewróciłam kilkadziesiąt kartek, dochodząc do końca
rozdziału pierwszego.
– I co? – mruknęłam. –
Może tym razem będziesz współpracować?
Przyłożyłam palce do
strony i delikatnie pociągnęłam w swoją stronę.
Moim oczom ukazał się
tytuł następnego rozdziału.
Rozszerzyłam oczy ze
zdziwienia. Tak po prostu się udało? Bez wysiłku, bez niczego?
Może ktoś, kto
naprawdę potrzebował oczyszczenia, mógł ujrzeć dalszą treść książki?
Uśmiechnęłam się do
siebie i nie zastanawiając się dłużej nad przyczynami nagłego powodzenia,
zaczęłam czytać.
Rozdział
drugi,
czyli
trochę o indywidualności
Był sobie raz pewien chłopiec, który bardzo lubił
obserwować wschód słońca. Codziennie wstawał tuż przed świtem, siadał na dachu
swojego domu i patrzył. Dużymi, rozkosznymi, dziecięcymi oczami patrzył na to,
jak wszystko budzi się ze snu za sprawą pierwszych ciepłych promyków. Właśnie
te promienie muskały twarz chłopca, a on sam nie potrafił odwrócić wzroku od
pomarańczowych, żółtych i czerwonych pasm na niebie, tych kolorowych znaków –
ogromna, jasna kula wciąż świeciła.
Lubił wyobrażać sobie, że promienieje tylko dla niego.
Na następnej stronie
widniał rysunek wschodu słońca. Barwy nachodziły na siebie, zlewały się,
tworząc jednolitą całość, tak piękną, że przez długie chwile nie mogłam do niej
oderwać wzroku. Na pierwszym planie widziałam dach domu i siedzącego na nim
chłopca o czarnych włosach oraz ubranego w zwykłą, szarą koszulkę. Był
odwrócony do mnie tyłem, nie mogłam dostrzec jego twarzy. Dalej – łąki, pola,
drzewa. Wszystko zalane jasnymi promieniami wchodzącego słońca. Wielkiej
tarczy, która dopiero co wynurzała się z nad horyzontu.
Mogłabym być jak ten
chłopiec – siedzieć i patrzeć na słońce. Mogłabym nawet pójść o krok dalej –
spędzić na dachu całe swoje życie. O wschodzie oglądać świat budzący się do
życia, później obserwować ludzi, starając się zapamiętać ich zachowania, o
zachodzie znów patrzeć na różnobarwne niebo, tym razem widząc, jak wszystko
powoli zapada w sen, a w nocy leżeć na wznak i szukać Wielkiego Wozu, zastanawiając
się, jakie są imiona gwiazd, czy gdzieś tam daleko istnieje życie, istnieje
miejsce stworzone tylko dla mnie, bym mogła zaznać całkowitego spokoju.
Słońce, gwiazdy,
księżyc… cisza.
Przewróciłam powoli kartkę,
choć myślami wciąż błądziłam gdzieś we Wszechświecie.
Elizabeth doskonale pamiętała ten charakterystyczny zapach
skóry swojego męża. Przez parę lat ich małżeństwa zdążyła już się do niego
przyzwyczaić, zdążyła go zapamiętać, do tego stopnia, że – co doskonale
wiedziała – byłaby w stanie rozpoznać Erica jedynie dzięki temu. Uspokajał ją,
zwłaszcza rano, kiedy zaraz po obudzeniu do jej nozdrzy docierało dokładnie to.
Ulgę stanowiła świadomość obecności obok Erica. Zawsze, wciąż leżąc w fałdach
pościeli, czuła się bezpieczna.
On był jej i tylko jej. Był wszystkim.
Tym razem do tej
opowieści ktoś narysował splecione dłonie ze złotymi obrączkami, które jakby
lekko połyskiwały. Dłonie kobiety i mężczyzny, jedna nieco drobniejsza,
delikatniejsza od drugiej, obie tak samo realistycznie przedstawione.
Z rysunku biła miłość.
Może przez obrączki. Jednak wiedziałam, że nawet gdyby ich tam nie było, od
razu rozpoznałabym uścisk pełen silnych uczuć, tych nieco innych od zwykłej
przyjaźni.
Przyjaźń… Ginny.
Ponownie przewróciłam
kartkę, czując pieczenie oczu.
Dla Mary nie liczyły się te wszystkie prezenty, którymi
obdarowywał ją tata. Lubiła je dostawać, bo kto tego nie lubi? Jednak ona
wolała uśmiech, szczery, ten z miłości, zamiast podarunków.
Tata był zapracowany. Może dlatego nie dostrzegał, że
większą radość sprawia jej patrzenie na chociażby lekkie uniesienie przez niego
kącików ust do góry niż otrzymanie nowej bransoletki, roweru albo zabawki.
Czasem Mary chciała mu o tym powiedzieć. Jednak nie
potrafiła z nim rozmawiać, nie przyzwyczaiła się do rozmów z nim – taty często
nie było w domu. Nieobecność wynagradzał prezentami. Gdy wręczał jej nowego
misia czy domek dla lalek, uśmiechał się.
Miała wtedy ochotę rzucić zabawkę na podłogę i po prostu
przytulić się do taty.
Ale nie potrafiła. Tata nie miał czasu.
Taty często nie było w domu.
Ujrzałam pluszowego
misia, beżowego, z ciemnym noskiem i oczkami. Grubiutki, miał krótkie łapki.
Byłby uroczy, gdyby nie to, że się nie uśmiechał.
A w miejscu, gdzie
powinno być serce, ziała dziura.
Trociny wydarto, rana
krwawiła. Futerko wokół zabarwiło się szkarłatem.
To zdecydowanie nie
był optymistyczny rysunek. Raczej przygnębiający, niemal tragiczny.
Spojrzałam na niego
raz jeszcze ze smutkiem i przewróciłam kartkę.
Dzięki poznaniu historii Arystotelesa, udało mi się
dotrzeć również do innych uznawanych za największych filozofów starożytnej
Grecji – Sokratesa i Platona. Nauki tego pierwszego w jakiejś części prawiły
również o szczęściu. W dużym stopniu to dzięki niemu zacząłem intensywnie
zastanawiać się właśnie nad tym. Czym dla mnie jest szczęście, co składa się na
to, bym osiągnął jego pełnię.
Sokrates twierdził, że ten, kto wie, w jaki sposób może
stać się szczęśliwym, będzie próbował to uzyskać. Każdy z nas jest
indywidualny, każdy ma jakąś inną receptę na szczęście, spokój ducha. Dla
chłopca było to obserwowanie wschodu słońca, dla Elizabeth obecność męża, dla
Mary uśmiech taty. Nie istnieje jedyna sprawdzona, ustalona recepta o
stuprocentowej pewności powodzenia.
Każdy jest inny. Każdy posiada własną duszę, jest z nią jednością
i to jej głosu powinien słuchać. Nie kogoś innego. Właśnie jej, tej
najdoskonalszej formy, jaką zostaliśmy obdarzeni.
A Ty, Drogi Czytelniku? Co sprawia, że jesteś szczęśliwy?
Śniadanie składające się z kanapki z Twoim ulubionym dżemem? A może zobaczenie
o poranku ukochanej osoby? Jakaś drobna, na pozór nieistotna rzecz czy coś
większego, ambitniejszego?
A może… pogrążenie się w świat marzeń o promieniach
słońca?
Zmarszczyłam brwi.
Autor postawił na nauki o szczęściu. Na nauki o starożytnych filozofach i ich
poglądach. Pisał z sensem, pisał prawdziwie, pisał inaczej, lecz jednocześnie…
doskonale.
Chciałam jeszcze.
Niestety, gdy tylko
starałam się odwrócić kartkę, ta nie chciała się ruszyć. Prychnęłam cicho.
Spróbowałam jeszcze raz i jeszcze, lecz z marnym skutkiem.
– Och, no pięknie –
warknęłam w stronę tomu. – Nie ma to jak księga, która miewa humorki.
I wtedy oślepiło mnie
ostre, błękitne światło. Z jękiem odwróciłam twarz od jego źródła znajdującego
się gdzieś koło drzwi. Dłoń z różdżką nieco opuściłam, zamknęłam oczy. Dopiero
gdy po chwili je otworzyłam i dostrzegłam, że jasność trochę osłabła, powoli
wyprostowałam się, znowu patrząc na wejście do pomieszczenia.
Kiedy tylko
dostrzegłam unoszącą się w powietrzu, łagodnie pulsującą, promieniejącą błękitnym
blaskiem kulę, od razu uniosłam różdżkę.
– Homenum revelio! – krzyknęłam.
Nic się nie wydarzyło,
nie usłyszałam nawet najmniejszego szmeru, nie zobaczyłam nic więcej prócz
nieco mocniejszego ruchu kuli, a w moje serce cholernie głęboko wbiła się ostra
szpilka strachu.
Tym czymś nikt nie
sterował. Nikt prócz mnie nie znajdował się w pobliżu.
To coś nie było ludzkie.
Cofnęłam się kilka
kroków, a kula popłynęła w moją stronę. Uniosłam wyżej różdżkę.
– Nie zbliżaj się –
rozkazałam stanowczo. Kula posłusznie zatrzymała się. – Czym jesteś? Czego ode
mnie chcesz?
Zapulsowała mocniej w
odpowiedzi, po czym ruszyła w stronę zamkniętego biurka. Błękitny blask padł na
jego powierzchnię, ukazując wszystkie, nawet najdrobniejsze niedoskonałości,
choć tych i tak nie było zbyt wiele. Kula zaczęła otaczać mebel, wirowała wokół
niego, nad blatem, a później pod nim, by w końcu zatrzymać się przy czterech
szufladach, których w żaden sposób nie mogłam otworzyć.
Uniosłam brwi.
– Czego chcesz? –
spytałam po raz kolejny. Kula podpłynęła do szafki biurka, a potem wróciła na
swoje miejsce. Powtarzała tę czynność, dopóki w końcu nie rzuciłam niepewnie: –
Mam to otworzyć?
Znów zapulsowała, o
wiele gwałtowniej niż wcześniej.
Opuściłam różdżkę i
spojrzałam na nią z rezygnacją.
– Próbowałam, ale nie
mam pojęcia jak – rzekłam. – Jest obłożone zbyt potężnymi zaklęciami, ich
przełamanie trwałoby… Hej!
Kula przecięła
powietrze tuż przed moją twarzą. Poczułam chłód, zadrżałam. Podążyłam wzrokiem
za wciąż jaśniejącym przedmiotem. Popłynął on w stronę parapetu okna
znajdującego się obok tablicy. Później zniknął za nią, a ja niepewnie również
ruszyłam do tamtego miejsca.
Moim oczom ukazał się
zwykła kamienna ściana, bez żadnych dziwnych rys, ubytków czy nagłych załamań.
Żaden jej fragment niczym się nie wyróżniał, nic nie wskazywało na obecność
czegoś, co pomogłoby mi w otworzeniu biurka.
Kula jednak pulsowała
szybko, jakby na coś czekała.
Na mój ruch.
Spojrzałam niepewnie
najpierw na nią, a później na mur. Odetchnęłam głęboko, uniosłam różdżkę.
– Pokaż się.
Nic się nie wydarzyło.
Coś jednak mówiło mi, bym nadal tam stała, bym nadal patrzyła uporczywie na
ścianę, szukając jakiejś zmiany.
Czekałam długie
chwile. W ciągu nich zapaliłam pochodnie na ścianach, przez co komnata
przestała wydawać się tak przerażająca. W końcu na powierzchni muru dostrzegłam
zarys kilku rzędu drobnych znaków. Z czasem stały się one wyraźne, tak że
mogłam za łatwością przeczytać, o co chodzi…
Zaczerpnęłam głośno
powietrza.
To były starożytne
runy, lecz nie te, których uczyliśmy się na zwykłych lekcjach tego przedmiotu.
Dawny język przechodził wiele ewolucji, a słowa, które pojawiły się na ścianie,
spisano jeszcze w jednej z najstarszych wersji.
Niewielu ludzi mogło
ją przetłumaczyć.
Spojrzałam na kulę,
kręcąc lekko głową.
– Nie dam sobie rady –
jęknęłam.
Zbliżyła się do mnie
kilka cali.
Tak jakby mówiła:
„Spróbuj”.
Przełknęłam głośno
ślinę. Podeszłam do jednej z ławek i porwałam z niej jakiś czysty pergamin oraz
ołówek. Kula ciągle mi towarzyszyła.
Może bała się, że
odejdę?
Nie, ona przecież nie
była ludzka, nie mogła czuć strachu…
Wróciłam do ściany.
Szybko przeniosłam znaki na pergamin i usiadłam po turecku na podłodze.
Poczułam chłód, odnosiłam wrażenie, że krew z moich żyłach zamarza, a wraz z
nią cały organizm.
Nie przejęłam się tym
zbytnio.
Potraktuj to jako ostatni test przed Konkursem, Hermiono.
Odetchnęłam głęboko.
Zabawę czas zacząć.
***
Dziewięć linijek
zapomnianych znaków.
Trzy godziny spędzone
nad tłumaczeniem.
Osiem chwil
zwątpienia.
Dwa krzyki rozpaczy.
Jeden cudowny moment –
ten zaraz po zapisaniu na pergaminie ostatniego słowa.
Sprawy z przeszłości ujrzą światło dzienne.
Umarli dojdą do głosu.
Winowajcy poniosą karę.
Wiedza jest potęgą,
nadzieja mocą.
Na niebie jaśnieją trzy gwiazdy
odwrócone do siebie plecami,
każda zwiastując nadejście idealnego ładu.
4 24 0 2 1
7 13 0 1
Odetchnęłam głęboko i
przyjrzałam się swojemu dziełu.
Nic z tego nie
rozumiałam.
Uniosłam pergamin do
góry, patrząc na kulę.
– O to chodziło?
Zapulsowała ochoczo.
Jeszcze raz zerknęłam
na tekst. Wskazałam palcem rząd liczb.
– A co z nimi? –
spytałam znowu. Podniosłam się z podłogi i przykułam wzrok do pergaminu. – Nie
wiem, mam jakoś je poukładać? Tak jak w przypadku wejścia tutaj? Z tym że to na
pewno nie jest ciąg Fibonacciego. Skąd tutaj w ogóle siedem, dwadzieścia
cztery? – Zerknęłam na kulę. – Takim świeceniem mi w oczy wcale nie pomagasz –
dodałam kąśliwie.
Blask od razu zmalał.
– Dziękuję. –
Odetchnęłam głęboko i przeciągnęłam się. Mięśnie bolały mnie, oczy były
zmęczone, piekły, umysł powoli spowijała senność. – Dobra, Hermiono, skup się.
– Zaczęłam chodzić w tę i z powrotem po sali. – Cztery, dwadzieścia cztery,
zero, dwa… Może jakiś wspólny dzielnik? Potęga? Nie, to nie to… Pięć liczb
nieparzystych, cztery parzyste, dwa zera… Łącznie jedenaście… Och, na miłość
boską, tutaj musi być jakieś rozwiązanie! – zdenerwowałam się. Spojrzałam przez
ramię. – Nie lataj za mną – fuknęłam na kulę.
Pokornie oddaliła się.
Przeczesałam palcami
włosy.
– Dobrze, ułóżmy je rosnąco.
Oparłam pergamin na
ścianie i szybko zapisałam liczby w kolejności.
0 0 1 1 2 4 7 13 24
Przyjrzałam się im.
Miałam ochotę tłuc
głową o ścianę.
– Dobry Gryffindorze,
dlaczego to jest takie trudne? – jęknęłam, kierując wzrok na sufit. Znowu
spojrzałam na liczby. Przekrzywiłam głowę. – Och, nic z tego…
Postąpiłam tak jak w
przypadku ciągu Fibonacciego. I co? Niczego to nie dawało. Liczby nadal
pozostawały takie jak wcześniej, teraz stanowiły w jakimś stopniu spójną
całość, ale…
Całość.
Porządek.
…każda zwiastując nadejście idealnego ładu…
Zmarszczyłam brwi.
Ład został już w
jakimś sensie osiągnięty – poukładałam liczby rosnąco. Ale co dalej?
– Na niebie jaśnieją trzy gwiazdy odwrócone do siebie plecami… –
wymamrotałam do siebie pod nosem. – Odwrócone do siebie plecami… trzy gwiazdy…
Przyjrzałam się trzem
pierwszym liczbom, później kolejnym trzem, na koniec skierowałam wzrok na
ostatnie. Co one mogły mieć ze sobą wspólnego? I dlaczego „odwrócone do siebie
plecami”?
Zatrzymałam się. Przymknęłam
powieki, uciskając palcami wolnej ręki nasadę nosa. Oczy piekły coraz bardziej,
senność powiększała się z każdą chwilą. Chciałam stamtąd wyjść, wrócić do
pokoju wspólnego i położyć się choćby na kanapie przed kominkiem, oddając swój
umysł w ręce Morfeusza.
Lepiej szybko coś wymyśl, Hermiono, bo nie będziesz w
stanie dojść nawet do portretu Grubej Damy.
Ziewnęłam szeroko.
Przecież nie spędzę tutaj nocy. Dobra, myśl, myśl, myśl!
Potarłam dłonią czoło
i znowu zaczęłam chodzić po sali.
Liczby, zagadki,
liczby, ciąg Fibonacciego, liczby,
starożytne runy, trzy gwiazdy, ład, porządek, tajemnice, ciąg Fibonacciego,
ciąg liczb…
Poczułam falę ciepła
przepływającą przez moje ciało.
Miałam ochotę
rozpłakać się ze szczęścia.
To był ciąg Tribonacciego, podobny do pierwowzoru,
ciągu Fibonacciego, jednak każdy kolejny wyraz w nim zawarty powstawał po
zsumowaniu trzech poprzednich liczb. Właśnie one stanowiły te trzy gwiazdy.
Dlaczego wcześniej nie dostrzegłam czegoś tak prostego?
– Dobra, co dalej? –
szepnęłam do siebie. – …trzy gwiazdy
odwrócone do siebie plecami. Czyli jednak malejąco? – Zastanowiłam się nad
tą opcją. – Nie, wtedy nie byłyby odwrócone plecami DO SIEBIE. Och,
Slytherinie… to znaczy Gryffindorze… och, nieważne. – Obejrzałam się przez
ramię. Świetlista kula wisiała w powietrzu niedaleko tablicy. Wskazałam jej
dłonią pergamin z zagadką. – To mnie wykończy psychicznie, wiesz?
W odpowiedzi
zawirowała.
Prychnęłam cicho.
Trzy gwiazdy… Wszystkich liczb jest dziewięć… Dziewięć
podzielone przez trzy daje trzy, więc… Trzy zbiory! Trzy zbiory liczb…
– …odwróconych do
siebie plecami! – dokończyłam na głos. – Tak, to na pewno o to chodzi!
Nie czekając,
podbiegłam do ściany i klękłam przy niej, ignorując chłód posadzki. Wyjęłam
różdżkę, po czym zaczęłam przestawiać znaki na ścianie, tak by po
przetłumaczeniu dały odpowiedni ciąg.
1 0 0
4 2 1 24
13 7
Zakryłam sobie usta
dłonią, wydając dźwięk pomiędzy piskiem a krzykiem.
Runy znikły jakby
wchłonięte w ścianę, a na niej pojawiła się rysa. Później utworzyła ona poziomą
linię, która następnie po obu stronach opadała pionowo w dół. Już po chwili
widziałam przed sobą prostokąt, jego dłuższe ramię miało niecałą stopę, krótsze
pół. Na środku figury dostrzegłam niewielką wypustkę. Od razu za nią
pociągnęłam. W dłoni została mi kamienna płytka, dosyć cienka, niezbyt ciężka.
Odsłoniła małą wnękę, która…
Była pusta.
Opadłam na pięty z
poczuciem całkowitej beznadziei.
Wszystkie starania
poszły na marne. Niepotrzebnie spędziłam tam tyle czasu, niepotrzebnie tak
długo męczyłam się z tłumaczeniem, niepotrzebnie tak długo zastanawiałam się
nad zagadką.
Tylko po to, by
później okazało się, że tajemna skrytka jest pusta.
Spuściłam głowę. Mój
wzrok padł na różdżkę leżącą obok. Mając w sobie jeszcze odrobinę nadziei,
chwyciłam ją w dłoń i skierowałam na dziurę w ścianie.
– Pokaż się.
I wtedy naprawdę
rozpłakałam się ze szczęścia.
Mrok rozświetlił
srebrzysty blask bijący od ujawnionego zaklęciem, niewielkiego, starego klucza.
Zakryłam sobie usta dłonią, z oczu pociekły mi łzy, nie potrafiłam powstrzymać szerokiego
uśmiechu wkradającego się powoli na usta.
Udało się.
Drżącą dłonią
chwyciłam do ręki klucz. Jego blask zniknął wraz z zetknięciem powierzchni z
moją skórą. Przedmiot nie był ciężki, jedynie zimny, jednocześnie wyjątkowo
gładki. Czym prędzej wstałam z podłogi i podbiegłam do biurka. Kula podążyła za
mną. Kucnęłam przy meblu, po czym nie czekając, włożyłam klucz do zamka
pierwszej szuflady.
Dreszcze przebiegły mi
po plecach, gdy mechanizm ustąpił bez najmniejszego oporu.
Jednocześnie
usłyszałam charakterystyczny szczęk z każdego zamka znajdującego się w biurku.
Szafka po prawej oraz wszystkie szuflady otworzyły się. Z mocno bijącym sercem
pociągnęłam tę pierwszą.
Niestety, znalazłam w
niej tylko stosik czystych pergaminów, parę kałamarzy oraz kilka piór. Bardzo
zadbanych, czystych, jakby nigdy nieużywanych.
Później otworzyłam
szafkę. Dostrzegłam w niej dwie półki. Na każdej leżały książki, wszystkie były
naprawdę pokaźny rozmiarów. Na samym dole dostrzegłam największą, najgrubszą,
której tytuł głosił: Prawo czarodziejskie.
Na szczycie najwyższej półki przeczytałam: Największe
zbrodnie w dziejach, tom I.
Prawo? Zbrodnie?
O, nie, nie. Te słowa
napawały mnie niepokojem.
W dwóch środkowych
szufladach znajdowały się same pergaminy – tym razem wszystkie zapisane
notatkami.
Zaraz, czy to nie to
samo pismo, którym napisano zagadkę na wejściu do umarłych oraz list do
niejakiego Cryte’a?
Wzięłam do ręki
pierwszy lepszy pergamin i przyjrzałam się literom.
– Tak, na pewno! –
zawołałam.
Plan na chwilę obecną:
1. Nastraszyć Cryte’a.
2. Olać jego groźby.
3. Wyzywać go
Dać mu do zrozumienia, że ma się go w du gdzieś (muszę przestać
przeklinać, obiecałem to Laurze).
4. Pójść do prasy (kij
mu w oko).
5. Przeżyć.
Czyli ten Cryte komuś
groził… Kim on był? Nadal skądś kojarzyłam to nazwisko, jednak za nic nie
mogłam sobie przypomnieć skąd… Kto chciał go nastraszyć? I po co? I Z CZYM
chciano pójść do prasy?
Za dużo pytań.
– Później ogarnę te
papiery – mruknęłam, odkładając pergamin, i otworzyłam ostatnią szufladę.
Na jej dnie znajdował
się jedynie czarny notes obity skórą.
Nieprzyjemnie
skojarzył mi się z Tomem Riddle’em.
Starając się nie
myśleć o przeszłości, wyjęłam książeczkę i przekartkowałam ją. Całą zapisano
tym samym schludnym pismem. W końcu otworzyłam pierwszą stronę. Notes okazał
się być dziennikiem.
24 grudnia 1982,
Londyn, mój dom, kuchnia
23:28
Nie wiem, dlaczego
zacząłem pisać ten dziennik. Może muszę się komuś wygadać. Nie mogę porozmawiać
z rodzicami, oni ciągle są w Ministerstwie, więc padło na notatnik.
Żenujące. Zachowuję się
jak jakaś nierozgarnięta, rozchwiana emocjonalnie nastolatka.
Tak czy siak, kolacja
nadal trwa, a właściwie wszyscy już zjedli, a wujek pije Ognistą Whisky w
salonie. Tata Ojciec wciąż siedzi w pracy. Dziadek poszedł na górę. Nie
wiem, po kiego gumochłona, ale powiedział, że po prostu musi i już. Nie
wnikałem.
Mama wróciła wcześniej
niż zwykle i pomogła babci przyszykować całą kolację. Teraz one razem z ciocią
poszły na górę położyć spać Małą oraz moich kuzynów (dwóch chłopców – 7 i 11
lat, dziewczynka rok starsza od Małej).
Te Święta nie będą
różnić się niczym od poprzednich. Sam przebieg Wigilii na to wskazuje. Znowu tata
ojciec wróci nad ranem, zostanie do południa, a później znów do Ministerstwa.
Mama będzie udawać, że jest w porządku. Przed czternastą znowu PRACA. Zostaną
dziadkowie, kuzyni i wujek z ciocią. Niby sporo osób, jednak…
No, nie to samo.
Słyszę głosy na
korytarzu.
Przewróciłam kartkę,
trafiając na nieco krótszy wpis.
25 grudnia 1982,
Londyn, mój dom, mój pokój
03:38
Dziadek wylądował w
Świętym Mungu. Przez cały wieczór szukał swojej różdżki na górze, nie pamiętał,
gdzie ją zostawił, a coś zaczęło go boleć i…
Schodził na dół.
Spadł ze schodów.
Złamał rękę i dwa
żebra, mówili uzdrowiciele.
Dostał krwotoku,
mówili.
Umrze, mówili.
Zakryłam sobie usta
dłonią. Ta notatka była wstrząsająca, prawdziwa, dobitna.
Przewróciłam kilka
kartek. To nie tak, że nie obchodziła mnie historia tamtego mężczyzny – po
prostu w tamtej chwili bardziej interesująca była sprawa Katharsis, dziwnych zapisków, całej sali.
Postanowiłam później
przeczytać ten dziennik od dechy do dechy, teraz jednak…
28 grudnia 1982,
Londyn, Szpital Świętego Munga
15:16
Dziadek wie, że zostało
mu mało czasu. Powiedział mi to.
Dzisiaj przyszedłem z
babcią. Tylko my. Taty Ojca nie było tu w ogóle. Mama dwa razy, w końcu
to jej ojciec tata.
Babcia jest w sali.
Chciałem zostawić ich samych.
Słyszę krzyk.
Wołają mnie.
Dalej, dalej!
3 stycznia 1983, prawie
pusty przedział w pociągu
14:15
Strasznie chcę
wyciągnąć te papiery, ale boję się, że ktoś tu wejdzie.
14:17
Słodka Roweno, właśnie
Laura przeszła obok przedziału. Uśmiechnęła się do mnie!
Hahaha, jestem
mistrzem.
14:19
Nadal chcę wyjąć te
papiery.
14:24
Laura wracała
korytarzem. Weszła tutaj, przysiadła się na moment i spytała, czy nie chcę iść
do jej przedziału. Była tam razem ze swoją przyjaciółką Monicą.
Odmówiłem.
Chcę papiery.
14:25
Obłożyłem drzwi
przedziału zaklęciem, zaciągnąłem zasłony.
PAPIERY.
18:50
Nie mogę. W to.
Uwierzyć.
To wszystko jest chore!
Właśnie dowiedziałem się tylu rzeczy, tylu, tylu...
Nie, opanuj się.
Och, na Merlina
ciężkiego, NIE! Oni ich wymordowali, a mój pieprzony ojciec o wszystkim wie!
Cryte zlecił zabójstwa
Ktoś idzie.
19:40
To była Laura. Chciała
powiedzieć, że dojeżdżamy. Teraz trwa kolacja.
Nie, nie, nie, to
wszystko nie może dostać się w niepowołane ręce. Muszę znaleźć miejsce, które
będzie bezpieczne zarówno dla Sprawy, jak i „Katharsis”.
Chyba nawet znam takie.
23:18
Wychodzę z Wieży. Nie
potrafię usiedzieć w miejscu ani nawet napisać tutaj czegoś konkretnego.
Muszę. Tam. To. Ukryć.
Moje myśli pędziły jak
oszalałe. Nie panowałam nad tym, co robię. Po prostu skakałam po wpisach, przewracałam
kartki, chcąc jak najszybciej dowiedzieć się, co i jak.
7 lutego 1983, Hogwart,
Sala Oczyszczenia
Nie wiem, która jest
godzina
Nazwałem tę klasę Salą
Oczyszczenia. Jako nawiązanie i do „Katharsis”, i do oczyszczenia przeszłości.
Obłożenie zaklęciami tego pomieszczenia zaklęciami, doprowadzenie go do
porządku, zwinięcie niepostrzeżenie Snape’owi biurka oraz wymyślenie zagadek zajęło
mi miesiąc.
Ale tempo, nie ma co.
Przez cały ten czas nie
tknąłem papierów – bałem się, że Neil zacznie wypytywać. Dopiero teraz je tutaj
przeniosłem. Kolejne zadanie? Zgromadzenie materiałów.
Umarli muszą dojść do
głosu.
13 lutego 1983,
Hogwart, Sala Oczyszczenia
00:54
Śniła mi się Laura,
dziadek i mój ojciec-sukinsyn-jakich-mało.
Mam porąbane sny.
Musiałem się przejść.
01:20
Im dłużej rozmyślam nad
Sprawą, im więcej gazet z tamtego czasu czytam, tym bardziej dochodzę do
wniosku, że mój ojciec i Cryte naprawdę są siebie warci.
01:43
„10 mężczyzn, 5 kobiet,
8 dzieci” – to. Jest. Chore.
Czuję obrzydzenie do
całej Sprawy. Mordowanie masowo ludzi, bo mieli coś – nawet głupią rozmowę na
Pokątnej – wspólnego z Voldemortem jest szaleństwem, sukinsyństwem tak
strasznym, że nosi mnie na samą myśl o tym.
Napiszę to po raz
któryś – to nie Voldemort był największą gnidą stąpającą po ziemi, tylko Cryte
i ludzie, którzy stoją za nim.
2 marca 1983, Hogwart,
sala transmutacji
11:20
Nienawidzę tego
dziennika. Przyzwyczaiłem się do pisania w nim, a on sam wie więcej od Neila.
Zaraz McGonagall mi go
skonfiskuje. Dziwnie na mnie patrzy. Chyba powinienem zająć się lekcją.
18 kwietnia 1983,
Hogwart, śniadanie.
8:30
Dostałem odpowiedź od
Cryte’a.
Rozbawił mnie.
Zagroził, że stracę życie.
Jasne, tutaj, w
Hogwarcie.
Pod nosem Dumbledore’a.
Hahahaha, nie.
16 maja 1983, Hogwart,
dormitorium
23:58
Powiedziałem o
wszystkim Neilowi.
Obiecał, że mi pomoże i
że będzie mnie wspierał.
Czasami on wydaje się
być bliżsi niż rodzice osoby, z którymi spędziłem prawe całe swoje
życie.
24 maja 1983, Hogwart,
korytarz
11:03
Jest tu mnóstwo ludzi.
Bezpieczeństwo.
Dostali się do zamku.
Nie wiem jak, nie chcę wiedzieć. Byli tutaj. Jeden z nich musi być
metamorfomagiem. Nagle przyczepił się do mnie pierwszoroczniak, Mark. Lubię
tego chłopca, pomogłem mu parę razy w numerologii. Szedł za mną ciągle, aż w
końcu stanąłem i spytałem, o co chodzi. Nic nie mówił, a przecież zawsze była z
niego gaduła. Zobaczyłem, że jego uszy już nie odstają.
Odstawały odkąd
pamiętam.
Musieli tego nie
dopilnować. To BYŁ metamorfomag, dlatego się nie odzywał, nie mógł zmienić
swojego głosu.
Ja pierdolę.
28 maja 1983, Hogwart,
Sala Oczyszczenia
Godzina mojej śmierci
Są w zamku, Neil nie
żyje. Wyciągnęli z niego siłą informacje. Boję się wyjść. Wiem jedynie, jak się
tu dostali. Musieli aportować się na skraju Zakazanego Lasu, tam pole przeciw
teleportacji jest prawie nieaktywne. Z pewnością ciężko było im się przedrzeć
przez taki kawał lasu, jednak gra jest warta świeczki.
Jutro miałem wysłać co nieco
„Prorokowi…”, tak by w poniedziałek ukazał się artykuł. Nie mam wprawdzie
gotowej nawet połowy z tego, co jest mi potrzebne do całego zamieszania, jednak
w końcu wszyscy muszą się o tym dowiedzieć.
Tak blisko, tak blisko!
Zginę. Dumbledore mnie
nie ocali. Neil nie żyje, ludzie Cryte’a są w zamku. Teraz pewnie czekają, aż
wyjdę.
Wszystko skończone.
Nie zdążyłem pożegnać
się z Małą. Nie powiedziałem Laurze, co czuję. Nie dokończyłem „Katharsis”.
Wszystko. Skończone.
Nie poddam się bez
walki. Zabiję ich, jeśli mi się uda, i w końcu pójdę ze wszystkim do
Dumledore’a.
Ale… on nie da sobie
rady. Cryte jest za silny.
Zapadła noc. Jest
ciepło, widzę gwiazdy za oknem.
Już nie zwiastują
nadejścia ładu.
To był ostatni wpis,
napisany zdecydowanie drżącą dłonią. W niektórych miejscach czarny atrament był
rozmazany, jednak całość wciąż czytelna.
Później zostało
jedynie kilka pustych kartek.
Drżącymi dłońmi
zamknęłam notes. Moje serce waliło jak oszalałe. Skierowałam pusty wzrok na
posadzkę.
Cryte, mordowanie
ludzi, Voldemort, Ministerstwo, głos umarłych…
Z trudem łapiąc
powietrze, spojrzałam na świetlistą kulę.
Pulsowała inaczej niż
wcześniej – nierównomiernie, gwałtowniej. W jej ruchach nie dostrzegałam już
opanowania, spokoju.
Była podobna do mnie.
– Teraz pilnuj, Hermiono, byś przed Konkursem skupiła się
maksymalnie. Nic nie może cię rozproszyć.
– Proszę się nie martwić, pani profesor. Zawsze mam
kontrolę.
Utraciłam ją. Najpierw
utraciłam Ginny, utraciłam to coś, co nas wiązało, w tamtej chwili całkowicie utraciłam
kontrolę. Kontrolę nad wszystkim, nad myślami, nad czynami, nad całym życiem.
Kula łagodnie odpłynęła,
znikając w ścianie. Pozostawiła mnie samą. Bezwiednie skierowałam spojrzenie na
okno.
Na niebie nie było
gwiazd.
_______________
Spodziewaliście się
czy nie bardzo? Nawet nie wiecie, jaki miałam zaciesz, czytając Wasze
komentarze, w których odnośnie wybranka Ginny najczęściej pojawiało się imię
Dracona, trochę rzadziej Teodora.
Ugh, ta część
rozdziału była jedną wielką masakrą.
Najpierw scena z Ginny – nigdy więcej nie wymyślę burzenia
przyjaźni/wprowadzania poglądów bohaterów nieco innych od moich
własnych/Hermiony-wkurzającej-się-na-coś-tam. Później Katharsis i początkowo totalna pustka, jak to wszystko opisać,
później dopiero pomoc lekcji polskiego, na których znowu omawialiśmy filozofów.
Na koniec dziennik – boru, never again takich wyskoków.
Następny rozdział
postaram się dodać do końca października, wiecie, częstotliwość mniej więcej co
dwa tygodnie chyba nie byłaby zła, co?
Mam straszną ochotę
zacząć pisać jeszcze jedno opowiadanie. Mózg mi się rozlazł.
Empatia
*.*
OdpowiedzUsuńNo powiem Ci, że TOTALNE zaskoczenie!
Ja też typowałam Dracona, o Zabinim myślałam mało przychylnie, ale skoro tak, to niech będzie ;).
Scena kłótni na plus, wyszła Ci bardzo realistycznie, a o tajemnicy umarłych: DZIEWCZYNO, WSPANIAŁE!
Litery aż mi się trzęsły z emocji przed oczami, kłaniam się i biję brawo, jedna z lepszych scen w opowiadaniu moim zdaniem, no i podkład: cudo. Plus też za zagadki i ogólną kreację, jedyny minus za brak Teodora ;_;.
Jeszcze jedno opowiadanie, powiadasz? A o jakiej tematyce?
Czekam BAAAAAARDZO niecierpliwie na kolejny rozdział i pozdrawiam ciepło ;***
+Czyżby pierwsza? :D
Viv.
Kłótni, szczerze powiedziawszy, obawiałam się najbardziej. Z nią miałam najwięcej kłopotów, strasznie dużo razy ją poprawiałam, ale skoro na plus, to dobrze :D
UsuńNie wiem jeszcze, o jakiej tematyce, ale pewnie pociągnę jakieś opowiadanie, które zaczęłam jeszcze przed Big Endem xD
Dziękuję bardzo za miłe słowa, kochana ;* Ściskam mocno.
Dobrze, napisałam komentarz... i prawdopodobnie blogspot mi go zjadł. Więc... daję znać, że przeczytałam ^^'. Skomentuję jutro, bo dzisiaj do tego cholerstwa nie mam już siły -.-
OdpowiedzUsuńAww, udało Ci się dotrzeć do rozdziału <3 Dziękuję, że jednak jesteś <3
UsuńJak mogłabym nie dotrzeć? :> Piszesz cudownie, rozdział świetny, bardzo fajnie mi się go czytało (pomijając kuzynki za plecami, ale to taki tam szczegół xD), nie mogę się doczekać więcej, strasznie przyjemnie mi się to czytało.
UsuńPo za tym po prostu powalają mnie niektóre teksty z tego rozdziału xD
Chcę więcej, wiesz? Mwahahaha, nie pozbędziesz się mnie do końca opowiadania. A nawet i dłużej ^^.
Aww, dziękuję bardzo za opinię ^^ Twoja obecność mi nie przeszkadza, rili xD
UsuńJesteś jedną z niewielu osób, która tak twierdzi, wiesz? xD
UsuńMiałam dłuższą opinię, ale przez to, że ja nie mam zbytnio wykształconej cierpliwości (hahaha, wcale jej nie mam xD) to nie chciało mi się tego jeszcze raz pisać ._.
Tak zmieniając temat... W jakim programie robisz szablony na bloga? ;>
Serio? o.O Nie no, miło mi xD
UsuńLol, spoko, spoko, nie wymagam nie wiadomo jak wielkich, w sumie w ogóle nie wymagam komentarzy, tylko raczej jakiegoś znaku, że piszę dla kogoś, a nie jedynie dla samej siebie :DD Także bezstresowo ^^
W Gimpie <3 Wciąż moje myśli krążą wokół Photoshopa, ale na razie starczy mi Gimpuś, więc no :D Obczajony, sprawdzony, choć ciągle go poznaję... Daję radę :D
Jam irytujące stworzenie jest. Moja koleżanka stwierdziła, że jestem zbyt... optymistyczna O.o
UsuńA wiesz, że opowiadanie czytałam prawie od samego początku? Tylko wtedy nie czytałam jeszcze Harry'ego Pottera, więc niewiele kumałam. Koleżanka mi poleciła tego bloga ^^
Ja zaczynałam na gimpie, ale teraz mam photoshopa, koleżanka mi ściągnęła, więc luz. Najlepsza jest u niego możliwość stosowania akcji. Nie mam Topaz Cleana, więc nie mogę się za niego wypowiedzieć, ale muszę przyznać, że AP jest świetne ^^.
P.S Gratuluje 94% z olimpiady ;)
Ja jestem realistką, za co sporo ludzi mnie nienawidzi xDD
UsuńBoru, nie wiedziałam, że Wyjątek w ogóle jest polecany o.O' W sumie założony został dopiero 31 stycznia, a tu już bach - i stali czytelnicy, i polecenia, i w ogóle, zonka łapię xDD
Topaz Clean... Ciągle słyszę tę nazwę, a ja głupiutka nie ogarniam. To jest to-to od korekty i tak dalej?
A dziękuję, dziękuję ^^ W tamtym roku było 92% bodajże, także jesteśmy do przodu :DD
Ostatnio jestem optymistką. Z pesymizmu przeszłam, bo mi jęczeli, że byłam nieznośna. Chyba ze skrajności w skrajność przechodzę o.O".
UsuńWyczajony, czytany i polecany, ale jednak nie komentowany przez moją koleżankę. O.o. Dziwne.
Taki filtr, który robi taki taki ładny, jakby namalowany efekt. Na szablon-centre możesz zobaczyć szablon z takim czymś. Ja nie potrafię tłumaczyć ^^'
Ja się dzisiaj nie nadaję do życia. Nie ma to jak dwie matmy i dwie fize (znaczy się fizę lubię, ale to i tak za dużo liczenia dziennie)...
Oj tam, skrajności fajne xD
UsuńŁe tam, wcale nie dziwne, ile ja znam osób, które czytają jakieś opowiadanie, a nie komentują ^^
Aa, dobra, ogarniam. Podoba mi się on, ale no, chyba nie używałabym :D
Fiza prosta xD Jutro chemia, przydałoby się pałę poprawić ^^''
Heh. Ja chciałabym popróbować robić szablony z tym filtrem, ale nie ogarniam laptopa siostry, więc wiesz. Poczekam sobie jeszcze xD
UsuńFizyka prosta, lubię ją. ^^ Chciałabym gdzieś pójść na profil mat-fiz-inf, ale ta matma mnie przeraża O.o. Bo wiesz, ja mam do poprawienia parę pał, ale z matmy. A jeszcze dzisiaj byl kolejny sprawdzian -.-
Nie mam laptopa, uhuhu, stacjonarny rulez :DD Chociaż Sevenem zamiast XP bym nie pogardziła ;_:
UsuńWeeeeź, majca - co to w ogóle jest? Prosta, wiem, ale na sprawdzianach i kartkówkach ogarnia mnie niemoc, co skutkuje masakrą totalną x| Chrzanić majcę, polski! :D
Polski żądzi ^^. Tylko dzisiaj pisałam krt ze zdań wielokrotnie złożonych i to było straszne. Pisać, to oczywiście, mogę napisać dłuugie takie zdanie, ale już wykres zrobić to masakra ._.
UsuńNa matmie mam tak samo. Na lekcji umiem, ale ze sprawdzianów te oceny to masakra.
P.S A ja mam laptopa na którym mam Windows 7. Nie potrafię się z powrotem na XP przestawić O.o
Miałam już te zdania, dla mnie proste w miarę, chociaż pani już zapowiedziała dłuższe xDD
UsuńJa w sumie mam na kompie dwa systemy - XP i Sevena, ale Seven nie działa od roku z hakiem, odkąd mi się spaliła płyta główna. Miałam Vistę też i fajno, fajno, ale XP też niezły :DD
Zachorowałam na weekend. To tylko ja potrafię -.-
UsuńMi pani dała takie zdanie, że jakimś sposobem wyszło mi siedem schodków O.o'
Ja mam na laptopie siódemkę, z czego się bardzo cieszę ^^. W końcu można ogarnąć to i tamto, a nie, być w sali informatycznej i się zachwycać 7, jak rok temu xD
Weź, weź, talent to trzeba mieć do tego, żeby na czwartkowym koszu coś sobie zrobić, olać spuchnięty i mega bolący palec, a dopiero w poniedziałek iść do prześwietlenia xD
UsuńO, czyli nie jestem sama! Ja na razie stoję na etapie właśnie zachwycania się Sevenem, choć jest naprawdę spora opcja, bym sama go miała, jednak nie chcę utracić zapisów gry Spore ;< xD
E tam, kosz jest fajny. Ja uszkodziłam koleżankę, trochę za mocno rzucając piłkę na ręcznej. W brzuch dostała i zwolniona do domu była ^^'. A na końcu tekst mojej przyjaciółki "Przecież mogła się odsunąć" xD.
UsuńUszkadzam ludzi ._.
Seven jest faaajny. Tak słucham reklam w radiu i chyba już ósemka wyszła z windowsa O.o
No wiem, ja kocham kosza i ubolewam, że przez trzy tygodnie plus minus będę od niego odcięta :DD O boru, jak ja dawno w ręczną nie grałam ;oo Zagrałabym :c Haha, nie ma to jak Av. (mogę tak mówić? :D) i jej latająca torba/nieokiełznana piłka i tak dalej :D
UsuńNo wyszła, wyszła :D Ale mnie się nie podoba, bleh. Jedynie w tv fajna jest muzyczka do reklamy, nie wiem, czy w radiu taka sama, rzadko słucham radia xD
Kosz też jest fajny (gramy albo w to, albo w siatkę, a coś lubić trzeba), ale ręczna jest najlepsza. Bardzo ubolewam nad tym, że w moim gimn. bardzo mało ćwiczymy ._.
UsuńMożesz tak mówić. Av. ogólnie jest jakaś nieogarnięta. Śmieje się gdy nie trzeba (koleżanka skręciła kolano, gdy tańczyła i nie pamięta nawet kiedy - jak się z tego nie śmiać?!) i nie potrafi kontrolować przedmiotów, które rzuca.
Jestem zagrożeniem dla otoczenia O.o
Słucham radia tylko jak wracam ze szkoły, w samochodzie i leciała taka jedna, ale fajnej muzyczki nie było ._.
Siatka ujdzie, dopiero w pierwszej gimnazjum ją polubiłam, ale kosza i tak nic nie pobije :DD
UsuńHahah, jakże Av. jest mi bliska :D Wczoraj byłam na zabawie szkolnej i przez całe trzy godziny lałam się z do-tej-pory-nie-wiem-czego. Ktoś do mnie podchodził - ja w śmiech. Do kogoś ja podchodziłam z zapytaniem o coś-tam - od razu w śmiech. Normalka xD Zagrożenia dla otoczenia, łączmy się!
Meh. Lenka fajna, ona śpiewa w reklamie tv :DD
Ja mam tak na lekcji, że gdy dostanę głupawkę i coś do mnie mówią, to jeszcze bardziej się śmieje. I tak się na mnie patrzą, jak na jakąś wariatkę O.o
UsuńJak się złączymy w zagrożeniu dla otoczenia, to koniec świata nadejdzie jeszcze szybciej xD
Co ty dziewczyno gadasz , to było zajebiste nadal nie mogę się otrząsnąć po kłótni Hermiony i Ginny . Minus za brak Teodora . Weny
OdpowiedzUsuńNo wiem, mało Teosia, ale w szesnastym będzie go aż za dużo ]:-> Dziękuję za miłe słowa :)
UsuńNormalnie czytałam prawie że z otwartą paszczą, zwłaszcza końcówkę. Najpierw Ginny nawrzucała Hermionie, że ta ją najzwyczajniej w świecie olała (chociaż w sumie wcale jej się nie dziwię - szukała kogoś, kto zastąpi jej Rona, a że przypadkowo kolejna osoba "w pakiecie" zastąpiła jej Ginny), do tego Ginny jest z Zabinim (dobra Roweno, dlaczego?!), potem to wszystko związane z Katharsis... Na matmie masz te wszystkie ciągi? Bo ja pierwsze słyszę, przyznaję się.
OdpowiedzUsuńKim jest Cryte? I ten, co pisał ten dziennik? Dlaczego skreślał słowa "ojciec" i "rodzice"? Dlaczego został zamordowany? I co z pozostałymi osobami, ofiarami Voldemorta? Tu się kroi normalnie jakaś grubsza afera, pytania mnożą się i mnożą, a odpowiedź nie przychodzi.
Genialne, genialne, brawo, już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału!
Pozdrawiam,
[gilderoy-lockhart]
PS Przekleństwo razi, Ciocia Fedora tego bardzo nie lubi.
Ten rozdział to taki, em, przełomowy był, więc dużo się działo :D Ginny planowałam od początku, dlatego jak się sypały opinie typu "Ivy jest bardziej przyjaciółką Hermiony", to no :DD
UsuńKatharsis&Sprawa - szczerze, to sama się nie spodziewałam, że coś takiego wykombinuję. Ciągów nie mam na matmie, jedynie o tym Fibonacciego słyszałam, Tribonacci to ciocia Wikipedia xD
Z dziennikiem to się rozkręcam dopiero, także szykuj się :D
Wiedziałam, że przekleństwo będzie fuj, ale nie potrafiłam inaczej. No jednak gościu-piszący-dziennik wiedział, co się szykuje, że jest w ogromnym niebezpieczeństwie, w dodatku taki miał styl wysławiania się... Więcej przekleństw nie przewiduję, I promise :x
Bardzo, bardzo dziękuję za opinię ;* Całuję.
Ha! Mówiłam że to Zabini! Tak czy inaczej, to był Ś-W-I-E-T-N-Y rozdział. Uważam że prowadzisz jeden z najlepszych blogów jakie dotąd czytałam. Cała historia jest szalenie ciekawa i jeszcze nabiera rozpędu. Z utęsknieniem czekam na konkurs i więcej Teodora.
OdpowiedzUsuńPS. Rozdział co dwa tygodnie to dobry pomysł!
O kurczę, dziękuję bardzo, naprawdę :) Co do częstotliwości - nie mogę obiecać, że na pewno taka będzie, ale postaram się ^^
UsuńPozdrawiam!
Uhhh, pierwszy komentarz tutaj, ale mniejsza z tym :D Pewna cudowna osóbka poleciła mi tego bloga i czytam go na bieżąco od... tak, no... hm... 13 rozdziału może? Ale kocham wszystkie! :D Aż NAPRAWDĘ ciężko mi uwierzyć, że jesteś w tym samym wieku co ja. Twoje opowiadanie wydaje się być zbyt genialne jak na ten wiek! A więc, możesz być dumna, dzięki Tobie powróciła do mnie wiara w nasz rocznik!
OdpowiedzUsuńTeraz co do treści. Od samego początku wiedziałam, że Ginny spotyka się z kimś ze Slytherinu. Ale, szczerze, w ŻYCIU bym nie przypuszczała, że tym kimś będzie Zabini! Jeśli chodzi o zachowanie Hermiony - świetnie opisałaś jej reakcję, przemyślenia, mętlik w głowie. No i sprawa tego tajemniczego-lubiącego-bluźnić-autora? Tak bardzo chcę się dowiedzieć, dlaczego zginął! No i doczekać się nie mogę kolejnego spotkania Hermiony i Teodora.
Jeszcze parę spraw ogólnych, odnoszących się do całej dotychczasowej treści. Nie wiem czy to tylko mój głupi, nie mający w cale ochoty mi pomagać instynkt, ale Ivy nie wzbudza we mnie pełnego zaufania. Widzę w niej coś podejrzanego, ale ni cholery nie mogę rozgryźć co xD. Oprócz tego pokochałam Twój styl, chciałabym móc pisać tak jak Ty i bla, bla, bla, the end. Czyli generalnie masz nową-starą (zależy jak na to patrzeć :D) fankę. Adios!
[beautiful-charms.blogspot.com oder legion-feniksow.blogspot.com]
Boru, uśmiałam się przy Twoim komentarzu xD You made my day, thanks :D Ja nadal nie wierzę w rocznik '98, smuteczek ;_:
UsuńLol, padłam przy tajemniczym-lubiącym-bliźnić autorze :D Jego wątek jest, no, nie oszukujmy się, strasznie ciężki dla mnie do opisania, bo nie chcę o niczym zapomnieć, no ale jak mus, to mus :DD Niemniej, cieszę się, że Cię zaintrygowałam ^^
Co do Ivy się nie wypowiadam. Ona, Roger, Teoś... Wszystko w swoim czasie :3 Samego Teosia w szesnastce nie zabraknie, także cierpliwości xD
Strasznie dziękuję za tak wyczerpującą opinię i witam nową-starą czytelniczkę :DD
Pozdrawiam.
A wiesz, że to powiedzenie "jak mus, to mus" wzięło się prawdopodobnie z Niemiec? Bo Ich muss = muszę xD Ich muss Hausaufgaben machen... Boże, jestem taka zgermanizowana -.- Przeklęta szkoła, no doprawdy. 94% z olimpiady? Ty mnie kiedyś dobijesz swoim genialnym mózgiem, wiesz o tym? Ja również biorę udział w olimpiadzie, tylko że polonistycznej. Chwała mi i cześć, że w ogóle się na taki wyczyn zdobyłam, jako że z zasady jestem leniem :D
UsuńDobrze, cieszę się, chcę mieć Teodora jak na patelni! Czy tam na talerzu... a może na widelcu? Ehh, tak to jest jak się nie ogarnia związków frazeologicznych... O ile to w ogóle jest związek frazeologiczny... Czekaj, nie słuchaj mnie, wariuję dzisiaj, to pewnie przez te cukierki...
O fuj, niemiecki. Francuski rulez. I tak nie mogę przeboleć tych 6 straconych punktów, bo poległam na banalnych rzeczach. Ehhh, zawsze ten niedosyt -.- Z polskiego pani mnie naciągała, w tamtym roku brałam udział, zresztą ja z polskim za pan brat, ale tematyka do kitu x| Nie lubię historycznych lektur. W tamtym roku "Stowarzyszenie umarłych poetów" i "Buszujący w zbożu" - to było coś ("Faraona" nie ogarnęłam, ja niedobra)!
UsuńCukierków też się obżarłam, więc witaj w klubie :DD I tak, jest to związek frazeologiczny :D
No widzisz, ja wiedziałam, że to jest związek frazeologiczny :D Po prostu w tamtym momencie byłam zaćmiona cukierkami xD A ja lubię książki historyczne, a więc tematyka dla mnie zła nie jest :D Chociaż przyznam szczerze, że zeszłoroczna również byłaby dla mnie atrakcyjna. Ale przez całą Księgę Hioba nie przebrnęłam, to było dla mnie niewykonalne. A mój wychowawca skomentował to "przecież to wcale nie jest długie!". Dureń, on się nie zna :D Ale i tak go lubię. Nawet jeśli nie jest w stanie ogarnąć mojej klasy, której chyba mottem jest "jesteśmy w stanie zrobić cokolwiek, byleby tylko wkurzyć nauczyciela do granic możliwości". Jedynym przedmiotem (a sama wiesz, że mamy ich wiele) na którym siedzimy cicho to historia - ale nie ma się co dziwić, nauczycielka dała nam do zrozumienia, że jak ją zniecierpliwimy, to równie dobrze możemy już iść na cmentarz. Do grobu. Na śmierć. Ojej.
UsuńA oglądałaś film o "Stowarzyszeniu umarłych poetów"? My go oglądaliśmy jak mieliśmy w pierwszej klasie o "Carpe diem - chwytaj dzień!" ( właśnie zdałam sobie sprawę, że pamiętam co do słowa temat z podręcznika, to przerażające).
Jaką Księgę Hioba? o.O' Nie ogarniam xD
UsuńJa lubię swoich nauczycieli, mam genialnych :D A babka od polskiego to już w ogóle MNIAM <3
Nie oglądałam, ciągle wypada mi z głowy xDD W "Stowarzyszeniu..." urzekło mnie "carpe grotam" i "carpe piersiam", a nie żadne tam "carpe diem" xDD
Nie mów, że nie znasz Biblii :D Księga Hioba jest w Biblii xD I na olimpiadę miałam ją przeczytać. Całą. Dlatego mówię, że to niewykonalne dla mnie było :D Ależ my też lubimy większość naszych nauczycieli, ale to dla chłopaków (których, niestety, jest o wiele więcej) wcale nie znaczy, że nie można im zrobić piekła. Ty nie dobra, zachciałało ci się łapać. Pfff :D
UsuńNo wiem przecież, że to część Biblii, ale nie wiedziałam, że na konkurs xD
UsuńMoje sumienie nie pozwala mi na robienie piekła, ale na pyskówki powoli zaczyna :DD
Nie mnie, poetom :DD
Nie wyobrażasz sobie jak strasznie ci zazdroszczę tego talentu, a jesteśmy w tym samym wieku. :( Mogę tylko pomarzyć o tak bogatym słownictwie...
OdpowiedzUsuńNo, ale przechodząc do opowiadania. To, że Ginny będzie z Zabinim było najbardziej oczywiste, a najmniej osób na to stawiało. Ja osobiście stawiałam na Teodora, chociaż wiedziałam, że Ted nie jest chyba zdolny do takich wyznań w stronę rudej xd
Taak w ogóle ciekawi mnie rozmowa między McGonagall a Hermioną. Co z Teodorem? Jezu, dziewczyno, więcej Notta!
Co do tej całej zagadki. Świetnie to opisałaś, uwielbiam takie sytuacje, które wieją grozą. Jestem strasznie ciekawa co z tego dalej wyniknie, bo wyniknie coś na pewno, prawda? Agrrr, takie rzeczy w Hogwarcie tylko u ciebie :>
Czekam na koolejny rozdział i zakładaj kolejnego bloga, nie krępuj się!
Aww, dziękuję bardzo za miłe słowa :3 No wiesz, starałam się podejrzenia kierować jak najmniej na Zabiniego, więc się nie dziwię :D A że Drinny popularne... To się porobiło :D
UsuńNotta będziecie w końcu mieć dość, serio, także spokojnie xD
Ano wyniknie, wyniknie. Aż za dużo. Takie coś porównywalnego do Voldemorta xD
Raz jeszcze dziękuję i pozdrawiam!
So fuckin amazing ! Zakochałam się.. Znowu, no ale no.. To jest tak niesamowicie cudowne, że ah joj. Jesteś przeboska !
OdpowiedzUsuńRoger trochę mnie już wkurzał, tak więc mam cichą nadzieję, że teraz będzie już go mniej. I biedna Ginny ! Hermiona rzeczywiście trochę bardziej niż trochę ją zaniedbała. I Blaise.. Uwielbiam go ! Tak się cieszę, że oni są razem. Choć za to nie było Teodora w tym rozdziale. Gdzie jest Teodor ja się pytam ?!
I te zagadki.. Sama je wymyślasz ? Ja sama w życiu bym nie wpadła na coś tak nieziemskiego, a jeszcze ubrać to tak cudownie w słowa.. Niewykonalne
Z niecierpliwością czekam na następny rozdział. Całuski ;)
P.S. Co do tego, że masz ochotę na następne opowiadanie, to pisz, twórz, wymyślaj !
Aww, dziękuję bardzo, naprawdę :3 Obecności Rogera niestety nie mogę zmniejszyć do absolutnego minimum - plan wydarzeń zobowiązuje xD Teodora będzie aż za dużo w szesnastce, spokojnie ^^
UsuńNo sama, sama, to nic trudnego, jeśli wie się, na czym te zagadki mają polegać xD
Dziękuję za opinię, kochana ;*
Teraz to dopiero namieszałaś.. Nie spodziewałam się, ze to będzie Zabini. Cholera, w ogóle się nie spodziewałam! Mam nadzieję, że Hermiona się myli, że Zabini nie ma złych intencji względem rudej. Nie powiem, wszystko pięknie napisane, ale tak mi smutno z powodu tej kłótni.. Nie wiem, której bardziej współczuć..
OdpowiedzUsuńA fragment o Katharsis.. CUDO! Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo mnie zżera z ciekawości, co się tak właściwie stało w Sali Oczyszczenia! :D Osobiście podejrzewam, że duch tego chłopaka młodego ma z tym coś wspólnego, albo jeszcze lepiej, że to jego pamiętnik i on napisał książkę. Ale nie wiem, to tylko moje pomysły, zapewne zrobisz coś zupełnie innego :p
Brakowało mi tylko Teodora.. och, jak bardzo mi go brakowało! Gdyby tylko się tak pokazał, pocieszył płaczącą Hermionę, to byłoby idealnie :D
Nie powiem, że nie cieszy mnie fakt, iż Hermiona próbuję chwilowo nie myśleć o Ivy i Rogerze.. nie ukrywam, nie lubię ich aż tak bardzo. Za dużo zajmują jej czasu, a Roger za bardzo się do niej podwala. I don't like that! :D Miło by było, gdyby unikała ich na konkursie i siedziała tylko z Teodorem. Tak <3 :D
Jestem jak najbardziej za dodawaniem rozdziałów mniej więcej co dwa tygodnia <3 Byłabym zachwycona :D Cóż.. na koniec tylko mogę życzyć ci weny, pomysłów i czasu do pisania, bo ja chcę już kolejny i tyle :p
No, wreszcie udało mi się Was zaskoczyć, mwahaha :D No chwilowo to Hermiona jest tą złą, ale w sumie cierpi tak samo, więc... Współczuj Blaise'owi, biedny, Granger coś do niego ma :DD
UsuńCo do umarłych się nie odzywam, ale przyznam, że ten rozdział był tym kulminacyjnym i cała sprawa z Salą Oczyszczenia, z dziennikiem, z notatkami, z głosem umarłych nabiera stopniowo rozpędu. Katharsis też gdzieś się tam przesmyknie, ale spokojnie ^^
Haha, wiem, Wy to byście chcieli tylko Teodora i tylko momenty Teomione, znam Was :D W sumie ja też bym chciała, ale no... wymogi fabuły, rozumiesz xD
Dziękuję i za opinię, i za miłe słowa w niej zawarte, i za życzenia. Ściskam Cię mocno ;*
Ty się tak nie dziw, że masz 1200 odwiedzin, bo jesteś warta każdego wejścia. ;*
OdpowiedzUsuńKłótnia z Ginny wyszła dość nienaturalnie moim zdaniem. Może za spokojnie? Nie wiem. W każdym razie i tak zaszkliły mi się oczy. Zarzuty Rudej są całkiem zrozumiałe i w tym sporze trzymam jej stronę. I mam nadzieję, że to nie jest coś ostatecznego.
Kurczę, co jest z tym Teodorem? Pewnie i tak nie zgadnę, bo nigdy mi się nie udaje, ale jakaś nieudana transformacja?
Idea tej niebieskiej kuli zupełnie do mnie nie przemawia. Jakoś kiczowato mi się kojarzy, przepraszam. I tak super, że tyle odkryła. Ja bym poległa na samym szyfrze ^^.
Cryte kojarzy mi się z Crouch, taka kolejna forma fanatycznego przeciwnika Voldzia. Wyższy level. xD
Miona nie pasuje do Rogera i koniec. Poza tym to imię kojarzy mi się z takim ala Pudzian, tak go sobie wyobrażam, a Granger przy nim nie bardzo. ;)
Fajnie by było, gdybyś wyciągnęła na pierwszy plan całą Trójcę.
Zdradził jakieś szczególiki odnośnie tematu tego nowego opowiadania? Chociaż czasy i postacie? ;>
Pozdrawiam.
Myślałam nad tym, żeby Ginny i Hermiona się pożarły i w ogóle, ale potem doszłam do wniosku, że jednak taka furia trochę niepodobna do Hermiony xD
UsuńKula była od początku planowana :DD Nie wiem, w mojej wyobraźni jakoś to wygląda, staram się ją opisywać jak najplastyczniej, no ale :D
No, no, no, albo siedzisz mi w myślach, albo ukradłaś moje notatki. W dobrą stronę idziesz, ale nie powiem z czym :x ^^
Czasy Pottera, postacie... Nie wiem, zobaczy się z opowiadaniem xDD
Dziękuję za opinię ;* Pozdrawiam.
Obstawiam, że zgadłam Cryte'a. ^^ Hm, albo Teodora. Ale pewnie i tak mi nie powiesz xD
Usuńholy mother of god, kiedy wydajesz książkę?
OdpowiedzUsuńJak wpadnie mi do głowy pomysł na takową, ale dzięki xD
UsuńOjejuśku, to było świetne! <3
OdpowiedzUsuńJak ja kocham Twoje rozdziały, są takie wciągające i długaśne *.*
Rozwiązanie zagadki przez Hermionę wyszło Ci genialnie, jednocześnie chylę ku Tobie głowę, musisz mieć niezły mózg by to wszystko zebrać w kupę i tak ładnie wpleść w fabułę. Ja tych wszystkich ciągów bym nie ogarnęła, fakt faktem matematyka nie idzie mi źle, ale... jednak. Podziwiam.
No i Ginny! BLAISE *___* Dobra, ja uwielbiam paring Blanny, nie wiem czemu, ale uwielbiam! Kurczę, mam nadzieję, że on jej nie skrzywdzi... W każdym razie cieszę się, że to on ;P Szkoda tylko, że przyjaźń jej i Hermiony uległa takiemu... zniszczeniu. Hermiona rzeczywiście się od niej oddaliła i to nieświadomie. Może jeszcze nie wszystko stracone? Jeśli Hermionie zależy, powinna walczyć. Sama w prawdziwym życiu miałam taką sytuację, że omal nie straciłam przyjaciółki. Ale jeśli to była prawdziwa przyjaźń, jej nic nie powinno zniszczyć.
No i NOTATNIK! Jejuu, miałam ciarki jak o tym czytałam... To było takie... straszne, intrygujące i nie wiem o co chodzi... Znaczy się, rodzi się miliard pytań bez odpowiedzi. To ze zmarłymi to rzeczywiście COŚ większego... jeju, świetne.
Pozdrawiam serdecznie! ;)
Mwehehehe, dziękuję bardzo :3
UsuńZ tym dziennikiem i zagadkami wbrew pozorom nie było dużo roboty. Wiedziałam, co chcę przekazać, a później samo się potoczyło xD
Ginny i Blaise w ogóle namieszają, i, meeeh, szykuj się na ich częstą obecność w opowiadaniu :DD
Bardzo dziękuję za miłe słowa ;* Całuję.
U mnie nowy epizod.
OdpowiedzUsuńO, czyżbym miała zaległości u ciebie? Hmm, jestem chyba na jedenastym rozdziale! Ale jak to bywa w moim przypadku - pochwaliłam się na blogu, że mam internet, no i się pospieszyłam :D Haha, ale będę miała neta (w końcu/kiedyś/kto wie/mam nadzieję). Pozdrawiam, cieszę się, że nie marnujesz czasu i piszesz! :*
Skoro mam ambicję dotarcia do 20 rozdziału do końca roku, to muszę pisać xDD
UsuńU Ciebie przeczytane i skomentowane :3
Ściskam.
Zaczynam watpic w madrosc Hermiony ... Chociazby ta zagdka ze sciany w ocalalej klasie kiedy tylko ylozyla je rosnaca i sie im orzeyjrzalam raz neden jedyny juz wiedzialam o co kaman a ona co ?
OdpowiedzUsuńCzytajac ten dziennik natrafilam na zawolanie Roweno co zwiastuje ze byl z Ravenclawu wiec tak sb mysle ze to pewnie Roger ake pozniej patrze ze to przeciez 1983 czy jakosbtak i mysle mysl 2+2 i wychodzi mi ze to brat ivy :D
OdpowiedzUsuńi teraz sobie myślisz"a może jednak wzory skróconego mnożenia kiedyś mi się przydadzą..."
OdpowiedzUsuń