06 kwietnia 2013

Rozdział 25. Mniejsze zło

Widziałam Teodora. Jego czarne, bardzo czarne włosy, wydające się być jeszcze ciemniejszymi niż zazwyczaj, jego szare oczy skierowane prosto na mnie, o spojrzeniu tak przeszywającym, że z trudem je wytrzymywałam, oraz zarys uśmiechu, lekki, leciutki, przez co zaczęłam się zastanawiać, czy rzeczywiście go dostrzegam.
Chłopak stał niedaleko, oparty o jadalniany stół. Ręce miał włożone do kieszeni ciemnych dżinsów, a guziki jasnej koszuli rozpiął tuż przy szyi. Byliśmy sami w pomieszczeniu. Świat na zewnątrz ogarnęła noc i choć w środku nie paliło się żadne światło, twarz Ślizgona widziałam bardzo, bardzo wyraźnie.
Nagle poruszył zachęcająco głową.
– Podejdź, Granger – rzucił, a jego głos zabrzmiał jakby z oddali.
– Nie mogę, Teodorze – odpowiedziałam cicho. – To niebezpieczne.
Przekrzywił głowę. Już się nie uśmiechał.
– Boisz się mnie? – spytał.
– Tak. Nie ufam sobie w twojej obecności.
– Szkoda, Granger. Szkoda.
Obudziłam się gwałtownie, szeroko otwierając oczy.
To tylko sen.
Odetchnęłam głęboko, wpatrując się w sufit.
Dlaczego Teodor musiał nawiedzać mnie nawet w snach?
Uderzyłam dłonią w kołdrę. Po chwili sięgnęłam na stolik nocny po zegarek. W ciemnościach było ciężko cokolwiek zauważyć, ale w końcu jakimś cudem udało mi się dostrzec, że dochodzi czwarta nad ranem.
Miałam jeszcze kilka godzin snu, gdyż tamtego dnia śniadanie zaczynało się dopiero o dziewiątej, z racji zakończenia gali bardzo późno w nocy.
Przymknęłam na moment oczy i odłożyłam w końcu zegarek na miejsce. Przekręciłam się na bok, opatulając szczelniej kołdrą. Do moich uszu dochodził odgłos miarowego oddechu Ivy.
Po kilku chwilach znów poczułam ogarniającą całe ciało senność. Moje powieki opadły, a ostatnią myślą przed snem była obietnica samej sobie, że tym razem Teodor zdecydowanie mi się nie przyśni.

***

Wytarłam twarz ręcznikiem i spojrzałam w lustro.
Wyglądałam dziwnie… zwyczajnie. Zaskakująco normalnie, jak na wszystko, co wydarzyło się wczoraj.
Bo choć poprzedniego dnia faktycznie nie zaliczałam do przesadnie udanych, to jednak po opadnięciu emocji, po porządnym wypłakaniu się w ramię Ivy, po jako-takim wyspaniu się wszystko nabrało swoich naturalnych kolorów.
Jedynie ciężko było mi uspokoić sumienie, wciąż bluzgające, że zachowałam się absolutnie beznadziejnie.
Westchnęłam i spuściłam wzrok ze swojego odbicia.
Nie mogłam już okazać słabości.
Nie mogłam już płakać.
Musiałam zacząć grać w kolejną grę, tym razem już nie z Ivy, a z Teodorem i Rogerem, by żaden niczego nie dostrzegł.
Ślizgon – tego, że stał się dla mnie kimś ważnym. Szatyn – tego, że cała sytuacja poruszyła mną do głębi.
Po co miał widzieć moje łzy? Wiedział, jak bardzo żałuję. Wiedział, jak bardzo jest mi wstyd.
To wystarczyło.
Hermiona Granger w przeszłości rzadko kiedy pozwalała sobie na płacz. Musiało tak pozostać.
Wyszłam z łazienki, nim w mojej głowie zdążyły pojawić się wątpliwości.
Ivy krzątała się po pokoju, pakując do obszernej torby wszystkie swoje rzeczy porozrzucane po całym pomieszczeniu. Gdy wstałam, ona dopiero otwierała jedno oko.
Aż tyle czasu zajęła mi poranna toaleta?
Zamknęłam drzwi, zgasiłam światło. Krukonka uniosła głowę znad bagażu. Uśmiechnęła się ciepło, a ja odpowiedziałam tym samym.
– I co? – spytała. – Jak się czujesz?
Skrzywiłam się. Podeszłam do swojego nadal nieogarniętego łóżka, rzucając na nie po drodze piżamę.
– Ivy, nie róbmy ze mnie kaleki – odparłam pewnym głosem. – Takie pytania powinnaś zadawać Rogerowi, bo to on, ekhem, dostał kosza – zakończyłam nieco ciszej, już nie patrząc dziewczynie w oczy.
Mimo wszystko czułam w sobie siłę. Merlinie, w końcu ile można rozpaczać?
Bez przesady – przeszło mi przez myśl, kiedy wyciągałam spod łóżka swoją torbę.
– No wiesz, wczoraj wyglądałaś gorzej niż tragicznie – stwierdziła Ivy, zakładając ręce na piersiach. – Wolę się upewnić.
Wywróciłam oczyma i machnęłam lekceważąco dłonią. Wyciągnęłam z kieszeni różdżkę. Wykonałam szybki ruch nadgarstkiem, a większość moich rzeczy z komody łagodnie z niej wyfrunęła, po czym elegancko ułożyła się w torbie.
– Kilka godzin snu potrafi zdziałać cuda, wierz mi – rzekłam. – Wczoraj było za dużo tego wszystkiego, emocje… nasze zwycięstwo… gala… Mieszanka wybuchowa.
Pomińmy to, że płakałam przy tobie nie przez Rogera, a raczej przez Literkę T.
– Nie umiem spojrzeć mu w oczy i wciąż czuję się podle, bo dawałam mu fałszywą nadzieję, ale z drugiej strony nie mogę szaleć – dodałam, wzruszając lekko ramionami.
Ivy wypuściła głośno powietrze z ust. Uśmiechnęła się z dumą.
– No, i taka postawa mnie cieszy – powiedziała, po czym powróciła do pakowania. Po chwili dodała, nie odwracając się: – A Rogerowi przejdzie, nie martw się tym.
Zacisnęłam usta. Nie odpowiedziałam, tylko w ciszy również zajęłam się zbieraniem swoich rzeczy.
Miałam nadzieję, że i tym razem Ivy się nie myli.

***

Koło wpół do dziewiątej ruszyłyśmy z Ivy na śniadanie. Po drodze na dół spotkałyśmy zmęczonego, choć bez wątpienia uradowanego Iana, a już na zewnątrz – półprzytomnego Michaela.
– Dajcie mi spokój – wystękał z cierpiętniczą miną, gdy się z nim zrównaliśmy. – Musiałem wczoraj zjeść coś nie do końca… dobrego. Przez prawie całą noc przytulałem się do muszli.
Owens zachichotał cicho, za co otrzymał wyjątkowo groźne spojrzenie.
W jadalni znajdowało się całkiem sporo osób, choć większość z nich wyglądała na całkowicie wyczerpanych. Przy naszym stole siedziała wyjątkowo blada McGonagall oraz Snape… nie, on w sumie się ani trochę nie zmienił. Spokojny, poważny, z emanującym z czarnych oczu chłodem. Obok niego milczący Teodor kończył już swoje śniadanie, popijając powoli mocną herbatę.
Brakowało jedynie Rogera.
Dość… niepokojące.
Zajęłam miejsce przy Ivy. Nalałam sobie do szklanki soku pomarańczowego i natychmiast wypiłam duszkiem połowę. Starając się nie patrzeć na Teodora, sięgnęłam po bułkę do koszyka z pieczywem.
Ciężko było mi zachowywać się normalnie w jego obecności. Wszystko przez wczorajszą rozmowę i moje późniejsze rozmyślania o chłopaku.
Och, Boże, a mogłam wtedy, w tej głupiej bibliotece, w ogóle się do niego nie odzywać. Byłoby prościej.
Chociaż właściwie i tak McGonagall w końcu załatwiłaby nam korepetycje – stwierdziłam w myślach, smarując bułkę dżemem truskawkowym. Moje umiejętności jakoś niespecjalnie się poprawiły, może odrobinę.
Szybko pochłonęłam śniadanie. Przeżuwając kolejny kęs, rozglądałam się chwilę po jadalni. Wiele osób kierowało oczy na nasz stół. Niektórzy uśmiechali się przyjaźnie, napotkawszy moje spojrzenie, inni szybko odwracali wzrok.
No tak. Byliśmy zwycięzcami Konkursu.
Chwilami o tym zapominałam, choć wszystko wydarzyło się poprzedniego dnia. Nadal nie docierało do mnie, że już po wszystkim, że już za kilka godzin miałam znaleźć się przy Harrym, Ronie oraz Ginny, że już mogłam odetchnąć z ulgą i zapomnieć o całym stresie związanym z przyjazdem do Francji.
Uśmiechnęłam się na myśl o przyjaciołach, po czym odgryzłam sporą część kanapki.
Przez całe śniadanie nie spojrzałam ani razu na Teodora. Dopiero gdy w sali zjawił się Roger, blady, ale za to uśmiechający się jak zwykle, moje oczy spotkały się na krótką chwilę z szarymi. Szybko opuściłam wzrok, wbijając go we własny talerz.
Patrzenie na Ślizgona i Krukona stało się dla mnie zakazane. Kropka.
Czułam ulgę, że Roger w sumie nie wygląda źle oraz zachowuje się całkiem normalnie. Wprawdzie ignorował mnie jak nigdy, ale czego mogłam się spodziewać? Westchnęłam w duchu, wiedząc, że w końcu będę musiała z nim poważnie porozmawiać, przede wszystkim znów przepraszając za swoje tragiczne zachowanie.
Tylko jeszcze nie tak szybko. Oboje potrzebowaliśmy czasu. Jego rana jeszcze się nie zabliźniła, a moja gra nie rozkręciła dostatecznie.
Stworzyć odpowiednie pozory. Taki był mój cel.
Kilka minut po dziewiątej, kiedy wszyscy się już najedli, wstaliśmy od stołu, po czym McGonagall oznajmiła:
– Razem z profesorem Snape’em idziemy teraz podziękować organizatorom. – Przez głowę przemknęła mi myśl, że to zawsze nauczycielka transmutacji wszystko ogłasza, wszystkim kieruje. Przez cały czas trwania Konkursu opiekun Slytherinu odzywał się… rzadko. – Spotykamy się wszyscy za pół godziny przed głównym wejściem do budynku. Klucze do pokojów zostawcie na recepcji, weźcie ze sobą swoje bagaże. Czas wrócić do domu.
Te słowa wywołały na moich ustach mimowolny uśmiech.
Gdy wyszliśmy już na mróz, Ivy, Roger i Ian rozpoczęli ostatnią wojnę na śnieżki, w którą chcieli wciągnąć również mnie, ale nie dałam się. Koniec końców przyłączył się do nich Michael, przez co po kilku chwilach podzielili się na dwie drużyny – blondynka wraz z najlepszym przyjacielem przeciw pozostałym chłopakom.
Zachichotałam radośnie i spojrzałam prosto w błękitne niebo. Dzień był wyjątkowo ładny, choć mroźny. Słońce świeciło, a srebrzysty puch połyskiwał magicznie w jego promieniach. W dodatku ani śladu wiatru.
Cudnie. Bardzo chciałam, aby taka sama pogoda zagościła w ponurej Anglii.
Kiedy zostawiwszy walczących dzielnie wojów, ruszyłam do miejsca trzeciego, w którym mieścił się mój pokój, zrównał się ze mną Teodor. Włożył ręce do kieszeni szaty i wpatrywał się przed siebie. Przemilczałam to.
Chciałam jak najszybciej znaleźć się w budynku, ale wiedziałam, że nagłe przyspieszenie kroku spotkałoby się ze zdziwieniem, rozpoczęciem rozmowy i być może poruszeniem tematu naszego wczorajszego spotkania w sali konferencyjnej.
Nie – warknęłam w duchu. Nie teraz, nie tutaj, Teodorze. Ani mi się waż.
Kiedy już myślałam, że w spokoju dojdziemy do celu, brunet zrobił coś znacznie gorszego.
– Granger, możesz w końcu powiedzieć, o co ci chodzi? – spytał spokojnie.
Nawet na niego nie spojrzałam.
– A czy o coś w ogóle mi chodzi? – mój głos przesycała obojętność. – Nie przypominam sobie, żebym…
– Nie udawaj – przerwał mi. Weszliśmy na mostek nad jeziorkiem. – Zachowujesz się tak, jakbyś usilnie starała się mnie… ignorować.
Wzruszyłam ramionami. Wciąż na niego nie patrzyłam.
– Skąd. Nie rozumiem, jakim cudem mogłeś coś takiego zauważyć, Teodorze, skoro…
Nagle zatrzymał się i zagrodził mi drogę swoją osobą. Wtedy już musiałam spojrzeć mu w oczy. Chyba właśnie o to chodziło.
Na twarzy chłopaka malowała się złość.
– Nie graj ze mną, Granger – syknął. Moje serce biło trzy razy szybciej niż zwykle. – Widzę, że coś jest nie tak.
Westchnęłam.
– Chodzi o Stone’a? – kontynuował nieco spokojniej. Ugh, nie powinien był o to pytać! – O wczorajszy wieczór? – oj, weszliśmy na niepewny grunt. – O naszą rozmowę?
Merlinie, tylko nie to!
– O co ci chodzi, Granger?
Otworzyłam usta, by odpowiedzieć, ale po chwili je zamknęłam.
W sumie to sama nie wiedziałam, o co mi chodzi.
Wiedziałam tyle, że nie ufałam sobie samej w obecności Teodora, że moje uczucie do niego nie było ani trochę bezpieczne i odpowiednie, oraz że po prostu bałam się dalej to ciągnąć.
Relacje z tym czarnowłosym Ślizgonem stały się zbyt… zażyłe? Złe określenie. Po prostu za bardzo się do niego przywiązałam, za bardzo stałam się zazdrosna o jego więź z Ivy, za dużo o sobie wiedzieliśmy, za dużo czasu ze sobą spędzaliśmy, za mocno mnie do siebie przyciągał… Mogłam tak wymieniać w nieskończoność.
Nie, nasze kontakty musiały zostać ograniczone jedynie do korepetycji.
Och, Hermiono – westchnęłam w duchu. Wszyscy istniejący bogowie właśnie mają z ciebie niezły ubaw, bo twoje robienie sobie jeszcze większej ilości problemów jest żałosne.
Odrzuciłam te myśli.
– O nic mi nie chodzi i nie ignoruję cię – wyrzuciłam z siebie na wydechu. Patrzyłam mu prosto w oczy. Wcześniejsza obietnica o nieokazywaniu słabości dawała o sobie znać. Gra musiała trwać. – Po prostu… jestem zmęczona.
Co za kłamstwo. W dodatku jakoś niespecjalnie pomagało w „ograniczeniu moich kontaktów z Teodorem”.
Ugh, naprawdę żałosne.
Chłopak nie odzywał się przez moment, przypatrując mi się badawczo. Zniosłam to spojrzenie, choć z naprawdę wielkim trudem.
– Wiesz, że ci nie wierzę – powiedział w końcu cicho. No dzięki. – Ale dobrze. – Przesunął się, robiąc mi przejście. – Wyjaśnimy to innym razem.
Rzuciłam mu ostatnie spojrzenie, po czym bez słowa odeszłam w stronę budynku.
Po drodze wypuściłam powoli powietrze ust.
Ta rozmowa, choć krótka, kosztowała mnie sporo wysiłku. Nie, to nie mogło się dłużej ciągnąć. Miałam dwa wyjścia – odcięcie się od Teodora albo próba jako-takiego wyluzowania się w jego obecności.
Oba niemożliwe i tak samo trudne. Zrezygnowanie z tego czarnowłosego Ślizgona spowodowałoby ból przypominający ten, który odczuwałam podczas trwania w kłótni z Ronem przez kilka naprawdę długich tygodni. Zaś rozluźnienie… Niby jak, skoro jego wzrok zawsze był tak przeszywający? Niby jak, skoro nawet przypadkowe muśnięcie jego dłoni o moją powodowało masę dreszczy na plecach? Niby jak, skoro cała jego osoba przyciągała oczy zupełnie niczym magnes?
Koniec końców, gdy już sprawdzałam w swoim pokoju, czy na pewno niczego nie zapomniałam, zdecydowałam, że mniejszym złem była pierwsza opcja. Więcej korzyści, niewielkie ryzyko zbytniego przywiązania się do Teodora…
Podeszłam do okna, by po raz ostatni spojrzeć na ośnieżone gałęzie drzew.
Starałam się odpędzić od siebie myśli, że przecież nie istnieje coś takiego jak mniejsze zło.

***

O wpół do dziesiątej wpakowaliśmy się do powozu znów ciągniętego przez leptery. Czułam niesamowite podekscytowanie tym, że już za kilka godzin znajdę się w ukochanym zamku, w ciepłym pokoju wspólnym Gryffindoru, a przede wszystkim będę mogła objąć kruche ciało Ginny, poczochrać czarną czuprynę Harry’ego i stanąć na palcach, by zapleść palce wokół szyi wysokiego Rona.
Nareszcie. Już od dawna na to czekałam.
Tak jak wcześniej zajęłam miejsce koło okna. Naprzeciw mnie usadowiła się Ivy, dalej Ian, Roger i Snape.
Zaraz. Roger?
Odwróciłam głowę w lewo akurat w chwili, kiedy Teodor siadał obok. Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem pomieszanym z niechęcią.
Nott, nie ułatwiasz mi niczego, cholera jasna.
On również na mnie spojrzał. Dostrzegł mój wzrok, na co wzruszył ramionami.
– No co?
Pokręciłam głową i odwróciłam twarz.
– Nic – burknęłam.
Czekała mnie długa podróż.

***

– Granger, zasypiasz.
Fakt. Kiedy do mojej świadomości przedarł się nieco ostry głos, prawie leżałam na Teodorze, a właściwie opierałam się o głową o jego ramię. Szybko się otrząsnęłam, prostując gwałtownie. Spłonęłam rumieńcem.
– Wcale nie – wymamrotałam, po czym potężnie ziewnęłam. – Która godzina? I kiedy dolecimy?
– Ponad połowa drogi za nami – odpowiedziała McGonagall, skrobiąc coś w swoim brązowym notatniku. – Za niecałą godzinę powinniśmy wylądować przed bramą zamku.
Kiwnęłam głową i przetarłam dłonią oko.
– Czy ty w ogóle w nocy spałaś? – spytał karcąco Teodor.
Wzruszyłam ramionami. Popatrzyłam na niego nieprzytomnie.
– Coś tam spałam, ale strasznie chce mi się spaaaaaaać – znów ziewnęłam, zasłaniając sobie usta ręką.
Zauważyłam, że Ślizgon wznosi oczy do nieba. Pomasował sobie prawe ramię, na którym wcześniej znalazłam sobie idealne miejsce do snu.
– Gdybyś wczoraj tak nie wariowała, teraz nie musiałbym robić za twoje łóżko – stwierdził oschle.
Prychnęłam.
– Ja przynajmniej umiem się bawić i nie stoję jak kołek pod ścianą – odgryzłam się.
Popatrzył na mnie wściekle.
– Wiesz co? Idź spać, był taki spokój, kiedy nie kontaktowałaś.
– Wiesz co? Spokój jest dopiero wtedy, kiedy ty wyjdziesz.
Ostatni raz zmierzyliśmy się gniewnym spojrzeniem, po czym ostentacyjnie odwróciliśmy głowy w przeciwne strony.
Wciąż strasznie cię nienawidzę, Teodorze.

***

Poczułam dotknięcie w ramię. Uniosłam powoli powieki. Nawet nie zorientowałam się, kiedy zasnęłam.
– Fajnie śpisz – usłyszałam kpiący głos Teodora.
Dopiero wtedy zorientowałam się, że głowę opieram o szybę, a moje usta są lekko rozchylone.
Och, Godryku, co za wstyd.
Momentalnie się wyprostowałam. Powóz już się zatrzymał, wszyscy wstali z miejsc i zbierali się do wyjścia. Dobrze, że Teodor mnie obudził. Od razu zaczęłam doprowadzać się do porządku. Poprawiłam włosy, przygładziłam szatę, a kilka minut później prawie wypadłam na świeże powietrze.
Tak jak myślałam – niebo w Anglii zdawało się zawsze być takie samo. Chmury nie chciały się rozstąpić, skrywając sobą błękit. Prószył śnieg, niezbyt gęsto, choć wiedziałam, że już niedługo z pewnością zrobi się zadymka.
Zaś w oddali wznosił się zamek. Nadal tak samo piękny, groźny, monumentalny. Od razu poczułam, że jestem we właściwym miejscu, a gdzieś tam moi przyjaciele leniwie spędzają niedzielę. Nie mogłam się doczekać ich widoku.
Sześć dni bez nich zniosłam tak naprawdę nieco gorzej, niż sądziłam. Wszystko przez beznadziejną sytuację z Rogerem, zaciskające się więzi z Teodorem, no i Ivy.
Ivy i Snape.
Lactiris.
Przez te kilka dni nie miałam do kogo zwrócić się o radę. Teodor? Roger? McGonagall? Nie wiedziałam, co o tym myśleć, czasem wydawało mi się, że to wszystko mi się przyśniło, ale potem docierała do mnie prawda.
Ivy trzymała się ze Snape’em, chciała napoić mnie Lactiris i zdobyć dzięki temu informacje o Dumbledorze.
Tylko… po co? Po co miałaby to zrobić? Ktoś jej kazał? Snape? A może tak naprawdę chodziło o coś innego, tyle że ja po prostu byłam zbyt ślepa, by to dostrzec?
Wszystko pozostawało zbyt skomplikowane. Miałabym większe trudności z rozstaniem się z Ivy niż z Teodorem, więc potrzebowałam naprawdę niezbitych dowodów, że blondynka trzyma z Ciemną Stroną, i to z własnej woli.
W dodatku co, u licha, miał z tym wspólnego Snape?
Musiałam pogadać z Harrym i Ronem. Teraz, zaraz.
Snape otworzył bramę, przez którą szybko przeszliśmy. Uderzenia skrzydeł oraz głośne skrzypienie poinformowało nas o tym, że leptery poleciały z powrotem do Francji. Zatrzymałam się i patrzyłam przez chwilę na powóz.
Uśmiechnęłam się lekko, po czym ruszyłam szybko w stronę zamku. Obok mnie znalazła się Ivy dźwigająca klatkę z Krakersem.
– Roger znosi to lepiej, niż się spodziewałam – powiedziała do mnie cicho. Przełknęłam z trudem ślinę. Przynajmniej tyle. – Co nie zmienia faktu, że na razie nie potrafi nawet na ciebie patrzeć.
– Zauważyłam – odpowiedziałam sztywno. Skrzywiłam się z rozpaczą. – Boże, co ja zrobiłam? Wyrwałam mu serce.
Ivy machnęła ręką.
– Miałaś rację, gdy mówiłaś, że kilka godzin snu potrafi zdziałać cuda. Wczoraj faktycznie czuł się tragicznie, beznadziejnie i tak dalej – dzięki, Ivy! – ale teraz jest o wiele lepiej. Da sobie radę. Ty też powinnaś.
Kiwnęłam głową.
– Wiem – potwierdziłam. – I dam. I porozmawiam z nim, tylko jeszcze nie teraz. To byłoby za ciężkie dla nas obojga.
Ivy przez chwilę nie odpowiadała.
– Może masz rację – rzekła w końcu. – Nie wiem, ja się na tym nie znam. Teodor to pierwszy chłopak, przy którym zainteresowanie nie jest jednostronne, i szczerze powiedziawszy, wszystko nadal wydaje się trochę nieprawdopodobne.
Prawie potknęłam się na śniegu.
Zainteresowanie? Niejednostronne? Teodor?!
Starałam się oddychać głęboko i spokojnie. Tak. Dobrze.
Przez głowę przebiegały mi chaotyczne myśli.
Och, proszę, co on w niej widzi? Może woli blondynki? Albo niebieskookie? Boże, nie mogę być tak o nią zazdrosna, bo zacznę traktować ją jak Lavender. Właśnie! Ron też chyba woli blondynki… Czy to znaczy, że nie ma już nadziei dla ciemnowłosych? Muszę poprosić mamę, żeby kupiła gdzieś farbę. Chociaż w sumie… A jeśli kolor wyjdzie taki, jaki ma Malfoy? TLENIONY?!
– Hermiono? – z zamyślenia wyrwał mnie głos Ivy. Odwróciłam na nią nieobecny wzrok. – Wszystko w porządku?
Nieprzytomnie kiwnęłam głową.
– Tak. Tak, pewnie – dodałam przekonująco, w końcu się otrząsając.
Ivy uśmiechnęła się ciepło i chwyciła mnie pod ramię.
– Chodź, pewnie Harry się już niecierpliwi.
I ona niby chciała napoić mnie Lactiris?

***

Najpierw cała nasza grupa udała się do Dumbledore’a. W jego gabinecie oddaliśmy mu puchar oraz zdaliśmy krótkie sprawozdanie z całego Konkursu. McGonagall chwaliła nas wszystkich, Snape stał w kącie, milczący i ponury jak zawsze. Odezwał się tylko dwa razy: na powitanie oraz kiedy po pół godzinie luźnej rozmowy najwyraźniej miał już dość.
– Niech pan wybaczy, dyrektorze – odezwał się cicho, na co wszyscy natychmiast umilkli – ale jeśli pan pozwoli, pójdę już. Muszę sprawdzić, co profesor Slughorn i profesor Flitwick zrobili z moimi uczniami.
Jakby coś cię to obchodziło – prychnęłam w myślach, ale chwilę później skarciłam się w duchu. Snape jest nauczycielem.
Dumbledore siedzący za swoim biurkiem spojrzał na niego zza swoich okularów-połówek.
– Myślę, że to i tak już wszystko – powiedział spokojnie, składając ręce razem. – Jeszcze raz gratuluję wam wszystkim. Ta wygrana to dla Hogwartu naprawdę bardzo wiele. Minerwo, Severusie i wy, młodzi, zdolni czarodzieje. – Wzrok błękitnych oczu zdawał się przeszywać. – Możecie już iść.
Z gabinetu wyszłam całkiem spokojnie, dopiero później puściłam się niemal biegiem do pokoju wspólnego Gryfonów. Zdyszana, zatrzymałam się przed portretem Grubej Damy i przyciskając dłoń do piersi, wyrzuciłam z siebie hasło:
– Kaszka manna.
Nie wszystko było tak jak przewidywałam – w pokoju wspólnym zastałam jedynie kilka osób, w tym Harry’ego pochylającego się z cierpiętniczą miną nad jakimś wypracowaniem. Uśmiechnęłam się szeroko na jego widok, a gdy tylko mnie zauważył, kąciki ust okularnika również uniosły się wysoko do góry.
– Hermiona! – zawołał, po czym zerwał się z miejsca i pobiegł mnie przywitać. Upuściłam swoje rzeczy na podłogę, pozwalając chwycić się przez niego w ramiona. Ściskałam się z nim dobre pięć minut, zanim wreszcie nacieszyłam się jego bliskością. – Jak dobrze, że jesteś – powiedział z ulgą.
Zachichotałam. Nie potrafiłam opanować wesołości.
– Gdzie Ron? – spytałam, rozglądając się po pokoju.
Harry wyraźnie się zmierzał. Odwrócił wzrok i potarł się po karku.
– E… w sumie to nie wiem – odparł wymijająco. – Wyszedł gdzieś niedawno, mówił, że musi coś załatwić.
Westchnęłam.
– Harry, spójrz mi w oczy. – Chłopak niespiesznie wykonał polecenie. – Przyjaźnimy się już trochę i naprawdę nie trudno zauważyć, kiedy kręcisz. Co się dzieje z Ronem?
– Możemy pogadać o tym kiedy indziej? – poprosił prawie rozpaczliwie. – Nic mu nie jest, spokojnie, tylko… A zresztą niedługo się przekonasz. Lepiej opowiadaj, jak było na Konkursie, słyszałem już, że wygraliście, więc…
Zaczął coś paplać, kierując się jednocześnie w stronę fotela przed kominkiem, a ja patrzyłam na niego z mieszaniną podejrzliwości oraz zdziwienia. Podniosłam swoje rzeczy i podeszłam do Harry’ego.
– Opowiem ci o wszystkim, ale nie tutaj – rzekłam, na co chłopak uniósł brwi. – Poczekaj na mnie w dormitorium chłopaków, odłożę torbę, przebiorę się i pogadamy. Wy ponoć też wygraliście mecz, więc masz mi dużo do powiedzenia.
Harry, niepewny oraz zaskoczony, kiwnął głową. Pobiegłam szybko na górę, bijąc się z własnymi myślami.
Wiedziałam, że czeka mnie niełatwa rozmowa. Nie z powodu mnóstwa informacji i opowieści o tym, jak było z zadaniami, jak wygląda Francja, jak spędziłam sześć dni poza Hogwartem, nie pomijając żadnych szczegółów. Nie z powodu dokładnego wypytania przyjaciela o to, co działo się w zamku. To wszystko stanowiło średnie wyzwanie w obliczu tego, co było naprawdę ważne.
Ivy. Snape. Złodziej myśli.
Nie wiedziałam, jak zareaguje na to Harry, choć miałam co do tego pewne podejrzenia. Zlinczowanie opiekuna Slytherinu, gniew na Ivy, wpakowanie we wszystko Teodora, bo przecież był Ślizgonem…
Czekało mnie naprawdę trudne zadanie, tym bardziej, że jeszcze musiałam w to wtajemniczyć Rona, gdziekolwiek on się teraz podziewał. Ginny zapewne spędzała czas z Blaise’em, w końcu nie do końca określiłam, o której wrócę do Anglii, więc… Cóż, w każdym razie nie gniewałam się na nią, że nie urządziła mi nie wiadomo jakiego komitetu powitalnego.
Miałam dziwnie złe przeczucia, jakby podczas mojej nieobecności wydarzyło się coś naprawdę niedobrego. Nie miałam pojęcia co, jednak musiałam się wszystkiego dowiedzieć. I o wszystkim opowiedzieć.
Tylko jak?
Nie zastanawiając się nad tym zbyt długo, rzuciłam torbę na swoje idealnie zasłane łóżko. Wygrzebałam z komody pierwsze lepsze ubrania, poszłam do łazienki i szybko się przebrałam. Od razu poczułam się bardziej komfortowo. Kilka chwil później już pukałam do dormitorium chłopaków. Zastałam w nim jedynie Harry’ego siedzącego na jednym z posłań. Zamknęłam za sobą cicho drzwi, kątem oka dostrzegając, że za oknem prószy coraz gęstszy śnieg.
Wpakowałam się na łóżko zaraz obok czarnowłosego. Powoli zaczęłam opowiadać o wyjeździe do Francji, po kolei przypominając sobie każde wydarzenie. Postanowiłam pominąć wszystko związane z Teodorem oraz Rogerem, by większość z tamtych wspomnień zachować dla Ginny.
I gdy tak mówiłam o zakwaterowaniu, Harry odchrząknął cicho. Patrząc mi prosto w oczy, wypalił:
– Wiedziałaś, że Ginny chodzi z Zabinim?
O Boże.
Czyli miałam rację – faktycznie nieciekawie się porobiło, skoro nawet Potter już wiedział…
Och, Boże! Nawet na tydzień nie mogłam ich zostawić!

***

Nie pamiętał dokładnie, co wydarzyło się tamtego wieczora. Wtedy, kiedy wszystko, co od dawna budował, wszystko wiążące się z Nią, runęło. Nagle. Niespodziewanie. Bezpowrotnie.
Ciężko było mu patrzeć na Hermionę, nawet wtedy, gdy ta stała odwrócona do niego plecami. Tym bardziej nie potrafił zmusić się, by spojrzeć jej prosto w oczy. Najlepsze wyjście stanowiło po prostu ignorowanie dziewczyny, choć i to sprawiało mu trudność.
Chciał obecności Gryfonki, jednocześnie nie pozwalając sobie zbliżyć się do niej za blisko.
Roger zastanawiał się czasem, czy w jego życiu nie pojawiło się już zbyt wiele niepowodzeń związanych z płcią przeciwną. Wprawdzie mógł pojąć zachowanie wszystkich innych dziewczyny, które dawały mu kosza z jakiegoś wyraźnego powodu, które całkiem ostentacyjnie okazywały swoją niechęć do niego, które po prostu potrafił zrozumieć, ale, do cholernej cholery, co było nie tak z Hermioną?
Czy ona nie wiedziała, co robi czy jak? – zadawał sobie pytanie, gdy lecieli już powozem do Hogwartu, a szatynka skrupulatnie unikała jego wzroku.
Pewnie ona także nie umiała spojrzeć mu w oczy.
W sumie nie dziwił jej się. On też czułby wstyd, gdyby wykręcił komuś taki numer.
Roger był zły na Grangerównę, a przynajmniej starał się być zły – wiedział, że smutek z powodu jej zakłopotania, żalu nie pasował do takiej sytuacji.
Powinien czuć gniew. Powinien się wściekać, na Merlina, a nie współczuć jej!
Ale Roger nie potrafił inaczej.
Hermiona była dla niego zbyt ważna. Wiedział, że musiała mieć jakieś powody, by tak zagrać na jego uczuciach, choć jeszcze nie do końca zdawał sobie z nich sprawy. Znał ją. Coś było na rzeczy.
Gdy szli do gabinetu dyrektora, a on widział jedynie plecy Hermiony idącej gdzieś na uboczu, z dala od innych, przez myśl przemknęło mu, że może nie powinien jej usprawiedliwiać.
Jednak zaraz później odrzucił tę kwestię, obiecując sobie w duchu, że niedługo z nią poważnie porozmawia.
Jeszcze nie teraz, ale zrobię to na pewno – poprzysiągł sobie, kiedy McGonagall wypowiadała hasło do gabinetu dyrektora i wszyscy po kolei weszli na kręte, kamienne stopnie wiodące na górę.
Roger znów wpatrywał się w gęste loki Hermiony, w których uwielbiał zanurzać twarz podczas przytulania jej delikatnego ciała, jednocześnie przez kilka sekund myśląc nad tym, czy jego serce przestanie kiedykolwiek krwawić.
Gdy nauczycielka transmutacji stukała mosiężną kołatką w drzwi, on już wiedział, że to mało prawdopodobne.

***

Wędrowałam samotnie pustymi korytarzami zamku, zastanawiając się, co mnie dzisiaj jeszcze zadziwi.
Z Harrym rozmawialiśmy bardzo długo, głównie roztrząsając sprawę Ivy. Chłopak niemalże wściekł się, że jej zaufałam. Nie potrafił zrozumieć, jak nadal mogłam w ogóle rozmawiać z Krukonką, skoro ta zadawała się ze Snape’em i chciała ze mnie wydobyć informacje na temat Zakonu oraz Dumbledore’a.
– To nie jest takie proste, Harry – powiedziałam mu wtedy. – Trzymałyśmy się razem przez długi czas, zwłaszcza kiedy pokłóciłam się z Ronem. Ona powiedziała mi o krwawych zjawach, a gdy one mnie dopadły, bardzo pomogła. Zżyłyśmy się, dobrze ją poznałam i ciężko jest mi w to wszystko uwierzyć. Ona? Lactiris? Śmierciożercy?
– Ale zrozum, Hermiono, że za bardzo widać w tym wszystkim robotę Ciemnej Strony – upierał się Potter. – A jeśli nie ich, to kogoś, komu zależy na tych informacjach.
Zacisnęłam zęby i nie odpowiedziałam.
Choć nie powiedziałam Harry’emu całej prawdy, bo przemilczałam kwestię wszystkich kłamstw blondynki dotyczących Teodora, to udało się mu uświadomić mi bardzo wiele.
Już wcześniej moje zaufanie do Ivy zostało poważnie naruszone, ale teraz nawet długie przebywanie w jej obecności nie wchodziło w grę. Musiałam się od niej odsunąć, pokazać, że coś jest nie tak. Uśmiechanie się i udawanie, jak wszystko pozostaje w należytym porządku, nie miało sensu.
Właściwie to czy cokolwiek miało? Ivy nagle pojawiła się w moim życiu, została w nim na dłużej, pomogła mi w niezliczonych, trudnych dla mnie momentach, po prostu zaprzyjaźniłyśmy się. O Dumbledore’a spytała dwa razy. Najpierw kiedy opowiadała o swoim zmarłym bracie, dopiero potem gdy sądziła, że jestem pod działaniem Lactiris.
A jeśli historyjka o bracie też była jedynie sposobem, by wyciągnąć te informacje? A jeśli ona od początku miała takie zamiary względem mnie? Jeśli ze Snape’em zaplanowali wszystko dużo wcześniej i tamto spotkanie, niby przypadkowe,  wcale nie było zbiegiem okoliczności?
Kiedy podzieliłam się z Harrym swoimi wątpliwościami, on natychmiast zasugerował, że powinnam udać się do Dumbledore’a.
Ale ja nie zamierzałam tego zrobić.
Musiałam zdobyć naprawdę mocne, niepodważalne dowody. Jedna rozmowa ze Snape’em, kimś tak bliskim dla dyrektora, mogła nie wystarczać. A jeśli Dumbledore o tym wszystkim wiedział? Albo jeśli on sam kazał Snape’owi odgrywać taką rolę? A jeśli potrzebował wiadomości o coraz młodszych idących na służbę do Voldemorta, a opiekun Slytherinu się do tego nadawał, skoro wcześniej był z nim związany? W dodatku sam mistrz eliksirów mógł dać Ivy Lactiris, jednak tak naprawdę tylko udawał. Na pewno nie chciał zrobić mi krzywdy, nie był głupi, był nauczycielem.
A jeśli… to Ivy została we wszystko wciągnięta? Jeśli czymś napojono i kazano wypytywać mnie o Zakon? Kłamstwa w związku z Teodorem tłumaczyłam po prostu zauroczeniem dziewczyny nim samym, one nie miały nic wspólnego z Voldemortem. Jednak to…
W mojej głowie kłębiło się niesamowicie wiele pytań, na które nie potrafiłam znaleźć pewnej odpowiedzi. Wtedy zaproponowałam Harry’emu chwilowe zakończenie tego tematu i poszukanie Rona, w końcu on też powinien był o tym wiedzieć. Niechętnie brunet zgodził się, a po jego minie widziałam, że zdecydowanie coś jest nie tak.
Zeszliśmy do pokoju wspólnego i wtedy moje obawy się potwierdziły.
Na kanapie siedział poszukiwany rudzielec, a wraz z nim Lavender Brown, oboje spleceni ze sobą jak dwa węgorze, przylegając do siebie ustami.
Na ten widok uniosłam wysoko brwi, czując również w sercu ogromną falę zazdrości płynącej żyłami niczym potok rozżarzonej lawy.
Takie obrotu spraw się nie spodziewałam. Wprawdzie już wcześniej zauważyłam dziwne zainteresowanie Lavender Ronem, ale cóż, nie sądziłam, że sprawy zajdą aż tak daleko.
W dodatku Ron oraz Lavender całujący się na kanapie w pokoju wspólnym stanowili widok tak dziwny, jak dziwny byłby widok Voldemorta rozdającego w meksykańskim kapeluszu ostre przekąski.
– Może im nie przeszkadzajmy – odezwał się niepewnie Harry. Dopiero wtedy otrząsnęłam się z szoku.
– Tak, chyba masz rację – zgodziłam się. – Chodźmy do biblioteki.
Przeszliśmy przez pokój, starając się nie zwracać uwagi na Kanapę Miłości, przeleźliśmy przez dziurę pod portretem, po czym ruszyliśmy we wskazane przeze mnie miejsce.
Choć nie czułam już do Rona absolutnie niczego, z trudem oswajałam się z myślą o nim mającym dziewczynę. Musiałam w duchu przyznać, że byłam o niego zazdrosna, w dodatku nieco zawiedziona, jednak tłumaczyłam sobie to jako rzecz całkowicie normalną.
W końcu trwałam w głupim stanie zakochania przez kilka lat, a sam Ron zawsze miał miejsce w moim sercu. Jakoś nie mogłam powstrzymać myśli o sposobach tortur do przeprowadzenia na Lavender ciągle napływających mi do głowy.
Nie widziałam się także z Ginny. W bibliotece, po przewałkowaniu tematu naszego przyjaciela i jego nowej, ekhem, dziewczyny, poruszyłam w końcu kwestię rudej. Jak się okazało, poprzedniego dnia tuż po meczu Ron nakrył ją w szatni z jej chłopakiem Blaise’em Zabinim.
Wiedziałam, że w końcu to wyjdzie. Byłam tego pewna tak samo jak powstania mgły po zmieszaniu drobno posiekanego grądczyka żółtego z odrobiną wody.
Ron podobno czuł się bardziej załamany i zdezorientowany niż wściekły, przez co zasugerowałam, że może poszedł do Lavender po pocieszenie. Tego jednak nie wiedzieliśmy. Wiedzieliśmy na razie jedynie tyle, iż do lunchu dowiedział się o tym cały Gryffindor, a do kolacji co najmniej połowa szkoła. Pewnie dlatego Ginny przepadła jak kamień w wodę i nikt nie widział jej już od tego pierwszego posiłku.
W sumie nie dziwiłam się przyjaciółce, choć wyraźnie ostrzegałam ją, że w końcu to nastąpi oraz żeby lepiej sama poinformowała Rona, zanim dowie się w jakiś inny sposób.
Tak czy siak, w mojej głowie wirował za dużo chaos, więc wieczorem zostawiłam Harry’ego w pokoju wspólnym i zaczęłam przemierzać samotnie korytarze, by w samotności ułożyć sobie  to wszystko.
Musiałam zrobić porządek z rodzeństwem Weasley. Skłóceni nigdy nie byli zbyt znośni. Ugłaskanie Rona stanowiło duże wyzwanie, a jeszcze większe to tolerowanie Zabiniego. Zaakceptowałam już Ślizgona jako chłopaka mojej najlepszej przyjaciółki, jednak wytrzymywanie jego obecności…
Prosiłam wszelkie możliwe bóstwa o cierpliwość, bym dzięki mojej drobnej pomocy pani Zabini nie musiała spędzić świąt bez syna.
Musiałam jakoś przydybać Rona bez Lavender. Przez cały dzień zamieniliśmy dwa słowa, ponieważ ona ciągle się przy nim pałętała.
– Cześć, Ron. Cześć, Lavender.
Nie patrz na nią tak wrogo. O, lepiej.
– O, Hermiona! Nie wiedziałem, że już wróciłaś.
Pewnie, że nie wiedziałeś.
– Niedawno. Gratuluję wygranej w meczu.
Jeszcze tylko uśmiech… O, idealnie. Nie widać, że chcesz zmieść Lavender z powierzchni ziemi.
– Dzięki. A jak…
– Mon-Ron, chodźmy już.
– Mon-Ron?
No nie wyśmiewaj jej tak, rozpłacze się i rozmyje sobie tusz, biedactwo.
– Przepraszam, Hermiono, ale…
– Nie ma sprawy. Jak coś, to wiesz, gdzie mnie znaleźć. Chodź, Harry.
I tyle. A miałam mu tak wiele do opowiedzenie, tak wiele do powiedzenia… Trzeba było się zadowolić tą krótką rozmową oraz odłożeniem rozmowy na kiedy indziej.
Musiałam złapać w końcu Ginny. Liczyłam na to, że wyznanie wszystkiego rudej jakoś mnie oczyści. Wygadanie się przyjaciółce zawsze działało zbawiennie, zwłaszcza kiedy sytuacja z Rogerem i Teodorem była taka dziwna.
Jeśli chodziło o tego pierwszego, absolutnie musiałam z nim porozmawiać. Jeszcze nie teraz, ale to stanowiło rzecz priorytetową. W związku ze Ślizgonem sprawa była prosta. Powolne, łagodne, ale za to skuteczne odsuwanie się od niego. Odseparowanie to jedyny sposób, bym nie przywiązała się do niego aż za bardzo.
Bałam się tego. Bałam się Teodora i co może mnie spotkać, jeśli w końcu się nie opanuję albo chociaż nie zacznę traktować go jak dobrego kolegę.
W głębi serca wiedziałam jednak, że to drugie jest kompletnie niewykonalne.
Nogi zaniosły mnie na szóste piętro przed ścianę prowadzącą do umarłych. Wiedziałam, że tam odnajdę spokój i nie będę musiała znosić niczyjej obecności.
Dlatego już parę minut później pchnęłam drewniane drzwi i weszłam do ciemnego pomieszczenia, które od razu rozświetliłam jednym zaklęciem. Nic się nie zmieniło. Katharsis leżało tam gdzie zawsze, tablica stała pod ścianą jak zwykle, a papiery wciąż walały się po całym biurku. Do tej pory nie przeglądnęłam ich dokładnie, tak by zrozumieć, o co chodziło ze zbrodniami Cryte’a, kimkolwiek on był. Dziennik też nadal pozostawał dla mnie tajemnicą. Po prostu nie potrafiłam znaleźć czasu na szczegółowe przeszukanie umarłych.
Moim pierwszym odruchem było skierowanie się w stronę biurka, jednak w połowie drogi zmieniłam zdanie i stanęłam przed pulpitem, na którym leżała gruba, obita purpurową skórą z połyskującym, złotym tytułem na okładce.
Czyż nie tego właśnie potrzebowałam? Uwolnienia od tłumionych emocji, tego całego bałaganu w umyśle? Oczyszczenia?
Dzięki Katharsis, a właściwie dzięki rozmowom z Teodorem, które prowadziliśmy na podstawie pytań z końca każdego rozdziału, lepiej rozumiałam siebie. Rozumiałam motywy, które kierowały mną w danych momentach mojego życia, rozumiałam swój charakter, osobowość, zaczynałam mieć inne spojrzenie na niektóre kwestie. Poza tym poznawałam również Notta, z czego bardzo się cieszyłam, bo przestawał on być aż taką zagadką, jaką był na początku naszej znajomości.
Otworzyłam książkę gdzieś na początku i przekartkowałam, trafiając na ostatnią stronę drugiego rozdziału. Wcześniej wraz z Teodorem nie mogliśmy przejść dalej, tak jak zawsze, ale teraz gdy przewróciłam kartkę, moim oczom ukazał się pogrubiony, otoczony motywem roślinnym tytuł.

Rozdział trzeci,
czyli w każde cierpienie
wpisana jest obietnica wyzwolenia

Tworzę tę książkę głównie z myślą o przekazaniu tajemnicy katharsis, ale ciężko jest mi nie zamieszczać w niej czegoś związanego z moim życiem. To trochę autobiografia, bo nie potrafię powstrzymać się przed przelewaniem coraz więcej siebie na kolejne karty Właściwie czuję się, jakbym po prostu pisał wiele listów – każdy rozdział jest następnym, w którym chcę, byś poznał swoją osobowość, być zgłębił tajniki własnego umysłu i serca.
Chcę, byś nawet po zakończeniu lektury wciąż rozmyślał.
Zwróciłeś zapewne uwagę na tytuł tego rozdziału. Wyzwolenie od cierpienia. Chwilami stanowi to coś… niewykonalnego, prawda? Innym razem uwolnienie jest niemal dziecinnie proste. Czasem możesz wygrać z bólem, jednak dopiero po pokonaniu wielu przeszkód.
Życie nie zawsze sprawia, że na twarzy widnieje uśmiech.
Tak było też w moim przypadku.
Miałem zajęcie, pracowałem w sklepie mojego brata. Otrzymywałem raczej niezbyt duże wynagrodzenie, ale co się dziwić – pomocnik sprzedawcy w warzywniaku nie zarabiał dużo. Lepsze to niż nic, zawsze dostawałem swoją część dochodów, miałem stałe godziny pracy, w dodatku z własną rodziną, jedyną, która mi została – ciut starszym bratem. Nasi rodzice zmarli, kiedy byliśmy siedemnastolatkami. Dementorzy, jeszcze nieoswojeni przez czarodziejów, dopadli ich, gdy wracali do domu od znajomych. Oboje kochali las, tam też się poznali, więc szli przez niewielki bór znajdujący się niedaleko naszego miejsca zamieszkania.
Wtedy oni utracili dusze, a my bliskich, wszelkie perspektywy i nadzieję.
Razem z bratem ledwo ukończyliśmy szkołę, prawie nie było nas stać na dalsze studiowanie magii. Często myśleliśmy o rzuceniu jej, ale zawsze pozostawał strach przed złamaniem różdżek. Dlatego zostaliśmy, wciąż z rosnącą obawą obserwując malejący stosik złota w banku.
Choć mieszkanie odziedziczyliśmy po rodzicach, utrzymanie kosztowało, zwłaszcza jeśli nie ma się innych krewnych. Zastanawialiśmy się nad opuszczeniem kraju, Anglia, Francja, cokolwiek! Jednak powstrzymywałem to. Wolałem zostać w ojczyźnie.
Dzięki tej decyzji poznałem jedną z najważniejszych osób w moim życiu.
Na szczęście mój brat od kilku miesięcy pracował już w tym sklepie, u miłego, starszego pana, który bardzo go lubił. Ja przez długi czas nie mogłem sobie niczego znaleźć. Chodziłem po ulicach i żebrałem, a dzięki wspólnym pieniądzom nie chodziliśmy głodni, a przynajmniej nie codziennie. Żyliśmy skromnie, cicho.
Po pół roku starszy pan również pożegnał się z tym światem, tuż przed śmiercią sklep przekazując mojemu bratu. Szybko znalazłem tam dla siebie miejsce, dzięki czemu nasz status życia nieco się polepszył.
Przez warzywniak zawsze przewijało się sporo ludzi. Kobiety i mężczyźni w różnym wieku, dzieci, ciągle coś się działo. Uwielbiałem poznawać nowych ludzi. Tak też rozpoczęła się moja znajomość z Nią.
Była niezwykła. O anielskiej urodzie, delikatna, krucha jak ze szkła. Porównywałem Ją do stojącej na drewnianej komodzie w jadalni kryształowej lilii, która była w naszej rodzinie od dawna. W krótkim czasie połączyło nas uczucie, a później związek małżeński. Wprowadziła się do mieszkania, które dzieliłem z bratem – własne miała jedynie na pewien okres, wcale nie planowała zostać w mieście na dłużej. Brat był wniebowzięty. Moja Lilia umiała świetnie gotować, zdobyła dobrą pracę u jedynej szwaczki w okolicy, w dodatku wystarczał jeden uśmiech, by świat stał się weselszy. Nie mogliśmy też nie wziąć pod uwagę jej całkiem sporych umiejętności magicznych – ruch różdżką i naczynia zmyte, kolejny, by wygładzić moją koszulę, następny, a zasuwka w drzwiach stała się mocniejsza.
Znowu się układało. Znowu żyłem, Ona pomogła mi otrząsnąć się po śmierci rodziców, mimo że jej zmarli kilka lat wcześniej, znowu oddychałem pełną piersią, wychodząc na zewnątrz, trzymając Ją za rękę, znowu wszystko zdawało się dążyć ku czemuś.
Nie miałem pojęcia ku czemu, ale to się nie liczyło. Ważna była ona, moja Lilia, brat, który zdawał się również wreszcie odzyskiwać siły, liczyliśmy się tylko my troje.
I wtedy rozpętała się wojna. Nie, nie nasza.
Ta w mugolskim świecie.
II wojna światowa, tak ona się nazywała. Krwawa, brutalna. Myśleliśmy, że nas to ominie, byliśmy zbyt próżni, więc zignorowaliśmy zagrożenie. W naszym mieście panował porządek jak zawsze.
Do czasu. Wróg wkroczył na ulice, rozwierając szpony, by pochwycić kolejne istnienia. Panika, płacz, strzały dudniące w uszach. Broń palna, czyli maszyny z piekieł, zdające się wyrządzać więcej szkód niż różdżki.
Przeraziło mnie to, jak działał mechanizm postępowania tych ludzi. Jeden człowiek, za którym stało mnóstwo osób, gotowych oddać życie za „słuszną sprawę”. Wystarczył JEDEN CZŁOWIEK.
Ta myśl należała do tych najstraszniejszych, które mnie wtedy nawiedziły.
Uciekaliśmy. Szybko, tracąc oddech, walcząc o przetrwanie. I nagle odcięto nas, otoczono ze wszystkich stron. Nim zdążyliśmy cokolwiek zrobić, mojego brata zranił jeden z diabłów w brzuch, inni powalili mnie na ziemię własnymi ciałami, a kolejny chwycił Lilię, odciągając ją od nas.
Krzyczeliśmy. Mój brat z bólu, ja z wściekłości, Ona z rozpaczy. Wyśmiali nas, złamali różdżki, nazywając je bezwartościowymi patyczkami. Jedynie ta Lilii pozostała nietknięta, Lilia przezornie schowała ją pod warstwami ubrań, więc jej nie znaleźli.
Później wszystko działo się zbyt wszystko. Rozdzielili mnie od żony, związali Ją, a potem zniknęła mi z oczu, choć jeszcze długo słyszałem jej wrzaski. Mnie za to pobili, skopali, pozwolili, bym patrzył na śmierć brata, po czym również zabrali i gdzieś wywieźli.
Przez trzy lata przechodziłem horror, jakiego nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić, prócz tych, którzy również jakimś cudem wyszli z opresji. Dopiero po tak długim czasie w ciemności pojawił się promień światła – znalazła mnie Ona. Przyszyła niesamowicie piękna, z tą siłą w oczach i choć już od dawna chciałem umrzeć, Ona znowu podarowała mi życie. Całkiem nowe. W zupełnie innym, bezpiecznym miejscu.
Ale wcale nie było lepiej.
Po wszystkim, co zobaczyłem, co przeżyłem, dochodziłem do siebie przez dziesięć lat. W międzyczasie wojna zdążyła się skończyć, my powróciliśmy do naszego miasta, a właściwie tego, co z niego zostało.
Zrównano je z ziemią, spalono, zburzono, zniszczono. Dokładnie tak jak mnie.
Czasami zdawało mi się, że zwariowałem, lecz Ona nie pozwalała tym myślom wdzierać się do mojego umysłu na zbyt długo. Usilnie powtarzała: „Jeszcze nie przekroczyłeś tej granicy. Wróć do mnie.” Ale ja nie potrafiłem. Często chciałem umrzeć, bo zdawałem sobie sprawę ze swojego stanu – byłem ciężarem. Karciła mnie cicho, że nie powinienem tak mówić, ale ja powtarzałem to prawie codziennie. Pragnąłem w końcu uciec, jednak coś mnie zatrzymywało przy Niej. Jeden jedyny raz okazała odrobinę słabości, wtedy, kiedy powiedziała: „Nie poradzę sobie bez ciebie”. Nie uwierzyłem jej, ale nie potrafiłem patrzeć na smutek malujący się na delikatnej twarzyczce.
Bardzo, bardzo powoli wracaliśmy do rutyny. Lilia starała się mi pomóc, ale ja nadal nie potrafiłem współpracować. Dla świata i dla siebie byłem już martwy, jednak Ona… Ona wciąż widziała nadzieję. Wciąż przy mnie trwała. Nie rozumiałem, co takiego sprawiało, że jeszcze się nie poddała. Ona była niezwykle silna, choć nadal wydawała się zbyt krucha, bym nawet odważył się ją na nowo dotknąć.
Po tych dziesięciu latach już wiedziałem, że sami sobie nie poradzimy z moimi urazami. Choć już dopuszczałem Ją do siebie, to nadal nie tak jak wcześniej. Nie umiałem na nowo przyzwyczaić się do Jej obecności, choć bardzo próbowałem.
A po następnych pięciu latach otrzymałem Wyzwolenie, jednak przyszło zapłacić za nie najwyższą cenę.
Pomyśl o tym, co Cię przytłacza. Pomyśl o bólu, którego doświadczasz, i o uldze, która powinna przyjść, ale nadal wywija Ci się spomiędzy palców.
Pomyśl, czy dostrzegasz ten promyk nadziei w mroku.

Drżącymi rękami zamknęłam księgę. Nawet nie chciałam przejść dalej. Wystarczyło mi to, co przeczytałam.
Pozwalając łzom swobodnie płynąc po mojej twarzy, osunęłam się na lodowatą podłogę. Chwilę patrzyłam w jeden punkt, a później zaczęłam cicho łkać. Objęłam kolana ramionami, kiwając się delikatnie w przód i w tył.
 Nie chodziło o historię autora Katharsis, a przynajmniej nie o nią samą w sobie. Wstrząsają i bolesna, wywołała u mnie myśli, które choć wcześniej często napotykałam, to na pewno nie uderzały w moją świadomość z taką mocą.
Myślałam o wojnie. O tym, że w naszym świecie również pojawił się jeden człowiek, ciągnący za sobą setki tysięcy ludzi, by zdobyć potęgę. Myślałam o ludziach, którzy zginęli w pierwszej wojnie, o rodzicach Harry’ego, którzy oddali za syna życie, o rodzicach Neville’a, którzy przekroczyli tę cienką granicę, o Cedriku zamordowanym przez samego Voldemorta, choć był niewinny, o Syriuszu, którego zabiła jego własna kuzynka w imię swego ukochanego pana, myślałam o tych angażujących się w obecną sytuację. Oni wszyscy umarli w imię „słusznej sprawy”, bo tak chciał on, potężny i nadal niepokonany.
Myślałam o ludziach angażujących się w obecną sytuację, myślałam o Ivy, bo ona też musiała mieć jakieś powody, myślałam o przeznaczeniu wielkiego Wybrańca, który tak naprawdę wciąż był jedynie szesnastoletnim chłopakiem, myślałam o tych, którzy wiedzą, że ich przeznaczeniem jest zginąć, myślałam o własnej przeszłości oraz przyszłości, o tym, że ja też kiedyś zginę, walcząc za bliskich, walcząc za wolność od Voldemorta i jego popleczników, walcząc za Harry’ego, bo tylko on mógł nas ochronić, myślałam o nas wszystkich, bo my wszyscy mieliśmy świadomość tego, że możemy nie przetrwać tej wojny, bo my wszyscy doznawaliśmy jakiegoś bólu, bo nas wszystkich przytłaczała rzeczywistość, bo my wszyscy wciąż nie otrzymaliśmy ulgi, która zdawała się być zbyt ulotna, by ją pochwycić, która zdawała się być krucha, zupełnie niczym kryształowa lilia.
Bo może żadne z nas nie dostrzegało tego promyka nadziei, z trudem przebijającego się przez mrok wojny.
_______________
Przez miesiąc nie potrafiłam zmusić się do pisania. Miałam przesyt Hermiony, nie umiałam siąść i po prostu zacząć stukać palcami w klawiaturę. Całkowity brak chęci oraz jakiejkolwiek mobilizacji. Motywowało mnie jedynie to, że wreszcie opuścimy tę głupią Francję i będę mogła zająć się czymś nieco przyjemniejszym, to znaczy zbliżającymi się świętami.
Niedawno skończyłam genialną trylogię „Igrzysk Śmierci”, które pożyczyła mi Niekonkretna. Jestem zachwycona tak samo jak nieśmiertelnym HP, o ile nie bardziej. Niesamowicie wciągające, nieprzewidywalne, wywołujące chwilami uśmiech, kiedy indziej strach, często wyciskające łzy. Gorąco polecam, bo gdy skończyłam ostatnią książkę, przez kilka godzin nie mogłam się opanować i ciągle ryczałam, że to koniec, że losy bohaterów potoczyły się tak a nie inaczej, że… Ech, czytajcie ;__:
Na koniec pragnę Was serdecznie zaprosić w dwa miejsca. Kto jeszcze nie kliknął „Lubię to!”, niech wejdzie na fanpage’a JJW na Facebooku. Tam najczęściej piszę co i jak z rozdziałami, jak idą prace, no a przede wszystkim to całkiem niezły sposób informowania. Nie musicie przynajmniej zasypywać mnie pytaniami na Wywiaderze, ekhem. Po drugie, jeśli ktoś z Was jest spragniony mojej twórczości, niech zajrzy na Rozdartą Duszę, mojego drugiego bloga, na którym niedawno pojawił się rozdział trzeci. Nieco inna, owiana grozą historia sławnego Wybrańca, ciągle zadającego sobie pytanie: kto to, do cholery, Człowiek Bez Twarzy? I co ma z tym wspólnego nowa-stara uczennica Shadow? Także no, wchodźcie, lajkujcie, czytajcie, komentujcie, a Bozia niech Wam w dzieciach wynagrodzi.
Kaboom!

Empatia

11 komentarzy:

  1. Niekonkretna również kocha Cię bardziej niż potrafi to wyrazić, a tymczasem pada na pyszczek, więc przeczyta i właściwie się odniesie jutro <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział bardzo mi się podoba... Teodor <3 Nie ukrywam, że jego postać jest moją ulubioną... xD" Roger... hmm... fragment jakby z jego perspektywy bardzo mi się podobał, to było takie.. prawdziwe.
    Nic dodać, nic ująć tak naprawdę ^^
    Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział xD
    Pozdrawiam ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiedziałam, że warto było poczekać na ten kolejny rozdział. I chociaż na samym początku niczego nowego nie wniósł to później coś drgnęło i ruszyło do przodu. Hermiona nareszcie zaczęła coś rozumieć w związku ze swoimi uczuciami skierowanymi do Teodora, dochodziła do tego małymi krokami, ale to zawsze coś.
    A Teodor... Jezu, ten facet doprowadza do szału. Zamiast nacisnąć na rozmowę z Hermioną on nadal unika wypowiedzenia tego, co chciał powiedzieć w tym pokoju. A ja nadal czekam, aż pojawi się to "coś". Ale dlaczego jest taki przykry? Jak nic przełożyć przez kolano.
    "Katharsis" to pozycja tajemnicza, która nie tylko dostarcza opowieści o życiu autora, ale jednocześnie jak sama napisałaś, pozwala na zrozumienie własnych uczuć. No, nie moich , bo niestety nie jestem bohaterką twojego opowiadania, ale Hermiona nareszcie przestaje być zagubioną kobietą.
    I co się dzieje z Ginny?

    Ściskam, Donna.

    OdpowiedzUsuń
  4. directionerka1126 kwietnia 2013 12:30

    Rozdział bardzo mi się podobał nawet fragment z perspektywy Rogera . Czekam na nowy rozdział i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. "Później wszystko działo się zbyt wszystko" - chyba chciałaś napisać szybko. I chyba napisałaś "zmierzał" zamiast zmieszał. Tak, to wszystko jest w porządku. Jestem zachwycona, bo rozdział ma przede wszystkim odpowiednią długość i niezwykle mnie zainteresował. Początek był piękny, aż szkoda, że to tylko sen, ale w końcu musiał nim być, na tym etapie ich relacji, chyba nie byłoby innej opcji. Dodałaś też fragment z perspektywy Rogera, jako absolutna fanka Notta, mam gdzieś jego uczucia, ale to tylko dlatego, że jestem zaślepiona i bezduszna, bo przecież wszystko ładnie opisałaś. Emocje pięknie Ci wychodzą i można się wiele od Ciebie nauczyć. Co do Ivy mam mieszane uczucia, z jednej strony jestem zła, bo jest taka fałszywa, ale biorę pod uwagę, że ją lubisz, poza tym w bonusie były różne wzmianki, przez które się domyślam, że jednak będzie tą dobrą. Nie mogę się doczekać kolejnego starcia Teodora i Granger, jestem ciekawa, jak potoczy się ich relacja, skoro Hermiona postanowiła go ignorować, a on chcę wiedzieć dlaczego. Pozdrawiam i chylę czoła przed Twą literacką wielkością. :)
    [corka-glizdogona]

    OdpowiedzUsuń
  6. Voldemort w sombrero mnie zniszczył i teraz nie mogę skomentować poprawnie rozdziału, wybacz, hahahahahahahahahahahahahahahaha!!! :D :D :D A tak poważnie: będzie mi brakowało Francji, właściwie to już za nią tęsknię. Wydawało mi się, że byli tam dłużej niż 6 dni, tak dokładnie wszystko opisywałaś, serio. :)

    Pozdrawiam,
    [gilderoy-lockhart]

    OdpowiedzUsuń
  7. W końcu się doczekałam rozdziału, no! Głupia Hermiona ignoruje Teosia! No jak ona może?! :D
    Ron z Lavender... Chryste Panie.
    No i ten tekst z Kathars... Boski.
    Wszystko idealne, no.:D
    Więc czekam na kolejny. :>

    OdpowiedzUsuń
  8. Końcówka niesamowita, aż drżałam, jak ją czytałam... zapomniałam na serio, o czym czytałam wcześniej, o tych wszystkich nastoletnich problemach, choć przecież nadal istotnych, bo częsciowo przecież dotyczących tej wojny...l zapomniałam i myślałam o tym, że to takie okrutne, że jeden człowiek potrafi tak podporządkować sobie innych. niesamowicie barwnie i plastycznie to opisałaś... Nie wiem, ddalczego nie wydałaś jeszce książki. Mam nadzieję, że piszesz coś autorskiego?

    OdpowiedzUsuń
  9. Bardzo smutna historia tego gościa, ciekawie to rozgrałaś, druga wojna światowa.. tego się nie spodziewałam szczerze mówiąc. Fajnie, że czytając to, nie dajesz tylko do myślenia Hermionie ale też czytelnikom. Bardzo, bardzo fajnie. Rozdział tak trochę, oddzielający Francję i zaczynający Hogwart.. sadzę, że rozkręci się wszystko za niedługo. Jestem bardzo ciekawa, o co chodzi z Ivy.. no intryguje mnie ta dziewczyna pf.. Co do Rona i Lavender to -hahaha xD Miałam nadzieję, że po tej rozmowie Teosia i Hermiony coś tam się zmieni między nimi.. że coś tam.. coś tam. A ta chce się od niego oddalić, no głupia noo. Niech oni w końcu będą razem.. tak, tak wiem do tego bardzo daleko..
    Dobra już nie bredzę XD
    Dziękuję, za cudny rozdział, a szczególnie za Katharsis, bardzo mi się podobał i dał do myślenia. <3

    Pozdrawiam Cię Miś <3 I czekam na następny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Przeczytałam już w sobotę, a jestem dopiero teraz, Chryste. Dlaczego miałam wrażenie, że już skomentowałam ten rozdział?
    Wciąż jestem głodna relacji Teodor&Hermiona, niby była tutaj rozmowa, ale jakoś tak... nie wiem, może to Ivy mnie wkurzyła xDD Jak to niejednostronna? Czasem ogl. zastanawiam się, czy ta baba naprawdę nie widzi, że Hermiona coś do niego czuje, czy tylko pali głupa. W końcu ma powiązanie ze śmierciożercami (btw. Hermiona wie? I się tym tak nie przejęła? o.O), więc obstawiam za tym drugim.
    Katharsis rzeczywiście bardzo poruszające, cieszę się, że wraz z powrotem do Hogwartu powróciłaś i do tego wątku. Co prawda będzie mi trochę brakować Francji, ale sądzę, że wybrałaś najodpowiedniejszy moment, bo rzeczywiście, po pewnym czasie zaczęłoby się to nudzić.
    Czekam ze zniecierpliwieniem na rozdział 26, który, mam nadzieję, skomentuję trochę wcześniej ;__;
    Pozdrawiam serdecznie!
    [kolysanka-dla-nieznajomej]

    OdpowiedzUsuń

Za spam gryzę.

Obserwatorzy

Informacje

Belka: Empatia
Treść: Empatia
Szablon: Empatia; kredyty: emmawatsonfan.net, scatterflee.deviantart.com, breatherain.blogspot.com
Favikonka: by-elfaba.blogspot.com
Słowa na szablonie: Red - 'Lost'
Zabrania się kopiowania czegokolwiek. Inaczej poucinam rączki.