02 maja 2013

Rozdział 27. Milczenie jest życiem

Czyli co według ciebie ma na sumieniu Ministerstwo?
Wzrok Teodora był przeszywający, powaga mieszała się w nim z powątpiewaniem. Wiedziałam, że chłopak niespecjalnie mi uwierzył, kiedy po wtorkowej obronie przed czarną magią, naszej ostatniej lekcji, poszliśmy od razu do umarłych, a ja powiedziałam o niekoniecznie czystych działaniach magicznych władz w Anglii.
Wypuściłam z trudem powietrze z płuc. Wspinaliśmy się już po stopniach wiodących do ocalałej sali. Wcześniej, w dostępnej dla wszystkich części zamku, nie chcieliśmy rozmawiać o umarłych, ale teraz mieliśmy do tego idealne warunki.
I tak się stresowałam. Bałam się, że to, co od dawna cisnęło mi się na usta, nawet poparte dowodami, zostanie przez Ślizgona odebrane jako całkowite wariactwo.
– Uciszanie ludzi – stwierdziłam po chwili namysłu. – Tak bym to ujęła. Zresztą pokażę ci te notatki, tam masz wszystkie informacje… Że też wcześniej nie przeczytaliśmy tego od deski do deski!
Teodor uniósł brwi na widok wcześniej wyczarowanej przeze mnie kanapy. Posłał mi zdziwione spojrzenie, a ja machnęłam lekceważąco ręką.
– Nieważne. U-mar-li. Tym się zajmijmy.
Chłopak rozłożył się na sofie, uprzednio rzuciwszy swoją torbę gdzieś na ławki. Ja w tym czasie odłożyłam własne rzeczy i wzięłam się za wyjmowanie z biurka materiałów. Po ich lekturze odczuwałam irracjonalny strach, że ktoś może się do nich dostać, więc zostawiałam wszystko tak jak zastałam – jakby ta sala niczego nie ukrywała.
Podałam pergaminy Teodorowi, a sama zajęłam miejsce obok niego. No i zaczęłam.
Choć ciężko było pokazywać wszystko brunetowi, opowiadać, omawiać, dodając swoje uwagi, to po kilku minutach monologu w miarę się rozluźniłam. Ślizgon nie przerywał mi i gdyby nie reakcje wyraźnie rysujące się na jego twarzy, mogłabym pomyśleć, że wcale mnie nie słucha.
– Cryte pracował w Ministerstwie, musiał być całkiem wysoko postawiony, skoro miał spore grono ludzi pod sobą…
– Po upadku Voldemorta – czy ty się boisz? – dostał bzika na jego punkcie. Według autora, i mnie zresztą też, oszalał. W jakimś stopniu…
– Zlecał morderstwa, które wykonywano z zimną krwią. Ojciec autora też brał w tym udział, choć on uczestniczył raczej w „papierkowej robocie” – określał kto, kiedy i gdzie. Stąd ta dokumentacja…
– Zabójstwa, nagłe, niewyjaśnione do tej pory zniknięcia, podpalenia domów…
– Niektórzy wiedzieli za dużo, więc ich również uciszano
– Wiesz po co to robił? W imię oczyszczenia świata z brudu, z Voldemorta oraz jego popleczników. Wyszukiwał ludzi, którzy za czasów szkoły mieli z nim zbyt dużo wspólnego, a potem uciszał…
– Najgorsze jest to, że planował wszystko tak, by nikt o niczym nie wiedział. Niestety, znalazły się osoby, które po jakimś czasie się wyłamały. Jedna trzeci zamordowanych to właśnie oni…
– I wiesz, Teodorze – zakończyłam łamiącym się głosem, patrząc chłopakowi prosto w oczy – rzeczywiście pozostało to nieujawnione. Autor dziennika był ostatnią osobą, która o tym wiedziała. Teraz to my.
Zamilkłam, przełykając z trudem ślinę. Wcale nie tak łatwo było przedstawić Teodorowi całą sytuację jasno i przejrzyście, pokazując każdy dokument potwierdzający moje słowa. Przez kilkanaście minut, kiedy tłumaczyłam wszystko Ślizgonowi, on sam siedział spokojnie, zamyślony oraz milczący. Marszcząc brwi, przypatrywał się każdemu pergaminowi, który mu podawałam. Szczególną uwagę skupiał na podpisach poszczególnych osób, a zwłaszcza na pieczęci Ministerstwa.
Musiał mi uwierzyć. Nie miał wyboru, to wszystko mówiło samo za siebie.
Dlatego zdziwiłam się, kiedy Teodor odchrząknął i rzucił cicho, nie patrząc na mnie:
– Nie jestem pewny co do wiarygodności tych papierów.
Zamrugałam szybko.
– Chyba nie mówisz poważnie – wydusiłam. Chwyciłam w dłoń jeden z ważniejszych dokumentów i przeczytałam na głos: – Szanowny Panie Cryte. Misja wykonana. Rodzina Mautet wyeliminowana. Cała trójka, tak jak Pan kazał. A podpisy, pieczątki Ministerstwa? Niewystarczający dowód?
– Pieczątki Ministerstwa? – powtórzył Teodor z zaintrygowaniem. – Czyli całe Ministerstwo pozwalało na te zbrodnie? Coś mi się nie wydaje…
Pokręciłam ponuro głową. Otworzyłam dziennik mniej więcej po środku i znalazłam odpowiednią stronę. Bez słowa podałam notatnik Ślizgonowi.

26 lutego 1983, Hogwart, Sala Oczyszczenia

22:03
Nie potrafię się opanować. Jest mi niedobrze i czuję taką wściekłość, że zaraz chyba pójdę do Cryte’a i zabiję go gołymi rękami.
NIKT z Ministerstwa o tym nie wie, do cholery. Tylko wydział Departamentu Przestrzegania Prawa, w którym pracuje Cryte i mój ojciec. Ta cała Bagnold albo olewa wyraźne sygnały, że działo się coś niedobrego, albo oni ją jakimś cudem zmusili do milczenia.
A zawsze uważałem panią minister za niemal niezłomną.

Chłopak zamknął książeczkę i wbił wzrok w punkt na posadzce. Zapadło milczenie, przerywane jedynie niespokojnym oddechem bruneta. Spojrzałam na niego niepewnie, a po wyrazie jego twarzy, ściągniętych brwiach oraz zaciśniętych ustach, już byłam pewna.
Uwierzył.
– Co z tym zrobimy? – spytałam cicho, choć niezbyt oczekiwałam odpowiedzi.
Teodor jednak westchnął i skierował na mnie wzrok.
– Wiemy coś o Crycie?
Pokręciłam przecząco głową.
– Odkąd tylko przeczytałam to nazwisko, byłam pewna, że skądś je kojarzę. Musiałam kiedyś o nim słyszeć, skoro pracował w Ministerstwie… albo nadal pracuje. Nic więcej nie wiemy. Muszę poszperać w gazetach z tamtego okresu, ale to jak szukanie igły w stogu siana.
Czarnowłosy nie od razu odpowiedział.
– Najpierw dowiemy się czegoś o Crycie – oświadczył po chwili zastanowienia – a potem pomyślimy. To dość… delikatna sprawa, by od razu się na nią rzucać.
Nie byłam pewna co do określenia użytego przez Teodora, ale kiwnęłam potakująco głową. W milczeniu zebrałam wszystkie pergaminy, układając je w niewielki stosik.
– Granger – rzucił podejrzliwie chłopak. Bez pośpiechu uniosłam głowę, napotykając badawcze spojrzenie szarych oczu. – Chyba nie zamierzasz roztrząsać tej sprawy.
Zacisnęłam usta.
Nawet on nie mógł dowiedzieć się o planach powoli tworzących się w mojej głowie.
– Nie – odparłam powoli. Schludna kupka notatek spoczywała już na moich kolanach. Na jej szczycie leżał dziennik. – Chcę się dowiedzieć, co dzieje się teraz z tym całym Cryte’em i jak to się stało, że nikt do tej pory nie mówił o dwustu osobach, które nagle po prostu wyparowały. Pomijając samą kwestię zatajenia tego wszystkiego.
Z trudem wytrzymałam palący wzrok Teodora. W końcu chłopak przekrzywił głowę i stwierdził:
– Ty naprawdę nie umiesz kłamać.
Prychnęłam.
– Och, przestań już. Naprawdę nie chcę się w to mieszać, zresztą już wiesz, co z autorem dziennika zrobił Cryte. Wprawdzie on sam ściągnął go na siebie, wysyłając mu listy ociekające kpiną, bo coś wiedział, ale… Nie, nie bawmy się w to.
Tylko na razie, ponieważ wiem, że mogę wiele zmienić, jednak tego Teodor z moich ust nie usłyszał.

***

Następnego dnia w drodze na śniadanie wyjątkowo towarzyszył nam – mnie i Harry’emu – Ron. Z zażenowaniem wytłumaczył, że wolał ulotnić się z pokoju wspólnego, bo Lavender robiła Parvati awanturę o szminkę, co my z okularnikiem taktownie przemilczeliśmy.
Miałam niesamowitą ochotę opowiedzieć chłopakom o umarłych, skoro obu miałam przy sobie. Wciąż jednak słyszałam w głowie napięty głos Teodora, słowa, które wypowiedział, kiedy zbliżaliśmy się do głównych schodów.

– Czy ty też czujesz taki… strach? Że w pewnym momencie…
– Granger, milcz.
– Co?
– Nie tutaj. Nie teraz. Od tej pory… nie możemy rozmawiać o umarłych tak swobodnie jak wcześniej. Jeśli dowie się za dużo osób, powtórzy się sytuacja sprzed trzynastu lat. Zginą niewinni, czyli też my, bo przez przypadek weszliśmy do ocalałej sali i z czystej ciekawości zaczęliśmy ją przeszukiwać. Jeżeli chcesz, żeby na niebie w końcu pojawiły się gwiazdy, to oboje musimy milczeć.

No, ten przypadek to też nie do końca prawda. W końcu zaprowadziła nas tam jakaś dziwna, świecąca kula i ona pomogła mi znaleźć klucz do biurka. To wszystko jej sprawka, czymkolwiek by ona nie była.
Przyjaźniłam się z Harrym oraz Ronem, praktycznie odkąd przekroczyłam próg bramy Hogwartu. Wprawdzie zdarzały się „słabsze” momenty, kiedy oddaliśmy się od siebie, jednak koniec końców zawsze wracaliśmy. Wspieraliśmy się.
Zasługiwali na prawdę.
A Ginny? To z nią spędziłam jedne z najlepszych chwil w moim życiu, to ona trwała przy mnie w momentach załamania, to ona potrafiła sprawić, że nawet w stanie największego smutku potrafiłam się uśmiechnąć.
Oni wszyscy, cała trójka, zdecydowanie powinna wszystkiego się dowiedzieć.
Musieli.
I właśnie wtedy, kiedy schodziliśmy po schodach do jadalni, a ja słyszałam radosne głosy chłopaków, na skórze prawej dłoni czułam co kilka chwil łagodne muśnięcia palców Harry’ego, zaś po lewej ramię Rona, lekko ocierające się o moje ramię, postanowiłam, że w końcu im powiem. Bez względu na zdanie Teodora na ten temat.
Zignorowałam też wciąż wciskający się do mojego umysłu głos, że przecież trzynaście lat temu wydarzyło się coś zupełnie podobnego.
Neil również zasługiwał na prawdę.
Z zamyślenia wyrwał mnie Harry, a właściwie delikatne szturchnięcie w ramię.
– Co? – mruknęłam niewyraźnie.
Okularnik bez słowa szarpnął głową, wskazując coś przed nami.
Akurat znajdowaliśmy się na szycie ostatniej partii schodów, pozostało kilkanaście stopni, byśmy znaleźli się w sali wejściowej. A tam, praktycznie na jej środku, stała Ivy.
Poczułam niemiły ucisk w żołądku, lecz nie dałam tego po sobie poznać.
Zaufanie do blondynki zniknęło niczym płomień zdmuchnięty gwałtownie przez wicher. Zaczęłam po prostu bać się przebywania w jej towarzystwie, nie wiedząc, co jeszcze może przyjść dziewczynie na myśl. Choć więcej nie rozmawiałam o niej ani z Ginny, ani z Harrym, którzy i tak wiedzieli, jak drażliwym tematem stała się dla mnie sprawa Krukonki, zaś Ron oraz Teodor nadal pozostawali w stanie nieświadomości, to w mojej głowie narodził się plan stopniowego odsuwania od siebie dziewczyny. Wbrew naleganiom przyjaciół do Dumbledore’a nie poszłam i nie miałam najmniejszego zamiaru tego robić. A jeśli moje podejrzenia były bezpodstawne, przez co jedynie wyszłabym na skończoną kretynkę, za to Ivy narobiłabym złej opinii? Nie, niemądre posunięcie.
Zresztą, ostatni tydzień przed świętami – gorący okres, jak go nazywaliśmy – był przepełniony wszystkim, czego brakowało nauczycielom przez ostatnie tygodnie. Mój, i w sumie nie tylko mój, wolny czas ograniczał się do czytania obowiązkowych lektur na poszczególne przedmioty. W ten sposób relacje z Ronem znowu nieco się zobojętniły, a on sam niczego nie wiedział nawet o Ivy.
Czasem zastanawiałam się, czy w mugolskiej szkole też miałabym takie urwanie głowy.
Zerknęłam pospiesznie na siedemnastolatkę. Wyglądała dość… mizernie. Stała ze splecionymi dłońmi, trochę przygarbiona, włosy opadały jej na twarz, jednak widziałam, że wzrok ma skierowany prosto w moją stronę. Wyraźnie na mnie czekała, ale nie mogłam powiedzieć, by było to czymś napawającym niezwykłym entuzjazmem.
Tak naprawdę jęknęłam w myślach, bo nie miałam już odwrotu. Cóż.
Z drugiej strony jakaś część mnie, która jeszcze czuła się związana z tą blondwłosą dziewczyną, została dotknięta przez gorący pręt niepokoju. Ivy wyglądała tak jakby była… załamana albo bliska załamania. Postawa, blada skóra, to żałosne spojrzenie…
Coś się stało.
Dlatego gdy już zbliżaliśmy się do siódmoklasistki, szepnęłam do chłopaków:
– Zaraz do was przyjdę.
Ron kiwnął głową, jednak Harry posłał mi spojrzenie wyraźnie mówiące: „Nie, zostaw ją i jej obrzydliwego Snape’a. Idziesz z nami.”
Zignorowałam je, odnotowując jednocześnie w myślach, że ostatnimi czasy wyjątkowo łatwo przychodzi mi olewanie wszelkich rad oraz rozkazów ze strony przyjaciół.
Ledwo zbliżyłam się do Ivy, ta rzuciła mi się na szyję z głośnym: „OCH, HERMIONO!”. Oszołomiona takich zachowaniem, objęłam ją, klepiąc lekko po plecach.
– Co się stało? – spytałam miękko.
Dziewczyna zaszlochała w odpowiedzi.
Tak, tak, płacz mi w świeżą szatę.
Oderwała się ode mnie, cała czerwona na twarzy i ze łzami błyszczącymi w oczu. Odgarnęła z buzi włosy, ujęła moje dłonie w swoje, po czym zaczęła mówić bardzo szybko, przerywając co chwilę na złapanie oddechu albo kolejne otarcie policzków, tak że niewiele dało się zrozumieć. Po dłuższej chwili udało mi się wyłuskać z całego monologu dwie rzeczy.
Teodor był okropnym dupkiem i Ivy już go nie lubiła (bardzo dobrze).
Ivy martwiła się o naszą przyjaźń, choć nie wiedziała, czy cokolwiek jeszcze z niej zostało, więc chciała ją odbudować (bardzo niedobrze).
Doświadczona sytuacją z Rogerem, wiedziałam, że powinnam być stanowcza, a jeśli nie stanowcza, to chociaż jasno pokazać swoje stanowisko.
Bo subtelnie mogłaby nie zrozumieć, ekhem.
– Ivy, zdaję sobie sprawę z tego, jak teraz jest z naszą przyjaźnią – zaczęłam, ostrożnie dobierając słowa – ale… hm… – pytające, pełne nadziei spojrzenie dużych, niebieskich oczu odbierało mi całą zdolność elokwencji, cholera jasna. – Wiesz, chyba muszę iść już do chłopaków, może pogadamy o tym kiedy indziej…
Och, nie to miałam powiedzieć!
Blondynka, jako że zdążyła już puścić moje dłonie, znów je ścisnęła.
– Spotkamy się dzisiaj po południu? – spytała niemal błagalnie. Miałam ochotę jęknąć z rozpaczy. – Muszę ci tyle opowiedzieć, tęskniłam za tobą, Roger zresztą też…
Zamrugałam szybko.
Ivy zachowywała się zupełnie inaczej niż normalnie, przez co zaczęłam się mocno niepokoić.
Uśmiechnęłam się lekko, również delikatnie ściskając jej ręce.
– Jeśli dam radę ze wszystkim, to się spotkamy. – Kłamca, kłamca. – Przepraszam za moje ostatnie zachowanie, za tę obojętność, ale po prostu trochę nie wyrabiam, a jeszcze Harry i Ron zawalają mnie swoimi pracami domowymi do sprawdzenia. – Zwalenie winy na przyjaciół, odważnie. – Wybacz, jednak tak jak mówię – za dużo mam na głowie. Pogadamy o tym, poświęcę ci tyle czasu, ile będziesz chciała, tylko… nie dzisiaj.
W odpowiedzi zostałam obdarzona promiennym uśmiechem oraz mocnym uściskiem, po czym Ivy pożegnała się wesoło i pognała schodami na górę.
Ja zaś weszłam do Wielkiej Sali z całkowicie beznadziejnym humorem.
Ciężko było mi dopuścić do siebie dwie rzeczy.
Po pierwsze, Ivy mogła wcale nie udawać przyjaźni, jak podejrzewałam i z czym już się pogodziłam. Może rzeczywiście jej zależało. Może się zaangażowała, a to wszystko robiła, bo Snape jej kazał.
Może.
A po drugie, czułam wstręt do samej siebie.
Bo znów kłamałam.
Bo znów uciekałam.

***

Gdy po południu szłam w stronę mojego stolika w bibliotece, po drodze natknęłam się na Teodora, siedzącego samotnie i piszącego jakieś wypracowanie. Po krótkim przywitaniu przysiadłam się do niego, po czym wyjęłam z torby podręczniki. Miałam zamiar pouczyć się na jutrzejszą transmutację, bo McGonagall szykowała dla nas coś mocnego, specjalnie przed Świętami.
Jednak Ślizgon na tyle skutecznie odrywał moją uwagę od książek, że już po chwili wzrok utkwiłam w pergaminie, na którym zawzięcie coś skrobał.
– O, tu, tu popraw – zwróciłam mu uwagę, wskazując błąd w pierwszym akapicie eseju. – Zapomniałeś przecinka, a tutaj masz powtórzenie…
– Granger.
Zacisnęłam usta i nieco się odsunęłam, spuszczając głowę.
– No tak, przepraszam.
Teodor wypuścił powoli powietrze z ust. Rzucił mi rozgniewane spojrzenie i powrócił do pisania.
Ja jednak nie dałam za wygraną.
– „…a skutki są nieprzewidywalne” – dokończyłam zdanie, nad którym chłopak zastanawiał się od dłuższej chwili.
I wtedy ręce mu opadły. Dosłownie, po wypuścił pióro, po czym oparł dłonie na blacie stolika. Fuknął z wściekłości, wbijając we mnie jeszcze bardziej zdenerwowane spojrzenie.
– Przyszłaś tutaj tylko po to, żeby mi przeszkadzać, czy masz może jakiś większy interes? – syknął cicho, jako że w pobliżu kręciła się pani Pince.
Popatrzyłam na niego z oburzeniem.
– Ani jedno, ani drugie – oświadczyłam z godnością. Napotykając jego znaczące spojrzenie, odchrząknęłam. – No dobra, może jednak to drugie.
Oczywiście, że miałam jakiś interes do Teodora. Nie odrywałabym go od eseju bez powodu, nie przesadzajmy.
Brunet przewrócił oczyma. Zakorkował swój kałamarz, zaczął zwijać pergamin.
– Więc? Czego chcesz, siło nieczysta?
– Ivy uważa cię za dupka – wypaliłam, choć wcale nie to miałam powiedzieć. Ta sprawa jednak nagle przyszła mi na myśl, zatem… – Nie wiem dlaczego, ale zachowywała się dzisiaj trochę nienormalnie, zupełnie jak nie ona. Coś ty jej zrobił? Dałeś zakaz zbliżania się do twojej osoby czy co?
Wybacz, Ivy, nie mogłam się powstrzymać.
Teodor parsknął śmiechem, lecz sekundę później się opanował, poważniejąc.
– Nieważne. I nie musisz wiedzieć, wierz mi – dodał szybko. – Wystarczy, że sam mam pewien uraz… No ale ponoć coś ode mnie chciałaś?
– Czekaj, przetwarzam jeszcze „pewien uraz”. O co chodzi?
Teodor westchnął ciężko.
– O nic – uciął krótko. – Więc?
Postanowiłam chwilowo zostawić ten temat i uderzyć w najmniej oczekiwanym przez chłopaka momencie. Tak, to dobry plan.
Złożyłam ręce razem, przybierając możliwie najbardziej zdecydowaną ora pewną siebie pozę, na jaką było mnie w tamtej chwili stać.
– Jak już ustaliliśmy, musimy dowiedzieć się, kim był Cryte, co prócz porażki Voldemorta działo się wtedy na świecie i tak dalej – oświadczyłam cicho, na co Ślizgon uniósł brew. – Gazety. Stare gazety z początku lat osiemdziesiątych. Wzmianki o zaginięciach, o działaniach Ministerstwa, cokolwiek, co mogłoby nam pomóc…
– I chcesz, żebym ci pomógł przeszukiwać archiwum – wtrącił beznamiętnie Teodor, chowając swoje rzeczy do torby.
Kiwnęłam głową.
– Jeśli nie sprawiłoby ci to wielkiego problemu. Sama nie dam rady, a we dwoje może uporamy się z tym do piątku.
Chłopak bez słowa wstał i zarzucił sobie torbę na ramię.
– No to idziemy, pani detektyw.

***

Hogwarckie archiwum było dużym, słabo oświetlonym pomieszczeniem, w którym stało mnóstwo szklanych gablot przepełnionych dokładnie oznaczonymi gazetami. Szybko znalazłam odpowiednią półkę z niewielkim napisem na jej szczycie.
1980-1985
Czyli akurat. Wraz z Teodorem natychmiast zabraliśmy się za potężny stos papierów. Nie czytaliśmy wszystkiego od deski do deski, jednak sprawdzaliśmy każdą gazetę wystarczająco dokładnie, by już po dwóch godzinach mieć całkiem dobry obraz tego, co działo się niedługo po upadku Czarnego Pana.
Usiedliśmy przy małym, drewnianym stoliku przy ścianie. Rozłożyłam na nim jedną z gazet i choć chciałam coś powiedzieć, to nic nie mogło przejść mi przez ściśnięte z emocji gardło.
– Więc… Bagnold też milczała – wymamrotał Teodor, wskazując głową artykuł na pierwszej stronie czasopisma. Widniało tam czarno-białe, ruszające się oczywiście, zdjęcie. Krótkowłosa kobieta w okularach stała na podeście na środku gmachu Ministerstwa, przemawiając do tłumu. Zewsząd błyskały flesze aparatów. Nad zdjęciem uwagę zwracał wielki nagłówek.

„Czarodzieje i czarownice mogą spać spokojnie!”

A pod nim:

Pani Minister wydała specjalne oświadczenie w związku z ostatnimi wydarzeniami niepokojącymi większość magicznego świata

– No, niekoniecznie milczała – sprostowałam ponuro. – Wydała oświadczenie, zatem pewnie jakoś udało im się ją przekonać, żeby udawała, że nic się nie dzieje. Może jej zagrozili?
Teodor wzruszył ramionami i oparł się o ścianę, wbijając wzrok w jakiś punkt przed sobą.
– Może. Wiemy jedynie tyle, że zdołali złamać nawet niezłomną Bagnold. To wszystko robi się coraz bardziej…
– …niebezpieczne – dokończyłam za niego. – Cryte zatkał usta Anglii. Jeden człowiek dla zaspokojenia swoich chorych obsesji mordował ludzi, bo jego rodzina zginęła przez popleczników Voldemorta. Nie rozumiem, jak ktoś mógł w ogóle za nim pójść…
Teodor zaśmiał się krótko, choć w tym śmiechu nie dosłyszałam ani nuty rozbawienia.
– Bardzo prosto. Czarny Pan za czasów swojej największej potęgi był okrutny, przez niego śmierć dosięgła mnóstwa ludzi. Wystarczyło, że Cryte znalazł wystarczająco pokrzywdzonych, owładniętych podobną obsesją i wystarczająco zdeterminowanych, by przekonać ich, że nawet te resztki popleczników Lorda są niebezpieczne. Po prostu… – zawahał się. Westchnął. – Po prostu miał szczęście.
Zamilkłam. Choć to, co mówił Teodor, było straszne, to jednak musiałam przyznać mu rację.
Cryte’em zawładnęła mania oczyszczania świata ze wszystkiego związanego z Voldemortem. Tylko teraz pytanie pozostawało, czy rzeczywiście miał problemy psychiczne, czy widział w tym jakiś głębszy sens.
Bo jeśli tak, to aż trudno mi było wyobrazić sobie, o co mogło chodzić.
Zacisnęłam mocniej wargi, czując nagły przypływ strachu. Spojrzałam na towarzyszącego mi chłopaka z pewnego rodzaju nadzieją, przecież on musiał wiedzieć, co powinniśmy zrobić! Musiał jakoś się w tym odnajdywać, skoro w mojej głowie rozpętała się zbyt wielka burza…
Brunet jednak siedział z ręką opartą o blat stolika i jakby nieobecnym wzrokiem wbitym w jakiś punkt na posadzce. Przygryzłam dolną wargę.
– Teodorze… – cichy pomruk wydostał się z jego gardła na znak, że słucha. Przez ten dźwięk po moich plecach przeszedł niekontrolowany dreszcz. – Co robimy? Nie możemy dłużej uciekać od odpowiedzi na to pytanie. Wiemy… wiemy już wszystko. Co robimy? – powtórzyłam trochę głośniej.
Nott przejechał dłonią po twarzy, po czym popatrzył na mnie z wyraźnym zmęczeniem.
– Nie wiem – przyznał bez ogródek. – Najzwyczajniej w świecie nie wiem. Fakt, to obrzydliwe, co robiło Ministerstwo, a właściwie sam Cryte, jednak nie widzę żadnego logicznego rozwiązania. Pójść z tym do kogoś? Wywlekać wszystko na wierzch? Żeby rozpętać wojnę z Ministerstwem? Nie, to zdecydowanie nie jest dobry pomysł. Odpuszczamy. Zachowujemy się tak, jakbyśmy o niczym nie wiedzieli.
Miałam ochotę wstać i zaprzeczyć. Miałam ochotę powiedzieć mu, że nie, nie będziemy zachowywać się jak gdyby nigdy nic. Miałam ochotę wyrwać się z tego ciemnego, cuchnącego kurzem archiwum i coś zmienić.
Ale nie odezwałam się słowem. Z trudem brałam kolejne oddechy, z trudem zachowywałam spokój. W końcu kiwnęłam przytakująco głową.
– Granger – rzucił niespodziewanie chłopak. Przyglądał mi się badawczo, z lekkim niepokojem. – W tym wypadku mowa jest śmiercią, rozumiesz?
A milczenie życiem.

***

– Ha! Wiedziałam, że to zaklęcie mi wyjdzie.
– Nie ciesz się tak, Granger, zostały ci jeszcze dwa do wypróbowania.
– Ugh, zawsze musisz zepsuć mi humor, Teodorze.
– Od tego tu jestem.

***

– Czy ty się ze mnie śmiejesz?!
– Skąd.
– Wiesz, Nott, naprawdę nie wiem, dlaczego cię jeszcze toleruję.
– Tylko tolerujesz?
– Sugerujesz coś?
– …
– Ekhem?
– Przeszkadzasz mi w pomijaniu milczeniem tego absolutnie bezsensownego pytania.

***

Mimo zatrważającej ilości prac domowych i egzaminów, piątek przyszedł zadziwiająco szybko. Już na śniadaniu dało się wyczuć atmosferę rozleniwienia oraz powszechnego rozluźnienia. Na pierwszej tamtego dnia lekcji, na zaklęciach z Puchonami, Flitwick dał nam wolną rękę, pozwalając ćwiczyć absolutnie wszystko, co nam się nasunęło na myśl. Zatem, skoro już miałam okazję do porozmawiania z Harrym i Ronem razem, poruszyliśmy wszystkie tematy, których wcześniej nie mogliśmy z racji związku rudzielca z Lavender. Zaczęłam naganą, bo okularnik wciąż korzystał z podręcznika Księcia Półkrwi, następnie delikatnie zauważyłam, że Brown trochę za bardzo zaczyna kierować życiem swojego, ekhem, chłopaka (oczywiście zostałam zignorowana), omówiliśmy sprawę Dracona i jego domniemanego śmierciożerstwa, a pod koniec lekcji rozmowa zeszła na temat wieczornego przyjęcia u Slughorne’a.
Gdybym nie spłonęła nagle rumieńcem, może Ron nie zorientowałby się, że coś jest nie tak. Ale ja niestety momentalnie zaczerwieniłam się po cebulki włosów, a kiedy piegowaty zupełnie nieświadomie spytał, z kim idę, Harry dostał niespodziewanego ataku kaszlu.
Potter wiedział. Nie przyjął tej nowiny zbyt pozytywnie, lecz kiedy nieco opowiedziałam mu o Teodorze, jego niechęć trochę zmalała.
Tylko trochę, bo wciąż go nie cierpiał.
Tak więc, kiedy Harry w końcu się uspokoił, a Ron ponowił swe pytanie, Hermiona Granger postanowiła wreszcie pokazać, jak bardzo była odważna. Dlatego nie okazując zestresowania, wzruszyłam ramionami i stwierdziłam lekko:
– Z Nottem.
Przy naszej ławce zapadła cisza. Harry wbijał wzrok w blat, za to Weasley prosto we mnie. Zamrugałam szybko, całkowicie  niewinnie.
– No co? – zdziwiłam się. – Myślałam, że mogę iść z kim chcę.
Och, po prostu nie mogłam się oprzeć.
Kilka sekund później zabrzmiał dzwonek obwieszczający koniec lekcji, na szczęście dla mnie, bo Ron robił się czerwony na twarzy, a jego pięści powoli się zaciskały. Jak najszybciej ewakuowałam się z klasy, obiecując sobie w duchu, że z przyjacielem rozprawię się później.
Z samym Teodorem spotkałam się dopiero na obronie przed czarną magią godzinę później. Ron, piorunując mnie wzrokiem, ostentacyjnie siadł z Harrym. Sam czarnowłosy posłał mi przepraszające spojrzenie, które skomentowałam wywróceniem oczu i uspokajającym uśmiechem.
No cóż, musiałam ponieść konsekwencje za zdradzenie przyjaźni.
Ugh, czułam się tak jakbym znów spotykała się z Wiktorem. Bratałam się z wrogiem!
Ów wróg niespodziewanie zjawił się obok mnie i pociągnął do wolnej ławki na tyłach sali. Nie żeby to jakoś mi przeszkadzało, tylko raczej przestraszyłam się, co pomyślą sobie inni.
Na transmutacji zrozumiałe, korepetycje i te sprawy, ale obrona? W dodatku ze SNAPE’EM?
Wiedziałam, że czeka mnie kłótnia z Ronem.
O ile on w ogóle planował się jeszcze do mnie odezwać.
Tak czy siak, kiedy nauczyciel szedł przez salę swym jak zwykle zamaszystym krokiem, Teodor nachylił się w moją stronę i szepnął:
– Pamiętasz o przyjęciu?
– Jak mogłabym zapomnieć? – zakpiłam, zerkając przelotnie na Snape’a. – Przypominasz mi o tym od tygodnia.
– Siódma, sala wejściowa.
I tak zakończyła się nasza rozmowa. Nie odezwaliśmy się do siebie przez całą lekcję, nie licząc ćwiczeń uroków w parach, choć tak czy siak używaliśmy ich niewerbalnie.
Teodora nie spotkałam już więcej aż do lunchu, na którym właściwie jedynie się z nim minęłam. Zaskoczyła mnie natomiast Ginny, zrównując się ze mną, kiedy schodziłam do Wielkiej Sali na posiłek. Widziałam, że jest czymś zatroskana, miała smutne, jakby ciemniejsze niż zwykle oczy, w dodatku wciąż szła ze spuszczoną głową.
– Coś się stało? – spytałam ze zmartwieniem.
W odpowiedzi jedynie zacisnęła wargi, w ogóle na mnie nie patrząc. Postanowiłam się nie narzucać. Jeśli chciałaby powiedzieć, zrobiłaby to, a ja nie chciałam się też zbytnio wtrącać w jej sprawy. Choć wyraźne dostrzegałam przygnębienie rudej, nie mogłam zmuszać dziewczyny do niczego.
W sumie i tak bym nie musiała, bo już po dłuższej chwili Ginny wypuściła głośno powietrze z płuc, po czym mruknęła ponuro:
– Nie wiem, czy dobrze robię.
Uniosłam brwi.
– Masz na myśli Zabiniego?
Kiwnęła głową. To jeszcze bardziej mnie zdziwiło.
– Ron was zaakceptował – zaczęłam wymieniać. – No dobra, może to za duże słowo, ale przynajmniej ze sobą rozmawiacie, a nie ciągle kłócicie. Wszyscy inni też się uspokoili i przyjęli do wiadomości fakt, że Blaise Zabini to chłopak tej Ginny Weasley. W dodatku między wami coraz lepiej się układa, tak ostatnio mówiłaś.
Po wyrazie jej twarzy zrozumiałam, że chyba nie do końca mam rację. Późniejsze słowa dziewczyny tylko mnie w tym utwierdziły.
– No, niekoniecznie coraz lepiej. Jakoś, to dobre określenie – poprawiła prawie grobowym głosem. – Od pewnego czasu… momentami… Och, po prostu mam wątpliwości – zirytowała się, wreszcie patrząc mi w oczy. – Rozumiesz? Ja, ta, która uparcie walczyła o ten związek, zastanawia się, czy dokonała właściwego wyboru!
Zatrzymałam się, a Ginny wraz ze mną. Zadziwiająco szybko znalazłyśmy się na trzecim piętrze. Spojrzałam przyjaciółce prosto w oczy.
– O co dokładnie chodzi? – spytałam poważnie.
No i się dowiedziałam. Całą resztę drogi do jadalni – nieco wydłużoną, bo zaczęłyśmy iść chyba trzy razy wolniej – spędziłyśmy na omawianiu zachowania Zabiniego. Zdaniem Ginny karygodnego, zdaniem moim – nieco przewidywalnego, ale tego Gryfonce nie powiedziałam.
– Blaise zachowuje się tak, jakby to wszystko było na pokaz – wyznała wtedy ze złością. – Wcześniej, gdy nikt jeszcze nie wiedział, chowaliśmy się po kątach, ale żadne z nas nie miało z tym problemu. Teraz nagle chce odprowadzać mnie do Wieży, chce całować się na błoniach, chce łazić za rączkę po korytarzach. Merlinie! Nawet nie wiesz, jakie to się robi denerwujące!
Wiedziałam. Przyjaźniłam się z Ronem, a Lavender zachowywała się bardzo podobnie.
– Najgorsze jest to – dodała z irytacją – że nie mam pojęcia, jaki w tym cel. Jakiś na pewno, ale ja go nie widzę.
Rozważałyśmy różne możliwości. Od nagłej chęci pokazania miłości do Ginny (wydawało mi się to trochę mało prawdopodobne) po rozdwojenie jaźni Zabiniego. Żadnej nie wykluczałyśmy, każdą omawiałyśmy na osiem sposobów, ale w końcu odpuściłyśmy, kiedy Weasleyówna jęknęła smętnie, że to na nią za dużo i obmyśli tę sprawę w czasie przerwy świątecznej. W dodatku akurat zbliżałyśmy się do Wielkiej Sali, a to nie było odpowiednie miejsce na tego typu rozmowy.
Podawałam przyjaciółce naprawdę wiele rozwiązań, lecz jedno przemilczałam.
To, że po niesamowitych pokazach miłości Zabini może po prostu chcieć z nią widowiskowo zerwać.
Powinnam była jej o tym powiedzieć i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Jednak nie potrafiłam jeszcze bardziej dobijać nastolatki, zwłaszcza kiedy udręczonym głosem wymamrotała:
– Nie wiem, co z tym zrobić. Martwię się, wiesz? Strasznie go kocham, bo… bo jest inny, bo jest mój, bo po prostu jest.
Wtedy przytaknęłam, chwytając ją z troską za ramię.
Ale ja wiedziałam swoje. Zabini wcale nie był inny.
Za to przeczucie mówiło mi, że nigdy nie należał do Ginny.
W Wielkiej Sali spotkałyśmy już Harry’ego i Rona, wsuwających ze smakiem lunch. Okularnik przywitał nas uśmiechem, jednak Weasley znów udawał, że mnie nie zna. Miałam ochotę westchnąć z politowaniem na widok tego zachowania, lecz koniec końców powtrzymałam się przed tym.
Ginny, zupełnie nieświadoma tego, co wydarzyło się na zaklęciach, nakładając sobie sałatki, spytała podejrzliwie brata:
– Lavender z tobą zerwała?
Posłał jej piorunujące spojrzenie. Dziewczyna uniosła ręce w obronnym geście.
– Nic nie mówię. Harry, podaj mi ziemniaki.
Szybko zwróciłam uwagę na bruneta, a raczej na mowę jego ciała. Siedzieli obok siebie, on i ruda, natomiast kiedy wręczał jej półmisek z pieczonymi ziemniakami, zamiast chociażby na ręce, patrzył prosto w brązowe oczy.
Ha! Wiedziałam.
Nagle poczułam przygnębienie.
Sto razy bardziej wolałam, żeby Ginny chodziła z Harrym niż z Zabinim.
I gdy tak rozmyślałam o nich jako parze, z zamyślenia wyrwał mnie rozłoszczony głos Rona.
– Wiedziałaś, że ona idzie z Nottem na to przyjęcie?
Popatrzyłam na niego z zaskoczeniem, a Ginny, wiedząca oczywiście o wszystkim, roześmiała się na głos.
– Szybki jesteś – stwierdziła z rozbawieniem. Posłała mi porozumiewawcze spojrzenie. Spłonęłam rumieńcem. – Ale co, chyba jej nie zabronisz?
Ron skierował wzrok prosto na mnie. Zamrugałam przesadnie ostentacyjnie, pytająco.
Och, powinnam się była opanować. Otwarte kpienie z Rona przypominało bardziej zachowanie… Teodora.
– Bratasz się z wrogiem – oświadczył rudzielec ze złością.
Wiedziałam, że szykowała się powtórka z czwartej klasy.
Spokojnie konsumowałam swój lunch, jakby nie czując na sobie palącego spojrzenia przyjaciela.
– Wyluzuj, Ron – rzekł uspokajająco Harry, nim zdążyłam odpowiedzieć. – To tylko przyjęcie.
– Nie mogłaby pójść z tobą?
I wtedy naprawdę się wkurzyłam.
– Chcę tylko przypomnieć, że nie jestem Ginny, której chciałbyś dobierać znajomych – powiedziałam z opanowaniem, o które w tamtej chwili bym siebie nie posądziła. Patrzyłam rudzielcowi prosto w oczy. Chłopak robił się coraz bardziej czerwony na twarzy. – Pójdę dzisiaj z Nottem na przyjęcie. I będę się świetnie bawić w jego towarzystwie.
– W czyim? Teodora Notta?
No nie, tylko tych dwóch idiotek mi tu brakowało.
Lavender oraz Parvati, królowe ploteczek, zjawiły się przy nas tak niespodziewanie, że chyba nawet Ginny była zaskoczona. Obie patrzyły na mnie z chorobliwą ciekawością w szeroko otwartych oczach.
– Witaj, Parvati – przywitała się uprzejmie moja przyjaciółka. – Cześć, Lav. Może zajmiecie się lunchem, bo chyba dlatego tutaj przyszłyście, a nie życiem innych ludzi?
One jednak jej nie słuchały. Blondynka zignorowała nawet swojego chłopaka, siadając obok mnie i dotykając przyjaźnie mojego ramienia. Z trudem powstrzymałam się przed strząśnięciem jej dłoni.
– To jak z tym Nottem? – spytała z filuternym uśmiechem, odsłaniając rządek równych, białych zębów. – Fajny jest?
Kątem oka zerknęłam na Harry’ego i Ginny, dosłownie duszących się ze śmiechu.
– Sądzę, że powinnaś się o tym sama przekonać – oświadczyłam chłodno. Odłożyłam widelec, po czym wstałam. Zarzuciłam sobie torbę na ramię. Zwróciłam się do przyjaciół. – Widzimy się później. – Skierowałam wzrok na zdumioną Brown. – Cześć, Lav. Pa, Parvati.
Poświęciłam obiad dla ucieczki przed Lavender Brown.
Merlinie.
To się nazywa desperacja.
Skierowałam się w stronę schodów, jako że moją następną lekcją miała być numerologia. I pewnie spokojnie bym na nią dotarła, gdyby nie tak znany mi głos, za którym – cóż, musiałam to przyznać – tęskniłam.
– Możemy pogadać?
Odwróciłam się i ujrzałam przed sobą Rogera. Jego twarz wyrażała to zakłopotanie, które często widziałam. Włosy miał uczesane tak jak zwykle, oczy spotkały się z moimi tak jak wcześniej się spotykały, usta układały się w ledwie dostrzegalny uśmiech zupełnie jak dawniej.
Tylko dystans między nami był większy.
Bez słowa kiwnęłam głową i spojrzałam na niego z wyczekiwaniem. On jednak uznał, że sala wejściowa to nienajlepsze miejsce na rozmowę, więc poszliśmy na pierwsze piętro, by usiąść na jednej z kamiennych ławek w pustej części korytarza.
Siedzieliśmy na dwóch jej końcach, ale odległość ta wydawała się być znacznie większa.
Kilometry.
Między mną a Rogerem wyrosła niewidzialna bariera, której obecność z trudem przyjęłam.
– Chcę cię przeprosić – powiedział bez ogródek, patrząc mi prosto w oczy.
Odważny.
To w nim lubiłam. Nie owijał w bawełnę.
Uniosłam jednak brwi, słysząc te słowa.
– Ty mnie? To ja powinnam ciebie przeprosić – sprostowałam, a serce kołatało mi w piersi, zdając się z sekundy na sekundę bić coraz mocniej i szybciej.
Krukon pokręcił głową.
– Już to zrobiłaś. Teraz to ja powinienem przeprosić cię za swoją… nachalność i zbytnią bezpośredniość. Czułaś się przeze mnie zakłopotana.
Mimo że nie sprawiał takiego wrażenia, wiedziałam, że te słowa przychodzą mu z trudem. Nie każdy byłby gotów zdobyć się na takie przeprosiny.
Ale on jednak… on jednak dał radę.
Tylko ja już nie mogłam tego znieść. Z trudem patrzyłam w te znajome, zielone oczy, w których teraz czaił się ból.
Przeze mnie.
– Może i masz rację – odparłam, ostrożnie dobierając słowa. – Ale nadal uważam, że twoje przeprosiny są niepotrzebne. I, cóż, jeśli to wszystko, wolałabym już iść, nie chcę się spóźnić na numerologię.
Dla Rogera to jednak nie było wszystko.
Powoli przysunął się do mnie, przełamując dzielącą nas barierę, krusząc ją w drobny mak. Moje serce na moment zamarło, by później bić z jeszcze większą mocą. Ciepły oddech na twarzy, łagodny dotyk na ramieniu, znajome spojrzenie i trzy słowa.
– Nie zostawiaj mnie.
To wystarczyło, bym dała Losowi wolną rękę, byle tylko pozwolił mi znów oddychać swobodnie w jego obecności, byle tylko pozwolił mi znów uśmiechać się do niego wesoło, byle tylko pozwolił mi znów bez przeszkód spoglądać w te łagodne, błyszczące, zielone oczy.
Tylko… tylko najpierw musiałam na nowo nauczyć się w nie patrzeć.

***

Kiedy za dwadzieścia siódma wyszłam z pokoju wspólnego, ledwo trzymałam się na nogach.
Stresowałam się. Jak diabli.
Zwłaszcza że gdy Ginny skakała wokół mnie, wciąż i wciąż poprawiając mój wygląd, jedynym słowem, które słyszałam, był wyraz randka.
A ja przecież nie szłam na randkę. Prawda?
No, prawda.
Między mną a Teodorem pojawił się jasny układ – miałam iść z nim na przyjęcie w zamian za zaprzestanie dziwnych pytań z jego strony. Czy Ginny naprawdę wyczuwała tutaj coś więcej?
Cóż, byłabym kompletną kretynką, gdybym ja niczego nie wyczuwała, ale nie przyjmowałam tego do wiadomości. Każdą myśl o Teodorze mogącym czuć do mnie to samo, co ja do niego, odrzucałam jak najdalej, a ciągle podsuwane przez rudą nawiązania do jego osoby ignorowałam.
Z jednej strony czułam niezdrowe podekscytowanie i radość, lecz z drugiej wiedziałam, że wszystko zmierza w złym kierunku.
Dlatego siedziałam cicho, nie wypowiadając się słowem na temat Notta.
W kwestii ubioru znów zdecydowałam się na zieleń, tym razem głęboką, szmaragdową. Śliski w dotyku materiał dość skromnej, długiej do kolan sukienki lekko połyskiwał w świetle pochodni. Grube ramiączka odsłaniały moje ramiona oraz obojczyki, na których spoczywał srebrny łańcuszek. Przez nieco większy niż w pozostałych kreacjach dekolt początkowo czułam się dziwnie odsłonięta, jednak po pewnym czasie ten dyskomfort minął. Moją talię opinał szeroki, czarny pasek z ozdobną klamrą; zaraz pod nim sukienka rozkloszowywała się, lekko fałdując.
Do stroju dobrałam subtelne dodatki, czyli właśnie srebrny wisiorek, a od Ginny pożyczyłam delikatne kolczyki. Przyjaciółka uparła się, by upiąć mi włosy i choć mocno się przed tym opierałam, efekt był wspaniały – niedbały kok, w którym połyskiwało kilka spinek, prezentował się naprawdę pięknie. Tuż przed wyjściem wytuszowałam rzęsy, dodałam na policzki odrobinę różu, zaś na usta nawilżającą pomadkę.
Musiałam przyznać chociaż przed samą sobą, że mając za partnera Teodora, trochę pieczołowiciej pracowałam nad swoim wyglądem, by prezentować się jak najlepiej.
Nie rozumiałam swojego zachowania. Nigdy wcześniej nie zależało mi aż tak na podobnych sprawach, a teraz? Co się ze mną działo?
– Chyba obie dobrze wiemy – odpowiedziała trochę szyderczo Ginny, kiedy wyraziłam swoje zdziwienie na głos.
Dzięki.
Na korytarzach minęłam całkiem sporo uczniów, na różne sposoby przygotowujących się do przerwy świątecznej. Choć szłam bez żadnego żakietu czy czegokolwiek, czym mogłabym okryć nagie ramiona, było mi nadzwyczaj gorąco. Im bliżej znajdowałam się sali wejściowej, tym bardziej drżałam, jednak bynajmniej nie z zimna.
W końcu doszłam do wyznaczonego miejsca spotkania, oczywiście na całkowicie trzęsących się nogach.
A gdy zobaczyłam Teodora, ubranego w ten cholerny, szary, mugolski garnitur, w tej cholernej, czarnej, rozpiętej tuż przy szyi koszuli, nonszalancko opartego o ścianę, pomyślałam, że chyba trafiłam na samo dno piekła.
Jak można było mnie tak torturować?
Zostałam niemal od razu dostrzeżona przez chłopaka, który natychmiast wyprostował się, wyjmując ręce z kieszeni. Przywołanie na twarz uśmiechu przyszło mi łatwiej, niż się tego spodziewałam. Podeszłam szybko do Ślizgona, czując… radość. Czystą. Niemożliwie wielką.
– Cześć, Teodorze – przywitałam się wesoło, kiedy już się przed nim zatrzymałam.
On w odpowiedzi ujął moją dłoń, pochylił się i musnął ją delikatnie miękkimi wargami.
– Dobry wieczór, Granger.
Boże.
Myślałam, że zaraz umrę, ale w sumie szkoda by było, skoro wszystko tak przyjemnie się zaczęło.
Zarumieniłam się nieznośnie, jednak nie dałam zbić się z tropu.
– Skąd takie zachowanie? – zaczęłam się zastanawiać, gdy mój towarzysz się wyprostował. – Czyżby w Teodorze Nocie odezwał się… o Merlinie, dżentelmen?
Chłopak odchrząknął cicho.
– Czy nawet dzisiaj musisz zaczynać z tymi swoimi bezsensownymi zaczepkami? – spytał spokojnie, a ja poczułam się niesamowicie głupio. Zaoferował mi ramię. – Idziemy?
Dopiero po chwili wahania przysunęłam się do niego i dałam się mu poprowadzić schodami na górę.
– Skąd ta nagła zmiana zachowania? – chciałam się dowiedzieć. – To naprawdę… dziwne.
Zaśmiał się gardłowo.
Nie, to wszystko na pewno nie działo się w rzeczywistości.
– Mówiłem ci już kiedyś, że uczestniczyłem w wielu bankietach i tego typu sprawach – wyjaśnił. – Matka nauczyła mnie, jak należy postępować z zaproszonymi gdzieś kobietami.
Minęliśmy dwie zdziwione naszym widokiem Puchonki, których wzrok zatrzymał się na naszych rękach. Nie zraziłam się tym, kontynuując rozmowę z Teodorem.
– A mugolski garnitur? – dopytywałam się. – Nie sądzę, by w arystokracji popularne były takie stroje.
Czarnowłosy uniósł brwi, ale mimo to odpowiedział zwykłym głosem:
– Powiedzmy, że nie przepadam za tymi wszystkimi… szatami wyjściowymi. Jako jedyny z rodziny się wyłamałem, co przyjęła jedynie moja matka i tylko ona pozwala mi ubierać się w to, co chcę. Na spotkaniach… familii zazwyczaj wychodzę na kompletnego idiotę. – Wpatrywałam się w niego ze zdziwieniem. Przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu. – Bywa.
Szybko dotarliśmy do mieszczącego się na drugim piętrze gabinetu Slughorne’a. Pomieszczenie było jeszcze większe niż wcześniej, w dodatku wypełnione po brzegi przeróżnymi ludźmi. Jedni wyglądali całkiem zwyczajnie, drudzy zaskakiwali niewielkim lub przeciwnie – ogromnym wzrostem, inni odmiennym kolorem skóry. Każdego jednak znałam z jakiejś książki albo gazety. Nauczyciel eliksirów miał same znakomitości w swoim gronie znajomych.
Z sufitu i ścian zwisały różnobarwne pasma materiałów, przez co pokój przypominał wnętrze olbrzymiego namiotu. Gdzieś z oddali docierała żywa muzyka, po pomieszczeniu toczył się gwar rozmów. Nad głowami niektórych starszych czarodziejów unosił się dym z fajek, a między nogami gości przepychały się skrzaty domowe dźwigające półmiski różnych potraw.
– Odrażające – wymamrotałam z obrzydzeniem, patrząc na jedno ze stworzeń przechodzące obok łydki Teodora. Chłopak podążył za moim wzrokiem.
– Nie ochronisz każdej istoty, Granger – stwierdził. Spojrzał ku górze, na ozdobną, złotą lampę zawieszoną przy suficie, której czerwone światło zalewało wszystko w dole. W jej środku trzepotały się żywe elfy. – Ale je akurat mógłby sobie odpuścić.
Jak na zawołanie, z tłumu wyłonił się Slughorn, wyjątkowo ubrany w smoking. Czyli on również upodobał sobie mugolski styl. Uśmiechnął się szeroko na nasz widok, a jeszcze bardziej się rozpromienił, kiedy dostrzegł, że wciąż trzymam Teodora pod rękę.
Nagle zapragnęłam znaleźć się jak najdalej od Ślizgona.
– Ach, moi kochani! – zawołał teatralnie mężczyzna. Puściłam bruneta, by uścisnąć dłoń profesorowi. On natomiast z gracją chwycił ją i również ucałował. Och. – Jak miło was widzieć. Cieszę się, że przyszliście razem, tak pięknie okazujecie sojusz Gryffindoru i Slytherinu!
Zaśmiałam się nerwowo.
– Tak, nie da się ukryć, że chyba już czas zatrzeć granice między naszymi domami – oświadczyłam. – Piękne przyjęcie.
Slughorn zachichotał, zakrywając usta dłonią.
– Och, dziękuję, ale nie przesadzaj tak! – rzekł z zachwytem. – No nic, uciekam do gości, a wy bawcie się dobrze, kochani!
I zniknął w tłumie.
Spojrzałam na Teodora dokładnie w chwili, kiedy on skierował wzrok na mnie. Był rozbawiony.
– Co to miało…
– Cicho – fuknęłam. – Slughorn jest całkiem miły.  Zresztą, raczej nie mogłam mu powiedzieć, że przyszłam tutaj tylko po to, żebyś przestał zadawać głupie pytania.
Teodor uniósł brew.
– Tylko po to? – to zamknęło mi usta, dopóki Nott nie dopowiedział: – Myślałem, że chcesz się trochę zabawić.
W duchu odetchnęłam w ulgą.
– Właściwie… Może chodźmy się napić.
Ruszyliśmy na poszukiwania jakiegoś miejsca z napojami, gdyż natychmiast oświadczyłam, że ja od skrzatów niczego brać nie będę. I kiedy tak szliśmy przez salę, rozmawiając cicho o Slughornie oraz całym przepychu, w którym najwyraźniej lubił się pławić, usłyszałam nawoływanie Harry’ego.
– HERMIONO!
Momentalnie się odwróciłam. Uśmiechnęłam się radośnie na widok przyjaciela oraz Luny Lovegood. Dziewczyna miała nieco rozmarzone spojrzenie, a ubrana była w ładną, choć trochę zbyt błyszczącą, srebrną szatę wyjściową. Odpuściła sobie rzodkiewki i korki po piwie, przez co wyglądała… normalnie.
– Harry! Cześć, Luna!
– Witaj, Nott – przywitał się drętwo okularnik.
Brunet skłonił leciutko głowę.
– Potter.
Och, Boże. Przypominali dwa hipogryfy, które tylko czekały, aż drugi zaatakuje. Na szczęście sytuację rozluźniła Luna, komplementując wybór mugolskiego stroju Teodora. Prawie udusiłam się ze śmiechu, widząc jego zdezorientowaną minę. Tymczasem Harry nachylił się w moją stronę i syknął ostrzegawczo:
– McLaggen.
Zielonooki oczywiście wiedział o nachalności siódmoklasisty, który narzucał mi swoje towarzystwo, gdy tylko gdzieś go spotykałam. Dlatego od razu, nawet nie kontrolując, skąd dokładnie on się zbliża, rzuciłam:
– Zobaczymy się później. Ładna szata, Luno!
I zaczęłam przeciskać się między ludźmi, ciągnąć za sobą Teodora.
Zatrzymaliśmy się dopiero na drugim końcu sali, gdzie do muzyki granej przez niewielką orkiestrę tańczyło sporo par. Ślizgon patrzył na mnie zdumiony.
– Co ty robisz, Granger? – spytał prosto z mostu. – Dlaczego tu przyszliśmy?
– Po pierwsze, przestań w końcu mówić do mnie po nazwisku – odparłam, stając na palcach i wypatrując w tłumie wysokiego, blondwłosego Gryfona. – A po drugie, uciekam przed Cormakiem McLaggenem, może go kojarzysz. Siódma klasa, dwa metry, taki mięśniak. – Opadłam na pięty i popatrzyłam na Teodora. – Ostatnio… hm… uprzykrza mi życie, o. Wolę przed nim uciekać, niż dać się dopaść i się od niego nie opędzić.
– Fajnie masz, Granger – stwierdził z uniesionymi brwiami.
Odgarnęłam z twarzy pasma włosów, które wydostały się z koka.
– Wiem – burknęłam. – To robi się naprawdę męczące. Czasem boję się siedzieć sama w pokoju wspólnym, bo wtedy… Ej!
Teodor chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę tańczących.
– Co ty robisz? – syknęłam ze złością, chcąc mu się wyrwać.
– Ratuję cię – odwarknął. – Mówiłaś, że McLaggen jest wyjątkowo upierdliwy, tak?
Zatrzymałam się gwałtownie, coraz bardziej rozgniewana.
– Tak, ale co to ma do rzeczy?
Szarooki wywrócił oczyma.
– W naszą stronę z kretyńskim uśmiechem zmierza McLaggen – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Jeśli nie chcesz zostać przez niego przeżuta i wypluta, lepiej chodź.
Natychmiast pociągnęłam go w stronę orkiestry.
Wmieszaliśmy się między tańczących, a po jakimś czasie ukryliśmy się w cieniu niedaleko parkietu. Przez długą chwilę stałam wyprostowana jak struna, wypatrując z napięciem mojego prześladowcy, jednak w końcu odwróciłam się do Teodora. Chłopak opierał się o ścianę, ze wzrokiem skierowanym prosto w moje oczy. Przypatrywał mi się kilka sekund, aż w końcu nie wytrzymałam i spytałam podejrzliwie:
– O co chodzi, Teodorze?
Patrzył na mnie… inaczej. Zupełnie inaczej niż zwykle. W jego oczach znajdowało się coś… jakby nieobecnego, jednocześnie wcześniej mi nieznanego. Trochę jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu.
Zaintrygowanie.
– Granger, zatańcz ze mną – mruknął cicho.
Myślałam, że się przesłyszałam. Uniosłam wysoko brwi.
– Co?
W odpowiedzi wyprostował się i chwytając mnie za obie ręce, pociągnął w stronę tańczących. Nie przestawał patrzeć mi w oczy, a ja czułam się pod tym spojrzeniem jak pod silnym urokiem, bo kompletnie nie potrafiłam przerwać tego kontaktu wzrokowego.
– Zatańcz ze mną – powtórzył.
Moje policzki zaczęły płonąć.
Przez głowę przeleciała mi myśl, czy przypadkiem nie rumienię się za często w jego obecności.
Orkiestra umilkła, by sekundę później zacząć grać powolną, melancholijną melodię.
Wypuściłam powoli powietrze z ust, starając się ustać na nogach. Moje oczy spotkały się z tymi szarymi, z tymi, w których w jednej chwili zagościło coś zupełnie nowego.
Radość.
Teodor przysunął się do mnie, a ja poczułam się zobowiązana, by go ostrzec:
– Podepczę cię.
Ujął moją prawą dłoń swoją lewą, nie bacząc na jakiekolwiek protesty.
– Nie podeptasz.
– Nie ufam sobie – dodałam, jakby była to ostatnia deska ratunku.
Pozostał niewzruszony. Ułożył sobie na ramieniu moją wolną rękę.
– Ale ja ci ufam.
Nawet nie wyobrażasz sobie, jak ja tobie ufam – miałam ochotę odpowiedzieć, jednak wtedy poczułam na talii jego dotyk, rozkosznie ciepły, delikatny, a jednocześnie pewny. Zaczęliśmy powoli obracać się w rytm muzyki i choć na początku absolutnie bałam się spojrzeć Teodorowi w oczy, to po długiej chwili uniosłam powoli głowę, napotykając przeszywający wzrok chłopaka.
To nie mogło dziać się naprawdę.
Ten moment był zbyt… magiczny. Ja i on, elegancko ubrani, przyjęcie, muzyka, taniec… Nieprawdopodobne, napawające mnie niesamowitą radością, choć Teodor nijak mógł to odczytać z mojej twarzy. Zachowywałam dziwny spokój, patrząc w te dwa cudowne, szare lodowce.
A jednak dziwnie się czułam, tańcząc z nim w zupełnej ciszy. Dlatego po jakimś czasie zapytałam:
– Zostajesz na Święta w Hogwarcie?
Pokręcił przecząco głową. Jego dłoń zacisnęła się nieco na mojej talii.
– Wracam do domu, choć nie bardzo podoba mi się ta perspektywa – mruknął ponuro.
Zacisnęłam usta, nie odpowiadając.
Gdyby Teodor powiedział, że zostaje, byłabym gotowa zmienić plany, napisać do rodziców z przeprosinami i również spędzić przerwę świąteczną w zamku. Małe poświęcenia, lecz dla tego czarnowłosego Ślizgona mogłabym to zrobić. Skoro jednak on również zamierzał pojechać do domu…
Westchnęłam w duchu.
Spędzenie Świąt z Teodorem mogłoby być całkiem ciekawe.
Nie patrzyłam już na bruneta, a on sam chyba dostrzegł nieznaczne pogorszenie się mojego nastroju, gdyż po kilku sekundach zaśmiał się gardłowo.
– Czyżbym widział smutek? – spytał z rozbawieniem.
Popatrzyłam na niego z politowaniem.
– Oczywiście, że nie, Teodorze – odrzekłam z godnością. Przekrzywiłam lekko głowę. – Dlaczego nie cieszysz się z powrotu do domu?
Musiałam trafić w jego – w jakimś stopniu – czuły punkt, bo momentalnie jeszcze bardziej się wyprostował, ściskając mocniej moją dłoń.
– Nie chcę o tym rozmawiać – uciął krótko.
Ja jednak drążyłam dalej.
– Zauważyłam, że o rzeczach związanych z rodziną nigdy nie chcesz rozmawiać – stwierdziłam z przekąsem. – A uraz z dzieciństwa? Mówiłeś, że kiedyś mi powiesz.
– „Kiedyś” nie znaczy „na przyjęciu u Slughorne’a tuż przed Świętami” – odparł chłodno. Wpatrywaliśmy się w siebie z napięciem, aż w końcu wyraz jego twarzy złagodniał. – Ale masz rację. Kiedyś ci powiem, Granger. Obiecuję.
Obrzuciłam go podejrzliwym spojrzeniem. Westchnęłam z bezsilnością. Nie miałam szans w starciu z Teodorem, by ugrać coś jeszcze, choć naprawdę chciałam o nim się czegoś dowiedzieć. Z drugiej strony uparcie powtarzałam w myślach: Nie naciskaj, to się źle skończy, więc postanowiłam odpuścić.
– No dobrze – skapitulowałam. – Tylko nie myśl, że o tym zapomnę.
Uśmiechnął się z drwiną.
– Jakże bym śmiał.
Uniosłam kąciki ust do góry, więcej się nie odzywając. Pod wpływem szalonego, niekontrolowanego impulsu przysunęłam się do Teodora, niepewnie przenosząc dłoń z jego ramienia na kark. Dostrzegłam jego zdziwione spojrzenie, te uniesione brwi i lekko zmarszczone czoło, na co tylko uśmiechnęłam się szerzej. Oparłam głowę o drugie ramię chłopaka, wdychając znajomy zapach męskich perfum, który tak bardzo mi się podobał.
W towarzystwie Teodora przestawałam myśleć o czymkolwiek innym, tylko o nim. O ciepłym, pewnym dotyku na swojej talii, o chudym ciele, do którego przyciskałam swoje ciało, o oczach, w których zakochałam się już przy naszym pierwszym spotkaniu w tej zatłoczonej bibliotece.
A kiedy tak obracaliśmy się wśród innych tańczących par, spleceni ze sobą, poczułam, że właśnie znalazłam coś w rodzaju schronienia, azylu.
Tym azylem były jego ramiona.
Uśmiechnęłam się lekko do swoich myśli, przymykając oczy. Gdy znów je otworzyłam, spostrzegłam Blaise’a Zabiniego, nonszalancko opartego o ścianę z założonymi rękami i przyglądającego nam się uważnie. Zmarszczyłam brwi. Po moich plecach przeszedł dreszcz niepokoju.
W spojrzeniu tych ciemnych oczu było coś… groźnego.
Kiedy chłopak zniknął z mojego pola widzenia, uniosłam głowę.
– Zabini nam się przypatruje – poinformowałam cicho Teodora.
On pozostał niewzruszony.
– Zauważyłem – mruknął. – Pewnie jest wściekły, bo nie dość, że z tobą przyszedłem na przyjęcie, to jeszcze razem tańczymy. Wybacz, Blaise, ale mężczyźni mnie nie interesują.
Parsknęłam śmiechem, znowu odnajdując spokój.
Niestety, utraciłam go, gdy po kilku chwilach zjawił się przy nas sam Zabini. Wysoki, ciemnoskóry chłopak ubrany był w elegancką, ciemnozieloną szatę.
Przestałam się dziwić, że Ginny tak bardzo zachwycała się wyglądem swojego chłopaka.
Był cholernie przystojny.
– Kogo widzą moje piękne oczy – rzekł głosem ociekającym kpiną. Wraz z Teodorem zatrzymaliśmy się i odsunęliśmy od siebie. Poczułam nagłe obrzydzenie. – Dobry wieczór, Nott. Witaj… Granger.
– Cześć, Zabini – przywitałam się lodowato. – Gustowna szata.
Parsknął drwiącym śmiechem, nie komentując tej uwagi.
– Jak się bawisz, Blaise? – spytał Teodor ostrzegawczym głosem. – Gdzie twoja dziewczyna?
– Przyszedłem sam, jeśli o to ci chodzi – odpowiedział, piorunując go wzrokiem. – I chyba dobrze zrobiłem, bo moja kochana Ginewra zanudziłaby się tu na śmierć. – Zmrużyłam oczy, słysząc słowa określające Ginny. – Widzę jednak, że wy bawicie się całkiem nieźle.
– Było tak, dopóki ty tu nie przylazłeś – warknęłam, a jego oczy momentalnie skupiły się na mnie. Błyszczało w nich coś… szalonego. Zlękłam się tego, jednak w szybkim czasie odzyskałam odwagę. – Czego chcesz?
Przez długą chwilę mierzył mnie wzrokiem, aż wreszcie wyciągnął w moją stronę rękę.
– Mogę prosić?
Coś mówiło mi, że powinnam odmówić, a najlepiej wyjść stamtąd, jednak nie mogłam okazać słabości. Podałam mu dłoń. Powstrzymałam wzdrygnięcie, czując lodowaty dotyk skóry chłopaka.
– Z przyjemnością.
Teodor posłał mi zaniepokojone, ostrzegawcze spojrzenie, lecz szybko je zignorowałam. Chłopak odszedł, a ja zaczęłam obracać się w tańcu z wysokim, dobrze zbudowanym Zabinim.
Bałam się. Bałam się tego, jak na mnie patrzył przed dobre pół minuty.
Z czymś w rodzaju szaleństwa, chorej fascynacji.
To nie było dobre.
– Nadal nie wiem, czego chcesz, Zabini – powiedziałam chłodno.
Uśmiechnął się z drwiną.
– Nie widzisz? Chcę z tobą zatańczyć, Hermino.
Wzdrygnęłam się. Zerknęłam ponad ramię Blaise’a, a cała nadzieja ze mnie uciekła.
Nigdzie nie dostrzegłam zmierzwionej, ciemnej czupryny.
Ślizgon, jakby czytał w moich myślach, spytał:
– Jak ci się układa z naszym drogim Teodorem?
Omiotłam wściekłym spojrzeniem jego twarz, przez chwilę skupiając się na pięknych, wydatnych kościach policzkowych.
– Zależy, co masz na myśli.
Przyciągnął mnie do siebie gwałtownym ruchem, tak że z mojego gardła wydobył się cichy syk.
– Dobrze wiesz – usłyszałam groźny szept obok swojego ucha. – Nie podoba mi się twoje zachowanie względem niego.
– Niespecjalnie dbam o to, co ci się podoba, a co nie – warknęłam, starając się od niego odsunąć, jednak średnio mi to wyszło.
Dopiero wtedy zauważyłam, że podczas naszego tańca pokonaliśmy całkiem sporą drogę, bo teraz znajdowaliśmy się na brzegu parkietu. Wokół nas było zdecydowanie za mało świadków.
– Radziłbym, żebyś jednak się tym zainteresowała – powiedział Zabini prawie opiekuńczym głosem, nie przestając się obracać. Czułam coraz większe obrzydzenie, dotykając jego ciała. Marzyłam jedynie o tym, by się ode mnie odsunął. – Jesteście blisko, co?
– A nawet jeśli, to co? – spytałam buntowniczo. – Masz z tym jakiś problem?
Zatrzymał się gwałtownie, ale nadal tkwiłam w jego objęciach. Teraz jednak patrzyłam prosto w jego oczach.
– Nawet nie wiesz, jak wielki – wysyczał. – Niektórzy ludzie nigdy nie powinni się spotkać, wiesz?
– Tak jak ty i Ginny – odparowałam, co zbiło go lekko z tropu. Uśmiechnęłam się z kpiną. – Ona wie o twoich poglądach? Och, chyba nie.
Wtedy Zabini puścił mnie, lecz gdy chciałam się odwrócić i po prostu odejść, on chwycił mój za nadgarstek. Zdecydowanie za mocno.
– Myślisz, że jesteś mądra? – wycedził z wściekłością.
– Ja przynajmniej myślę.
Syknęłam przeciągle, kiedy ucisk na mojej ręce się zwiększył.
– Nott nie jest dla kogoś takiego jak ty – powiedział. – Szlama nie powinna uganiać się za wyższymi sferami.
Chciałam uderzyć go w twarzy, jednak w ostatniej chwili zablokował moją drugą dłoń. Uśmiechnął się z szaleństwem, przyciągając mnie do siebie. Poczułam na twarzy jego ciepły oddech. Przed oczami miałam ciemnobrązowe, niemal czarne tęczówki.
– Jeśli nie chcesz go zniszczyć, lepiej zajmij się zmywaniem z podłogi szlamu, który za sobą zostawiasz.
Poczułam wściekłość tak wielką, że nabrałam ochoty na potraktowanie chłopaka stojącego przede mną jak najgorszą klątwą.
– Masz o sobie zbyt wysokie mniemanie, jeśli myślisz, że coś robię sobie z twojej groźby – oświadczyłam z godnością. – Teodor do nikogo nie należy, a tym bardziej nie do ciebie. Nie będziesz wybierał, z kim ma się zadawać.
– Liczę na to, że sama to wreszcie zrozumiesz, Granger. – Uniósł głowę do góry i uśmiechnął się niemal sadystycznie. – O… Jemioła.
I nim zdążyłam jakoś zareagować, pochylił się, po czym złożył mocny, wilgotny pocałunek na moim policzku.
A później zniknął w tłumie, zostawiając mnie z buntującym się przeciwko jego słowom umysłem oraz płynącymi po policzkach łzami, pokazującymi, jak bardzo jestem słaba.
_______________
Już tłumaczę, dlaczego rozdział pojawił się dzień wcześniej. Otóż, dzisiaj koło piętnastej dowiedziałam się, że jutro jadę na trzy dni do Pragi, co zburzyło wszystkie moje plany na ostatnie dni majowego weekendu. Dlatego zamiast spokojnie poprawić rozdział dzisiaj, jutro jeszcze raz go liznąć i opublikować, wszystko musiałam zrobić w niecałą godzinę. Szaleństwo, co?
Nie ogarniam niczego, co napisałam w tym rozdziale. Niczego. Dlatego nie bijcie za dziwne zachowania, dialogi, sytuacje, błędy, jednak ostatnio nie ogarniam, co się wokół mnie dzieje. Dlatego też nie wiem, kiedy pojawi się rozdział 28, ale mam nadzieję, że tuż po moim egzaminie z francuskiego.
Jestem po próbnych egzaminach gimnazjalnych. Fuj. Wyszło dobrze, ale jestem niezadowolona z procentów z francuskiego. Cóż. A aktualnie funkcjonuję po jakiś czterech godzinach snu, bo kiedy położyłam się o 6, to się ciągle budziłam i w ogóle… Wszystko wina Kasietty, z którą balowałam całą noc do białego rana, więc za nieogarnięcie Waszej Empatii wińcie tę kochaną wredotkę.
W ogóle ostatnio mam takie cholerne szczęście. A to prawie rozwalę sobie mały palec u nogi, bo nie ogarnę, że za mną jest krzesło, a to rąbnę głową w otwarte drzwiczki od szafki, a to obudzę się z rwącym bólem kciuka prawej ręki, tak że nie mogę kompletnie nic zrobić przez pół dnia… Masakra.
Dobra, nie zanudzam Was, i tak się rozgadałam. Jutro Praga, we wtorek Wiedeń… Światowo! :)
Ściskam mocno każdego i życzcie mi miłej zabawy!

Empatia

15 komentarzy:

  1. Weszłam przez przypadek i jakie moje zaskoczenie że widzę rozdział dzień wcześniej. Oczywiście rozdział świetny jak zawsze pozdrawiam i życzę weny :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudeńko. Tylko tyle jestem w stanie napisać. Mam gorączkę, więc nie wycisnę z siebie niczego więcej oprócz.. UWIELBIAM TO, CO ZACZYNA SIĘ DZIAĆ! <3
    Miłej podróży!
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Empatio, no kurczę, żeś mi psikusa zrobiła. Cały dzień z nudów siedzę i odświeżam wyjątek. Teraz zaczęłam szukać sobie telefonu, a koleżanka mi pisze jakie to fajne są dialogi w nowym rozdziale na wyjątku. To moje szczęście -.-
    Wiesz, tak szczerze mówiąc to ten rozdział jest taki nieogarnięty trochę i chaotyczny, ale to działa tylko na plus. Podoba mi się to. Naprawdę. Tylko mam mały problem. Nie mogę sobie wyobrazić Hermiony w koku ._. Jak na godzinę 21.13 to dziwne, ale nie wnikajmy.
    Jestem ciekawa, czy Teoś słyszał rozmowę Blaise z Granger i co na to powie. Podobają mi się takie sceny, no. Takie przeciwieństwa losu, ale i tak wszystko na końcu będzie dobrze... Będzie dobrze, nie? o.O'
    Wybacz mój nieogar, ale jestem padnięta. Życzę ci mile spędzonego czasu na wyjeździe, no :)
    P.S Weź nawet mi nie wspominaj o egzaminach! Zawsze robię debilne błędy, ale to już przesada ._.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. directionerka1122 maja 2013 21:19

    No nieźle zobaczysz Wiedeń i Pragę . Ja też tak chcę, rozdzialik jak zawsze super tylko końcówka trochę mnie zaskoczyła . Najlepszy był moment z tańcem .

    OdpowiedzUsuń
  5. Uwielbiam tegi bloga *.*

    OdpowiedzUsuń
  6. Super rozdział:) mam nadzieje że Hermiona na końcu będzie z Teodorem :) zaczyna mnie wkurzać Ivy i jej gierki tak jak postępowanie wobec niej Hermiony. Zabini co on chce to ja nie wiem ale mam nadzieje że to nic groźnego a Nott nie będzie o niego zazdrosny :D szczególnie jak zniknął kiedy Hermiona zgoniła się zatańczyć z Zabinim. życzę weny oraz miłego zwiedzania i majówki :* czekam na nn:)Calineczka :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiedziałam, że warto czekać na nowy rozdział. Z każdym następnym postem wszystko się rozwija i jest coraz lepiej. Jak Ty to robisz?
    Nie mogłam oczekiwać więcej, dostałam wszystko, co chciałam. Pewnie reszta czytelników się ze mną zgodzi.
    Oczywiście zastanawia mnie nadal postać Zabiniego. Pojawia się znikąd, robi zamieszanie, mówi parę słów za dużo przez co Hermiona się boi. Gdzie w tamtym momencie był Teodor?
    Blaise jest tajemniczą postacią, nie można odgadnąć jego intencji, można się ewentualnie domyślać tego, co planuje. Na pewno ma coś w zanadrzu. Tylko dlaczego miesza w to biedną Ginny? Oby nie okazał się takim draniem, za którego go uważam.

    Natomiast rozdział pełen Teodora i Hermiony. Na razie ewidentnie widać, że traktują siebie jak znajomych, ale coś między nimi jest. Albo to ja sobie dopowiadam resztę, co jest bardzo możliwe. Aczkolwiek każde ich spotkanie czegoś dotyczy. Nie wpadają na siebie przypadkiem, żeby tylko porozmawiać na błahe tematy. Łączy ich tajemnica, z którą na razie nic nie będą robili. Bo nawet podczas tańca się drażnili, a Hermiona drążyła i drążyła, a w zamian dostała tylko obietnicę. Dlaczego Ślizgoni po prostu nie potrafią mówić o sobie? Bo sama chętnie dowiedziałabym się, co takiego skrywa Teodor, że nie chce rozmawiać o swojej rodzinie.

    Ściskam, Donna.

    OdpowiedzUsuń
  8. No wiesz co? Ja oślepłam, czy ty na serio napisałaś, że Slughorn uczył obrony? :D

    Pf... Przebrnęłam przez rozdział, który jakoś dziwnie mi się dłużył. Po raz pierwszy, odkąd czytam Wyjątek, nie jaram się, nie wybucham płaczem (że nie mam już czego czytać), czy coś. Krótko mówiąc, twoje "nieogarnięcie" rozdziału się udzieliło.

    Niby czekałam na rozwiązanie sprawy Cryte'a, na to, co włoży Hermiona na bal (tak, strasznie chciałam się tego dowiedzieć :D)... a ostatecznie czuję się nieusatysfakcjonowana. Ja nie mogę, myślałam, że tylko w niemieckim używa się takich długich słów.

    To życzę miłej podróży, chociaż... a nie, mój numerologiczny... znaczy matematyczny umysł podpowiada, że te trzy dni już minęły. Mniejsza o to, mam nadzieję, że dla Ciebie dobre chęci się liczą :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie mam głowy do komentowania, ale wciąż tu jestem, czytam, i wzruszam się przy każdej scenie Teomione. Co to działo się w ostatnim wątku to jest... brak słów! Czekałam tylko na wpadnięcie Teodora, ale się nie doczekałam. Nie każ nam długo czekać <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Naćpana_Szczęściem ♥♥♥4 maja 2013 12:30

    Cześć! O mamciu, jak ja ci zazdroszczę tego wyjazdu. Sama niedawno byłam za granicą i ciągle wspominam chwile tam przeżyte^^
    Rozdział dłuugi, baardzo dłuugi. I dobrze. Kocham takie rozdziały. Szczególnie w twoim wykonaniu.
    Cud, miód i orzeszki!
    Matko, sprawa umarłych jest straszna. I co oni z tym zrobią? Bo wątpię, żeby to sobie odpuścili. To w końcu Teodor i Hermiona.
    Hah, reakcja Rona mnie dowaliła. Przypuszczałam, że tak się zachowa, gdy się dowie z kim Miona idzie na bal u Szluga. A, i jeszcze mu współczuje ukochanej. Lavender jest durna. I to bardzo.
    O mamo, mamo! Bal u Szluga - cudeńko. Jak Teoś pocałował rękę Hermy, to aż mi się gorąco zrobiło! A ich taniec? Szaleństwo! Coś pięknego! Cudnie to opisałaś!
    Zabini jest dziwny. Nie dość, że zmienił swoje zachowanie względem Ginny, to jeszcze teraz czepie się Hermiony! Co jest? Nudzi mu się, czy jak? Ech, ciekawe, jak to się wszystko potoczy.
    No i jeszcze Roger. Maskara po prostu. On sobie chyba jej jeszcze nie odpuścił. Oj, będzie się działo.
    Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać niecierpliwie na ciąg dalszy.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę miłej podróży!:)

    OdpowiedzUsuń
  11. Condawiramurs4 maja 2013 18:20

    bardzo mnie się podobało. Jak zwykle. Choć zupełnie nie ogarnęłam tego, co wyprawia Blaise. Mnie się wydawało, że lubi Ginny i szczerze to nawet myśląłam, że dziewczyny rpzesadzają, ale teraz mam wrażenie, że on coś naprawdę kombinuje, może jest w teamie z Izzy? Albo jako kolejny poczuł miętę do Hermiony, to juz jest trocjhę straszne xD Oczywiście, tylko Teodorowi kibicuję, muszę przyznać, że cąłkiem nieźle im tutaj jak na Ciebie zrobiłaś, potańczyli trochę w romantycznej sceneriixD Duży progress... Myślę że Teodor nie mógł sobie odmówić, jak patrzył na HermionęxD

    OdpowiedzUsuń
  12. Taaaaaki długi i wspaniały rozdział. Katowałaś mnie niemal do samego końca, bo nie mogłam się doczekać, kiedy Nott i Hermiona ruszą na parkiet. Ach...
    Ale przecież nie mogę się skupiać tylko na tańcu, oczywiście, że nie.
    Ta cała sprawa z umarłymi mnie przeraża, bo się martwię, że coś może grozić naszej dwójce. Choć z drugiej strony, robi się coraz ciekawiej. Mam nadzieję, że ta sprawa zostanie doprowadzona do końca przez Hermionę i Teodora.
    Myślałam, że będę niezadowolona z pojednania Hermiony i Rogera, ale w sumie, chyba się cieszę. Biedny chłopak. Należy mu się teraz trochę dobrego. Za to Ivy... Jest naprawdę niepokojąca. Kto by pomyślał, że będzie aż tak załamana po brawurowym koszu Notta.
    Na koniec zostawiam sobie Zabiniego, niszczyciela pięknych momentów, które przecież nie zdarzają się tak często. On jest dziwny! Może rzeczywiście mu odbija. Mam nadzieję, że Ginny jednak go zostawi i zajmie się Harrym. Takie małe marzenie:)
    Dobra, to jednak nie był koniec. Przypomniałam sobie o garniturze Teodora i jego zachowaniu... Plus sto punktów dla tego pana, choć i tak zgarnia wszystko, co tylko możliwe. A jego taniec z Hermioną... Rozpływałam się, czytając. On ją naprawdę lubi:) Moje serce się raduje.
    Mam nadzieję, że świetnie się bawisz i odpoczywasz:) Zazdroszczę wyjazdu. Ja niestety startuję we wtorek z maturą...
    Ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
  13. FGHJFEJNFEWFIOE <3 Teoś ty słodziaku :D
    Mam nadzieję, że jakoś rozwiążą sprawę z umarłymi. Przecież muszą coś z tym zrobić. Jestem pewna, że Hermiona tak tego nie zostawi, nie byłaby sobą ;)
    Ivy jest głupia. To tyle jeśli chodzi o nią. No i może się cieszę, że Teoś dał jej kosza. Ale mnie zdenerwowała w poprzednim rozdziale.. Pocałuj mnie, niech sama sie w tyłek pocałuje. A teraz ryczy idiotka.. jakby kiedykolwiek miała u Teosia jakąś szansę. Ona jest albo głupia, albo ślepa. Albo coś kombinuje, a przy tym jest głupia. Tak, pewnie to ostatnie. Nie lubię jej i tyle. Niech ja hipogryf kopnie :)
    Znowu zaczynam lubić Rogera. Znaczy.. nigdy tak naprawdę nie przestałam, po prostu nie podobało mi się to, że próbował coś tego z Hermioną, bo ona jest tylko i wyłącznie Teosia i wszyscy powinni już o tym wiedzieć. No, ale cały czas chciałam by był jej przyjacielem. Chyba ze jest podejrzany jak Ivy.. O nie, nie, nie, nie. Nie rób mi tego. Niech on będzie niewinny, ok? :D
    Blaise też jest głupi. Jest tak głupi, ze powinien chyba się spiknąć z Ivy. Głupi głupek. I jaki wredny. Niech się odczepi od Hermiony, bo jak nie to gorzko tego pożałuje. I co on ma do Teomione? Nie jest fanem to niech nie paczy! :D Idiota jeden.. i coś kombinuje z Ginny, ja to od początku wiedziałam. Tylko nie mogę rozgryźć o co mu chodzi. I jak on śmiał pocałować Hermionę! Co za bezczelny typ! Jestem oburzona! Mam nadzieję, że Teo też jest, przynajmniej się wyda, zazdrośnik jeden :p
    NO I TEOŚ I HERMIONA NA PARKIECIE HSAKHDJFNJKSERVFGNEJSHFBHNJ <3 i jak ona się do niego przytuliła PFDJIFHGVHHJ <3 Teoś pewnie był w siódmym niebie :D
    No i wiesz, nie pogardziłabym jakimś pocałunkiem, chociaż w policzek.. cokolwiek, really. W czółko ewentualnie, tak żeby uspokoić biedną Hermionkę, bo Teoś ją przecież obroni przed złym światem, a Zabinim przede wszystkim. Wciąż mam obawy, co do pocałunku takiego pocałunkowego, bo nie wiem czy oni są na to gotowi, ale zdecydowanie jakąś dobrą akcją bym nie pogardziła w następnym rozdziale :D
    A no i Teoś i jego "Tylko tolerujesz?" i cała ta rozmowa xd HFDHFWEKJFKLE ON WIE! :D hahahah :)
    No.. i to by było na tyle. Weny, weny, weny! ;) I żeby jak najszybciej był nowy :D
    Miłej podróży :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twój komentarz jest po prostu epicki :D Te pretensje do postaci...
      Swoją drogą, o, taki Zabini to by się może z Ivy dogadał, w sumie ona Ślizgonów lubi. A może ona się uczepiła Teodora bo chciała czegoś się od niego dowiedzieć o umarłych...?
      Dobra, zaczyna mi chyba odwalać, kadfjioafnrtrf.

      Usuń
  14. wow.. jednym słowem wow a Zabini... co on knuje? Nott, Hermiona i przyjęcie *.*

    OdpowiedzUsuń

Za spam gryzę.

Obserwatorzy

Informacje

Belka: Empatia
Treść: Empatia
Szablon: Empatia; kredyty: emmawatsonfan.net, scatterflee.deviantart.com, breatherain.blogspot.com
Favikonka: by-elfaba.blogspot.com
Słowa na szablonie: Red - 'Lost'
Zabrania się kopiowania czegokolwiek. Inaczej poucinam rączki.