Czyli
co według ciebie ma na sumieniu Ministerstwo?
Wzrok
Teodora był przeszywający, powaga mieszała się w nim z powątpiewaniem. Wiedziałam,
że chłopak niespecjalnie mi uwierzył, kiedy po wtorkowej obronie przed czarną magią,
naszej ostatniej lekcji, poszliśmy od razu do umarłych, a ja powiedziałam o
niekoniecznie czystych działaniach magicznych władz w Anglii.
Wypuściłam
z trudem powietrze z płuc. Wspinaliśmy się już po stopniach wiodących do
ocalałej sali. Wcześniej, w dostępnej dla wszystkich części zamku, nie
chcieliśmy rozmawiać o umarłych, ale teraz mieliśmy do tego idealne warunki.
I
tak się stresowałam. Bałam się, że to, co od dawna cisnęło mi się na usta,
nawet poparte dowodami, zostanie przez Ślizgona odebrane jako całkowite
wariactwo.
–
Uciszanie ludzi – stwierdziłam po chwili namysłu. – Tak bym to ujęła. Zresztą
pokażę ci te notatki, tam masz wszystkie informacje… Że też wcześniej nie
przeczytaliśmy tego od deski do deski!
Teodor
uniósł brwi na widok wcześniej wyczarowanej przeze mnie kanapy. Posłał mi
zdziwione spojrzenie, a ja machnęłam lekceważąco ręką.
–
Nieważne. U-mar-li. Tym się zajmijmy.
Chłopak
rozłożył się na sofie, uprzednio rzuciwszy swoją torbę gdzieś na ławki. Ja w
tym czasie odłożyłam własne rzeczy i wzięłam się za wyjmowanie z biurka
materiałów. Po ich lekturze odczuwałam irracjonalny strach, że ktoś może się do
nich dostać, więc zostawiałam wszystko tak jak zastałam – jakby ta sala niczego
nie ukrywała.
Podałam
pergaminy Teodorowi, a sama zajęłam miejsce obok niego. No i zaczęłam.
Choć
ciężko było pokazywać wszystko brunetowi, opowiadać, omawiać, dodając swoje
uwagi, to po kilku minutach monologu w miarę się rozluźniłam. Ślizgon nie
przerywał mi i gdyby nie reakcje wyraźnie rysujące się na jego twarzy, mogłabym
pomyśleć, że wcale mnie nie słucha.
–
Cryte pracował w Ministerstwie, musiał być całkiem wysoko postawiony, skoro
miał spore grono ludzi pod sobą…
–
Po upadku Voldemorta – czy ty się boisz? – dostał bzika na jego punkcie. Według
autora, i mnie zresztą też, oszalał. W jakimś stopniu…
–
Zlecał morderstwa, które wykonywano z zimną krwią. Ojciec autora też brał w tym
udział, choć on uczestniczył raczej w „papierkowej robocie” – określał kto,
kiedy i gdzie. Stąd ta dokumentacja…
–
Zabójstwa, nagłe, niewyjaśnione do tej pory zniknięcia, podpalenia domów…
–
Niektórzy wiedzieli za dużo, więc ich również uciszano…
–
Wiesz po co to robił? W imię oczyszczenia świata z brudu, z Voldemorta oraz
jego popleczników. Wyszukiwał ludzi, którzy za czasów szkoły mieli z nim zbyt
dużo wspólnego, a potem uciszał…
–
Najgorsze jest to, że planował wszystko tak, by nikt o niczym nie wiedział.
Niestety, znalazły się osoby, które po jakimś czasie się wyłamały. Jedna trzeci
zamordowanych to właśnie oni…
–
I wiesz, Teodorze – zakończyłam łamiącym się głosem, patrząc chłopakowi prosto
w oczy – rzeczywiście pozostało to nieujawnione. Autor dziennika był ostatnią
osobą, która o tym wiedziała. Teraz to my.
Zamilkłam,
przełykając z trudem ślinę. Wcale nie tak łatwo było przedstawić Teodorowi całą
sytuację jasno i przejrzyście, pokazując każdy dokument potwierdzający moje
słowa. Przez kilkanaście minut, kiedy tłumaczyłam wszystko Ślizgonowi, on sam
siedział spokojnie, zamyślony oraz milczący. Marszcząc brwi, przypatrywał się
każdemu pergaminowi, który mu podawałam. Szczególną uwagę skupiał na podpisach
poszczególnych osób, a zwłaszcza na pieczęci Ministerstwa.
Musiał
mi uwierzyć. Nie miał wyboru, to wszystko mówiło samo za siebie.
Dlatego
zdziwiłam się, kiedy Teodor odchrząknął i rzucił cicho, nie patrząc na mnie:
–
Nie jestem pewny co do wiarygodności tych papierów.
Zamrugałam
szybko.
–
Chyba nie mówisz poważnie – wydusiłam. Chwyciłam w dłoń jeden z ważniejszych
dokumentów i przeczytałam na głos: – Szanowny
Panie Cryte. Misja wykonana. Rodzina Mautet wyeliminowana. Cała trójka, tak jak
Pan kazał. A podpisy, pieczątki Ministerstwa? Niewystarczający dowód?
–
Pieczątki Ministerstwa? – powtórzył Teodor z zaintrygowaniem. – Czyli całe Ministerstwo pozwalało na te
zbrodnie? Coś mi się nie wydaje…
Pokręciłam
ponuro głową. Otworzyłam dziennik mniej więcej po środku i znalazłam
odpowiednią stronę. Bez słowa podałam notatnik Ślizgonowi.
26 lutego 1983, Hogwart, Sala
Oczyszczenia
22:03
Nie potrafię się opanować. Jest mi niedobrze i
czuję taką wściekłość, że zaraz chyba pójdę do Cryte’a i zabiję go gołymi
rękami.
NIKT z Ministerstwa o tym nie wie, do cholery.
Tylko wydział Departamentu Przestrzegania Prawa, w którym pracuje Cryte i mój
ojciec. Ta cała Bagnold albo olewa wyraźne sygnały, że działo się coś
niedobrego, albo oni ją jakimś cudem zmusili do milczenia.
A zawsze uważałem panią minister za niemal
niezłomną.
Chłopak
zamknął książeczkę i wbił wzrok w punkt na posadzce. Zapadło milczenie,
przerywane jedynie niespokojnym oddechem bruneta. Spojrzałam na niego
niepewnie, a po wyrazie jego twarzy, ściągniętych brwiach oraz zaciśniętych
ustach, już byłam pewna.
Uwierzył.
–
Co z tym zrobimy? – spytałam cicho, choć niezbyt oczekiwałam odpowiedzi.
Teodor
jednak westchnął i skierował na mnie wzrok.
–
Wiemy coś o Crycie?
Pokręciłam
przecząco głową.
–
Odkąd tylko przeczytałam to nazwisko, byłam pewna, że skądś je kojarzę.
Musiałam kiedyś o nim słyszeć, skoro pracował w Ministerstwie… albo nadal
pracuje. Nic więcej nie wiemy. Muszę poszperać w gazetach z tamtego okresu, ale
to jak szukanie igły w stogu siana.
Czarnowłosy
nie od razu odpowiedział.
–
Najpierw dowiemy się czegoś o Crycie – oświadczył po chwili zastanowienia – a
potem pomyślimy. To dość… delikatna sprawa,
by od razu się na nią rzucać.
Nie
byłam pewna co do określenia użytego przez Teodora, ale kiwnęłam potakująco
głową. W milczeniu zebrałam wszystkie pergaminy, układając je w niewielki
stosik.
–
Granger – rzucił podejrzliwie chłopak. Bez pośpiechu uniosłam głowę,
napotykając badawcze spojrzenie szarych oczu. – Chyba nie zamierzasz roztrząsać
tej sprawy.
Zacisnęłam
usta.
Nawet
on nie mógł dowiedzieć się o planach powoli tworzących się w mojej głowie.
–
Nie – odparłam powoli. Schludna kupka notatek spoczywała już na moich kolanach.
Na jej szczycie leżał dziennik. – Chcę się dowiedzieć, co dzieje się teraz z
tym całym Cryte’em i jak to się stało, że nikt do tej pory nie mówił o dwustu
osobach, które nagle po prostu wyparowały. Pomijając samą kwestię zatajenia
tego wszystkiego.
Z
trudem wytrzymałam palący wzrok Teodora. W końcu chłopak przekrzywił głowę i
stwierdził:
–
Ty naprawdę nie umiesz kłamać.
Prychnęłam.
–
Och, przestań już. Naprawdę nie chcę się w to mieszać, zresztą już wiesz, co z
autorem dziennika zrobił Cryte. Wprawdzie on sam ściągnął go na siebie,
wysyłając mu listy ociekające kpiną, bo coś
wiedział, ale… Nie, nie bawmy się w to.
Tylko na razie,
ponieważ wiem, że mogę wiele zmienić,
jednak tego Teodor z moich ust nie usłyszał.
***
Następnego
dnia w drodze na śniadanie wyjątkowo towarzyszył nam – mnie i Harry’emu – Ron. Z
zażenowaniem wytłumaczył, że wolał ulotnić się z pokoju wspólnego, bo Lavender
robiła Parvati awanturę o szminkę, co my z okularnikiem taktownie
przemilczeliśmy.
Miałam
niesamowitą ochotę opowiedzieć chłopakom o umarłych, skoro obu miałam przy
sobie. Wciąż jednak słyszałam w głowie napięty głos Teodora, słowa, które
wypowiedział, kiedy zbliżaliśmy się do głównych schodów.
– Czy ty też
czujesz taki… strach? Że w pewnym momencie…
– Granger, milcz.
– Co?
– Nie tutaj. Nie
teraz. Od tej pory… nie
możemy rozmawiać o umarłych tak swobodnie
jak wcześniej. Jeśli dowie się za dużo osób, powtórzy się sytuacja sprzed
trzynastu lat. Zginą niewinni, czyli też my, bo przez przypadek weszliśmy do
ocalałej sali i z czystej ciekawości zaczęliśmy ją przeszukiwać. Jeżeli chcesz,
żeby na niebie w końcu pojawiły się gwiazdy, to oboje musimy milczeć.
No,
ten przypadek to też nie do końca prawda. W końcu zaprowadziła nas tam jakaś
dziwna, świecąca kula i ona pomogła mi znaleźć klucz do biurka. To wszystko jej
sprawka, czymkolwiek by ona nie była.
Przyjaźniłam
się z Harrym oraz Ronem, praktycznie odkąd przekroczyłam próg bramy Hogwartu.
Wprawdzie zdarzały się „słabsze” momenty, kiedy oddaliśmy się od siebie, jednak
koniec końców zawsze wracaliśmy. Wspieraliśmy się.
Zasługiwali
na prawdę.
A
Ginny? To z nią spędziłam jedne z najlepszych chwil w moim życiu, to ona trwała
przy mnie w momentach załamania, to ona potrafiła sprawić, że nawet w stanie
największego smutku potrafiłam się uśmiechnąć.
Oni
wszyscy, cała trójka, zdecydowanie powinna wszystkiego się dowiedzieć.
Musieli.
I
właśnie wtedy, kiedy schodziliśmy po schodach do jadalni, a ja słyszałam
radosne głosy chłopaków, na skórze prawej dłoni czułam co kilka chwil łagodne
muśnięcia palców Harry’ego, zaś po lewej ramię Rona, lekko ocierające się o
moje ramię, postanowiłam, że w końcu im powiem. Bez względu na zdanie Teodora
na ten temat.
Zignorowałam
też wciąż wciskający się do mojego umysłu głos, że przecież trzynaście lat temu
wydarzyło się coś zupełnie podobnego.
Neil
również zasługiwał na prawdę.
Z
zamyślenia wyrwał mnie Harry, a właściwie delikatne szturchnięcie w ramię.
–
Co? – mruknęłam niewyraźnie.
Okularnik
bez słowa szarpnął głową, wskazując coś przed nami.
Akurat
znajdowaliśmy się na szycie ostatniej partii schodów, pozostało kilkanaście
stopni, byśmy znaleźli się w sali wejściowej. A tam, praktycznie na jej środku,
stała Ivy.
Poczułam
niemiły ucisk w żołądku, lecz nie dałam tego po sobie poznać.
Zaufanie
do blondynki zniknęło niczym płomień zdmuchnięty gwałtownie przez wicher. Zaczęłam
po prostu bać się przebywania w jej towarzystwie, nie wiedząc, co jeszcze może
przyjść dziewczynie na myśl. Choć więcej nie rozmawiałam o niej ani z Ginny,
ani z Harrym, którzy i tak wiedzieli, jak drażliwym tematem stała się dla mnie
sprawa Krukonki, zaś Ron oraz Teodor nadal pozostawali w stanie nieświadomości,
to w mojej głowie narodził się plan stopniowego odsuwania od siebie dziewczyny.
Wbrew naleganiom przyjaciół do Dumbledore’a nie poszłam i nie miałam
najmniejszego zamiaru tego robić. A jeśli moje podejrzenia były bezpodstawne,
przez co jedynie wyszłabym na skończoną kretynkę, za to Ivy narobiłabym złej
opinii? Nie, niemądre posunięcie.
Zresztą,
ostatni tydzień przed świętami – gorący okres, jak go nazywaliśmy – był przepełniony
wszystkim, czego brakowało nauczycielom przez ostatnie tygodnie. Mój, i w sumie
nie tylko mój, wolny czas ograniczał się do czytania obowiązkowych lektur na
poszczególne przedmioty. W ten sposób relacje z Ronem znowu nieco się
zobojętniły, a on sam niczego nie wiedział nawet o Ivy.
Czasem
zastanawiałam się, czy w mugolskiej szkole też miałabym takie urwanie głowy.
Zerknęłam
pospiesznie na siedemnastolatkę. Wyglądała dość… mizernie. Stała ze splecionymi
dłońmi, trochę przygarbiona, włosy opadały jej na twarz, jednak widziałam, że
wzrok ma skierowany prosto w moją stronę. Wyraźnie na mnie czekała, ale nie
mogłam powiedzieć, by było to czymś napawającym niezwykłym entuzjazmem.
Tak
naprawdę jęknęłam w myślach, bo nie miałam już odwrotu. Cóż.
Z
drugiej strony jakaś część mnie, która jeszcze czuła się związana z tą
blondwłosą dziewczyną, została dotknięta przez gorący pręt niepokoju. Ivy
wyglądała tak jakby była… załamana albo bliska załamania. Postawa, blada skóra,
to żałosne spojrzenie…
Coś
się stało.
Dlatego
gdy już zbliżaliśmy się do siódmoklasistki, szepnęłam do chłopaków:
–
Zaraz do was przyjdę.
Ron
kiwnął głową, jednak Harry posłał mi spojrzenie wyraźnie mówiące: „Nie, zostaw
ją i jej obrzydliwego Snape’a. Idziesz z nami.”
Zignorowałam
je, odnotowując jednocześnie w myślach, że ostatnimi czasy wyjątkowo łatwo
przychodzi mi olewanie wszelkich rad oraz rozkazów ze strony przyjaciół.
Ledwo
zbliżyłam się do Ivy, ta rzuciła mi się na szyję z głośnym: „OCH, HERMIONO!”.
Oszołomiona takich zachowaniem, objęłam ją, klepiąc lekko po plecach.
–
Co się stało? – spytałam miękko.
Dziewczyna
zaszlochała w odpowiedzi.
Tak, tak, płacz
mi w świeżą szatę.
Oderwała
się ode mnie, cała czerwona na twarzy i ze łzami błyszczącymi w oczu. Odgarnęła z buzi włosy, ujęła moje dłonie w swoje, po czym
zaczęła mówić bardzo szybko, przerywając co chwilę na złapanie oddechu albo
kolejne otarcie policzków, tak że niewiele dało się zrozumieć. Po dłuższej chwili
udało mi się wyłuskać z całego monologu dwie rzeczy.
Teodor
był okropnym dupkiem i Ivy już go nie lubiła (bardzo dobrze).
Ivy
martwiła się o naszą przyjaźń, choć nie wiedziała, czy cokolwiek jeszcze z niej
zostało, więc chciała ją odbudować (bardzo niedobrze).
Doświadczona
sytuacją z Rogerem, wiedziałam, że powinnam być stanowcza, a jeśli nie
stanowcza, to chociaż jasno pokazać swoje stanowisko.
Bo
subtelnie mogłaby nie zrozumieć, ekhem.
–
Ivy, zdaję sobie sprawę z tego, jak teraz jest z naszą przyjaźnią – zaczęłam,
ostrożnie dobierając słowa – ale… hm… – pytające, pełne nadziei spojrzenie
dużych, niebieskich oczu odbierało mi całą zdolność elokwencji, cholera jasna.
– Wiesz, chyba muszę iść już do chłopaków, może pogadamy o tym kiedy indziej…
Och,
nie to miałam powiedzieć!
Blondynka,
jako że zdążyła już puścić moje dłonie, znów je ścisnęła.
–
Spotkamy się dzisiaj po południu? – spytała niemal błagalnie. Miałam ochotę
jęknąć z rozpaczy. – Muszę ci tyle opowiedzieć, tęskniłam za tobą, Roger
zresztą też…
Zamrugałam
szybko.
Ivy
zachowywała się zupełnie inaczej niż normalnie, przez co zaczęłam się mocno
niepokoić.
Uśmiechnęłam
się lekko, również delikatnie ściskając jej ręce.
–
Jeśli dam radę ze wszystkim, to się spotkamy. – Kłamca, kłamca. – Przepraszam
za moje ostatnie zachowanie, za tę obojętność, ale po prostu trochę nie
wyrabiam, a jeszcze Harry i Ron zawalają mnie swoimi pracami domowymi do
sprawdzenia. – Zwalenie winy na przyjaciół, odważnie. – Wybacz, jednak tak jak
mówię – za dużo mam na głowie. Pogadamy o tym, poświęcę ci tyle czasu, ile
będziesz chciała, tylko… nie dzisiaj.
W
odpowiedzi zostałam obdarzona promiennym uśmiechem oraz mocnym uściskiem, po
czym Ivy pożegnała się wesoło i pognała schodami na górę.
Ja
zaś weszłam do Wielkiej Sali z całkowicie beznadziejnym humorem.
Ciężko
było mi dopuścić do siebie dwie rzeczy.
Po
pierwsze, Ivy mogła wcale nie udawać przyjaźni, jak podejrzewałam i z czym już
się pogodziłam. Może rzeczywiście jej zależało. Może się zaangażowała, a to
wszystko robiła, bo Snape jej kazał.
Może.
A
po drugie, czułam wstręt do samej siebie.
Bo
znów kłamałam.
Bo
znów uciekałam.
***
Gdy
po południu szłam w stronę mojego stolika w bibliotece, po drodze natknęłam się
na Teodora, siedzącego samotnie i piszącego jakieś wypracowanie. Po krótkim
przywitaniu przysiadłam się do niego, po czym wyjęłam z torby podręczniki.
Miałam zamiar pouczyć się na jutrzejszą transmutację, bo McGonagall szykowała
dla nas coś mocnego, specjalnie przed Świętami.
Jednak
Ślizgon na tyle skutecznie odrywał moją uwagę od książek, że już po chwili
wzrok utkwiłam w pergaminie, na którym zawzięcie coś skrobał.
–
O, tu, tu popraw – zwróciłam mu uwagę, wskazując błąd w pierwszym akapicie
eseju. – Zapomniałeś przecinka, a tutaj masz powtórzenie…
–
Granger.
Zacisnęłam
usta i nieco się odsunęłam, spuszczając głowę.
–
No tak, przepraszam.
Teodor
wypuścił powoli powietrze z ust. Rzucił mi rozgniewane spojrzenie i powrócił do
pisania.
Ja
jednak nie dałam za wygraną.
–
„…a skutki są nieprzewidywalne” – dokończyłam zdanie, nad którym chłopak zastanawiał
się od dłuższej chwili.
I
wtedy ręce mu opadły. Dosłownie, po wypuścił pióro, po czym oparł dłonie na
blacie stolika. Fuknął z wściekłości, wbijając we mnie jeszcze bardziej
zdenerwowane spojrzenie.
–
Przyszłaś tutaj tylko po to, żeby mi przeszkadzać, czy masz może jakiś większy
interes? – syknął cicho, jako że w pobliżu kręciła się pani Pince.
Popatrzyłam
na niego z oburzeniem.
–
Ani jedno, ani drugie – oświadczyłam z godnością. Napotykając jego znaczące
spojrzenie, odchrząknęłam. – No dobra, może jednak to drugie.
Oczywiście,
że miałam jakiś interes do Teodora. Nie odrywałabym go od eseju bez powodu, nie
przesadzajmy.
Brunet
przewrócił oczyma. Zakorkował swój kałamarz, zaczął zwijać pergamin.
–
Więc? Czego chcesz, siło nieczysta?
–
Ivy uważa cię za dupka – wypaliłam, choć wcale nie to miałam powiedzieć. Ta
sprawa jednak nagle przyszła mi na myśl, zatem… – Nie wiem dlaczego, ale
zachowywała się dzisiaj trochę nienormalnie, zupełnie jak nie ona. Coś ty jej
zrobił? Dałeś zakaz zbliżania się do twojej osoby czy co?
Wybacz, Ivy, nie
mogłam się powstrzymać.
Teodor
parsknął śmiechem, lecz sekundę później się opanował, poważniejąc.
–
Nieważne. I nie musisz wiedzieć, wierz mi – dodał szybko. – Wystarczy, że sam
mam pewien uraz… No ale ponoć coś ode mnie chciałaś?
–
Czekaj, przetwarzam jeszcze „pewien uraz”. O co chodzi?
Teodor
westchnął ciężko.
–
O nic – uciął krótko. – Więc?
Postanowiłam
chwilowo zostawić ten temat i uderzyć w najmniej oczekiwanym przez chłopaka
momencie. Tak, to dobry plan.
Złożyłam
ręce razem, przybierając możliwie najbardziej zdecydowaną ora pewną siebie
pozę, na jaką było mnie w tamtej chwili stać.
–
Jak już ustaliliśmy, musimy dowiedzieć się, kim był Cryte, co prócz porażki
Voldemorta działo się wtedy na świecie i tak dalej – oświadczyłam cicho, na co
Ślizgon uniósł brew. – Gazety. Stare gazety z początku lat osiemdziesiątych.
Wzmianki o zaginięciach, o działaniach Ministerstwa, cokolwiek, co mogłoby nam
pomóc…
–
I chcesz, żebym ci pomógł przeszukiwać archiwum – wtrącił beznamiętnie Teodor,
chowając swoje rzeczy do torby.
Kiwnęłam
głową.
–
Jeśli nie sprawiłoby ci to wielkiego problemu. Sama nie dam rady, a we dwoje
może uporamy się z tym do piątku.
Chłopak
bez słowa wstał i zarzucił sobie torbę na ramię.
–
No to idziemy, pani detektyw.
***
Hogwarckie
archiwum było dużym, słabo oświetlonym pomieszczeniem, w którym stało mnóstwo
szklanych gablot przepełnionych dokładnie oznaczonymi gazetami. Szybko
znalazłam odpowiednią półkę z niewielkim napisem na jej szczycie.
1980-1985
Czyli
akurat. Wraz z Teodorem natychmiast zabraliśmy się za potężny stos papierów.
Nie czytaliśmy wszystkiego od deski do deski, jednak sprawdzaliśmy każdą gazetę
wystarczająco dokładnie, by już po dwóch godzinach mieć całkiem dobry obraz
tego, co działo się niedługo po upadku Czarnego Pana.
Usiedliśmy
przy małym, drewnianym stoliku przy ścianie. Rozłożyłam na nim jedną z gazet i
choć chciałam coś powiedzieć, to nic nie mogło przejść mi przez ściśnięte z
emocji gardło.
–
Więc… Bagnold też milczała – wymamrotał Teodor, wskazując głową artykuł na
pierwszej stronie czasopisma. Widniało tam czarno-białe, ruszające się
oczywiście, zdjęcie. Krótkowłosa kobieta w okularach stała na podeście na
środku gmachu Ministerstwa, przemawiając do tłumu. Zewsząd błyskały flesze
aparatów. Nad zdjęciem uwagę zwracał wielki nagłówek.
„Czarodzieje i
czarownice mogą spać spokojnie!”
A pod nim:
Pani Minister
wydała specjalne oświadczenie w związku z ostatnimi wydarzeniami niepokojącymi
większość magicznego świata
– No, niekoniecznie milczała – sprostowałam
ponuro. – Wydała oświadczenie, zatem pewnie jakoś udało im się ją przekonać, żeby
udawała, że nic się nie dzieje. Może jej zagrozili?
Teodor wzruszył ramionami i oparł się o
ścianę, wbijając wzrok w jakiś punkt przed sobą.
– Może. Wiemy jedynie tyle, że zdołali
złamać nawet niezłomną Bagnold. To
wszystko robi się coraz bardziej…
– …niebezpieczne – dokończyłam za niego. –
Cryte zatkał usta Anglii. Jeden człowiek dla zaspokojenia swoich chorych
obsesji mordował ludzi, bo jego rodzina zginęła przez popleczników Voldemorta.
Nie rozumiem, jak ktoś mógł w ogóle za nim pójść…
Teodor zaśmiał się krótko, choć w tym
śmiechu nie dosłyszałam ani nuty rozbawienia.
– Bardzo prosto. Czarny Pan za czasów
swojej największej potęgi był okrutny, przez niego śmierć dosięgła mnóstwa
ludzi. Wystarczyło, że Cryte znalazł wystarczająco pokrzywdzonych, owładniętych
podobną obsesją i wystarczająco zdeterminowanych, by przekonać ich, że nawet te
resztki popleczników Lorda są niebezpieczne. Po prostu… – zawahał się.
Westchnął. – Po prostu miał szczęście.
Zamilkłam. Choć to, co mówił Teodor, było
straszne, to jednak musiałam przyznać mu rację.
Cryte’em zawładnęła mania oczyszczania
świata ze wszystkiego związanego z Voldemortem. Tylko teraz pytanie
pozostawało, czy rzeczywiście miał problemy psychiczne, czy widział w tym jakiś
głębszy sens.
Bo jeśli tak, to aż trudno mi było
wyobrazić sobie, o co mogło chodzić.
Zacisnęłam mocniej wargi, czując nagły
przypływ strachu. Spojrzałam na towarzyszącego mi chłopaka z pewnego rodzaju
nadzieją, przecież on musiał wiedzieć, co powinniśmy zrobić! Musiał jakoś się w
tym odnajdywać, skoro w mojej głowie rozpętała się zbyt wielka burza…
Brunet jednak siedział z ręką opartą o blat
stolika i jakby nieobecnym wzrokiem wbitym w jakiś punkt na posadzce.
Przygryzłam dolną wargę.
– Teodorze… – cichy pomruk wydostał się z
jego gardła na znak, że słucha. Przez ten dźwięk po moich plecach przeszedł
niekontrolowany dreszcz. – Co robimy? Nie możemy dłużej uciekać od odpowiedzi
na to pytanie. Wiemy… wiemy już wszystko. Co robimy? – powtórzyłam trochę
głośniej.
Nott przejechał dłonią po twarzy, po czym
popatrzył na mnie z wyraźnym zmęczeniem.
– Nie wiem – przyznał bez ogródek. –
Najzwyczajniej w świecie nie wiem. Fakt, to obrzydliwe, co robiło Ministerstwo,
a właściwie sam Cryte, jednak nie widzę żadnego logicznego rozwiązania. Pójść z
tym do kogoś? Wywlekać wszystko na wierzch? Żeby rozpętać wojnę z
Ministerstwem? Nie, to zdecydowanie nie jest dobry pomysł. Odpuszczamy.
Zachowujemy się tak, jakbyśmy o niczym nie wiedzieli.
Miałam ochotę wstać i zaprzeczyć. Miałam
ochotę powiedzieć mu, że nie, nie będziemy zachowywać się jak gdyby nigdy nic.
Miałam ochotę wyrwać się z tego ciemnego, cuchnącego kurzem archiwum i coś
zmienić.
Ale nie odezwałam się słowem. Z trudem
brałam kolejne oddechy, z trudem zachowywałam spokój. W końcu kiwnęłam
przytakująco głową.
– Granger – rzucił niespodziewanie chłopak.
Przyglądał mi się badawczo, z lekkim niepokojem. – W tym wypadku mowa jest
śmiercią, rozumiesz?
A milczenie życiem.
***
–
Ha! Wiedziałam, że to zaklęcie mi wyjdzie.
–
Nie ciesz się tak, Granger, zostały ci jeszcze dwa do wypróbowania.
–
Ugh, zawsze musisz zepsuć mi humor, Teodorze.
–
Od tego tu jestem.
***
–
Czy ty się ze mnie śmiejesz?!
–
Skąd.
–
Wiesz, Nott, naprawdę nie wiem, dlaczego cię jeszcze toleruję.
–
Tylko tolerujesz?
–
Sugerujesz coś?
–
…
–
Ekhem?
–
Przeszkadzasz mi w pomijaniu milczeniem tego absolutnie bezsensownego pytania.
***
Mimo
zatrważającej ilości prac domowych i egzaminów, piątek przyszedł zadziwiająco
szybko. Już na śniadaniu dało się wyczuć atmosferę rozleniwienia oraz
powszechnego rozluźnienia. Na pierwszej tamtego dnia lekcji, na zaklęciach z
Puchonami, Flitwick dał nam wolną rękę, pozwalając ćwiczyć absolutnie wszystko,
co nam się nasunęło na myśl. Zatem, skoro już miałam okazję do porozmawiania z
Harrym i Ronem razem, poruszyliśmy wszystkie tematy, których wcześniej nie
mogliśmy z racji związku rudzielca z Lavender. Zaczęłam naganą, bo okularnik
wciąż korzystał z podręcznika Księcia Półkrwi, następnie delikatnie zauważyłam,
że Brown trochę za bardzo zaczyna kierować życiem swojego, ekhem, chłopaka
(oczywiście zostałam zignorowana), omówiliśmy sprawę Dracona i jego
domniemanego śmierciożerstwa, a pod koniec lekcji rozmowa zeszła na temat
wieczornego przyjęcia u Slughorne’a.
Gdybym
nie spłonęła nagle rumieńcem, może Ron nie zorientowałby się, że coś jest nie
tak. Ale ja niestety momentalnie zaczerwieniłam się po cebulki włosów, a kiedy
piegowaty zupełnie nieświadomie spytał, z kim idę, Harry dostał
niespodziewanego ataku kaszlu.
Potter
wiedział. Nie przyjął tej nowiny zbyt pozytywnie, lecz kiedy nieco
opowiedziałam mu o Teodorze, jego niechęć trochę zmalała.
Tylko
trochę, bo wciąż go nie cierpiał.
Tak
więc, kiedy Harry w końcu się uspokoił, a Ron ponowił swe pytanie, Hermiona
Granger postanowiła wreszcie pokazać, jak bardzo była odważna. Dlatego nie
okazując zestresowania, wzruszyłam ramionami i stwierdziłam lekko:
–
Z Nottem.
Przy
naszej ławce zapadła cisza. Harry wbijał wzrok w blat, za to Weasley prosto we
mnie. Zamrugałam szybko, całkowicie
niewinnie.
–
No co? – zdziwiłam się. – Myślałam, że mogę iść z kim chcę.
Och,
po prostu nie mogłam się oprzeć.
Kilka
sekund później zabrzmiał dzwonek obwieszczający koniec lekcji, na szczęście dla
mnie, bo Ron robił się czerwony na twarzy, a jego pięści powoli się zaciskały.
Jak najszybciej ewakuowałam się z klasy, obiecując sobie w duchu, że z
przyjacielem rozprawię się później.
Z
samym Teodorem spotkałam się dopiero na obronie przed czarną magią godzinę
później. Ron, piorunując mnie wzrokiem, ostentacyjnie siadł z Harrym. Sam
czarnowłosy posłał mi przepraszające spojrzenie, które skomentowałam
wywróceniem oczu i uspokajającym uśmiechem.
No
cóż, musiałam ponieść konsekwencje za zdradzenie przyjaźni.
Ugh,
czułam się tak jakbym znów spotykała się z Wiktorem. Bratałam się z wrogiem!
Ów
wróg niespodziewanie zjawił się obok mnie i pociągnął do wolnej ławki na tyłach
sali. Nie żeby to jakoś mi przeszkadzało, tylko raczej przestraszyłam się, co
pomyślą sobie inni.
Na
transmutacji zrozumiałe, korepetycje i te sprawy, ale obrona? W dodatku ze
SNAPE’EM?
Wiedziałam,
że czeka mnie kłótnia z Ronem.
O
ile on w ogóle planował się jeszcze do mnie odezwać.
Tak
czy siak, kiedy nauczyciel szedł przez salę swym jak zwykle zamaszystym
krokiem, Teodor nachylił się w moją stronę i szepnął:
–
Pamiętasz o przyjęciu?
–
Jak mogłabym zapomnieć? – zakpiłam, zerkając przelotnie na Snape’a. –
Przypominasz mi o tym od tygodnia.
–
Siódma, sala wejściowa.
I
tak zakończyła się nasza rozmowa. Nie odezwaliśmy się do siebie przez całą
lekcję, nie licząc ćwiczeń uroków w parach, choć tak czy siak używaliśmy ich
niewerbalnie.
Teodora
nie spotkałam już więcej aż do lunchu, na którym właściwie jedynie się z nim
minęłam. Zaskoczyła mnie natomiast Ginny, zrównując się ze mną, kiedy schodziłam
do Wielkiej Sali na posiłek. Widziałam, że jest czymś zatroskana, miała smutne,
jakby ciemniejsze niż zwykle oczy, w dodatku wciąż szła ze spuszczoną głową.
–
Coś się stało? – spytałam ze zmartwieniem.
W
odpowiedzi jedynie zacisnęła wargi, w ogóle na mnie nie patrząc. Postanowiłam
się nie narzucać. Jeśli chciałaby powiedzieć, zrobiłaby to, a ja nie chciałam
się też zbytnio wtrącać w jej sprawy. Choć wyraźne dostrzegałam przygnębienie
rudej, nie mogłam zmuszać dziewczyny do niczego.
W
sumie i tak bym nie musiała, bo już po dłuższej chwili Ginny wypuściła głośno
powietrze z płuc, po czym mruknęła ponuro:
–
Nie wiem, czy dobrze robię.
Uniosłam
brwi.
–
Masz na myśli Zabiniego?
Kiwnęła
głową. To jeszcze bardziej mnie zdziwiło.
–
Ron was zaakceptował – zaczęłam wymieniać. – No dobra, może to za duże słowo,
ale przynajmniej ze sobą rozmawiacie, a nie ciągle kłócicie. Wszyscy inni też
się uspokoili i przyjęli do wiadomości fakt, że Blaise Zabini to chłopak tej Ginny Weasley. W dodatku między wami
coraz lepiej się układa, tak ostatnio mówiłaś.
Po
wyrazie jej twarzy zrozumiałam, że chyba nie do końca mam rację. Późniejsze słowa
dziewczyny tylko mnie w tym utwierdziły.
–
No, niekoniecznie coraz lepiej. Jakoś,
to dobre określenie – poprawiła prawie grobowym głosem. – Od pewnego czasu… momentami…
Och, po prostu mam wątpliwości – zirytowała się, wreszcie patrząc mi w oczy. –
Rozumiesz? Ja, ta, która uparcie walczyła o ten związek, zastanawia się, czy
dokonała właściwego wyboru!
Zatrzymałam
się, a Ginny wraz ze mną. Zadziwiająco szybko znalazłyśmy się na trzecim
piętrze. Spojrzałam przyjaciółce prosto w oczy.
–
O co dokładnie chodzi? – spytałam poważnie.
No
i się dowiedziałam. Całą resztę drogi do jadalni – nieco wydłużoną, bo
zaczęłyśmy iść chyba trzy razy wolniej – spędziłyśmy na omawianiu zachowania
Zabiniego. Zdaniem Ginny karygodnego, zdaniem moim – nieco przewidywalnego, ale
tego Gryfonce nie powiedziałam.
–
Blaise zachowuje się tak, jakby to wszystko było na pokaz – wyznała wtedy ze
złością. – Wcześniej, gdy nikt jeszcze nie wiedział, chowaliśmy się po kątach,
ale żadne z nas nie miało z tym problemu. Teraz nagle chce odprowadzać mnie do
Wieży, chce całować się na błoniach, chce łazić za rączkę po korytarzach.
Merlinie! Nawet nie wiesz, jakie to się robi denerwujące!
Wiedziałam.
Przyjaźniłam się z Ronem, a Lavender zachowywała się bardzo podobnie.
–
Najgorsze jest to – dodała z irytacją – że nie mam pojęcia, jaki w tym cel.
Jakiś na pewno, ale ja go nie widzę.
Rozważałyśmy
różne możliwości. Od nagłej chęci pokazania miłości do Ginny (wydawało mi się
to trochę mało prawdopodobne) po rozdwojenie jaźni Zabiniego. Żadnej nie
wykluczałyśmy, każdą omawiałyśmy na osiem sposobów, ale w końcu odpuściłyśmy,
kiedy Weasleyówna jęknęła smętnie, że to na nią za dużo i obmyśli tę sprawę w
czasie przerwy świątecznej. W dodatku akurat zbliżałyśmy się do Wielkiej Sali,
a to nie było odpowiednie miejsce na tego typu rozmowy.
Podawałam
przyjaciółce naprawdę wiele rozwiązań, lecz jedno przemilczałam.
To,
że po niesamowitych pokazach miłości Zabini może po prostu chcieć z nią
widowiskowo zerwać.
Powinnam
była jej o tym powiedzieć i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Jednak nie
potrafiłam jeszcze bardziej dobijać nastolatki, zwłaszcza kiedy udręczonym głosem
wymamrotała:
–
Nie wiem, co z tym zrobić. Martwię się, wiesz? Strasznie go kocham, bo… bo jest
inny, bo jest mój, bo po prostu jest.
Wtedy
przytaknęłam, chwytając ją z troską za ramię.
Ale
ja wiedziałam swoje. Zabini wcale nie był inny.
Za
to przeczucie mówiło mi, że nigdy nie należał do Ginny.
W
Wielkiej Sali spotkałyśmy już Harry’ego i Rona, wsuwających ze smakiem lunch. Okularnik
przywitał nas uśmiechem, jednak Weasley znów udawał, że mnie nie zna. Miałam
ochotę westchnąć z politowaniem na widok tego zachowania, lecz koniec końców
powtrzymałam się przed tym.
Ginny,
zupełnie nieświadoma tego, co wydarzyło się na zaklęciach, nakładając sobie
sałatki, spytała podejrzliwie brata:
–
Lavender z tobą zerwała?
Posłał
jej piorunujące spojrzenie. Dziewczyna uniosła ręce w obronnym geście.
–
Nic nie mówię. Harry, podaj mi ziemniaki.
Szybko
zwróciłam uwagę na bruneta, a raczej na mowę jego ciała. Siedzieli obok siebie,
on i ruda, natomiast kiedy wręczał jej półmisek z pieczonymi ziemniakami,
zamiast chociażby na ręce, patrzył prosto w brązowe oczy.
Ha!
Wiedziałam.
Nagle
poczułam przygnębienie.
Sto
razy bardziej wolałam, żeby Ginny chodziła z Harrym niż z Zabinim.
I
gdy tak rozmyślałam o nich jako parze, z zamyślenia wyrwał mnie rozłoszczony
głos Rona.
–
Wiedziałaś, że ona idzie z Nottem na to przyjęcie?
Popatrzyłam
na niego z zaskoczeniem, a Ginny, wiedząca oczywiście o wszystkim, roześmiała
się na głos.
–
Szybki jesteś – stwierdziła z rozbawieniem. Posłała mi porozumiewawcze
spojrzenie. Spłonęłam rumieńcem. – Ale co, chyba jej nie zabronisz?
Ron
skierował wzrok prosto na mnie. Zamrugałam przesadnie ostentacyjnie, pytająco.
Och,
powinnam się była opanować. Otwarte kpienie z Rona przypominało bardziej
zachowanie… Teodora.
–
Bratasz się z wrogiem – oświadczył rudzielec ze złością.
Wiedziałam,
że szykowała się powtórka z czwartej klasy.
Spokojnie
konsumowałam swój lunch, jakby nie czując na sobie palącego spojrzenia
przyjaciela.
–
Wyluzuj, Ron – rzekł uspokajająco Harry, nim zdążyłam odpowiedzieć. – To tylko
przyjęcie.
–
Nie mogłaby pójść z tobą?
I
wtedy naprawdę się wkurzyłam.
–
Chcę tylko przypomnieć, że nie jestem Ginny, której chciałbyś dobierać
znajomych – powiedziałam z opanowaniem, o które w tamtej chwili bym siebie nie
posądziła. Patrzyłam rudzielcowi prosto w oczy. Chłopak robił się coraz
bardziej czerwony na twarzy. – Pójdę dzisiaj z Nottem na przyjęcie. I będę się
świetnie bawić w jego towarzystwie.
–
W czyim? Teodora Notta?
No nie, tylko
tych dwóch idiotek mi tu brakowało.
Lavender
oraz Parvati, królowe ploteczek, zjawiły się przy nas tak niespodziewanie, że
chyba nawet Ginny była zaskoczona. Obie patrzyły na mnie z chorobliwą
ciekawością w szeroko otwartych oczach.
–
Witaj, Parvati – przywitała się uprzejmie moja przyjaciółka. – Cześć, Lav. Może zajmiecie się lunchem, bo
chyba dlatego tutaj przyszłyście, a nie życiem innych ludzi?
One
jednak jej nie słuchały. Blondynka zignorowała nawet swojego chłopaka, siadając
obok mnie i dotykając przyjaźnie mojego ramienia. Z trudem powstrzymałam się
przed strząśnięciem jej dłoni.
–
To jak z tym Nottem? – spytała z filuternym uśmiechem, odsłaniając rządek
równych, białych zębów. – Fajny jest?
Kątem
oka zerknęłam na Harry’ego i Ginny, dosłownie duszących się ze śmiechu.
–
Sądzę, że powinnaś się o tym sama przekonać – oświadczyłam chłodno. Odłożyłam
widelec, po czym wstałam. Zarzuciłam sobie torbę na ramię. Zwróciłam się do
przyjaciół. – Widzimy się później. – Skierowałam wzrok na zdumioną Brown. –
Cześć, Lav. Pa, Parvati.
Poświęciłam
obiad dla ucieczki przed Lavender Brown.
Merlinie.
To
się nazywa desperacja.
Skierowałam
się w stronę schodów, jako że moją następną lekcją miała być numerologia. I
pewnie spokojnie bym na nią dotarła, gdyby nie tak znany mi głos, za którym –
cóż, musiałam to przyznać – tęskniłam.
–
Możemy pogadać?
Odwróciłam
się i ujrzałam przed sobą Rogera. Jego twarz wyrażała to zakłopotanie, które
często widziałam. Włosy miał uczesane tak jak zwykle, oczy spotkały się z moimi
tak jak wcześniej się spotykały, usta układały się w ledwie dostrzegalny
uśmiech zupełnie jak dawniej.
Tylko
dystans między nami był większy.
Bez
słowa kiwnęłam głową i spojrzałam na niego z wyczekiwaniem. On jednak uznał, że
sala wejściowa to nienajlepsze miejsce na rozmowę, więc poszliśmy na pierwsze
piętro, by usiąść na jednej z kamiennych ławek w pustej części korytarza.
Siedzieliśmy
na dwóch jej końcach, ale odległość ta wydawała się być znacznie większa.
Kilometry.
Między
mną a Rogerem wyrosła niewidzialna bariera, której obecność z trudem przyjęłam.
–
Chcę cię przeprosić – powiedział bez ogródek, patrząc mi prosto w oczy.
Odważny.
To
w nim lubiłam. Nie owijał w bawełnę.
Uniosłam
jednak brwi, słysząc te słowa.
–
Ty mnie? To ja powinnam ciebie przeprosić – sprostowałam, a serce kołatało mi w
piersi, zdając się z sekundy na sekundę bić coraz mocniej i szybciej.
Krukon
pokręcił głową.
–
Już to zrobiłaś. Teraz to ja powinienem przeprosić cię za swoją… nachalność i
zbytnią bezpośredniość. Czułaś się przeze mnie zakłopotana.
Mimo
że nie sprawiał takiego wrażenia, wiedziałam, że te słowa przychodzą mu z
trudem. Nie każdy byłby gotów zdobyć się na takie przeprosiny.
Ale
on jednak… on jednak dał radę.
Tylko
ja już nie mogłam tego znieść. Z trudem patrzyłam w te znajome, zielone oczy, w
których teraz czaił się ból.
Przeze
mnie.
–
Może i masz rację – odparłam, ostrożnie dobierając słowa. – Ale nadal uważam,
że twoje przeprosiny są niepotrzebne. I, cóż, jeśli to wszystko, wolałabym już
iść, nie chcę się spóźnić na numerologię.
Dla
Rogera to jednak nie było wszystko.
Powoli
przysunął się do mnie, przełamując dzielącą nas barierę, krusząc ją w drobny
mak. Moje serce na moment zamarło, by później bić z jeszcze większą mocą.
Ciepły oddech na twarzy, łagodny dotyk na ramieniu, znajome spojrzenie i trzy
słowa.
–
Nie zostawiaj mnie.
To
wystarczyło, bym dała Losowi wolną rękę, byle tylko pozwolił mi znów oddychać
swobodnie w jego obecności, byle
tylko pozwolił mi znów uśmiechać się do niego
wesoło, byle tylko pozwolił mi znów bez przeszkód spoglądać w te łagodne,
błyszczące, zielone oczy.
Tylko…
tylko najpierw musiałam na nowo nauczyć się w nie patrzeć.
***
Kiedy
za dwadzieścia siódma wyszłam z pokoju wspólnego, ledwo trzymałam się na
nogach.
Stresowałam
się. Jak diabli.
Zwłaszcza
że gdy Ginny skakała wokół mnie, wciąż i wciąż poprawiając mój wygląd, jedynym
słowem, które słyszałam, był wyraz randka.
A
ja przecież nie szłam na randkę. Prawda?
No,
prawda.
Między
mną a Teodorem pojawił się jasny układ – miałam iść z nim na przyjęcie w zamian
za zaprzestanie dziwnych pytań z jego strony. Czy Ginny naprawdę wyczuwała
tutaj coś więcej?
Cóż,
byłabym kompletną kretynką, gdybym ja
niczego nie wyczuwała, ale nie przyjmowałam tego do wiadomości. Każdą myśl o
Teodorze mogącym czuć do mnie to samo, co ja do niego, odrzucałam jak najdalej,
a ciągle podsuwane przez rudą nawiązania do jego osoby ignorowałam.
Z
jednej strony czułam niezdrowe podekscytowanie i radość, lecz z drugiej
wiedziałam, że wszystko zmierza w złym kierunku.
Dlatego
siedziałam cicho, nie wypowiadając się słowem na temat Notta.
W
kwestii ubioru znów zdecydowałam się na zieleń, tym razem głęboką, szmaragdową.
Śliski w dotyku materiał dość skromnej, długiej do kolan sukienki lekko
połyskiwał w świetle pochodni. Grube ramiączka odsłaniały moje ramiona oraz
obojczyki, na których spoczywał srebrny łańcuszek. Przez nieco większy niż w
pozostałych kreacjach dekolt początkowo czułam się dziwnie odsłonięta, jednak
po pewnym czasie ten dyskomfort minął. Moją talię opinał szeroki, czarny pasek
z ozdobną klamrą; zaraz pod nim sukienka rozkloszowywała się, lekko fałdując.
Do
stroju dobrałam subtelne dodatki, czyli właśnie srebrny wisiorek, a od Ginny
pożyczyłam delikatne kolczyki. Przyjaciółka uparła się, by upiąć mi włosy i
choć mocno się przed tym opierałam, efekt był wspaniały – niedbały kok, w
którym połyskiwało kilka spinek, prezentował się naprawdę pięknie. Tuż przed
wyjściem wytuszowałam rzęsy, dodałam na policzki odrobinę różu, zaś na usta
nawilżającą pomadkę.
Musiałam
przyznać chociaż przed samą sobą, że mając za partnera Teodora, trochę
pieczołowiciej pracowałam nad swoim wyglądem, by prezentować się jak najlepiej.
Nie
rozumiałam swojego zachowania. Nigdy wcześniej nie zależało mi aż tak na
podobnych sprawach, a teraz? Co się ze mną działo?
–
Chyba obie dobrze wiemy – odpowiedziała trochę szyderczo Ginny, kiedy wyraziłam
swoje zdziwienie na głos.
Dzięki.
Na
korytarzach minęłam całkiem sporo uczniów, na różne sposoby przygotowujących
się do przerwy świątecznej. Choć szłam bez żadnego żakietu czy czegokolwiek,
czym mogłabym okryć nagie ramiona, było mi nadzwyczaj gorąco. Im bliżej
znajdowałam się sali wejściowej, tym bardziej drżałam, jednak bynajmniej nie z
zimna.
W
końcu doszłam do wyznaczonego miejsca spotkania, oczywiście na całkowicie
trzęsących się nogach.
A
gdy zobaczyłam Teodora, ubranego w ten cholerny, szary, mugolski garnitur, w
tej cholernej, czarnej, rozpiętej tuż przy szyi koszuli, nonszalancko opartego
o ścianę, pomyślałam, że chyba trafiłam na samo dno piekła.
Jak
można było mnie tak torturować?
Zostałam
niemal od razu dostrzeżona przez chłopaka, który natychmiast wyprostował się,
wyjmując ręce z kieszeni. Przywołanie na twarz uśmiechu przyszło mi łatwiej,
niż się tego spodziewałam. Podeszłam szybko do Ślizgona, czując… radość.
Czystą. Niemożliwie wielką.
–
Cześć, Teodorze – przywitałam się wesoło, kiedy już się przed nim zatrzymałam.
On
w odpowiedzi ujął moją dłoń, pochylił się i musnął ją delikatnie miękkimi wargami.
–
Dobry wieczór, Granger.
Boże.
Myślałam,
że zaraz umrę, ale w sumie szkoda by było, skoro wszystko tak przyjemnie się
zaczęło.
Zarumieniłam
się nieznośnie, jednak nie dałam zbić się z tropu.
–
Skąd takie zachowanie? – zaczęłam się zastanawiać, gdy mój towarzysz się
wyprostował. – Czyżby w Teodorze Nocie odezwał się… o Merlinie, dżentelmen?
Chłopak
odchrząknął cicho.
–
Czy nawet dzisiaj musisz zaczynać z tymi swoimi bezsensownymi zaczepkami? –
spytał spokojnie, a ja poczułam się niesamowicie głupio. Zaoferował mi ramię. –
Idziemy?
Dopiero
po chwili wahania przysunęłam się do niego i dałam się mu poprowadzić schodami
na górę.
–
Skąd ta nagła zmiana zachowania? – chciałam się dowiedzieć. – To naprawdę…
dziwne.
Zaśmiał
się gardłowo.
Nie,
to wszystko na pewno nie działo się w rzeczywistości.
–
Mówiłem ci już kiedyś, że uczestniczyłem w wielu bankietach i tego typu
sprawach – wyjaśnił. – Matka nauczyła mnie, jak należy postępować z
zaproszonymi gdzieś kobietami.
Minęliśmy
dwie zdziwione naszym widokiem Puchonki, których wzrok zatrzymał się na naszych
rękach. Nie zraziłam się tym, kontynuując rozmowę z Teodorem.
–
A mugolski garnitur? – dopytywałam się. – Nie sądzę, by w arystokracji
popularne były takie stroje.
Czarnowłosy
uniósł brwi, ale mimo to odpowiedział zwykłym głosem:
–
Powiedzmy, że nie przepadam za tymi wszystkimi… szatami wyjściowymi. Jako jedyny z rodziny się wyłamałem, co
przyjęła jedynie moja matka i tylko ona pozwala mi ubierać się w to, co chcę.
Na spotkaniach… familii zazwyczaj wychodzę na kompletnego idiotę. – Wpatrywałam
się w niego ze zdziwieniem. Przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu. – Bywa.
Szybko
dotarliśmy do mieszczącego się na drugim piętrze gabinetu Slughorne’a.
Pomieszczenie było jeszcze większe niż wcześniej, w dodatku wypełnione po
brzegi przeróżnymi ludźmi. Jedni wyglądali całkiem zwyczajnie, drudzy
zaskakiwali niewielkim lub przeciwnie – ogromnym wzrostem, inni odmiennym
kolorem skóry. Każdego jednak znałam z jakiejś książki albo gazety. Nauczyciel
eliksirów miał same znakomitości w swoim gronie znajomych.
Z
sufitu i ścian zwisały różnobarwne pasma materiałów, przez co pokój przypominał
wnętrze olbrzymiego namiotu. Gdzieś z oddali docierała żywa muzyka, po
pomieszczeniu toczył się gwar rozmów. Nad głowami niektórych starszych
czarodziejów unosił się dym z fajek, a między nogami gości przepychały się
skrzaty domowe dźwigające półmiski różnych potraw.
–
Odrażające – wymamrotałam z obrzydzeniem, patrząc na jedno ze stworzeń przechodzące
obok łydki Teodora. Chłopak podążył za moim wzrokiem.
–
Nie ochronisz każdej istoty, Granger – stwierdził. Spojrzał ku górze, na
ozdobną, złotą lampę zawieszoną przy suficie, której czerwone światło zalewało
wszystko w dole. W jej środku trzepotały się żywe elfy. – Ale je akurat mógłby
sobie odpuścić.
Jak
na zawołanie, z tłumu wyłonił się Slughorn, wyjątkowo ubrany w smoking. Czyli
on również upodobał sobie mugolski styl. Uśmiechnął się szeroko na nasz widok,
a jeszcze bardziej się rozpromienił, kiedy dostrzegł, że wciąż trzymam Teodora
pod rękę.
Nagle
zapragnęłam znaleźć się jak najdalej od Ślizgona.
–
Ach, moi kochani! – zawołał teatralnie mężczyzna. Puściłam bruneta, by uścisnąć
dłoń profesorowi. On natomiast z gracją chwycił ją i również ucałował. Och. –
Jak miło was widzieć. Cieszę się, że przyszliście razem, tak pięknie okazujecie
sojusz Gryffindoru i Slytherinu!
Zaśmiałam
się nerwowo.
–
Tak, nie da się ukryć, że chyba już czas zatrzeć granice między naszymi domami
– oświadczyłam. – Piękne przyjęcie.
Slughorn
zachichotał, zakrywając usta dłonią.
–
Och, dziękuję, ale nie przesadzaj tak! – rzekł z zachwytem. – No nic, uciekam
do gości, a wy bawcie się dobrze, kochani!
I
zniknął w tłumie.
Spojrzałam
na Teodora dokładnie w chwili, kiedy on skierował wzrok na mnie. Był
rozbawiony.
–
Co to miało…
–
Cicho – fuknęłam. – Slughorn jest całkiem miły.
Zresztą, raczej nie mogłam mu powiedzieć, że przyszłam tutaj tylko po
to, żebyś przestał zadawać głupie pytania.
Teodor
uniósł brew.
–
Tylko po to? – to zamknęło mi usta, dopóki Nott nie dopowiedział: – Myślałem,
że chcesz się trochę zabawić.
W
duchu odetchnęłam w ulgą.
–
Właściwie… Może chodźmy się napić.
Ruszyliśmy
na poszukiwania jakiegoś miejsca z napojami, gdyż natychmiast oświadczyłam, że
ja od skrzatów niczego brać nie będę. I kiedy tak szliśmy przez salę, rozmawiając
cicho o Slughornie oraz całym przepychu, w którym najwyraźniej lubił się
pławić, usłyszałam nawoływanie Harry’ego.
–
HERMIONO!
Momentalnie
się odwróciłam. Uśmiechnęłam się radośnie na widok przyjaciela oraz Luny
Lovegood. Dziewczyna miała nieco rozmarzone spojrzenie, a ubrana była w ładną,
choć trochę zbyt błyszczącą, srebrną szatę wyjściową. Odpuściła sobie
rzodkiewki i korki po piwie, przez co wyglądała… normalnie.
–
Harry! Cześć, Luna!
–
Witaj, Nott – przywitał się drętwo okularnik.
Brunet
skłonił leciutko głowę.
–
Potter.
Och,
Boże. Przypominali dwa hipogryfy, które tylko czekały, aż drugi zaatakuje. Na
szczęście sytuację rozluźniła Luna, komplementując wybór mugolskiego stroju
Teodora. Prawie udusiłam się ze śmiechu, widząc jego zdezorientowaną minę.
Tymczasem Harry nachylił się w moją stronę i syknął ostrzegawczo:
–
McLaggen.
Zielonooki
oczywiście wiedział o nachalności siódmoklasisty, który narzucał mi swoje
towarzystwo, gdy tylko gdzieś go spotykałam. Dlatego od razu, nawet nie
kontrolując, skąd dokładnie on się zbliża, rzuciłam:
–
Zobaczymy się później. Ładna szata, Luno!
I
zaczęłam przeciskać się między ludźmi, ciągnąć za sobą Teodora.
Zatrzymaliśmy
się dopiero na drugim końcu sali, gdzie do muzyki granej przez niewielką
orkiestrę tańczyło sporo par. Ślizgon patrzył na mnie zdumiony.
–
Co ty robisz, Granger? – spytał prosto z mostu. – Dlaczego tu przyszliśmy?
–
Po pierwsze, przestań w końcu mówić do mnie po nazwisku – odparłam, stając na
palcach i wypatrując w tłumie wysokiego, blondwłosego Gryfona. – A po drugie,
uciekam przed Cormakiem McLaggenem, może go kojarzysz. Siódma klasa, dwa metry,
taki mięśniak. – Opadłam na pięty i popatrzyłam na Teodora. – Ostatnio… hm…
uprzykrza mi życie, o. Wolę przed nim uciekać, niż dać się dopaść i się od
niego nie opędzić.
–
Fajnie masz, Granger – stwierdził z uniesionymi brwiami.
Odgarnęłam
z twarzy pasma włosów, które wydostały się z koka.
–
Wiem – burknęłam. – To robi się naprawdę męczące. Czasem boję się siedzieć sama
w pokoju wspólnym, bo wtedy… Ej!
Teodor
chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę tańczących.
–
Co ty robisz? – syknęłam ze złością, chcąc mu się wyrwać.
–
Ratuję cię – odwarknął. – Mówiłaś, że McLaggen jest wyjątkowo upierdliwy, tak?
Zatrzymałam
się gwałtownie, coraz bardziej rozgniewana.
–
Tak, ale co to ma do rzeczy?
Szarooki
wywrócił oczyma.
–
W naszą stronę z kretyńskim uśmiechem zmierza McLaggen – wycedził przez
zaciśnięte zęby. – Jeśli nie chcesz zostać przez niego przeżuta i wypluta,
lepiej chodź.
Natychmiast
pociągnęłam go w stronę orkiestry.
Wmieszaliśmy
się między tańczących, a po jakimś czasie ukryliśmy się w cieniu niedaleko
parkietu. Przez długą chwilę stałam wyprostowana jak struna, wypatrując z napięciem
mojego prześladowcy, jednak w końcu odwróciłam się do Teodora. Chłopak opierał
się o ścianę, ze wzrokiem skierowanym prosto w moje oczy. Przypatrywał mi się
kilka sekund, aż w końcu nie wytrzymałam i spytałam podejrzliwie:
–
O co chodzi, Teodorze?
Patrzył
na mnie… inaczej. Zupełnie inaczej niż zwykle. W jego oczach znajdowało się
coś… jakby nieobecnego, jednocześnie wcześniej mi nieznanego. Trochę jakby
widział mnie po raz pierwszy w życiu.
Zaintrygowanie.
–
Granger, zatańcz ze mną – mruknął cicho.
Myślałam,
że się przesłyszałam. Uniosłam wysoko brwi.
–
Co?
W
odpowiedzi wyprostował się i chwytając mnie za obie ręce, pociągnął w stronę
tańczących. Nie przestawał patrzeć mi w oczy, a ja czułam się pod tym
spojrzeniem jak pod silnym urokiem, bo kompletnie nie potrafiłam przerwać tego
kontaktu wzrokowego.
–
Zatańcz ze mną – powtórzył.
Moje
policzki zaczęły płonąć.
Przez
głowę przeleciała mi myśl, czy przypadkiem nie rumienię się za często w jego
obecności.
Orkiestra
umilkła, by sekundę później zacząć grać powolną, melancholijną melodię.
Wypuściłam
powoli powietrze z ust, starając się ustać na nogach. Moje oczy spotkały się z
tymi szarymi, z tymi, w których w jednej chwili zagościło coś zupełnie nowego.
Radość.
Teodor
przysunął się do mnie, a ja poczułam się zobowiązana, by go ostrzec:
–
Podepczę cię.
Ujął
moją prawą dłoń swoją lewą, nie bacząc na jakiekolwiek protesty.
–
Nie podeptasz.
–
Nie ufam sobie – dodałam, jakby była to ostatnia deska ratunku.
Pozostał
niewzruszony. Ułożył sobie na ramieniu moją wolną rękę.
–
Ale ja ci ufam.
Nawet nie
wyobrażasz sobie, jak ja tobie ufam – miałam ochotę odpowiedzieć,
jednak wtedy poczułam na talii jego dotyk, rozkosznie ciepły, delikatny, a
jednocześnie pewny. Zaczęliśmy powoli obracać się w rytm muzyki i choć na
początku absolutnie bałam się spojrzeć Teodorowi w oczy, to po długiej chwili
uniosłam powoli głowę, napotykając przeszywający wzrok chłopaka.
To
nie mogło dziać się naprawdę.
Ten
moment był zbyt… magiczny. Ja i on, elegancko ubrani, przyjęcie, muzyka, taniec…
Nieprawdopodobne, napawające mnie niesamowitą radością, choć Teodor nijak mógł
to odczytać z mojej twarzy. Zachowywałam dziwny spokój, patrząc w te dwa
cudowne, szare lodowce.
A
jednak dziwnie się czułam, tańcząc z nim w zupełnej ciszy. Dlatego po jakimś czasie
zapytałam:
–
Zostajesz na Święta w Hogwarcie?
Pokręcił
przecząco głową. Jego dłoń zacisnęła się nieco na mojej talii.
–
Wracam do domu, choć nie bardzo podoba mi się ta perspektywa – mruknął ponuro.
Zacisnęłam
usta, nie odpowiadając.
Gdyby
Teodor powiedział, że zostaje, byłabym gotowa zmienić plany, napisać do
rodziców z przeprosinami i również spędzić przerwę świąteczną w zamku. Małe
poświęcenia, lecz dla tego czarnowłosego Ślizgona mogłabym to zrobić. Skoro
jednak on również zamierzał pojechać do domu…
Westchnęłam
w duchu.
Spędzenie
Świąt z Teodorem mogłoby być całkiem ciekawe.
Nie
patrzyłam już na bruneta, a on sam chyba dostrzegł nieznaczne pogorszenie się
mojego nastroju, gdyż po kilku sekundach zaśmiał się gardłowo.
–
Czyżbym widział smutek? – spytał z rozbawieniem.
Popatrzyłam
na niego z politowaniem.
–
Oczywiście, że nie, Teodorze – odrzekłam z godnością. Przekrzywiłam lekko
głowę. – Dlaczego nie cieszysz się z powrotu do domu?
Musiałam
trafić w jego – w jakimś stopniu – czuły punkt, bo momentalnie jeszcze bardziej
się wyprostował, ściskając mocniej moją dłoń.
–
Nie chcę o tym rozmawiać – uciął krótko.
Ja
jednak drążyłam dalej.
–
Zauważyłam, że o rzeczach związanych z rodziną nigdy nie chcesz rozmawiać –
stwierdziłam z przekąsem. – A uraz z dzieciństwa? Mówiłeś, że kiedyś mi
powiesz.
–
„Kiedyś” nie znaczy „na przyjęciu u Slughorne’a tuż przed Świętami” – odparł
chłodno. Wpatrywaliśmy się w siebie z napięciem, aż w końcu wyraz jego twarzy
złagodniał. – Ale masz rację. Kiedyś ci
powiem, Granger. Obiecuję.
Obrzuciłam
go podejrzliwym spojrzeniem. Westchnęłam z bezsilnością. Nie miałam szans w
starciu z Teodorem, by ugrać coś jeszcze, choć naprawdę chciałam o nim się
czegoś dowiedzieć. Z drugiej strony uparcie powtarzałam w myślach: Nie naciskaj, to się źle skończy, więc
postanowiłam odpuścić.
–
No dobrze – skapitulowałam. – Tylko nie myśl, że o tym zapomnę.
Uśmiechnął
się z drwiną.
–
Jakże bym śmiał.
Uniosłam
kąciki ust do góry, więcej się nie odzywając. Pod wpływem szalonego,
niekontrolowanego impulsu przysunęłam się do Teodora, niepewnie przenosząc dłoń
z jego ramienia na kark. Dostrzegłam jego zdziwione spojrzenie, te uniesione
brwi i lekko zmarszczone czoło, na co tylko uśmiechnęłam się szerzej. Oparłam
głowę o drugie ramię chłopaka, wdychając znajomy zapach męskich perfum, który
tak bardzo mi się podobał.
W
towarzystwie Teodora przestawałam myśleć o czymkolwiek innym, tylko o nim. O
ciepłym, pewnym dotyku na swojej talii, o chudym ciele, do którego przyciskałam
swoje ciało, o oczach, w których zakochałam się już przy naszym pierwszym
spotkaniu w tej zatłoczonej bibliotece.
A
kiedy tak obracaliśmy się wśród innych tańczących par, spleceni ze sobą,
poczułam, że właśnie znalazłam coś w rodzaju schronienia, azylu.
Tym
azylem były jego ramiona.
Uśmiechnęłam
się lekko do swoich myśli, przymykając oczy. Gdy znów je otworzyłam, spostrzegłam
Blaise’a Zabiniego, nonszalancko opartego o ścianę z założonymi rękami i
przyglądającego nam się uważnie. Zmarszczyłam brwi. Po moich plecach przeszedł
dreszcz niepokoju.
W
spojrzeniu tych ciemnych oczu było coś… groźnego.
Kiedy
chłopak zniknął z mojego pola widzenia, uniosłam głowę.
–
Zabini nam się przypatruje – poinformowałam cicho Teodora.
On
pozostał niewzruszony.
–
Zauważyłem – mruknął. – Pewnie jest wściekły, bo nie dość, że z tobą
przyszedłem na przyjęcie, to jeszcze razem tańczymy. Wybacz, Blaise, ale
mężczyźni mnie nie interesują.
Parsknęłam
śmiechem, znowu odnajdując spokój.
Niestety,
utraciłam go, gdy po kilku chwilach zjawił się przy nas sam Zabini. Wysoki, ciemnoskóry
chłopak ubrany był w elegancką, ciemnozieloną szatę.
Przestałam
się dziwić, że Ginny tak bardzo zachwycała się wyglądem swojego chłopaka.
Był
cholernie przystojny.
–
Kogo widzą moje piękne oczy – rzekł głosem ociekającym kpiną. Wraz z Teodorem zatrzymaliśmy
się i odsunęliśmy od siebie. Poczułam nagłe obrzydzenie. – Dobry wieczór, Nott.
Witaj… Granger.
–
Cześć, Zabini – przywitałam się lodowato. – Gustowna szata.
Parsknął
drwiącym śmiechem, nie komentując tej uwagi.
–
Jak się bawisz, Blaise? – spytał Teodor ostrzegawczym głosem. – Gdzie twoja
dziewczyna?
–
Przyszedłem sam, jeśli o to ci chodzi – odpowiedział, piorunując go wzrokiem. –
I chyba dobrze zrobiłem, bo moja kochana Ginewra zanudziłaby się tu na śmierć.
– Zmrużyłam oczy, słysząc słowa określające Ginny. – Widzę jednak, że wy
bawicie się całkiem nieźle.
–
Było tak, dopóki ty tu nie przylazłeś – warknęłam, a jego oczy momentalnie
skupiły się na mnie. Błyszczało w nich coś… szalonego. Zlękłam się tego, jednak
w szybkim czasie odzyskałam odwagę. – Czego chcesz?
Przez
długą chwilę mierzył mnie wzrokiem, aż wreszcie wyciągnął w moją stronę rękę.
–
Mogę prosić?
Coś
mówiło mi, że powinnam odmówić, a najlepiej wyjść stamtąd, jednak nie mogłam
okazać słabości. Podałam mu dłoń. Powstrzymałam wzdrygnięcie, czując lodowaty
dotyk skóry chłopaka.
–
Z przyjemnością.
Teodor
posłał mi zaniepokojone, ostrzegawcze spojrzenie, lecz szybko je zignorowałam.
Chłopak odszedł, a ja zaczęłam obracać się w tańcu z wysokim, dobrze zbudowanym
Zabinim.
Bałam
się. Bałam się tego, jak na mnie patrzył przed dobre pół minuty.
Z
czymś w rodzaju szaleństwa, chorej fascynacji.
To
nie było dobre.
–
Nadal nie wiem, czego chcesz, Zabini – powiedziałam chłodno.
Uśmiechnął
się z drwiną.
–
Nie widzisz? Chcę z tobą zatańczyć, Hermino.
Wzdrygnęłam
się. Zerknęłam ponad ramię Blaise’a, a cała nadzieja ze mnie uciekła.
Nigdzie
nie dostrzegłam zmierzwionej, ciemnej czupryny.
Ślizgon,
jakby czytał w moich myślach, spytał:
–
Jak ci się układa z naszym drogim Teodorem?
Omiotłam
wściekłym spojrzeniem jego twarz, przez chwilę skupiając się na pięknych,
wydatnych kościach policzkowych.
–
Zależy, co masz na myśli.
Przyciągnął
mnie do siebie gwałtownym ruchem, tak że z mojego gardła wydobył się cichy syk.
–
Dobrze wiesz – usłyszałam groźny szept obok swojego ucha. – Nie podoba mi się
twoje zachowanie względem niego.
–
Niespecjalnie dbam o to, co ci się podoba, a co nie – warknęłam, starając się
od niego odsunąć, jednak średnio mi to wyszło.
Dopiero
wtedy zauważyłam, że podczas naszego tańca pokonaliśmy całkiem sporą drogę, bo
teraz znajdowaliśmy się na brzegu parkietu. Wokół nas było zdecydowanie za mało
świadków.
–
Radziłbym, żebyś jednak się tym zainteresowała – powiedział Zabini prawie
opiekuńczym głosem, nie przestając się obracać. Czułam coraz większe
obrzydzenie, dotykając jego ciała. Marzyłam jedynie o tym, by się ode mnie
odsunął. – Jesteście blisko, co?
–
A nawet jeśli, to co? – spytałam buntowniczo. – Masz z tym jakiś problem?
Zatrzymał
się gwałtownie, ale nadal tkwiłam w jego objęciach. Teraz jednak patrzyłam prosto
w jego oczach.
–
Nawet nie wiesz, jak wielki – wysyczał. – Niektórzy ludzie nigdy nie powinni
się spotkać, wiesz?
–
Tak jak ty i Ginny – odparowałam, co zbiło go lekko z tropu. Uśmiechnęłam się z
kpiną. – Ona wie o twoich poglądach? Och, chyba nie.
Wtedy
Zabini puścił mnie, lecz gdy chciałam się odwrócić i po prostu odejść, on
chwycił mój za nadgarstek. Zdecydowanie za mocno.
–
Myślisz, że jesteś mądra? – wycedził z wściekłością.
–
Ja przynajmniej myślę.
Syknęłam
przeciągle, kiedy ucisk na mojej ręce się zwiększył.
–
Nott nie jest dla kogoś takiego jak ty – powiedział. – Szlama nie powinna
uganiać się za wyższymi sferami.
Chciałam
uderzyć go w twarzy, jednak w ostatniej chwili zablokował moją drugą dłoń.
Uśmiechnął się z szaleństwem, przyciągając mnie do siebie. Poczułam na twarzy
jego ciepły oddech. Przed oczami miałam ciemnobrązowe, niemal czarne tęczówki.
–
Jeśli nie chcesz go zniszczyć, lepiej zajmij się zmywaniem z podłogi szlamu,
który za sobą zostawiasz.
Poczułam
wściekłość tak wielką, że nabrałam ochoty na potraktowanie chłopaka stojącego
przede mną jak najgorszą klątwą.
–
Masz o sobie zbyt wysokie mniemanie, jeśli myślisz, że coś robię sobie z twojej
groźby – oświadczyłam z godnością. – Teodor do nikogo nie należy, a tym
bardziej nie do ciebie. Nie będziesz wybierał, z kim ma się zadawać.
–
Liczę na to, że sama to wreszcie zrozumiesz, Granger. – Uniósł głowę do góry i
uśmiechnął się niemal sadystycznie. – O… Jemioła.
I
nim zdążyłam jakoś zareagować, pochylił się, po czym złożył mocny, wilgotny
pocałunek na moim policzku.
A
później zniknął w tłumie, zostawiając mnie z buntującym się przeciwko jego
słowom umysłem oraz płynącymi po policzkach łzami, pokazującymi, jak bardzo
jestem słaba.
_______________
Już
tłumaczę, dlaczego rozdział pojawił się dzień wcześniej. Otóż, dzisiaj koło
piętnastej dowiedziałam się, że jutro jadę na trzy dni do Pragi, co zburzyło
wszystkie moje plany na ostatnie dni majowego weekendu. Dlatego zamiast
spokojnie poprawić rozdział dzisiaj, jutro jeszcze raz go liznąć i opublikować,
wszystko musiałam zrobić w niecałą godzinę. Szaleństwo, co?
Nie
ogarniam niczego, co napisałam w tym rozdziale. Niczego. Dlatego nie bijcie za
dziwne zachowania, dialogi, sytuacje, błędy, jednak ostatnio nie ogarniam, co
się wokół mnie dzieje. Dlatego też nie wiem, kiedy pojawi się rozdział 28, ale
mam nadzieję, że tuż po moim egzaminie z francuskiego.
Jestem
po próbnych egzaminach gimnazjalnych. Fuj. Wyszło dobrze, ale jestem
niezadowolona z procentów z francuskiego. Cóż. A aktualnie funkcjonuję po jakiś
czterech godzinach snu, bo kiedy położyłam się o 6, to się ciągle budziłam i w
ogóle… Wszystko wina Kasietty, z którą balowałam całą noc do białego rana, więc
za nieogarnięcie Waszej Empatii wińcie tę kochaną wredotkę.
W
ogóle ostatnio mam takie cholerne szczęście. A to prawie rozwalę sobie mały
palec u nogi, bo nie ogarnę, że za mną jest krzesło, a to rąbnę głową w otwarte
drzwiczki od szafki, a to obudzę się z rwącym bólem kciuka prawej ręki, tak że
nie mogę kompletnie nic zrobić przez pół dnia… Masakra.
Dobra,
nie zanudzam Was, i tak się rozgadałam. Jutro Praga, we wtorek Wiedeń…
Światowo! :)
Ściskam
mocno każdego i życzcie mi miłej zabawy!
Empatia
Weszłam przez przypadek i jakie moje zaskoczenie że widzę rozdział dzień wcześniej. Oczywiście rozdział świetny jak zawsze pozdrawiam i życzę weny :P
OdpowiedzUsuńCudeńko. Tylko tyle jestem w stanie napisać. Mam gorączkę, więc nie wycisnę z siebie niczego więcej oprócz.. UWIELBIAM TO, CO ZACZYNA SIĘ DZIAĆ! <3
OdpowiedzUsuńMiłej podróży!
Ściskam!
Empatio, no kurczę, żeś mi psikusa zrobiła. Cały dzień z nudów siedzę i odświeżam wyjątek. Teraz zaczęłam szukać sobie telefonu, a koleżanka mi pisze jakie to fajne są dialogi w nowym rozdziale na wyjątku. To moje szczęście -.-
OdpowiedzUsuńWiesz, tak szczerze mówiąc to ten rozdział jest taki nieogarnięty trochę i chaotyczny, ale to działa tylko na plus. Podoba mi się to. Naprawdę. Tylko mam mały problem. Nie mogę sobie wyobrazić Hermiony w koku ._. Jak na godzinę 21.13 to dziwne, ale nie wnikajmy.
Jestem ciekawa, czy Teoś słyszał rozmowę Blaise z Granger i co na to powie. Podobają mi się takie sceny, no. Takie przeciwieństwa losu, ale i tak wszystko na końcu będzie dobrze... Będzie dobrze, nie? o.O'
Wybacz mój nieogar, ale jestem padnięta. Życzę ci mile spędzonego czasu na wyjeździe, no :)
P.S Weź nawet mi nie wspominaj o egzaminach! Zawsze robię debilne błędy, ale to już przesada ._.
Pozdrawiam serdecznie.
No nieźle zobaczysz Wiedeń i Pragę . Ja też tak chcę, rozdzialik jak zawsze super tylko końcówka trochę mnie zaskoczyła . Najlepszy był moment z tańcem .
OdpowiedzUsuńUwielbiam tegi bloga *.*
OdpowiedzUsuńSuper rozdział:) mam nadzieje że Hermiona na końcu będzie z Teodorem :) zaczyna mnie wkurzać Ivy i jej gierki tak jak postępowanie wobec niej Hermiony. Zabini co on chce to ja nie wiem ale mam nadzieje że to nic groźnego a Nott nie będzie o niego zazdrosny :D szczególnie jak zniknął kiedy Hermiona zgoniła się zatańczyć z Zabinim. życzę weny oraz miłego zwiedzania i majówki :* czekam na nn:)Calineczka :*
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że warto czekać na nowy rozdział. Z każdym następnym postem wszystko się rozwija i jest coraz lepiej. Jak Ty to robisz?
OdpowiedzUsuńNie mogłam oczekiwać więcej, dostałam wszystko, co chciałam. Pewnie reszta czytelników się ze mną zgodzi.
Oczywiście zastanawia mnie nadal postać Zabiniego. Pojawia się znikąd, robi zamieszanie, mówi parę słów za dużo przez co Hermiona się boi. Gdzie w tamtym momencie był Teodor?
Blaise jest tajemniczą postacią, nie można odgadnąć jego intencji, można się ewentualnie domyślać tego, co planuje. Na pewno ma coś w zanadrzu. Tylko dlaczego miesza w to biedną Ginny? Oby nie okazał się takim draniem, za którego go uważam.
Natomiast rozdział pełen Teodora i Hermiony. Na razie ewidentnie widać, że traktują siebie jak znajomych, ale coś między nimi jest. Albo to ja sobie dopowiadam resztę, co jest bardzo możliwe. Aczkolwiek każde ich spotkanie czegoś dotyczy. Nie wpadają na siebie przypadkiem, żeby tylko porozmawiać na błahe tematy. Łączy ich tajemnica, z którą na razie nic nie będą robili. Bo nawet podczas tańca się drażnili, a Hermiona drążyła i drążyła, a w zamian dostała tylko obietnicę. Dlaczego Ślizgoni po prostu nie potrafią mówić o sobie? Bo sama chętnie dowiedziałabym się, co takiego skrywa Teodor, że nie chce rozmawiać o swojej rodzinie.
Ściskam, Donna.
No wiesz co? Ja oślepłam, czy ty na serio napisałaś, że Slughorn uczył obrony? :D
OdpowiedzUsuńPf... Przebrnęłam przez rozdział, który jakoś dziwnie mi się dłużył. Po raz pierwszy, odkąd czytam Wyjątek, nie jaram się, nie wybucham płaczem (że nie mam już czego czytać), czy coś. Krótko mówiąc, twoje "nieogarnięcie" rozdziału się udzieliło.
Niby czekałam na rozwiązanie sprawy Cryte'a, na to, co włoży Hermiona na bal (tak, strasznie chciałam się tego dowiedzieć :D)... a ostatecznie czuję się nieusatysfakcjonowana. Ja nie mogę, myślałam, że tylko w niemieckim używa się takich długich słów.
To życzę miłej podróży, chociaż... a nie, mój numerologiczny... znaczy matematyczny umysł podpowiada, że te trzy dni już minęły. Mniejsza o to, mam nadzieję, że dla Ciebie dobre chęci się liczą :)
Nie mam głowy do komentowania, ale wciąż tu jestem, czytam, i wzruszam się przy każdej scenie Teomione. Co to działo się w ostatnim wątku to jest... brak słów! Czekałam tylko na wpadnięcie Teodora, ale się nie doczekałam. Nie każ nam długo czekać <3
OdpowiedzUsuńCześć! O mamciu, jak ja ci zazdroszczę tego wyjazdu. Sama niedawno byłam za granicą i ciągle wspominam chwile tam przeżyte^^
OdpowiedzUsuńRozdział dłuugi, baardzo dłuugi. I dobrze. Kocham takie rozdziały. Szczególnie w twoim wykonaniu.
Cud, miód i orzeszki!
Matko, sprawa umarłych jest straszna. I co oni z tym zrobią? Bo wątpię, żeby to sobie odpuścili. To w końcu Teodor i Hermiona.
Hah, reakcja Rona mnie dowaliła. Przypuszczałam, że tak się zachowa, gdy się dowie z kim Miona idzie na bal u Szluga. A, i jeszcze mu współczuje ukochanej. Lavender jest durna. I to bardzo.
O mamo, mamo! Bal u Szluga - cudeńko. Jak Teoś pocałował rękę Hermy, to aż mi się gorąco zrobiło! A ich taniec? Szaleństwo! Coś pięknego! Cudnie to opisałaś!
Zabini jest dziwny. Nie dość, że zmienił swoje zachowanie względem Ginny, to jeszcze teraz czepie się Hermiony! Co jest? Nudzi mu się, czy jak? Ech, ciekawe, jak to się wszystko potoczy.
No i jeszcze Roger. Maskara po prostu. On sobie chyba jej jeszcze nie odpuścił. Oj, będzie się działo.
Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać niecierpliwie na ciąg dalszy.
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłej podróży!:)
bardzo mnie się podobało. Jak zwykle. Choć zupełnie nie ogarnęłam tego, co wyprawia Blaise. Mnie się wydawało, że lubi Ginny i szczerze to nawet myśląłam, że dziewczyny rpzesadzają, ale teraz mam wrażenie, że on coś naprawdę kombinuje, może jest w teamie z Izzy? Albo jako kolejny poczuł miętę do Hermiony, to juz jest trocjhę straszne xD Oczywiście, tylko Teodorowi kibicuję, muszę przyznać, że cąłkiem nieźle im tutaj jak na Ciebie zrobiłaś, potańczyli trochę w romantycznej sceneriixD Duży progress... Myślę że Teodor nie mógł sobie odmówić, jak patrzył na HermionęxD
OdpowiedzUsuńTaaaaaki długi i wspaniały rozdział. Katowałaś mnie niemal do samego końca, bo nie mogłam się doczekać, kiedy Nott i Hermiona ruszą na parkiet. Ach...
OdpowiedzUsuńAle przecież nie mogę się skupiać tylko na tańcu, oczywiście, że nie.
Ta cała sprawa z umarłymi mnie przeraża, bo się martwię, że coś może grozić naszej dwójce. Choć z drugiej strony, robi się coraz ciekawiej. Mam nadzieję, że ta sprawa zostanie doprowadzona do końca przez Hermionę i Teodora.
Myślałam, że będę niezadowolona z pojednania Hermiony i Rogera, ale w sumie, chyba się cieszę. Biedny chłopak. Należy mu się teraz trochę dobrego. Za to Ivy... Jest naprawdę niepokojąca. Kto by pomyślał, że będzie aż tak załamana po brawurowym koszu Notta.
Na koniec zostawiam sobie Zabiniego, niszczyciela pięknych momentów, które przecież nie zdarzają się tak często. On jest dziwny! Może rzeczywiście mu odbija. Mam nadzieję, że Ginny jednak go zostawi i zajmie się Harrym. Takie małe marzenie:)
Dobra, to jednak nie był koniec. Przypomniałam sobie o garniturze Teodora i jego zachowaniu... Plus sto punktów dla tego pana, choć i tak zgarnia wszystko, co tylko możliwe. A jego taniec z Hermioną... Rozpływałam się, czytając. On ją naprawdę lubi:) Moje serce się raduje.
Mam nadzieję, że świetnie się bawisz i odpoczywasz:) Zazdroszczę wyjazdu. Ja niestety startuję we wtorek z maturą...
Ściskam mocno!
FGHJFEJNFEWFIOE <3 Teoś ty słodziaku :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że jakoś rozwiążą sprawę z umarłymi. Przecież muszą coś z tym zrobić. Jestem pewna, że Hermiona tak tego nie zostawi, nie byłaby sobą ;)
Ivy jest głupia. To tyle jeśli chodzi o nią. No i może się cieszę, że Teoś dał jej kosza. Ale mnie zdenerwowała w poprzednim rozdziale.. Pocałuj mnie, niech sama sie w tyłek pocałuje. A teraz ryczy idiotka.. jakby kiedykolwiek miała u Teosia jakąś szansę. Ona jest albo głupia, albo ślepa. Albo coś kombinuje, a przy tym jest głupia. Tak, pewnie to ostatnie. Nie lubię jej i tyle. Niech ja hipogryf kopnie :)
Znowu zaczynam lubić Rogera. Znaczy.. nigdy tak naprawdę nie przestałam, po prostu nie podobało mi się to, że próbował coś tego z Hermioną, bo ona jest tylko i wyłącznie Teosia i wszyscy powinni już o tym wiedzieć. No, ale cały czas chciałam by był jej przyjacielem. Chyba ze jest podejrzany jak Ivy.. O nie, nie, nie, nie. Nie rób mi tego. Niech on będzie niewinny, ok? :D
Blaise też jest głupi. Jest tak głupi, ze powinien chyba się spiknąć z Ivy. Głupi głupek. I jaki wredny. Niech się odczepi od Hermiony, bo jak nie to gorzko tego pożałuje. I co on ma do Teomione? Nie jest fanem to niech nie paczy! :D Idiota jeden.. i coś kombinuje z Ginny, ja to od początku wiedziałam. Tylko nie mogę rozgryźć o co mu chodzi. I jak on śmiał pocałować Hermionę! Co za bezczelny typ! Jestem oburzona! Mam nadzieję, że Teo też jest, przynajmniej się wyda, zazdrośnik jeden :p
NO I TEOŚ I HERMIONA NA PARKIECIE HSAKHDJFNJKSERVFGNEJSHFBHNJ <3 i jak ona się do niego przytuliła PFDJIFHGVHHJ <3 Teoś pewnie był w siódmym niebie :D
No i wiesz, nie pogardziłabym jakimś pocałunkiem, chociaż w policzek.. cokolwiek, really. W czółko ewentualnie, tak żeby uspokoić biedną Hermionkę, bo Teoś ją przecież obroni przed złym światem, a Zabinim przede wszystkim. Wciąż mam obawy, co do pocałunku takiego pocałunkowego, bo nie wiem czy oni są na to gotowi, ale zdecydowanie jakąś dobrą akcją bym nie pogardziła w następnym rozdziale :D
A no i Teoś i jego "Tylko tolerujesz?" i cała ta rozmowa xd HFDHFWEKJFKLE ON WIE! :D hahahah :)
No.. i to by było na tyle. Weny, weny, weny! ;) I żeby jak najszybciej był nowy :D
Miłej podróży :*
Twój komentarz jest po prostu epicki :D Te pretensje do postaci...
UsuńSwoją drogą, o, taki Zabini to by się może z Ivy dogadał, w sumie ona Ślizgonów lubi. A może ona się uczepiła Teodora bo chciała czegoś się od niego dowiedzieć o umarłych...?
Dobra, zaczyna mi chyba odwalać, kadfjioafnrtrf.
wow.. jednym słowem wow a Zabini... co on knuje? Nott, Hermiona i przyjęcie *.*
OdpowiedzUsuń