Dzisiaj,
bo pewna
niesamowicie ważna dla mnie osoba ma swoje święto.
Bo strasznie ją
kocham.
Bo to malutki
prezent dla niej.
Wszystkiego
najlepszego, Koko <3
Wraz
z otwarciem oczu przez moje ciało przeszła fala bólu. Sapnęłam i zamrugałam
powoli. Obraz jednak nie wyostrzał się. Widziałam rozmazane, jasne punkty
będące światłami pochodni, widziałam niezbyt odległą, wyróżniającą się na
ciemnym tle plamę drzwi, a nieopodal mnie leżało coś, co przypominało czarną stertę
szmat. Starałam się poruszyć ręką, nogą, chociażby głową, czymkolwiek, ale przy
każdej próbie syczałam z bólu.
Znów
zamrugałam. Nic.
Czarna
sterta szmat zakaszlała.
Moment.
Teodor.
Sala pojedynków.
Zmusiłam
się, by wyciągnąć przed siebie dłoń i dotknąć nią chłodnej posadzki. Leżałam na
lewym boku, zaś sterta szmat w rzeczywistości była czarnowłosym Ślizgonem,
który również musiał oberwać zaklęciem oraz jak ja stracić przytomność.
Poruszył się odrobinę, po czym warknął. Bolało go.
–
Teo… Teodorze – wydusiłam i zakaszlałam. Język miałam wysuszony na wiór, usta
spierzchnięte, płuca nie chciały współpracować. Czułam się tak, jakby ktoś
usunął ze mnie połowę wody.
Chłopak
nie odezwał się, choć w odpowiedzi wydał z siebie ni to pomruk, ni to warkot.
Ledwo udało mi się przełknąć ślinę.
–
Gdzie… gdzie…
–
Tutaj, Hermiono.
Głos
dochodził zza moich pleców, był czysty i wyrazisty, niemal dudnił w uszach.
Może gdybym nie czuła się taka słaba, przestraszyłabym się, ale w tamtej chwili
zawładnęło mną otępienie.
Mrugałam
ospale, nieznośnie senna, chcąc zamknąć oczy i niczym się już nie przejmować.
Ale
nie mogłam. Groziło nam niebezpieczeństwo. Mnie i Teodorowi.
Do
moich uszu dotarł odgłos zbliżających się kroków. Z największym wysiłkiem
pozostawiłam rozwarte powieki. Silne kopnięcie w bok pozbawiło mnie tchu. W
moich oczach pojawiły się łzy, zamknęłam je na długą chwilę, a gdy znów je
otworzyłam, dostrzegłam czarne buty oraz kostki otulone szarym materiałem.
–
Jak?
–
Pytasz o to, jak się dowiedzieliśmy? – spytał chrapliwie Teodor. Usłyszałam
cichy szelest. – Nie jesteś zbyt zapobiegawcza, co, Gray?
Ivy
zaśmiała się perliście. Tak jak zazwyczaj śmiała się przy mnie.
–
Wy też nie – odparła lekko, odchodząc w bok. – Gdybyście swoją poważną rozmowę
odłożyli na później, nie miałabym pojęcia, że chcecie iść do McGonagall.
Dziękuję.
Nie
potrafiłam znaleźć w sobie siły, by odpowiedzieć. O ile ból powoli opuszczał
moje ciało, o tyle zamglenie umysłu nie ustępowało. Z trudem ruszałam
kończynami, z trudem zmuszałam oczy do patrzenia, z trudem pozostawałam
przytomna. Słowa i dźwięki bez problemu docierały do uszu, ale mnie samą
ogarnęło coś w rodzaju pół-paraliżu.
Denerwujące
i przerażające jednocześnie.
Myśli
zdawały się całkowicie nie współgrać ze sobą. Nie kontrolowałam ich. Nie miałam
nad nimi najmniejszej władzy. Kłębiły się, przecinały, zanikały, a zaraz potem
powracały, ciągnąć za sobą wspomnienia i sprzeczne obrazy. Powodowały
ogłupienie. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś podobnego.
Wypuściłam
powoli powietrze z płuc. Zimna posadzka chłodziła moje policzki, ale nie
studziła wrzącego umysłu.
Właściwie
chyba nawet spodziewałam się tego. Prędzej czy później. Nie do końca świadomie,
bardziej podświadomie. Wiedziałam, że
zbyt długie zwlekanie może mieć okrutny finał. Wiedziałam, że Ivy wreszcie
osiągnie swoje. Wiedziałam, że w tej rozgrywce to ona jest stronę posiadającą
przewagę.
Nigdy
nie umiałam grać w szachy, a aktualna sytuacja tylko to potwierdza.
Kolory
buchają przed moimi oczami. Jaskrawe, zaraz później łagodnie przechodzą w ciemne
tony. Szum w uszach.
Cisza.
Komnatę
wypełnił odgłos kroków, a później cichutkie szuranie. Wkładając w to wszystkie
swoje siły, sycząc przez zaciśnięte zęby, przetoczyłam się na plecy. Nad głową
miałam wysokie sklepienie lochu. Powoli odwróciłam twarz w prawo. Ivy siedziała
po turecku na posadzce kilka stóp ode mnie. Nasze oczy się spotkały. Dziewczyna
obserwowała z zaintrygowaniem. Odgarnęła włosy z czoła.
–
Podsłuchaliście moją rozmowę ze Snape’em, prawda? – spytała ostro. – Wtedy,
kiedy mieliście u niego szlaban. Byłam taka naiwna… Ale wiesz, Hermiono,
naprawiam swój błąd. Ten, że nie zadbałam o to, by żadna Gryfoneczka się nie
napatoczyła, oraz ten, że w ogóle poprosiłam Czarnego Pana o takie zadanie.
–
Poprosiłaś? – Teodor niemal wypluł to słowo. Kątem oka zauważyłam, jak również
się porusza, by zobaczyć Krukonkę. – Po co to wszystko? Bo chcesz dołączyć do
kogoś takiego jak on?
Ivy
udała, że się zastanawia.
–
Hm… Tak. Tak, chyba tak. On może dać prawdziwą władzę, a nie namiastkę jej
marnej imitacji jak Dumbledore. Zakon Feniksa. – Jej przenikliwy wzrok znów
skupił się na mnie. – Już wtedy wiedziałaś.
Zacisnęłam
usta.
–
Przyjaźniłaś się ze mną, a tak naprawdę szpiegowałaś – powiedziałam ze wstrętem.
– Niech tylko…
–
Niech tylko co? – przerwała mi z obrzydliwym uśmiechem. Znałam go. Taki uśmiech
widniał na twarzy dziewczyny podczas gry w szachy, kiedy wiedziała, że ma
chociaż chwilową przewagę.
Jej
dłoń chwyciła coś leżącego na posadzce, coś, czego wcześniej nie zauważyłam.
–
Może wy macie zamiar, hm, pokonać mnie?
– spytała ironicznie, przeciągając sylaby. – Częściowo sparaliżowanie, bez
różdżek… Ach. Właśnie.
Uniosła
wyżej rękę. Zaciskała palce wokół naszych różdżek. Ich końce chwyciła w obie
dłonie i jednym ruchem je złamała. Głośny trzask przetoczył się przez loch.
Dreszcze na plecach.
Po
raz pierwszy odkąd się obudziłam, coś poczułam. Poczułam się tak, jakby
oderwano kawałek mojego serca i rzucono go prosto w ogień. Bezbronna.
Mam dziesięć lat,
są wakacje. Wracam do domu z kartonem mleka, po który wysłała mnie mama. Idę
żwirowaną dróżką i nagle słyszę wesołe, kpiące okrzyki. Starsi chłopcy z
sąsiedztwa bardzo lubią dokuczać innym.
Wyśmiewają moje
włosy, niski wzrost, otarcia na kolanach i łokciach, bo niedawno wywróciłam się
na rowerze. Szyderstwa, uszczypliwości. Łzy momentalnie stają mi w oczach, ale
sekundę później złość zalewa serce. Ogarnia mnie całą.
Po raz pierwszy
objawia się moja magia.
Jednego z
chłopców, najwyższego i najstarszego z nich, natychmiast zaczyna policzkować
jego własna czapka z daszkiem. Stara się ją jakoś zatrzymać, przestraszony,
lecz to na nic.
Nie mogę dłużej
patrzeć.
Uciekam.
Z
ust Teodora wydostało się przekleństwo, a potem wyjątkowo wulgarne określenie
Ivy. Ta jednak zaśmiała się radośnie, kiwając lekko w przód i w tył.
–
Ależ nie trzeba, to była sama przyjemność.
Nasze
różdżki zdawały się być nie niewartymi patyczkami. Cztery podłużne kawałki
drewna potoczyły się po podłodze, odrzucone przez blondynkę. Spoglądałam na
nie, dopóki nie zatrzymały się tuż przy ścianie.
Tak
jakbym straciła moc, choć przecież wciąż ona we mnie była, wciąż krążyła w
moich żyłach, buzowała w nich, wypełniała płuca, wciąż wnikała w kości i
mięśnie.
A
jednak teraz znalazłam się na łasce Ivy.
Przymknęłam
oczy, owładnięta paraliżem.
Pionek.
I królowa. Chciałam z nią walczyć sama, bo przerażała mnie myśl wciągania w to
innych. Harry’ego, Rona, Ginny, Teodora.
A
jednak właśnie Teodor leży niedaleko, cierpiąc. Chcę go dotknąć. Tak strasznie
chcę to zrobić. Potrzebuję go, zawsze potrzebowałam, a jednak… oboje na tym
straciliśmy. Oboje od zawsze byliśmy pionkami.
Narodziliśmy
się, by umrzeć. Nie po to, by coś zmienić. Nie po to, by coś osiągnąć.
Wciągnęłam go w ponurą grę.
Tak
strasznie mi wstyd.
–
Roger wie? – spytałam cichym, drżącym głosem, otwierając oczy. Ból po stracie
różdżki palił, ściskał serce, ale nie umiałam zapłakać.
Dziewczyna
wyraźnie spochmurniała.
–
Niestety nie – odparła, kręcąc lekko głową. – Chciałam mu w najbliższym czasie
powiedzieć, ale twoje usunięcie musiało nastąpić szybciej, niż przypuszczałam.
–
Planowałaś to – wycedził Teodor z odrazą.
–
Oczywiście, że tak. To nie miało sensu. Hermiona nie chciała niczego
powiedzieć, w dodatku zaczęła coś podejrzewać. Wiesz, Teodorze, wcale nie
miałam w planach zabicia ciebie. Ale
skoro oboje się w to wpakowaliście… Aż dziwne, że nikt prócz was nie wie.
W
myślach zaczęłam modlić się o to, by Ślizgon nie wypaplał jej prawdy.
Huk niczym grzmot
podczas burzy i ogromny łoskot. Mętne ślepia zostają powoli zasłonięte przez
grube powieki. Urywany warkot wydostaje się spomiędzy szerokich warg.
Patrzę na
Harry’ego wyciągającego swoją różdżkę z nosa górskiego trolla, a potem na Rona
wciąż niemogącego uwierzyć w to, że właśnie on przed chwilą znokautował takie
monstrum.
Podświadomie
wiem. Wiem, że od tej pory ciężko będzie nam się ze sobą rozstać.
Moi
przyjaciele. Oni przy mnie trwali. Oni zdawali sobie sprawę z tego, kim była
Ivy i co robiła. Oni wiedzieli.
Oni
nie mieli pojęcia, że niedługo umrę.
–
Jesteś szalona – rzekł Teodor z niedowierzaniem.
Ivy
uśmiechnęła się.
–
Może i tak, ale przynajmniej Czarny Pan będzie zadowolony, że przyjaciółka
Pottera nie żyje.
–
I co chcesz zrobić później? – spytałam pogardliwie. – Nie uciekniesz z
Hogwartu, z zamku można w mgnieniu oka zrobić twierdzę, z której mysz się nie
wyślizgnie.
Twarz
siedemnastolatki przybrała upiorny wyraz.
–
Snape ci nie pomoże – odezwał się brunet. – Nie bardzo się tobą przejmuje.
–
Tak sądzisz? – Ivy zmrużyła oczy. – To, że nie pomógł mi na Konkursie
pokiereszować Hermiony, nie znaczy, że w nic nie miał wkładu. Zresztą, tym
całkiem nieźle zajął się Alex.
–
Zaraz. – Mój oddech mimowolnie przyspieszył. Choć nie doskwierał mi już ból
ciała, myśli wciąż pozostawały w ciasnym, niemal szczelnym zamknięciu, a
kończyny stanowczo odmawiały posłuszeństwa. – To byłaś ty? Ty go na mnie napuściłaś?
Ivy
pokiwała radośnie głową.
–
Krwawe zjawy nigdy nie istniały, wiesz? A mój brat wcale nie został zamordowany
przez Czarnego Pana. W tym wszystkim chodziło o to, byśmy się do siebie
zbliżyły. Mogłam cię pocieszać i wspierać, bo ja jedyna wiedziałam o zjawach.
Ty współczułaś mi z powodu śmierci brata. Alex cię skrzywdził, więc z Rogerem
mieliśmy pole do popisu, by się tobą opiekować. Wymieniać dalej? Och, i
Teodorze. – Spojrzała ze smutkiem na chłopaka. – Niepotrzebnie go zbiłeś.
Coś
ukuło mnie boleśnie w serce. Chciałam wesprzeć się na łokciach, ale nic z tego
nie wyszło; wciąż leżałam na zimnej posadzce.
–
Nie miałeś prawa – wydusiłam w stronę chłopaka.
Och,
Boże.
Co
za ironia. Denerwowałam się na niego w takim
momencie.
Przesadzałam.
Powinnam była obmyślać jakiś plan wyswobodzenia się, ale każda myśl
wyślizgiwała mi się, uciekała. Jak brzmiało to zaklęcie otwierające drzwi? Gdzie
w ogóle one się znajdowały? Z czego składał się czar odwracający działanie
innego zaklęcia?
Teodor
prychnął, ale nie odezwał się więcej. Ivy zacmokała z dezaprobatą. Powoli
wstała i zaczęła obracać między palcami swoją różdżkę. Długie blond włosy
otuliły jej policzki.
–
No wiecie, tak nie można. Przecież zawsze… – umilkła, patrząc ostentacyjnie na
sufit w geście całkowitego niezrozumienia – …o niej myślałeś. Nigdy nie mogłeś
zwrócić uwagi na mnie.
–
Gray…
–
Milcz! – wrzasnęła. – Crucio!
–
Nie! – krzyknęłam tak głośno, że aż zapiekło mnie gardło. Teodor zaczął wić się
po posadzce i wiedziałam, że zaciska mocno zęby, bo nie wydawał z siebie
żadnego, nawet najmniejszego dźwięku. Przewróciłam się na bok i z wysiłkiem
uniosłam na łokciu. – Zostaw go! Przestań, STOP!
Złość.
Czerwona mgiełka zasnuła moje spojrzenie. Zapragnęłam wyrwać Ivy różdżkę, po
czym wbić dziewczynie w szyję.
I
nagle wszystko zniknęło. Ręka utrzymująca mnie załamała się, umysł ogarnął
spokój. Klatka piersiowa zaczęła coraz wolniej opadać. Kto tam krzyczał? Kto
się rzucał? Dlaczego w ogóle tu jestem?
Jestem
tutaj, by zginąć razem z nim.
Przed
moimi oczami staje obraz idylli. Drzewo, którego liście poruszają się na
wietrze, strumień połyskujący w promieniach letniego słońca, niebo o soczyście
błękitnym odcieniu. Posadzka robi się zbyt miękka, przymykam oczy. Chcę zasnąć.
Ale
potem korona staje się naga, kora obdarta, strumień zamienia się w płynną lawę,
niebo robi się usiane czarnymi punktami. W gardle więźnie mi krzyk, tłumię go,
nie może się wydostać. Dłonie nie mogą już zanurzać się w krystalicznej wodzie.
Moje serce trawi ogień.
Wiem,
że umrę.
Widzę
kamienne ściany, lodowata podłoga wywołuje armię dreszczy maszerujących po
całym ciele.
Wszystko
w jednej chwili ucichło. Po sekundzie usłyszałam jęknięcie, przekleństwo i syk.
Skierowałam wzrok na Ivy. Wyglądała na wściekłą. Jej policzki oblały się
rumieńcem, włosy były rozczochrane. Patrzyła prosto na mnie.
–
Wodziłaś go – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Zawsze.
Pokręciłam
przecząco głową. Przełknęłam ślinę, starając się unieść.
–
N-nie… Nigdy…
–
„Och, nigdy nie byłeś dla mnie tylko literką”! – zaszczebiotała. Rozchyliłam
usta w szoku. – „Dziękuję za to, że wtedy nie wyszłaś”! To takie romantyczne,
wiecie?
–
Czytałaś? – wyszeptałam niezdolna do głośniejszego tonu. – Grzebałaś w moich
rzeczach?
–
To nie było takie trudne. W łazience spędzasz godziny, więc łatwo było
popatrzeć, co skrywasz pod poduszką. Trzymała te liściki pod poduszką, wiesz? – zaśmiała się radośnie w stronę Ślizgona.
– Ufam ci,
Teodorze.
Patrzy na mnie z
ulgą i powątpiewaniem. Chyba po raz pierwszy widzę go tak zagubionego. Jest to
dla mnie zaskakujące oraz uspokajające, ponieważ wiem, że on również jest
człowiekiem. Że też może czuć niepokój, że też może ogarniać go niepewność.
Coraz bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu.
Zbliżam się do
niego, a on do mnie.
Oddychałam
z trudem. Podciągnęłam się na łokciach, co przyszło mi dziwnie łatwiej niż
wcześniej, by spojrzeć jej prosto w oczy.
–
Jesteś wariatką.
–
Schlebiasz mi. Cru…
Nie
zdążyłam psychicznie przygotować się na ból, lecz nagle rozległ się hałas,
jakby ktoś z niesamowitą siłą szarpnął za klamkę, po czym pchnął drzwi, które
jednak nie ustąpiły.
No
tak, drzwi znajdowały się niewiele za Teodorem.
–
Ivy?! Ivy, jesteś tam?!
Szarpnęłam
głową do tyłu. Moje serce zabiło mocniej.
Roger.
Nie,
nie on, on nie mógł wkroczyć w sam środek huraganu. Choć to było niczym
zbawienie, niczym boska interwencja, wcale nie chciałam, by się narażał.
On
nie miał zginąć. Nie mógł zginąć.
Ivy
zamarła podobnie jak i chyba jedynie Teodor posiadał coś takiego, co nazywano
zdrowym rozsądkiem. Mimo że wcześniej dyszał ciężko po porcji Zaklęcia
Niewybaczalnego, to teraz nabrał ze świstem powietrza w płuca i z całych sił
ryknął:
–
STONE!!!
Ivy
machnęła gwałtownie różdżką, uciszając Ślizgona, ale było już za późno: drzwi
rozwarły się w momencie, w którym dziewczyna rzucała zaklęcie. Stanął w nich
Roger, zaczerwieniony, ze zmierzwionymi brązowymi włosami i wyrazem zaskoczenia
na twarzy. Jego ręka wysoko unosiła różdżkę.
Oddychałam
szybko, płytko, patrząc to na blondynkę, to na jej przyjaciela. Oni wpatrywali
się w siebie, Ivy z ostrożnością i zdziwieniem, Roger – niezmiernie zaskoczony.
Zerknął przelotnie na Teodora, a potem na mnie. Przełknęłam ślinę.
–
Co im się stało? – Nie opuszczaj różdżki,
nie opuszczaj różdżki. – To ty? O co w tym wszystkim chodzi?
Ivy
pozostawała czujna.
–
Nie wyciągaj pochopnych wniosków, Roger – powiedziała ostrożnie. – Po co tu
przylazłeś?
Dostrzegłam
drobny ruch – szatyn mocniej ścisnął różdżkę.
Chciałam
coś zrobić, chciałam podnieść się i pomóc, chciałam jakoś wesprzeć Rogera, bo
już wiedziałam, że czeka nas walka. Jedynie on oraz Ivy mieli różdżki. Jedynie
on był w stanie nas uratować.
Wiedziałam,
że znając prawdę, wybierze nasz
stronę.
Och,
Roger.
W
coś ty się wpakował?
–
McGonagall przyszła z Flitwickiem do Wieży – odparł Krukon. Boże. – Szukają
cię.
–
Bo? – rzuciła nerwowo Ivy.
Nie,
nie, nie, nie!
–
Nie powiedzieli, ale kazali nikomu nie opuszczać Wieży. Mówiłaś, że masz coś do
załatwienia w lochach, więc poszedłem za tobą… Ivy, co ty zrobiłaś?
Ona
wpatrywała się w niego zmrużonymi oczyma. Poczułam przypływ sił, dzięki którym
mogłam uśmiechnąć się ironicznie. Podniosłam się na łokciu. Moja ręka nie
zadrżała.
–
Spóźniłaś się – wydyszałam.
Ivy
patrzyła na mnie z zimną furią.
–
McGonagall już o wszystkim wie.
–
Zamknij się! – Twarz blondynki zaróżowiła się. Zrobiła krok w moją stronę.
Nagle
przestałam dbać o własne bezpieczeństwo.
–
Zdążyłam do niej pójść. Bez Teodora. Nie sądziłaś, że zrobię to bez niego, ale
powiedziałam jej o wszystkim. Dzisiaj. Jesteś skończona, ty i Snape.
Ivy
zacisnęła usta.
–
No to mam kolejny powód, żeby cię zabić – warknęła i wtedy loch wypełnił okrzyk
Teodora.
–
JUŻ!
Śmignął
jaskrawy promień, poleciały iskry, moją twarz owiał strumień gorącego
powietrza. Zamknęłam oczy, czując drżenie całego ciała, ale nie upadłam. Silna
dłoń zacisnęła się na moim ramieniu, druga owinęła się wokół talii i już po
chwili stałam na sztywnych nogach, chwiejąc się na wszystkie strony. Roger
podbiegł do Teodora, by jemu również pomóc, a ja spojrzałam na miejsce, gdzie jeszcze
przed chwilą znajdowała się Ivy.
Już
jej tam nie było.
Dziewczyna
została zamknięta w świetlistej klatce. Rozglądała się na wszystkie strony,
zdezorientowana, niczym zwierzę w potrzasku. Klatka miała kształt sześcianu,
wystarczająco dużego, by blondynka mogła stanąć całkiem wyprostowana. Jej pręty
nie były zrobione z metalu, zalewały całe pomieszczenie jasnością, ich blask
raził w oczy.
Czysta
energia?
Wiązki
światła?
Nie
mogłam przyglądać się jej zbyt długo, bo zaraz znalazł się przy mnie Roger oraz
Teodor. Ten drugi był blady i krzywił się z bólu. Zapragnęłam chwycić go za
rękę.
Szatyn
miał niespokojne spojrzenie.
–
Właśnie zamknąłem w klatce swoją najlepszą przyjaciółkę, więc niech mi ktoś
łaskawie wytłumaczy, o co w tym wszystkim chodzi – zażądał szybko. Gdzieś za
nami rozległo się siarczyste przekleństwo.
Kręciło
mi się w głowie. Nadal nie byłam sobą.
–
Ivy służy Voldemortowi – odrzekłam od razu. Roger rozszerzył oczy ze
zdziwienia. – Śledziła mnie, udawała przyjaźń, byle tylko wyciągnąć informacje
na temat Dumbledore’a.
–
Dowiedzieliśmy się o wszystkim – dodał natychmiast Teodor ochrypłym głosem – a
ona podsłuchała naszą rozmowę o pójściu do McGonagall. Chociaż z tego, co
mówiła, wynikałoby, że planowała to od dawna.
–
Roger, wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale musisz nam uwierzyć! –
zawołałam z rozpaczą, widząc zdumienie i niepewność na twarzy chłopaka. – Ona
torturowała Teodora, chciała nas zabić,
zresztą słyszałeś, co mówiła. To dłuższa historia, ale obiecuję, że wszystko ci
wytłumaczę, kiedy tylko stąd wyjdziemy.
Nagle
głos uwiązł mi w gardle, a świat wokół zawirował. Nogi ugięły się pode mną i
gdyby nie szybka reakcja Rogera, niechybnie bym upadła. Tkwiłam w jego
ramionach, kompletnie nie wiedząc, co się dzieje.
Kim
oni byli?
Kto
mnie trzymał?
Jak
się nazywałam?
Nazywam
się Hermiona Granger, mam siedemnaście lat. Widzę gwiazdy na nocnym niebie,
Mały i Wielki Wóz, a dalej Gwiazdę Polarną. Widzę księżyc w pełni, a potem
rozlega się wycie wilka.
Nazywam
się Hermiona Granger, lubię gry. Widzę gigantyczną szachownicę. Widzę stojącą
naprzeciw Ivy okutą w czarną suknię do ziemi. Widzę złoty blask korony na jej
głowie, w dłoni dzierży miecz ze lśniącym ostrzem. Widzę sztylet przyczepiony
do paska moich spodni.
Nazywam
się Hermiona Granger, chcę do czegoś dojść. Widzę śnieg, iskrzy się, pokrywa
moje palce, dłonie, nadgarstki niczym rękawiczki. Widzę wyżłobione w nim
granatowe linie. Układają się w kwieciste wzory.
Nazywam
się Hermiona Granger, pragnę przeżyć.
–
To pół-paraliż – usłyszałam jakby z oddali głos tego czarnowłosego. – Gray nas
nim potraktowała, ale u Granger działa bardziej na umysł niż na ciało… u mnie
na odwrót.
–
Hermiono, nie zasypiaj! – zawołał ten drugi, potrząsając mną lekko, lecz ja
czułam ogromną, ogarniającą cały mój organizm senność.
Przymknęłam
oczy, ale zaraz potem szeroko je otworzyłam.
Ivy.
Roger. Teodor.
–
Różdżki – wyszeptałam i stanęłam o własnych siłach. Na plecach wciąż czułam
dłoń szatyna. – Zła… złamała je.
Deszcz
strachu dotknął mojej skóry, kiedy usłyszałam ostre przekleństwo dziewczyny.
Wszyscy odwróciliśmy się w stronę klatki. Dziewczyna ciskała zaklęcia w jej
świetliste pręty, jak na razie z marnym efektem. Roger popatrzył na nas z
roztargnieniem. Wyglądał zupełnie jak mały, zdezorientowany chłopiec. Rozczochrane
włosy, zarumienione policzki, rozchylone usta, błyszczące zielone oczy. Na jego
szczęce dostrzegłam w nikłym świetle pochodni drobny, ciemny zarost.
Nie,
nie chłopiec.
Mężczyzna.
Och,
zebrało mi się na przemyślenia!
–
Będziecie musieli się z tego ostro wytłumaczyć. Idźcie stąd, sprowadźcie pomoc
– jego poważny, rozkazujący głos ściągnął mnie na ziemię. Otrzeźwił.
Do
tego stopnia, że potrząsnęłam przecząco głową.
–
Czekaj… – zaczęłam, ale on nie miał zamiaru kogokolwiek słuchać.
–
Już! – krzyknął, popychając mnie w kierunku drzwi. – Mamy jedną różdżkę na trzy
osoby, a nie chcę z nią walczyć! Na pewno nie sam!
–
Ale…
–
Hermiono, ta klatka zaraz nie wytrzyma!
–
Stone…
–
Nie rozumiesz prostego przekazu, Nott?! – ryknął Roger, wściekły jak nigdy. Po
raz pierwszy widziałam go takiego. Wyglądał jakby zaraz miał trafić go szlag,
jednocześnie w oczach widziałam panikę oraz strach. Patrzył na Teodora z takim
gniewem, że przez moment bałam się, czy go nie uderzy. – MASZ JĄ CHRONIĆ!
Nagły
huk wstrząsnął ścianami lochu, a nas odrzuciło w różne strony. Grzmotnęłam
boleśnie plecami o posadzkę. Usłyszałam głośny jęk i wiązankę przekleństw.
–
Masz jeszcze szansę, Roger – wysyczała Ivy. Choć zaciskałam mocno powieki,
wyobraziłam sobie blondynkę, rozczochraną i brudną po wybuchu, wściekłą, z
wysoko uniesioną różdżką. – Naprawdę nie chcę zrobić ci krzywdy, bo jesteś moim
przyjacielem. Chodzi mi o nich, ale jeśli będziesz wchodził… Roger!
Zmusiłam
się do rozwarcia powiek. Chłopak miotnął zaklęciem w Ivy, a ta w ostatniej
chwili uskoczyła. Odparowała urokiem, przed którym Krukon cudem się uchylił.
Nie
mogłam pozostać bezczynnie.
Momentalnie
usiadłam. Spojrzałam na Teodora. Ślizgon krzywił się okropnie, trzymając za
lewe przedramię. Przeniosłam wzrok na walczących. Roger kucał, zginał w pół i
na przemian rzucał zaklęcia, nie dając Ivy ani chwili wytchnienia.
Nie
chciał, by miała czas na dotarcie do nas.
Gdybym
tylko posiadała różdżkę…
Nie
odzyskałam jeszcze w pełni jasności umysłu, ale wciąż coś pamiętałam, coś
kojarzyłam. Walczyłam tutaj. Znałam to miejsce. Jego możliwości.
Mając
nadzieję, że to nie zdekoncentruje Rogera, krzyknęłam do niego:
–
Użyj przestrzeni!
Zrozumiał.
Przestał ciskać zaklęciami na oślep, a starał się rzeczywiście wcielić w życie
moją radę. Wycelował w posadzkę i wrzasnął niezrozumiale. Podłoga zafalowała,
zaś kamienie stopniowo zmieniły swoją strukturę, gęstość…
Wpatrywałam
się z oszołomieniem w coś na kształt ruchomych piasków, które pędziły w stronę
pobladłej Ivy z zamiarem pochłonięcia jej. Dziewczyna jednak tylko przez chwilę
sprawiała wrażenie przerażonej. W pierwszej sekundzie pozbyła się złowrogiej
fali, w drugiej ścięła Rogera z nóg, w trzeciej ugodziła zaklęciem Teodora,
który ryknął przeciągle niczym zranione zwierzę, a w czwartej wymierzyła we
mnie.
Siedziałam
na twardej posadzce wpatrzona w koniec jej różdżki. Świat zawirował, znów
ogarnęło mnie otępienie, oddech zwolnił. Serce wróciło do normalnego rytmu, a
oczy już tak nie piekły.
Widziałam
jedynie szyderczy uśmiech Ivy.
Śmierć.
To jedno słowo krąży mi po głowie, mimo że nie jestem pewna, co dokładnie ono
oznacza. Coś strasznego, ponieważ czuję przed nim strach. Nie taki jak przed
dostaniem złej oceny z testu czy przed oślizgłymi wężami.
Większy.
Obezwładniający.
I
już wiem, co to jest śmierć.
Boję
się jej. Umieranie tak o, bez powodu, nie w ramach ofiary za kogoś innego, w
ciemnym lochu… niespodziewanie. Po cichu.
Ivy
nagle upadła, ale ja ledwo to zarejestrowałam. Wszelkie dźwięki ucichły, kolory
straciły swą intensywność, ruch szybkość. Ogień pochodni siłę.
Znikać.
Odchodzić. Tracić. Umierać. Powoli. W ciszy. W mroku. To takie… zwykłe. Niemal
hańbiące.
Ale
tak właśnie jest. Umiera się albo na oczach wszystkich, albo w samotności.
Prawdziwie umiera się w samotności, kiedy później już nikt nie pamięta.
Wspomnienia nikną, blakną.
Potoczyłam
pustym wzrokiem po lochu. Niczego nie ujrzałam.
Umieranie
po cichu jest takie… perfidne. Perfidność życia, które nie pozwala człowiekowi
poczuć po raz ostatni. Tak jakby zawarło ze śmiercią ugodę, że przekaże jej człowieka
bez hałasu. Bez świadków. W ciszy i w mroku.
Dociera
do mnie, że chyba wolę zginąć w prawdziwej walce za tych, których kocham. By
zrobić coś dobrego przed odejściem. Umieranie to łatwa rzecz, prosta i
nieskomplikowana, jeśli nie ma się różdżki ani jakiekolwiek możliwości obrony.
–
Granger!
Odzyskała
zdolność widzenia, słuch oraz dotyk. W moją stronę leciał jadowicie zielony
promień. Jego blask oślepiał, a jednocześnie barwa kojarzyła mi się ze
szczęściem. Trawą na łące. Liśćmi na drzewach. Oczami Rogera.
Przetoczyłam
się na bok.
Popatrzyłam
na Ivy. Miała szramę na policzku, a jej szata była w strzępach. Znów walczyła z
Rogerem. On wyglądał nieco lepiej, nie dostrzegłam na nim żadnych ran czy
siniaków, jednak widziałam, że jest zmęczony. Bardziej od blondynki.
Pojedynkowali się, jakby nic innego się nie liczyło, żadne nie mogło zdobyć
znaczącej przewagi.
Musiałam
coś zrobić. Teraz.
Dźwignęłam
się na klęczki, a potem na chwiejnych nogach stanęłam. Teodor siedział oparty
od ścianę z wyciągniętymi przed siebie nogami. Wciąż trzymał się za lewą rękę,
ale tym razem na jego policzkach dostrzegłam lśniące ślady łez.
Boże.
Znalazłam
się przy nim najszybciej jak mogłam. Dotknęłam jego barku, przesunęłam dłonią
po twarzy, musnęłam kark. Syknął.
–
Suka – sapnął, krzywiąc się. – Połamała mi obie nogi.
Zakryłam
usta dłonią. Jego wzrok gdzieś uciekł.
–
Teodorze…
Tylko
tyle zdołała z siebie wyrzucić, bo nagle obok nas coś upadło i potoczyło się
parę stóp dalej. Podłużne, drewniane, kilkunastocalowe…
Różdżka
Rogera.
Nie
zdążyłam jej chwycić. Nie zdążyłam się wyprostować. Nie zdążyłam zrobić
absolutnie niczego, co mogłoby w jakikolwiek sposób pomóc szatynowi tkwiącemu
pod ścianę z wściekłością wymieszaną ze strachem na twarzy. Ostry głos Ivy
wypełnił moje uszy. Mroził.
–
Nie. Ruszać. Się.
Wykonaliśmy
polecenie. Milczeliśmy. Bałam się zaczerpnąć głębszego wdechu. Wciąż kucałam
przy Teodorze, obolała i zmęczona, z oczami utkwionymi w Ivy. Stała
wyprostowana oraz cała w zadrapaniach, uśmiechając się lekko. Pogardliwie.
–
Wszyscy jesteście głupcami – stwierdziła, niemal wypluwając te słowa. –
Weszliście mi w drogę. Niepotrzebnie.
–
I co, i teraz tak po prostu nas zabijesz? – spytałam wyzywająco. Poczułam
wszechogarniającą rozpacz. Teraz albo nigdy. Bardzo powoli wstałam. Zachwiałam
się nieznacznie. – Bo coś ci się nie udało?
Obserwowała
mnie.
Chciałam,
by cierpiała. Chociaż przez chwilę.
–
Bo Voldemort nie przyjmie w swoje szeregi kogoś tak nieudolnego?
Igrałam
z ogniem. Wiedziałam, jak to się skończy.
–
Jesteś żałosna!
W
ostatniej chwili uchyliłam się przed urokiem. Podbiegłam do różdżki Rogera,
porwałam ją z posadzki i czując, jak podłoga zamienia się miejscem z sufitem,
rzuciłam pierwsze zaklęcie, które przyszły mi do głowy.
Nie
potrafiłam wydusić z siebie słowa. Różdżka szatyna w moich rękach nie działała
jak należy. Miałam zamiar odwrócić uwagę Ivy kulą ognia, lecz zamiast tego z
końca magicznego patyka wysunął się potężny jęzor płomieni. Żar buchnął mi w
twarz, oczy znów zapiekły, jednak nie zamknęłam ich. Wpatrywałam się w ognistą
wstęgę sunącą leniwie ku Ivy. Różdżka w mojej dłoni dygotała. Zupełnie nie
chciała mnie słuchać.
Jęknęłam
cicho, gdy niespodziewanie zaklęcie się zerwało, a jęzor zniknął. Oczy Ivy
wypełnił amok, obłęd szaleńca. Krótki ruch różdżką i niebieskie światło. I nie
czułam już nic.
Różdżka
wypadła mi z ręki, gdzieś się potoczyła. Cofnęłam się kilka kroków, machinalnie
chwytając za serce. Mój oddech stał się urywany, nie mogłam go uspokoić, choć
przez parę sekund bardzo się starałam. Nie czułam już na skórze chłodu ani
wilgoci. Nie czułam podłogi pod sobą, nie czułam własnej dłoni na piersi.
Spojrzałam po innych. Uśmiech Ivy, panika Rogera, strach Teodora. Przytknęłam
palce do ust, a kiedy na nią spojrzałam, prawie straciłam grunt pod stopami.
Krew wypływała ze mnie, choć wcale tego nie czułam. Kumulowała się w ustach, a
przez rozchylone wargi spływała po brodzie, szacie aż na posadzkę. To nie było
kilka kropli – ona opuszczała moje żyły, całe moje ciało.
Świat
wirował, zapewne nadal przez paraliż, który zastosowała wcześniej Ivy. Tracił
ostrość.
Czyli
tak to miało wyglądać. Miałam wykrwawić się przez jakiś głupi czar, który nawet
kojarzyłam z lekcji obrony przed czarną magią i na który chyba znałam
przeciwzaklęcie, ale nie potrafiłam się zmusić, by cokolwiek zrobić.
Och,
różdżka potoczyła się do Teodora. Miło. Szkoda jedynie, że Ivy już coś
krzyczała, że najwyraźniej nadszedł mój czas.
Szlag.
Bardzo
chcę, by przeżyli. Obaj. By ją pokonali i wyszli z tego żywi. Chyba wciąż mam
nadzieję.
–
Hermiona!
Roger
wyrósł jak spod ziemi. Dłonie, które zazwyczaj mnie obejmowały, teraz brutalnie
odepchnęły na bok. Upadłam, krztusząc się.
Wszystko
działo się jak na zwolnionym filmie.
W
brzuch Rogera ugodził promień koloru ognia, a jego ciało wzniosło się do góry i
z mocą uderzyło w kamienną ścianę. Chłopak osunął się po niej, tracąc
przytomność.
Chciałam
krzyknąć, ale jedyne, co wydostało się z mojego gardła, to kolejna dawka
posoki. Cholera. Nawet nie mogłam wrzasnąć.
Ivy
wyglądała na poruszoną. Przeraziła się. No tak, wreszcie trafiła w kogoś, kogo
traktowała jak brata. Nieumyślnie. Posłała go na ścianę, w dodatku w chwili,
kiedy to ja powinnam być na jego miejscu. Uratował mnie od takiego losu.
A
ja słabłam.
Teodor
zaatakował Ivy, ale ta już zbliżała się do drzwi. Brunet zasypywał ją deszczem
zaklęć, więc przyspieszyła, niektóre odbijała. Wyglądała na wstrząśniętą, jakby
nie chciała już walczyć. Wbiła wzrok w Rogera, jednak po chwili skierowała oczy
na drzwi.
Na
jej nodze pojawiła się szkarłatna szrama. Teodor trafił. Ivy syknęła, lecz
zamiast na nim, skupiła się na mnie.
Uniosła
różdżkę, uśmiechnęła się kpiąco, a kiedy już rzucała czar, niewidzialna siła
pchnęła ją na drzwi.
Może
dlatego promień, który uderzył prosto w moją pierś, nie wyrządził mi żadnej
krzywdy.
Nim
się spostrzegłam, dziewczyny już nie było. Wyślizgnęła się z lochu. Poczułam
chęć pobiegnięcia za nią, ale w zamian za to zakaszlałam, wspierając się na
ręce. Popatrzyłam na nieprzytomnego Rogera.
Krwawił.
Gorzej niż ja. Bardziej obwicie. Z uszu, nosa, ust. Tak jakby trafiło go
podobne, acz mocniejsze zaklęcie. Wokół jego głowy powoli zbierała się
ciemnoczerwona kałuża.
Ciemność
przed oczami. Czarne plamki. Brak jakiegokolwiek czucia. Ni chłodu, ni gorąca,
ni gładkiej faktury pod palcami. Zachwiałam się, wypluwając wszystko, co
nagromadziło mi się w ustach. Powoli osunęłam się na posadzkę.
–
Granger!
Ochrypły
krzyk Teodora wcale nie podniósł mnie na duchu.
–
Roger – wysapałam, krztusząc się. Powolnym ruchem dłoni otarłam z ust ciecz. –
On jest ważniejszy… Roger…
Nie
potrafiłam wydusić z siebie nic więcej. Traciłam kontakt. Usłyszałam, że
chłopak klnie pod nosem i zaczyna coś szybko mówić. Co jakby… formuły zaklęć.
–
Nie… Roger…
Mruknął
w odpowiedzi.
Senność
powoli mnie opuściła, mojej skóry dotknął chłód, policzka łagodne muśnięcie
włosów, brody gorąca maź. Usta stały się wolne, a po dłuższej chwili lepkiej
cieczy już nie było. Zniknęła z ubrania, posadzki, twarzy. Świat nadal wirował,
choć sufit nad głową wyostrzył się.
Ocalił
mnie. Teodor uratował mi życie.
Może
powinnam była mu podziękować. Wyprowadzić nas stąd. Iść po pomoc. Ale w tym
ciemnym lochu został ktoś jeszcze.
–
Roger – wykrztusiłam, z trudem łapiąc oddech.
Natychmiast
usiadłam. Zerknęłam przelotnie na ciężko dyszącego Teodora, a potem mój wzrok
spoczął na leżącym na brzuchu przy ścianie szatynie. Jego twarzy była uwalona
krwią. Ciemna, lśniąca struga łagodnie zbliżała się w moją stronę, sunęła po
posadzce i wnikała we wgłębienia między poszczególnymi płytami.
Przez
zamknięte oczy i brązowe kosmyki opadające na czoło wyglądał zupełnie jakby
spał.
Z
mocno bijącym sercem przysunęłam się do niego. Uklękłam obok i potrząsnęłam
nim, chwytając mocno za ramiona.
–
R-Roger – wyjąkałam. – Roger… Roger, powiedz coś! – Posłałam przerażone
spojrzenie Teodorowi. Był zadziwiająco spokojny, ale jego oczy mówiły co
innego. Tlił się w nich płomień strachu. – Ulecz go!
–
Granger…
W
mojej klatce piersiowej pojawił się ucisk.
–
Ulecz go! Zrobiłeś to samo ze mną! – Moje dłonie pokryły się krwią. Znów
dotknęłam barków szatyna. – Roger, obudź się! Powiedz coś!
–
Za późno, Granger.
To
się nie działo naprawdę.
–
Roger!
–
Już nic nie da się zrobić.
W
moich płucach zabrakło tlenu, ból w piersiach wzmocnił się. Nie miałam siły
krzyczeć. Płakać. Oddychać.
Chciałam
zniknąć.
To
nie mogło się stać. Niemożliwe,
nieprawdopodobne, straszne…
–
To twoja wina – wyszeptałam. Ledwo sama słyszałam swój głos. Byłam w zbyt
wielkim szoku na szloch czy wrzask. Łapczywie nabierałam powietrza. Nie
potrafiłam zmusić się, by spojrzeć na Teodora. – Gdybyś najpierw zajął się nim…
–
…już byś nie żyła – odparł cicho.
Nie
przeprosił. Nie żałował.
Ukryłam
twarz w dłoniach. Kilka łez wydostało się spod moich powiek.
Zatem
jednak jeszcze umiałam płakać. Przez chwilę myślałam, że to również mi
odebrano, ale najwyraźniej nie. Słone krople zmoczyły spierzchnięte wargi,
policzki zaczęły szczypać. Ucisk w piersi zdawał się zwiększyć.
Ofiara
w grze między dwoma stronami. Zupełnie niepotrzebna. Roger był zwykłym
pionkiem, jak my wszyscy, ale w niczyich rękach.
A i tak został zmiażdżony. Usunięty.
Zapłakałam
głośno.
–
Expecto patronum…
Nie
mogłam uwierzyć. Nie mogłam uwierzyć, że
on już nie wstanie. Że nie uśmiechnie się jak wcześniej. Że nie obejmie mnie.
Że odszedł.
–
Biegnij po McGonagall. Muszą zamknąć wszystkie wyjścia z zamku…
Ale
przecież wyglądał jakby spał! Jakby zaraz miał się obudzić, unieść kąciki ust
do góry, ująć moją dłoń i zaprowadzić na błonia. Jak zawsze.
–
Granger.
Ivy.
Ivy-śmierciożerca- Ivy-morderca.
–
Granger. Hermiono…
Nie
umiałam odwrócić na niego wzroku.
Chciałam
się wściekać. Na Teodora, na Ivy, na samą siebie. Na Boga, jeśli w ogóle
istniał, że pozwolił na coś takiego.
Opuścił
nas. Mnie, Rogera, świat, skoro wybrał ludziom taki los.
Furia
nie wypełniła mnie. Jedynie rozpacz. Rozpacz tak wielka, że w pewnej chwili
jedyne, czego pragnęłam, to odejść. Zaszyć się gdzieś z dala od ludzi.
Uciekłabym
od życia, bo było ono zbyt perfidne. Uciekłabym od świata, bo był on zbyt
brutalny. Uciekłabym od śmierci, bo nie mogłabym patrzeć, jak zabiera ze sobą
inne dusze. Moją mogła. Nie liczyła się już dla mnie.
Roger,
mój Roger. Dlaczego on? To powinnam być ja! Ocalili mnie obaj, Roger i Teodor,
obaj wkroczyli na szachownicę, powodując zamęt.
Powinni
pozwolić mi umrzeć.
–
Hermiono, chodź tu.
Nie waż się
wypowiadać więcej mojego imienia –
chciałam odpowiedzieć, ale ucisk w mojej klatce piersiowej wciąż się zwiększał.
Był realny. Odbierał mi oddech, który
tak niedawno odzyskałam. Przyłożyłam dłoń do serca.
Nie,
nie ono.
Żebra.
Jakby ktoś bardzo powoli je miażdżył.
Ivy
wcale nie pomyliła zaklęć ani nie zastosowała ich w zły sposób.
Chciała,
by urok zadziałał po czasie niczym bomba z opóźnionym zapłonem.
Śmierć
jeszcze mnie nie wypuściła ze swych objęć. Wzmacniała uchwyt.
–
Teodorze… – wyszeptałam, a potem runęłam na plecy.
–
Nie!
To
był prawdziwy koniec. Cichy, bo z bólu nie mogłam już płakać. Cichy, bo trwał
przy mnie jedynie Teodor. Cichy, bo umieranie w wilgotnym, zimnym lochu przy
skąpym świetle pochodni wcale nie było czymś, czego oczekiwałby konający
człowiek.
–
Granger… Granger, wytrzymaj. – Ślizgon krzyknął z bólu. Chyba chciał się do
mnie przysunąć.
Jemu
też coś odebrano.
Przez
głowę przebiegła mi myśl, czy po wszystkim będzie on jeszcze sprawny.
Wciągnęłam
gwałtownie powietrze, chłodny powiew wypełnił moje płuca. Parę gorących kropli
zaczęło płynąć po skórze. Wstrząsały mną drgawki, ból żeber się nasilał,
promieniował do dalszych partii ciała, z każdą sekundą wzmagał się.
Więc…
więc miałam podzielić los Rogera.
To
nieprawda, że w obliczu śmierci przed oczami staje nam całe życie. Że w jednej
chwili powracają do nas wszystkie wspomnienia, i te złe, i te przyjemne. Że
robimy rachunek sumienia, a w głębi serca błagamy o wybaczenie błędów oraz
dziękujemy za to, co nas dobrego spotkało.
Nie.
Gdy ja umierałam, myślałam jedynie o tym. O śmierci. O braku powietrza, które
tak rozpaczliwie próbowałam zaczerpnąć. O łzach zamazujących mi obraz, bo wciąż
chciałam coś dojrzeć, może to, czy nadchodzi ratunek. O tym, że zaraz, za
chwilę już nie będę niczego czuła, nie będzie mnie, zniknę. Rozpłynę się.
–
N-nie mogę z tym nic zrobić… Żadne zaklęcie nie działa… Cholerna różdżka…
Był
przerażony. Zupełnie jak ja.
Zawsze
twierdziłam, że jestem gotowa na śmierć, ale przecież mogłam tak wiele zrobić.
Tak wiele zmienić. Tyle niedokończonych spraw, teraz tak odległych i
nierealnych… Ivy, Cryte, umarli.
Chciałam
żyć jak nigdy wcześniej. Dla mojej rodziny, rodziców i nienarodzonego brata lub
siostry, dla przyjaciół, bo mogliby sobie beze mnie nie poradzić, dla
Nieznanego, dla jego sprawy, dla Teodora. Słyszałam jakby z bardzo, bardzo
daleka jego rozpaczliwy, ochrypły krzyk.
Błagał,
bym przeżyła.
Pragnęłam
go w tamtej chwili dotknąć. Pragnęłam przetrwać. Dla niego.
Ale
ból odbierał mi zmysły, palił umysł, wyrywał ze mnie świadomość. Miałam dość i
chyba nawet chciałam to zakończyć. Jak najszybciej.
Na
jednej szali perspektywa pozostania przy bliskich w męce. Na drugiej ulga,
koniec cierpienia. Co przeważało?
Nie
miałam pojęcia. Wiedziałam tylko jedno.
To
nieprawda, że śmierć stanowi coś prostego. Umieranie nie jest łatwe. Jest
cholernie trudne.
Choć
ledwo rozróżniałam dźwięki, usłyszałam, jak ktoś wpada do lochu. Ktoś krzyczał.
Ktoś chyba nade mną stał, ale ja zamknęłam oczy.
Nie
mogłam wrzeszczeć, płakać, byłam niezdolna do dalszego patrzenia i słuchania.
–
Bierzemy ją do Skrzydła.
–
Szybko, Severusie.
Co?
Snape? Nie! Przecież mówiłam, że on z nią współpracuje! On służy Voldemortowi,
Harry miał rację! On…
–
Nie… – wykrztusiłam, trzepocząc powiekami, a krew zalała mi usta.
Powoli,
powolutku zamknęłam oczy. Niespiesznie. Dla mnie czas już nie miał znaczenia.
Skończył się. Zatrzymał.
Tak
jak serce Rogera.
Mój
kark owiewa zimny oddech Śmierci. Zanurzam się w brudnej wodzie ciemności.
Słyszę
głos, dziwnie znajomy, jednak nadal zbyt odległy, obcy, bym mogła go rozpoznać.
Patrzę w dół. W tafli odbija się moja twarz. Widzę krótkie, proste włosy, a nie
długie loki. Widzę mniej zadarty nos i te same oczy. Odbicie coś mówi, ale nic
nie rozumiem.
Moje
ramiona muska lodowata fala. Szyja staje się mokra. I wtedy zdaję sobie sprawę,
co mówiło odbicie.
–
Narodziłaś się, by umrzeć, Hermiono.
Tonę.
_______________
O
ironio. Przy okazji opublikowania zapowiedzi poprzedniej części tego rozdziału
ktoś na Wywiaderze zaczął panikować, czy na pewno nikt w tym odcinku nie umrze.
Oczywiście temu komuś zapewne chodziło o Teodora. A tutaj… No cóż, jam zła.
Jeszcze
tego nie czuję. Nie czuję, że po raz pierwszy w swoich opowiadaniach zabiłam
kogoś tak dla mnie ważnego. Pewnie przyjdzie to do mnie wraz z pozostałymi
rozdziałami, ta pustka. Na razie… Cóż. Szkoda mi go.
Myślałam,
że ten rozdział nie osiągnie nawet dziewięciu stron, a tu BUM! – nagle zrobiło
się piętnaście. Następny będzie, hm, za tydzień, a co tam. Mam już jego sporą
część. Za tydzień, 21 lipca spodziewajcie się rozdziału nr 33, ale nie liczcie
na zapowiedź. Chyba skończę z ich dodawaniem. Chrzanić.
Wakacje,
ach, wakacje.
Och,
jeszcze jedno. Wiecie, jak moja mama mnie zniszczyła, kiedy pisałam rozdział na
wakacjach? Zaczęło się od zwykłego pytania o synonim jakiegośtam słowa.
–
Mamo, jak napisać…
–
Czekaj, ale to jest nielogiczne.
–
Bo?
–
Bo ona jest narratorką i nie może umierać, i opowiadać dalej. Co ty w ogóle
piszesz?
Empatia
padła. Empatia ledwo wstała.
Moja
mama jest niezastąpiona.
E.
Dziękuję.
OdpowiedzUsuńReszta bez zmian.
Och! Ach! Wspaniały rozdział!
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że Roger umrze, wiedziałam.
Powtórzę się: prowadzisz najlepszego bloga ever! Wszystko jest opisane w taki dojrzały sposób. Majstersztyk.
Czekam z niecierpliwością na 21 lipca.
Pozdrawiam, em. :)
Nie spodziewałam się niczyjej śmierci. Trochę smutno, ale w końcu lepiej tak, niż jakby Ivy miałaby ich załatwić. Mam podobnie z siostrą, co Ty miałaś z mamą ;)
OdpowiedzUsuńRozdział świetny jak zwykle. Nie spodziewałam się wgl Rogera w tym rozdziale, nie sądziłam, że ktoś umrze. Ten rozdział mnie zaskakuje, zadziwia i wszystko i w ogóle. Majstersztyk jednym słowem ^^
OdpowiedzUsuńTwoja mama jest świetna w takim razie. Moi rodzice nie wiedzą, że wgl robię szablony, czy piszę ani nic, nie obchodzi ich to. Szkoda w sumie, ale to jest ich wybór. Eh.
Tak czy siak rozdział jest super, świetny i nie mogę się doczekać kolejnego ^^
OMG ! Poryczałam się Empatio, autentycznie się popłakałam . Hermiona znów spotka Odbicie . Mam nadzieję że Teoś będzie mógł chodzić . Nie to jest za dużo dla mojej psychiki . Weny Empatio .
OdpowiedzUsuńoddaj Rogera... :(
OdpowiedzUsuńJej, co by Ci tu napisać, Empatio... Kawał dobrej roboty. Uczucia jak zwykle świetnie opisane. Wiesz, są czasem takie opowiadania, w których omija się sporo nudnych opisów i czyta się same dialogi, żeby tylko wytrwać jakoś do końca, ale na Twoim blogu wciąga każda, najmniej ważna literka. Wolałam, żeby umarł Roger niż Teoś, no ale też jest mi smutno... Hermiona pewnie zacznie go opłakiwać i jestem ciekawa, czy długo będzie obwiniać Teodora. "Hermiono" to takie piękne, kiedy nazywa ją po imieniu. Co do nóg, to czy czasem pani Pomfrey (nie wiem, czy dobrze napisałam) nie jest dobra w leczeniu złamań? Oby się wszystko choć trochę uspokoiło i mam nadzieję, że to ich zbliży do siebie. Pozdrawiam i życzę dużo weny!
OdpowiedzUsuńJak mogłaś? Wiedziałam, że ktoś umrze, podświadomie wyczuwałam Rogera.. Ale na miłość boską, on był zbyt dobry żeby tak skończyć. Ivy to suka, marzę aby trafiła do Azkabanu za wszystko co zrobiła. Idę płakać.
OdpowiedzUsuńMój kochany Roger ! Biedny przybył z odsieczą niczym książę na hipogryfie i ginie ratując innych to takie... Bohaterskie, Będę za nim tęsknić. Nie za bardzo wiem co się dzieje z Hermioną... Nie zrozumiałam tego do końca, jakoś mało kumata jestem na tych wakacjach ( w Czarnogórze jestem, mam piękną pogodę i 32 stopnie C ,musiałam się pochwalić )
OdpowiedzUsuńCzekam ze zniecierpliwieniem na kolejne rozdziały. Mam nadzieję, że ta głupią sukę złapią i powieszą za te jej kudły !
Pozdrawiam !!
Miałam łzy w oczach, chciało mi się płakać, ale dopiero wydostały się z pod powiek, gdy Teodor nie mógł pomóc Hermionie.
OdpowiedzUsuńAle wcześniej, wcześniej uratował ją, nie Rogera, potem, krzyczał i błagał o to, by żyła...to takie urocze.
Jednak Roger nie żyje. Mimo, że mnie czasem denerwował, to jejciu, no, kocham go, bo był taki, cudowny.
A jeśli chodzi o Hermionę, to Twoja mama ma całkowitą rację, przecież ona nie mogłaby umrzeć, więc jestem bardzo ciekawa, co teraz wymyślisz :) Co to wszystko znaczy? Zapadła w śpiączkę? A...co z Teosiem? Będzie zdrowy? Będą potem już o siebie dbali? A ten cały rozdział zapewne wzmocni ich kiełkującą miłość i pewnie urośnie. Ciekawe, co wydarzy się w 33? Będą jakieś wyznania? Będą scenki Teomione?
Och, Empatio, pozostawiłaś mi tyle do myślenia!
Pozdrawiam i życzę weny, oraz ze zniecierpliwieniem liczę na nowy rozdział;)
PS SNAPE?! Pomoże im w ogóle ?!
PS2 Mamę też pozdrów, haha ^^
Oczywiście zginął ten najbardziej niewinny. Zawsze tak jest. Biedny Roger, tak bardzo mi go teraz szkoda. Cieszę się, że stanął po właściwej stronie i chciał uratować Hermionę i Teodora. W zasadzie, zrobił to. Taki dzielny.
OdpowiedzUsuńMartwię się o Hermionę. Pewnie z tego wyjdzie, ale porządnie oberwała. A co z Nottem? Ach, jak to dobrze, że kolejna część jest już niedługo.
Tyle akcji w jednym rozdziale... Moje nerwy są w strzępach.
Nie wiem, co jeszcze napisać. Tak trochę jestem teraz w szoku. Bez Rogera będzie... inaczej.
Pozdrawiam:)
No cóż.. Roger. Szkoda, jednak cieszę się, że to nie Hermiona czy Teodor. Ivy zawsze była okropną suką i ja to wiedziałam od początku! ;-; Mam nadzieję, że wszystko jakoś się poukłada. I no cóż, trochę ciężki rozdział -nie mogłam ogarnąć, ale to może przez moją dekoncentrację. Czekam na następny i dziękuję, że mogłam ten przeczytać przed wyjazdem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam <33
W jednym z odcinków "Zabójczych umysłów" było o takim terroryście, który inspirował się treścią pewnej powieści. Narratorką była tam kobieta, którą w trakcie akcji zabił jej syn... Czyli opowiadała historię po własnej śmierci. Ha.
OdpowiedzUsuńA u ciebie to w sumie były fragmenty w narracji trzecioosobowej, więc... Nigdy nic nie wiadomo.
Nie płakałam. Na Insygniach też nie płakałam, choć było całkiem inaczej, gdy sięgnęłam po nie po raz drugi.
Tak swoją drogą, to nie cierpię rozdziałów opisujących walkę. Zazwyczaj w ogóle nie ogarniam, co tam się dzieję i błagam o koniec. Tutaj przetrwałam, na szczęście :)
PS Ta... Jak ja to kocham. Problem "wybrać tego, czy tamtego chłopaka" rozwiązuje się sam. Jak w Igrzyskach, tyle że tam gościu (nie piszę kto, bo nie chcę spoilerować) sobie pojechał do Drugiego Dystryktu i ukochaną zostawił z tym drugim.
Już jak wpadł do sali Roger, czułam że on zginie, ale nie chciałam w to wierzyć.. Szkoda :<
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału.. Miałam wrażenie, że pisał go zupełnie ktoś inny, był tak odmienny od Twojego stylu i powiem szczerze, że nie zawsze ogarniałam co tu się dzieje i do tej pory mam raczej ogólny zarys zdarzeń jedynie..
Jakby z odejściem Rogera zamknęła się spora część tego bloga, szkoda mi go, polubiłam go bardzo i chcę go przeprosić że zwątpiłam w niego! że sądziłam, że to on podrzucił karteczkę Hermionie.. Przepraszam Roger!
Choć wiadomo było, że Teo i Miona przeżyją, to gdybym była Ivy zabiłabym ich oddzielnie- mniejsza szansa na to, że któreś zdoła uciec.. Albo zamknęła w jednej sali i odgrodziła lustrem, by patrzyli na śmierć drugiego, ale nie mogli sobie nawzajem pomóc..
Co do notki na górze strony- nie płakałam, nie czułam smutno, najwyżej pewną pustkę po śmierci Rogera
Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na nexta!
Marta
Ten blog jest niesamowity ... Po tym rozdziale nie wiem co napisać *-* On był po prostu świetny . *-* Czekam na next <3 Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy Szaman informował Cię, kiedy pojawi się ocena Twojego bloga, zatem zostawiam powiadomienie na wszelki wypadek: Kompania Przysięgłych, ocena numer 15.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło,
Wiem, że to tylko opowiadanie a Roger tak naprawdę nie istnieje i tak naprawdę nie umarł, ale tak strasznie się do niego przywiązałam, że nie wyobrażam sobie tego opowiadania bez niego. Przecież był jej częścią...
OdpowiedzUsuńZawsze mówiłam sobie, że lubię smutne zakończenia (wiem, ze to nie jest zakończenie, ale jednak tak lepiej brzmi), a jednak wolałabym, żeby nie tak to się skończyło.
Wiem, że śmierć Rogera będzie miało jakieś następstwo, może Hermiona i Teodor się do siebie zbliżą? Mam nadzieję, że bo obecność Teodora jest jedynym pocieszeniem.
I liczę na to, że Ivy nie udało się zbiec. Nie zasłużyła na to, żeby żyć (JESTEM ZŁA PRZEPRASZAM ZA TE OSĄDY).
Czekam niecierpliwie na nowy rozdział. :)
Ja,
czyli stałą czytelniczka
Kochanie, niesamowicie się ciesze, że Roger nie żyje! Hip, hip hurra! A teraz na poważnie. Nigdy nie lubiłam pana R., bo wydawało mi się, że gdyby nie on, to panna H. i pan T. byliby razem. Jednak przyznaję, że troszeczkę, ale tylko troszeczkę będę tęsknić za panem R. Mimo wszystko panna I. zachowała się tak jak przeczuwałam, że się zachowa. Ale, że to ona zabiła pana R. to się nie spodziewałam. Jestem ciekawa, kiedy bedzie nowy rozdział? Mrr ^.^
OdpowiedzUsuńXOXOXOXOXOXOXOXOXO,
Empie :)
Pokochałam Twojego bloga ponad wszystko.
OdpowiedzUsuńDziś siedziałam do 4:30 nad ranem, czytając. Zasnęłam na chwilę, po czym wstałam o 7 i... znowu zaczęłam czytać. Właśnie skończyłam i chcę mi się przez to płakać ;_;
Przywiązałam się już do tej historii. Wiem, dziwne, ale ja tak mam. Pewnie zanim nie ochłonę nie ruszę póki co żadnego innego fanficka. Rany boskie.
Ta historia strasznie mną poruszyła. Pięknie piszesz, pomysł też masz.
Prawie płakałam przy niektórych scenach, przy innych nie mogłam opanować śmiechu.
Nie mogłam się oderwać, nie umiałam. Nosz cholera nie dało się. Rodzice mnie siłą zmusili, żebym zeszła na obiad.
I jeszcze ten Teodor. Jezusmaria, rozpływam się. Kocham gościa ponad wszystko *w* Od dziś kocham Literkę T <3
Tak strasznie nie mogę się doczekać nowego rozdziału. Błagam dodaj go jak najszybciej. Podobno ma być jutro... wchodzi w grę północ? ;_;
Roger... Biedny Roger.... Szkoda mi go i smitno mi jak nigdy w dodatku ;( Hermiona no coz dobrze ze przynajmniej przezyla i Teo... Bohater. Ivy ta podstepna suka. Mam nadzieje ze ja zgarna i zabiją..SUKA. za to kocham mcgonnagal dobrze że zareagowała i po traktowała to na poważnie. aż boję się myśleć co by się stało gdyby ona nie weszła wtedy do tej sali ze Snapem. hermiona by chyba juz nie zyla ;( moje serce krwawi. ale chciałbym powiedzieli że podziwiam cię i twoja tworczosc i będę czytać twojego bloga do konca. Dziękuje ci za to
OdpowiedzUsuńpozdrowienia od kochającej zawsze ginny
Roger nie żyje.
OdpowiedzUsuńMój ojciec zasnął.
Zeszłam na dół.
Wróciłam z jedzeniem.
I szklanką wody.
To będzie długa noc.
E.
Roger ... Nie zyje... I pomyslec ze ostatnoi zaczelam go nie lubic a eraz mam kcbote ryzec.... Nie... Nie ryzec mam ochte cie zabic. Nienawidze cie chodz wiem ze to hykoby malo realne gdyby wszyscy wyszli bez szwanku no a bylby koniec opowiadania gdyby umarl Theodor albo Hermiona do ktorej po raz pierwszy zwricil sie po imieni co bylo jedyna optymistuczna zecza w tym rozdziale :(
OdpowiedzUsuńej nie!! nie Roger!! prosze niech on przeżyje :'(
OdpowiedzUsuń