14 lipca 2013

Rozdział 32. Umieranie nie jest łatwe cz. 2

Dzisiaj,
bo pewna niesamowicie ważna dla mnie osoba ma swoje święto.
Bo strasznie ją kocham.
Bo to malutki prezent dla niej.
Wszystkiego najlepszego, Koko <3

Wraz z otwarciem oczu przez moje ciało przeszła fala bólu. Sapnęłam i zamrugałam powoli. Obraz jednak nie wyostrzał się. Widziałam rozmazane, jasne punkty będące światłami pochodni, widziałam niezbyt odległą, wyróżniającą się na ciemnym tle plamę drzwi, a nieopodal mnie leżało coś, co przypominało czarną stertę szmat. Starałam się poruszyć ręką, nogą, chociażby głową, czymkolwiek, ale przy każdej próbie syczałam z bólu.
Znów zamrugałam. Nic.
Czarna sterta szmat zakaszlała.
Moment.
Teodor. Sala pojedynków.
Zmusiłam się, by wyciągnąć przed siebie dłoń i dotknąć nią chłodnej posadzki. Leżałam na lewym boku, zaś sterta szmat w rzeczywistości była czarnowłosym Ślizgonem, który również musiał oberwać zaklęciem oraz jak ja stracić przytomność. Poruszył się odrobinę, po czym warknął. Bolało go.
– Teo… Teodorze – wydusiłam i zakaszlałam. Język miałam wysuszony na wiór, usta spierzchnięte, płuca nie chciały współpracować. Czułam się tak, jakby ktoś usunął ze mnie połowę wody.
Chłopak nie odezwał się, choć w odpowiedzi wydał z siebie ni to pomruk, ni to warkot. Ledwo udało mi się przełknąć ślinę.
– Gdzie… gdzie…
– Tutaj, Hermiono.
Głos dochodził zza moich pleców, był czysty i wyrazisty, niemal dudnił w uszach. Może gdybym nie czuła się taka słaba, przestraszyłabym się, ale w tamtej chwili zawładnęło mną otępienie.
Mrugałam ospale, nieznośnie senna, chcąc zamknąć oczy i niczym się już nie przejmować.
Ale nie mogłam. Groziło nam niebezpieczeństwo. Mnie i Teodorowi.
Do moich uszu dotarł odgłos zbliżających się kroków. Z największym wysiłkiem pozostawiłam rozwarte powieki. Silne kopnięcie w bok pozbawiło mnie tchu. W moich oczach pojawiły się łzy, zamknęłam je na długą chwilę, a gdy znów je otworzyłam, dostrzegłam czarne buty oraz kostki otulone szarym materiałem.
– Jak?
– Pytasz o to, jak się dowiedzieliśmy? – spytał chrapliwie Teodor. Usłyszałam cichy szelest. – Nie jesteś zbyt zapobiegawcza, co, Gray?
Ivy zaśmiała się perliście. Tak jak zazwyczaj śmiała się przy mnie.
– Wy też nie – odparła lekko, odchodząc w bok. – Gdybyście swoją poważną rozmowę odłożyli na później, nie miałabym pojęcia, że chcecie iść do McGonagall. Dziękuję.
Nie potrafiłam znaleźć w sobie siły, by odpowiedzieć. O ile ból powoli opuszczał moje ciało, o tyle zamglenie umysłu nie ustępowało. Z trudem ruszałam kończynami, z trudem zmuszałam oczy do patrzenia, z trudem pozostawałam przytomna. Słowa i dźwięki bez problemu docierały do uszu, ale mnie samą ogarnęło coś w rodzaju pół-paraliżu.
Denerwujące i przerażające jednocześnie.
Myśli zdawały się całkowicie nie współgrać ze sobą. Nie kontrolowałam ich. Nie miałam nad nimi najmniejszej władzy. Kłębiły się, przecinały, zanikały, a zaraz potem powracały, ciągnąć za sobą wspomnienia i sprzeczne obrazy. Powodowały ogłupienie. Nigdy wcześniej nie czułam czegoś podobnego.
Wypuściłam powoli powietrze z płuc. Zimna posadzka chłodziła moje policzki, ale nie studziła wrzącego umysłu.

Właściwie chyba nawet spodziewałam się tego. Prędzej czy później. Nie do końca świadomie, bardziej podświadomie. Wiedziałam, że zbyt długie zwlekanie może mieć okrutny finał. Wiedziałam, że Ivy wreszcie osiągnie swoje. Wiedziałam, że w tej rozgrywce to ona jest stronę posiadającą przewagę.
Nigdy nie umiałam grać w szachy, a aktualna sytuacja tylko to potwierdza.
Kolory buchają przed moimi oczami. Jaskrawe, zaraz później łagodnie przechodzą w ciemne tony. Szum w uszach.
Cisza.

Komnatę wypełnił odgłos kroków, a później cichutkie szuranie. Wkładając w to wszystkie swoje siły, sycząc przez zaciśnięte zęby, przetoczyłam się na plecy. Nad głową miałam wysokie sklepienie lochu. Powoli odwróciłam twarz w prawo. Ivy siedziała po turecku na posadzce kilka stóp ode mnie. Nasze oczy się spotkały. Dziewczyna obserwowała z zaintrygowaniem. Odgarnęła włosy z czoła.
– Podsłuchaliście moją rozmowę ze Snape’em, prawda? – spytała ostro. – Wtedy, kiedy mieliście u niego szlaban. Byłam taka naiwna… Ale wiesz, Hermiono, naprawiam swój błąd. Ten, że nie zadbałam o to, by żadna Gryfoneczka się nie napatoczyła, oraz ten, że w ogóle poprosiłam Czarnego Pana o takie zadanie.
– Poprosiłaś? – Teodor niemal wypluł to słowo. Kątem oka zauważyłam, jak również się porusza, by zobaczyć Krukonkę. – Po co to wszystko? Bo chcesz dołączyć do kogoś takiego jak on?
Ivy udała, że się zastanawia.
– Hm… Tak. Tak, chyba tak. On może dać prawdziwą władzę, a nie namiastkę jej marnej imitacji jak Dumbledore. Zakon Feniksa. – Jej przenikliwy wzrok znów skupił się na mnie. – Już wtedy wiedziałaś.
Zacisnęłam usta.
– Przyjaźniłaś się ze mną, a tak naprawdę szpiegowałaś – powiedziałam ze wstrętem. – Niech tylko…
– Niech tylko co? – przerwała mi z obrzydliwym uśmiechem. Znałam go. Taki uśmiech widniał na twarzy dziewczyny podczas gry w szachy, kiedy wiedziała, że ma chociaż chwilową przewagę.
Jej dłoń chwyciła coś leżącego na posadzce, coś, czego wcześniej nie zauważyłam.
– Może wy macie zamiar, hm, pokonać mnie? – spytała ironicznie, przeciągając sylaby. – Częściowo sparaliżowanie, bez różdżek… Ach. Właśnie.
Uniosła wyżej rękę. Zaciskała palce wokół naszych różdżek. Ich końce chwyciła w obie dłonie i jednym ruchem je złamała. Głośny trzask przetoczył się przez loch. Dreszcze na plecach.
Po raz pierwszy odkąd się obudziłam, coś poczułam. Poczułam się tak, jakby oderwano kawałek mojego serca i rzucono go prosto w ogień. Bezbronna.

Mam dziesięć lat, są wakacje. Wracam do domu z kartonem mleka, po który wysłała mnie mama. Idę żwirowaną dróżką i nagle słyszę wesołe, kpiące okrzyki. Starsi chłopcy z sąsiedztwa bardzo lubią dokuczać innym.
Wyśmiewają moje włosy, niski wzrost, otarcia na kolanach i łokciach, bo niedawno wywróciłam się na rowerze. Szyderstwa, uszczypliwości. Łzy momentalnie stają mi w oczach, ale sekundę później złość zalewa serce. Ogarnia mnie całą.
Po raz pierwszy objawia się moja magia.
Jednego z chłopców, najwyższego i najstarszego z nich, natychmiast zaczyna policzkować jego własna czapka z daszkiem. Stara się ją jakoś zatrzymać, przestraszony, lecz to na nic.
Nie mogę dłużej patrzeć.
Uciekam.

Z ust Teodora wydostało się przekleństwo, a potem wyjątkowo wulgarne określenie Ivy. Ta jednak zaśmiała się radośnie, kiwając lekko w przód i w tył.
– Ależ nie trzeba, to była sama przyjemność.
Nasze różdżki zdawały się być nie niewartymi patyczkami. Cztery podłużne kawałki drewna potoczyły się po podłodze, odrzucone przez blondynkę. Spoglądałam na nie, dopóki nie zatrzymały się tuż przy ścianie.
Tak jakbym straciła moc, choć przecież wciąż ona we mnie była, wciąż krążyła w moich żyłach, buzowała w nich, wypełniała płuca, wciąż wnikała w kości i mięśnie.
A jednak teraz znalazłam się na łasce Ivy.
Przymknęłam oczy, owładnięta paraliżem.

Pionek. I królowa. Chciałam z nią walczyć sama, bo przerażała mnie myśl wciągania w to innych. Harry’ego, Rona, Ginny, Teodora.
A jednak właśnie Teodor leży niedaleko, cierpiąc. Chcę go dotknąć. Tak strasznie chcę to zrobić. Potrzebuję go, zawsze potrzebowałam, a jednak… oboje na tym straciliśmy. Oboje od zawsze byliśmy pionkami.
Narodziliśmy się, by umrzeć. Nie po to, by coś zmienić. Nie po to, by coś osiągnąć. Wciągnęłam go w ponurą grę.
Tak strasznie mi wstyd.

– Roger wie? – spytałam cichym, drżącym głosem, otwierając oczy. Ból po stracie różdżki palił, ściskał serce, ale nie umiałam zapłakać.
Dziewczyna wyraźnie spochmurniała.
– Niestety nie – odparła, kręcąc lekko głową. – Chciałam mu w najbliższym czasie powiedzieć, ale twoje usunięcie musiało nastąpić szybciej, niż przypuszczałam.
– Planowałaś to – wycedził Teodor z odrazą.
– Oczywiście, że tak. To nie miało sensu. Hermiona nie chciała niczego powiedzieć, w dodatku zaczęła coś podejrzewać. Wiesz, Teodorze, wcale nie miałam w planach zabicia ciebie. Ale skoro oboje się w to wpakowaliście… Aż dziwne, że nikt prócz was nie wie.
W myślach zaczęłam modlić się o to, by Ślizgon nie wypaplał jej prawdy.

Huk niczym grzmot podczas burzy i ogromny łoskot. Mętne ślepia zostają powoli zasłonięte przez grube powieki. Urywany warkot wydostaje się spomiędzy szerokich warg.
Patrzę na Harry’ego wyciągającego swoją różdżkę z nosa górskiego trolla, a potem na Rona wciąż niemogącego uwierzyć w to, że właśnie on przed chwilą znokautował takie monstrum.
Podświadomie wiem. Wiem, że od tej pory ciężko będzie nam się ze sobą rozstać.

Moi przyjaciele. Oni przy mnie trwali. Oni zdawali sobie sprawę z tego, kim była Ivy i co robiła. Oni wiedzieli.
Oni nie mieli pojęcia, że niedługo umrę.
– Jesteś szalona – rzekł Teodor z niedowierzaniem.
Ivy uśmiechnęła się.
– Może i tak, ale przynajmniej Czarny Pan będzie zadowolony, że przyjaciółka Pottera nie żyje.
– I co chcesz zrobić później? – spytałam pogardliwie. – Nie uciekniesz z Hogwartu, z zamku można w mgnieniu oka zrobić twierdzę, z której mysz się nie wyślizgnie.
Twarz siedemnastolatki przybrała upiorny wyraz.
– Snape ci nie pomoże – odezwał się brunet. – Nie bardzo się tobą przejmuje.
– Tak sądzisz? – Ivy zmrużyła oczy. – To, że nie pomógł mi na Konkursie pokiereszować Hermiony, nie znaczy, że w nic nie miał wkładu. Zresztą, tym całkiem nieźle zajął się Alex.
– Zaraz. – Mój oddech mimowolnie przyspieszył. Choć nie doskwierał mi już ból ciała, myśli wciąż pozostawały w ciasnym, niemal szczelnym zamknięciu, a kończyny stanowczo odmawiały posłuszeństwa. – To byłaś ty? Ty go na mnie napuściłaś?
Ivy pokiwała radośnie głową.
– Krwawe zjawy nigdy nie istniały, wiesz? A mój brat wcale nie został zamordowany przez Czarnego Pana. W tym wszystkim chodziło o to, byśmy się do siebie zbliżyły. Mogłam cię pocieszać i wspierać, bo ja jedyna wiedziałam o zjawach. Ty współczułaś mi z powodu śmierci brata. Alex cię skrzywdził, więc z Rogerem mieliśmy pole do popisu, by się tobą opiekować. Wymieniać dalej? Och, i Teodorze. – Spojrzała ze smutkiem na chłopaka. – Niepotrzebnie go zbiłeś.
Coś ukuło mnie boleśnie w serce. Chciałam wesprzeć się na łokciach, ale nic z tego nie wyszło; wciąż leżałam na zimnej posadzce.
– Nie miałeś prawa – wydusiłam w stronę chłopaka.
Och, Boże.
Co za ironia. Denerwowałam się na niego w takim momencie.
Przesadzałam. Powinnam była obmyślać jakiś plan wyswobodzenia się, ale każda myśl wyślizgiwała mi się, uciekała. Jak brzmiało to zaklęcie otwierające drzwi? Gdzie w ogóle one się znajdowały? Z czego składał się czar odwracający działanie innego zaklęcia?
Teodor prychnął, ale nie odezwał się więcej. Ivy zacmokała z dezaprobatą. Powoli wstała i zaczęła obracać między palcami swoją różdżkę. Długie blond włosy otuliły jej policzki.
– No wiecie, tak nie można. Przecież zawsze… – umilkła, patrząc ostentacyjnie na sufit w geście całkowitego niezrozumienia – …o niej myślałeś. Nigdy nie mogłeś zwrócić uwagi na mnie.
– Gray…
– Milcz! – wrzasnęła. – Crucio!
– Nie! – krzyknęłam tak głośno, że aż zapiekło mnie gardło. Teodor zaczął wić się po posadzce i wiedziałam, że zaciska mocno zęby, bo nie wydawał z siebie żadnego, nawet najmniejszego dźwięku. Przewróciłam się na bok i z wysiłkiem uniosłam na łokciu. – Zostaw go! Przestań, STOP!
Złość. Czerwona mgiełka zasnuła moje spojrzenie. Zapragnęłam wyrwać Ivy różdżkę, po czym wbić dziewczynie w szyję.
I nagle wszystko zniknęło. Ręka utrzymująca mnie załamała się, umysł ogarnął spokój. Klatka piersiowa zaczęła coraz wolniej opadać. Kto tam krzyczał? Kto się rzucał? Dlaczego w ogóle tu jestem?

Jestem tutaj, by zginąć razem z nim.
Przed moimi oczami staje obraz idylli. Drzewo, którego liście poruszają się na wietrze, strumień połyskujący w promieniach letniego słońca, niebo o soczyście błękitnym odcieniu. Posadzka robi się zbyt miękka, przymykam oczy. Chcę zasnąć.
Ale potem korona staje się naga, kora obdarta, strumień zamienia się w płynną lawę, niebo robi się usiane czarnymi punktami. W gardle więźnie mi krzyk, tłumię go, nie może się wydostać. Dłonie nie mogą już zanurzać się w krystalicznej wodzie. Moje serce trawi ogień.
Wiem, że umrę.
Widzę kamienne ściany, lodowata podłoga wywołuje armię dreszczy maszerujących po całym ciele.

Wszystko w jednej chwili ucichło. Po sekundzie usłyszałam jęknięcie, przekleństwo i syk. Skierowałam wzrok na Ivy. Wyglądała na wściekłą. Jej policzki oblały się rumieńcem, włosy były rozczochrane. Patrzyła prosto na mnie.
– Wodziłaś go – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Zawsze.
Pokręciłam przecząco głową. Przełknęłam ślinę, starając się unieść.
– N-nie… Nigdy…
– „Och, nigdy nie byłeś dla mnie tylko literką”! – zaszczebiotała. Rozchyliłam usta w szoku. – „Dziękuję za to, że wtedy nie wyszłaś”! To takie romantyczne, wiecie?
– Czytałaś? – wyszeptałam niezdolna do głośniejszego tonu. – Grzebałaś w moich rzeczach?
– To nie było takie trudne. W łazience spędzasz godziny, więc łatwo było popatrzeć, co skrywasz pod poduszką. Trzymała te liściki pod poduszką, wiesz? – zaśmiała się radośnie w stronę Ślizgona.

– Ufam ci, Teodorze.
Patrzy na mnie z ulgą i powątpiewaniem. Chyba po raz pierwszy widzę go tak zagubionego. Jest to dla mnie zaskakujące oraz uspokajające, ponieważ wiem, że on również jest człowiekiem. Że też może czuć niepokój, że też może ogarniać go niepewność. Coraz bardziej utwierdzam się w tym przekonaniu.
Zbliżam się do niego, a on do mnie.

Oddychałam z trudem. Podciągnęłam się na łokciach, co przyszło mi dziwnie łatwiej niż wcześniej, by spojrzeć jej prosto w oczy.
– Jesteś wariatką.
– Schlebiasz mi. Cru…
Nie zdążyłam psychicznie przygotować się na ból, lecz nagle rozległ się hałas, jakby ktoś z niesamowitą siłą szarpnął za klamkę, po czym pchnął drzwi, które jednak nie ustąpiły.
No tak, drzwi znajdowały się niewiele za Teodorem.
– Ivy?! Ivy, jesteś tam?!
Szarpnęłam głową do tyłu. Moje serce zabiło mocniej.
Roger.
Nie, nie on, on nie mógł wkroczyć w sam środek huraganu. Choć to było niczym zbawienie, niczym boska interwencja, wcale nie chciałam, by się narażał.
On nie miał zginąć. Nie mógł zginąć.
Ivy zamarła podobnie jak i chyba jedynie Teodor posiadał coś takiego, co nazywano zdrowym rozsądkiem. Mimo że wcześniej dyszał ciężko po porcji Zaklęcia Niewybaczalnego, to teraz nabrał ze świstem powietrza w płuca i z całych sił ryknął:
– STONE!!!
Ivy machnęła gwałtownie różdżką, uciszając Ślizgona, ale było już za późno: drzwi rozwarły się w momencie, w którym dziewczyna rzucała zaklęcie. Stanął w nich Roger, zaczerwieniony, ze zmierzwionymi brązowymi włosami i wyrazem zaskoczenia na twarzy. Jego ręka wysoko unosiła różdżkę.
Oddychałam szybko, płytko, patrząc to na blondynkę, to na jej przyjaciela. Oni wpatrywali się w siebie, Ivy z ostrożnością i zdziwieniem, Roger – niezmiernie zaskoczony. Zerknął przelotnie na Teodora, a potem na mnie. Przełknęłam ślinę.
– Co im się stało? – Nie opuszczaj różdżki, nie opuszczaj różdżki. – To ty? O co w tym wszystkim chodzi?
Ivy pozostawała czujna.
– Nie wyciągaj pochopnych wniosków, Roger – powiedziała ostrożnie. – Po co tu przylazłeś?
Dostrzegłam drobny ruch – szatyn mocniej ścisnął różdżkę.
Chciałam coś zrobić, chciałam podnieść się i pomóc, chciałam jakoś wesprzeć Rogera, bo już wiedziałam, że czeka nas walka. Jedynie on oraz Ivy mieli różdżki. Jedynie on był w stanie nas uratować.
Wiedziałam, że znając prawdę, wybierze nasz stronę.
Och, Roger.
W coś ty się wpakował?
– McGonagall przyszła z Flitwickiem do Wieży – odparł Krukon. Boże. – Szukają cię.
– Bo? – rzuciła nerwowo Ivy.
Nie, nie, nie, nie!
– Nie powiedzieli, ale kazali nikomu nie opuszczać Wieży. Mówiłaś, że masz coś do załatwienia w lochach, więc poszedłem za tobą… Ivy, co ty zrobiłaś?
Ona wpatrywała się w niego zmrużonymi oczyma. Poczułam przypływ sił, dzięki którym mogłam uśmiechnąć się ironicznie. Podniosłam się na łokciu. Moja ręka nie zadrżała.
– Spóźniłaś się – wydyszałam.
Ivy patrzyła na mnie z zimną furią.
– McGonagall już o wszystkim wie.
– Zamknij się! – Twarz blondynki zaróżowiła się. Zrobiła krok w moją stronę.
Nagle przestałam dbać o własne bezpieczeństwo.
– Zdążyłam do niej pójść. Bez Teodora. Nie sądziłaś, że zrobię to bez niego, ale powiedziałam jej o wszystkim. Dzisiaj. Jesteś skończona, ty i Snape.
Ivy zacisnęła usta.
– No to mam kolejny powód, żeby cię zabić – warknęła i wtedy loch wypełnił okrzyk Teodora.
– JUŻ!
Śmignął jaskrawy promień, poleciały iskry, moją twarz owiał strumień gorącego powietrza. Zamknęłam oczy, czując drżenie całego ciała, ale nie upadłam. Silna dłoń zacisnęła się na moim ramieniu, druga owinęła się wokół talii i już po chwili stałam na sztywnych nogach, chwiejąc się na wszystkie strony. Roger podbiegł do Teodora, by jemu również pomóc, a ja spojrzałam na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się Ivy.
Już jej tam nie było.
Dziewczyna została zamknięta w świetlistej klatce. Rozglądała się na wszystkie strony, zdezorientowana, niczym zwierzę w potrzasku. Klatka miała kształt sześcianu, wystarczająco dużego, by blondynka mogła stanąć całkiem wyprostowana. Jej pręty nie były zrobione z metalu, zalewały całe pomieszczenie jasnością, ich blask raził w oczy.
Czysta energia?
Wiązki światła?
Nie mogłam przyglądać się jej zbyt długo, bo zaraz znalazł się przy mnie Roger oraz Teodor. Ten drugi był blady i krzywił się z bólu. Zapragnęłam chwycić go za rękę.
Szatyn miał niespokojne spojrzenie.
– Właśnie zamknąłem w klatce swoją najlepszą przyjaciółkę, więc niech mi ktoś łaskawie wytłumaczy, o co w tym wszystkim chodzi – zażądał szybko. Gdzieś za nami rozległo się siarczyste przekleństwo.
Kręciło mi się w głowie. Nadal nie byłam sobą.
– Ivy służy Voldemortowi – odrzekłam od razu. Roger rozszerzył oczy ze zdziwienia. – Śledziła mnie, udawała przyjaźń, byle tylko wyciągnąć informacje na temat Dumbledore’a.
– Dowiedzieliśmy się o wszystkim – dodał natychmiast Teodor ochrypłym głosem – a ona podsłuchała naszą rozmowę o pójściu do McGonagall. Chociaż z tego, co mówiła, wynikałoby, że planowała to od dawna.
– Roger, wiem, że to brzmi nieprawdopodobnie, ale musisz nam uwierzyć! – zawołałam z rozpaczą, widząc zdumienie i niepewność na twarzy chłopaka. – Ona torturowała Teodora, chciała nas zabić, zresztą słyszałeś, co mówiła. To dłuższa historia, ale obiecuję, że wszystko ci wytłumaczę, kiedy tylko stąd wyjdziemy.
Nagle głos uwiązł mi w gardle, a świat wokół zawirował. Nogi ugięły się pode mną i gdyby nie szybka reakcja Rogera, niechybnie bym upadła. Tkwiłam w jego ramionach, kompletnie nie wiedząc, co się dzieje.
Kim oni byli?
Kto mnie trzymał?
Jak się nazywałam?

Nazywam się Hermiona Granger, mam siedemnaście lat. Widzę gwiazdy na nocnym niebie, Mały i Wielki Wóz, a dalej Gwiazdę Polarną. Widzę księżyc w pełni, a potem rozlega się wycie wilka.
Nazywam się Hermiona Granger, lubię gry. Widzę gigantyczną szachownicę. Widzę stojącą naprzeciw Ivy okutą w czarną suknię do ziemi. Widzę złoty blask korony na jej głowie, w dłoni dzierży miecz ze lśniącym ostrzem. Widzę sztylet przyczepiony do paska moich spodni.
Nazywam się Hermiona Granger, chcę do czegoś dojść. Widzę śnieg, iskrzy się, pokrywa moje palce, dłonie, nadgarstki niczym rękawiczki. Widzę wyżłobione w nim granatowe linie. Układają się w kwieciste wzory.
Nazywam się Hermiona Granger, pragnę przeżyć.

– To pół-paraliż – usłyszałam jakby z oddali głos tego czarnowłosego. – Gray nas nim potraktowała, ale u Granger działa bardziej na umysł niż na ciało… u mnie na odwrót.
– Hermiono, nie zasypiaj! – zawołał ten drugi, potrząsając mną lekko, lecz ja czułam ogromną, ogarniającą cały mój organizm senność.
Przymknęłam oczy, ale zaraz potem szeroko je otworzyłam.
Ivy. Roger. Teodor.
– Różdżki – wyszeptałam i stanęłam o własnych siłach. Na plecach wciąż czułam dłoń szatyna. – Zła… złamała je.
Deszcz strachu dotknął mojej skóry, kiedy usłyszałam ostre przekleństwo dziewczyny. Wszyscy odwróciliśmy się w stronę klatki. Dziewczyna ciskała zaklęcia w jej świetliste pręty, jak na razie z marnym efektem. Roger popatrzył na nas z roztargnieniem. Wyglądał zupełnie jak mały, zdezorientowany chłopiec. Rozczochrane włosy, zarumienione policzki, rozchylone usta, błyszczące zielone oczy. Na jego szczęce dostrzegłam w nikłym świetle pochodni drobny, ciemny zarost.
Nie, nie chłopiec.
Mężczyzna.
Och, zebrało mi się na przemyślenia!
– Będziecie musieli się z tego ostro wytłumaczyć. Idźcie stąd, sprowadźcie pomoc – jego poważny, rozkazujący głos ściągnął mnie na ziemię. Otrzeźwił.
Do tego stopnia, że potrząsnęłam przecząco głową.
– Czekaj… – zaczęłam, ale on nie miał zamiaru kogokolwiek słuchać.
– Już! – krzyknął, popychając mnie w kierunku drzwi. – Mamy jedną różdżkę na trzy osoby, a nie chcę z nią walczyć! Na pewno nie sam!
– Ale…
– Hermiono, ta klatka zaraz nie wytrzyma!
– Stone…
– Nie rozumiesz prostego przekazu, Nott?! – ryknął Roger, wściekły jak nigdy. Po raz pierwszy widziałam go takiego. Wyglądał jakby zaraz miał trafić go szlag, jednocześnie w oczach widziałam panikę oraz strach. Patrzył na Teodora z takim gniewem, że przez moment bałam się, czy go nie uderzy. – MASZ JĄ CHRONIĆ!
Nagły huk wstrząsnął ścianami lochu, a nas odrzuciło w różne strony. Grzmotnęłam boleśnie plecami o posadzkę. Usłyszałam głośny jęk i wiązankę przekleństw.
– Masz jeszcze szansę, Roger – wysyczała Ivy. Choć zaciskałam mocno powieki, wyobraziłam sobie blondynkę, rozczochraną i brudną po wybuchu, wściekłą, z wysoko uniesioną różdżką. – Naprawdę nie chcę zrobić ci krzywdy, bo jesteś moim przyjacielem. Chodzi mi o nich, ale jeśli będziesz wchodził… Roger!
Zmusiłam się do rozwarcia powiek. Chłopak miotnął zaklęciem w Ivy, a ta w ostatniej chwili uskoczyła. Odparowała urokiem, przed którym Krukon cudem się uchylił.
Nie mogłam pozostać bezczynnie.
Momentalnie usiadłam. Spojrzałam na Teodora. Ślizgon krzywił się okropnie, trzymając za lewe przedramię. Przeniosłam wzrok na walczących. Roger kucał, zginał w pół i na przemian rzucał zaklęcia, nie dając Ivy ani chwili wytchnienia.
Nie chciał, by miała czas na dotarcie do nas.
Gdybym tylko posiadała różdżkę…
Nie odzyskałam jeszcze w pełni jasności umysłu, ale wciąż coś pamiętałam, coś kojarzyłam. Walczyłam tutaj. Znałam to miejsce. Jego możliwości.
Mając nadzieję, że to nie zdekoncentruje Rogera, krzyknęłam do niego:
– Użyj przestrzeni!
Zrozumiał. Przestał ciskać zaklęciami na oślep, a starał się rzeczywiście wcielić w życie moją radę. Wycelował w posadzkę i wrzasnął niezrozumiale. Podłoga zafalowała, zaś kamienie stopniowo zmieniły swoją strukturę, gęstość…
Wpatrywałam się z oszołomieniem w coś na kształt ruchomych piasków, które pędziły w stronę pobladłej Ivy z zamiarem pochłonięcia jej. Dziewczyna jednak tylko przez chwilę sprawiała wrażenie przerażonej. W pierwszej sekundzie pozbyła się złowrogiej fali, w drugiej ścięła Rogera z nóg, w trzeciej ugodziła zaklęciem Teodora, który ryknął przeciągle niczym zranione zwierzę, a w czwartej wymierzyła we mnie.
Siedziałam na twardej posadzce wpatrzona w koniec jej różdżki. Świat zawirował, znów ogarnęło mnie otępienie, oddech zwolnił. Serce wróciło do normalnego rytmu, a oczy już tak nie piekły.
Widziałam jedynie szyderczy uśmiech Ivy.

Śmierć. To jedno słowo krąży mi po głowie, mimo że nie jestem pewna, co dokładnie ono oznacza. Coś strasznego, ponieważ czuję przed nim strach. Nie taki jak przed dostaniem złej oceny z testu czy przed oślizgłymi wężami.
Większy. Obezwładniający.
I już wiem, co to jest śmierć.
Boję się jej. Umieranie tak o, bez powodu, nie w ramach ofiary za kogoś innego, w ciemnym lochu… niespodziewanie. Po cichu.

Ivy nagle upadła, ale ja ledwo to zarejestrowałam. Wszelkie dźwięki ucichły, kolory straciły swą intensywność, ruch szybkość. Ogień pochodni siłę.

Znikać. Odchodzić. Tracić. Umierać. Powoli. W ciszy. W mroku. To takie… zwykłe. Niemal hańbiące.
Ale tak właśnie jest. Umiera się albo na oczach wszystkich, albo w samotności. Prawdziwie umiera się w samotności, kiedy później już nikt nie pamięta. Wspomnienia nikną, blakną.

Potoczyłam pustym wzrokiem po lochu. Niczego nie ujrzałam.

Umieranie po cichu jest takie… perfidne. Perfidność życia, które nie pozwala człowiekowi poczuć po raz ostatni. Tak jakby zawarło ze śmiercią ugodę, że przekaże jej człowieka bez hałasu. Bez świadków. W ciszy i w mroku.
Dociera do mnie, że chyba wolę zginąć w prawdziwej walce za tych, których kocham. By zrobić coś dobrego przed odejściem. Umieranie to łatwa rzecz, prosta i nieskomplikowana, jeśli nie ma się różdżki ani jakiekolwiek możliwości obrony.

– Granger!
Odzyskała zdolność widzenia, słuch oraz dotyk. W moją stronę leciał jadowicie zielony promień. Jego blask oślepiał, a jednocześnie barwa kojarzyła mi się ze szczęściem. Trawą na łące. Liśćmi na drzewach. Oczami Rogera.
Przetoczyłam się na bok.
Popatrzyłam na Ivy. Miała szramę na policzku, a jej szata była w strzępach. Znów walczyła z Rogerem. On wyglądał nieco lepiej, nie dostrzegłam na nim żadnych ran czy siniaków, jednak widziałam, że jest zmęczony. Bardziej od blondynki. Pojedynkowali się, jakby nic innego się nie liczyło, żadne nie mogło zdobyć znaczącej przewagi.
Musiałam coś zrobić. Teraz.
Dźwignęłam się na klęczki, a potem na chwiejnych nogach stanęłam. Teodor siedział oparty od ścianę z wyciągniętymi przed siebie nogami. Wciąż trzymał się za lewą rękę, ale tym razem na jego policzkach dostrzegłam lśniące ślady łez.
Boże.
Znalazłam się przy nim najszybciej jak mogłam. Dotknęłam jego barku, przesunęłam dłonią po twarzy, musnęłam kark. Syknął.
– Suka – sapnął, krzywiąc się. – Połamała mi obie nogi.
Zakryłam usta dłonią. Jego wzrok gdzieś uciekł.
– Teodorze…
Tylko tyle zdołała z siebie wyrzucić, bo nagle obok nas coś upadło i potoczyło się parę stóp dalej. Podłużne, drewniane, kilkunastocalowe…
Różdżka Rogera.
Nie zdążyłam jej chwycić. Nie zdążyłam się wyprostować. Nie zdążyłam zrobić absolutnie niczego, co mogłoby w jakikolwiek sposób pomóc szatynowi tkwiącemu pod ścianę z wściekłością wymieszaną ze strachem na twarzy. Ostry głos Ivy wypełnił moje uszy. Mroził.
– Nie. Ruszać. Się.
Wykonaliśmy polecenie. Milczeliśmy. Bałam się zaczerpnąć głębszego wdechu. Wciąż kucałam przy Teodorze, obolała i zmęczona, z oczami utkwionymi w Ivy. Stała wyprostowana oraz cała w zadrapaniach, uśmiechając się lekko. Pogardliwie.
– Wszyscy jesteście głupcami – stwierdziła, niemal wypluwając te słowa. – Weszliście mi w drogę. Niepotrzebnie.
– I co, i teraz tak po prostu nas zabijesz? – spytałam wyzywająco. Poczułam wszechogarniającą rozpacz. Teraz albo nigdy. Bardzo powoli wstałam. Zachwiałam się nieznacznie. – Bo coś ci się nie udało?
Obserwowała mnie.
Chciałam, by cierpiała. Chociaż przez chwilę.
– Bo Voldemort nie przyjmie w swoje szeregi kogoś tak nieudolnego?
Igrałam z ogniem. Wiedziałam, jak to się skończy.
– Jesteś żałosna!
W ostatniej chwili uchyliłam się przed urokiem. Podbiegłam do różdżki Rogera, porwałam ją z posadzki i czując, jak podłoga zamienia się miejscem z sufitem, rzuciłam pierwsze zaklęcie, które przyszły mi do głowy.
Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Różdżka szatyna w moich rękach nie działała jak należy. Miałam zamiar odwrócić uwagę Ivy kulą ognia, lecz zamiast tego z końca magicznego patyka wysunął się potężny jęzor płomieni. Żar buchnął mi w twarz, oczy znów zapiekły, jednak nie zamknęłam ich. Wpatrywałam się w ognistą wstęgę sunącą leniwie ku Ivy. Różdżka w mojej dłoni dygotała. Zupełnie nie chciała mnie słuchać.
Jęknęłam cicho, gdy niespodziewanie zaklęcie się zerwało, a jęzor zniknął. Oczy Ivy wypełnił amok, obłęd szaleńca. Krótki ruch różdżką i niebieskie światło. I nie czułam już nic.
Różdżka wypadła mi z ręki, gdzieś się potoczyła. Cofnęłam się kilka kroków, machinalnie chwytając za serce. Mój oddech stał się urywany, nie mogłam go uspokoić, choć przez parę sekund bardzo się starałam. Nie czułam już na skórze chłodu ani wilgoci. Nie czułam podłogi pod sobą, nie czułam własnej dłoni na piersi. Spojrzałam po innych. Uśmiech Ivy, panika Rogera, strach Teodora. Przytknęłam palce do ust, a kiedy na nią spojrzałam, prawie straciłam grunt pod stopami. Krew wypływała ze mnie, choć wcale tego nie czułam. Kumulowała się w ustach, a przez rozchylone wargi spływała po brodzie, szacie aż na posadzkę. To nie było kilka kropli – ona opuszczała moje żyły, całe moje ciało.
Świat wirował, zapewne nadal przez paraliż, który zastosowała wcześniej Ivy. Tracił ostrość.
Czyli tak to miało wyglądać. Miałam wykrwawić się przez jakiś głupi czar, który nawet kojarzyłam z lekcji obrony przed czarną magią i na który chyba znałam przeciwzaklęcie, ale nie potrafiłam się zmusić, by cokolwiek zrobić.
Och, różdżka potoczyła się do Teodora. Miło. Szkoda jedynie, że Ivy już coś krzyczała, że najwyraźniej nadszedł mój czas.
Szlag.

Bardzo chcę, by przeżyli. Obaj. By ją pokonali i wyszli z tego żywi. Chyba wciąż mam nadzieję.

– Hermiona!
Roger wyrósł jak spod ziemi. Dłonie, które zazwyczaj mnie obejmowały, teraz brutalnie odepchnęły na bok. Upadłam, krztusząc się.
Wszystko działo się jak na zwolnionym filmie.
W brzuch Rogera ugodził promień koloru ognia, a jego ciało wzniosło się do góry i z mocą uderzyło w kamienną ścianę. Chłopak osunął się po niej, tracąc przytomność.
Chciałam krzyknąć, ale jedyne, co wydostało się z mojego gardła, to kolejna dawka posoki. Cholera. Nawet nie mogłam wrzasnąć.
Ivy wyglądała na poruszoną. Przeraziła się. No tak, wreszcie trafiła w kogoś, kogo traktowała jak brata. Nieumyślnie. Posłała go na ścianę, w dodatku w chwili, kiedy to ja powinnam być na jego miejscu. Uratował mnie od takiego losu.
A ja słabłam.
Teodor zaatakował Ivy, ale ta już zbliżała się do drzwi. Brunet zasypywał ją deszczem zaklęć, więc przyspieszyła, niektóre odbijała. Wyglądała na wstrząśniętą, jakby nie chciała już walczyć. Wbiła wzrok w Rogera, jednak po chwili skierowała oczy na drzwi.
Na jej nodze pojawiła się szkarłatna szrama. Teodor trafił. Ivy syknęła, lecz zamiast na nim, skupiła się na mnie.
Uniosła różdżkę, uśmiechnęła się kpiąco, a kiedy już rzucała czar, niewidzialna siła pchnęła ją na drzwi.
Może dlatego promień, który uderzył prosto w moją pierś, nie wyrządził mi żadnej krzywdy.
Nim się spostrzegłam, dziewczyny już nie było. Wyślizgnęła się z lochu. Poczułam chęć pobiegnięcia za nią, ale w zamian za to zakaszlałam, wspierając się na ręce. Popatrzyłam na nieprzytomnego Rogera.
Krwawił. Gorzej niż ja. Bardziej obwicie. Z uszu, nosa, ust. Tak jakby trafiło go podobne, acz mocniejsze zaklęcie. Wokół jego głowy powoli zbierała się ciemnoczerwona kałuża.
Ciemność przed oczami. Czarne plamki. Brak jakiegokolwiek czucia. Ni chłodu, ni gorąca, ni gładkiej faktury pod palcami. Zachwiałam się, wypluwając wszystko, co nagromadziło mi się w ustach. Powoli osunęłam się na posadzkę.
– Granger!
Ochrypły krzyk Teodora wcale nie podniósł mnie na duchu.
– Roger – wysapałam, krztusząc się. Powolnym ruchem dłoni otarłam z ust ciecz. – On jest ważniejszy… Roger…
Nie potrafiłam wydusić z siebie nic więcej. Traciłam kontakt. Usłyszałam, że chłopak klnie pod nosem i zaczyna coś szybko mówić. Co jakby… formuły zaklęć.
– Nie… Roger…
Mruknął w odpowiedzi.
Senność powoli mnie opuściła, mojej skóry dotknął chłód, policzka łagodne muśnięcie włosów, brody gorąca maź. Usta stały się wolne, a po dłuższej chwili lepkiej cieczy już nie było. Zniknęła z ubrania, posadzki, twarzy. Świat nadal wirował, choć sufit nad głową wyostrzył się.
Ocalił mnie. Teodor uratował mi życie.
Może powinnam była mu podziękować. Wyprowadzić nas stąd. Iść po pomoc. Ale w tym ciemnym lochu został ktoś jeszcze.
– Roger – wykrztusiłam, z trudem łapiąc oddech.
Natychmiast usiadłam. Zerknęłam przelotnie na ciężko dyszącego Teodora, a potem mój wzrok spoczął na leżącym na brzuchu przy ścianie szatynie. Jego twarzy była uwalona krwią. Ciemna, lśniąca struga łagodnie zbliżała się w moją stronę, sunęła po posadzce i wnikała we wgłębienia między poszczególnymi płytami.
Przez zamknięte oczy i brązowe kosmyki opadające na czoło wyglądał zupełnie jakby spał.
Z mocno bijącym sercem przysunęłam się do niego. Uklękłam obok i potrząsnęłam nim, chwytając mocno za ramiona.
– R-Roger – wyjąkałam. – Roger… Roger, powiedz coś! – Posłałam przerażone spojrzenie Teodorowi. Był zadziwiająco spokojny, ale jego oczy mówiły co innego. Tlił się w nich płomień strachu. – Ulecz go!
– Granger…
W mojej klatce piersiowej pojawił się ucisk.
– Ulecz go! Zrobiłeś to samo ze mną! – Moje dłonie pokryły się krwią. Znów dotknęłam barków szatyna. – Roger, obudź się! Powiedz coś!
– Za późno, Granger.
To się nie działo naprawdę.
– Roger!
– Już nic nie da się zrobić.
W moich płucach zabrakło tlenu, ból w piersiach wzmocnił się. Nie miałam siły krzyczeć. Płakać. Oddychać.
Chciałam zniknąć.
To nie mogło się stać. Niemożliwe, nieprawdopodobne, straszne…
– To twoja wina – wyszeptałam. Ledwo sama słyszałam swój głos. Byłam w zbyt wielkim szoku na szloch czy wrzask. Łapczywie nabierałam powietrza. Nie potrafiłam zmusić się, by spojrzeć na Teodora. – Gdybyś najpierw zajął się nim…
– …już byś nie żyła – odparł cicho.
Nie przeprosił. Nie żałował.
Ukryłam twarz w dłoniach. Kilka łez wydostało się spod moich powiek.
Zatem jednak jeszcze umiałam płakać. Przez chwilę myślałam, że to również mi odebrano, ale najwyraźniej nie. Słone krople zmoczyły spierzchnięte wargi, policzki zaczęły szczypać. Ucisk w piersi zdawał się zwiększyć.
Ofiara w grze między dwoma stronami. Zupełnie niepotrzebna. Roger był zwykłym pionkiem, jak my wszyscy, ale w niczyich rękach. A i tak został zmiażdżony. Usunięty.
Zapłakałam głośno.
Expecto patronum…
Nie mogłam uwierzyć.  Nie mogłam uwierzyć, że on już nie wstanie. Że nie uśmiechnie się jak wcześniej. Że nie obejmie mnie. Że odszedł.
– Biegnij po McGonagall. Muszą zamknąć wszystkie wyjścia z zamku…
Ale przecież wyglądał jakby spał! Jakby zaraz miał się obudzić, unieść kąciki ust do góry, ująć moją dłoń i zaprowadzić na błonia. Jak zawsze.
– Granger.
Ivy. Ivy-śmierciożerca- Ivy-morderca.
– Granger. Hermiono…
Nie umiałam odwrócić na niego wzroku.
Chciałam się wściekać. Na Teodora, na Ivy, na samą siebie. Na Boga, jeśli w ogóle istniał, że pozwolił na coś takiego.
Opuścił nas. Mnie, Rogera, świat, skoro wybrał ludziom taki los.
Furia nie wypełniła mnie. Jedynie rozpacz. Rozpacz tak wielka, że w pewnej chwili jedyne, czego pragnęłam, to odejść. Zaszyć się gdzieś z dala od ludzi.
Uciekłabym od życia, bo było ono zbyt perfidne. Uciekłabym od świata, bo był on zbyt brutalny. Uciekłabym od śmierci, bo nie mogłabym patrzeć, jak zabiera ze sobą inne dusze. Moją mogła. Nie liczyła się już dla mnie.
Roger, mój Roger. Dlaczego on? To powinnam być ja! Ocalili mnie obaj, Roger i Teodor, obaj wkroczyli na szachownicę, powodując zamęt.
Powinni pozwolić mi umrzeć.
– Hermiono, chodź tu.
Nie waż się wypowiadać więcej mojego imienia – chciałam odpowiedzieć, ale ucisk w mojej klatce piersiowej wciąż się zwiększał. Był realny. Odbierał mi oddech, który tak niedawno odzyskałam. Przyłożyłam dłoń do serca.
Nie, nie ono.
Żebra. Jakby ktoś bardzo powoli je miażdżył.
Ivy wcale nie pomyliła zaklęć ani nie zastosowała ich w zły sposób.
Chciała, by urok zadziałał po czasie niczym bomba z opóźnionym zapłonem.
Śmierć jeszcze mnie nie wypuściła ze swych objęć. Wzmacniała uchwyt.
– Teodorze… – wyszeptałam, a potem runęłam na plecy.
– Nie!
To był prawdziwy koniec. Cichy, bo z bólu nie mogłam już płakać. Cichy, bo trwał przy mnie jedynie Teodor. Cichy, bo umieranie w wilgotnym, zimnym lochu przy skąpym świetle pochodni wcale nie było czymś, czego oczekiwałby konający człowiek.
– Granger… Granger, wytrzymaj. – Ślizgon krzyknął z bólu. Chyba chciał się do mnie przysunąć.
Jemu też coś odebrano.
Przez głowę przebiegła mi myśl, czy po wszystkim będzie on jeszcze sprawny.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze, chłodny powiew wypełnił moje płuca. Parę gorących kropli zaczęło płynąć po skórze. Wstrząsały mną drgawki, ból żeber się nasilał, promieniował do dalszych partii ciała, z każdą sekundą wzmagał się.
Więc… więc miałam podzielić los Rogera.
To nieprawda, że w obliczu śmierci przed oczami staje nam całe życie. Że w jednej chwili powracają do nas wszystkie wspomnienia, i te złe, i te przyjemne. Że robimy rachunek sumienia, a w głębi serca błagamy o wybaczenie błędów oraz dziękujemy za to, co nas dobrego spotkało.
Nie. Gdy ja umierałam, myślałam jedynie o tym. O śmierci. O braku powietrza, które tak rozpaczliwie próbowałam zaczerpnąć. O łzach zamazujących mi obraz, bo wciąż chciałam coś dojrzeć, może to, czy nadchodzi ratunek. O tym, że zaraz, za chwilę już nie będę niczego czuła, nie będzie mnie, zniknę. Rozpłynę się.
– N-nie mogę z tym nic zrobić… Żadne zaklęcie nie działa… Cholerna różdżka…
Był przerażony. Zupełnie jak ja.
Zawsze twierdziłam, że jestem gotowa na śmierć, ale przecież mogłam tak wiele zrobić. Tak wiele zmienić. Tyle niedokończonych spraw, teraz tak odległych i nierealnych… Ivy, Cryte, umarli.
Chciałam żyć jak nigdy wcześniej. Dla mojej rodziny, rodziców i nienarodzonego brata lub siostry, dla przyjaciół, bo mogliby sobie beze mnie nie poradzić, dla Nieznanego, dla jego sprawy, dla Teodora. Słyszałam jakby z bardzo, bardzo daleka jego rozpaczliwy, ochrypły krzyk.
Błagał, bym przeżyła.
Pragnęłam go w tamtej chwili dotknąć. Pragnęłam przetrwać. Dla niego.
Ale ból odbierał mi zmysły, palił umysł, wyrywał ze mnie świadomość. Miałam dość i chyba nawet chciałam to zakończyć. Jak najszybciej.
Na jednej szali perspektywa pozostania przy bliskich w męce. Na drugiej ulga, koniec cierpienia. Co przeważało?
Nie miałam pojęcia. Wiedziałam tylko jedno.
To nieprawda, że śmierć stanowi coś prostego. Umieranie nie jest łatwe. Jest cholernie trudne.
Choć ledwo rozróżniałam dźwięki, usłyszałam, jak ktoś wpada do lochu. Ktoś krzyczał. Ktoś chyba nade mną stał, ale ja zamknęłam oczy.
Nie mogłam wrzeszczeć, płakać, byłam niezdolna do dalszego patrzenia i słuchania.
– Bierzemy ją do Skrzydła.
– Szybko, Severusie.
Co? Snape? Nie! Przecież mówiłam, że on z nią współpracuje! On służy Voldemortowi, Harry miał rację! On…
– Nie… – wykrztusiłam, trzepocząc powiekami, a krew zalała mi usta.
Powoli, powolutku zamknęłam oczy. Niespiesznie. Dla mnie czas już nie miał znaczenia. Skończył się. Zatrzymał.
Tak jak serce Rogera.


Mój kark owiewa zimny oddech Śmierci. Zanurzam się w brudnej wodzie ciemności.
Słyszę głos, dziwnie znajomy, jednak nadal zbyt odległy, obcy, bym mogła go rozpoznać. Patrzę w dół. W tafli odbija się moja twarz. Widzę krótkie, proste włosy, a nie długie loki. Widzę mniej zadarty nos i te same oczy. Odbicie coś mówi, ale nic nie rozumiem.
Moje ramiona muska lodowata fala. Szyja staje się mokra. I wtedy zdaję sobie sprawę, co mówiło odbicie.
– Narodziłaś się, by umrzeć, Hermiono.










Tonę.
_______________
O ironio. Przy okazji opublikowania zapowiedzi poprzedniej części tego rozdziału ktoś na Wywiaderze zaczął panikować, czy na pewno nikt w tym odcinku nie umrze. Oczywiście temu komuś zapewne chodziło o Teodora. A tutaj… No cóż, jam zła.
Jeszcze tego nie czuję. Nie czuję, że po raz pierwszy w swoich opowiadaniach zabiłam kogoś tak dla mnie ważnego. Pewnie przyjdzie to do mnie wraz z pozostałymi rozdziałami, ta pustka. Na razie… Cóż. Szkoda mi go.
Myślałam, że ten rozdział nie osiągnie nawet dziewięciu stron, a tu BUM! – nagle zrobiło się piętnaście. Następny będzie, hm, za tydzień, a co tam. Mam już jego sporą część. Za tydzień, 21 lipca spodziewajcie się rozdziału nr 33, ale nie liczcie na zapowiedź. Chyba skończę z ich dodawaniem. Chrzanić.
Wakacje, ach, wakacje.
Och, jeszcze jedno. Wiecie, jak moja mama mnie zniszczyła, kiedy pisałam rozdział na wakacjach? Zaczęło się od zwykłego pytania o synonim jakiegośtam słowa.
– Mamo, jak napisać…
– Czekaj, ale to jest nielogiczne.
– Bo?
– Bo ona jest narratorką i nie może umierać, i opowiadać dalej. Co ty w ogóle piszesz?
Empatia padła. Empatia ledwo wstała.
Moja mama jest niezastąpiona.


E.

23 komentarze:

  1. Och! Ach! Wspaniały rozdział!
    Wiedziałam, że Roger umrze, wiedziałam.
    Powtórzę się: prowadzisz najlepszego bloga ever! Wszystko jest opisane w taki dojrzały sposób. Majstersztyk.
    Czekam z niecierpliwością na 21 lipca.
    Pozdrawiam, em. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie spodziewałam się niczyjej śmierci. Trochę smutno, ale w końcu lepiej tak, niż jakby Ivy miałaby ich załatwić. Mam podobnie z siostrą, co Ty miałaś z mamą ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział świetny jak zwykle. Nie spodziewałam się wgl Rogera w tym rozdziale, nie sądziłam, że ktoś umrze. Ten rozdział mnie zaskakuje, zadziwia i wszystko i w ogóle. Majstersztyk jednym słowem ^^
    Twoja mama jest świetna w takim razie. Moi rodzice nie wiedzą, że wgl robię szablony, czy piszę ani nic, nie obchodzi ich to. Szkoda w sumie, ale to jest ich wybór. Eh.
    Tak czy siak rozdział jest super, świetny i nie mogę się doczekać kolejnego ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. directionerka11214 lipca 2013 11:35

    OMG ! Poryczałam się Empatio, autentycznie się popłakałam . Hermiona znów spotka Odbicie . Mam nadzieję że Teoś będzie mógł chodzić . Nie to jest za dużo dla mojej psychiki . Weny Empatio .

    OdpowiedzUsuń
  5. oddaj Rogera... :(

    OdpowiedzUsuń
  6. Jej, co by Ci tu napisać, Empatio... Kawał dobrej roboty. Uczucia jak zwykle świetnie opisane. Wiesz, są czasem takie opowiadania, w których omija się sporo nudnych opisów i czyta się same dialogi, żeby tylko wytrwać jakoś do końca, ale na Twoim blogu wciąga każda, najmniej ważna literka. Wolałam, żeby umarł Roger niż Teoś, no ale też jest mi smutno... Hermiona pewnie zacznie go opłakiwać i jestem ciekawa, czy długo będzie obwiniać Teodora. "Hermiono" to takie piękne, kiedy nazywa ją po imieniu. Co do nóg, to czy czasem pani Pomfrey (nie wiem, czy dobrze napisałam) nie jest dobra w leczeniu złamań? Oby się wszystko choć trochę uspokoiło i mam nadzieję, że to ich zbliży do siebie. Pozdrawiam i życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak mogłaś? Wiedziałam, że ktoś umrze, podświadomie wyczuwałam Rogera.. Ale na miłość boską, on był zbyt dobry żeby tak skończyć. Ivy to suka, marzę aby trafiła do Azkabanu za wszystko co zrobiła. Idę płakać.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mój kochany Roger ! Biedny przybył z odsieczą niczym książę na hipogryfie i ginie ratując innych to takie... Bohaterskie, Będę za nim tęsknić. Nie za bardzo wiem co się dzieje z Hermioną... Nie zrozumiałam tego do końca, jakoś mało kumata jestem na tych wakacjach ( w Czarnogórze jestem, mam piękną pogodę i 32 stopnie C ,musiałam się pochwalić )
    Czekam ze zniecierpliwieniem na kolejne rozdziały. Mam nadzieję, że ta głupią sukę złapią i powieszą za te jej kudły !
    Pozdrawiam !!

    OdpowiedzUsuń
  9. Miałam łzy w oczach, chciało mi się płakać, ale dopiero wydostały się z pod powiek, gdy Teodor nie mógł pomóc Hermionie.
    Ale wcześniej, wcześniej uratował ją, nie Rogera, potem, krzyczał i błagał o to, by żyła...to takie urocze.
    Jednak Roger nie żyje. Mimo, że mnie czasem denerwował, to jejciu, no, kocham go, bo był taki, cudowny.
    A jeśli chodzi o Hermionę, to Twoja mama ma całkowitą rację, przecież ona nie mogłaby umrzeć, więc jestem bardzo ciekawa, co teraz wymyślisz :) Co to wszystko znaczy? Zapadła w śpiączkę? A...co z Teosiem? Będzie zdrowy? Będą potem już o siebie dbali? A ten cały rozdział zapewne wzmocni ich kiełkującą miłość i pewnie urośnie. Ciekawe, co wydarzy się w 33? Będą jakieś wyznania? Będą scenki Teomione?
    Och, Empatio, pozostawiłaś mi tyle do myślenia!
    Pozdrawiam i życzę weny, oraz ze zniecierpliwieniem liczę na nowy rozdział;)
    PS SNAPE?! Pomoże im w ogóle ?!
    PS2 Mamę też pozdrów, haha ^^

    OdpowiedzUsuń
  10. Oczywiście zginął ten najbardziej niewinny. Zawsze tak jest. Biedny Roger, tak bardzo mi go teraz szkoda. Cieszę się, że stanął po właściwej stronie i chciał uratować Hermionę i Teodora. W zasadzie, zrobił to. Taki dzielny.
    Martwię się o Hermionę. Pewnie z tego wyjdzie, ale porządnie oberwała. A co z Nottem? Ach, jak to dobrze, że kolejna część jest już niedługo.
    Tyle akcji w jednym rozdziale... Moje nerwy są w strzępach.
    Nie wiem, co jeszcze napisać. Tak trochę jestem teraz w szoku. Bez Rogera będzie... inaczej.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  11. No cóż.. Roger. Szkoda, jednak cieszę się, że to nie Hermiona czy Teodor. Ivy zawsze była okropną suką i ja to wiedziałam od początku! ;-; Mam nadzieję, że wszystko jakoś się poukłada. I no cóż, trochę ciężki rozdział -nie mogłam ogarnąć, ale to może przez moją dekoncentrację. Czekam na następny i dziękuję, że mogłam ten przeczytać przed wyjazdem.

    Pozdrawiam <33

    OdpowiedzUsuń
  12. W jednym z odcinków "Zabójczych umysłów" było o takim terroryście, który inspirował się treścią pewnej powieści. Narratorką była tam kobieta, którą w trakcie akcji zabił jej syn... Czyli opowiadała historię po własnej śmierci. Ha.

    A u ciebie to w sumie były fragmenty w narracji trzecioosobowej, więc... Nigdy nic nie wiadomo.

    Nie płakałam. Na Insygniach też nie płakałam, choć było całkiem inaczej, gdy sięgnęłam po nie po raz drugi.

    Tak swoją drogą, to nie cierpię rozdziałów opisujących walkę. Zazwyczaj w ogóle nie ogarniam, co tam się dzieję i błagam o koniec. Tutaj przetrwałam, na szczęście :)

    PS Ta... Jak ja to kocham. Problem "wybrać tego, czy tamtego chłopaka" rozwiązuje się sam. Jak w Igrzyskach, tyle że tam gościu (nie piszę kto, bo nie chcę spoilerować) sobie pojechał do Drugiego Dystryktu i ukochaną zostawił z tym drugim.

    OdpowiedzUsuń
  13. Już jak wpadł do sali Roger, czułam że on zginie, ale nie chciałam w to wierzyć.. Szkoda :<
    Co do rozdziału.. Miałam wrażenie, że pisał go zupełnie ktoś inny, był tak odmienny od Twojego stylu i powiem szczerze, że nie zawsze ogarniałam co tu się dzieje i do tej pory mam raczej ogólny zarys zdarzeń jedynie..
    Jakby z odejściem Rogera zamknęła się spora część tego bloga, szkoda mi go, polubiłam go bardzo i chcę go przeprosić że zwątpiłam w niego! że sądziłam, że to on podrzucił karteczkę Hermionie.. Przepraszam Roger!
    Choć wiadomo było, że Teo i Miona przeżyją, to gdybym była Ivy zabiłabym ich oddzielnie- mniejsza szansa na to, że któreś zdoła uciec.. Albo zamknęła w jednej sali i odgrodziła lustrem, by patrzyli na śmierć drugiego, ale nie mogli sobie nawzajem pomóc..
    Co do notki na górze strony- nie płakałam, nie czułam smutno, najwyżej pewną pustkę po śmierci Rogera
    Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na nexta!
    Marta

    OdpowiedzUsuń
  14. Ten blog jest niesamowity ... Po tym rozdziale nie wiem co napisać *-* On był po prostu świetny . *-* Czekam na next <3 Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  15. Nie wiem, czy Szaman informował Cię, kiedy pojawi się ocena Twojego bloga, zatem zostawiam powiadomienie na wszelki wypadek: Kompania Przysięgłych, ocena numer 15.
    Pozdrawiam ciepło,

    OdpowiedzUsuń
  16. Wiem, że to tylko opowiadanie a Roger tak naprawdę nie istnieje i tak naprawdę nie umarł, ale tak strasznie się do niego przywiązałam, że nie wyobrażam sobie tego opowiadania bez niego. Przecież był jej częścią...
    Zawsze mówiłam sobie, że lubię smutne zakończenia (wiem, ze to nie jest zakończenie, ale jednak tak lepiej brzmi), a jednak wolałabym, żeby nie tak to się skończyło.
    Wiem, że śmierć Rogera będzie miało jakieś następstwo, może Hermiona i Teodor się do siebie zbliżą? Mam nadzieję, że bo obecność Teodora jest jedynym pocieszeniem.
    I liczę na to, że Ivy nie udało się zbiec. Nie zasłużyła na to, żeby żyć (JESTEM ZŁA PRZEPRASZAM ZA TE OSĄDY).

    Czekam niecierpliwie na nowy rozdział. :)

    Ja,
    czyli stałą czytelniczka

    OdpowiedzUsuń
  17. Kochanie, niesamowicie się ciesze, że Roger nie żyje! Hip, hip hurra! A teraz na poważnie. Nigdy nie lubiłam pana R., bo wydawało mi się, że gdyby nie on, to panna H. i pan T. byliby razem. Jednak przyznaję, że troszeczkę, ale tylko troszeczkę będę tęsknić za panem R. Mimo wszystko panna I. zachowała się tak jak przeczuwałam, że się zachowa. Ale, że to ona zabiła pana R. to się nie spodziewałam. Jestem ciekawa, kiedy bedzie nowy rozdział? Mrr ^.^
    XOXOXOXOXOXOXOXOXO,
    Empie :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Pokochałam Twojego bloga ponad wszystko.
    Dziś siedziałam do 4:30 nad ranem, czytając. Zasnęłam na chwilę, po czym wstałam o 7 i... znowu zaczęłam czytać. Właśnie skończyłam i chcę mi się przez to płakać ;_;
    Przywiązałam się już do tej historii. Wiem, dziwne, ale ja tak mam. Pewnie zanim nie ochłonę nie ruszę póki co żadnego innego fanficka. Rany boskie.
    Ta historia strasznie mną poruszyła. Pięknie piszesz, pomysł też masz.
    Prawie płakałam przy niektórych scenach, przy innych nie mogłam opanować śmiechu.
    Nie mogłam się oderwać, nie umiałam. Nosz cholera nie dało się. Rodzice mnie siłą zmusili, żebym zeszła na obiad.
    I jeszcze ten Teodor. Jezusmaria, rozpływam się. Kocham gościa ponad wszystko *w* Od dziś kocham Literkę T <3
    Tak strasznie nie mogę się doczekać nowego rozdziału. Błagam dodaj go jak najszybciej. Podobno ma być jutro... wchodzi w grę północ? ;_;

    OdpowiedzUsuń
  19. Roger... Biedny Roger.... Szkoda mi go i smitno mi jak nigdy w dodatku ;( Hermiona no coz dobrze ze przynajmniej przezyla i Teo... Bohater. Ivy ta podstepna suka. Mam nadzieje ze ja zgarna i zabiją..SUKA. za to kocham mcgonnagal dobrze że zareagowała i po traktowała to na poważnie. aż boję się myśleć co by się stało gdyby ona nie weszła wtedy do tej sali ze Snapem. hermiona by chyba juz nie zyla ;( moje serce krwawi. ale chciałbym powiedzieli że podziwiam cię i twoja tworczosc i będę czytać twojego bloga do konca. Dziękuje ci za to
    pozdrowienia od kochającej zawsze ginny

    OdpowiedzUsuń
  20. Roger nie żyje.
    Mój ojciec zasnął.
    Zeszłam na dół.
    Wróciłam z jedzeniem.
    I szklanką wody.
    To będzie długa noc.

    E.

    OdpowiedzUsuń
  21. Roger ... Nie zyje... I pomyslec ze ostatnoi zaczelam go nie lubic a eraz mam kcbote ryzec.... Nie... Nie ryzec mam ochte cie zabic. Nienawidze cie chodz wiem ze to hykoby malo realne gdyby wszyscy wyszli bez szwanku no a bylby koniec opowiadania gdyby umarl Theodor albo Hermiona do ktorej po raz pierwszy zwricil sie po imieni co bylo jedyna optymistuczna zecza w tym rozdziale :(

    OdpowiedzUsuń
  22. ej nie!! nie Roger!! prosze niech on przeżyje :'(

    OdpowiedzUsuń

Za spam gryzę.

Obserwatorzy

Informacje

Belka: Empatia
Treść: Empatia
Szablon: Empatia; kredyty: emmawatsonfan.net, scatterflee.deviantart.com, breatherain.blogspot.com
Favikonka: by-elfaba.blogspot.com
Słowa na szablonie: Red - 'Lost'
Zabrania się kopiowania czegokolwiek. Inaczej poucinam rączki.