21 lipca 2013

Rozdział 33. Rany

Kremowe, łukowate sklepienie, kamienne mury, ciemność za oknem. Obserwuję ogień tańczący w uchwytach pochodni. Ściskam miękką pościel, kiedy płomienie zaczynają lizać ściany. Chcę się cofnąć, uciec, ale skóra zajmuje się żarem. Chcę go z siebie zdrapać, drapię paznokciami do krwi. Jęczę żałośnie, starając się pozbyć udręki. Ktoś krzyczy i dopiero po pieczeniu gardła orientuję się, że to ja. Wrzeszczę, wyginając się w łuk. Wszędzie widzę ogień. Pełznie po mnie, czuję go, każdy dotyk dodaje kolejnych męk. Milknę, kiedy gorąca ciecz o metalicznym posmaku znów wypełnia mi usta. Duszę się.
Opadam w ciemność.

***

Dostrzegam Granger rzucającą się na łóżku. Chcę do niej podbiec, ale czuję, że coś krępuje moje ręce i nogi. Patrzę w dół. Metalowe kajdany oplatają mi kończyny, pozbawiając możliwości ruchu. Szarpię się szaleńczo. Krzyczę, by mnie wypuścili, krzyczę do utraty tchu. W szeroko otwartych, podwójnych drzwiach staje Stone. Przesuwam wzrokiem po jego twarzy, oczy są mętne jak u topielca, niżej poderżnięte gardło. Zbliża się ze złowieszczym uśmiechem. Z jego brody spływa krew. Moja dłoń nagle staje się wolna. Chwytam stojący na stoliku obok kubek i w amoku rzucam nim przez komnatę. Znów krzyczę, bo Stone nagle znajduję się tuż przy mnie. Przyciska lodowate palce do moich powiek. Pali je.
Nie widzę już nic.

***

Powoli rozchyliłam powieki. Wokół mnie panował półmrok. Niespiesznie uniosłam głowę i spojrzałam w lewo. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że znajduję się w skrzydle szpitalnym. Niedaleko ciągnął się rząd staranie zasłanych łóżek, między którymi stały złożone parawany. Niewielka, zapalona lampka oświetlała rozłożone na stoliku nocnym butelki oraz fiolki. Nikogo innego prócz mnie nie dostrzegłam.
Nie wiedziałam, która jest godzina ani ile już minęło czasu, odkąd wylądowałam w tym miejscu. Leżałam na plecach, przebrana w piżamę i przykryta miękką kołdrą. Było daleko do świtu – niebo wciąż nie rezygnowało z granatowej barwy. Nie zauważałam zarysów chmur ani blasku księżyca.
Popatrzyłam w prawo i rozchyliłam usta ze zdziwienia. Kilka łóżek dalej leżał Teodor, również otulony kołdrą. Jego pierś miarowo unosiła się i opadała, słyszałam cichy oddech chłopaka. Miał szczęście. Wciąż spał.
Wbiłam wzrok w sufit. Wydarzenia z lochu uderzyły we mnie w jednej chwili, mimo że strasznie chciałam odpędzić się od tych wspomnień. Skronie przeszył ból, przeguby, ramiona, szyja, obojczyki, całe ciało w sekundzie zaczęło piec. Syknęłam cicho i wyciągnęłam spod kołdry ręce. Były zabandażowane, od wierzchów dłoni w górę, ale nawet w takim marnym świetle widziałam, że materiał nasącza się szkarłatem.
Położyłam powoli ręce na kołdrze. Zacisnęłam powieki, spod których wypłynęło kilka łez.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy ponownie oddałam się we władanie Morfeusza.

***

Obudziły mnie podniesione głosy mieszające się z tymi przyciszonymi.
– Pani Pomfrey, co z nią?!
– Ciszej, panie Weasley.
– Profesor McGonagall, co się tam dokładnie wydarzyło? Chyba mamy prawo wiedzieć!
Uchyliłam ostrożnie powieki. Poraziło mnie jasne światło dnia, dlatego znów je przymknęłam. Nie umknęło to jednak uwadze moich przyjaciół.
– Hermiona!
– Jak dobrze!
Gdyby pani Pomfrey, średniego wzrostu czarownica w białym fartuchu, nie zagrodziła im drogi, dosłownie rzuciliby się na mnie. Ginny na pewno płakała, miała zaczerwienione oczy i zaróżowione policzki, ale spojrzenie pełne ulgi. Chyba nigdy nie wiedziałam tak bladego oraz zdenerwowanego Rona, w dodatku wyłamującego sobie palce jak Goyle. Szata Harry’ego była pognieciona, a krawat krzywo założony, zaś sam Wybraniec – niesamowicie zestresowany. Obok nich stała McGonagall z poważnym wyrazem twarzy, w którym dostrzegałam również nutę złości, no i szkolna pielęgniarka, stanowczo zakazująca komukolwiek zrobienia jeszcze jednego kroku w stronę mojego łóżka.
Podniosłam się powoli do pozycji siedzącej. Sapnęłam cicho. Otworzyłam usta, ale właściwie… właściwie co miałam im powiedzieć? Że wszystko w porządku, skoro wcale tak nie było? Że nic mi nie jest, chociaż bolał każdy skrawek mojego ciała? Że nie mają czym się przejmować i nie zawracać głowy tym wszystkim, co się wydarzyło?
Z pewnością. Może tego oczekiwali, nie wiedziałam. Chyba pragnęli jakiegokolwiek znaku, że dam radę.
Nie byłam specjalnie przekonana.
– Nie wszyscy naraz – rzekła ostro pani Pomfrey. Jasny czepek na jej głowie lekko się osunął. – Panna Granger potrzebuje wypoczynku, to, co przeszła…
– No właśnie nie wiemy dokładnie, co przeszła, bo profesor McGonagall nie chce nam powiedzieć – wycedził ze złością Harry. – Wiemy, że razem z Nottem została zaatakowana. W lochach. W nocy, kiedy my sądziliśmy, że zasiedziała się w bibliotece. Co się tam wydarzyło?
Zacisnęłam usta, starając się nie rozpłakać. Zerknęłam przelotnie na łóżko, gdzie powinien leżeć Teodor. Nie było go już tam. Znów skupiłam wzrok na przybyłych.
– Wyjdźcie – wymamrotałam ochryple. Przestraszyłam się, nie poznając własnego głosu. Brzmiałam tak, jakbym zbyt długo i zbyt głośno krzyczała.
Ron, który już otwierał usta, natychmiast je zamknął. Spojrzał na mnie ze zdumieniem.
– Ale… Hermiono…
– Już – naciskałam. Nie chciałam ich widzieć. Nie teraz. – Wyjdźcie, wszyscy.
Ginny potrząsnęła głową, a jej ogniste włosy zafalowały.
– Poczekaj, daj nam…
– Nie rozumiecie?! – zdenerwowałam się. Patrzyłam na nich ze złością. Gardło znów piekło. Coś siedziało głęboko we mnie, coś, co nie potrafiło wydostać się w inny sposób niż przez krzyk. – Idźcie stąd, wszyscy!
– Ale…
– Nie, Ron, wyjdźcie!
Nim zdążyłam pomyśleć o tym, co robię, przez salę poleciała butelka z jakimś eliksirem. Roztrzaskała się na ścianie w drobny mak, zostawiając po sobie zielonkawą plamę. Gryfoni patrzyli na mnie z przerażeniem, a ja poczułam się jak w klatce.
Roger. Roger nie żył. Teodor zniknął. Czy również zginął? Ivy, Ivy, gdzie ona była? Bandaże, pachnąca pościel, szyba, ogień. Ogień. Pochodnie.
Musiałam uciec jak najdalej.
Odrzuciłam kołdrę, chcąc wstać. Pani Pomfrey rzuciła się w moją stronę, ale ja byłam szybsza. Pobiegłam ku drzwiom, ignorując pulsujący ból kości, i gdy już znajdowałam się przy nich, czyjeś dłonie objęły mnie w pasie, zatrzymując. Zaczęłam szarpać, wyrywać się, warczeć oraz wrzeszczeć. Pociągnięto mnie z powrotem ku łóżku. Łzy popłynęły po moich policzkach. Drapałam bandaże, zdzierałam je z siebie, a gdy nie chciały ulec tak jak sądziłam, wbiłam paznokcie we własną szyję.
Nie liczyłam się z bólem.
– Nie mogę… jej… utrzymać… Pani profesor!
– Puśćcie mnie, puśćcie – szlochałam, kiedy krępowali mi ręce pasami. Spojrzałam z rozpaczą na przyjaciół. Harry ciężko dyszał, Weasleyowie stali sparaliżowani. – Nie chcę… zostawcie… Teodorze! ROGER!
Ostatnim, co zobaczyłam, nim opuściła mnie świadomość, był oślepiający błysk światła.

***

Drzwi skrzydła zamknięto na moją własną prośbę. Nie chciałam, by ktokolwiek tutaj wszedł. Zapadał zmrok. Wpatrywałam się tępo w sufit.
– Nie chcę tutaj być – wyszeptałam w eter.
Nie spodziewałam się, że ktoś mi odpowie.
– Nie zasłużyłaś na to.
Niedaleko stała McGonagall. Nie miałam pojęcia, co ona tutaj robiła. Patrzyła na mnie smutno, splatając ręce razem. Nie przypominałam sobie, bym kiedykolwiek widziała ją w takim stanie. Zawsze surowa, poważna, nie obojętna, ale zawsze zachowująca odpowiedni dystans.
Teraz chyba naprawdę się martwiła.
Powoli podeszła do łóżka naprzeciw, aż wreszcie siadła na jego skraju. Wbiłam w nią puste spojrzenie. Jej oczy miały nieokreśloną barwę, niebiesko-zieloną, przy źrenicach widniały złote plamki.
– Rozepnie mnie pani? – spytałam cicho.
Zacisnęła wargi, nie odzywając się. Niemal niedostrzegalne pokręcenie głową. Odwróciłam wzrok, znów skupiając go na popękanej farbie sklepienia.
– Co z Teodorem?
Na to pytanie chętniej odpowiedziała.
– Rano był na tyle świadomy, by porozmawiać z pracownikami ministerstwa o zaistniałej sytuacji – poinformowała, wracając do swojego zwykłego tonu.
– Roger?
Nie sądziłam, że z takim trudem przyjdzie mi wymówić to imię.
Przez dłuższą chwilę milczała.
– Jego rodzice przybędą do Świętego Munga jutro w południe, by odebrać ciało.
Chyba czekała na to, jak zareaguję.
Tym razem nie zapragnęłam rzucić niczym przez pokój, krzyczeć czy nawet płakać. Spokojnie słuchałam, jak nauczycielka mówi o tym, że Dumbledore wrócił do zamku parę godzin po zajściu w lochach, o tym, że już zajął się całą sprawą, że zawiadomił Ministerstwo Magii, że rankiem przekazał szkole smutną wiadomość, choć nie powiedział dokładnie, co się stało.
– Nie nazwał tego wypadkiem – wyjaśniła, kiedy zmarszczyłam brwi. – Nie chciał mówić o Ivy, zwłaszcza że wciąż jej nie znaleźliśmy.
Zamrugałam szybko.
– Zaraz, jak to: nie znaleźliście? – spytałam z niedowierzaniem. Moje żebra znów się odezwały. Przy każdym głębszym oddechu promieniował z nich ból. – Wydostała się z Hogwartu?
Kiwnęła głową.
– Prawdopodobnie. Przeszukujemy Zakazany Las, okolice…
Chciałam potrzeć dłonią czoło, ale znów zapomniałam o skrępowaniu.
– Jakim cudem? To niemożliwe, z zamku nie da się tak łatwo uciec. Trzy lata temu udało się Syriuszowi, jednak tylko dlatego, że … – I wtedy do mnie dotarło. Rozszerzyłam w szoku oczy. McGonagall uniosła brew. – Snape. Snape jej pomógł. Niech pani do niego idzie, wypyta, przecież mówiłam, że on też maczał w tym palce! Proszę mnie wreszcie posłuchać, on…
Przerwała mi gestem uniesionej dłoni.
– Z Severusem sprawa ma się nieco inaczej, niż przypuszczaliśmy. Przyznaję, że początkowo sama w to uwierzyłam, ale pewne fakty…
– Jakie fakty?! – zezłościłam się. – Pomagał jej, zawsze!
Malfoyowi pewnie też – chciałam powiedzieć, ale w porę ugryzłam się w język.
– Obiecuję, że wszystkiego się dowiesz, Hermiono – rzekła kobieta, patrząc na mnie z troską. W tamtej chwili naprawdę miałam w poważaniu jej troskę. – Od dyrektora i nie teraz. Prawdopodobnie spędzisz tutaj parę dni. Wciąż jesteś w fatalnym stanie, osłabiona, rany się jeszcze nie zagoiły…
Spojrzałam na swoje obandażowane ręce. Zdążyłam już odkryć, że nie tylko one pokryte są opatrunkami.
– Jakie rany? – Utkwiłam w McGonagall niespokojne spojrzenie. – Nie chodzi o moje żebra, prawda?
Widziałam, jak uniosła w zdziwieniu brwi.
– Nie rozmawiałaś o tym z panią Pomfrey? Nie widziałaś? Nie pokazała ci?
– Gazy zmieniła wtedy, kiedy spałam. Nie miałam szansy, żeby cokolwiek zobaczyć spod tych bandaży.
Coś było nie tak. W jej oczach, zaciśniętych wargach i splecionych dłoniach.
– Na zaklęcie pół-paraliżu, które zastosowała Ivy – zaczęła bardzo powoli, jakby ostrożnie dobierając słowa – wpoiliśmy wam, tobie i Teodorowi, pewien eliksir. W jego skład wchodzi również onina, rzadki składnik magiczny. Niestety, okazało się, że reakcja organizmu na zetknięcie skutków tego uroku oraz substancji oniny nie jest taka, jakiej byśmy oczekiwali.
Nie podobał mi się niepokój w jej tęczówkach ani współczucie w głosie.
– Po kilku minutach od podania eliksiru zaczęliście mieć omamy. Rzucaliście się i krzyczeliście, Teodor ciskał przedmiotami przez salę, ty zaczęłaś sama sobie robić krzywdę.
Przez chwilę pomyślałam o śladach na szyi, które na pewno zostawiły moje paznokcie tego ranka.
– Znaleźliśmy zastępczy środek, którym cofnęliśmy skutki zaklęcia Ivy i uspokoiliśmy was. Ale prócz tego…
– Prócz tego co? – bałam się zadać to pytanie. Tak strasznie się bałam.
McGonagall westchnęła i obrzuciła mnie niemal matczynym spojrzeniem.
– Wasze organizmy wciąż reagowały. Na skórze pojawiły się ropnie, bąble, a nawet otwarte rany, jakby zaatakowano was ostrzem. Z trudem je uleczyliśmy i choć bardzo szybko się goją, jest duże ryzyko pozostania blizn, których nie będzie dało się usunąć. Nawet magicznym sposobem.
Zaschło mi w ustach. Bezwiednie spojrzałam na swoje przeguby. Wiedziałam, że bandaże kryją się również pod piżamą, na klatce piersiowej, ramionach…
Mój oddech przyspieszył, żebra znów rozbolały.
Blizny. Namacalny dowód tego, co się tam wydarzyło. Miał mi towarzyszyć przez całe życie, przypominając w każdej sekundzie o chwilach spędzonych w mrocznym lochu.
Jakby rany na psychice nie wystarczyły.
Zacisnęłam z całej siły powieki. Nie wiedziałam, czy był sens walczyć ze szlochem wyrywającym mi się z piersi.
– Nie zasłużyłaś na to – powtórzyła McGonagall po dłuższym milczeniu.
Pociągnęłam nosem. Popatrzyłam na nią szklistymi oczyma.
– A Roger zasłużył?
– Nikogo z was nie powinien spotkać taki los. A już na pewno nie jego.
Miałam ochotę ją wyśmiać.
– Co z Teodorem? – spytałam, wciąż walcząc z myślami. – Gdzie on jest?
– W gabinecie profesora Snape’a – czarownica powróciła do wcześniejszego rzeczowego tonu. – Przybyła jego matka. Twoi rodzice też zaraz powinni tutaj być.
Nie byłam pewna, czy ich również chcę widzieć.
– Jak on się czuje?
Zadziwiające, że tak bardzo interesowałam się jego losem.
– Lepiej niż ty. Pani Pomfrey w kilka sekund złożyła jego kości, więc będzie sprawny, ale potem zaczęły się problemy z zaklęciem paraliżu. Rano czuł się na tyle dobrze, że mógł porozmawiać z ludźmi z ministerstwa, a potem z matką. Jest osłabiony i powinien wciąż tutaj leżeć, ale jego upartość nie zna granic. Stwierdził, że nienawidzi szpitali.
Och, jakoś mnie to nie zaskoczyło.
– Może i fizycznie czuje się na tyle dobrze, by stanąć na nogach, ale psychicznie…
Odwróciła wzrok i potarła dłonią skroń. Nagle wydała mi się bardzo zmęczona.
Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć. Wyglądała na poruszoną i wcale się nie dziwiłam. Z drugiej strony, chyba powinnam była płakać, rozpaczać, dla świata zginąć. Może po części tak właśnie się stało, bo nie chciałam nikogo widzieć, ale też nie potrafiłam już szlochać. Nie do końca wszystko do mnie docierało, tak przynajmniej podejrzewałam. Nadal nie mogłam wyobrazić sobie dalszego życia bez Rogera. Tego, że już go przy mnie nie będzie.
– Jak profesor Dumbledore o tym powiedział? – wymamrotałam, ledwo poruszając ustami.
McGonagall wygładziła niewidoczne zgięcie na swojej czarnej szacie.
– Nie jestem pewna, czy chcesz wiedzieć – odparła, patrząc mi prosto w oczy.
Wytrzymałam to spojrzenie.
– Chyba ma pani rację. Nie chcę.
Wtedy drzwi do pomieszczenia rozwarły się i stanęli w nich moi rodzice razem z maleńkim Flitwickiem. Oboje byli bladzi, z szeroko otwartymi oczyma, cali w nerwach. Niemal od razu znaleźli się przy mnie. Mama zanosiła się płaczem.
– Córeczko! – wołała, dotykając mojej twarzy, włosów, rąk. – Jak dobrze, że żyjesz, że jesteś cała!
Tata ucałował mnie w czoło, mamrocząc coś niezrozumiałego. Potem zauważył moje dłonie przytwierdzone do łóżka. Popatrzył z oburzeniem na McGonagall.
– Dlaczego Hermiona jest przypięta? – spytał ostro. Rzadko słyszałam ten ton, tylko jeśli naprawdę coś przeskrobałam. – To jakiś środek bezpieczeństwa? Przed czym?
McGonagall zachowywała spokój.
– Wiem, że to dla państwa trudne, dlatego może porozmawiamy w gabinecie…
– Proszę ją uwolnić – syknął tata, stając w pozycji iście bojowej. – Natychmiast. Ona nie jest wariatką.
Opiekunka Gryffindoru pokręciła jednak głową.
– Obawiam się, że to niemożliwe. Hermiona odniosła ciężkie obrażenia nie tylko na ciele.
Tata jednak już zaczął się z nią kłócić. To znaczy on krzyczał, głośno wyrażając, co o tym wszystkim myśli, ona jedynie odpowiadała spokojnie na jego argumenty. Zawsze podziwiałam jej cierpliwość.
Mama natomiast przysiadła na skraju mojego łóżka i odgarnęła mi włosy z czoła. Uśmiechnęła się lekko przez łzy. Nawet w takim stanie, z napuszonymi włosami, czerwonymi od płaczu policzkami i wysuszonymi wargami, wyglądała bardzo ładnie.
– Tak strasznie się o ciebie baliśmy – powiedziała półszeptem. Patrzyłam w jej oczy, tak różne od moich. – Zjawił się u nas profesor Flitwick i powiedział, co się stało, że prawie… prawie cię zabili. – Bardzo chciałam, żeby przestała płakać. Nie mogłam na nią patrzeć. Skoro ona była tak wszystko przeżyła, to jak czuła się matka Rogera? – Och, Hermiono.
Objęła mnie delikatnie, jakby bojąc się, czy nie zrobi mi krzywdy. Poczułam łagodny, kwiatowy zapach jej szamponu, brązowe loki musnęły moją twarz, drobne dłonie zacisnęły się na ramionach.
I wtedy również wybuchłam płaczem. Zaszlochałam prosto we włosy kobiety, po czym przytuliłam ją mocno. Ledwo zarejestrowałam fakt, że moje nadgarstki są znów wolne. Płakałam razem z nią, długo i głośno, nie zważając na obecność kogokolwiek innego. Szeptała coś do mojego ucha, a ja chaotycznie jąkałam się w odpowiedzi.
– On… on nie ż-żyje, mamo. To m-moja wina.
Materac lekko się ugiął, kiedy po drugiej stronie usiadł tata. Objął nas obie, a do moich nozdrzy dotarła woń jego perfum, ciężkich i mocnych. Po policzkach mężczyzny chyba również ciekły gorące krople.
Trwaliśmy tak przez długie chwile, dopóki nie zabrakło mi łez. Potem poczułam ogromne zmęczenie, powieki same zaczęły się kleić, poduszka zrobiła się niesamowicie miękka. Obiecali, że zostaną przy mnie, dopóki nie zasnę. Dotrzymali słowa.

***

Podobno Teodor spędził noc w skrzydle, ale gdy późnym popołudniem zasnęłam, obudziłam się dopiero następnego dnia rano, dziwnie wypoczęta i rozkosznie rozgrzana, a samego chłopaka nie spotkałam. Krzątała się przy mnie pani Pomfrey, mamrocząc pod nosem coś o tym, że „takich pacjentów zawsze najgorzej się leczy”.
– O czym pani mówi? – wymamrotałam niewyraźnie, podciągając się, by usiąść.
Spiorunowała mnie zimnym spojrzeniem niebieskich oczu.
– Pan Nott nie szanuje swojego zdrowia – fuknęła. Wcisnęła mi do ręki kubek z gęstą, zieloną cieczą. – Doskonale wie, że zbytnie obciążenie organizmu po tym, co przeszedł w dzieciństwie, może skończyć się śmiercią, ale nie, on woli wrócić na lekcje. Teraz, zaraz.
Potrząsnęłam lekko głową, odrywając wzrok od zawartości naczynia.
– Zaraz, co ma pani na myśli? Co Teodor przeszedł w dzieciństwie?
– Wypij – ucięła, kończąc rozmowę.
Napój był gorzki i nie chciał przejść przez gardło. Jednym haustem opróżniłam kubek, a potem krzywiłam się przez dobre parę minut. W międzyczasie pielęgniarka zdążyła krótkim machnięciem różdżki zasunąć parawan wokół mojego łóżka. W jej dłoni znalazła się metalowa miska.
Przełknęłam ślinę. Podejrzewałam, do czego ona ma służyć.
– No, więc zobaczmy, jak tam twoje rany – mruknęła kobieta. – Ściągnij górę od piżamy.
Lekko drżącymi rękami wykonałam polecenie.
Niewiele później moim oczom ukazały się szkody, jakie poczyniła mieszanka zaklęcia z eliksirem. Nie mogłam uwierzyć, że to, na co patrzyłam, kiedyś było gładką, jasną skórą z kilkoma pieprzykami. Teraz pokrywała ją siateczka brązowawych, popękanych strupów. Wierzchy dłoni, jak się dowiedziałam, sama rozorałam sobie paznokciami, więc one goiły się we własnym tempie. Od nadgarstków ciągnęły się ciemne, wypukłe punkty, linie, tworzące zakręty, zawijasy, przerażające wzory. Strupy pokrywały niemal każdy fragment mojej skóry: przeguby, ramiona, obojczyki, a nawet piersi i brzuch. Ominęły plecy, większą część nóg oraz – na szczęście – twarz.
Mimo to, kiedy wreszcie zobaczyłam swoje ciało, ogarnęło mnie otępienie.
– Tak, wszystko goi się jak należy – usłyszałam głos pani Pomfrey. – Gdyby to nie były magiczne rany, nie istniałaby szansa na jakiekolwiek zabliźnienie na tym etapie, tak krótko po reakcji organizmu.
Widziałam w niej spokój, ulgę.
Ja czułam się beznadziejnie. Odsłonięta. Wstrętna.
Czekałam, aż czarownica z powrotem założy mi bandaże, ale nie zamierzała tego zrobić.
– Teraz twoja skóra potrzebuje oddechu – oświadczyła. – Strupy same powinny niedługo odpaść, a potem… Cóż, potem zobaczymy, co z tymi bliznami. Ubierz się.
Zakładając z powrotem koszulkę, czułam obrzydzenie do samej siebie.

***

Moi rodzice wrócili do domu, uspokojeni przez wszelkie możliwe osoby, że naprawdę wszystko jest już w porządku. Pani Pomfrey zajmowała się własnymi sprawami, mnie każąc odpoczywać. McGonagall prowadziła lekcje, tak samo inni nauczyciele, a Harry, Ron i Ginny musieli na nich być.
Nikt nie przychodził. Cisza.
Zastanawiałam się, co z Teodorem. Jak się czuł? Co robił? Gdzie się znajdował? Nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań i chyba właśnie to było najgorsze. Nie miałam pojęcia, co z jego ranami, bo bez wątpienia również je miał. Skoro nasze ciała zareagowały tak samo… Czy on również wyglądał jak ja? Co powiedział ludziom z ministerstwa? Wrócił już na lekcje?
Tyle pytań kłębiło się w mojej głowie na czele z jednym.
Dlaczego jeszcze tutaj nie przyszedł?
Jeśli dobrze liczyłam, od ataku Ivy minęły dwa dni. Dwa. Dwa cholernie dni, a ja wciąż nie miałam żadnych wieści. Nie wiedziałam, czy już złapali blondynkę, nie wiedziałam, co dalej planują, nie wiedziałam, co z Teodorem, nie wiedziałam niczego. Obchodzili się ze mną jak z kimś skażonym. Położyli do łóżka, dali parę lekarstwa, powiedzieli: „Ups, mogą zostać ci obrzydliwe blizny, ale to nic, nie przejmuj się tym!”, w międzyczasie przykuwając pasami i traktując jak chorą psychicznie, a teraz zostawili. No dobrze, to ja wywaliłam z sali moich przyjaciół, co zresztą pamiętałam jak przez mgłę, ale uczucie pustki nasilało się, rosło.
Nie miałam pewności, czy będę w stanie sama sobie z nim poradzić.
Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej zdawałam sobie sprawę z tego, że to właściwie całkiem wygodne. Z nikim nie musiałam dzielić się przeżyciami z lochu, własnymi odczuciami, nie musiałam odpowiadać na irytujące pytania typu: „Jak się czujesz?” i „Czy dać ci dodatkową poduszkę?”. Pozostawałam sama z własnymi myślami, wspomnieniami, bo choć sprawiały mi one ból, to jednak miałam czas, by wszystko sobie w głowie poukładać.
Tylko wciąż pozostawało pytanie: gdzie, do cholery, był Teodor?
Bał się przyjść? Nie mógł? Nie chciał?
Jak on to wszystko przeżył?
Gdzie się podziewał?
Zacisnęłam mocno powieki, poduszką tłumiąc krzyk rozdzierający moje gardło.
Teodorze, gdzie jesteś?!
Potrzebowałam go. Potrzebowałam go jak uzależniony swojego narkotyku, by normalnie funkcjonować. Potrzebowałam jego spojrzenia, słów i dotyku, żeby siadł przy mnie, chwycił za rękę, patrzył oraz mówił.
Był tam ze mną. Patrzył na śmierć Rogera. Sam się do tego po części przyczynił.
Dlaczego nie uratował jego? Dlaczego musiał najpierw zająć się mną? Chciałam, chciałam zginąć, byle tylko on przeżył! Prosiłam Teodora, by na początku uleczył Rogera, ale tego nie zrobił.
Dlatego teraz to ja łkałam bezgłośnie, zagryzając skrawek kołdry, byle nie krzyczeć.
Kolejny powód, by nienawidzić czarnowłosego Ślizgona.
Zrobił to. Pozwolił mu umrzeć.
Miał rację, mówiąc wtedy, że inaczej to mnie spotkałby taki los. Miał cholerną rację, bo ja powinnam była zostać trafiona tamtą klątwą. Ivy chciała dopełnić dzieła, by później zająć się nimi. A Roger oddał za mnie życie.
Możliwość, że Teodor nie chciał zmarnować jego ofiary, była niezbyt wiarygodna.
Zaszlochałam cicho.
Życie od zawsze traktowało ludzi nieuczciwie, nawet nie pozwalając im godnie umrzeć. I choć Roger zrobił to dla mnie, uratował kogoś, złożył dobrowolną ofiarę, z nim postąpiono bardzo okrutnie.

***

Wydawało mi się, że przecież pod własną poduszką nie powinnam niczego znaleźć, że to sen i że moje dłonie wcale nie zaciskają się na podłużnym kawałku drewna.
A jednak.
Różdżka była gładka w dotyku, na jej lśniącej powierzchni dostrzegłam zaschnięte ślady krwi. Nie pasowała do mojej ręki, zbyt cienka, zbyt długa, zbyt obca. Wiedziałam, do kogo należała.
I wiedziałam, kto mi ją podrzucił.
Nie miałam pojęcia, dlaczego Teodor to zrobił. Dlaczego zatrzymał różdżkę Rogera, a potem oddał ją mnie. Dlaczego zachował się jak cień, zjawa, nawet nie dając znaku swej obecności.
Dlaczego znów kazał mi wszystko rozpamiętywać.
Przez chwilę obracałam różdżkę między palcami, ścierając tym samym zaschniętą krew. Przesunęłam opuszkami po całej jej powierzchni. W końcu włożyłam ją z powrotem pod poduszkę, a sama przykryłam się szczelniej kołdrą. Oczy piekły, ale nie pozwoliłam sobie znów na płacz.
Różdżka była namiastką Rogera, jego jakby namacalnym wspomnieniem. Pozwoliła mi znów ujrzeć w głowie obraz szatyna, obraz kogoś, kogo zniszczyłam, obraz prawdziwego anioła, dobrego, miłosiernego, odważnego.
W duchu obiecałam, że natychmiast ją oddam, przy pierwszej sposobności, nawet pani Pomfrey, by ta zrobiła, co należy.
Ale kiedy już nadarzyła się do tego okazja, milczałam. Bez słowa protestu przełknęłam gorzkie mikstury, a potem odprowadziłam wzrokiem pielęgniarkę zmierzającą do swojego gabinetu.
Korciło mnie, by znów dotknąć chłodnego drewna.

***

Kilka godzin później przechadzałam się po skrzydle szpitalnym, nie mogąc dłużej znieść ciągłego leżenia. Z drugiej strony odnosiłam wrażenie, że przez pozostanie w łóżku staję się niewidzialna. Dla ludzi, dla świata. To takie wygodne – udawać sen, zakopana po nos w kołdrze, gdy do sali wszedł zapłakany pierwszak ze złamaną ręką albo przeziębiona Puchonka po Eliksir Wzmacniający. Po pewnym czasie przyzwyczaiłam się do oglądania sufitu, choć nie widziałam w nim niczego ciekawego. Patrzenie na ściany przywracało zamazane wspomnienia rozprzestrzeniającego się ognia, a podziwianie krajobrazu za oknem zrobiło się nużące.
Dlatego dotyk lodowatej posadzki pod stopami, dłuższy niż podczas zwykłej wędrówki do toalety, był kojący.
Na początku po prostu chodziłam w tę i z powrotem, bez celu. Przysiadałam na niektórych łóżkach, weryfikując, czy one również są miękkie jak moje. Potem zaczęłam sprawdzać, które czynności mogą sprawiać mi ból. Przy niewielkim skłonie wciągnęłam z sykiem powietrze, unosząc ręce w różne strony, jęknęłam, a gdy przeciągnęłam się, świat zawirował. Pozostałam przy zwykłym dreptaniu po podłodze i płytkim oddechu.
Okna skrzydła wychodziły na fragment błoń oraz skraj Zakazanego Lasu. Druga połowa stycznia obfitowała w opady śniegu, więc zimowy puch wciąż utrzymywał się na drzewach i zmarzniętej trawie. Niebo przysłoniły brudnobiałe chmury, niezwiastujące jak na razie kolejnej porcji iskrzących się gwiazdek. Na zewnątrz powoli robiło się coraz ciemniej.
Patrzyłam na swoje ręce w przygasającym świetle dnia. Nie potrafiłam wyobrazić sobie, że pozostaną na nich blizny, cała masa. Moja skóra nie miała już być gładka jak wcześniej, tylko zgrubiona, pokryta srebrzystymi, upiornymi wzorami…
– Hermiona?
Momentalnie opuściłam rękawy koszulki, odwracając się gwałtownie.
W drzwiach stali moi przyjaciele, Harry, Ron i Ginny, wszyscy z dość niepewnymi minami. Wstrzymałam na chwilę oddech.
Nie wiedziałam, czy już chcę ich widzieć, ale z drugiej strony pustka powiększała się, ziejąca chłodem dziura zdawała się pochłaniać wszelkie ciepło.
To było trudne.
– Cześć – bąknęłam, ciesząc się, że mój głos brzmi w miarę normalnie.
Ruszyłam w stronę Gryfonów, dokładnie w chwili, gdy oni skierowali się do mnie. Spotkaliśmy się w połowie drogi. Na ich twarzach malowała się pewnego rodzaju ulga. Jakoś żadne z nas nie wiedziało, co powiedzieć. Patrzyłam na nich, obserwowałam błękitne oczy Rona utkwione w moich, blask pochodni odbijający się w okularach Harry’ego oraz lekki uśmiech Ginny.
I to właśnie ona pierwsza wzięła mnie w ramiona.
Delikatnie, nie ściskając mocno.
Dopiero po chwili również ją objęłam. Zacisnęłam powieki.
– Jak dobrze, że jesteś cała – usłyszałam jej radosny głos.
Odsunęłam się od dziewczyny, po czym zarzuciłam ręce na szyję Harry’ego, a na końcu Rona. Znajomy dotyk był najcudowniejszym lekiem, jaki otrzymałam, działającym o wiele skuteczniej, niż bym mogła się tego spodziewać, a zarazem z lepszym efektem od wszelkich specyfików pani Pomfrey.
 Przyjaciele zostali przy mnie do wieczora, tylko dzięki moim usilnym błaganiom, by pielęgniarka im pozwoliła. Wciąż nie była przekonana, jednak widząc, że naprawdę cieszę się z ich towarzystwa, a przede wszystkim, że nie wykazuję żadnych oznak szaleństwa, ustąpiła.
Na początku pytali o całe zajście, lecz nie naciskali, gdy odmówiłam odpowiedzi. Obiecałam, że zrobię to, ale jak na razie wszystko było zbyt świeże. Nie pokazałam im ran, wszystko zakrywając dokładnie piżamą. Zapewniłam, że jest już w porządku. Nie płakałam.
Czułam dumę.
Wiedziałam, że i tak miałam w nich oparcie, niezależenie od tego, czy okazałabym siłę, czy nie. Ginny przyniosła mi parę drobiazgów, a chłopcy zobowiązali się robić skrupulatne notatki, nawet na historii magii. Opowiadali o wszystkim, co działo się w szkole. Słuchałam z najwyższym skupieniem, choć ruda czesząca łagodnie moje włosy, których nie ruszałam, odkąd znalazłam się w skrzydle, i co jakiś czas ciągnąca za kosmyki średnio mi to ułatwiała.
– Nauczyciele chodzą w czerni – powiedział Ron siedzący na łóżku naprzeciw, tam, gdzie poprzedniego dnia McGonagall. Obok niego klapnął Harry. – Krukoni zdjęli odznaki i krawaty, a sporo innych już się do nich przyłączyło. Trochę przerażająco to wygląda.
– Snape zachowuje się jak gdyby nigdy nic – burknął okularnik. – Wredny, złośliwy, obrzydliwy… Dzisiaj odjął nam dwadzieścia punktów.
– Widziałam matkę Notta – odezwała się Ginny zza moich pleców. Uniosłam brwi. – Są do siebie podobni. Wysocy, chudzi… W ich postawie i gestach jest coś, hm, takiego samego, nie umiem określić. Oboje bruneci. Och, przepraszam!
Skrzywiłam się, kiedy dziewczyna szarpnęła moje włosy.
– Nic się nie stało. Teodor wrócił na lekcje? Pani Pomfrey wspominała, że…
Ron odwrócił z prychnięciem wzrok, ale Harry był bardziej skory do odpowiedzi.
– Nie, dzisiaj w ogóle go nie widziałem – stwierdził, marszcząc lekko brwi. – To swoją drogą trochę dziwne. Nie powinien siedzieć tutaj z tobą? W sensie w skrzydle szpitalnym?
Przygryzłam wargę.
– Czuł się lepiej niż ja – odparłam wymijająco. Cisnęło mi się na usta zdanie: „On nie oberwał tak mocno”, ale zbeształam się w myślach. Byłam egoistką. Jego potraktowano klątwą Cruciatus. Jemu połamano nogi. U niego wystąpiło ryzyko utracenia pełnej sprawności. Zostaliśmy potraktowani tak samo brutalnie. – A przynajmniej na tyle dobrze, by wyjść. Właśnie. – Coś sobie przypomniałam. – Podobno byli tutaj ludzie z Ministerstwa Magii. Rozmawiali z kimś?
Obaj pokręcili przecząco głowami.
– Widzieliśmy paru ważniaków przed śniadaniem – odpowiedział Ron. – Rozejrzeli się trochę, a potem chyba poszli do Dumbledore’a.
– No i rozmawiali z Teodorem – dodałam. – Pewnie już wszczęli śledztwo.
– Merlinie – wyrwało się nagle Ginny. Ze zdziwieniem zauważyłam, że już przestała czesać moje włosy. – A jeśli zamkną szkołę?
– Co? – zdumiał się Harry. Ron najwidoczniej podzielał jego uczucia, bo zamrugał szybko.
Zaschło mi w ustach. Popatrzyłam na rudą. Wyglądała na zaniepokojoną.
– Nie pamiętacie, jak było podczas ataków Bazyliszka? – spytała. – Rada nadzorcza zawiesiła wtedy Dumbledore’a i prawie zamknęli szkołę. Co mamy tym razem? Najpierw Katie, która wylądowała w Mungu, a teraz… to.
Z trudem przełknęłam ślinę.
– Ministerstwo dowie się, że po Hogwarcie bezkarnie hasają śmierciożercy – wymamrotałam. Znów kręciło mi się w głowie. – I że Dumbledore nad tym nie zapanował. Och, Boże…
Zakryłam sobie usta dłonią.
Nagle poczułam okropny lęk, że te słowa mogą się spełnić.
– Nie no, nie popadajmy od razu w paranoję… ­– Ron starał się jakoś to załagodzić, ale mój ostry wzrok od razu go uciszył.
Zapadło milczenie. Żadne z nas nie odzywało się na ten temat i najwyraźniej nie miało również pomysłu, jak dalej pokierować rozmowę. W końcu ja się odezwałam.
– Harry, co z horkruksami?
Ponura mina mówiła wszystko.
– Mam pewne plany, muszę je tylko wcielić w życie.
– Jasne.
– Za to Malfoy…
Powtrzymałam wywrócenie oczyma.
Przez parę minut roztrząsaliśmy sprawę Dracona, aż wreszcie padło zdanie, które ścięłoby mnie z nóg, gdybym już nie siedziała.
– Snape pomaga mu tak samo jak pomagał Ivy, zanim was zaatakowała.
Tego im nie powiedziałam, bo po prostu nie pytali. Jakoś zignorowałam fakt, że właściwie nic ich nie ciekawiło, tak jak powinno, ale teraz dopiero wszystko do mnie dotarło. Od kogoś się dowiedzieli. Albo najzwyczajniej w świecie domyślili, za idiotów nigdy ich nie uważałam, a złączenie faktów nie należało do skomplikowanych czynności. Z jednej strony byłam zdziwiona i trochę zdenerwowana, ponieważ niczego ze mną nie ustalono, jednak z drugiej – ominęłam pewną część wyjaśnień. Teraz tylko zastanawiałam się, co dokładnie wiedzieli?
Przypatrywałam się uważnie Harry’emu.
– Co McGonagall wam powiedziała?
DLACZEGO McGonagall wam powiedziała? – ale to pytanie zatrzymałam dla siebie.
Ron zrobił się nagle wyjątkowo poważny, zupełnie jak nie on.
– Że znaleźli was w lochu, poturbowanych i prawie bez życia, że za wszystkim stoi Gray, że…
Umilkł nagle. Zmarszczyłam brwi. Chyba Harry nie myślał, że nie zauważę tego kopnięcia.
– Że co? – spytałam z naciskiem.
Spojrzeli po sobie, łącznie z Ginny. Dziewczyna uniosła ręce w obronnym geście.
– Z wami rozmawiała, nie ze mną – rzekła cicho.
Popatrzyłam ponownie na chłopaków.
– Więc?
Harry westchnął. Już zbierał się, by mi odpowiedzieć, kiedy ze swojego gabinetu wyszła pani Pomfrey, cała zirytowana i z płonącymi oczyma.
– Wystarczy, dość tych odwiedzin – fuknęła na nas. – Siedzicie tutaj już którąś godzinę.
Spojrzałam na okno. Rzeczywiście, noc nadeszła wyjątkowo niespodziewanie.
Kobieta skakała wokół nas, dopóki moi przyjaciele nie wstali ze swoich miejsc i nie poprawili pogniecionej pościeli.
– Idźcie, jutro też jest dzień – czarownica machnęła ręką w stronę drzwi.
Uniosłam brwi.
– Proszę pani, ale ja jutro wychodzę – powiedziałam ze zdecydowaniem.
­– Nie, nie, nie, nie ma mowy – odparła sucho. – Musisz zostać tutaj jeszcze trochę. Co najmniej jeden dzień.
Potrząsnęłam w niedowierzaniu głową.
– Duszę się tutaj, rozumie pani? Nie wytrzymam dłużej w tym miejscu.
Jej mina była zacięta.
– Nie obchodzi mnie to. – Zwróciła się do Gryfonów. – A wam mówię dobranoc.
Pożegnali się krótko i ruszyli w stronę drzwi. Zerwałam się z łóżka.
– Co wam jeszcze powiedziała? – zawołałam za nimi.
Zatrzymali się, po czym odwrócili. Harry obrzucił mnie badawczym spojrzeniem.
– Kazała nam mieć na ciebie oko.
Zamrugałam szybko, nie rozumiejąc.
– Bo?
Podrapał się po głowie, jakby i on do końca nie był pewny swych słów.
– Bo wygląda na to, że nadal nie jesteś bezpieczna, Hermiono.

***

Kłóciliśmy się o czytanie książek i o to, dlaczego on wciąż nie sięgnął po Tragedię Romea i Julii. Rozpaczałam, że przecież musi w końcu to zrobić. Hańba, hańba – mieć w domu klasykę i ani razu na nią nie spojrzeć.
– Musisz ją przeczytać. Koniecznie. Obiecaj mi, że to zrobisz!
Jego twarz powoli się rozmazywała, ale uśmiech wciąż na niej widniał. Kolory buchały z oczu, włosy tworzyły aureolę.
– Dobra, obiecuję.
Rzuciłam mu się na szyję. Musnął dłonią moją twarz. Odskoczyłam od niego. Jego dotyk parzył. Patrzyłam, jak nagle otacza go krew, całe morze, oczy wychodzą z orbit, usta stają się sine. Bełkot wydostał się spomiędzy rozchylonych warg, a zaraz potem szkarłatna ciecz. Nagle scena rozmyła się. Patrzyłam na niego z dołu. Stał na szczycie niesamowicie wysokich schodów. Chwiał się niczym kłos zboża na silnym wietrze.
– Obiecałeś! – ryknęłam do niego z płaczem. – Obiecałeś, że ją przeczytasz!
Słońce zachodziło, noc mieszała się z dniem, złota tarcza w oddali znów wschodziła, a on spadł w dół. Wrzasnęłam, ktoś chwycił mnie w pasie i zasłonił oczy.
– Nie zdążył – usłyszałam przy uchu chrapliwy głos Teodora. – Zabiliśmy go. Ty i ja.
Żebra paliły. Trzask łamanej różdżki.
Krzyk wyrwał się ze mnie niczym zniewolony ptak z klatki.
Obudziłam się, wciąż krzycząc. Nade mną przemknął cień, jakby ludzki, ale nie do końca – senna mara. Po kilku chwilach ktoś rzeczywiście stanął obok. Pani Pomfrey chwyciła moje ramiona, bym przestała się rzucać.
Rany na rękach otworzyły się, gdy zdarłam z nich strupy. Czarownica łagodnie mnie przytuliła. Coś chyba mówiła, uspokajała. Krzyk przerodził się w szloch, szloch w histeryczny szept.
Rozkołatane serce jeszcze długo nie pozwalało mi zasnąć, a przyspieszony oddech wcale nie zwalniał. Zabandażowano moje ręce, za co właściwie byłam wdzięczna, bo już nie musiałam ich oglądać. Łzy spływały po skórze przez wiele minut, aż wreszcie samoistnie przestały. Po czasie całe ciało ogarnęło otępienie, nieziemski wręcz spokój. Pozwoliłam wlać sobie do gardła Eliksir Słodkiego Snu, a potem poprawić poduszkę.
Kiedy ostatni raz zamrugałam, niebo traciło swą czerń.

***

Wcześniej…

Severus patrzył beznamiętnie na migoczące w ciemnym pomieszczeniu płomyki świec. Za oknem jaśniało. Było naprawdę późno… albo nadzwyczaj wcześnie, zależy, jak na to spojrzeć.
Przed paroma minutami wszyscy opuścili gabinet dyrektora Hogwartu. Wciąż umazana krwią McGonagall po wielu krzykach i żądaniach wszelkich wyjaśnień poszła znów sprawdzić, co z pacjentami w skrzydle szpitalnym, Flitwick wraz ze Sprout, Vector oraz innymi nauczycielami po kilkukrotnym przetrząśnięciu zamku udali się do swych komnat, a Dumbledore zdążył już powiadomić odpowiednie instytucje, takie jak Ministerstwo Magii czy szpital świętego Munga.
Tylko Severus pozostał. Ranek nieubłaganie się zbliżał, przeżył ciężką, pełną fałszywych oskarżeń i wrzasków noc, ale wcale nie chciało mu się spać. Gorycz porażki oczyszczała jego umysł.
– Miałeś ją pilnować – głos Albusa rozdarł na pół zasłonę ciszy opuszczoną między nich.
Snape odwrócił się do niego powoli, zamaszystym gestem zakładając ręce na piersiach. Dumbledore siedział spokojnie przy biurku, ale jego jasne oczy były pełne zawodu. I gniewu.
Młodszy mężczyzna prychnął.
– Skąd miałem wiedzieć, że Gray okaże się być równie szalona, co Bellatrix? – jego głos przesycała zimna wściekłość. – Na początku w miarę mnie słuchała, ale po manewrze z Lactiris całkowicie przestałem nad nią panować.
Wzrok starca zdawał się przeszywać na wskroś. Severus czuł się tak, jakby stopniowo odkrywano wszelkie jego sekrety, niedoskonałości, słabości.
– Wiedziałeś wszystko – rzekł Dumbledore, lecz spokój w jego głosie był jedynie pozorny. Tak naprawdę czaiło się w nim potężne rozczarowanie. – Na kogo poluje, jakie ma sztuczki, że będzie próbowała wszystkiego, byle wypełnić zadanie Voldemorta.
Severus nie mógł zapanować nad wzdrygnięciem na dźwięk tego nazwiska.
– Lactiris było rozpaczliwym wołaniem o pomoc, bo sobie nie radziła. Obaj spodziewaliśmy się, że wreszcie może do czegoś takiego dość, tak czy nie, Severusie?
Czarodziej zmrużył oczy.
– Pytasz mnie, czy wiedziałem, że chce zabić Granger i Notta? Nie, nie wiedziałem, bo straciłem nad nią kontrolę. To nie było wołanie o pomoc, a raczej przejaw czystego szaleństwa. Czarny Pan już ją skreślił i tylko czekałem, aż wyda rozkaz usunięcia jej.
– A młody Malfoy? Oboje dostali zadania.
– Subtelna różnica jest taka, że ona sama poszła na śmierć. Czarny Pan użył jej jako ewentualnej, choć najprawdopodobniej mało skutecznej możliwości zdobycia informacji na temat Zakonu. Nie wierzył w powodzenie Gray.
– W Dracona wierzy.
– Bo Draco jest w pułapce! – Severus zaczął chodzić w tę i z powrotem przed biurkiem Dumbledore’a, coraz bardziej wściekły. Tak, niezaprzeczalnie zaraz miał trafić go szlag. – Nie został śmierciożercą z wyboru. Gray go posiadała, ale nie skorzystała. Mrocznego Znaku też nie dostała.
Albus zetknął końce swoich palców, tworząc z nich piramidkę. Poczerniała, martwa dłoń niesamowicie przyciągała wzrok. Przez dłuższą chwilę milczał.
– Dracon spodziewał się tego? – spytał w końcu. – Ponoć kontaktowali się ze sobą. Wiedzieli o własnych misjach.
Severus zaśmiał się kpiąco.
– Oczywiście, spakował jej koszyk na drogę i machał chusteczką na pożegnanie.
Dumbledore westchnął, po czym przymknął oczy. Potarł zdrową ręką czoło.
– Czeka nas wiele pracy. Nie jest dobrze, Severusie, nie jest dobrze…
Mężczyzna zatrzymał się, prychając.
– Zdziwiłbym się, gdyby było. Mamy dwóch rannych, którzy nie wiemy, czy wyjdą ze swojego obecnego stanu, i w dodatku z trwałymi śladami na psychice. Mamy jednego martwego, bo idiota znalazł się w złym miejscu o złej porze.
– Severus – rzucił ostrzegawczo Dumbledore. Został całkowicie zignorowany.
Gniew zdawał się buchać ze Snape’a.
– Mamy zamkniętą na cztery spusty twierdzę, mamy padających z nóg czarodziejów, zestresowanego karła, oskarżającą mnie o całe zło świata czarownicę i uczniów, którym jakoś będziesz musiał przekazać złe wiadomości. Och, racja, jeszcze rodziców, zapewne już przywdziewających czerń. Radę nadzorczą. Ministerstwo Magii. A wiesz, czego nie mamy? Samej sprawczyni całego tego bagna, głupiej, nieodpowiedzialnej i chorej psychicznie Gray, która zapewne jest już daleko stąd, bo zdążyła uciec.
Dumbledore pokręcił przecząco głową. W okularach-połówkach dobił się płomień świec. Minę miał na tyle poważną, że po raz pierwszy od dawna Severus ujrzał w starcu siedzącym przed nim echo potężnego czarodzieja, twórcy największego ruchu oporu przeciw Voldemortowi.
– Tak się składa – mruknął cicho Albus – że sprawczyni znajduje się całkiem blisko nas.
Severus uniósł brew.
– Co? – warknął.
Czarodziej spojrzał na niego znad szkieł.
– Ivy wciąż jest w Hogwarcie.
_______________
Rozdział pisało mi się nadzwyczaj łatwo i ogólnie jestem z niego zadowolona – zachowania Hermiony same wypływały spod moich palców. W tym rozdziale absolutnie żyje ona własnym życiem, więc w razie czego – wszystko jest jej winą.
Właściwie to nie wiem, co mam Wam jeszcze powiedzieć. Na czas wakacji chyba zrezygnuję z zapowiedzi, ale za to nowe odcinki będą pojawiały się nadzwyczaj regularnie i nadzwyczaj szybko, bo dokładnie co tydzień, w każdą niedzielę. Nie wiem, jak to będzie w sierpniu, ponieważ zacznie mi się kurs francuskiego, a to już nie przelewki, so… No, na razie przyjmijmy, że co niedzielę.
Trzymajcie się, czarodzieje.

Empatia


24 komentarze:

  1. directionerka11221 lipca 2013 11:19

    To jest genialne chwile po przeczytaniu całego rozdziału siedziałam i gapiłam się w ekran . Ivy nadal jest w Hogwarcie ? Pewnie siedzi w Pokoju życzeń . Niech tam zdycha . Przyjemnych wakacji i weny .

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział, jak zwykle, świetny. Masz ogromny talent.
    Ehh, miałam nadzieję, że po tym wszystkim co przeszli, będzie jakaś smutno-urocza scena z Hermioną i Teodorem, lecz niestety. Nawet się nie spotkali.
    No ale co się odwlecze, to nie uciecze (ale tak bardzo już chcę ten pocałunek ahuiqwhqpw).
    Smutne, że Rogera już nie ma. Że nie będzie tych mega uroczych kłótni Teodora i Rogera o Hermionę ;_;
    A Ivy niech się smaży w piekle, o.

    No nic, pozostaje mi tylko czekać na nowy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Myślę, że Teodor pamięta, że Hermiona chwilę po śmierci Rogera obwiniła go za to. Boi się spojrzeć jej w oczy. Tak to wszystko pięknie opisałaś, że genialnie wczułam się w jej emocje i też byłam zła na Gryfonów, którzy nie chcieli wyjść. Potem żal za Rogerem. W odróżnieniu od Teodora był półkrwi, więc Hermiona mogła rozmawiać z nim o mugolskim świecie. Też się zastanawiałam, jak Ivy mogła uciec z Hogwartu, skoro Snape jej nie pomógł, a tu słusznie się okazało, że wcale nie uciekła... Może rzeczywiście siedzi w Pokoju życzeń, jak sądzi moja poprzedniczka. Jestem ciekawa, co się z nią stanie. Mam nadzieję, że w następnym rozdziale zamieścisz jakąś szczerą rozmowę między Teosiem i Hermioną. Pozdrawiam i życzę dużo weny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Genialne. Wszystko tak idealnie opisałaś, że czułam to samo co Hermiona. Na początku nie mogłam zrozumieć dwóch pierwszych akapitów, ale później wytłumaczenie przyszło. :))
    ' – Puśćcie mnie, puśćcie – szlochałam, kiedy krępowali mi ręce pasami. Spojrzałam z rozpaczą na przyjaciół. Harry ciężko dyszał, Weasleyowie stali sparaliżowani. – Nie chcę… zostawcie… Teodorze! ROGER! ' - mój ulubiony fragment. <3
    Kocham cię, Empatio za tę historię. I czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział . :) Tylko szkoda ze nie było Teodora . :( No ale czekam na następny. Mam nadzieje ze Hermiona spotka się z Nim i dowie się na co jest chory ... Weny . :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie mogę się wręcz doczekać rozmowy Teodora z Hermioną. Mam madzieję, że się znowu nie posprzeczają, ale też nie chcę jakiejś mega przeslodzonej sceny. Ale zapewne się nie rozczaruję, bo ty zawsze to tak genialnie opisujesz, że aż słów brak. Bardzo mnie również ciekawi to, co się przytrafiło Teodorowi w dzieciństwie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Naćpana_Szczęściem ♥♥♥21 lipca 2013 14:13

    Na wstępie przepraszam za nieskomentowanie poprzedniego rozdziału, ale byłam na wakacjach i nie miałam czasu.:) Jednak ten postanowiłam skomentować, jak najszybciej.
    Jesteś wielka! Cudownie opisałaś przeżycia Hermiony. Brawa ci się należą.:)
    Strasznie mi smutno z powodu śmierci Rogera. Mimo, że często mnie denerwował, bo starał się oddalić Hermionę od Teodora, to wiem, że będzie mi go bardzo brakować. Głupia Ivy! Zabiła najlepszego przyjaciela. Ja wiem, że celowała w Hermionę, ale mogła też wpaść na to, że Roger stanie w jej obronie.
    Żal mi Hermiony. Nie dość, że tyle przeszła, to jeszcze do końca życia będzie mieć blizny, które będą jej przypominać o tym wszystkim, co stało się w lochach. No i jeszcze śmierć Rogera ją przytłoczyła. To straszne, że musiała przez to wszystko przejść. Na szczęście ma przyjaciół, którzy zawsze będą przy niej, choćby nie wiem co się stało.:)
    Ta scena, gdy wyrzuciła ich ze szpitala, a potem chciała uciec, przyprawiła mnie o dreszcze. Zupełnie, jakby była opętana. Naprawdę świetnie to opisałaś.
    Co się dzieje z Teodorem? Czemu nie odwiedził Miony? Coś mi tu śmierdzi. A może matka zabrała go do domu? Sama już nie wiem, co myśleć. Strasznie podsyciłaś moją ciekawość. Chyba nie wytrzymam do następnego tygodnia, no! To opowiadanie uzależnia.:*
    I jeszcze ta rozmowa Dumbledore'a ze Snape' em. Chciałabym, żeby już złapali Ivy i porządnie pokarali ją za to, co zrobiła. Należy się jej. Zachowała się okropnie. Co ja gadam? Okropnie? Nie ma dobrego określenia na to, co zrobiła!:(
    Jeju, rozdział był niesamowity. W trakcie jego czytania parę razy chciało mi się płakać. Cudowne!<3 Oby tak dalej. Masz wielki talent do pisania. Podziwiam cię za to!
    Pozdrawiam ciepło i życzę dużo weny!:*

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja myślę że Ivy jest tam gdzie były akcje z Umarlymi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko skąd zna to miejsce? Swoją drogą, to niezła hipoteza.

      Usuń
  9. Już pisałam, że jesteś genialna, ale napiszę to jeszcze raz.
    JESTEŚ GENIALNA!
    Mam wrażenie, jakbym tam była i czuję to, co czują bohaterowie. Brak mi słów po prostu.
    Szkoda, że Roger nie żyje, naprawdę go lubiłam. A Ivy niech spada na drzewo! Zawsze wiedziałam, że będą z nią probllemy.
    Aaa, i wyślij mi swoje zdjęcie, żebym mogła zrobić ołtarzyk ;)
    pozdrawiam, emersonn :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Dobra. Ja wiedziałam, ze z Ivy jest coś nie tak, no ale ludzie! Ona powinna siedzieć w wariatkowie ze strażą 24/h! I jeszcze Rogera zabiła! No tak, jego też nie lubiłam (szczegół) ale żeby tak własnego przyjaciela? Poprzedni rozdział wzbudził we mnie niesamowite emocje. Po prostu czytałam z zapartym tchem, a każdy nowy opis zaskakiwał mnie jeszcze bardziej. Strasznie żal było mi Teodora, bo złamanie dwóch nóg musi się okropne. Co prawda, nie wiem jakie to uczucie, bo nigdy nie miałam niczego złamanego, ale potrafię (chyba) to sobie wyobrazić. I, ojej, Hermiony też mi było żal. Chyba na nowo ją polubię ;>
    Co do rozdziału tego powyżej, wow. Wielkie brawa również. Co prawda, przy opisie ran robiło mi się strasznie niedobrze, ale przebrnęłam i... Ugh. To musiało być okropne, gdy w amoku sami sobie robili krzywdę. W gruncie rzeczy mogłaś opisać tą scenę, jak to widziała osoba trzecia, b jestem naprawdę ciekawa, jak to konkretnie wyglądało.
    I Snape znów okazał się tym dobrym... Ech, mam mieszane uczucia co do niego. Niby w książce okazał się tym dobrym. I jak to ta wariatka nadal jest w szkole?! Czyli Hermiona powinna być pilnowana cały czas! Kurcze, potrafisz rozkręcić akcję tak, że serce bije jak szalone i przerwać w najmniej odpowiednim momencie xD
    Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na następny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Mapa Huncwotów. Niech ktoś jej użyje i odszuka tę małą ździrę. Skoro Ivy jest w Hogwarcie to oznacza, że będzie próbowała ponownie zabić Hermionę. A Teodor boi się jej spojrzeć twarz, za to że wybrał jej życie a nie Rogera. No i tyle. Czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  12. Dobrze więc na początek 2 małe błędy, jeden nie z twojej winy. Pierwszy- podkład muzyczny nie działa< ten ten na samym poczatku>. Drugi- błąd w zdaniu -"Kilka łóżek dalej leżał Teodora, również otulony kołdrą." miał być chyba Teodor nie? ;d No to są małe błędziki, mniejsza.

    Jestem bardzo zaskoczona tym rozdziałem. Co chwile podkład muzyczny, który idelanie komponuje się z danym momentem w rozdziale, uczucia, uczucia, uczucia - na pewno nie brak ich tutaj. Ja sama nie wiem, czy Hermiona tak na prawdę da sobie radę. Została sama ze złymi wspomnieniami,Roger nie żyje, a ona sama obwinia się o jego śmierć. Sam fakt, że jest zdolna umrzeć przeraża mnie, zachowuje się jak waritka. No ale cóż, trudno się dziwić w sumie, po tym co przeszła. Mam nadzieję, że z czasem sytuacja będzie się polepszać. Teodor- w ogóle o co chodzi? Czemu on do niej nie przyszedł? Nie pogadał? Nie wysparł jej ? ... Rozumiem wszystko no ale.. tak bez słowa, nic? Głupek. Ivy - jeśli mam pisać bez wulgaryzmów to jedynie zadam pytanie. Co ona niby robi w Hogwarcie, hę? To już jest w ogóle chore. Ukrywa się tam ? Czy może jej pozwolili zostać, bo przecież nic się nie stało..

    Płakałam trochę, bo to smutne, że < ja wiem to jest blog, fikcja ale mimo wszystko > w realu jeden wypadek może zmienić całe życie i zostawić blizny, które będzie się pamiętało do końca swoich dni. To wręcz okropne i strasznie współczuję bohaterom. Mam nadzieję, że w przyszłym rozdziale chociaż znajdą Ivy, albo Teodor się odezwie, Hermiona wyjdzie ze szpitala? Cokolwiek byleby pozytwnie.

    Kocham, kocham, kocham i nadal zwchywcam się twoim talentem pisarskim. Do jutra ;*

    OdpowiedzUsuń
  13. Rozdział jest świetny, tak jak zwykle ^^ Błędów żadnych ci nie wskażę bo beta jest ze mnie żadna, przyznam się bez bicia...
    Smutne to jest i zarazem szokujące.. w pewnym sensie. Ivy jest nadal w Hogwarcie i Severus... Uwielbiam postać Seva (kocham czytać ff o nim i Hermionie ^^') i cieszy mnie, że nie zrobiłaś z niego jakiegoś potwora bez uczuć i wgl, serio, cieszy mnie to niezmiernie. Ciekawi mnie natomiast zachowanie Teodora.. no bo dlaczego on się.. tak jakby.. ukrywa przed Granger? Why? Dziwi mnie to, ale może robi to dlatego by... dać jej czas na przemyślenie wszystkiego.. albo kombinuje coś w sprawie Ivy lub nieumarłych...? Tyle pytać i tak mało odpowiedzi, lecz liczę na to, że wszystko wyjaśni się w następnym rozdziale ^^
    Czekam niecierpliwie na następny.
    Dużo weny! ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Hej Empatio. Świetnie piszesz. Jak dotąd byłam "cichym obserwatorem", ale nie mogę wyjść z podziwu - większość blogów w końcu zaczyna się powtarzać, nuda jak cholera; albo bohaterzy od razu padają sobie w ramiona i to jest beznadziejne, albo cały wątek blogu jest do przewidzenia, co też jest nie do zniesienia. Natomiast Ty zawsze potrafisz zaskoczyć, zrobić taki zwrot akcji, którego nikt się nie spodziewał, no i mimo, że za niedługo będzie 34 rozdział, to końca nie widać - i bardzo dobrze, bo nie mam pojęcia, co wtedy będę czytać na necie... Bo wątpię, żebym trafił na równie interesujący blog i równie twórczą Autorkę :)
    Serdecznie pozdrawiam - Ola :)

    P.S. Muszę przyznać, ze dopiero po przeczytaniu kilkunastu odcinków spojrzałam na Twój opis "O sobie" i byłam mega zaskoczona - mimo młodego wieku, potrafisz trzeźwo wszystko opisać bez żadnych, tak typowych u wielu dzisiejszych nastolatek "słitaśnych" wstawek :) Duży + za to!

    OdpowiedzUsuń
  15. łochcho... trafiłaś na http://blogowy-sznaucerek.blogspot.com/2013/07/mondrosci-rzyciowe-ogien-i-komunikacja.html#comment-form sprzedałaś niezłą mondrość rzyciową.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No kurczę widziałam :DD Ale wiecie, takie wytknięcia się przydają, koniec końców ^^'

      Usuń
  16. Empatio, kochanie, na twoim miejscu trochę obniżyłabym menu i zablokowałabym je. Taka drobna propozycja (:
    A rozdział przeczytałam, czekam na następny i raczej skomentuję. Znowu jestem cichym czytelnikiem ._.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówisz? Tzn., hm, nie wiem, jak to u Ciebie wygląda. U mnie wygląda całkiem w porządku i gdybym je obniżyła, byłoby kijowo .__. Nad zablokowaniem się zastanawiałam, ale boję się, że u tych, co mają mniejszą rozdzielczość, wejdzie na napis i będzie omghfjdhfksjh. Meh.
      Ależ spokojnie, ja do niczego nie zmuszam <3 Fajnie, że się odezwałaś :)

      Usuń
    2. Ja mam rozdzielczość 1366x768, także wydaje mi się, że jestem przedstawicielką 'większości' (że to tak nazwę). Po za tym tło pod menu zrobiłabym nieco jaśniejsze, bo tak trochę wali po oczach.
      W sumie to zobacz, ustaw to, ale zapisz poprzedni kod gdzieś, żebyś mogła do tego wrócić (: Mam jednak wrażenie, że gdybyś zablokowała i obniżyła menu pod ten duży napis, to to ładnie by wyglądało (:

      Usuń
  17. Tak, zdecydowanie jestem samobójczynią, Empatio.

    OdpowiedzUsuń
  18. Tez mi sie wydawalo ze Ivy jest w Hogwarcie aby dopełnić swoje zadanie i zabić Hermione. mam nadzieje że dumbedore jej to uniemożliwi. Ivy naprawde jest chora psychicznie. mam nadzieje że ty teodor i hermiona pójdę do katharsis i sprobuja tego ovzyszczenia bo jak narazie nie jest z nimi dobrze. nie wiem co jeszcze napisać
    pozdrawiamGinny

    OdpowiedzUsuń
  19. Zjadłam właśnie jabłuszko. Został mi batonik musli. Wodę już wypiłam. Boże, za 30 minut uslyszę budzik, a ja nadal nie śpię. Co ty ze mną robisz, Empatio?
    E.

    OdpowiedzUsuń
  20. czm uśmierciłaś Rogera? lubiłam go...

    OdpowiedzUsuń

Za spam gryzę.

Obserwatorzy

Informacje

Belka: Empatia
Treść: Empatia
Szablon: Empatia; kredyty: emmawatsonfan.net, scatterflee.deviantart.com, breatherain.blogspot.com
Favikonka: by-elfaba.blogspot.com
Słowa na szablonie: Red - 'Lost'
Zabrania się kopiowania czegokolwiek. Inaczej poucinam rączki.