28 lipca 2013

Rozdział 34. Bunt

Zabiłam go, do…
– Nie klnij, nie zniżaj się do poziomu szlam.
– Czy ty tego nie rozumiesz?! MÓJ NAJLEPSZY PRZYJACIEL NIE ŻYJE! Kochałam go, do cholery!
– Tak, powtarzasz to od paru dni.
– Jesteś okrutny.
– Może usłyszę od ciebie wreszcie coś nowego, na przykład dlaczego jesteś tak bezmyślna i…
– Skończ. Zasłużyli na to, oboje.
– Jesteś nienormalna.
– Zasłużyli na to.
– Czarny Pan nie będzie zadowolony.
– Czyżby? Zamkną Hogwart.
– Na twoim miejscu nie pokładałbym zbytnich nadziei w otrzymanie nagrody. Zostaniesz ukarana, oczywiście o ile najpierw cię nie złapią i nie wsadzą do Azkabanu.
– Przestań. Nie mają pojęcia, że tu jestem, przecież już parę razy przetrząsnęli zamek… Co ze Snape’em?
– Nic. Musiał mieć porządne argumenty, jakoś się wszystkiego wyparł, skoro na lekcjach uczy jak gdyby nigdy nic.
– Sukinsyn. Nie pomógł mi.
– To Snape.
– A ty? Dlaczego to robisz? Pomagasz?
– Powody zatrzymam dla siebie. Zresztą, pół-przytomna i całkowicie rozbita stąd nie wyjdziesz, kiedy o północy otworzą zamek. Zajmujesz Pokój Życzeń, a ja mam w nim coś do zrobienia.

***

Obudziłam się przed południem. Właściwie to pani Pomfrey mnie obudziła, podając śniadanie i nową porcję eliksirów. Podciągnęłam się do pozycji siedzącej, po czym ziewnęłam krótko. Żebra z każdym kolejnym dniem coraz mniej dokuczały. Szybko zabrałam się za posiłek – kilka kanapek oraz kubek herbaty – a pielęgniarka zaczęła krzątać się wokół mnie. Wygładziła kołdrę, odniosła puste kubki po miksturach, przygotowała świeże bandaże. Kiedy jednak chciała wytrzepać moje poduszki, gwałtownie ją zatrzymałam, prawie krztusząc się herbatą.
– Nie, nie! – wychrypiałam. Oczy zaszły mi łzami. – Są w porządku.
Obrzuciła mnie podejrzliwym spojrzeniem. Z trudem je wytrzymałam.
– Naprawdę.
Odchrząknęła, po czym zabrała mi pusty talerz i położyła go na stoliku.
– Nie zapomnij o eliksirach – rzuciła krótko. – Zaraz zmienię ci opatrunki.
Taak, wręcz paliłam się, by zobaczyć to, co sobą skrywały.
Swój koszmar pamiętałam jak przez mgłę, jedynie jego urywki, ale dowodem nieprzespanej nocy były właśnie zdarte strupy oraz piekące od wrzasku gardło. Gorzkie specyfiki od czarownicy wcale go nie ukoiły. Bolała mnie głowa i czułam się okropnie osłabiona, nawet mimo cudownego eliksiru nasennego.
Śnieg znów sypał, gdy pani Pomfrey powoli odwijała moje bandaże, ukazując rozoraną na nowo skórę. Właściwie nie do końca rozoraną – magicznie, w dodatku w przyspieszonym tempie, znów się goiła. Rany już nie krwawiły, a tam, gdzie strupów nie sięgnęły paznokcie, stopniowo pojawiały się różowe blizny. Postanowiłyśmy zostawić wszystko bez osłony, tak jak resztę mojego ciała, na której również dostrzegałam zaczątki blizn.
Kobieta zbierała zużyte bandaże, a ja obserwowałam jej poczynania. W końcu wzięłam nieco głębszy wdech.
– Pani Pomfrey, czy będę mogła jutro wyjść? – spytałam z nadzieją.
Wrzuciła białe opatrunki do metalowej miski i popatrzyła na mnie z zastanowieniem.
– Tak, sądzę, że tak – odparła spokojnie, a ja rozszerzyłam oczy ze zdziwienia.
Pokój wspólny, własne łóżko, transmutacja, zaklęcia, eliksiry, przyjaciele, znajome twarze… Teodor.
– Naprawdę? Och, to wspaniale! – ucieszyłam się. Po raz pierwszy od dawna moje usta rozciągnęły się w uśmiechu. Dziwne uczucie. – Czyli śniadanie zjem już w Wielkiej Sali, tak? A potem wrócę do Wieży Gryffindoru?
Przeczące pokręcenie głową potrafiło w trybie natychmiastowym stłumić wszelki entuzjazm.
– Rano przybędą tutaj pracownicy ministerstwa – oznajmiła kobieta. – Chcą z tobą porozmawiać.
Jej słowa w jednej sekundzie mnie zmroziły. Zmarszczyłam brwi.
– Zaraz, niby po co? – zdziwiłam się. – Myślałam, że już rozmawiali z Teodorem.
Jedną ręką trzymała miskę, a drugą oparła na biodrze.
– Ty też byłaś w tym lochu. Chcą poznać obie wersje wydarzeń.
Nagle zakręciło mi się w głowie.
Opowiadanie o wszystkim, co się tam wydarzyło, w dodatku zupełnie obcym osobom, nie należało do rzeczy, na które miałam w tamtej chwili ochotę.
– Będą rozmawiali z kimś jeszcze? – wymamrotałam niewyraźnie.
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Zależy, czego się dowiedzą.
Powoli wypuściłam powietrze z płuc. Choć słowa czarownicy zabrzmiały groźnie, ja nie czułam strachu. Raczej nerwowość, bo wspominanie wciąż na nowo i na nowo tamtego wieczora nie zaliczałam do przyjemnych doświadczeń. Popatrzyłam na kobietę z delikatnym zarysem uśmiechu na ustach.
– Dziękuję, że mi pani o tym powiedziała – powiedziałam cicho. – Źle bym się czuła, gdyby jutro nagle napadli mnie ludzie z ministerstwa, wymagając wyjaśnień.
Kiwnęła jedynie głową, po czym odeszła. Długa, lekko rozkloszowana, jasna spódnica falowała za nią. Przez parę minut siedziałam w milczeniu, zastanawiając się, jak wszystko ma wyglądać. Ani trochę się tym nie martwiłam. Chcieli wiedzieć, co się stało, dlaczego i co przeżyłam. Myślałam o tym, co powiedział im Teodor, ale po pewnym czasie tę kwestię też od siebie odsunęłam.
Westchnęłam w duchu.
Co ma być, to będzie.
To jedno zdanie krążyło mi po głowie, dopóki nie przegoniła go inna sprawa, o której na krótko zapomniałam. Zacisnęłam usta. Powoli ułożyłam głowę z powrotem na poduszce. Śledziłam pęknięcia widniejące na suficie, zagryzając mocno wargi. Metaliczny smak krwi rozjaśniał umysł.
Co działo się z Ivy?
Opcja numer jeden? Uciekła do Voldemorta. Opcja numer dwa? Uciekła do rodziny. Opcja numer trzy? Uciekła do przyjaciół spoza szkoły. Opcja numer cztery? Uciekła daleko stąd, niekoniecznie w znane sobie strony.
Ta ostatnia możliwość była mało optymistyczna, zwłaszcza że jej efekt stanowiło nieodnalezienie dziewczyny. Nie, tę wykluczałam. Musieli ją znaleźć, to, co zrobiła, nie mogło ujść płazem.
Pierwsze wyjście prawdopodobne, aczkolwiek też dość pesymistyczne. Choć wciąż nie wyjaśniono mi, o co chodziło ze Snape’em, to wiedziałam, domyślałam się, że dawny(?) śmierciożerca na pewno miałby kontakt z Ivy, gdyby rzeczywiście znalazła schronienie u Czarnego Pana. Był jakby… łącznikiem, między nim a naszą stroną.
Podły dupek.
Opcja druga i trzecia – obie możliwe, tylko, do licha ciężkiego, czy nikt nie zwrócił się do jej rodziców? Znajomych? Czy nie zebrano jakichkolwiek informacji? Nie powiadomiono ich? Zazwyczaj od takich rzeczy się zaczyna, tak przynajmniej sądziłam.
Moje dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści.
Czemu wszystko toczyło się tak wolno?

***

Po lekcjach do skrzydła przyszła Ginny wraz z Harrym. Podejrzewałam, że tym razem Ron został z Lavender, ale nie byłam na niego zła. Musiała mi wystarczyć ta dwójka.
Siostra rudzielca miała natomiast ponurą minę, przywitała się krótko, a potem nie prowadziła zbyt ożywionej rozmowy. Podczas gdy okularnik przekazywał mi notatki z zajęć, ona siedziała cicho, wpatrzona w okno. Przyglądałam się jej badawczo. Na pewno coś musiało się stać.
– Ginny? – zagaiłam niepewnie, niegrzecznie przerywając Harry’emu.
Dopiero po chwili oderwała oczy od szyby. Spojrzała na mnie ze zdezorientowaniem.
– Mhm?
– Wyglądasz, jakbyś spotkała Umbridge – stwierdziłam z przekąsem.
– Och. – Znów przybrała posępną minę. Odwróciła wzrok. – To nic.
Wymieniliśmy z brunetem znaczące spojrzenia.
Jest taka od rana – powiedział, bezgłośnie poruszając wargami.
Zmarszczyłam brwi. Bezwiednie musnęłam palcami brzeg stosika notatek. Kiedy już miałam się jakoś odezwać, Ginny westchnęła ze zniecierpliwieniem.
– Zerwaliśmy – oznajmiła krótko.
Uniosłam wysoko brwi. Harry też wyglądał na zdumionego. Wpatrywałam się w rozgniewaną dziewczynę całkowicie zaskoczona.
– Co? – wydusiłam po chwili. – Kiedy?
Jej nogi podrygiwały nerwowo, policzki zaróżowiły się ze złości. Patrzyła ze zdenerwowaniem to na mnie, to na Harry’ego, a ja zrozumiałam, że odkąd tylko tutaj weszła, chciała się wygadać.
– Dzisiaj przed śniadaniem – wyjaśniła. Postukiwała palcami w swoje kolano. – Umówiliśmy się koło lochu i… po prostu zerwaliśmy. To znaczy – dodała z ponurym uśmiechem – on zerwał.
Potrząsnęłam głową, splątane włosy rozsypały się wokół mojej twarzy.
Wiedziałam, że tak to się skończy. Wiedziałam, że im po prostu się nie uda, nieważne, jak bardzo życzyłam przyjaciółce szczęścia. Znałam Zabiniego lepiej niż ona, tak przynajmniej czasem mi się wydawało. Znałam jego prawdziwą naturę, mroczną stronę, którą ukrywał przed Ginny.
Karmił ją fałszywą miłością, fałszywym obrazem „innego od reszty” Ślizgona.
– Podał jakiś powód? – spytałam ostrożnie.
Zaniepokoiłam się sposobem, w jaki na mnie spojrzała. Miała smutne oczy, a ja wiedziałam, że za wszelką cenę stara się to zamaskować. Gdyby nie było tam Harry’ego, na pewno otworzyłaby się, lecz z drugiej strony… Jego obecność powstrzymywała ją przed wybuchem.
Mogła udawać przed wszystkimi, że jest w porządku, ale nie przede mną.
Dziewczyna kiwnęła głową. Wzięła głębszy oddech.
– Myślał, że jestem inna. Wtedy, kiedy pokłóciłam się z Ronem, sprawiałam wrażenie całkowicie odsuniętej od naszej rodziny. Rzeczywiście, wtedy miałam dość wszystkich, i w przypływie gniewu powiedziałam mu o nich kilka niemiłych słów. On odebrał je jednoznacznie, dlatego się mną zainteresował. Dopiero po czasie odkrył, że jednak nadal przynależę do Weasleyów, do zdrajców krwi. Postanowił tego nie kończyć, a jedynie zabawić się moim kosztem. Zawsze go kręciłam – dodała z goryczą, a ja poczułam obrzydzenie do Zabiniego. – Powiedział, że traktował mnie jak zabawkę, że w Slytherinie wszyscy teraz wiedzą o mojej naiwności, że „uważają mnie za gorącą, ale strasznie głupiutką”. – Pociągnęła nosem. – Nasłałam na niego upiorogacka.
Harry zaklął cicho, za co nawet nie zganiłam go wymownym spojrzeniem. Wpatrywałam się w smutną i wściekłą jednocześnie Ginny, która nadal postukiwała podeszwami butów o posadzkę. Jej wzrok zagubił się w podłodze, rude kosmyki otuliły twarz. Nie wahając się ani chwili, przysunęłam się do niej i objęłam ją mocno. Po paru sekundach odwzajemniła uścisk. Zanurzyłam twarz w jej włosach, wdychając łagodną, jaśminową woń i zaciskając oczy.
Kiedy się od niej odsunęłam, po łzach w brązowych oczach nie pozostał ani ślad. Jednak uśmiechu również nie dostrzegłam. Raczej obojętność, pogodzenie się z rzeczywistością, uległość. Jakby na potwierdzenie moich myśli, wzruszyła ramionami.
– Od pewnego czasu podejrzewałam, że w końcu do tego dojdzie – wymamrotała. Ucieszyłam się, że jej głos nie drżał ani że nie usłyszałam w nim najmniejszej oznaki słabości. – Nie pisaliśmy przez Święta, Nowy Rok, po powrocie trochę się ustabilizowało, ale czułam to. – Posłała nam, mnie i Harry’emu, o którego obecności na moment zapomniałam, słaby uśmiech. – Szkoda tylko, że okazał się takim dupkiem. Naprawdę nie rozumiem, jak mogłam się za nim uganiać, jak mogłam tak łatwo dać się zwieść… Cholera. Serio, myślałam, że jest inny, jedyny różni się od reszty parszywych, obleśnych Ślizgonów. A tak naprawdę każdy Ślizgon jest taki sam.
Harry mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak „Przykro mi”.
Taak, wiedziałam, jak bardzo jest mu przykro.
Ja natomiast przez parę chwil przetrawiałam słowa Ginny. Każdy Ślizgon jest taki sam. Automatycznie zaczęłam się w duchu buntować.
Nie, nie każdy.
Westchnęłam głęboko.
– Szkoda – podsumowałam. – Myślałam, że chociaż z nim ci wyjdzie, nieważne, jak bardzo go nie lubię.
O dziwo, posłała mi spojrzenie mówiące: „Tak. Jasne”.
– Ty go po prostu nie cierpisz, Hermiono – stwierdziła, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Harry parsknął śmiechem.
– Gardzi nim i tyle.
Zgromiłam oboje wzrokiem.
– Powtrzymam się od odpowiedzi.

***

Nie mogłam spać. Nie chciałam spać. Bałam się, że znów zamiast zwykłych obrazów, przed moimi oczami pojawią się przerażające koszmary. Bałam się przymknąć powieki na dłuższą chwilę, bałam się pozwolić senności ogarnąć ciało, bałam się, tak okropnie się bałam.
Leżałam na boku, wpatrzona w jakiś punkt przed sobą, choć w takiej ciemności z trudem dostrzegałam zarysy czegokolwiek. Oddychałam spokojnie, zastanawiając się nad dzisiejszym dniem.
Wiedziałam, że związek Ginny zakończy się w ten sposób. Nie miałam jedynie pewności co do osoby zrywającej, dlatego tak zdziwiłam się, słysząc o Blaisie. Widziałam, że ruda się męczy i że zdaje sobie sprawę z tego, jak toksyczny był to związek, ale z drugiej strony – nie ufałam Zabiniemu. Nigdy.
Potraktował Weasleyównę po prostu okrutnie, zupełnie niczym typowy Ślizgon. Bezduszny, egoistyczny, nieliczący się z uczuciami innych. Może podświadomie znałam powody, przez które tak nagle się zainteresował się rudą, w dodatku akurat wtedy, kiedy ta wyklinała na swoją rodzinę. Może powinnam była jakoś ją ostrzec, jeszcze bardziej namawiać, by z nim zerwała, bo to niezdrowe. Może powinnam była wpajać jej, że nie należy wierzyć Ślizgonom, że traktują ludzi jak zabawki, że dla nich liczą się własne przyjemności. Może. Może.
Myślałam o Teodorze. Przez słowa Ginny ogarnęła mnie nagła niepewność, lęk.
Każdy Ślizgon jest taki sam.
W duchu krzyczałam, że przyjaciółka nie ma racji, że on jeden się do nich nie zalicza, że… że przecież mu ufam.
Ginny też ufała Zabiniemu.
Zamknęłam na chwilę oczy.
Nie mogłam się doczekać spotkania z Teodorem, co w obliczu tamtych wydarzeń wyglądało po prostu dziecinne. Wydawało mi się, że od ataku Ivy minęły tygodnie, miesiące, lata, wieki… Tak niewiele czasu upłynęło, ale przez bezczynność w skrzydle oczekiwanie dłużyło się w nieskończoność. Jutro miałam wyjść. Nareszcie. Czułam niepokój przed rozmową z ludźmi z Ministerstwa Magii, ponieważ właściwie jeszcze nikomu nie opowiadałam o tym, co dokładnie stało się w lochu.
Wiedziałam, że będą chcieli to usłyszeć również ode mnie.
Ja przyjaźniłam się z Ivy. Ja przyjaźniłam się z Rogerem. On mi pomógł.
Oczy zapiekły, jakby w moją twarz uderzył podmuch zimnego wiatru.
Ponoć w szkole zauważono nieobecność Gray, a tym bardziej uczniów dziwiła cisza wśród nauczycieli. Zaczęto łączyć fakty, choć podobno bardziej kierowano się w stronę tego, jakoby Krukonka miała załamać się i gdzieś zaszyć w zamku lub po prostu miała zostać wysłana do rodziny w ramach odreagowania. O mnie oraz o Teodorze wiedzieli wszyscy. Czasem do skrzydła szpitalnego wpadał jakiś zabłąkany uczeń, a ja odnosiłam nieprzyjemne wrażenie, że przyszedł tylko po to, by sobie popatrzeć.
Na próżno.
Ukrywałam skrzętnie strupy, nawet przed przyjaciółmi. Gojące się rany po paznokciach, już pozostawione bez bandaży, rozumieli. Współczuli. Góra od piżamy miała długi rękaw, nachodziła trochę na moje palce. Nie wykonywałam gwałtownych ruchów, udając, że to przez bolące żebra.
One miały się całkiem nieźle.
Teodor wrócił na lekcje, tak dowiedziałam się od chłopaków, którzy widzieli go na eliksirach oraz zaklęciach. O ile wcześniej był po prostu niezauważany przez innych, o tyle teraz zorientowali się, że jest w sali, tylko dzięki sprawdzaniu obecności, kiedy cichym głosem rzucił krótkie: „Jestem” i więcej się nie odezwał. Jeszcze bardziej ponury, przygaszony, jakby chciał stać się niewidoczny.
Nie dziwiłam się mu.
Tak strasznie chciałam go zobaczyć, a z drugiej strony tak strasznie się tego bałam. Koniec końców, przed atakiem nasze relacje zaliczyłabym nawet nie do chłodnych, tylko do wrogich.
W głowie wciąż miałam jego ochrypłe błaganie, bym się nie poddała, bym przeżyła.
Usłyszałam cichutki szmer, jakby ktoś sunął butem po posadzce. Natychmiast uniosłam głowę, w ciemności starając się coś dostrzec. Głos zza drzwi, szczęknięcie, a potem do pomieszczenia wlał się snop światła z korytarza.
Opadłam na poduszkę, wstrzymując oddech. Z powrotem ułożyłam się na boku, zamknęłam oczy. Serce wyrywało mi się z piersi w szaleńczym pędzie, odnosiłam wrażenie, że dudni niczym bęben na całe skrzydło, że słyszy je nawet osoba, która wkroczyła do sali.
Bezszelestnie, bardzo powoli, wsunęłam prawą dłoń pod poduszkę. Moja dłoń zacisnęła się na różdżce Rogera.
Nie wiedziałam, kto to był i po co przyszedł, ale normalny, niemający złych zamiarów człowiek raczej nie wpada w odwiedziny do chorego o wpół do trzeciej w nocy.
Usłyszałam kliknięcie, a potem jeszcze jedno. Z trudem przełknęłam ślinę. Nieznajomy zamknął drzwi do skrzydła oraz te prowadzące do komnat pani Pomfrey.
Musiałam działać. Natychmiast. Starałam się opanować przerażenie, które z każdą chwilą się zwiększało, które zalewało mój umysł i stopniowo przejmowało kontrolę nad ciałem.
Musiałam. Coś. Zrobić.
Zwłaszcza że ciche kroki wyraźnie się zbliżały.
Otworzyłam szeroko oczy.
To trwało kilka chwil, zbyt mało, bym w ogóle zaczęła zastanawiać się nad tym, co robię.
Zerwałam się do pozycji siedzącej i choć ledwo cokolwiek widziałam, wycelowałam różdżką w zarys postaci. Krzyknęłam pierwsze zaklęcie, które przyszło mi do głowy. Błysnęło, a przybysz wylądował z hukiem na posadzce kilkanaście stóp dalej.
Jęknęłam w duchu.
Chciałam go jedynie rozbroić, a nie od razu wysyłać na drugi koniec pomieszczenia!
Zapadła cisza, przerywana jedynie moim szybkim oddechem. Natychmiast wyskoczyłam z łóżka, zapominając o czymś takim jak kołdra, przez co prawie runęłam na podłogę. Z mocno bijącym sercem ruszyłam w stronę nieznajomego, po drodze szepcząc:
Lumos.
Koniec różdżki rozjarzył się, rzucił ostre, nieco błękitne światło na leżącą na posadzce postać. Zmrużyłam oczy, przysuwając się do nieruchomego ciała. Z komnat pani Pomfrey dobiegały stłumione odgłosy, ale ja w nagłym impulsie całkowicie je zignorowałam.
Zaczerpnęłam gwałtownie tchu, kiedy dostrzegłam blond włosy i znajome, szeroko rozwarte, błękitne oczy.
Zielony promień niemal musnął mój policzek, poczułam na skórze jego żar, nim trafił w okno i rozbił szybę. Usunęłam w bok tak szybko, że sama się sobie zdziwiłam. Wycofałam się w głąb pomieszczenia, a kiedy Ivy skoczyła na równe nogi i stanęła w pozycji bojowej, obie zamarłyśmy.
Oddychałam z trudem, kręciło mi się w głowie, krew w żyłach krążyła coraz szybciej. Widok Krukonki stanowił jeden z ostatnich, których się spodziewałam i których pragnęłam. Nie byłam przygotowana na tak szybkie ponowne jej spotkanie, nawet w takich okolicznościach.
Skąd ona się tu wzięła?
Nie ruszając różdżką o cal ani nie gasząc jej światła, ugięłam lekko kolana, tak jak pisano w książkach, które dał mi Snape, gdy przygotowywałam się do Konkursu. Idealne zastosowanie porad w praktyce, nie ma co. Nie spuszczałam wzroku z Ivy, podobnie jak ona obserwowała mnie.
Była blada, co jeszcze podkreślało magiczne światło, które rzucała również jej różdżka. Od jasnej skóry odcinały się ciemne cienie pod oczami oraz cienkie zmarszczki na czole. Ostre rysy twarzy zdawały się być jeszcze bardziej kanciaste. Mimo wyraźnego zmęczenia, dziewczyna wyglądała na rozbudzoną, czujną jak myśliwy na polowaniu, pełną determinacji.
Po to, by mnie zabić.
Przez chwilę utrzymywałyśmy w milczeniu kontakt wzrokowy, co w sumie było mi na rękę. Mijał szok spowodowany nagłym pojawieniem się Gray, w dodatku miałam szansę na złapanie oddechu przed walką.
Wiedziałam, że do niej dojdzie. Najwyraźniej gra jeszcze nie została zakończona.
Złość buzowała we mnie niczym gejzer. Wrząca wściekłość wzmacniała moje kości, wsiąkała w mięśnie, twardniała w nerwach, mieszała się ze strachem w krwi. Ivy stała kilkanaście stóp dalej, blisko drzwi, również w pozycji gotowości. Miała na sobie szatę Hogwartu, wymiętą i pobrudzoną. Zauważyłam krukoński krawat, odznakę, kołnierzyk oraz rękawy białej koszuli.
I wtedy coś do mnie dotarło.
– Nie wydostałaś się z zamku – powiedziałam drżącym głosem. Nie, nie z przerażenia. Raczej z chęci rzucenia się na Ivy i zrobienia jej dokładnie tego, co ona zrobiła Rogerowi. Gołymi rękami. – Nie udało ci się, bo zdążyli nałożyć barierę na teren Hogwartu, więc postanowiłaś tu wrócić i poczekać.
Myślałam, że się uśmiechnie, tak jak uśmiechała się w lochu, ukazując rządek równych, białych zębów, że pokiwa głową, że z istną radością potwierdzi moje słowa, ale ona jedynie obrzuciła mnie nienawistnym spojrzeniem.
– Musiałam dokończyć to, co zaczęłam – syknęła. Jej głos był jak bat przecinający ze świstem powietrze podczas uderzenia. – Przez ciebie zginął Roger, więc nie mogłam zostawić tego tak po prostu.
– Oczywiście, bo to z mojej ręki…
Urwałam gwałtownie, słysząc hałas, jakby ktoś szarpnął za klamkę, a potem uderzał w drzwi. Z gabinetu pani Pomfrey dobiegały krzyki i łoskot. Zmrużyłam oczy. Na ustach Ivy zatańczył kpiący uśmieszek.
– Nie, na to Alohomora nie pomaga – zadrwiła. Jej twarz znów przybrała groźny wyraz. – Przez ciebie on umarł, bo zawsze wodziłaś go za nos, zawsze się nim bawiłaś, aż wreszcie zakochał się do szaleństwa.
Słowa dziewczyny nieprzyjemnie przypomniały mi to, co powiedział Teodor, a co teraz wydawało się być niesamowicie dawno temu.
Już ci kiedyś mówiłem, że bawisz się ludźmi. Co, może tak nie jest? Kochasz to robić. Owinęłaś wokół siebie Weasleya, potem Stone’a…
Zacisnęłam mocniej wilgotne palce na różdżce.
– Tak bardzo – kontynuowała Ivy, ignorując narastający hałas z komnat szkolnej pielęgniarki – że wreszcie postanowił cię uratować własnym kosztem. Niepotrzebnie, bo dzięki tamtemu zaklęciu ładnie byś się wykrwawiła.
Zrobiłam krok w jej stronę. To furia ciągnęła mnie w kierunku blondynki.
– Nie wygrasz, Ivy – wycedziłam, patrząc na nią wściekle. Ledwo wiedziałam, co mówię. Adrenalina przejmowała kontrolę nad moimi poczynaniami, adrenalina i złość. – Snape ci nie pomaga. Roger nie żyje przez ciebie. Ja i Teodor wyszliśmy z tego cało. A teraz stoisz tutaj, sądząc, że los jednak się do ciebie uśmiechnie.
– O północy zdjęli zabezpieczenia, otworzyli zamek – warknęła. Na krótką chwilę zlękłam się mocy w jej głosie. – Kiedy znajdą twoje ciało, mnie już tu nie będzie.
Po raz pierwszy od dawna nie czułam się słaba. Czułam się silna jak nigdy.
– Zdjęli zabezpieczenia? – powtórzyłam. – Myślisz, że nikt nie wie, gdzie jesteś? Myślisz, że nikt nie wie, co tutaj się dzieje? Myślisz, że już nikt tutaj nie biegnie? Możesz mnie zabić, a potem starać się uciec, ale nie uda ci się, rozumiesz? – Uśmiechnęłam się lekko, leciutko. Pogardliwie. – Szach, Gray.
Zaskoczyły ją moje słowa, widziałam to. Niewielkie zdezorientowanie szybko zostało zastąpione zimną złością.
– Nie chcesz stać się figurą w szachach, co, Hermiono? – wycedziła. Drżała na całym ciele. W duchu wiedziałam, że już niedługo, że zaraz będę musiała ją zaatakować, zanim ona zaatakuje mnie. – Byłaś, jesteś i nadal będziesz figurą, w moich rękach, dopóki nie ubiję cię jak psa.
I wtedy wszczęłam bunt. Pionek, ten jeden jedyny, który pozostał na szachownicy, który teraz musiał zmierzyć się z potężną królową, postanowił się zbuntować. Zbuntować przeciw wyznaczonemu mu losowi.
Poddać się, bo przecież koniec był jasny? Poddać się, bo przecież – co sobie uświadomiłam w jednej z tych sekund, w których człowiek uświadamia sobie własne tragiczne położenie – z niepewną różdżką nie mogłam wiele zdziałać? Poddać się, bo przecież nikt nie zdołałby tu dotrzeć na czas?
Nie. Roger oddał za mnie życie. Nie mogłam tego zmarnować.
– Szach-mat, Ivy.
Zaatakowałam, nim zdążyłam dobrze to przemyśleć.
Tego również się nie spodziewała. Odskoczyła w ostatniej chwili, a jaskrawy snop uderzył w szafkę za nią. Mebel w mgnieniu oka stanął w płomieniach.
Zaklęciem Tarczy odbiłam klątwę, którą wysłała w moją stronę, po czym uchyliłam się, ratując przed jadowicie zielonym promieniem. Dyszałam ciężko, z trudem cokolwiek dostrzegałam w otaczającej nas ciemności, bo nikłe światło różdżek wcale nie pomagało tak jak bym tego pragnęła. Czułam pieczenie całego ciała – to strupy przy gwałtowniejszych ruchach znów zaczynały pękać. Sapnęłam, kiedy ponownie odezwały się moje żebra. Nie promieniowały już bólem jak wcześniej, ale spowolniły mnie na tyle, bym musiała schować się szafką, by odetchnąć.
Różdżka nie funkcjonowała tak jak powinna, podłoga zamieniła się miejscami z sufitem, a Ivy strzelała urokami na wszystkie strony.
Traciłam nadzieję na zwycięstwo.
Zaciskając zęby, zerwałam się z posadzki, wyłoniłam zza szafki… i wtedy trafiło mnie zaklęcie. Pomarańczowy promień uderzył prosto w lewę ramię, poczułam ostry ból, do moich uszu dotarł trzask łamanej kości. Jęknęłam, zataczając się do tyłu, w oczach stanęły mi łzy. W przypływie rozpaczy rzuciłam czar, dzięki któremu miałam zyskać trochę czasu na odzyskanie sprawności.
Zapomniałam jedynie o tym, że w dłoni wciąż trzymam nieswoją różdżkę.
Tyle razy rzucałam Remortię, tyle razy powtarzałam ruch nadgarstka, tyle razy powtarzałam jej poprawną wymowę. Stosowałam ją idealnie, perfekcyjnie, w pojedynku ze Snape’em czy na walkach z obrony przed czarną magią na Konkursie. Wtedy jednak różdżka Rogera znów postanowiła zadziałać zupełnie nie tak jak chciałam.
Jaskrawoniebieski promień ugodził Ivy w pierś, lecz dziewczyna, zamiast po prostu cofnąć się z ograniczonego dopływu powietrza do płuc, chwyciła się za gardło i zaczęła wydawać z siebie nieartykułowane dźwięki. Oczy wyszły jej z orbit, ciało zesztywniało.
Dusiła się.
Zareagowałam instynktownie. Starając się nie ruszać złamaną ręką, uniosłam wyżej prawą i wyrecytowałam formułę przeciwzaklęcia. W myślach modliłam się o to, by tym razem zadziałało, by Ivy nie stało się nic więcej, by po prostu nie podzieliła losu Rogera.
Zaczęła oddychać coraz wolniej, spokojniej, drgawki ustały, błękitne, lśniące od łez oczy potoczyły się po mnie ze strachem.
Już wiedziała, mimo że jeszcze niczego nie zrobiłam.
W drzwi do skrzydła szpitalnego coś grzmotnęło. Rozległo się przekleństwo, syczenie, łoskot, a potem kolejny stek wulgaryzmów. Ktoś krzyczał, ale to już się nie liczyło. Wrzaski utonęły w huku spowodowanym zderzeniem naszych zaklęć.
Gdy upadałam na ziemię, nie widziałam już niczego. Różdżka Rogera niespodziewanie zgasła, choć wciąż ściskałam ją w dłoni, pył wypełnił mi płuca, kaszlałam i plułam, starając się nie uszkodzić jeszcze bardziej lewego ramienia. Czułam promieniujący do innych części ciała ból, jakby zaraz miał rozerwać mi mięśnie, tępe pulsowanie przyćmiewające umysł. Chwiejnie wstałam, oddychając głęboko i ścierając z policzków łzy.
Nie musiałam zapalać już różdżki. Płonąca pod ścianą szafka dawała wystarczająco dużo światła, rzucała upiorny blask na skutki tego, co przed chwilą się tu rozegrało. Moim oczom ukazała się wyrwa w posadzce, głęboka na parę stóp, z poszarpanymi brzegami i większymi oraz mniejszymi fragmentami skał wokół. Tam stała Ivy, nim rąbnęło ją zaklęcie. Różdżka znów nie zadziałała po mojej myśli – zadziałała z większą siłą, jakby używając do tego całej mocy swojego rdzenia.
Dalej leżała Ivy. Na plecach, z zamkniętymi oczami, osmaloną szatą, bez jakiejkolwiek broni. Jej włosy pokrywał szkarłat, kontrastujący z jasnymi pasmami oraz bladą jak marmur cerą. Pierś dziewczyny łagodnie unosiła się i opadała, ale ona sama została pozbawiona świadomości.
Krztusiłam się łzami, zaciskając z całej siły dłoń na różdżce, kiedy drzwi wypadły z zawiasów, a do środka wkroczyło pół tuzina czarodziejów.
Zapalono pochodnie, ktoś krzyczał, ktoś rzucał zaklęcia. Chwytano mnie za ramiona, mówiono coś, aż wreszcie posadzono na jednym z łóżek. Przełykałam gorące, słone krople spływające po moich policzkach, wciąż wstrząśnięta tym, co się przed chwilą wydarzyło.
Wcześniejsza złość już minęła, pozostawiając po sobie jedynie wypieki na policzkach. Drżałam na całym ciele, nabierałam łapczywie powietrza, wpatrzona w jeden punkt na przeciwległej ścianie. Popękane strupy na rękach dawały o sobie znać szczypaniem, paznokcie wbijały się we wnętrze mojej dłoń, kiedy coraz mocniej ściskałam różdżkę.
Zaczęłam zastanawiać się, czy kiedykolwiek rany będą miały czas, by się zabliźnić.
Nagle widok przesłoniły mi dwie postacie.
– Hermiono? – usłyszałam czyjś głos dochodzący z bardzo, bardzo daleka. – Hermiono, słyszysz mnie?
Zamrugałam szybko, przeganiając łzy. Ujrzałam rozmazaną twarz McGonagall, a po drugiej stronie siwą brodę, jasne oczy patrzące zza okularów-połówek… Dumbledore był niesamowicie poważny, skupiony, całkowicie rozbudzony mimo późnej pory.
Bardzo powoli kiwnęłam głową. Przestałam już płakać, a słuch i wzrok powoli się wyostrzały. Dyrektor zamku wyprostował się, po czym odwrócił.
– Poppy, zajmij się panną Granger. Minerwo, pomóż jej, jest w szoku.
Momentalnie znalazła się przy mnie szkolna pielęgniarka z naręczem bandaży, gorącą wodą i paroma specyfikami na tacy. McGonagall przysiadła na łóżku naprzeciw, wpatrując się z niepokojem w moją twarz.
No tak. Sprawiałam wrażenie niespecjalnie zainteresowanej tym, co wokół mnie się działo.
Wydawało mi się, że to, co wydarzyło się zaledwie parę minut wcześniej, stanowi już odległą przeszłość.
– Dyrektorze, gdzie ją zanosimy?
– Do lochów, niech zgnije.
– Severus.
Że sto lat temu Ivy wtargnęła do skrzydła szpitalnego, że pięćdziesiąt lat temu rozgorzała się między nami walka, że dziesięć lat temu patrzyłam na jej zastygłą, nieruchomą twarz.
– Hermiono, wystaw rękę. O tak, dobrze.
Różdżka ciążyła mi w dłoni, straszliwie obca, przerażająca. Rozwarłam palce, a ona upadła na posadzce. Stuknięcie, odgłos toczenia się po równej powierzchni.
Chyba nie powinnam była wtedy tak się czuć. Otępienie, strach i obrzydzenie do samej siebie? Nie, to nie mogło mnie wypełniać. Czekałam, aż te okropne uczucia miną, ale one wciąż trwały, nie znikały, oblepiały moje serce i wdzierały się z tlenem do mózgu. Mimowolnie się skrzywiłam.
– Zaraz skończy, spokojnie.
Nie, wcale mnie nie bolało, pani profesor. Zrośnięta ręka swędziała, a ucisk bandaży był już całkiem znajomy. Bezwiednie popatrzyłam McGonagall prosto w oczy. Nie czułam się skrępowana pod tym spojrzeniem, tak jak zazwyczaj. Przez długą chwilę nie spuszczałyśmy z siebie wzroku, aż wreszcie ona to zrobiła.
Niemal się uśmiechnęłam.
– Horacy, nie naprawiaj tych zniszczeń. Rano ludzie z ministerstwa będą chcieli je obejrzeć.
– Jak sobie życzysz, Albusie.
– Zatem do lochów, tak?
– Severusie, przestań już.
– Stamtąd nie ucieknie, Filiusie. W dodatku po lochach rzadko ktoś się kręci. Przygotujemy jeden z nich, a dopóki nie przybędą pracownicy Ministerstwa Magii, można pilnować drzwi. Chociaż bez różdżki i po walce raczej nie będzie miała siły na ucieczkę. Granger… postarała się o to.
Kiedy spoglądałam w czarne, bezdenne oczy, niczym dwie głębokie studnie, lodowate igły zdawały się wbijać w każdą cząstkę mojego serca.
Czwórka mężczyzn, Snape, Flitwick, Dumbledore oraz Slughorne, wymaszerowała z pomieszczenia z Ivy unoszącą się obok na niewidzialnych noszach. Odprowadziłam ich spojrzeniem, dopóki nie zniknęli za drzwiami skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey wcisnęła mi do ręki kubek z jakimś napojem. Popatrzyłam na nią, lekko unosząc brwi.
– Eliksir Słodkiego Snu – wyjaśniła. – Tym razem żadnych koszmarów.
Wciąż pamiętałam Rogera staczającego się ze schodów w świetle wschodzącego słońca, a potem chrapliwy szept Teodora.
Jednym haustem wypiłam miksturę i krzywiąc się niemiłosiernie, powoli ułożyłam się w swoim łóżku. Kołdra natychmiast wydała się niesamowicie ciepła, miękka, zatopiłam głowę w poduszce, zamrugałam sennie. Nad moją głową pojawiła się zatroskana twarz McGonagall. Pod oczami nauczycielki widniały szare cienie.
– Nie będziesz jutro rozmawiać z ministerstwem – zapewniła, ale jej głos stawał się coraz bardziej odległy, jakby powoli się odsuwała. – Musisz ochłonąć.
Nie wiedziałam, co muszę, a czego nie. Wiedziałam jedynie, że nie mogę oprzeć się ciepłu rozlewającemu się po całym ciele ani senności ciążącej na powiekach. Płomienie pochodni stopniowo pochłaniała ciemność, wszelkie dźwięki zatracały się w ciszy. Po chwili słyszałam już jedynie bicie własnego serca, spokojne i niespieszne.

***

Pani Pomfrey, McGonagall, moi przyjaciele – wszyscy nalegali, bym została w skrzydle szpitalnym jeszcze jedną noc, ale ja nie mogłam na to przystać. Zignorowałam wszelkie rady, prośby, zignorowałam jęki na widok siniaków po nocnej walce oraz zduszone okrzyki, gdy Gryfoni ujrzeli wreszcie blizny na rękach i obojczykach, wcześniej dokładnie przeze mnie ukrywane. Wypiłam grzecznie eliksiry przygotowane przez szkolną pielęgniarkę, w niewielkiej łazieneczce przylegającej do sali, w której leżeli chorzy, zmyłam z siebie cały brud poprzedniego dnia, ubrałam rozciągnięty sweter koloru kawy z mlekiem oraz stare dżinsy przyniesione przez Ginny, a w samo południe przekroczyłam próg skrzydła w towarzystwie przyjaciół. Nawet Ron na chwilę odseparował od siebie Lavender, by móc mi towarzyszyć. Była sobota, więc żadne z nas nie musiało martwić się o zajęcia. Skierowaliśmy się od razu do Wieży Gryffindoru, w ciszy, bo nikt się nie odzywał.
Wiedzieli, że Ivy znów się pojawiła, ponieważ otrzymała fałszywą informację o zdjęciu zaklęć ochronnych z zamku, wiedzieli, że chciała dokończyć dzieła i wiedzieli, że jakimś cudem ją pokonałam. Różdżką Rogera, której w żadnym wypadku nie powinnam mieć, a która została przekazana Dumbledore’owi. Wiedzieli, że Ivy została zamknięta w lochu, ale już jej tam nie było – pracownicy Ministerstwa Magii przybyli rankiem i zabrali dziewczynę do czegoś w rodzaju tymczasowego aresztu, by tam poczekała na przesłuchanie oraz rozprawę.
Wszystko powiedziała im McGonagall, kiedy ja z marnym skutkiem próbowałam coś z siebie wyrzucić. Tamtego ranka udało mi się jedynie z wyjątkowo upartą miną zażądać wypuszczenia ze skrzydła na własne życzenie, zupełnie jak w mugolskich filmach o działalności szpitali.
Dlatego szłam w milczeniu między Harrym a Ronem, z rosnącym niepokojem licząc współczujące, nieco przestraszone spojrzenia rzucane w moją stronę. Kiedy na czwartym piętrze minęliśmy się z grupką Krukonek, które na nasz widok zaczęły gorączkowo szeptać między sobą coś, co brzmiało jak: „Gray… dzisiaj… nieprzytomna…”, zmarszczyłam w zamyśleniu brwi.
– Harry? – odwróciłam się do czarnowłosego. Przystanęliśmy, czekając na schody, które mogłyby przetransportować nas na kolejne piętro. – Dlaczego wszyscy tak się zachowują?
Ron odchrząknął znacząco, a okularnik zmierzwił sobie dłonią włosy. Wiedziałam, że to jest zwykły odruch, lecz w tamtej chwili stał się czymś wyjątkowo irytującym, czymś, czego musiałam szybko bruneta oduczyć.
– Cała szkoła huczy od plotek – wyjaśnił. Weszliśmy na stopnie, a te zaczęły łagodnie sunąć w górę. – Podobno ktoś widział, jak wynoszą Ivy ze szkoły. Łączą fakty.
O dziwo, nie przeraziło mnie to ani nie zdenerwowało. Raczej… spodziewałam się tego. Wiedziałam, że wreszcie się dowiedzą, nieważne w jaki sposób. Wiedziałam, że zaczną się nieść różne pogłoski, mniej lub bardziej prawdziwe, że mogą mnie nawet wytykać palcami.
Wzruszyłam lekko ramionami, nie odpowiadając. Nie chciałam więcej spoglądać na przyjaciół, więc najzwyczajniej w świecie odwróciłam wzrok. Kątem oka dostrzegłam jednak, jak patrzą po sobie z lekkim niepokojem. Westchnęłam w duchu.
Było mi z tego powodu strasznie wszystko jedno.

***

Obserwowałam chmury. Szare, białe i te ciemne, w oddali. Przysłaniały całe niebo, widziałam zarysy poszczególnych, rozróżniałam kształty. Na szybie ozdobionej drobnymi, srebrzystymi wzorami szronu zaczęły osadzać się płatki śniegu.
Dormitorium dziewcząt szóstego roku wyjątkowo było puste. Może przez to, że wszystkie Gryfonki jak Bóg przykazał poszły na lunch, tylko ja zostałam, siadając na parapecie okna i nawet nie racząc wziąć sobie jakiegoś koca. Po niedługim czasie zaczęłam lekko drżeć z zimna, a po kilku kolejnych minutach – z płaczu. Urywany szloch przerywał ciszę zaległą w pomieszczeniu i choć wiedziałam, że przecież powinnam jakoś się pozbierać, jakoś to przetrwać, łzy spływające po skórze zdawały się zawierać w sobie wszystkie emocje, których nie okazywałam, odkąd do skrzydła wparowała wielka odsiecz.
Żal, gniew, strach, rozgoryczenie, szok. To wszystko mieściło się w każdej gorącej kropli sunącej po chłodnych policzkach. Chyba tego właśnie potrzebowałam – samotności, bym w ciszy mogła po prostu się wypłakać. Brakowało mi tej intymności, bez oczu skierowanych prosto na mnie, bez tylu ludzi skaczących wokół, bez ciągłego kontrolowania mojego stanu.
Rany musiały same się zagoić.
Nie, nie zagoić, bo czymże to było? Zagojenie równało się ze zniknięciem, całkowitym, by nie pozostał żaden ślad. Czas nie goił ran. Czas pomagał przestać czuć rwący ból, przemieniał go w lekkie pulsowanie, a potem zatrzymywał krwawienie, zamykał rany, czas pomagał jedynie je zabliźnić, powoli, bez pośpiechu.
Podciągnęłam rękaw swetra. Chłód natychmiast musnął ciepłą skórę, znów wstrząsnął mną dreszcz. W wielu miejscach strupy zdążyły same odpaść, w innych na nowo się pojawiły. Dostrzegałam różowe blizny, które dopiero niedługo miały stać się siecią jasnych zgrubień, linii, wypukłości, przypominających mi o okropnych przeżyciach.
Miękki materiał wrócił na swoje miejsce. Przysunęłam zaciśniętą dłoń do spierzchniętych ust. Przymknęłam powieki.

Rzuca we mnie kolorowymi liśćmi, a ja śmieję się głośno, odchylając głowę do tyłu. Ona również chichocze, ale potem musi uchylić się przed pociskiem. Wyciąga różdżkę, krótki ruch nadgarstka i już ląduję w pokaźnej kupce, nie mogąc złapać oddechu.
Tarzamy się po trawie, wszędzie latają liście, słońce rozkosznie muska skórę. Niespodziewanie pojawia się on, jak zawsze wyszczerzony, radosny, promienny jak gwiazda w ciemnej przestrzeni. Kręci z niedowierzaniem głową, po czym atakuje mnie łaskotkami. Wiję się szaleńczo, bo wie dokładnie, gdzie jego dłonie powinny się znaleźć. Zupełnie jakby od zawsze to wiedział.
Wszyscy w trójkę siadamy pod drzewem, zdyszani, zmęczeni, ale uśmiechnięci. On obejmuje mnie ramieniem, a ja czuję przypływ gorąca.
Nie, nie z powodu przygasających promieni słońca.

Otworzyłam oczy i otarłam policzki rąbkiem rękawa.
Wbrew wcześniejszym myślom zaczęłam zadawać sobie irracjonalne pytania. Czy wszystko potoczyłoby się inaczej, gdybym dała mu wtedy szansę? Czy gdybym to nim się zainteresowała, nie byłoby mojej chorej awantury z Teodorem, a potem Ivy nie miałaby pretekstu, by ściągnąć nas do lochu?
Nie – odpowiedziałam sobie w duchu. I tak znalazłaby powód. Dałabym mu jedynie trochę szczęścia przed…
Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Zacisnęłam zęby na kostkach.
Nie potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że Roger mnie kochał, że kochał tak bardzo, by oddać życie. To było niemożliwe, dla mnie zbyt nieprawdopodobne.
Ale przed oczami wciąż stawał mi jego obraz, kiedy odpychał moje ciało na bok, a w jego pierś trafiał snop oślepiającego światła…
Zaszlochałam. Moje dłonie same powędrowały do włosów i mocno za nie pociągnęły. Jęknęłam głośno.
Zabiliśmy go. Ty i ja.
Tak strasznie brzydziłam się samej siebie.

***

Na moją skórę wstąpiła gęsia skórka, obłoczki pary wydobywały się z ust, a potem rozpływały się w powietrzu. Odgłos kroków roznosił się echem po korytarzu, zagłuszając wszelkie inne dźwięki. Patrzyłam na pomarańczowe, złote i szkarłatne płomienie zapalonych pochodni, czując nieprzyjemne dreszcze na plecach.
Nie lubiłam ognia.
Już dawno zapadł zmrok, a ja powinnam była zostać w Wieży Gryffindoru. Ginny i Harry po prostu mnie pilnowali, zwłaszcza kiedy odkryli, że wcale nie poszłam na lunch, tak jak mówiłam.
– Proszę, Hermiono – jęknęła ruda. – Chyba nie chcesz się zagłodzić.
Jeśli taki był sposób na ucieczkę od ludzi, to chętnie.
Ale niestety nie był nim. Na kolację mimo wszystko się nie udałam, choć uparta Weasleyówna niemal siłą chciała zaciągnąć mnie na dół. Powstrzymał ją Harry, twierdząc, że nie można ludzi do wszystkiego zmuszać. Podziękowałam mu bladym uśmiechem, który jednak natychmiast znikł, kiedy zobaczyłam, jak szepczą coś między sobą podczas przechodzenia przez dziurę pod portretem.
Dlatego gdy oni poszli do Wielkiej Sali, ja również ruszyłam na dół, tyle że zatrzymałam się na jednym z pięter i weszłam w pusty korytarz. Nie myślałam o tym, co robię, wychodząc z pokoju wspólnego. Impuls – to on przejął kontrolę, kazał stawiać nogom kolejne kroki, myśli skupiać na jednym. Im bardziej zbliżałam się do celu, tym bardziej się denerwowałam. Niepokój ogarniał moją duszę, poganiał serce do szybszej pracy, spłycał oddech, różowił policzki. Zakręt, drzwi i ostatnia prosta.
Wtedy wszystko się zatrzymało. Serce, oddech, czas. Tylko ja wciąż szłam przed siebie, wzrok utkwiwszy w jednym punkcie.
Stał tam. Jak zawsze całkowicie wyprostowany, opanowany, jak zawsze trzymając dłonie w kieszeniach szaty, jak zawsze roztaczając wokół siebie aurę dumy, a zarazem niezwykłego spokoju.
Nie sądziłam, że w ogóle się zjawi, zważywszy na ostatnie wydarzenia.
To było takie banalne – przyjść na korepetycje, choć przecież tyle się działo, choć przecież od czasu naszej kłótni ani razu się nie odbyły.
Z drugiej jednak strony miałam dziwne przeczucie, że właśnie tutaj mogę go spotkać. A może to była zwykła nadzieja? Coś, w co bardzo pragnęłam uwierzyć, pragnęłam uwierzyć, że po tak długim czasie wreszcie dane mi będzie spojrzeć w szare oczy.
Teodor dostrzegł mnie, a ja zupełnie nie wiedziałam, jak się zachować. Przez całą drogę myślałam tylko o nim, jakby to on był moim powietrzem, czymś pewnym i niekończącym się, nieprzemijającym, trwającym. Tylko… co miałam zrobić?
Powoli szłam w jego kierunku. Dźwięk kroków jakby przycichł, ale wyostrzyło się dudnienie w piersi. Nie spuszczaliśmy z siebie wzroku i chyba właśnie to tak strasznie bolało. Tak strasznie, że kręciło mi się głowie, a oczy stopniowo napełniały się łzami.
Zacisnęłam mocno wargi.
Zatrzymałam się parę stóp przed nim. Obserwowaliśmy siebie nawzajem, oczekując ruchu drugiej osoby i jednocześnie w ogóle się do siebie nie odzywając. Przypomniało mi to atak Ivy. Wtedy również mierzyłyśmy się, jakby oceniając swoje zdolności.
Tyle że wtedy wisiała nade mną śmierć. Teraz czułam coś wręcz przeciwnego – dziwne bezpieczeństwo, spokój.
Jego oczy błądziły po każdej części mojej twarzy, widziałam to doskonale. Tak samo ja przyglądałam się jemu. Czarne brwi, duży nos, blade policzki, usta.
I coś, co ciągnęło się spod kołnierzyka jego szaty, przez szyję aż do lewego ucha, a potem niknęło we włosach.
Różowe blizny oplatające jego skórę jak coś skażonego, brudnego, pomieszanego z resztką brązowawych strupów.
Wstrzymałam na moment oddech, po czym spuściłam wzrok, nie mogąc już na niego patrzeć. Nie, nie dlatego, że czułam obrzydzenie. Nie potrafiłam dłużej spoglądać na coś, czego nigdy by nie otrzymał, gdyby nie moja głupota i naiwność…
Łzy zaczęły spływać po moich policzkach, nim w jakikolwiek sposób nad nimi zapanowałam, znaczyły wąskie ścieżki na skórze, a potem opadały na szatę. Nie zdążyłam unieść ręki, by je otrzeć. Usłyszałam cichutki szelest, dłonie Teodora objęły mnie pewnie w talii, przyciągając do jego ciała. Swoje drżące palce zaprowadziłam w poły ubrań chłopaka, tak by przytulić go jak najmocniej się dało.
Dlaczego to zrobił? Dlaczego ja to zrobiłam? Dlaczego tak okropnie, a jednocześnie tak cudownie się czułam?
Nigdy nie byliśmy tak blisko siebie. Naruszyliśmy granicę, jasno wytyczoną, kiedy podczas pamiętnej kłótni wbiłam różdżkę w jego żebra, zburzyliśmy mur dzielący nas od tamtego czasu, zburzył go dotyk i oddech Teodora, tańczący przez chwilę na mojej skórze. Bariera runęła, pozostawiając mnie bez jakiejkolwiek osłony, runęła po to, bym uległa, runęła, bo dłużej już nie mogłam wytrzymać, runęła, bo sama tego chciałam. Wchodząc w tamten korytarz, sama nieświadomie uszkodziłam jej fundamenty.
Przycisnęłam mocno policzek do ramienia Teodora. Ciepło dotknęło skóry. Przymknęłam oczy. Zimna dłoń przesunęła się po moich plecach.
– Nie przyszedłeś – powiedziałam oskarżycielsko zduszonym głosem, wciąż płacząc. Łzy moczyły szatę Ślizgona, ale on to po prostu ignorował. Wzmocnił swój uścisk.
– Nie umiałem.
Cichy głos bruneta wbił się ze mnie jak sztylet i choć trwałam przy nim, obejmowana i obejmując z całej siły, załkałam bezgłośnie.
– On nie żyje przez ciebie – wyrzuciłam z siebie półszeptem. Zamrugałam gwałtownie. – Nie żyje, bo postanowiłeś zająć się kimś, kto zasłużył na śmierć.
Pragnęłam wyswobodzić się z jego ramion, uciec jak najdalej. Już nie chciałam bliskości, nie chciałam go, nie chciałam Teodora, nie chciałam. Zaczęłam się odsuwać, ale on w odpowiedzi przycisnął mnie do siebie mocniej. Jęknęłam cicho, rozpaczliwie.
A potem rozpadłam się na milion kawałków, niczym lustro roztrzaskujące się o ziemię.
– Jesteś dla mnie zbyt cenna, Granger.
Zapragnęłam go uderzyć. Mocno i boleśnie, by odczuł to, co ja czułam, gdy jego nie było, gdy patrzyłam, jak życie uchodzi z Rogera, gdy bałam się zasnąć, by znów nie ujrzeć w koszmarze znajomej twarzy. Zbierając się w sobie, zdecydowanym ruchem odsunęłam się od Teodora, ale nie na więcej niż odległość wyciągniętej ręki. Wciąż mnie dotykał, muskał palcami moje biodro.
Chciałam rzucić się do ucieczki.
Jednak zamiast tego, spojrzałam mu prosto w oczy. Widziałam w nich oczekiwanie, pewnego rodzaju powątpiewanie oraz coś, co widziałam po raz pierwszy i czego nie potrafiłam nazwać.
– Nie wierzę ci, Nott – miałam zabrzmieć groźnie, wojowniczo, ale głos nie wytrzymał. Załamał się.
Nawet nie zarejestrowałam momentu, kiedy ramię otoczyło moją talię, a szorstka dłoń musnęła szyję, kark, zacisnęła się we włosach. Serce przeszyła strzała strachu, gdy wydawało mi się, że zaraz mnie pocałuje.
Owszem, zrobił to.
Zawahał się, w oczach dostrzegłam błysk niepewności, coś, co rzadko widywałam u Teodora. Potem jednak nachylił się, ale jego usta zamiast moich warg, dotknęły powieki – były miękkie, ciepłe, delikatne niczym muśnięcie piórka – a potem policzka, scałowując tym samym gorące łzy. Przesunęły się na czoło, po czym znów zostałam zamknięta w ramionach chłopaka.
Bardzo, bardzo powoli wypuściłam powietrze z płuc. Wbiłam otępiały wzrok w płomień pochodni. Ostatnie łzy wydostały się spod moich powiek, kiedy usta ułożyły się w dwa słowa.
– Nienawidzę cię.
Westchnął, długie palce przeczesały loki, broda oparła się o czubek głowy.
– Wiem.

***

Chłód przenikał do moich kości i zamrażał krew. Wbiłam puste spojrzenie w tłum zgromadzony kilkanaście stóp przede mną. Odetchnęłam mroźnym powietrzem.
Cały poprzedni dzień spędziłam na stopniowym powracaniu do świata żywych. Przystąpiłam do przeglądania notatek od chłopaków, zajrzałam do podręczników, napisałam dwa wypracowania. Słabe tempo, zważywszy na moje normalne możliwości, ale po nieprzespanej nocy średnio na cokolwiek miałam ochotę.
Bałam się zamknąć oczy i oddać w ramiona koszmarów. Na powiekach wyrył mi się obraz Rogera, a kolejne spotkanie z nim nie było czymś, czego pragnęłam ponad wszystko. Po południu poszłam do gabinetu McGonagall – pół godziny później wyszłam z niego z lśniącym, podłużnym kawałkiem drewna w dłoni. Razem z opiekunką Gryffindoru za pomocą sieci Fiuu udałyśmy się do jakiegoś włoskiego wytwórcy różdżek, mającego mały, acz bardzo schludny sklepik pod Londynem. Patrząc na wypolerowane blaty i aksamitne siedzenia foteli, zatęskniłam za dość nędznie wyglądającym stoiskiem Ollivandera.
Nie zdziwiłam się, że znów wybrała mnie różdżka z rdzeniem zrobionym z włókienka smoczego serca. Ta była minimalnie krótsza od poprzedniej, bo miała dziesięć i pół cala, a nie dziesięć i trzy czwarte cala. Niezbyt elastyczna, dobrze leżała w dłoni, nie czułam, że jest zbyt długa czy zbyt gruba. Czerwony dąb prezentował się zaskakująco elegancko w blasku świec.
Ponoć Teodor zdążył wcześniej kupić sobie różdżkę, więc od spotkania przed salą transmutacji już go nie widziałam. Więcej nie wyściubiłam nosa z pokoju wspólnego, nawet na zejście na posiłek. Starałam się powtórzyć numerologię, runy czy nawet zielarstwo, ale na próżno. Siedziałam przed kominkiem i przysłuchiwałam się rozmowie Harry’ego z Ginny czy Ronem, który na moment klapnął obok, ale zaraz później został porwany przez Lavender.
Nawet na nią nie miałam ochoty się denerwować.
Wieczorem przełknęłam kilka kęsów kanapek przyniesionych przez rudą, ale potem poczułam mdłości, więc prawie pełny talerz odstawiłam z powrotem na stolik. Dziewczyna wyglądała na niepocieszoną, zresztą tak samo jak Potter, jednak żadne więcej się nie odezwało.
Pojawienie się McGonagall w pokoju wspólnym wzbudziło niewielkie zamieszanie. Znów oczy wszystkich skupiły się na mnie, kiedy czarownica – już porzuciwszy swój pełen troski ton czy wyraz twarzy – podeszła i rzekła cicho:
– Jutro odbędzie się pogrzeb. Dyrektor wysyła delegację. Jeśli chcesz…
– Chcę.
Dlatego teraz stałam w śniegu po kostki, słuchając smętnej modlitwy kapłana.
Wiatr chłostał mnie po twarzy niczym bicz, wyciskał z oczu łzy i czerwienił policzki. Spojrzałam na drepczącego w miejscu Scotta, dobrego kolegę Rogera. Dzielił z nim dormitorium, czasem siedzieli w jednej ławce, dogadywali się nie najgorzej. Wstrząśnięty Scott nie odezwał się ani słowem, odkąd wraz z Flitwickiem wyruszyliśmy na ceremonię.
Całość była skromna, nie przyszło na nią wielu żałobników. Z samego przodu dostrzegłam rodziców Rogera, zalanych łzami. Drobną matkę szlochającą do chusteczki oraz wysokiego, postawnego ojca, który nie krył żalu. W dłoni ściskał różdżkę, ale nawet z tej odległości ją rozpoznałam.
Wreszcie trafiła we właściwe ręce.
Płakałam, ale nie były to łzy smutku. Wylałam ich już wystarczająco dużo, zwłaszcza tej nocy, kiedy wreszcie zmógł mnie sen. Pozwoliłam sobie opaść w ciemność, aż wreszcie trafiłam na kamienny ołtarz zbryzgany krwią. Wtedy myślałam, że to moja, że przez upadek coś uszkodziłam, jednak nie. Rozejrzałam się. Pod ołtarzem leżało nieruchome ciało Rogera. Zielone oczy utkwione były w moich, usta poruszały się lekko, jakby coś szeptał ostatkiem sił.
– Kocham cię – ostatni świszczący oddech, a potem znieruchomiał. Jego ubranie zajęło się ogniem, szmaragdowe tęczówki sczerniały, wszelki kolor pochłonęła ciemność.
Krzyczałam tak długo, dopóki ktoś nie wybudził mnie z koszmaru. Kilka głów moich współlokatorek pochylało się nad posłaniem z wyrazem przerażenia i szoku. Wielokrotnie je za to przepraszałam, mimo że one wciąż powtarzały, jak bardzo to rozumieją, jak bardzo współczują.
Kłamały. Wszyscy kłamią.
Do rana nie zmrużyłam już oka, ale nie czułam zmęczenia. Byłam przytomna, choć smętna, otępiała. Wmawiałam sobie, że wystarczy, że powinnam przestać, że przecież jego nie ma i już nie będzie, nie wróci, że powinnam przestać rozpaczać, bo istnieją też inni, dla których liczył się bardziej.
Może to była kara. Niemoc odpędzenia się od wspomnień z nim związanych.
Teodor powiedział, że też miał trudności ze snem. Nie przez Rogera, a przeze mnie, bo nie potrafił spojrzeć mi w oczy.
Wyśmiałam go. I było mi z tym świetnie.
Czułam się silna jak skała, a jednocześnie słaba jak źdźbło trawy wystawione na huragan. Czułam, że potrzebuję obecności Teodora, a jednocześnie nie chciałam nikogo wokół. Miało być jeszcze gorzej, bo w moim przypadku czas działał na niekorzyść. Nie zabliźniał ran ani nie tamował ich krwawienia, tylko posypywał je solą.
Chyba zrozumiałam to wtedy, kiedy już miałam odejść, a Teodor znów zanurzył dłonie w moich włosach, znów przycisnął mnie do siebie, znów był blisko, o wiele za blisko. Jego obecność coś dała. Wiedziałam to. Wiedziałam, że gdyby wtedy pozwolił mi wrócić do Wieży, powrót ze snu do jawy stałby się o wiele trudniejszy.
Prócz czasu potrzebowałam czegoś jeszcze.
Gdzieś z przodu zrobiło się małe zamieszanie. Zamrugałam, chcąc rozegnać łzy.
I wtedy to zobaczyłam. Lśniące, gładkie, wypolerowane drewno, złota tabliczka z drobnymi czarnymi napisami, grube liny.
Odwróciłam wzrok, kiedy trumna Rogera została opuszczona do grobu.
_______________
Dobra, mamy. Nie sądziłam, że dodam go dzisiaj, zważywszy na pewne wydarzenia ostatnich dni, przez które jestem w średnio dobrym humorze, ale udało się. Juhu.
W tym rozdziale trochę namieszałam. Przyznam się Wam, że od dawna planowałam rozwalenie parringu Ginny/Blaise, bo nigdy nie uważałam go za coś realnego. Po prostu nie i już. Jeśli chodzi o wątek Teomione – zawsze chciałam opisać takie sceny, wiecie? Czekałam na nie całe opowiadanie, zupełnie jak Wy, wierzcie mi, dlatego teraz mam na ustach jeden wielki zaciesz, kiedy przychodzi co do czego, niochniochnioch ^^’
Niedawno zaczęłam się zastanawiać nad jedną sprawą. Tutaj na blogu, czy na fanpage’u, czy gdziekolwiek, widzę same Czytelniczki, w związku z czym napadła mnie dziwna myśl: czy mam może jakichś Czytelników? Mężczyźni, odezwijcie się, jeśli jesteście! I powiedzcie, jak wytrzymujecie moje rhomantyczne i ociekające słodyczą sceny typowo Teomione, bo to też jest dość ciekawa kwestia.
Upał dobija. Ponad 30 stopni. Fuj.
Okej, nie nudzę dłużej. Do następnej niedzieli! Oby.


Empatia

27 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. LKSJFALSKDFJLASKFJASKLJFASKLDFJALK MIAŁAM TAKI DŁUGI KOMENTARZ, A SIĘ CHOLERA SKASOWAŁA! YYYHHH.
      To od początku.
      Ivy z Malfoyem? Nie wydaje mi się, że mógłby to być ktoś inny, tylko on mi pasuje. Jestem ciekawa, co później z Draconem zrobisz.
      Zły Blaise, zły, bardzo zły. Paskudny. Co prawda można się było tego spodziewać, sama byłam świadoma, że ich związek długo nie pociągnie, ale nie spodziewałam się tego, że będzie taką szują. Chociaż stop, Zabini w końcu to typowy ślizgon, czego ja oczekiwałam?
      Nie, Ginny, nie każdy ślizgon musi być taki jak Zabini, no lol, niech ona nie patrzy tylko przez taki pryzmat, są wyjątki... :d
      Atak Ivy jest napisany tak lkjasdklfjaslkfja *-* Chociaż w sumie, jak ona mogła chybić Z TAK BLISKIEJ ODLEGŁOŚCI? Po za tym powinna celować tam, gdzie jest większe prawdopodobieństwo, że trafi, a nie w głowę. Nie, żebym nie lubiła Hermiony, wręcz przeciwnie, no ale no aż się nóż w kieszeni otwiera, haha.
      Walka jest opisana świetnie, nie mogę się do niczego przyczepić, bo głupota Ivy z jej początku, jest już wyżej opisana.
      Snape, Snape, Snape. Uwielbiam taki pozytywny czarny charakter, haha. "– Dyrektorze, gdzie ją zanosimy?
      – Do lochów, niech zgnije."
      "– Zatem do lochów, tak?
      – Severusie, przestań już.
      " To rozwaliło mnie totalnie. Świetnie przedstawiasz jego charakter, nie mogę złego słowa powiedzieć.
      Resztę skomentuję później, bo właśnie zostałam poinformowana, ze wybywam nad morze (co jest bardzo ciekawe, bo są chmury i zapowiada się na deszcz).

      Btw, jesteś na pottermore puchonką, tak? (Czytałam Aska, wiem wszystko, hahaha). Ja jestem takim przypadkiem, że na starym koncie przydzieliło mnie do Gryffindoru, ale jako, że zapomniałam hasła, to niedawno zrobiłam sobie nowe. I wiesz co? Walnęło mnie do Slytherinu. Albo z pottermore, albo ze mną jest coś nie tak.

      Usuń
    2. Mnie też przydzieliło do Slytherinu :)

      Usuń
    3. Ale za drugim razem? Bo na początku przydzieliło mnie do Gryff., a potem do Slytherinu, chociaż Ślizgonką się nie czuję, lol.

      Usuń
  2. O MÓJ BOŻE. GENIALNE.

    OdpowiedzUsuń
  3. directionerka11228 lipca 2013 16:33

    O Boże moment Teodor x Hermiona był boski ja naprawdę miałam nadzieję że Teodor pocałuje Hermionę . Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału . Weny i przyjemnych wakacji .

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja jestem CZYTELNIKIEM ! :D Ha, chyba jestem jednym jedynym wyjątkiem XD Co do scen Teomione, to podobnie, jak CZYTELNICZKI jestem nimi zachwycony :D Taki tam romantyczny chłoptaś ( który ma już 18 lat o.O). Rozdział przepyszny, życzę weny i usunięcia słowa ,, oby'' na końcu twej przemowy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Merlinie, CZYTELNIK! W dodatku pełnoletni! O kurczę, chyba rzeczywiście jesteś jednym jedynym wyjątkiem :D
      Dzięki za odezwę, za miłe słowa i pozdrawiam Cię serdecznie! :DD

      Usuń
    2. Danke, danke :D Też pozdrawiam ^^

      Usuń
  5. Rozdział <3 Kocham, kocham, kocham, i ciebie i rozdział XD Zła Ivy, zła. Jednak mimo wszystko zrobiło mi się jej żal..Co do Snape'a to jego teksty mnie rozwalają :D Dobra, miałam napisać więcej, ale scena Teomione nie daje mi spokoju. Także ten..jeszcze bardziej kocham Teosia ( pewnie nie tylko ja :D). ,, – Nienawidzę cię.
    Westchnął, długie palce przeczesały loki, broda oparła się o czubek głowy.
    – Wiem.'' Omomomom *-* A buziaczki? Omomomomomom *---* :D Dobra, koniec bazgrołów. Życzę weny, weny i jeszcze raz wakacji ciekawych ( nie, nie jeszcze raz weny. Pisarz też człowiek) :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiss !!! Piękny. Długa na niego czekałam
    Rozdział jak zawsze wspaniały, mam nadzieje, że Hermiona nie zalamie się kompletnie po pogrzebie.
    I niech dowali Zabiniemu !! DUPEK !!
    Pozdrawiam i czekam na kolejne rozdziały ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Tu napisze, bo na blogu nie chce mi się dodać. Rozdział tak piękny, tak wspaniały, tak cudowny. Och,ach!
    No to co najbardziej mi się podobało.
    * Rozmowa Malfoy& Gray- widać ten okrutny charakterek Draco. Zero współczucia, ale naszej blondyneczce się zasłużyło.
    * Skrzydło Szpitalne, Harry i Ginny- zerwanie Weasley i Zabiniego wypadło dość niespodziewanie i jeszcze tekst Ślizgona, dlaczego zerwali. W twoim opowiadaniu wybitnie go nie lubię. Zresztą ładną cechę Hermiony zauważyłam nie użalała się nad sobą i pomogła jako tako Ginny i nie było tego " A nie mówiłam". Możliwe, że to tylko moje odczucie.
    * Bitwa Granger%Gray- to było takie niespodziewane! Na początku myślałam, że to Teoś przyszedł, a tu takie rozczarowanie. Chociaż scena mistrzowska i moja perełka : "Szach, Gray" O mój boziu <3 No i po walce, Severus mój kochany: "– Dyrektorze, gdzie ją zanosimy?
    – Do lochów, niech zgnije."
    "– Zatem do lochów, tak?
    – Severusie, przestań już." Hahahahah padłam i przez chwile nie wstawałam. To było takie dobitne.
    *Teodor&Hermiona- już miał być kiss a wyszło inaczej, ale pocałował ją nie w usta, ale pocałował. Jej,jej,jej,jej! No i jak ją przytulił tak słodko + "Nienawidzę cię", "Wiem" OMG miała powiedzieć: Kocham Cię, a nie -,-
    * Pogrzeb Rogera- nic nie ogarnęłam, smutno mi się zrobiło i musiałam czytać 5 razy, żeby zrozumieć tekst.
    No i proszę, oby nie było tego oby (Why?)
    Ps. Wiem bez składu, bez ładu i strasznie pogmatwane, ale może coś zrozumiesz. ;) No i pisane na komórce, niestety musiałam dodać komentarz musiałam <3 WENY!

    OdpowiedzUsuń
  8. Kocham tego bloga <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
  9. Salazarze...
    Jesteś moją boginią, jesteś idolką.
    Fakt, czekałam na sceny Teomione, ale nie dlatego ten rozdział jest moim ulubionym.
    W sumie sama nie wiem czemu.
    Zawsze, gdt czytam Twoją twòrczość, mam dreszcze. To niesamowite, jak potrafisz przyciągnąć czytelnika.
    W innych ff jeśli pocałunek nie nastàpi przed piętnastym rozdziałem blog jest straszliwie nudny. I przypomina brazylijsko-wenezuelsko-kolumbijską telenowelę. To, co Ty robisz ze mną jest nie do opisania. Nie ma dnia, żebym nie przeczytała chodź jednego rozdziału. Podziwiam Cię. Ja też prowadzę bloga, mam tyle lat, co Ty, ale nie ma porównania. Jesteś fantastyczna.
    Ja też nie lubię pary Blaise&Ginny. Jest taka...dziwna. Według mnie już dramione jest bardziej prawdopodobne.
    A akcja w skrzydle szpitalnym- majstersztyk! W życiu siè tego bym nie spodziewałam.
    A scenę pocałunku opisałaś cudownie. Nie było przesady, wyszło niesamowicie naturalnie. Ogólnie cała akcja Teomione wyszlła realistycznie.
    Pozdrawiam, emersonn ;)

    potterowskie-co-nieco.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. O kurde. Awerxualqs *o*
    Już myślałam, ze się pocaluja *-* ale wiesz co, lepiej ze tak się nie stało. Zrobiłas to o niebo lepiej. Cudowne. O matko. <3
    Piękne to było.
    Co do Zabiniego... Ugh, nigdy go nie lubiłam.
    Genialny rozdział, tyle. Czekam niecierpliwie na następny :3

    OdpowiedzUsuń
  11. Sama nie wiem, czy mogę nazwać ten rozdział smutnym, pełnym żalu czy może nadziei.
    Od jakiegoś czasu przestała komentować i teraz zdałam sobie sprawę, że przez ostatnie parę rozdziałów, opowiadanie się rozwinęło, Ty się rozwinęłaś i widzę różnicę tym, co piszesz. Podoba mi się, że to całe szczęście runęło. Każdy walczył o to, aby coś zyskać, a ostatecznie stracili. Nadzieję, przyjaciela, namiastkę czegoś ważnego. Zastanawiam się, kiedy to się skończy. Czas mija, leczy rany, a ich znajomość się rozwija coraz bardziej.
    I tak, to jedna z tych scen, na które czekaliśmy całe opowiadanie. Teodor odważył się wreszcie zrobić krok, zaakceptować to, co się działo. I nie bronić się. Szkoda, że Hermiona czuje teraz tylko żal. Nic dziwnego, Roger odszedł.
    I cóż, przez to nadal nie lubię Ivy.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ciekawa jestem, czy Malfoy zdawał sobie sprawę, że zdjęcie zabezpieczeń Hogwartu to pic na wodę :D W sumie Severus mógł mu powiedzieć, że chcą ją złapać, Draco tylko chciał Pokój Życzeń odzyskać xD
    Reakcje Hermiony wydają się być takie naturalne! Serio, ta postać ożywa w Twoich rękach, jest człowiekiem z krwi i kości.
    Ginny&Blaise - wiedziałam, że zerwą! :D Miałam tylko cichą nadzieję, że to Weasley zerwie z tym dupkiem. Tak czy inaczej, czas na Hinny :D
    Ale kogo obchodzi Hinny, kiedy Teomione ma takie akcje? :o Prawie mi para uszami poszła, myślałam, że będzie wreszcie pocałunek, ale jakoś wcale mi nie żal, że to jeszcze nie to. Teodor i tak musiał się w sobie zebrać na taki gest, po co go jeszcze męczyć xD A tak na serio, to było idealne do sytuacji po prostu. Teoś pokazał, że mu zależy, i zrobił to w subtelny, nienachalny sposób. Super!
    Pogrzeb Rogera po prostu smutny. Nadal go jakoś szczególnie nie darzę sympatią, ale podziwiam to, co zrobił. No i w pewnym sensie Ivy dzięki temu cierpi, więc tym lepiej. Głupia ona jak kalosze Hagrida, mogli pójść za radą Snape'a i pozwolić jej zgnić w tych lochach :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  13. Nigdy nie wiem co napisac, targa Mna wielee emocji, ale wlasnie za to Cie kocham. Jedno wielkie WOW. Jestes fantastyczna!
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. Wczoraj bardzo późno przeczytałam rozdział, więc komentuje teraz, heh ^^'
    Scena Teodora i Hermiony mnie... zdziwiła? Uszczęśliwiła? Nie wiem, nie umiem określić tego, co czuje, gdy o niej myślę... ale wiem, że bardzo, ale to bardzo, mi się ona spodobała i podoba nadal. Jest bardzo dobrze napisana i wgl cud miód itd.
    Ivy zamknięta, wszyscy żyją (prócz Rogera, ale to wiemy) i jest cudownie na świecie i wgl, ale... no właśnie... ale.. co dalej? Pozostał Draco, Severus i cała ta zgraja złych, i ciekawi mnie, co dalej wykombinujesz na nich. Serio.
    Nie wiem, co mam tu dalej napisać (brak weny dalej się odzywa), więc skończę te moje wywody na temat cudowności tego rozdziału i zakończę to tylko jednym...
    Dużo weny!
    Pozdrawiam,
    Scathach

    OdpowiedzUsuń
  15. Naćpana_Szczęściem ♥♥♥31 lipca 2013 16:07

    Hej!<3
    Empatio, uwielbiam cię! Piękny rozdział!
    Czułam, że Blaise i Ginny się rozejdą. Nie wiem czemu, ale jakoś nigdy ich nie widziałam razem.
    Ale przejdźmy do najważniejszej części rozdziału.:)
    Nareszcie pojmali Ivy! Tak strasznie się cieszę! Mam nadzieję, że zgnije w Azkabanie, za to, co zrobiła!
    Gdy ta żmija walczyła z Hermioną, byłam strasznie podekscytowana i przerażona jednocześnie. Martwiłam się, że znów zrobi krzywdę Mionie i ucieknie. Na szczęście stało się inaczej! Ulga!
    Kiss!!! Moja ulubiona scena w tym rozdziale! Cudo po prostu! Kocham, kocham, kocham! Może i nie pocałowali się, tak jak marzyłam, ale zawsze coś. I słowa Teodora:"Jesteś dla mnie zbyt cenna, Granger." Uwielbiam!<3
    Bardzo mi żal Miony. Gdy wspomniała Rogera, miałam ochotę płakać. Zaczyna mi już brakować tego nieogarniętego Krukona.:(
    Przy scenie pogrzebu, też myślałam, że się poryczę. Strasznie smutno i zarazem cudownie to opisałaś. Podziwiam cię za to!:*
    Naprawdę wspaniały rozdział! Tyle emocji!:* Naprawdę jesteś zdolna.
    No i jeszcze za szablon biję pokłon! Naprawdę śliczny. Bardzo mi się podoba!:)
    Pozdrawiam i życzę dużo weny!:D

    OdpowiedzUsuń
  16. Odrobinkę żałuję tutaj Ginny i Blaise'a, bo chociaż tutaj ten paring od początku dla mnie był skazany na porażkę, to nie zmienia to faktu, że bardzo lubię ich razem. No, przynajmniej w większości opowiadań.
    Poczułam też nieme rozczarowanie, za "taki" pocałunek, ale to wyjątek, na to się czeka i czeka i to czekanie jest równie fajne jak ... straciłam wątek. Jak zwykle. Właściwie, to o wiele bardziej podobały mi się słowa, deklaracje, niż sam moment pocałunku, i nie wiem, co jest tego przyczyną. Kończę już swoje paplanie, bo nic z niego nie wynika, poza tym, że rozdział jak każdy zresztą mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
  17. Eee... Teraz to kompletnie się zdziwiłam, że nie ma tu mojego komentarza, a rozdział już parę dni temu przeczytałam. Nadrabiam to teraz :D

    Widzisz, tak wszyscy wzdychali, kiedy ten BIG KISS nadejdzie, i co? Jest, a na mnie to nie zrobiło wrażenia, bo rozegrałaś to tak, że dookoła działy się rzeczy ważniejsze i poważniejsze, a tak to może nawet lepiej. Wyszło tak naturalniej, choć szkoda, że w tym wszystkim Hermiona chyba za bardzo tęskniła za Rogerem i jak na razie nie fruwała z radości. A TEODOR POWIEDZIAŁ, ŻE JĄ KOCHA, do cholery!
    Ogólnie to już nie pamiętam dokładnie, co było z tego rozdziału, co z innego, ale w każdym razie to było jak zawsze genialne. Albo i bardziej, bo od ataku w lochach to opowiadanie ma inny klimat... nie wiem, czy lepszy, ale to tak jak w kanonie - najpierw jest tak miło i fajnie, a potem smutno, mrocznie, lecz mistrzowsko genialnie. Pomimo tego i tak nie wracam za często do Insygniów Śmierci :P
    Miło, że wplątałaś w to wszystko sytuację z Ginnym i Blaisem, co było niejako odskocznią od tych wszystkich dramatów. Paring lubię, choć po raz pierwszy czytałam coś o nim tutaj. Może jest dość nierealny (chociaż na krótką metę, po kłótni z Harrym - czemu nie?), ale jak dla mnie ciekawszy od Dramione (JAK, JA SIĘ PYTAM, JAK???). Bo właściwie Zabiniemu podoba się Ginny, tylko nie chce się do tego przyznać. Przynajmniej jak tak odbieram sytuację z Księcia Półkrwi.


    Niech zgnije w lochach,
    Ja :)

    PS A tak w ogóle, to się muszę ogarnąć, bo mnie korci na rysowanie scen z Wyjątku (np. tą z Teodorem, Hermioną i kubkiem kakao :D), ale jak przychodzi co do czego, to mam pustkę w głowie. I... no właśnie. Widziałaś może jakieś zdjęcia z kolesiem, który by wyglądał na Teodora, a nie na jakiegoś dwudziestoletniego pedałka? Bo jak wpiszę coś w googlach, to nic porządnego nie umiem znaleźć, a mimo wszystko nie umiem sobie Teosia wyobrazić tak d o k ł a d n i e.

    OdpowiedzUsuń
  18. Yeah! W końcu nie będzie scen Zabini+Ginny, a będzie co raz więcej Teodor+Hermiona. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że ze sobą zerwali (chociaż wiedziałam, że tak się sprawy potoczą), ogólnie nie trawię zbytnio Ginny (choć w Twoim opowiadaniu jest dosyć znośna), a Zabini mógłby właściwie to być, bo go lubiłam jako takiego dupkowatego charaktera w Wyjątku, ale mogłaś to ich zerwanie, a szczególnie powód, trochę...no podkręcić, 'zaostrzyć'. Chodzi mi o to, żeby te ich zerwanie było dla Ginny bardziej 'raniące' (oczywiście nie życzę jej nic złego) wtedy Harry by mógł ją trochę mocniej wesprzeć i może by się z tego jakiś ciekawy romans wywiązał hehe. Teraz o czym innym. Walka z Ivy była opisana fenomenalnie, a scena z Teodorem była jedną z lepszych w opowiadaniu chociaż, że to było bardzo nie podobne do naszego zazwyczaj chłodnego Teodora , ogólnie to BARDZO DOBRZE, ŻE SIĘ NIE POCAŁOWALI, bo to by było jeszcze za szybko. Ich pocałunek powinien być czymś nie spodziewanym i bardzo romantycznym (no wiesz taki fajny klimacik do pocałunku). Ta wypowiedź jest trochę bez ładu i składu, ale ufam, że zrozumiesz to co chciałam przekazać.

    OdpowiedzUsuń
  19. Wiedziałam, że prędzej czy później Blaise zerwie z Ginny. Według mnie ruda powinna przeżyć bardziej emocjonalnie to, że ją wykorzystywał. A co do słów Teodora " Jesteś dla mnie zbyt cenna, Granger" - miałam przez dłuższą chwilę zaciesz :D Dobrze, że się nie pocałowali, ale mam nadzieję, że big kiss już niedługo. Ogólnie rozdział bardzo mi się podoba. Już nie mogę doczekać się następnego. Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  20. CZYTELNIK lol super blog. Super sceny ale oczekuje watku samobojstwa .;)

    OdpowiedzUsuń
  21. Ja już szczerze nie wiem co mam pisać w tych komentarzach. Ciężko oddycham, czuję dziwne mrowienie w klatce piersiowej. Tak, jakby ktoś przyczepił mi tam kilkukilogramowe ciężarki. Nie potrafię nic powiedzieć. Jakby ktoś zszył mi usta.

    Rozdział ten zaczęłam około 4:30. Na dworze było całkiem jasno, ale nie na tyle, żeby powstrzymać moje powieki przed opadaniem. Zasnęłam. Moja mama wtargnęła do pokoju przed 8. Słuchawki leżały obok łóżka, telefon też. Nie zauważyła ich. Tak samo jak nie zauważyła ogryzka jabłka w wysokiej szklance po wodzie. Chciała mnie obudzić, bo mam dużo pracy. W połśnie zmyśliłam, że długo nie mogłam zasnąć. Dała mi spać. Ponownie przyszła do mnie o 12. Zjadłam śniadanie, sięgnęłam po telefon. I tak czytałam ten rozdział do 13. Jest 13:30. Dopiero po 15 minutach byłam w stanie napisać cokolwiek. Nie potrafię skomentować tego rozdziału inaczej. Bardzo chciałabym skupić się na przepięknych scenach, od których aż bije emocjami, ale po prostu nie mogę. Nawet już nie potrafię płakać. A chciałabym. Chciałabym i to jak cholera. Wiesz czego też, bym chciała? Spotkać cię poza Internetem. Poza granicami naszych dwóch monitorów. Chciałabym po prostu powiedzieć dziękuję.

    E.

    OdpowiedzUsuń

Za spam gryzę.

Obserwatorzy

Informacje

Belka: Empatia
Treść: Empatia
Szablon: Empatia; kredyty: emmawatsonfan.net, scatterflee.deviantart.com, breatherain.blogspot.com
Favikonka: by-elfaba.blogspot.com
Słowa na szablonie: Red - 'Lost'
Zabrania się kopiowania czegokolwiek. Inaczej poucinam rączki.