Zabiłam
go, do…
–
Nie klnij, nie zniżaj się do poziomu szlam.
–
Czy ty tego nie rozumiesz?! MÓJ NAJLEPSZY PRZYJACIEL NIE ŻYJE! Kochałam go, do
cholery!
–
Tak, powtarzasz to od paru dni.
–
Jesteś okrutny.
–
Może usłyszę od ciebie wreszcie coś nowego, na przykład dlaczego jesteś tak
bezmyślna i…
–
Skończ. Zasłużyli na to, oboje.
–
Jesteś nienormalna.
–
Zasłużyli na to.
–
Czarny Pan nie będzie zadowolony.
–
Czyżby? Zamkną Hogwart.
–
Na twoim miejscu nie pokładałbym zbytnich nadziei w otrzymanie nagrody.
Zostaniesz ukarana, oczywiście o ile najpierw cię nie złapią i nie wsadzą do
Azkabanu.
–
Przestań. Nie mają pojęcia, że tu jestem, przecież już parę razy przetrząsnęli zamek…
Co ze Snape’em?
–
Nic. Musiał mieć porządne argumenty, jakoś się wszystkiego wyparł, skoro na
lekcjach uczy jak gdyby nigdy nic.
–
Sukinsyn. Nie pomógł mi.
–
To Snape.
–
A ty? Dlaczego to robisz? Pomagasz?
–
Powody zatrzymam dla siebie. Zresztą, pół-przytomna i całkowicie rozbita stąd
nie wyjdziesz, kiedy o północy otworzą zamek. Zajmujesz Pokój Życzeń, a ja mam
w nim coś do zrobienia.
***
Obudziłam
się przed południem. Właściwie to pani Pomfrey mnie obudziła, podając śniadanie
i nową porcję eliksirów. Podciągnęłam się do pozycji siedzącej, po czym
ziewnęłam krótko. Żebra z każdym kolejnym dniem coraz mniej dokuczały. Szybko
zabrałam się za posiłek – kilka kanapek oraz kubek herbaty – a pielęgniarka
zaczęła krzątać się wokół mnie. Wygładziła kołdrę, odniosła puste kubki po
miksturach, przygotowała świeże bandaże. Kiedy jednak chciała wytrzepać moje
poduszki, gwałtownie ją zatrzymałam, prawie krztusząc się herbatą.
–
Nie, nie! – wychrypiałam. Oczy zaszły mi łzami. – Są w porządku.
Obrzuciła
mnie podejrzliwym spojrzeniem. Z trudem je wytrzymałam.
–
Naprawdę.
Odchrząknęła,
po czym zabrała mi pusty talerz i położyła go na stoliku.
–
Nie zapomnij o eliksirach – rzuciła krótko. – Zaraz zmienię ci opatrunki.
Taak,
wręcz paliłam się, by zobaczyć to, co sobą skrywały.
Swój
koszmar pamiętałam jak przez mgłę, jedynie jego urywki, ale dowodem
nieprzespanej nocy były właśnie zdarte strupy oraz piekące od wrzasku gardło.
Gorzkie specyfiki od czarownicy wcale go nie ukoiły. Bolała mnie głowa i czułam
się okropnie osłabiona, nawet mimo cudownego eliksiru nasennego.
Śnieg
znów sypał, gdy pani Pomfrey powoli odwijała moje bandaże, ukazując rozoraną na
nowo skórę. Właściwie nie do końca rozoraną – magicznie, w dodatku w
przyspieszonym tempie, znów się goiła. Rany już nie krwawiły, a tam, gdzie
strupów nie sięgnęły paznokcie, stopniowo pojawiały się różowe blizny.
Postanowiłyśmy zostawić wszystko bez osłony, tak jak resztę mojego ciała, na
której również dostrzegałam zaczątki blizn.
Kobieta
zbierała zużyte bandaże, a ja obserwowałam jej poczynania. W końcu wzięłam
nieco głębszy wdech.
–
Pani Pomfrey, czy będę mogła jutro wyjść? – spytałam z nadzieją.
Wrzuciła
białe opatrunki do metalowej miski i popatrzyła na mnie z zastanowieniem.
–
Tak, sądzę, że tak – odparła spokojnie, a ja rozszerzyłam oczy ze zdziwienia.
Pokój
wspólny, własne łóżko, transmutacja, zaklęcia, eliksiry, przyjaciele, znajome
twarze… Teodor.
–
Naprawdę? Och, to wspaniale! – ucieszyłam się. Po raz pierwszy od dawna moje
usta rozciągnęły się w uśmiechu. Dziwne uczucie. – Czyli śniadanie zjem już w
Wielkiej Sali, tak? A potem wrócę do Wieży Gryffindoru?
Przeczące
pokręcenie głową potrafiło w trybie natychmiastowym stłumić wszelki entuzjazm.
–
Rano przybędą tutaj pracownicy ministerstwa – oznajmiła kobieta. – Chcą z tobą
porozmawiać.
Jej
słowa w jednej sekundzie mnie zmroziły. Zmarszczyłam brwi.
–
Zaraz, niby po co? – zdziwiłam się. – Myślałam, że już rozmawiali z Teodorem.
Jedną
ręką trzymała miskę, a drugą oparła na biodrze.
–
Ty też byłaś w tym lochu. Chcą poznać obie wersje wydarzeń.
Nagle
zakręciło mi się w głowie.
Opowiadanie
o wszystkim, co się tam wydarzyło, w dodatku zupełnie obcym osobom, nie
należało do rzeczy, na które miałam w tamtej chwili ochotę.
–
Będą rozmawiali z kimś jeszcze? – wymamrotałam niewyraźnie.
Wzruszyła
ramionami.
–
Nie wiem. Zależy, czego się dowiedzą.
Powoli
wypuściłam powietrze z płuc. Choć słowa czarownicy zabrzmiały groźnie, ja nie
czułam strachu. Raczej nerwowość, bo wspominanie wciąż na nowo i na nowo
tamtego wieczora nie zaliczałam do przyjemnych doświadczeń. Popatrzyłam na
kobietę z delikatnym zarysem uśmiechu na ustach.
–
Dziękuję, że mi pani o tym powiedziała – powiedziałam cicho. – Źle bym się
czuła, gdyby jutro nagle napadli mnie ludzie z ministerstwa, wymagając
wyjaśnień.
Kiwnęła
jedynie głową, po czym odeszła. Długa, lekko rozkloszowana, jasna spódnica
falowała za nią. Przez parę minut siedziałam w milczeniu, zastanawiając się,
jak wszystko ma wyglądać. Ani trochę się tym nie martwiłam. Chcieli wiedzieć,
co się stało, dlaczego i co przeżyłam. Myślałam o tym, co powiedział im Teodor,
ale po pewnym czasie tę kwestię też od siebie odsunęłam.
Westchnęłam
w duchu.
Co ma być, to
będzie.
To
jedno zdanie krążyło mi po głowie, dopóki nie przegoniła go inna sprawa, o
której na krótko zapomniałam. Zacisnęłam usta. Powoli ułożyłam głowę z powrotem
na poduszce. Śledziłam pęknięcia widniejące na suficie, zagryzając mocno wargi.
Metaliczny smak krwi rozjaśniał umysł.
Co
działo się z Ivy?
Opcja
numer jeden? Uciekła do Voldemorta. Opcja numer dwa? Uciekła do rodziny. Opcja
numer trzy? Uciekła do przyjaciół spoza szkoły. Opcja numer cztery? Uciekła
daleko stąd, niekoniecznie w znane sobie strony.
Ta
ostatnia możliwość była mało optymistyczna, zwłaszcza że jej efekt stanowiło
nieodnalezienie dziewczyny. Nie, tę wykluczałam. Musieli ją znaleźć, to, co
zrobiła, nie mogło ujść płazem.
Pierwsze
wyjście prawdopodobne, aczkolwiek też dość pesymistyczne. Choć wciąż nie
wyjaśniono mi, o co chodziło ze Snape’em, to wiedziałam, domyślałam się, że
dawny(?) śmierciożerca na pewno miałby kontakt z Ivy, gdyby rzeczywiście
znalazła schronienie u Czarnego Pana. Był jakby… łącznikiem, między nim a naszą
stroną.
Podły
dupek.
Opcja
druga i trzecia – obie możliwe, tylko, do licha ciężkiego, czy nikt nie zwrócił
się do jej rodziców? Znajomych? Czy nie zebrano jakichkolwiek informacji? Nie
powiadomiono ich? Zazwyczaj od takich rzeczy się zaczyna, tak przynajmniej
sądziłam.
Moje
dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści.
Czemu
wszystko toczyło się tak wolno?
***
Po
lekcjach do skrzydła przyszła Ginny wraz z Harrym. Podejrzewałam, że tym razem
Ron został z Lavender, ale nie byłam na niego zła. Musiała mi wystarczyć ta
dwójka.
Siostra
rudzielca miała natomiast ponurą minę, przywitała się krótko, a potem nie
prowadziła zbyt ożywionej rozmowy. Podczas gdy okularnik przekazywał mi notatki
z zajęć, ona siedziała cicho, wpatrzona w okno. Przyglądałam się jej badawczo.
Na pewno coś musiało się stać.
–
Ginny? – zagaiłam niepewnie, niegrzecznie przerywając Harry’emu.
Dopiero
po chwili oderwała oczy od szyby. Spojrzała na mnie ze zdezorientowaniem.
–
Mhm?
–
Wyglądasz, jakbyś spotkała Umbridge – stwierdziłam z przekąsem.
–
Och. – Znów przybrała posępną minę. Odwróciła wzrok. – To nic.
Wymieniliśmy
z brunetem znaczące spojrzenia.
–
Jest taka od rana – powiedział,
bezgłośnie poruszając wargami.
Zmarszczyłam
brwi. Bezwiednie musnęłam palcami brzeg stosika notatek. Kiedy już miałam się
jakoś odezwać, Ginny westchnęła ze zniecierpliwieniem.
–
Zerwaliśmy – oznajmiła krótko.
Uniosłam
wysoko brwi. Harry też wyglądał na zdumionego. Wpatrywałam się w rozgniewaną
dziewczynę całkowicie zaskoczona.
–
Co? – wydusiłam po chwili. – Kiedy?
Jej
nogi podrygiwały nerwowo, policzki zaróżowiły się ze złości. Patrzyła ze
zdenerwowaniem to na mnie, to na Harry’ego, a ja zrozumiałam, że odkąd tylko
tutaj weszła, chciała się wygadać.
–
Dzisiaj przed śniadaniem – wyjaśniła. Postukiwała palcami w swoje kolano. –
Umówiliśmy się koło lochu i… po prostu zerwaliśmy. To znaczy – dodała z ponurym
uśmiechem – on zerwał.
Potrząsnęłam
głową, splątane włosy rozsypały się wokół mojej twarzy.
Wiedziałam,
że tak to się skończy. Wiedziałam, że im po prostu się nie uda, nieważne, jak
bardzo życzyłam przyjaciółce szczęścia. Znałam Zabiniego lepiej niż ona, tak
przynajmniej czasem mi się wydawało. Znałam jego prawdziwą naturę, mroczną
stronę, którą ukrywał przed Ginny.
Karmił
ją fałszywą miłością, fałszywym obrazem „innego od reszty” Ślizgona.
–
Podał jakiś powód? – spytałam ostrożnie.
Zaniepokoiłam
się sposobem, w jaki na mnie spojrzała. Miała smutne oczy, a ja wiedziałam, że
za wszelką cenę stara się to zamaskować. Gdyby nie było tam Harry’ego, na pewno
otworzyłaby się, lecz z drugiej strony… Jego obecność powstrzymywała ją przed
wybuchem.
Mogła
udawać przed wszystkimi, że jest w porządku, ale nie przede mną.
Dziewczyna
kiwnęła głową. Wzięła głębszy oddech.
–
Myślał, że jestem inna. Wtedy, kiedy pokłóciłam się z Ronem, sprawiałam
wrażenie całkowicie odsuniętej od naszej rodziny. Rzeczywiście, wtedy miałam
dość wszystkich, i w przypływie gniewu powiedziałam mu o nich kilka niemiłych
słów. On odebrał je jednoznacznie, dlatego się mną zainteresował. Dopiero po
czasie odkrył, że jednak nadal przynależę do Weasleyów, do zdrajców krwi.
Postanowił tego nie kończyć, a jedynie zabawić się moim kosztem. Zawsze go
kręciłam – dodała z goryczą, a ja poczułam obrzydzenie do Zabiniego. –
Powiedział, że traktował mnie jak zabawkę, że w Slytherinie wszyscy teraz
wiedzą o mojej naiwności, że „uważają mnie za gorącą, ale strasznie głupiutką”.
– Pociągnęła nosem. – Nasłałam na niego upiorogacka.
Harry
zaklął cicho, za co nawet nie zganiłam go wymownym spojrzeniem. Wpatrywałam się
w smutną i wściekłą jednocześnie Ginny, która nadal postukiwała podeszwami
butów o posadzkę. Jej wzrok zagubił się w podłodze, rude kosmyki otuliły twarz.
Nie wahając się ani chwili, przysunęłam się do niej i objęłam ją mocno. Po paru
sekundach odwzajemniła uścisk. Zanurzyłam twarz w jej włosach, wdychając
łagodną, jaśminową woń i zaciskając oczy.
Kiedy
się od niej odsunęłam, po łzach w brązowych oczach nie pozostał ani ślad.
Jednak uśmiechu również nie dostrzegłam. Raczej obojętność, pogodzenie się z
rzeczywistością, uległość. Jakby na potwierdzenie moich myśli, wzruszyła
ramionami.
–
Od pewnego czasu podejrzewałam, że w końcu do tego dojdzie – wymamrotała.
Ucieszyłam się, że jej głos nie drżał ani że nie usłyszałam w nim najmniejszej
oznaki słabości. – Nie pisaliśmy przez Święta, Nowy Rok, po powrocie trochę się
ustabilizowało, ale czułam to. – Posłała nam, mnie i Harry’emu, o którego
obecności na moment zapomniałam, słaby uśmiech. – Szkoda tylko, że okazał się
takim dupkiem. Naprawdę nie rozumiem, jak mogłam się za nim uganiać, jak mogłam
tak łatwo dać się zwieść… Cholera. Serio, myślałam, że jest inny, jedyny różni
się od reszty parszywych, obleśnych Ślizgonów. A tak naprawdę każdy Ślizgon
jest taki sam.
Harry
mruknął pod nosem coś, co brzmiało jak „Przykro mi”.
Taak,
wiedziałam, jak bardzo jest mu
przykro.
Ja
natomiast przez parę chwil przetrawiałam słowa Ginny. Każdy Ślizgon jest taki sam. Automatycznie zaczęłam się w duchu
buntować.
Nie,
nie każdy.
Westchnęłam
głęboko.
–
Szkoda – podsumowałam. – Myślałam, że chociaż z nim ci wyjdzie, nieważne, jak
bardzo go nie lubię.
O
dziwo, posłała mi spojrzenie mówiące: „Tak. Jasne”.
–
Ty go po prostu nie cierpisz, Hermiono – stwierdziła, jakby to była
najoczywistsza rzecz na świecie.
Harry
parsknął śmiechem.
–
Gardzi nim i tyle.
Zgromiłam
oboje wzrokiem.
–
Powtrzymam się od odpowiedzi.
***
Nie
mogłam spać. Nie chciałam spać. Bałam się, że znów zamiast zwykłych obrazów,
przed moimi oczami pojawią się przerażające koszmary. Bałam się przymknąć
powieki na dłuższą chwilę, bałam się pozwolić senności ogarnąć ciało, bałam
się, tak okropnie się bałam.
Leżałam
na boku, wpatrzona w jakiś punkt przed sobą, choć w takiej ciemności z trudem
dostrzegałam zarysy czegokolwiek. Oddychałam spokojnie, zastanawiając się nad
dzisiejszym dniem.
Wiedziałam,
że związek Ginny zakończy się w ten sposób. Nie miałam jedynie pewności co do
osoby zrywającej, dlatego tak zdziwiłam się, słysząc o Blaisie. Widziałam, że
ruda się męczy i że zdaje sobie sprawę z tego, jak toksyczny był to związek,
ale z drugiej strony – nie ufałam Zabiniemu. Nigdy.
Potraktował
Weasleyównę po prostu okrutnie, zupełnie niczym typowy Ślizgon. Bezduszny,
egoistyczny, nieliczący się z uczuciami innych. Może podświadomie znałam
powody, przez które tak nagle się zainteresował się rudą, w dodatku akurat
wtedy, kiedy ta wyklinała na swoją rodzinę. Może powinnam była jakoś ją
ostrzec, jeszcze bardziej namawiać, by z nim zerwała, bo to niezdrowe. Może
powinnam była wpajać jej, że nie należy wierzyć Ślizgonom, że traktują ludzi
jak zabawki, że dla nich liczą się własne przyjemności. Może. Może.
Myślałam
o Teodorze. Przez słowa Ginny ogarnęła mnie nagła niepewność, lęk.
Każdy Ślizgon
jest taki sam.
W
duchu krzyczałam, że przyjaciółka nie ma racji, że on jeden się do nich nie
zalicza, że… że przecież mu ufam.
Ginny
też ufała Zabiniemu.
Zamknęłam
na chwilę oczy.
Nie
mogłam się doczekać spotkania z Teodorem, co w obliczu tamtych wydarzeń
wyglądało po prostu dziecinne. Wydawało mi się, że od ataku Ivy minęły
tygodnie, miesiące, lata, wieki… Tak niewiele czasu upłynęło, ale przez
bezczynność w skrzydle oczekiwanie dłużyło się w nieskończoność. Jutro miałam
wyjść. Nareszcie. Czułam niepokój przed rozmową z ludźmi z Ministerstwa Magii,
ponieważ właściwie jeszcze nikomu nie opowiadałam o tym, co dokładnie stało się
w lochu.
Wiedziałam,
że będą chcieli to usłyszeć również ode mnie.
Ja
przyjaźniłam się z Ivy. Ja przyjaźniłam się z Rogerem. On mi pomógł.
Oczy
zapiekły, jakby w moją twarz uderzył podmuch zimnego wiatru.
Ponoć
w szkole zauważono nieobecność Gray, a tym bardziej uczniów dziwiła cisza wśród
nauczycieli. Zaczęto łączyć fakty, choć podobno bardziej kierowano się w stronę
tego, jakoby Krukonka miała załamać się i gdzieś zaszyć w zamku lub po prostu
miała zostać wysłana do rodziny w ramach odreagowania. O mnie oraz o Teodorze
wiedzieli wszyscy. Czasem do skrzydła szpitalnego wpadał jakiś zabłąkany uczeń,
a ja odnosiłam nieprzyjemne wrażenie, że przyszedł tylko po to, by sobie
popatrzeć.
Na
próżno.
Ukrywałam
skrzętnie strupy, nawet przed przyjaciółmi. Gojące się rany po paznokciach, już
pozostawione bez bandaży, rozumieli. Współczuli. Góra od piżamy miała długi
rękaw, nachodziła trochę na moje palce. Nie wykonywałam gwałtownych ruchów,
udając, że to przez bolące żebra.
One
miały się całkiem nieźle.
Teodor
wrócił na lekcje, tak dowiedziałam się od chłopaków, którzy widzieli go na
eliksirach oraz zaklęciach. O ile wcześniej był po prostu niezauważany przez
innych, o tyle teraz zorientowali się, że jest w sali, tylko dzięki sprawdzaniu
obecności, kiedy cichym głosem rzucił krótkie: „Jestem” i więcej się nie
odezwał. Jeszcze bardziej ponury, przygaszony, jakby chciał stać się niewidoczny.
Nie
dziwiłam się mu.
Tak
strasznie chciałam go zobaczyć, a z drugiej strony tak strasznie się tego
bałam. Koniec końców, przed atakiem nasze relacje zaliczyłabym nawet nie do
chłodnych, tylko do wrogich.
W
głowie wciąż miałam jego ochrypłe błaganie, bym się nie poddała, bym przeżyła.
Usłyszałam
cichutki szmer, jakby ktoś sunął butem po posadzce. Natychmiast uniosłam głowę,
w ciemności starając się coś dostrzec. Głos zza drzwi, szczęknięcie, a potem do
pomieszczenia wlał się snop światła z korytarza.
Opadłam
na poduszkę, wstrzymując oddech. Z powrotem ułożyłam się na boku, zamknęłam
oczy. Serce wyrywało mi się z piersi w szaleńczym pędzie, odnosiłam wrażenie,
że dudni niczym bęben na całe skrzydło, że słyszy je nawet osoba, która
wkroczyła do sali.
Bezszelestnie,
bardzo powoli, wsunęłam prawą dłoń pod poduszkę. Moja dłoń zacisnęła się na
różdżce Rogera.
Nie
wiedziałam, kto to był i po co przyszedł, ale normalny, niemający złych
zamiarów człowiek raczej nie wpada w odwiedziny do chorego o wpół do trzeciej w
nocy.
Usłyszałam
kliknięcie, a potem jeszcze jedno. Z trudem przełknęłam ślinę. Nieznajomy
zamknął drzwi do skrzydła oraz te prowadzące do komnat pani Pomfrey.
Musiałam
działać. Natychmiast. Starałam się opanować przerażenie, które z każdą chwilą się
zwiększało, które zalewało mój umysł i stopniowo przejmowało kontrolę nad
ciałem.
Musiałam.
Coś. Zrobić.
Zwłaszcza
że ciche kroki wyraźnie się zbliżały.
Otworzyłam
szeroko oczy.
To
trwało kilka chwil, zbyt mało, bym w ogóle zaczęła zastanawiać się nad tym, co
robię.
Zerwałam
się do pozycji siedzącej i choć ledwo cokolwiek widziałam, wycelowałam różdżką
w zarys postaci. Krzyknęłam pierwsze zaklęcie, które przyszło mi do głowy.
Błysnęło, a przybysz wylądował z hukiem na posadzce kilkanaście stóp dalej.
Jęknęłam
w duchu.
Chciałam
go jedynie rozbroić, a nie od razu wysyłać na drugi koniec pomieszczenia!
Zapadła
cisza, przerywana jedynie moim szybkim oddechem. Natychmiast wyskoczyłam z
łóżka, zapominając o czymś takim jak kołdra, przez co prawie runęłam na podłogę.
Z mocno bijącym sercem ruszyłam w stronę nieznajomego, po drodze szepcząc:
–
Lumos.
Koniec
różdżki rozjarzył się, rzucił ostre, nieco błękitne światło na leżącą na
posadzce postać. Zmrużyłam oczy, przysuwając się do nieruchomego ciała. Z
komnat pani Pomfrey dobiegały stłumione odgłosy, ale ja w nagłym impulsie
całkowicie je zignorowałam.
Zaczerpnęłam
gwałtownie tchu, kiedy dostrzegłam blond włosy i znajome, szeroko rozwarte,
błękitne oczy.
Zielony
promień niemal musnął mój policzek, poczułam na skórze jego żar, nim trafił w
okno i rozbił szybę. Usunęłam w bok tak szybko, że sama się sobie zdziwiłam.
Wycofałam się w głąb pomieszczenia, a kiedy Ivy skoczyła na równe nogi i
stanęła w pozycji bojowej, obie zamarłyśmy.
Oddychałam
z trudem, kręciło mi się w głowie, krew w żyłach krążyła coraz szybciej. Widok
Krukonki stanowił jeden z ostatnich, których się spodziewałam i których
pragnęłam. Nie byłam przygotowana na tak szybkie ponowne jej spotkanie, nawet w
takich okolicznościach.
Skąd
ona się tu wzięła?
Nie
ruszając różdżką o cal ani nie gasząc jej światła, ugięłam lekko kolana, tak
jak pisano w książkach, które dał mi Snape, gdy przygotowywałam się do
Konkursu. Idealne zastosowanie porad w praktyce, nie ma co. Nie spuszczałam
wzroku z Ivy, podobnie jak ona obserwowała mnie.
Była
blada, co jeszcze podkreślało magiczne światło, które rzucała również jej
różdżka. Od jasnej skóry odcinały się ciemne cienie pod oczami oraz cienkie
zmarszczki na czole. Ostre rysy twarzy zdawały się być jeszcze bardziej
kanciaste. Mimo wyraźnego zmęczenia, dziewczyna wyglądała na rozbudzoną, czujną
jak myśliwy na polowaniu, pełną determinacji.
Po
to, by mnie zabić.
Przez
chwilę utrzymywałyśmy w milczeniu kontakt wzrokowy, co w sumie było mi na rękę.
Mijał szok spowodowany nagłym pojawieniem się Gray, w dodatku miałam szansę na
złapanie oddechu przed walką.
Wiedziałam,
że do niej dojdzie. Najwyraźniej gra jeszcze nie została zakończona.
Złość
buzowała we mnie niczym gejzer. Wrząca wściekłość wzmacniała moje kości,
wsiąkała w mięśnie, twardniała w nerwach, mieszała się ze strachem w krwi. Ivy
stała kilkanaście stóp dalej, blisko drzwi, również w pozycji gotowości. Miała
na sobie szatę Hogwartu, wymiętą i pobrudzoną. Zauważyłam krukoński krawat,
odznakę, kołnierzyk oraz rękawy białej koszuli.
I
wtedy coś do mnie dotarło.
–
Nie wydostałaś się z zamku – powiedziałam drżącym głosem. Nie, nie z
przerażenia. Raczej z chęci rzucenia się na Ivy i zrobienia jej dokładnie tego,
co ona zrobiła Rogerowi. Gołymi rękami. – Nie udało ci się, bo zdążyli nałożyć
barierę na teren Hogwartu, więc postanowiłaś tu wrócić i poczekać.
Myślałam,
że się uśmiechnie, tak jak uśmiechała się w lochu, ukazując rządek równych,
białych zębów, że pokiwa głową, że z istną radością potwierdzi moje słowa, ale
ona jedynie obrzuciła mnie nienawistnym spojrzeniem.
–
Musiałam dokończyć to, co zaczęłam – syknęła. Jej głos był jak bat przecinający
ze świstem powietrze podczas uderzenia. – Przez ciebie zginął Roger, więc nie
mogłam zostawić tego tak po prostu.
–
Oczywiście, bo to z mojej ręki…
Urwałam
gwałtownie, słysząc hałas, jakby ktoś szarpnął za klamkę, a potem uderzał w
drzwi. Z gabinetu pani Pomfrey dobiegały krzyki i łoskot. Zmrużyłam oczy. Na
ustach Ivy zatańczył kpiący uśmieszek.
–
Nie, na to Alohomora nie pomaga –
zadrwiła. Jej twarz znów przybrała groźny wyraz. – Przez ciebie on umarł, bo
zawsze wodziłaś go za nos, zawsze się nim bawiłaś, aż wreszcie zakochał się do
szaleństwa.
Słowa
dziewczyny nieprzyjemnie przypomniały mi to, co powiedział Teodor, a co teraz
wydawało się być niesamowicie dawno temu.
Już ci kiedyś
mówiłem, że bawisz się ludźmi. Co, może tak nie jest? Kochasz to robić.
Owinęłaś wokół siebie Weasleya, potem Stone’a…
Zacisnęłam
mocniej wilgotne palce na różdżce.
–
Tak bardzo – kontynuowała Ivy, ignorując narastający hałas z komnat szkolnej
pielęgniarki – że wreszcie postanowił cię uratować własnym kosztem.
Niepotrzebnie, bo dzięki tamtemu zaklęciu ładnie byś się wykrwawiła.
Zrobiłam
krok w jej stronę. To furia ciągnęła mnie w kierunku blondynki.
–
Nie wygrasz, Ivy – wycedziłam, patrząc na nią wściekle. Ledwo wiedziałam, co
mówię. Adrenalina przejmowała kontrolę nad moimi poczynaniami, adrenalina i
złość. – Snape ci nie pomaga. Roger nie żyje przez ciebie. Ja i Teodor
wyszliśmy z tego cało. A teraz stoisz tutaj, sądząc, że los jednak się do
ciebie uśmiechnie.
–
O północy zdjęli zabezpieczenia, otworzyli zamek – warknęła. Na krótką chwilę
zlękłam się mocy w jej głosie. – Kiedy znajdą twoje ciało, mnie już tu nie
będzie.
Po
raz pierwszy od dawna nie czułam się słaba. Czułam się silna jak nigdy.
–
Zdjęli zabezpieczenia? – powtórzyłam. – Myślisz, że nikt nie wie, gdzie jesteś?
Myślisz, że nikt nie wie, co tutaj się
dzieje? Myślisz, że już nikt tutaj nie biegnie? Możesz mnie zabić, a potem
starać się uciec, ale nie uda ci się,
rozumiesz? – Uśmiechnęłam się lekko, leciutko. Pogardliwie. – Szach, Gray.
Zaskoczyły
ją moje słowa, widziałam to. Niewielkie zdezorientowanie szybko zostało
zastąpione zimną złością.
–
Nie chcesz stać się figurą w szachach, co, Hermiono? – wycedziła. Drżała na
całym ciele. W duchu wiedziałam, że już niedługo, że zaraz będę musiała ją
zaatakować, zanim ona zaatakuje mnie. – Byłaś, jesteś i nadal będziesz figurą,
w moich rękach, dopóki nie ubiję cię
jak psa.
I
wtedy wszczęłam bunt. Pionek, ten jeden jedyny, który pozostał na szachownicy,
który teraz musiał zmierzyć się z potężną królową, postanowił się zbuntować.
Zbuntować przeciw wyznaczonemu mu losowi.
Poddać
się, bo przecież koniec był jasny? Poddać się, bo przecież – co sobie
uświadomiłam w jednej z tych sekund, w których człowiek uświadamia sobie własne
tragiczne położenie – z niepewną różdżką nie mogłam wiele zdziałać? Poddać się,
bo przecież nikt nie zdołałby tu dotrzeć na czas?
Nie.
Roger oddał za mnie życie. Nie mogłam tego zmarnować.
–
Szach-mat, Ivy.
Zaatakowałam,
nim zdążyłam dobrze to przemyśleć.
Tego
również się nie spodziewała. Odskoczyła w ostatniej chwili, a jaskrawy snop
uderzył w szafkę za nią. Mebel w mgnieniu oka stanął w płomieniach.
Zaklęciem
Tarczy odbiłam klątwę, którą wysłała w moją stronę, po czym uchyliłam się,
ratując przed jadowicie zielonym promieniem. Dyszałam ciężko, z trudem
cokolwiek dostrzegałam w otaczającej nas ciemności, bo nikłe światło różdżek
wcale nie pomagało tak jak bym tego pragnęła. Czułam pieczenie całego ciała –
to strupy przy gwałtowniejszych ruchach znów zaczynały pękać. Sapnęłam, kiedy
ponownie odezwały się moje żebra. Nie promieniowały już bólem jak wcześniej,
ale spowolniły mnie na tyle, bym musiała schować się szafką, by odetchnąć.
Różdżka
nie funkcjonowała tak jak powinna, podłoga zamieniła się miejscami z sufitem, a
Ivy strzelała urokami na wszystkie strony.
Traciłam
nadzieję na zwycięstwo.
Zaciskając
zęby, zerwałam się z posadzki, wyłoniłam zza szafki… i wtedy trafiło mnie
zaklęcie. Pomarańczowy promień uderzył prosto w lewę ramię, poczułam ostry ból,
do moich uszu dotarł trzask łamanej kości. Jęknęłam, zataczając się do tyłu, w
oczach stanęły mi łzy. W przypływie rozpaczy rzuciłam czar, dzięki któremu
miałam zyskać trochę czasu na odzyskanie sprawności.
Zapomniałam
jedynie o tym, że w dłoni wciąż trzymam nieswoją różdżkę.
Tyle
razy rzucałam Remortię, tyle razy
powtarzałam ruch nadgarstka, tyle razy powtarzałam jej poprawną wymowę.
Stosowałam ją idealnie, perfekcyjnie, w pojedynku ze Snape’em czy na walkach z
obrony przed czarną magią na Konkursie. Wtedy jednak różdżka Rogera znów
postanowiła zadziałać zupełnie nie tak jak chciałam.
Jaskrawoniebieski
promień ugodził Ivy w pierś, lecz dziewczyna, zamiast po prostu cofnąć się z
ograniczonego dopływu powietrza do płuc, chwyciła się za gardło i zaczęła
wydawać z siebie nieartykułowane dźwięki. Oczy wyszły jej z orbit, ciało
zesztywniało.
Dusiła
się.
Zareagowałam
instynktownie. Starając się nie ruszać złamaną ręką, uniosłam wyżej prawą i
wyrecytowałam formułę przeciwzaklęcia. W myślach modliłam się o to, by tym
razem zadziałało, by Ivy nie stało się nic więcej, by po prostu nie podzieliła
losu Rogera.
Zaczęła
oddychać coraz wolniej, spokojniej, drgawki ustały, błękitne, lśniące od łez
oczy potoczyły się po mnie ze strachem.
Już
wiedziała, mimo że jeszcze niczego nie zrobiłam.
W
drzwi do skrzydła szpitalnego coś grzmotnęło. Rozległo się przekleństwo,
syczenie, łoskot, a potem kolejny stek wulgaryzmów. Ktoś krzyczał, ale to już
się nie liczyło. Wrzaski utonęły w huku spowodowanym zderzeniem naszych zaklęć.
Gdy
upadałam na ziemię, nie widziałam już niczego. Różdżka Rogera niespodziewanie
zgasła, choć wciąż ściskałam ją w dłoni, pył wypełnił mi płuca, kaszlałam i
plułam, starając się nie uszkodzić jeszcze bardziej lewego ramienia. Czułam
promieniujący do innych części ciała ból, jakby zaraz miał rozerwać mi mięśnie,
tępe pulsowanie przyćmiewające umysł. Chwiejnie wstałam, oddychając głęboko i
ścierając z policzków łzy.
Nie
musiałam zapalać już różdżki. Płonąca pod ścianą szafka dawała wystarczająco
dużo światła, rzucała upiorny blask na skutki tego, co przed chwilą się tu
rozegrało. Moim oczom ukazała się wyrwa w posadzce, głęboka na parę stóp, z
poszarpanymi brzegami i większymi oraz mniejszymi fragmentami skał wokół. Tam
stała Ivy, nim rąbnęło ją zaklęcie. Różdżka znów nie zadziałała po mojej myśli
– zadziałała z większą siłą, jakby używając do tego całej mocy swojego rdzenia.
Dalej
leżała Ivy. Na plecach, z zamkniętymi oczami, osmaloną szatą, bez jakiejkolwiek
broni. Jej włosy pokrywał szkarłat, kontrastujący z jasnymi pasmami oraz bladą
jak marmur cerą. Pierś dziewczyny łagodnie unosiła się i opadała, ale ona sama
została pozbawiona świadomości.
Krztusiłam
się łzami, zaciskając z całej siły dłoń na różdżce, kiedy drzwi wypadły z
zawiasów, a do środka wkroczyło pół tuzina czarodziejów.
Zapalono
pochodnie, ktoś krzyczał, ktoś rzucał zaklęcia. Chwytano mnie za ramiona,
mówiono coś, aż wreszcie posadzono na jednym z łóżek. Przełykałam gorące, słone
krople spływające po moich policzkach, wciąż wstrząśnięta tym, co się przed
chwilą wydarzyło.
Wcześniejsza
złość już minęła, pozostawiając po sobie jedynie wypieki na policzkach. Drżałam
na całym ciele, nabierałam łapczywie powietrza, wpatrzona w jeden punkt na
przeciwległej ścianie. Popękane strupy na rękach dawały o sobie znać
szczypaniem, paznokcie wbijały się we wnętrze mojej dłoń, kiedy coraz mocniej
ściskałam różdżkę.
Zaczęłam
zastanawiać się, czy kiedykolwiek rany będą miały czas, by się zabliźnić.
Nagle
widok przesłoniły mi dwie postacie.
–
Hermiono? – usłyszałam czyjś głos dochodzący z bardzo, bardzo daleka. –
Hermiono, słyszysz mnie?
Zamrugałam
szybko, przeganiając łzy. Ujrzałam rozmazaną twarz McGonagall, a po drugiej
stronie siwą brodę, jasne oczy patrzące zza okularów-połówek… Dumbledore był
niesamowicie poważny, skupiony, całkowicie rozbudzony mimo późnej pory.
Bardzo
powoli kiwnęłam głową. Przestałam już płakać, a słuch i wzrok powoli się
wyostrzały. Dyrektor zamku wyprostował się, po czym odwrócił.
–
Poppy, zajmij się panną Granger. Minerwo, pomóż jej, jest w szoku.
Momentalnie
znalazła się przy mnie szkolna pielęgniarka z naręczem bandaży, gorącą wodą i
paroma specyfikami na tacy. McGonagall przysiadła na łóżku naprzeciw, wpatrując
się z niepokojem w moją twarz.
No
tak. Sprawiałam wrażenie niespecjalnie zainteresowanej tym, co wokół mnie się
działo.
Wydawało
mi się, że to, co wydarzyło się zaledwie parę minut wcześniej, stanowi już
odległą przeszłość.
–
Dyrektorze, gdzie ją zanosimy?
–
Do lochów, niech zgnije.
–
Severus.
Że
sto lat temu Ivy wtargnęła do skrzydła szpitalnego, że pięćdziesiąt lat temu
rozgorzała się między nami walka, że dziesięć lat temu patrzyłam na jej
zastygłą, nieruchomą twarz.
–
Hermiono, wystaw rękę. O tak, dobrze.
Różdżka
ciążyła mi w dłoni, straszliwie obca, przerażająca. Rozwarłam palce, a ona
upadła na posadzce. Stuknięcie, odgłos toczenia się po równej powierzchni.
Chyba
nie powinnam była wtedy tak się czuć. Otępienie, strach i obrzydzenie do samej
siebie? Nie, to nie mogło mnie wypełniać. Czekałam, aż te okropne uczucia miną,
ale one wciąż trwały, nie znikały, oblepiały moje serce i wdzierały się z
tlenem do mózgu. Mimowolnie się skrzywiłam.
–
Zaraz skończy, spokojnie.
Nie,
wcale mnie nie bolało, pani profesor. Zrośnięta ręka swędziała, a ucisk bandaży
był już całkiem znajomy. Bezwiednie popatrzyłam McGonagall prosto w oczy. Nie
czułam się skrępowana pod tym spojrzeniem, tak jak zazwyczaj. Przez długą
chwilę nie spuszczałyśmy z siebie wzroku, aż wreszcie ona to zrobiła.
Niemal
się uśmiechnęłam.
–
Horacy, nie naprawiaj tych zniszczeń. Rano ludzie z ministerstwa będą chcieli
je obejrzeć.
–
Jak sobie życzysz, Albusie.
–
Zatem do lochów, tak?
–
Severusie, przestań już.
–
Stamtąd nie ucieknie, Filiusie. W dodatku po lochach rzadko ktoś się kręci.
Przygotujemy jeden z nich, a dopóki nie przybędą pracownicy Ministerstwa Magii,
można pilnować drzwi. Chociaż bez różdżki i po walce raczej nie będzie miała
siły na ucieczkę. Granger… postarała się o to.
Kiedy
spoglądałam w czarne, bezdenne oczy, niczym dwie głębokie studnie, lodowate
igły zdawały się wbijać w każdą cząstkę mojego serca.
Czwórka
mężczyzn, Snape, Flitwick, Dumbledore oraz Slughorne, wymaszerowała z
pomieszczenia z Ivy unoszącą się obok na niewidzialnych noszach. Odprowadziłam
ich spojrzeniem, dopóki nie zniknęli za drzwiami skrzydła szpitalnego. Pani
Pomfrey wcisnęła mi do ręki kubek z jakimś napojem. Popatrzyłam na nią, lekko
unosząc brwi.
–
Eliksir Słodkiego Snu – wyjaśniła. – Tym razem żadnych koszmarów.
Wciąż
pamiętałam Rogera staczającego się ze schodów w świetle wschodzącego słońca, a
potem chrapliwy szept Teodora.
Jednym
haustem wypiłam miksturę i krzywiąc się niemiłosiernie, powoli ułożyłam się w
swoim łóżku. Kołdra natychmiast wydała się niesamowicie ciepła, miękka,
zatopiłam głowę w poduszce, zamrugałam sennie. Nad moją głową pojawiła się
zatroskana twarz McGonagall. Pod oczami nauczycielki widniały szare cienie.
–
Nie będziesz jutro rozmawiać z ministerstwem – zapewniła, ale jej głos stawał
się coraz bardziej odległy, jakby powoli się odsuwała. – Musisz ochłonąć.
Nie
wiedziałam, co muszę, a czego nie. Wiedziałam jedynie, że nie mogę oprzeć się
ciepłu rozlewającemu się po całym ciele ani senności ciążącej na powiekach.
Płomienie pochodni stopniowo pochłaniała ciemność, wszelkie dźwięki zatracały
się w ciszy. Po chwili słyszałam już jedynie bicie własnego serca, spokojne i
niespieszne.
***
Pani
Pomfrey, McGonagall, moi przyjaciele – wszyscy nalegali, bym została w skrzydle
szpitalnym jeszcze jedną noc, ale ja nie mogłam na to przystać. Zignorowałam
wszelkie rady, prośby, zignorowałam jęki na widok siniaków po nocnej walce oraz
zduszone okrzyki, gdy Gryfoni ujrzeli wreszcie blizny na rękach i obojczykach,
wcześniej dokładnie przeze mnie ukrywane. Wypiłam grzecznie eliksiry
przygotowane przez szkolną pielęgniarkę, w niewielkiej łazieneczce
przylegającej do sali, w której leżeli chorzy, zmyłam z siebie cały brud
poprzedniego dnia, ubrałam rozciągnięty sweter koloru kawy z mlekiem oraz stare
dżinsy przyniesione przez Ginny, a w samo południe przekroczyłam próg skrzydła
w towarzystwie przyjaciół. Nawet Ron na chwilę odseparował od siebie Lavender,
by móc mi towarzyszyć. Była sobota, więc żadne z nas nie musiało martwić się o
zajęcia. Skierowaliśmy się od razu do Wieży Gryffindoru, w ciszy, bo nikt się
nie odzywał.
Wiedzieli,
że Ivy znów się pojawiła, ponieważ otrzymała fałszywą informację o zdjęciu
zaklęć ochronnych z zamku, wiedzieli, że chciała dokończyć dzieła i wiedzieli,
że jakimś cudem ją pokonałam. Różdżką Rogera, której w żadnym wypadku nie
powinnam mieć, a która została przekazana Dumbledore’owi. Wiedzieli, że Ivy
została zamknięta w lochu, ale już jej tam nie było – pracownicy Ministerstwa
Magii przybyli rankiem i zabrali dziewczynę do czegoś w rodzaju tymczasowego
aresztu, by tam poczekała na przesłuchanie oraz rozprawę.
Wszystko
powiedziała im McGonagall, kiedy ja z marnym skutkiem próbowałam coś z siebie
wyrzucić. Tamtego ranka udało mi się jedynie z wyjątkowo upartą miną zażądać
wypuszczenia ze skrzydła na własne życzenie, zupełnie jak w mugolskich filmach
o działalności szpitali.
Dlatego
szłam w milczeniu między Harrym a Ronem, z rosnącym niepokojem licząc
współczujące, nieco przestraszone spojrzenia rzucane w moją stronę. Kiedy na
czwartym piętrze minęliśmy się z grupką Krukonek, które na nasz widok zaczęły
gorączkowo szeptać między sobą coś, co brzmiało jak: „Gray… dzisiaj…
nieprzytomna…”, zmarszczyłam w zamyśleniu brwi.
–
Harry? – odwróciłam się do czarnowłosego. Przystanęliśmy, czekając na schody,
które mogłyby przetransportować nas na kolejne piętro. – Dlaczego wszyscy tak
się zachowują?
Ron
odchrząknął znacząco, a okularnik zmierzwił sobie dłonią włosy. Wiedziałam, że
to jest zwykły odruch, lecz w tamtej chwili stał się czymś wyjątkowo
irytującym, czymś, czego musiałam szybko bruneta oduczyć.
–
Cała szkoła huczy od plotek – wyjaśnił. Weszliśmy na stopnie, a te zaczęły
łagodnie sunąć w górę. – Podobno ktoś widział, jak wynoszą Ivy ze szkoły. Łączą
fakty.
O
dziwo, nie przeraziło mnie to ani nie zdenerwowało. Raczej… spodziewałam się
tego. Wiedziałam, że wreszcie się dowiedzą, nieważne w jaki sposób. Wiedziałam,
że zaczną się nieść różne pogłoski, mniej lub bardziej prawdziwe, że mogą mnie
nawet wytykać palcami.
Wzruszyłam
lekko ramionami, nie odpowiadając. Nie chciałam więcej spoglądać na przyjaciół,
więc najzwyczajniej w świecie odwróciłam wzrok. Kątem oka dostrzegłam jednak,
jak patrzą po sobie z lekkim niepokojem. Westchnęłam w duchu.
Było
mi z tego powodu strasznie wszystko jedno.
***
Obserwowałam
chmury. Szare, białe i te ciemne, w oddali. Przysłaniały całe niebo, widziałam
zarysy poszczególnych, rozróżniałam kształty. Na szybie ozdobionej drobnymi,
srebrzystymi wzorami szronu zaczęły osadzać się płatki śniegu.
Dormitorium
dziewcząt szóstego roku wyjątkowo było puste. Może przez to, że wszystkie
Gryfonki jak Bóg przykazał poszły na lunch, tylko ja zostałam, siadając na
parapecie okna i nawet nie racząc wziąć sobie jakiegoś koca. Po niedługim
czasie zaczęłam lekko drżeć z zimna, a po kilku kolejnych minutach – z płaczu.
Urywany szloch przerywał ciszę zaległą w pomieszczeniu i choć wiedziałam, że
przecież powinnam jakoś się pozbierać, jakoś to przetrwać, łzy spływające po
skórze zdawały się zawierać w sobie wszystkie emocje, których nie okazywałam,
odkąd do skrzydła wparowała wielka
odsiecz.
Żal,
gniew, strach, rozgoryczenie, szok. To wszystko mieściło się w każdej gorącej
kropli sunącej po chłodnych policzkach. Chyba tego właśnie potrzebowałam –
samotności, bym w ciszy mogła po prostu się wypłakać. Brakowało mi tej
intymności, bez oczu skierowanych prosto na mnie, bez tylu ludzi skaczących
wokół, bez ciągłego kontrolowania mojego stanu.
Rany
musiały same się zagoić.
Nie,
nie zagoić, bo czymże to było? Zagojenie równało się ze zniknięciem,
całkowitym, by nie pozostał żaden ślad. Czas nie goił ran. Czas pomagał
przestać czuć rwący ból, przemieniał go w lekkie pulsowanie, a potem
zatrzymywał krwawienie, zamykał rany, czas pomagał jedynie je zabliźnić,
powoli, bez pośpiechu.
Podciągnęłam
rękaw swetra. Chłód natychmiast musnął ciepłą skórę, znów wstrząsnął mną
dreszcz. W wielu miejscach strupy zdążyły same odpaść, w innych na nowo się
pojawiły. Dostrzegałam różowe blizny, które dopiero niedługo miały stać się
siecią jasnych zgrubień, linii, wypukłości, przypominających mi o okropnych
przeżyciach.
Miękki
materiał wrócił na swoje miejsce. Przysunęłam zaciśniętą dłoń do
spierzchniętych ust. Przymknęłam powieki.
Rzuca we mnie
kolorowymi liśćmi, a ja śmieję się głośno, odchylając głowę do tyłu. Ona
również chichocze, ale potem musi uchylić się przed pociskiem. Wyciąga różdżkę,
krótki ruch nadgarstka i już ląduję w pokaźnej kupce, nie mogąc złapać oddechu.
Tarzamy się po
trawie, wszędzie latają liście, słońce rozkosznie muska skórę. Niespodziewanie
pojawia się on, jak zawsze wyszczerzony, radosny,
promienny jak gwiazda w ciemnej przestrzeni. Kręci z niedowierzaniem głową, po
czym atakuje mnie łaskotkami. Wiję się szaleńczo, bo wie dokładnie, gdzie jego
dłonie powinny się znaleźć. Zupełnie jakby od zawsze to wiedział.
Wszyscy w trójkę
siadamy pod drzewem, zdyszani, zmęczeni, ale uśmiechnięci. On obejmuje mnie ramieniem, a ja czuję przypływ gorąca.
Nie, nie z powodu
przygasających promieni słońca.
Otworzyłam
oczy i otarłam policzki rąbkiem rękawa.
Wbrew
wcześniejszym myślom zaczęłam zadawać sobie irracjonalne pytania. Czy wszystko
potoczyłoby się inaczej, gdybym dała mu wtedy szansę? Czy gdybym to nim się
zainteresowała, nie byłoby mojej chorej awantury z Teodorem, a potem Ivy nie
miałaby pretekstu, by ściągnąć nas do lochu?
Nie – odpowiedziałam sobie w
duchu. I tak znalazłaby powód. Dałabym mu
jedynie trochę szczęścia przed…
Chciałam
krzyczeć, ale nie mogłam. Zacisnęłam zęby na kostkach.
Nie
potrafiłam dopuścić do siebie myśli, że Roger mnie kochał, że kochał tak
bardzo, by oddać życie. To było niemożliwe, dla mnie zbyt nieprawdopodobne.
Ale
przed oczami wciąż stawał mi jego obraz, kiedy odpychał moje ciało na bok, a w
jego pierś trafiał snop oślepiającego światła…
Zaszlochałam.
Moje dłonie same powędrowały do włosów i mocno za nie pociągnęły. Jęknęłam
głośno.
Zabiliśmy go. Ty
i ja.
Tak
strasznie brzydziłam się samej siebie.
***
Na
moją skórę wstąpiła gęsia skórka, obłoczki pary wydobywały się z ust, a potem
rozpływały się w powietrzu. Odgłos kroków roznosił się echem po korytarzu,
zagłuszając wszelkie inne dźwięki. Patrzyłam na pomarańczowe, złote i
szkarłatne płomienie zapalonych pochodni, czując nieprzyjemne dreszcze na
plecach.
Nie
lubiłam ognia.
Już
dawno zapadł zmrok, a ja powinnam była zostać w Wieży Gryffindoru. Ginny i
Harry po prostu mnie pilnowali, zwłaszcza kiedy odkryli, że wcale nie poszłam
na lunch, tak jak mówiłam.
–
Proszę, Hermiono – jęknęła ruda. – Chyba nie chcesz się zagłodzić.
Jeśli
taki był sposób na ucieczkę od ludzi, to chętnie.
Ale
niestety nie był nim. Na kolację mimo wszystko się nie udałam, choć uparta
Weasleyówna niemal siłą chciała zaciągnąć mnie na dół. Powstrzymał ją Harry,
twierdząc, że nie można ludzi do wszystkiego zmuszać. Podziękowałam mu bladym
uśmiechem, który jednak natychmiast znikł, kiedy zobaczyłam, jak szepczą coś
między sobą podczas przechodzenia przez dziurę pod portretem.
Dlatego
gdy oni poszli do Wielkiej Sali, ja również ruszyłam na dół, tyle że
zatrzymałam się na jednym z pięter i weszłam w pusty korytarz. Nie myślałam o
tym, co robię, wychodząc z pokoju wspólnego. Impuls – to on przejął kontrolę,
kazał stawiać nogom kolejne kroki, myśli skupiać na jednym. Im bardziej
zbliżałam się do celu, tym bardziej się denerwowałam. Niepokój ogarniał moją
duszę, poganiał serce do szybszej pracy, spłycał oddech, różowił policzki.
Zakręt, drzwi i ostatnia prosta.
Wtedy
wszystko się zatrzymało. Serce, oddech, czas. Tylko ja wciąż szłam przed
siebie, wzrok utkwiwszy w jednym punkcie.
Stał
tam. Jak zawsze całkowicie wyprostowany, opanowany, jak zawsze trzymając dłonie
w kieszeniach szaty, jak zawsze roztaczając wokół siebie aurę dumy, a zarazem
niezwykłego spokoju.
Nie
sądziłam, że w ogóle się zjawi, zważywszy na ostatnie wydarzenia.
To
było takie banalne – przyjść na korepetycje, choć przecież tyle się działo,
choć przecież od czasu naszej kłótni ani razu się nie odbyły.
Z
drugiej jednak strony miałam dziwne przeczucie, że właśnie tutaj mogę go
spotkać. A może to była zwykła nadzieja? Coś, w co bardzo pragnęłam uwierzyć,
pragnęłam uwierzyć, że po tak długim czasie wreszcie dane mi będzie spojrzeć w szare
oczy.
Teodor
dostrzegł mnie, a ja zupełnie nie wiedziałam, jak się zachować. Przez całą
drogę myślałam tylko o nim, jakby to on był moim powietrzem, czymś pewnym i
niekończącym się, nieprzemijającym, trwającym. Tylko… co miałam zrobić?
Powoli
szłam w jego kierunku. Dźwięk kroków jakby przycichł, ale wyostrzyło się
dudnienie w piersi. Nie spuszczaliśmy z siebie wzroku i chyba właśnie to tak
strasznie bolało. Tak strasznie, że kręciło mi się głowie, a oczy stopniowo
napełniały się łzami.
Zacisnęłam
mocno wargi.
Zatrzymałam
się parę stóp przed nim. Obserwowaliśmy siebie nawzajem, oczekując ruchu
drugiej osoby i jednocześnie w ogóle się do siebie nie odzywając. Przypomniało
mi to atak Ivy. Wtedy również mierzyłyśmy się, jakby oceniając swoje zdolności.
Tyle
że wtedy wisiała nade mną śmierć. Teraz czułam coś wręcz przeciwnego – dziwne
bezpieczeństwo, spokój.
Jego
oczy błądziły po każdej części mojej twarzy, widziałam to doskonale. Tak samo
ja przyglądałam się jemu. Czarne brwi, duży nos, blade policzki, usta.
I
coś, co ciągnęło się spod kołnierzyka jego szaty, przez szyję aż do lewego
ucha, a potem niknęło we włosach.
Różowe
blizny oplatające jego skórę jak coś skażonego, brudnego, pomieszanego z
resztką brązowawych strupów.
Wstrzymałam
na moment oddech, po czym spuściłam wzrok, nie mogąc już na niego patrzeć. Nie,
nie dlatego, że czułam obrzydzenie. Nie potrafiłam dłużej spoglądać na coś,
czego nigdy by nie otrzymał, gdyby nie moja głupota i naiwność…
Łzy
zaczęły spływać po moich policzkach, nim w jakikolwiek sposób nad nimi
zapanowałam, znaczyły wąskie ścieżki na skórze, a potem opadały na szatę. Nie
zdążyłam unieść ręki, by je otrzeć. Usłyszałam cichutki szelest, dłonie Teodora
objęły mnie pewnie w talii, przyciągając do jego ciała. Swoje drżące palce zaprowadziłam
w poły ubrań chłopaka, tak by przytulić go jak najmocniej się dało.
Dlaczego
to zrobił? Dlaczego ja to zrobiłam? Dlaczego tak okropnie, a jednocześnie tak
cudownie się czułam?
Nigdy
nie byliśmy tak blisko siebie. Naruszyliśmy granicę, jasno wytyczoną, kiedy
podczas pamiętnej kłótni wbiłam różdżkę w jego żebra, zburzyliśmy mur dzielący
nas od tamtego czasu, zburzył go dotyk i oddech Teodora, tańczący przez chwilę
na mojej skórze. Bariera runęła, pozostawiając mnie bez jakiejkolwiek osłony,
runęła po to, bym uległa, runęła, bo dłużej już nie mogłam wytrzymać, runęła,
bo sama tego chciałam. Wchodząc w tamten korytarz, sama nieświadomie
uszkodziłam jej fundamenty.
Przycisnęłam
mocno policzek do ramienia Teodora. Ciepło dotknęło skóry. Przymknęłam oczy. Zimna
dłoń przesunęła się po moich plecach.
–
Nie przyszedłeś – powiedziałam oskarżycielsko zduszonym głosem, wciąż płacząc.
Łzy moczyły szatę Ślizgona, ale on to po prostu ignorował. Wzmocnił swój
uścisk.
–
Nie umiałem.
Cichy
głos bruneta wbił się ze mnie jak sztylet i choć trwałam przy nim, obejmowana i
obejmując z całej siły, załkałam bezgłośnie.
–
On nie żyje przez ciebie – wyrzuciłam z siebie półszeptem. Zamrugałam
gwałtownie. – Nie żyje, bo postanowiłeś zająć się kimś, kto zasłużył na śmierć.
Pragnęłam
wyswobodzić się z jego ramion, uciec jak najdalej. Już nie chciałam bliskości,
nie chciałam go, nie chciałam Teodora, nie chciałam. Zaczęłam się odsuwać, ale
on w odpowiedzi przycisnął mnie do siebie mocniej. Jęknęłam cicho,
rozpaczliwie.
A
potem rozpadłam się na milion kawałków, niczym lustro roztrzaskujące się o
ziemię.
–
Jesteś dla mnie zbyt cenna, Granger.
Zapragnęłam
go uderzyć. Mocno i boleśnie, by odczuł to, co ja czułam, gdy jego nie było,
gdy patrzyłam, jak życie uchodzi z Rogera, gdy bałam się zasnąć, by znów nie
ujrzeć w koszmarze znajomej twarzy. Zbierając się w sobie, zdecydowanym ruchem
odsunęłam się od Teodora, ale nie na więcej niż odległość wyciągniętej ręki.
Wciąż mnie dotykał, muskał palcami moje biodro.
Chciałam
rzucić się do ucieczki.
Jednak
zamiast tego, spojrzałam mu prosto w oczy. Widziałam w nich oczekiwanie,
pewnego rodzaju powątpiewanie oraz coś, co widziałam po raz pierwszy i czego
nie potrafiłam nazwać.
–
Nie wierzę ci, Nott – miałam zabrzmieć groźnie, wojowniczo, ale głos nie wytrzymał.
Załamał się.
Nawet
nie zarejestrowałam momentu, kiedy ramię otoczyło moją talię, a szorstka dłoń
musnęła szyję, kark, zacisnęła się we włosach. Serce przeszyła strzała strachu,
gdy wydawało mi się, że zaraz mnie pocałuje.
Owszem,
zrobił to.
Zawahał
się, w oczach dostrzegłam błysk niepewności, coś, co rzadko widywałam u
Teodora. Potem jednak nachylił się, ale jego usta zamiast moich warg, dotknęły
powieki – były miękkie, ciepłe, delikatne niczym muśnięcie piórka – a potem
policzka, scałowując tym samym gorące łzy. Przesunęły się na czoło, po czym
znów zostałam zamknięta w ramionach chłopaka.
Bardzo,
bardzo powoli wypuściłam powietrze z płuc. Wbiłam otępiały wzrok w płomień
pochodni. Ostatnie łzy wydostały się spod moich powiek, kiedy usta ułożyły się
w dwa słowa.
–
Nienawidzę cię.
Westchnął,
długie palce przeczesały loki, broda oparła się o czubek głowy.
–
Wiem.
***
Chłód
przenikał do moich kości i zamrażał krew. Wbiłam puste spojrzenie w tłum
zgromadzony kilkanaście stóp przede mną. Odetchnęłam mroźnym powietrzem.
Cały
poprzedni dzień spędziłam na stopniowym powracaniu do świata żywych.
Przystąpiłam do przeglądania notatek od chłopaków, zajrzałam do podręczników,
napisałam dwa wypracowania. Słabe tempo, zważywszy na moje normalne możliwości,
ale po nieprzespanej nocy średnio na cokolwiek miałam ochotę.
Bałam
się zamknąć oczy i oddać w ramiona koszmarów. Na powiekach wyrył mi się obraz
Rogera, a kolejne spotkanie z nim nie było czymś, czego pragnęłam ponad
wszystko. Po południu poszłam do gabinetu McGonagall – pół godziny później
wyszłam z niego z lśniącym, podłużnym kawałkiem drewna w dłoni. Razem z
opiekunką Gryffindoru za pomocą sieci Fiuu udałyśmy się do jakiegoś włoskiego
wytwórcy różdżek, mającego mały, acz bardzo schludny sklepik pod Londynem.
Patrząc na wypolerowane blaty i aksamitne siedzenia foteli, zatęskniłam za dość
nędznie wyglądającym stoiskiem Ollivandera.
Nie
zdziwiłam się, że znów wybrała mnie różdżka z rdzeniem zrobionym z włókienka
smoczego serca. Ta była minimalnie krótsza od poprzedniej, bo miała dziesięć i
pół cala, a nie dziesięć i trzy czwarte cala. Niezbyt elastyczna, dobrze leżała
w dłoni, nie czułam, że jest zbyt długa czy zbyt gruba. Czerwony dąb
prezentował się zaskakująco elegancko w blasku świec.
Ponoć
Teodor zdążył wcześniej kupić sobie różdżkę, więc od spotkania przed salą
transmutacji już go nie widziałam. Więcej nie wyściubiłam nosa z pokoju
wspólnego, nawet na zejście na posiłek. Starałam się powtórzyć numerologię,
runy czy nawet zielarstwo, ale na próżno. Siedziałam przed kominkiem i
przysłuchiwałam się rozmowie Harry’ego z Ginny czy Ronem, który na moment
klapnął obok, ale zaraz później został porwany przez Lavender.
Nawet
na nią nie miałam ochoty się denerwować.
Wieczorem
przełknęłam kilka kęsów kanapek przyniesionych przez rudą, ale potem poczułam
mdłości, więc prawie pełny talerz odstawiłam z powrotem na stolik. Dziewczyna
wyglądała na niepocieszoną, zresztą tak samo jak Potter, jednak żadne więcej
się nie odezwało.
Pojawienie
się McGonagall w pokoju wspólnym wzbudziło niewielkie zamieszanie. Znów oczy
wszystkich skupiły się na mnie, kiedy czarownica – już porzuciwszy swój pełen
troski ton czy wyraz twarzy – podeszła i rzekła cicho:
–
Jutro odbędzie się pogrzeb. Dyrektor wysyła delegację. Jeśli chcesz…
–
Chcę.
Dlatego
teraz stałam w śniegu po kostki, słuchając smętnej modlitwy kapłana.
Wiatr
chłostał mnie po twarzy niczym bicz, wyciskał z oczu łzy i czerwienił policzki.
Spojrzałam na drepczącego w miejscu Scotta, dobrego kolegę Rogera. Dzielił z
nim dormitorium, czasem siedzieli w jednej ławce, dogadywali się nie najgorzej.
Wstrząśnięty Scott nie odezwał się ani słowem, odkąd wraz z Flitwickiem
wyruszyliśmy na ceremonię.
Całość
była skromna, nie przyszło na nią wielu żałobników. Z samego przodu dostrzegłam
rodziców Rogera, zalanych łzami. Drobną matkę szlochającą do chusteczki oraz
wysokiego, postawnego ojca, który nie krył żalu. W dłoni ściskał różdżkę, ale
nawet z tej odległości ją rozpoznałam.
Wreszcie
trafiła we właściwe ręce.
Płakałam,
ale nie były to łzy smutku. Wylałam ich już wystarczająco dużo, zwłaszcza tej
nocy, kiedy wreszcie zmógł mnie sen. Pozwoliłam sobie opaść w ciemność, aż
wreszcie trafiłam na kamienny ołtarz zbryzgany krwią. Wtedy myślałam, że to
moja, że przez upadek coś uszkodziłam, jednak nie. Rozejrzałam się. Pod
ołtarzem leżało nieruchome ciało Rogera. Zielone oczy utkwione były w moich,
usta poruszały się lekko, jakby coś szeptał ostatkiem sił.
–
Kocham cię – ostatni świszczący oddech, a potem znieruchomiał. Jego ubranie
zajęło się ogniem, szmaragdowe tęczówki sczerniały, wszelki kolor pochłonęła
ciemność.
Krzyczałam
tak długo, dopóki ktoś nie wybudził mnie z koszmaru. Kilka głów moich
współlokatorek pochylało się nad posłaniem z wyrazem przerażenia i szoku.
Wielokrotnie je za to przepraszałam, mimo że one wciąż powtarzały, jak bardzo
to rozumieją, jak bardzo współczują.
Kłamały.
Wszyscy kłamią.
Do
rana nie zmrużyłam już oka, ale nie czułam zmęczenia. Byłam przytomna, choć
smętna, otępiała. Wmawiałam sobie, że wystarczy, że powinnam przestać, że
przecież jego nie ma i już nie będzie, nie wróci, że powinnam przestać
rozpaczać, bo istnieją też inni, dla których liczył się bardziej.
Może
to była kara. Niemoc odpędzenia się od wspomnień z nim związanych.
Teodor
powiedział, że też miał trudności ze snem. Nie przez Rogera, a przeze mnie, bo
nie potrafił spojrzeć mi w oczy.
Wyśmiałam
go. I było mi z tym świetnie.
Czułam
się silna jak skała, a jednocześnie słaba jak źdźbło trawy wystawione na
huragan. Czułam, że potrzebuję obecności Teodora, a jednocześnie nie chciałam
nikogo wokół. Miało być jeszcze gorzej, bo w moim przypadku czas działał na
niekorzyść. Nie zabliźniał ran ani nie tamował ich krwawienia, tylko posypywał
je solą.
Chyba
zrozumiałam to wtedy, kiedy już miałam odejść, a Teodor znów zanurzył dłonie w
moich włosach, znów przycisnął mnie do siebie, znów był blisko, o wiele za blisko. Jego obecność coś dała.
Wiedziałam to. Wiedziałam, że gdyby wtedy pozwolił mi wrócić do Wieży, powrót
ze snu do jawy stałby się o wiele trudniejszy.
Prócz
czasu potrzebowałam czegoś jeszcze.
Gdzieś
z przodu zrobiło się małe zamieszanie. Zamrugałam, chcąc rozegnać łzy.
I
wtedy to zobaczyłam. Lśniące, gładkie, wypolerowane drewno, złota tabliczka z
drobnymi czarnymi napisami, grube liny.
Odwróciłam
wzrok, kiedy trumna Rogera została opuszczona do grobu.
_______________
Dobra,
mamy. Nie sądziłam, że dodam go dzisiaj, zważywszy na pewne wydarzenia
ostatnich dni, przez które jestem w średnio dobrym humorze, ale udało się.
Juhu.
W
tym rozdziale trochę namieszałam. Przyznam się Wam, że od dawna planowałam
rozwalenie parringu Ginny/Blaise, bo nigdy nie uważałam go za coś realnego. Po
prostu nie i już. Jeśli chodzi o wątek Teomione – zawsze chciałam opisać takie
sceny, wiecie? Czekałam na nie całe opowiadanie, zupełnie jak Wy, wierzcie mi,
dlatego teraz mam na ustach jeden wielki zaciesz, kiedy przychodzi co do czego,
niochniochnioch ^^’
Niedawno
zaczęłam się zastanawiać nad jedną sprawą. Tutaj na blogu, czy na fanpage’u,
czy gdziekolwiek, widzę same Czytelniczki, w związku z czym napadła mnie dziwna
myśl: czy mam może jakichś Czytelników?
Mężczyźni, odezwijcie się, jeśli jesteście! I powiedzcie, jak wytrzymujecie
moje rhomantyczne i ociekające słodyczą sceny typowo Teomione, bo to też jest dość
ciekawa kwestia.
Upał
dobija. Ponad 30 stopni. Fuj.
Okej,
nie nudzę dłużej. Do następnej niedzieli! Oby.
Empatia
Pierwsza?
OdpowiedzUsuńYup.
UsuńLKSJFALSKDFJLASKFJASKLJFASKLDFJALK MIAŁAM TAKI DŁUGI KOMENTARZ, A SIĘ CHOLERA SKASOWAŁA! YYYHHH.
UsuńTo od początku.
Ivy z Malfoyem? Nie wydaje mi się, że mógłby to być ktoś inny, tylko on mi pasuje. Jestem ciekawa, co później z Draconem zrobisz.
Zły Blaise, zły, bardzo zły. Paskudny. Co prawda można się było tego spodziewać, sama byłam świadoma, że ich związek długo nie pociągnie, ale nie spodziewałam się tego, że będzie taką szują. Chociaż stop, Zabini w końcu to typowy ślizgon, czego ja oczekiwałam?
Nie, Ginny, nie każdy ślizgon musi być taki jak Zabini, no lol, niech ona nie patrzy tylko przez taki pryzmat, są wyjątki... :d
Atak Ivy jest napisany tak lkjasdklfjaslkfja *-* Chociaż w sumie, jak ona mogła chybić Z TAK BLISKIEJ ODLEGŁOŚCI? Po za tym powinna celować tam, gdzie jest większe prawdopodobieństwo, że trafi, a nie w głowę. Nie, żebym nie lubiła Hermiony, wręcz przeciwnie, no ale no aż się nóż w kieszeni otwiera, haha.
Walka jest opisana świetnie, nie mogę się do niczego przyczepić, bo głupota Ivy z jej początku, jest już wyżej opisana.
Snape, Snape, Snape. Uwielbiam taki pozytywny czarny charakter, haha. "– Dyrektorze, gdzie ją zanosimy?
– Do lochów, niech zgnije."
"– Zatem do lochów, tak?
– Severusie, przestań już." To rozwaliło mnie totalnie. Świetnie przedstawiasz jego charakter, nie mogę złego słowa powiedzieć.
Resztę skomentuję później, bo właśnie zostałam poinformowana, ze wybywam nad morze (co jest bardzo ciekawe, bo są chmury i zapowiada się na deszcz).
Btw, jesteś na pottermore puchonką, tak? (Czytałam Aska, wiem wszystko, hahaha). Ja jestem takim przypadkiem, że na starym koncie przydzieliło mnie do Gryffindoru, ale jako, że zapomniałam hasła, to niedawno zrobiłam sobie nowe. I wiesz co? Walnęło mnie do Slytherinu. Albo z pottermore, albo ze mną jest coś nie tak.
Mnie też przydzieliło do Slytherinu :)
UsuńAle za drugim razem? Bo na początku przydzieliło mnie do Gryff., a potem do Slytherinu, chociaż Ślizgonką się nie czuję, lol.
UsuńO MÓJ BOŻE. GENIALNE.
OdpowiedzUsuńO Boże moment Teodor x Hermiona był boski ja naprawdę miałam nadzieję że Teodor pocałuje Hermionę . Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału . Weny i przyjemnych wakacji .
OdpowiedzUsuńJa jestem CZYTELNIKIEM ! :D Ha, chyba jestem jednym jedynym wyjątkiem XD Co do scen Teomione, to podobnie, jak CZYTELNICZKI jestem nimi zachwycony :D Taki tam romantyczny chłoptaś ( który ma już 18 lat o.O). Rozdział przepyszny, życzę weny i usunięcia słowa ,, oby'' na końcu twej przemowy :D
OdpowiedzUsuńMerlinie, CZYTELNIK! W dodatku pełnoletni! O kurczę, chyba rzeczywiście jesteś jednym jedynym wyjątkiem :D
UsuńDzięki za odezwę, za miłe słowa i pozdrawiam Cię serdecznie! :DD
Danke, danke :D Też pozdrawiam ^^
UsuńRozdział <3 Kocham, kocham, kocham, i ciebie i rozdział XD Zła Ivy, zła. Jednak mimo wszystko zrobiło mi się jej żal..Co do Snape'a to jego teksty mnie rozwalają :D Dobra, miałam napisać więcej, ale scena Teomione nie daje mi spokoju. Także ten..jeszcze bardziej kocham Teosia ( pewnie nie tylko ja :D). ,, – Nienawidzę cię.
OdpowiedzUsuńWestchnął, długie palce przeczesały loki, broda oparła się o czubek głowy.
– Wiem.'' Omomomom *-* A buziaczki? Omomomomomom *---* :D Dobra, koniec bazgrołów. Życzę weny, weny i jeszcze raz wakacji ciekawych ( nie, nie jeszcze raz weny. Pisarz też człowiek) :D
Kiss !!! Piękny. Długa na niego czekałam
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze wspaniały, mam nadzieje, że Hermiona nie zalamie się kompletnie po pogrzebie.
I niech dowali Zabiniemu !! DUPEK !!
Pozdrawiam i czekam na kolejne rozdziały ;*
Tu napisze, bo na blogu nie chce mi się dodać. Rozdział tak piękny, tak wspaniały, tak cudowny. Och,ach!
OdpowiedzUsuńNo to co najbardziej mi się podobało.
* Rozmowa Malfoy& Gray- widać ten okrutny charakterek Draco. Zero współczucia, ale naszej blondyneczce się zasłużyło.
* Skrzydło Szpitalne, Harry i Ginny- zerwanie Weasley i Zabiniego wypadło dość niespodziewanie i jeszcze tekst Ślizgona, dlaczego zerwali. W twoim opowiadaniu wybitnie go nie lubię. Zresztą ładną cechę Hermiony zauważyłam nie użalała się nad sobą i pomogła jako tako Ginny i nie było tego " A nie mówiłam". Możliwe, że to tylko moje odczucie.
* Bitwa Granger%Gray- to było takie niespodziewane! Na początku myślałam, że to Teoś przyszedł, a tu takie rozczarowanie. Chociaż scena mistrzowska i moja perełka : "Szach, Gray" O mój boziu <3 No i po walce, Severus mój kochany: "– Dyrektorze, gdzie ją zanosimy?
– Do lochów, niech zgnije."
"– Zatem do lochów, tak?
– Severusie, przestań już." Hahahahah padłam i przez chwile nie wstawałam. To było takie dobitne.
*Teodor&Hermiona- już miał być kiss a wyszło inaczej, ale pocałował ją nie w usta, ale pocałował. Jej,jej,jej,jej! No i jak ją przytulił tak słodko + "Nienawidzę cię", "Wiem" OMG miała powiedzieć: Kocham Cię, a nie -,-
* Pogrzeb Rogera- nic nie ogarnęłam, smutno mi się zrobiło i musiałam czytać 5 razy, żeby zrozumieć tekst.
No i proszę, oby nie było tego oby (Why?)
Ps. Wiem bez składu, bez ładu i strasznie pogmatwane, ale może coś zrozumiesz. ;) No i pisane na komórce, niestety musiałam dodać komentarz musiałam <3 WENY!
Kocham tego bloga <3 <3 <3
OdpowiedzUsuńSalazarze...
OdpowiedzUsuńJesteś moją boginią, jesteś idolką.
Fakt, czekałam na sceny Teomione, ale nie dlatego ten rozdział jest moim ulubionym.
W sumie sama nie wiem czemu.
Zawsze, gdt czytam Twoją twòrczość, mam dreszcze. To niesamowite, jak potrafisz przyciągnąć czytelnika.
W innych ff jeśli pocałunek nie nastàpi przed piętnastym rozdziałem blog jest straszliwie nudny. I przypomina brazylijsko-wenezuelsko-kolumbijską telenowelę. To, co Ty robisz ze mną jest nie do opisania. Nie ma dnia, żebym nie przeczytała chodź jednego rozdziału. Podziwiam Cię. Ja też prowadzę bloga, mam tyle lat, co Ty, ale nie ma porównania. Jesteś fantastyczna.
Ja też nie lubię pary Blaise&Ginny. Jest taka...dziwna. Według mnie już dramione jest bardziej prawdopodobne.
A akcja w skrzydle szpitalnym- majstersztyk! W życiu siè tego bym nie spodziewałam.
A scenę pocałunku opisałaś cudownie. Nie było przesady, wyszło niesamowicie naturalnie. Ogólnie cała akcja Teomione wyszlła realistycznie.
Pozdrawiam, emersonn ;)
potterowskie-co-nieco.blogspot.com
O kurde. Awerxualqs *o*
OdpowiedzUsuńJuż myślałam, ze się pocaluja *-* ale wiesz co, lepiej ze tak się nie stało. Zrobiłas to o niebo lepiej. Cudowne. O matko. <3
Piękne to było.
Co do Zabiniego... Ugh, nigdy go nie lubiłam.
Genialny rozdział, tyle. Czekam niecierpliwie na następny :3
Sama nie wiem, czy mogę nazwać ten rozdział smutnym, pełnym żalu czy może nadziei.
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu przestała komentować i teraz zdałam sobie sprawę, że przez ostatnie parę rozdziałów, opowiadanie się rozwinęło, Ty się rozwinęłaś i widzę różnicę tym, co piszesz. Podoba mi się, że to całe szczęście runęło. Każdy walczył o to, aby coś zyskać, a ostatecznie stracili. Nadzieję, przyjaciela, namiastkę czegoś ważnego. Zastanawiam się, kiedy to się skończy. Czas mija, leczy rany, a ich znajomość się rozwija coraz bardziej.
I tak, to jedna z tych scen, na które czekaliśmy całe opowiadanie. Teodor odważył się wreszcie zrobić krok, zaakceptować to, co się działo. I nie bronić się. Szkoda, że Hermiona czuje teraz tylko żal. Nic dziwnego, Roger odszedł.
I cóż, przez to nadal nie lubię Ivy.
Pozdrawiam serdecznie.
Ciekawa jestem, czy Malfoy zdawał sobie sprawę, że zdjęcie zabezpieczeń Hogwartu to pic na wodę :D W sumie Severus mógł mu powiedzieć, że chcą ją złapać, Draco tylko chciał Pokój Życzeń odzyskać xD
OdpowiedzUsuńReakcje Hermiony wydają się być takie naturalne! Serio, ta postać ożywa w Twoich rękach, jest człowiekiem z krwi i kości.
Ginny&Blaise - wiedziałam, że zerwą! :D Miałam tylko cichą nadzieję, że to Weasley zerwie z tym dupkiem. Tak czy inaczej, czas na Hinny :D
Ale kogo obchodzi Hinny, kiedy Teomione ma takie akcje? :o Prawie mi para uszami poszła, myślałam, że będzie wreszcie pocałunek, ale jakoś wcale mi nie żal, że to jeszcze nie to. Teodor i tak musiał się w sobie zebrać na taki gest, po co go jeszcze męczyć xD A tak na serio, to było idealne do sytuacji po prostu. Teoś pokazał, że mu zależy, i zrobił to w subtelny, nienachalny sposób. Super!
Pogrzeb Rogera po prostu smutny. Nadal go jakoś szczególnie nie darzę sympatią, ale podziwiam to, co zrobił. No i w pewnym sensie Ivy dzięki temu cierpi, więc tym lepiej. Głupia ona jak kalosze Hagrida, mogli pójść za radą Snape'a i pozwolić jej zgnić w tych lochach :D
Pozdrawiam!
Nigdy nie wiem co napisac, targa Mna wielee emocji, ale wlasnie za to Cie kocham. Jedno wielkie WOW. Jestes fantastyczna!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Wczoraj bardzo późno przeczytałam rozdział, więc komentuje teraz, heh ^^'
OdpowiedzUsuńScena Teodora i Hermiony mnie... zdziwiła? Uszczęśliwiła? Nie wiem, nie umiem określić tego, co czuje, gdy o niej myślę... ale wiem, że bardzo, ale to bardzo, mi się ona spodobała i podoba nadal. Jest bardzo dobrze napisana i wgl cud miód itd.
Ivy zamknięta, wszyscy żyją (prócz Rogera, ale to wiemy) i jest cudownie na świecie i wgl, ale... no właśnie... ale.. co dalej? Pozostał Draco, Severus i cała ta zgraja złych, i ciekawi mnie, co dalej wykombinujesz na nich. Serio.
Nie wiem, co mam tu dalej napisać (brak weny dalej się odzywa), więc skończę te moje wywody na temat cudowności tego rozdziału i zakończę to tylko jednym...
Dużo weny!
Pozdrawiam,
Scathach
Hej!<3
OdpowiedzUsuńEmpatio, uwielbiam cię! Piękny rozdział!
Czułam, że Blaise i Ginny się rozejdą. Nie wiem czemu, ale jakoś nigdy ich nie widziałam razem.
Ale przejdźmy do najważniejszej części rozdziału.:)
Nareszcie pojmali Ivy! Tak strasznie się cieszę! Mam nadzieję, że zgnije w Azkabanie, za to, co zrobiła!
Gdy ta żmija walczyła z Hermioną, byłam strasznie podekscytowana i przerażona jednocześnie. Martwiłam się, że znów zrobi krzywdę Mionie i ucieknie. Na szczęście stało się inaczej! Ulga!
Kiss!!! Moja ulubiona scena w tym rozdziale! Cudo po prostu! Kocham, kocham, kocham! Może i nie pocałowali się, tak jak marzyłam, ale zawsze coś. I słowa Teodora:"Jesteś dla mnie zbyt cenna, Granger." Uwielbiam!<3
Bardzo mi żal Miony. Gdy wspomniała Rogera, miałam ochotę płakać. Zaczyna mi już brakować tego nieogarniętego Krukona.:(
Przy scenie pogrzebu, też myślałam, że się poryczę. Strasznie smutno i zarazem cudownie to opisałaś. Podziwiam cię za to!:*
Naprawdę wspaniały rozdział! Tyle emocji!:* Naprawdę jesteś zdolna.
No i jeszcze za szablon biję pokłon! Naprawdę śliczny. Bardzo mi się podoba!:)
Pozdrawiam i życzę dużo weny!:D
Odrobinkę żałuję tutaj Ginny i Blaise'a, bo chociaż tutaj ten paring od początku dla mnie był skazany na porażkę, to nie zmienia to faktu, że bardzo lubię ich razem. No, przynajmniej w większości opowiadań.
OdpowiedzUsuńPoczułam też nieme rozczarowanie, za "taki" pocałunek, ale to wyjątek, na to się czeka i czeka i to czekanie jest równie fajne jak ... straciłam wątek. Jak zwykle. Właściwie, to o wiele bardziej podobały mi się słowa, deklaracje, niż sam moment pocałunku, i nie wiem, co jest tego przyczyną. Kończę już swoje paplanie, bo nic z niego nie wynika, poza tym, że rozdział jak każdy zresztą mi się podoba.
Eee... Teraz to kompletnie się zdziwiłam, że nie ma tu mojego komentarza, a rozdział już parę dni temu przeczytałam. Nadrabiam to teraz :D
OdpowiedzUsuńWidzisz, tak wszyscy wzdychali, kiedy ten BIG KISS nadejdzie, i co? Jest, a na mnie to nie zrobiło wrażenia, bo rozegrałaś to tak, że dookoła działy się rzeczy ważniejsze i poważniejsze, a tak to może nawet lepiej. Wyszło tak naturalniej, choć szkoda, że w tym wszystkim Hermiona chyba za bardzo tęskniła za Rogerem i jak na razie nie fruwała z radości. A TEODOR POWIEDZIAŁ, ŻE JĄ KOCHA, do cholery!
Ogólnie to już nie pamiętam dokładnie, co było z tego rozdziału, co z innego, ale w każdym razie to było jak zawsze genialne. Albo i bardziej, bo od ataku w lochach to opowiadanie ma inny klimat... nie wiem, czy lepszy, ale to tak jak w kanonie - najpierw jest tak miło i fajnie, a potem smutno, mrocznie, lecz mistrzowsko genialnie. Pomimo tego i tak nie wracam za często do Insygniów Śmierci :P
Miło, że wplątałaś w to wszystko sytuację z Ginnym i Blaisem, co było niejako odskocznią od tych wszystkich dramatów. Paring lubię, choć po raz pierwszy czytałam coś o nim tutaj. Może jest dość nierealny (chociaż na krótką metę, po kłótni z Harrym - czemu nie?), ale jak dla mnie ciekawszy od Dramione (JAK, JA SIĘ PYTAM, JAK???). Bo właściwie Zabiniemu podoba się Ginny, tylko nie chce się do tego przyznać. Przynajmniej jak tak odbieram sytuację z Księcia Półkrwi.
Niech zgnije w lochach,
Ja :)
PS A tak w ogóle, to się muszę ogarnąć, bo mnie korci na rysowanie scen z Wyjątku (np. tą z Teodorem, Hermioną i kubkiem kakao :D), ale jak przychodzi co do czego, to mam pustkę w głowie. I... no właśnie. Widziałaś może jakieś zdjęcia z kolesiem, który by wyglądał na Teodora, a nie na jakiegoś dwudziestoletniego pedałka? Bo jak wpiszę coś w googlach, to nic porządnego nie umiem znaleźć, a mimo wszystko nie umiem sobie Teosia wyobrazić tak d o k ł a d n i e.
Yeah! W końcu nie będzie scen Zabini+Ginny, a będzie co raz więcej Teodor+Hermiona. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że ze sobą zerwali (chociaż wiedziałam, że tak się sprawy potoczą), ogólnie nie trawię zbytnio Ginny (choć w Twoim opowiadaniu jest dosyć znośna), a Zabini mógłby właściwie to być, bo go lubiłam jako takiego dupkowatego charaktera w Wyjątku, ale mogłaś to ich zerwanie, a szczególnie powód, trochę...no podkręcić, 'zaostrzyć'. Chodzi mi o to, żeby te ich zerwanie było dla Ginny bardziej 'raniące' (oczywiście nie życzę jej nic złego) wtedy Harry by mógł ją trochę mocniej wesprzeć i może by się z tego jakiś ciekawy romans wywiązał hehe. Teraz o czym innym. Walka z Ivy była opisana fenomenalnie, a scena z Teodorem była jedną z lepszych w opowiadaniu chociaż, że to było bardzo nie podobne do naszego zazwyczaj chłodnego Teodora , ogólnie to BARDZO DOBRZE, ŻE SIĘ NIE POCAŁOWALI, bo to by było jeszcze za szybko. Ich pocałunek powinien być czymś nie spodziewanym i bardzo romantycznym (no wiesz taki fajny klimacik do pocałunku). Ta wypowiedź jest trochę bez ładu i składu, ale ufam, że zrozumiesz to co chciałam przekazać.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że prędzej czy później Blaise zerwie z Ginny. Według mnie ruda powinna przeżyć bardziej emocjonalnie to, że ją wykorzystywał. A co do słów Teodora " Jesteś dla mnie zbyt cenna, Granger" - miałam przez dłuższą chwilę zaciesz :D Dobrze, że się nie pocałowali, ale mam nadzieję, że big kiss już niedługo. Ogólnie rozdział bardzo mi się podoba. Już nie mogę doczekać się następnego. Życzę weny!
OdpowiedzUsuńCZYTELNIK lol super blog. Super sceny ale oczekuje watku samobojstwa .;)
OdpowiedzUsuńJa już szczerze nie wiem co mam pisać w tych komentarzach. Ciężko oddycham, czuję dziwne mrowienie w klatce piersiowej. Tak, jakby ktoś przyczepił mi tam kilkukilogramowe ciężarki. Nie potrafię nic powiedzieć. Jakby ktoś zszył mi usta.
OdpowiedzUsuńRozdział ten zaczęłam około 4:30. Na dworze było całkiem jasno, ale nie na tyle, żeby powstrzymać moje powieki przed opadaniem. Zasnęłam. Moja mama wtargnęła do pokoju przed 8. Słuchawki leżały obok łóżka, telefon też. Nie zauważyła ich. Tak samo jak nie zauważyła ogryzka jabłka w wysokiej szklance po wodzie. Chciała mnie obudzić, bo mam dużo pracy. W połśnie zmyśliłam, że długo nie mogłam zasnąć. Dała mi spać. Ponownie przyszła do mnie o 12. Zjadłam śniadanie, sięgnęłam po telefon. I tak czytałam ten rozdział do 13. Jest 13:30. Dopiero po 15 minutach byłam w stanie napisać cokolwiek. Nie potrafię skomentować tego rozdziału inaczej. Bardzo chciałabym skupić się na przepięknych scenach, od których aż bije emocjami, ale po prostu nie mogę. Nawet już nie potrafię płakać. A chciałabym. Chciałabym i to jak cholera. Wiesz czego też, bym chciała? Spotkać cię poza Internetem. Poza granicami naszych dwóch monitorów. Chciałabym po prostu powiedzieć dziękuję.
E.