07 sierpnia 2013

Rozdział 35. Lawina

Każdy posiłek w Wielkiej Sali był dla mnie nie tyle co katorgą, co raczej nieco męczącym emocjonalnie przeżyciem. Zaczynałam rozumieć, dlaczego Teodor zawsze wcześniej chodził na posiłki, by uniknąć tłumów uczniów. Czułam na sobie setki par oczu, których spojrzenia zdawały się chcieć wyciągnąć każdą oznakę załamania nerwowego czy głębokiej depresji.
Nie zanosiło się na żadną z tych rzeczy, przynajmniej w moim odczuciu.
Odkąd wróciłam z pogrzebu, milcząca i ponura, drżąca z zimna, a na dodatek ledwo ruszająca zmarzniętymi kończynami, Harry wraz z Ginny starali się powrócić nad wszystkim do porządku dziennego. Odnosiłam wrażenie, że dla nich ta sprawa już się zamknęła, że można było o wszystkim zapomnieć, skoro Rogera pochowano. Tak jakby trumna z jego ciałem stanowiła symbol odtrącenia żałoby.
Nie zdziwili się jednak, kiedy błyszcząca odznaka prefekta razem ze szkarłatno-złotym krawatem wylądowały na samym dnie kufra.
Pamiętałam lunch tamtego dnia oraz szepty toczące się po jadalni, gdy tylko się w niej zjawiłam. Starałam się to zignorować, w milczeniu konsumując zapiekankę, ale już po paru kęsach wszystko stawało mi w gardle. Pogawędziłam z Neville’em, który tak jak Harry i Ginny postanowił olać ostatnie wydarzenia, a przynajmniej w rozmowie ze mną, przywitałam się z Luną, która podeszła do naszego stołu, uśmiechnęłam przyjaźnie do Iana Owensa zmierzającego ku wyjściu z Wielkiej Sali. Po pewnym czasie ja również zdecydowałam się opuścić to miejsce, kradnąc jedynie jabłko z półmiska niedaleko.
Resztę przerwy spędziłam w dalekim, ciemnym kącie pokoju wspólnego, naiwnie sądząc, że jakoś uda mi się uciec od spojrzeń i widoku ognia. Ilekroć patrzyłam w stronę kominka, zaczynałam drżeć na całym ciele, a przed moimi oczami stawały obrazy, które widziałam podczas omamów w noc ataku Ivy. Oddychałam głęboko, starając się je przegonić i wszystko dopiero po dłuższej chwili ustępowało.
McGonagall wyraźnie zaznaczyła, że wcale nie muszę iść na dalsze lekcje, lecz ja nie zamierzałam z tego skorzystać. Zjawiłam się zatem na numerologii, gdzie lekkim uśmiechem powitała mnie zawsze surowa profesor Vector, a potem na zaklęciach, na których otrzymałam od Harry’ego najprawdziwszą reprymendę za swoje zachowanie.
– Nie możesz odcinać się od świata – szeptał, gdy Flitwick był zajęty instruowaniem innych w kwestii odpowiedniego użycia uroku. – To nic nie da.
Wzruszyłam ramiona, słuchając dalszych wywodów okularnika.
Miałam szczerą ochotę przypomnieć mu, jak zachowywał się po śmierci Syriusza, ale w końcu doszłam do wniosku, że chyba nie powinnam być tak okrutna.
Na kolację szłam posępna i na nieco sztywnych nogach. Sama, bo nie mogłam już znieść zwykłych rozmów moich przyjaciół, zupełnie jakby nic się nie stało. Jakaś część mnie wciąż powtarzała, że oni mają rację, że powinnam wziąć z nich przykład i przestać wreszcie zachowywać się jak rozstrojona emocjonalnie maniaczka.
To chyba było zbyt trudne.
Naprawdę chciałam się wycofać, uciec z sali wejściowej, po czym pobiec od razu do Wieży Gryffindoru, ale gdy odwróciłam się na pięcie, przede mną wyrosło coś wysokiego i bez wątpienia zdeterminowanego. Teodor miał nieodgadnione spojrzenie, był blady, zaś jego włosy znajdowały się w większym nieładzie niż zazwyczaj. Zdziwiłam się, widząc go tutaj o tej porze, a jeszcze bardziej wprawiły mnie w zdumienie słowa, które potem wypowiedział, brzmiące niemalże jak rozkaz.
– Idziemy na kolację. Teraz.
Poczułam na łokciu jego ucisk i zostałam poprowadzona do jadalni. Oczywiście wciąż unosząc wysoko brwi.
– Przecież nie lubisz tłoku – broniłam się, kiedy przekraczaliśmy próg Wielkiej Sali.
Potrząsnął lekko głową.
– Nieważne.
– Ale…
– Chodźmy.
Przestałam się opierać, tylko spokojnie dreptałam obok Teodora, jednocześnie starając się za wszelką cenę patrzeć przed siebie. Tylko i wyłącznie. Bo to chyba było najgorsze – spojrzenie na stół Krukonów. Z tą świadomością, że jego tam nie ma. Miejsce, które zwykle zajmował, ziało pustką, Krukoni pogrążeni w żałobie byli cisi, jakby za mgłą, i choć nie widziałam charakterystycznej brązowej czupryny, wciąż jej szukałam. Przeczesywałam wzrokiem grupki uczniów, starając się wypatrzeć kasztanowe kosmyki, ale wciąż na nic, wciąż brałam za niego kogoś zupełnie nieznajomego, a kiedy moje serce wyskakiwało z normalnego rytmu, okazywało się, że znów się pomyliłam.
Łzy zakręciły mi się w oczach.
Nim się spostrzegłam, Teodor zaprowadził mnie do stołu Gryffindoru. Poczekał, aż usiądę naprzeciw Ginny i Harry’ego, po czym sam nagle znalazł się obok. Zamrugałam szybko.
– Twoje miejsce jest tam – wymamrotałam, wskazując głową stół Ślizgonów.
Wzruszył ramionami.
– I co z tego? – spytał lekko.
Czułam na sobie wzrok innych Gryfonów. Jęknęłam cicho.
– Teodorze…
– Jedz.
Nałożył mi na talerz kanapkę i popatrzył wyczekująco. Potoczyłam oczami po suficie. Zerknęłam przelotnie na całkowicie zaskoczoną Ginny, po czym z westchnięciem zabrałam się za jedzenie.
Spojrzenia uczniów były przeszywające i nie pozwalały skupić na niczym myśli. Słyszałam szepty, ale je również starałam się zignorować. Teodor milczał, czekając, aż skonsumuję swoją kolację, przy okazji nie ruszając niczego ze stołu. Obserwował mnie. Czułam się onieśmielona, lecz nie osaczona – chłopak trzymał się w odpowiedniej odległości, nie musnął ani razu mojej dłoni czy ramienia, nie zadawał pytań. Po prostu był. I pilnował. Być może nawet w pewnym stopniu się troszczył, tego nie wiedziałam.
Wolałam jednak myśleć, że wcale się dla niego liczę, a słowa, które wcześniej wypowiedział, nigdy niczym zatruta strzała nie przeszyły mojego serca.
Jesteś dla mnie zbyt cenna, Granger.
Czy właśnie w taki sposób to okazywał? Przez odrzucenie swojej przynależności do Slytherinu i zajęcie miejsca przy stole Gryffindoru? Przez spędzenie ze mną czasu na kolacji, choć przecież sam mówił, że rzadko na niej bywał? W szarych oczach nie widziałam troski. Raczej poczucie winy.
Wiedział, że jestem na niego wściekła. Wiedział, że go nienawidzę. Wiedział, że przez niego Roger nie żył.
Ale przez niego też żyłam ja.
A może dzięki niemu?
Nie zdążyłam nawet do połowy zjeść kromki, kiedy przy naszym stole pojawiła się McGonagall. Odziana w czerń, ze zwiniętym pergaminem w ręce stanęła przy mnie i Teodorze, a ja wiedziałam, że nie jest dobrze.
– Panie Nott – zaczęła swoim jak zawsze surowym tonem – o ile dobrze mi wiadomo, Tiara przydzieliła pana do Slytherinu, nie do Gryffindoru. Proszę wracać na miejsce.
Teodor patrzył na nią poważnie, nie ze zdenerwowaniem, ale też nie ze skruchą. Miał nieodgadnione spojrzenie, a ja znów przyłapałam się na tym, że analizuję każdy jego gest, nawet ten najmniejszy. W końcu skłonił leciutko głowę.
– Oczywiście, pani profesor.
Wstał, po czym zerknąwszy na mnie ostatni raz, ruszył w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Jęknęłam w duchu. Czułam się lepiej, gdy był obok mnie.
McGonagall nie odeszła od stołu Gryfonów, jak podejrzewałam, że zrobi. Odchrząknęła cicho, a nasze spojrzenia się zderzyły. W jej tęczówkach czaił się chłód.
– Dyrektor prosił, bym poinformowała cię, że jutro rano do zamku przybędą ludzie z Ministerstwa Magii – oznajmiła cicho. – Departament Przestrzegania Prawa. Chcą z tobą porozmawiać.
Wiedziałam, że wszyscy wokół przysłuchują się naszej wymianie zdań. Choć słowa McGonagall były niczym armia ostrych igiełek wbijających się w moją skórę, nie okazałam tego, a jedynie kiwnęłam z trudem głową. Czułam się trochę jak sparaliżowana.
– Oczywiście, panie profesor – wymamrotałam, bezwiednie powtarzając słowa Teodora.
Nauczycielka powiedziała jeszcze, gdzie oraz o której dokładnie mam się stawić, po czym obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem i odeszła. Ja tymczasem odwróciłam się z powrotem do moich przyjaciół. Przypatrywali mi się z niepokojem, ale nie tylko oni. Oczy większości Gryfonów wlepione były we mnie. Spłonęłam rumieńcem.
– Hermiono, czy ty…
– Tak, Ginny – przerwałam rudej ze spokojem. Powoli wypuściłam powietrze z ust. Wbiłam w nią uspokajające spojrzenie. – Wszystko w porządku.
Ron, który w jednej chwili oderwał się od Lavender, nie wyglądał na przekonanego.
– Jak chcesz, możemy stąd iść. Ludzie lubią się gapić – dodał ze złością w stronę Parvati i innych. Udawali, że nie słyszą.
Prawie uśmiechnęłam się pobłażliwie na widok markotnej blondynki. Nie lubiła, gdy rudzielec zajmował się mną jej kosztem.
Odsunęłam od siebie talerz z niedokończoną kanapką. Już nawet przeszła mi ochota na jedzenie. Wzięłam głębszy oddech.
– Chodźmy stąd.
Opuściliśmy jadalnię we czwórkę, tak jak powinno być. Ramię w ramię, ja, Harry, Ron oraz Ginny. Bez Lavender, bez Teodora, bez Neville’a czy kogokolwiek innego. Tyle że żadne z nas się nie uśmiechało, tak jak kiedyś. Pytania, które zadawali Gryfoni, nie docierały do mnie, nie reagowałam też na łagodny dotyk rudej. Kiedy znajdowaliśmy się już na piątym piętrze i czekaliśmy na schody mogące przetransportować nas na kolejny poziom, spojrzałam na nich nieobecnym wzrokiem.
– Muszę dokończyć wypracowanie z zaklęć.
Nie odezwali się, ale widziałam, że popatrzyli na siebie ze zdziwieniem. Wszyscy milczeliśmy przez resztę drogi, a w pokoju wspólnym skierowałam się od razu do dormitorium po czysty pergamin i pióro. Dopiero w sypialni, patrząc na stos podręczników, uświadomiłam sobie, że przecież wszystkie prace zdążyłam już odrobić, zaś esej dla Flitwicka spoczywał na innych wypracowaniach. Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w swoje pismo. Bez ruchu, bez oddechu, jakby w zawieszeniu.
A potem zakręciło mi się w głowie tak mocno, że oparłam się o jedną z kolumienek łóżka.
Było źle.

***

Tamtej nocy śnił mi się Roger. I Teodor. Stali obok siebie, niesamowicie podobni, a jednocześnie tak różni. Stone miał na sobie jasną koszulę i lniane spodnie, wyglądał zupełnie niczym anioł. Jego skóra była złocista, oczy bardziej zielone niż zwykle, roziskrzone, brązowe włosy potargane, usta rozciągały się w uśmiechu, łagodnym, pełnym miłości.
Teodor stanowił jego przeciwieństwo. Nie do końca, bo czarne włosy również miał w nieładzie, ale twarz przypominała marmur. Była jasna i bez skazy, pragnęłam przesunąć po niej opuszkami palców. Szare oczy otoczone wachlarzykiem rzęs, ciemna koszula, ciemne spodnie, do kieszeni których włożył dłonie, i… blizny na przegubach. Srebrzyste, odbijające jakiś blask, przyciągające mój wzrok jak magnes.
– Nie możesz go wybrać.
Roger nagle wydawał się być zmartwiony, zatroskany.
– Dlaczego? – spytałam głucho.
Znów widziałam rozpacz i błaganie, tak jak podczas naszych sprzeczek na temat Teodora.
– Bo to ja cię ocaliłem.
Niespodziewanie znalazłam się w ramionach Ślizgona, mocnych i brutalnych, jakby chciał mieć mnie tylko dla siebie. Nie wyrywałam się mu, tylko obserwowałam Rogera. Jego oczy płakały krwią.
– Nienawidzisz go! – krzyknął. Białą koszulę stopniowo barwił szkarłat. – Umarłem dla ciebie!
Gdzieś za nim rozbłysło oślepiająco światło, a ja jęknęłam żałośnie. Teodor obejmował moje ciało, tulił do siebie, coś mamrocząc. Zasłonił sobą widok na Rogera. Spojrzałam na swoje ręce. Były uwalone krwią.
Obudziłam się zlana potem. Reszta dziewcząt jeszcze spała, ale wiedziałam, że nie potrwa to długo. Kilkanaście minut po siódmej. Miałam jeszcze trochę czasu do śniadania, jednak postanowiłam jak najszybciej opuścić dormitorium. Niespecjalnie chciałam spotkać się z kimkolwiek przed rozmową z ludźmi z ministerstwa. Mój żołądek skręcał się, ale bynajmniej nie z głodu. Najzwyczajniej w świecie się stresowałam.
O co mogli pytać? Co miałam im odpowiedzieć? Wszystko i zgodnie z prawdą, to wiedziałam, ale czy coś jeszcze? Czy na pewno powinnam była ufać Ministerstwu Magii, na którym coraz bardziej zaciskały się szpony Voldemorta?
Z głową pełną niespokojnych myśli udałam się do Wielkiej Sali. Nie czekałam na Rona, Harry’ego czy Ginny. Można by pomyśleć, że w tamtym czasie naprawdę potrzebowałam ich obecności, ale spojrzenia przyjaciół nagle zaczęły wydawać się zbyt prześwietlające, zbyt intensywne, dotyk zbyt natarczywy, a słowa nasączone kłamstwem, fałszywą troską i jedynie imitacją zrozumienia. Chyba nigdy tak bardzo nie pragnęłam samotności jak wtedy.
Po drodze minęłam się jedynie z kilkoma uczniami. Jadalnia nie była zatłoczona, ale też nie do końca pusta. Dostrzegłam parę znajomych twarzy, przy stole nauczycielskim wypatrzyłam Snape’a i Sprout, panią profesor od zielarstwa. Przesunęłam wzrok po Krukonach. Na moim sercu zacisnęła się żelazna dłoń. Zagryzłam wargi, co weszło mi już w nawyk. I nagle dostrzegłam zmierzającego ku mnie Teodora.
Wciąż zapominałam, że on przychodzi na śniadanie wcześniej od innych.
Stanęłam jak wryta, czekając na chłopaka. Mój oddech nieznacznie przyspieszył. Teodor zatrzymał się przede mną, przywitaliśmy się krótko, a potem nagle poczułam jego dłoń na przegubie, później na ramieniu, aż wreszcie na łopatce.
Odskoczyłam od niego jak oparzona.
Przed oczami zamajaczyła koszula oblana szkarłatem, ręce we krwi oraz rozpaczliwy krzyk.
Umarłem dla ciebie!
Ślizgon patrzył na mnie z lekkim zaskoczeniem, o wiele mniejszym, niż bym się tego spodziewała. Może i on przewidział, że już nie będę pragnęła jego bliskości? Posłałam mu przestraszone spojrzenie, bo rzeczywiście się tak czułam – po prostu się bałam. Nie pierwszy raz przy nim. Westchnął.
– Widzimy się na eliksirach – powiedział krótko i wyminąwszy mnie, opuścił pomieszczenie.
Przez długą chwilę nie ruszałam się w miejsca, aż wreszcie skierowałam się do stołu Gryffindoru. Nałożyłam sobie na talerz jajecznicę, w końcu zdając sobie sprawę, jak duży głód mi doskwierał. Za wszelką cenę starałam się zignorować palące poczucie, że nie byłam w porządku wobec Teodora. Nie mówiłam mu wszystkiego, nie pozwalałam mu na dotyk, po prostu trzymałam na dystans.
I najgorsze było to, że nie potrafiłam inaczej. Pragnęłam, by trwał przy mnie, jednak mimowolnie odrzucało mnie od niego. Musiałam nauczyć się wszystkiego od nowa.

***

Kolisty gabinet Dumbledore’a był przestronny i utrzymany w ciepłych kolorach. Na stolikach stały delikatne, srebrzyste instrumenty, które widziałam po raz pierwszy w życiu i które aż prosiły się, by ich dotknąć, postacie na portretach poprzednich dyrektorów drzemały spokojnie, choć ja podejrzewałam, że jedynie udają, a piękny, ognistozłoty feniks Fawkes obserwował mnie uważnie paciorkowatymi oczami.
Zresztą nie tylko on.
Przy biurku siedział sam dyrektor zamku, spokojnie patrząc po zebranych. Obok biurka ustawiono dwa krzesła – na jednym siedziała McGonagall, nieco niespokojna, co widziałam po ruchach jej głowy, zaś na drugim drobna brunetka z krótkimi, kręconymi włosami. Na oko trzydziestolatka, miała pociągłą, trójkątną twarz, na nosie tkwiły okulary w zwykłych, brązowych oprawkach, na jasnej cerze nie dostrzegałam ani jednej skazy. Była ubrana w zwykły, mugolski, szary kostium, dopasowany do jej szczupłej figury. Obok głowy czarownicy unosiło się w powietrzu samopiszące pióro wraz z podkładką do pisania.
Ja zaś wpatrywałam się w ciemne oczy drugiego z przedstawicieli ministerstwa. Rosły, barczysty mężczyzna o krótko przystrzyżonych, przyprószonych siwizną, czarnych włosach siedział naprzeciw mnie. Oddzielał nas stolik ustawiony na środku gabinetu Dumbledore’a. Czarodziej był starszy od tamtej brunetki, usta oraz oczy oplatała siateczka drobnych zmarszczek. Szczękę miał szeroką i mocną, jego lewy policzek przecinała jasna blizna. Splótł duże dłonie razem, układając je na blacie.
– Dobrze – zaczął Rivers, bo tak właśnie się przedstawił, kiedy tylko weszłam do gabinetu. John Rivers. Miał niski, głęboki głos, niemal taki jak Kingsley Shacklebolt, jeden z członków Zakonu Feniksa. – Zatem, panno Granger, proszę opowiedzieć o swoich relacjach z Ivette Gray. Zależy nam na poznaniu wszystkich szczegółów związanych z jej osobą.
Wzięłam głęboki wdech. Zignorowałam wyjątkowo rozpraszający migotliwy blask świec oraz uważne spojrzenie McGonagall. Moje dłonie zacisnęły się mocno pod stołem. Przygryzłam na moment wargę, a potem zaczęłam opowiadać.
Gdy mówiłam o wszystkim swoim przyjaciołom, słowa przychodziły z trudem, uciekały z głowy, mieszały się na końcu języka. Teraz było jeszcze gorzej, bo przypominanie sobie wszystkiego nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Nie spieszyłam się, oddychałam powoli, wzrok utkwiwszy w ciemnobrązowych oczach Riversa. Starałam się nie ominąć żadnego, nawet najdrobniejszego faktu, powtarzając sobie w myślach, że to może się przydać, że to może okazać się istotne.
Opowiedziałam, jak się poznałyśmy i jak potem zaprzyjaźniłyśmy. O jej pytaniach na temat Dumbledore’a, fałszywych opowieściach, o przebiegu Konkursu. O walce z Alexem oraz o Lactiris, nie pomijając kwestii Snape’a.
Dumbledore milczał, podobnie jak McGonagall. Rivers odchrząknął cicho, ale nie przerwał mi. Kątem oka dostrzegłam, że dłoń, na palcu której tkwił złoty sygnet, zacisnęła się w pięść.
Nie rozprawiałam zbyt wiele o Rogerze. Nikt o niego nie pytał, a ja nie miałam ochoty znów tego rozpamiętywać. Jego słów, gestów, spojrzeń. Wspomniałam o mojej kłótni z Teodorem i dlaczego tak łatwo dałam się zwieść.
– Ciekawiło mnie, dlaczego chce się spotkać. To do niego podobne, takie podchody. Więc poszłam.
Wtedy moje dłonie zaczęły się trząść. W gabinecie nadal panowała cisza, nikt się nie odzywał, co odebrałam za jasne polecenie, bym kontynuowała i opowiedziała o ataku Ivy. Oczy miałam wysuszone, nieznośnie piekły, ale usta wciąż układały się w słowa, słowa w zdania, zdania trawiły serce złym ogniem. Opowiedziałam, co zrobiła Ivy, opowiedziałam o obrażeniach, które dotknęły mnie i Teodora, opowiedziałam o walce, śmierci Rogera, a potem o tym, jak obudziłam się w skrzydle szpitalnym.
Rumieńce wkradły się na moje policzki wraz z przypływem gorąca oblekającym ciało. Ręce pociły się, a nogi nerwowo podrygiwały, kiedy opisywałam drugi atak Gray. To, że miałam przy sobie różdżkę Rogera, to, że wcale nad nią nie panowałam, to, że nie chciałam zrobić blondynce krzywdy.
Nie płakałam. Nie szeptałam w histerii ani nie krzyczałam w ataku furii. Kiedy skończyłam, wydawało mi się, że minęły całe wieki, odkąd weszłam do gabinetu Dumbledore’a. Zaległa całkowita cisza, przez którą przedzierało się jedynie ciche skrobanie samopiszącego pióra. Spojrzałam przelotnie na zamyślonego dyrektora, zaniepokojoną McGonagall, skonsternowaną pracownicę ministerstwa, aż wreszcie znów na Riversa. Obserwował mnie badawczo. Poczułam dreszcze na plecach.
Wyprostował się, a potem nieco nachylił w moją stronę. Był śmiertelnie poważny.
– Zainteresowała mnie sprawa różdżki pana Stone’a – powiedział cicho. Jego oczy świdrowały. – Skąd ją pani miała?
Zdziwiły mnie jego słowa, do tego stopnia, że aż uniosłam brwi. Odrobinę się rozluźniłam, skoro opowiedziałam już wszystko, ale teraz przyszedł czas na pytania. Niekoniecznie komfortowe.
– Sądziłam, że bardziej zainteresuje pana fakt współpracy Snape’a z Ivy – zauważyłam nieśmiało.
Starałam się za wszelką cenę nie patrzeć na bliznę czarodzieja, znów niesamowicie przyciągającą wzrok. On sam sprawiał wrażenie niezbyt zaskoczonego moimi słowami.
– Pan Snape złożył wyjaśnienia, ale spodziewamy się jego obecności na najbliższej rozprawie. – Oczy Riversa błysnęły. – Więc?
Zaschło mi w ustach.
– Pewnej nocy znalazłam ją pod poduszką.
Mężczyzna chyba miał ochotę się roześmiać. Powstrzymałam się od zmrożenia go spojrzeniem.
– Pod poduszką – powtórzył, przesadnie przeciągając sylaby. Irytujące. – Czy pani sobie ze mnie żartuje, panno Granger?
Potrząsnęłam głową.
– Nie wiem, skąd ona się tam wzięła. Może zabrałam ją z lochu po walce.
– Powtarzam: czy pani sobie ze mnie żartuje?
Ogień zgasł. Zastąpił go lód krążący w moich żyłach, kiedy wreszcie zrozumiałam, że Ministerstwo Magii nie mogło dowiedzieć się o wszystkim. Najwyraźniej Teodor również nie wspominał Riversowi o pewnych sprawach, a ja nie zamierzałam narażać go na jakieś kłopoty.
Znów pokręciłam głową.
– Chciałam oddać różdżkę profesorowi Dumbledore’owi, by ten przekazał ją rodzicom Rogera, ale wtedy zaatakowała Ivy. Moją różdżkę złamała, a skoro pojawiły się jakiekolwiek szanse na przeżycie… – Miałam szczerą ochotę obojętnie wzruszyć ramionami, ale przypomniałam sobie, że przecież siedzi przede mną pracownik Departamentu Przestrzegania Prawa. Nie uśmiechało mi się zostanie oskarżoną o znieważenie. – Wtedy jakoś nie przejmowałam się tym, do kogo należała, jeśli wie pan, co mam na myśli.
Widziałam, jak Rivers zacisnął wargi, jednak nie spuścił ze mnie wzroku. Wpatrywał się w moje oczy intensywnie, jakby chcąc coś z nich wyczytać.
Czy mówię prawdę.
Przez następną godzinę zadawał dodatkowe pytania, a ja skrupulatnie na nie odpowiadałam. Upewniał się co do dat kolejnych wydarzeń, potwierdzał niemal każde moje słowo, chyba obawiając się, czy na pewno dobrze zrozumiał. Ujawniłam prawie-prawie całą prawdę, łącznie z tym, że moi przyjaciele o wszystkim wiedzieli, dlaczego zwlekaliśmy z pójściem do kogokolwiek, zwróciłam uwagę na kłamstwa Ivy oraz większość przeprowadzonych z nią rozmów.
Rivers stał się bardzo łagodny, o wiele łagodniejszy niż wtedy, kiedy oskarżał mnie o żartowanie sobie z jego osoby. Ze zrozumieniem kiwał głową i lekko pytał o kolejne rzeczy. Zniknęła dzikość w ciemnych oczach, którą widziałam wcześniej, a zastąpiła ją wyrozumiałość.
Poczułam się nie do końca rozluźniona, jednak o wiele lepiej z poczuciem, że już niedługo wszystko się rozwiąże, że Ivy zostanie ukarana, za to ja będę mogła odetchnąć, w spokoju poukładać myśli. Rozprawa, o której wspominał Rivers, i… koniec.
Ulga.
– Dobrze, myślę, że to wszystko – rzekł wreszcie czarodziej po chwili milczenia. Marszczył lekko krzaczaste brwi. – Tak. Teraz pani Michers oglądnie pani blizny i właściwie tyle. Proszę czekać na zawiadomienie o terminie rozprawy.
Kiwnęłam głową, czując dziwny spokój.
Parę chwil później całkowicie nieobecna duchem podciągałam rękawy szaty, odsłaniając szkaradne przeguby. Drobne, chłodne palce brunetki przesunęły się po różowych bliznach oraz resztkach strupów, chwyciły moje ręce, odwracały je, naciągały lekko skórę.
– Gdzie ma pani jeszcze blizny? – spytała, nie patrząc na mnie.
Przełknęłam z trudem ślinę.
– Na obojczykach, piersiach, brzuchu. Trochę na udach.
Kobieta wyglądała na szczerze zaciekawioną.
– Goją się niesamowicie szybko, gdyby nie magia, blizny pojawiłyby się za kilka tygodni… – mruknęła pod nosem, wciąż pochylona nad moimi rękami. Wreszcie popatrzyła mi w oczy. Jej tęczówki były błękitne, niemal tak jasne jak Dumbledore’a, ze jaśniejszymi punkcikami przy źrenicy. Ładne. – Ma pani szczęście, że taka mieszanka pani nie zabiła. – Opuściła dłonie. Pospiesznie zasłoniłam swoje przeguby. Michers popatrzyła na dyrektora. – Macie tutaj dobrą opiekę medyczną.
Jakoś niespecjalnie podniosło mnie to na duchu.
Gabinet dyrektora opuściłam samotnie. Ludzie z Ministerstwa Magii chcieli jeszcze porozmawiać z Dumbledore’em oraz McGonagall na osobności, a ja niezbyt pragnęłam dłużej pozostać w tamtym pomieszczeniu. Nie pod czujnym okiem Riversa.
Mój żołądek skręcał się z głodu, kiedy szłam na lunch. Nie spodziewałam się, że minęło aż tyle czasu, odkąd przekroczyłam próg kolistego pokoju. Wielka Sala była wypełniona uczniami, gwar dochodzący z niej słyszałam aż na głównych schodach. Szybko odnalazłam wzrokiem Harry’ego i Ginny. Przysiadłam się do nich, po czym – czując na sobie ich wzrok – nałożyłam sobie pieczonych ziemniaków.
– I jak? – spytała wreszcie ruda. Tylko na to czekałam. Na kolejne pytania. – O czym z nimi rozmawiałaś?
– A o czym mogłam rozmawiać, Ginny? – spytałam spokojnie, nie patrząc na nią. – O Ivy. Wszystko im powiedziałam.
Podniosłam na dziewczynę oczy akurat w chwili, kiedy ta wymieniała znaczące spojrzenie z okularnikiem. Żadne z nich się nie odezwało, ale ja również nie miałam zamiaru przerywać tej ciszy.
Coś pękało. Powoli. Przerywało się jak lina, włókno po włóknie, traciło swą trwałość i nieprzemijalność. Z jednej strony chciałam jakoś temu zapobiec, przestać zachowywać się tak jak się zachowywałam, wrócić, ale z drugiej było mi wszystko jedno.
Jakoś się ułoży, powtarzałam sobie w myślach, kiedy piętnaście minut później wychodziłam z Wielkiej Sali wraz ze swoimi przyjaciółmi.
Gawędzili o quidditchu, szkole, zbliżających się testach. Słuchałam tego z beznamiętną miną, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. I kiedy tak wspinaliśmy się po schodach do pokoju wspólnego Gryfonów, nagle ujrzałam znajomą postać schodzącą pospiesznie na dół z drobną towarzyszką u boku. Ciemne oczy skupione na mnie, dziki błysk, którego w jednej chwili się zlękłam, a potem zapach piżma, kiedy leciutko się o siebie otarliśmy, zupełnie przez przypadek. Delikatny uśmiech był wyzywający, trochę władczy. Blizna przecinająca policzek zdawała się lśnić w świetle pochodni.
A ja uciekłam wzrokiem jak zwykły tchórz, znów pokazując swoją cholerną słabość.

***

1 lutego 1997, Hogwart, biblioteka

21:20
Chyba jestem ostatnia. Pani Pince też gdzieś poszła, ale pewnie wróci, żeby o dziesiątej zamknąć bibliotekę. Zimno mi.
To idiotyczne. Zawsze gardziłam wszelkiego rodzaju pamiętnikami, a po sytuacji z dziennikiem Vol Riddle’a zupełnie odrzuca mnie od takich rzeczy. Teraz jednak wiem, że to jest moim jedynym oparciem. Merlinie, mam autyzm.
Nie rozmawiam z Teodorem. A przynajmniej nie tak jak wcześniej. Nie chodzę na korepetycje. Na transmutacji rozmawiamy półgębkiem. Czasem mijamy się na korytarzu, ale zazwyczaj przerwy spędzam z Harrym i Ronem albo z samym Harrym, więc nijak mamy możliwość, by spokojnie porozmawiać. Brakuje mi go. Takie myślenie jest złe, Hermiono.

Kryształowe łzy skapnęły na kartkę. W kilku miejscach litery zaczęły się rozmazywać, tak że z trudem dało się cokolwiek odczytać. Otarłam oczy i pociągnęłam cicho nosem.

Teodor nie naciska. Nie skacze wokół mnie, nie stara się za wszelką cenę nawiązać rozmowy, nie uważa, że dotykiem zdziała cuda. Patrzy mi w oczy, długo i w milczeniu, a ja rozpadam się pod tym spojrzeniem.
Chciałabym to jakoś przełamać. By znowu było jak dawniej.
Ale z drugiej strony wiem, że już tak nie będzie. Nauczenie się go na nowo to coś niewykonalnego, tak jak przyzwyczajenie się do ciągłej obecności moich przyjaciół.
Czasem mnie to bawi. Uważają, że suche żarty, którymi sypią jak z rękawa, rozprawianie dosłownie o niczym albo ciągłe uściski coś dadzą. Trwają przy mnie non stop. Brakuje mi oddechu.

Jęknęłam bezgłośnie, w moich uszach zaczęło szumieć. Stronnice powoli robiły się mokre.

Nie rozmawiają o Rogerze, ale widzę ich wzrok. Pełen współczucia, troski i w sumie nie wiem już, czego chcę. Czy tego, by otoczono mnie opieką, czy normalnego zachowania. Energii. Radości.
Cholera. Cholera. Cholera jasna.
Staram się, naprawdę staram się, by oni niczego nie zauważyli. Gadam z nimi o lekcjach, o pogodzie, o tym, że strasznie chcę lata. A potem ogarnia mnie otępienie i jedyne, czego pragnę, to zamknąć oczy. Zapomnieć.
Nie ma wieści o Ivy. Nie wiadomo, kiedy rozprawa, czy jest jakiś postęp, nic. To oczekiwanie robi się trochę męczące, a jednocześnie wiem, że takie odwlekanie jest mi na rękę. Gdybym teraz została postawiona przed całym Wizengamotem, nie potrafiłabym zebrać myśli.
Ciągle krążą, buntują się przeciwko mnie samej, w nocy umysł podsyła przerażające obrazy. Każe krzyczeć i milczeć, płakać i trwać w bezruchu, powrócić do życia i odciąć się od niego.
Chyba mam dość.

Upuściłam pióro i ukryłam twarz w dłoniach. Nie obchodziło mnie, czy zaraz zza regału wyłoni się pani Pince, choć wtedy musiałabym znowu znosić to spojrzenie. Jej oczy najpierw omiotłyby moje zaczerwienione policzki, potem otwarty dziennik, na którego kartkach lśnił świeży atrament, a potem zatrzymałyby się na gojących się ranach na wierzchach dłoni. Potem pomogłaby mi wstać niczym jakiejś niepełnosprawnej, po czym powoli wyprowadziła z biblioteki, upewniając się po drodze, czy dam sobie radę.
Znienawidziłabym ją w ciągu paru minut zupełnie za nic. Okrutne.
W ustach poczułam słony smak łez, a potem metaliczny krwi, kiedy przygryzłam wargę. Pociągnęłam głośno nosem, wzięłam głębszy oddech, powoli zaczynałam się doprowadzać do porządku.
I wtedy do moich uszu dotarł głos, który natychmiast rozpoznałam, choć słyszałam go jedynie kilka razy. Głos brzmiący nieskazitelnie w ciszy, która mnie otaczała, drażniący przyjemnie uszy. Uniosłam oczy, na plecach zatańczył zimny dreszcz. Pisnęłam, odruchowo odsuwając się na krześle do tyłu.
– Och, Roweno. Moczysz mój dziennik, wiesz?

***

Gdy Teodor wszedł do dormitorium Ślizgonów szóstego roku, wiedział, że coś jest nie tak.
Blaise nie robił jeszcze większego bałaganu na swoim łóżku, szukając piżamy, a Draco nie dopisywał na kolanie ostatnich akapitów jakiegoś wypracowania. Nie. Tamtego wieczoru obaj siedzieli na dwóch łóżkach, zwróceni do siebie i rozmawiając przyciszonymi głosami. Crabbe’a i Goyle’a w ogóle z nimi nie było, a to stanowiło zjawisko dość niepokojące.
Chłopaki zamilkli, kiedy tylko Teodor zamknął za sobą drzwi. Obrzucił ich chłodnym, badawczym spojrzeniem.
– Co jest? – rzucił niby od niechcenia.
Teodor nie przyjął pogardliwego uśmiechu Zabiniego z obojętnością, jak zazwyczaj, tylko z pewnym napięciem. Coś naprawdę było nie tak.
– Czekaliśmy na ciebie – odparł czarnoskóry chłopak. Jego łokcie spoczywały na kolanach, zupełnie jak u Malfoya, lecz ten drugi sprawiał wrażenie średnio zainteresowanego całą sytuacją.
Teodor oparł się ramieniem o drzwi.
– Przestań się tak uśmiechać, bo pomyślę, że zaraz zaczniecie się do mnie dobierać. Wybaczcie, ale nie jestem zainteresowany takimi formami rozrywki.
Z satysfakcją dostrzegł złość malującą się na twarzy Blaise’a.
Och, jak on lubił go denerwować.
Draco donośnie prychnął.
– Zauważyliśmy, że takie zabawy cię nie interesują, Nott… – syknął blondyn.
Teodor teatralnie odetchnął z ulgą.
– Dzięki Bogu za waszą spostrzegawczość!
– …bo wolisz igraszki z pewną małą szlamcią.
Szlag.
Nawet oni przypominali mu o Granger.
Od dłuższego czasu starał się o niej nie myśleć, musiał to zrobić, choć wcale nie było to łatwe. Prawie nie rozmawiali. Nie przychodziła na korepetycje. Nie chciała nawet przebywać z nim w jednym pomieszczeniu.
A on szalał.
Wiedział, że Gryfonka potrzebuje przestrzeni. Zrozumiał to doskonale, gdy kiedyś na śniadaniu odskoczyła od niego z wyrazem niezmiernego przerażenia. Zatem postanowił jej nie ruszać, pozwolić samej sobie jakoś to poukładać.
Tylko że gdy ją obserwował, widział, że wcale nie jest z nią najlepiej.
Z jednej strony wściekał się za trzymanie go na dystans. Nie był przecież niegrzecznym dzieckiem, które należy odseparować od rodzica za złe zachowanie! W dodatku nie czuł również wyrzutów sumienia. Może trochę, bo wiedział, jak Granger nienawidzi go za to, czego nie zrobił.
Nie uratował Stone’a.
Ale, do cholernej cholery, jak miał to zrobić, skoro nieopodal wykrwawiała się ona?
Z drugiej strony postanowił czekać. Czekać na jej ruch. Męka, owszem, nie móc nawet musnąć jej ramienia, lecz zdawał sobie sprawę, że to dobre wyjście. Przecież musiała w końcu jakoś to przełamać.
Nie wierzył, by było inaczej.
Pragnął… cholera, pragnął chronić Granger, nieważne, jak żałośnie to brzmiało. Być przy niej, mimo nienawiści, którą dostrzegał w jej oczach, gdy na niego patrzyła. Chciał jej pomóc, ale nie wiedział jak…!
Z trudem przyjmował do wiadomości fakt, że Granger rzeczywiście może nie chcieć go znać. Liczyła się dla niego. Powiedział jej to.
Czasem od tego wszystkiego Teodora bolała głowa. Czuł się wtedy strasznie słaby.
Teraz mimowolnie się spiął, słysząc obrzydliwe słowa Dracona. Udawał jednak, że wcale się nimi nie przejął, przecież nie mógł dać jakiejkolwiek satysfakcji tym dwóm przygłupom.
Mógł ewentualnie obić im mordy. To stanowiło rozwiązanie całkiem… przyjemne.
Uniósł tylko brew.
– Nie sądziłem, że jesteś o mnie aż tak zazdrosny, Draco. Długo nad tym myślałeś?
Malfoy zerwał się z łóżka, ale został przytrzymany przez Blaise’a. Z jego ust wydostała się bardzo niekulturalna wiązanka, za którą McGonagall z pewnością odjęłaby Slytherinowi co najmniej piętnaście punktów. Teodor odepchnął się od drzwi, już nie kryjąc gniewu. Zmrużył oczy.
Żarty się skończyły.
– Dobra, o co wam chodzi? – warknął. – Nie mam czasu na jakieś durne gierki.
Zabini puścił szatę Malfoya, a sam stanął obok niego. Włożył ręce do kieszeni.
– Nie podoba nam się twoje zainteresowanie Granger – powiedział cicho Blaise. Nigdy nie lubił owijać w bawełnę. – Rozumiemy, że twoja koleżaneczka jest teraz w ciężkim stanie ze względu na idiotyzmy Gray, ale chyba się trochę zapędzasz.
Teodor miał ochotę się roześmiać.
– Zabini, wiesz może, kto przez ostatnie kilka tygodni chodził ze zdrajczynią krwi Ginewrą Weasley? Bo chyba uszło to mojej uwadze.
– Nie denerwuj mnie, Nott – wycedził czarnoskóry chłopak. Patrzył na Teodora z najwyższą pogardą. Urocze. – Przestań uganiać się za szlamami, bo przy twoim wątłym zdrówku długo nie pociągniesz.
Brunet czuł złość okrywającą stopniowo jego serce niczym płachta. Robiło mu się gorąco i jedyne, czego pragnął, to zmieść Zabiniego z powierzchni ziemi.
– Szlama to, szlama tamto. Czasami odnoszę wrażenie, że to wy ślinicie się do Granger, tylko po prostu szczeniacko boicie się do niej podejść i zagadać.
Niespodziewanie Zabini postąpił krok w jego stronę. Dłonie Teodora świerzbiły, by sięgnąć po różdżkę, ale wiedział, że to może źle się skończyć. Nie tylko dla Blaise’a.
– Nie rozumiesz, Nott. – Zabini pokręcił głową jakby mówił do niegrzecznego dziecka.
Malfoy odgarnął platynowe włosy z czoła.
– Szlamy są przebiegłe, zwłaszcza jeśli przyjaźnią się z marginesem społecznym takim jak Weasley – niemal wypluł ostatnie słowo. – A szlama Pottera lubi mącić.
Jeszcze raz nazwiesz ją szlamą. Jeszcze raz.
– Czyli nagle zaczęliście się o mnie troszczyć, tak? – warknął Teodor. – Dziękuję za troskę, ale nie skorzystam z waszych rad.
Blaise westchnął teatralnie i znów zbliżył się do czarnowłosego. Ten z trudem zwalczył odruch, by się cofnąć. Albo mu przywalić.
– Nadal nie rozumiesz. Ty musisz przestać się z nią zadawać.
I wtedy Teodor nie wytrzymał – po prostu się roześmiał. Kpiąco. Gdy już się opanował, zmierzył Ślizgona groźnym spojrzeniem.
– Bo?
Zabini nagle wyrósł tuż przed nim. Był niemal tego samego wzrostu co Teodor. Nott widział długie, czarne rzęsy otaczające niesamowicie ciemne oczy, oraz usta wykrzywione w grymasie złości. Czuł na twarzy jego ciepły oddech.
Gdyby atmosfera w dormitorium nie była tak napięta, pomyślałby, że Blaise to prawdziwy zbereźnik, ale teraz mógł jedynie opanować chęć odepchnięcia go. Na drugi koniec pomieszczenia. I przytulenia go drutem kolczastym.
– Bo ta szlama nie jest ciebie warta – wysyczał powoli Zabini, jakby smakując każde słowo. – Nie jest warta, żeby w ogóle egzystować wśród nas, czaro…
Teodor tym razem nie zapanował nad swoją zaciśniętą pięścią, która z okropnym odgłosem zderzyła się z twarzą Zabiniego.
Blaise nie był na to przygotowany, toteż niemal natychmiast runął na ziemię u stóp Malfoya. Draco wyciągnął różdżkę i wymierzył ją w bruneta przy akompaniamencie przekleństw pokrzywdzonego.
Właśnie tak wyglądał Teodor Nott, którego trafił szlag. Zaczerwieniony, wymierzający sprawiedliwość w mugolski sposób, bo spotkanie z sygnetem rodowym wcale nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń, niezaprzeczalnie wściekły. Jego ciało drżało nieznacznie, dłoń promieniowała bólem. Nie przejął się tym zbytnio.
– Pogięło cię?! – krzyknął z podłogi Zabini, przytykając dłoń do twarzy. Między palcami spływała szkarłatna krew. – Co ty odwalasz?!
– Z wami naprawdę jest coś nie tak – rzekł z nienawiścią Teodor. – Radziłbym zająć się waszymi problemami emocjonalnymi, a nie moimi relacjami z Granger.
Wyszedł z dormitorium, trzaskając drzwiami. Do jego uszu dotarł stek przekleństw, coś jakby formuła zaklęcia, a potem huk. Wiedział, że tej nocy raczej zdrzemnie się na kanapie w pokoju wspólnym. Albo gdziekolwiek indziej.
Dyrektor nie byłby zadowolony, gdyby znaleziono martwego Teodora w jego własnym łóżku.
Minął paru Ślizgonów, w tym Pansy Parkinson z uśmiechem zmierzającą do dormitorium, z którego właśnie wyszedł, a potem opuścił pokój wspólny Slytherinu. Gdy znalazł się w chłodnym korytarzu, miał ochotę przycisnąć lekko opuchniętą dłoń do zimnego muru. Wiedział, że bez zaklęcia uzdrawiającego się nie obejdzie, tak jak wtedy, kiedy oberwał od niego Alex.
Teodor przejechał zdrową ręką po twarzy.
Już drugi raz zbił kogoś za Granger. Nie było z nim dobrze.
Przez chwilę zastanawiał się, gdzie się udać. W przyszło mu do głowy w miarę logiczne wyjście, by pójść do sali umarłych. Była kanapa, był koc, w razie czego mógł coś przetransmutować. No dobrze, miał średnio mieszane uczucia co do spędzenia nocy w miejscu, w którym kiedyś wydarzyły się takie rzeczy, jednak naprawdę nie chciał przebywać w jednym pomieszczeniu z Zabinim i Malfoyem.
Wzniósł oczy do nieba.
Jak nisko trzeba było upaść, by uciekać przed takimi dwoma idiotami?
Odetchnął głęboko, a potem ruszył korytarzem.
Jedno morderstwo w Hogwarcie zdecydowanie wystarczyło.

***

Minął pierwszy szok i teraz jedynie wpatrywałam się szeroko rozszerzonymi oczyma w unoszącą się kilka cali nad ziemią perłową postać. Szybkim ruchem otarłam policzki, potem odgarnęłam włosy, które opadły mi na twarz. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę.
– Co ty tu robisz? – wydusiłam. Oddychałam z trudem, starając się opanować.
Nieznany lekko się uśmiechnął.
Poczułam niemiłe mrowienie na skórze. Widok rozoranej śladami po oparzeniach twarzy, gdzie w paru miejscach wyraźnie odchodziła skóra, nie należał do najmilszym, z jakimi się spotkałam. Bardzo chciałam, by rozdzielało nas coś więcej niż stolik.
 – Cieszę się, że znalazłaś mój dziennik, ale nie musisz od razu nad nim płakać – powiedział łagodnie.
Zamrugałam szybko.
– Szukałam cię. Nawet duchy nic o tobie nie wiedzą. – Potrząsnęłam głową, nadal zdumiona. – Kim ty jesteś?
Patrzyłam, jak blednie uśmiech, a sam chłopak cofa się nieznacznie.
– Raczej kim byłem – poprawił mnie cicho. – Mam na imię Patrick.
– Nie obchodzi mnie, jak masz na imię, tylko to, dlaczego tak strasznie się ukrywasz. Merlinie, muszę cię zapytać o tyle rzeczy! – oznajmiłam, nagle zdając sobie z tego sprawę.
Patrick uniósł ręce w uspokajającym geście. Z zakłopotaniem dostrzegłam na jego dłoniach długie, srebrzyste rozcięcia, ale nie skomentowałam tego odkrycia.
– Poczekaj, nie wszystko naraz. Najpierw to ty odpowiedz na parę moich pytań.
Zmroził mnie ton jego głosu. Zmarszczyłam brwi, patrząc na niego niepewnie.
– O co chodzi? – wymamrotałam.
Milczał przez dłuższą chwilę, tak że zaczęłam zastanawiać się, czy w ogóle jeszcze się odezwie.
Niecierpliwiłam się. Czas uciekał.
Pani Pince w każdej chwili mogłam tutaj przyjść, a wtedy na pewno nie porozmawiałabym z Patrickiem. Pewnie znów by zniknął, rozpłynął się, przepadł jak kamień w wodę, zostawiając mnie z milionem niespokojnych myśli.
– O Cryte’a – odarł w końcu. Przeczesał dłonią rozwichrzone włosy. – Komu o tym powiedziałaś?
Zawahałam się. Czy miałam wyznać mu prawdę? Z drugiej strony po co kłamać? Nie zrobiłam niczego, co mogłoby mu się nie spodobać. Zresztą, duchy nie krzywdziły śmiertelników.
Przynajmniej nie opisano żadnego takiego przypadku.
– Teodorowi – poinformowałam. – I moim przyjaciołom. Nikt inny nie wie.
Patrick wydał z siebie zduszony jęk, a potem przejechał dłonią po twarzy.
Aha, czyli jednak zrobiłam coś nie tak.
– Myślałem, że zajmiecie się tą sprawą, ty i tamten chłopak – stwierdził z rozpaczą. – Po to zaprowadziłem was do Sali Oczyszczenia, a potem wskazałem ci, jak dostać się do skrytki. Czy to nie były wystarczające aluzje?
– Czekaj, czekaj. – Wstałam powoli z krzesła i oparłam dłonie na stoliku. – Ukazałeś się nam, uczniom Hogwartu, nastolatkom, mając nadzieję, że ujawnimy światu zbrodnie Cryte’a. Przyznaję, jeszcze niedawno byłam do tego skłonna, ale… ale dlaczego nie powiedziałeś Dumbledore’owi? On jest potężnym czarodziejem, mimo wszystko posiada władzę, nawet jeśli jej nie wykorzystuje, mógłby coś z tym zrobić!
Zjawa pokręciła głową.
– To nie tak. Dumbledore nie ma pojęcia, że nie żyję. Nadal sądzi, że wyjechałem studiować numerologię w Grecji i pewnie tam się osiedliłem.
– Jak może o tobie nie wiedzieć? Nie zauważył nagłego zniknięcia jednego z uczniów?
Patrick roześmiał się ponuro.
– Myślisz, że ludzie Cryte’a niczego nie zatuszowali? Lubili wykorzystywać Eliksir Wielosokowy. Wybrali kogoś, kto przez ostatni miesiąc szkoły podszywał się pode mnie, żył moim życiem, zanim je straciłem, a potem zerwał wszystkie kontakty. Ze znajomymi. Z rodziną, chociaż ojciec i tak maczał w tym palce. Razem z matką wiedzą o tym, że umarłem.
Gapiłam się na niego w całkowitym zdumieniu. Chłód ogarnął moje ciało, kłuł w koniuszki palców, muskał szyję. Wpatrywałam się w zimne, mlecznobiałe oczy ducha, w których mimo wszystko widziałam rozgoryczenie.
Wracały wspomnienia. Wspomnienie patrolu, kiedy wraz z Teodorem trafiliśmy do sali, wspomnienie radości, kiedy udało mi się dostać do biurka, wspomnienie żalu i wściekłości, kiedy czytałam notatki, wspomnienie zagubienia, kiedy podejmowałam decyzję, by jednak zostawić sprawę w spokoju. Teraz tamte momenty wydawały się niesamowicie bliskie, choć ostatnimi czasy całkowicie zapomniałam o tym, że w ogóle istnieje ktoś taki jak Cryte.
Wyprostowałam się. Drżałam, choć nie wiedziałam, czy z zimna, czy z emocji, które mną targały.
– Dlaczego ja?
Te dwa słowa wydostały się z moich ust, nim zdążyłam nad nimi zapanować. Patrick obrzucił mnie zaskoczonym spojrzeniem.
– Mówiłem ci już. Wiem, że dałabyś radę, że walczyłabyś o sprawiedliwość, że pomściłabyś tych wszystkich, którzy zginęły za niewinność.
Przestałam wierzyć w sprawiedliwość – miałam ochotę powiedzieć. Czym była sprawiedliwość, skoro to ja przeżyłam, a nie Roger?
– Dlaczego nie Dumbledore? – drążyłam. – Słuchaj, mam siedemnaście lat, tyle, ile ty miałeś, kiedy zginąłeś, ale to nie czyni mnie tak odważną. Nie mam tak wielkiej mocy jak Dumbledore.
Duch nie wydawał się w jakikolwiek sposób poruszony moimi słowami. Tak jakby przewidział, że to powiem.
– Nie chciałem go narażać.
I wtedy to ja się roześmiałam. Ironicznie, tak jak często śmiał się Teodor.
– Serio? Naprawdę to cię powstrzymywało? Wiesz, że ten argument jest naprawdę żałosny?
Moje policzki płonęły. Z gniewu. Ale Patrick wcale się tym nie przejmował, widziałam ten badawczy wzrok, lekko przekrzywioną głowę, srebrzyste ślady krwi na szacie…
– Jeśli nie chciałaś nic z tym zrobić, nie wzięłabyś stamtąd mojego dziennika.
Coś wywróciło się w moim żołądku. Odruchowo popatrzyłam na stronnice zapisane świeżym atramentem. Wypuściłam powoli powietrze z płuc i znów spojrzałam na ducha.
– Chciałam – powiedziałam niemal szeptem. – Też uważam, że na to, co zrobił Cryte, nawet nie ma określenia. Ale… – Nie wiedziałam, jak właściwie wszystko ubrać w słowa. Nagle poczułam się strasznie mała i samotna. – Jestem sama, rozumiesz? Wszyscy odradzają mi mieszanie się w to. Mam dowody, ale bez pomocy nie dam sobie rady.
Patrick przysunął się do mnie. Jego perłowobiałe ciało już prawie dotykało brzegu stolika. W szeroko rozwartych oczach iskrzyła się ekscytacja.
– Powiedz Dumbledore’owi – rzekł szybko, nagle mając w głosie ogromną energię i pewność swych słów. – Nie zrób tego błędu, co ja. Myślałem, że uda mi się samemu że niepotrzebnie narażę kogoś, kogo nie możemy stracić… Tym razem Dumbledore ci pomoże, doradzi, co zrobić. Ale to ty, ty, Hermiono, musisz się wystawić…
– Nie, chwila – przerwałam mu gwałtownie. Umilkł, patrząc na mnie z napięciem. Wzięłam głębszy oddech. – Przyznaję, że przez długi czas byłam skłonna zrobić to, o czym teraz mówisz. Uwierzyłam. Jednak teraz nie wiem, za dużo się wydarzyło w ciągu ostatnich tygodni, w dodatku nie mam pewności, czy to na pewno bezpieczne, czy na pewno się opłaca.
W jednej chwili znalazł się przy mnie, jego oczy lśniły gniewem i błaganiem, chłód bijący od jego istoty sprawił, że zadrżałam potężnie. Twarz przy twarzy, dudniące bicie serca, które zdawało się nieść na całą bibliotekę. Wstrzymałam oddech.
– Zginąłem – wycedził Patrick przez zaciśnięte zęby. Z trudem oderwałam wzrok od ran na jego twarzy. Miałam ochotę uciec jak najdalej, ale coś czułam, że on i tak by mnie nawiedzał. Był zdeterminowany. – Zresztą nie tylko ja. Straciłem wszystko, a teraz istnieje szanse na zablokowanie potęgi siły Cryte’a.
– Ja też mogę stracić wszystko! – podniosłam drżący głos. Nie panowałam nad sobą. – Nie pamiętasz, co napisałeś w dzienniku? „To nie Voldemorta się boję, tylko Cryte’a”. I wiesz, miałeś rację. Nie mogę… nie mogę narazić swoich przyjaciół!
– Nie chrzań – warknął. Widziałam, że był wściekły. Jego twarz wykrzywił przerażający grymas, a ślady po torturach tylko dodawały upiorności. Bałam się.
Poczułam na dłoni lód, jakbym wsadziła palce między zamrożone kostek. Syknęłam i spojrzałam w dół. Biała ręka Patricka zaciskała się na mojej.
I znów ogarnęło mnie to strasznie uczucie, że nagle jestem przezroczysta, cienka niczym błona, przez którą można wszystko zobaczyć. Chciałam się cofnąć, ale coś mi nie pozwalało, utrzymywało nogi w miejscu, dopóki wreszcie duch się nie odsunął. Spiorunowałam go spojrzeniem, lecz to on się odezwał.
– Nie chrzań, do cholery. Chcesz to zrobić, bo nie możesz znieść myśli, że ktoś taki chodzi bezkarnie po ziemi.
­– Dlaczego akurat teraz?! – niemal krzyknęłam. Kręciło mi się w głowie. Czułam się zupełnie jak w innym świecie, w innym wymiarze, nie w swoim ciele. Zimno bijące od Patricka, jego oczy wlepione w moje… – Cryte wrócił na swoje stanowisko, ale jeszcze nic nie wskazuje na to, by powrócił także do poprzedniej działalności…
– Nie? – Uśmiechnął się kpiąco. – To Cryte walczył z Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, walczył tak naprawdę, wykorzystując wszelkie sposoby, nawet te najbrutalniejsze. Rok zajęło mu odzyskanie stanowiska, więc z niego korzysta. Teraz, kiedy Sama-Wiesz-Kto wrócił, znów rozpoczyna oczyszczanie.
– Co? – spytałam słabo. Zaschło mi w ustach. – O czym ty mówisz?
Gdzieś za nim rozległy się szybkie kroki. Przełknęłam z trudem ślinę, a nasze spojrzenia znów się zwarły. Patrick zmrużył oczy.
– Jeśli przestaniesz odcinać się od świata i zaczniesz interesować się tym, co dzieje się wokół, zrozumiesz – warknął, po czym odpłynął, wnikając w pobliski regał.
Oddychałam głęboko, kiedy przy moim stoliku pojawiła się pani Pince. Surowa, blada, otulona czarną szatą trzymała w ręce zapaloną różdżkę, a drugą opierała na biodrze. Przygryzłam wargę, na język spłynęła ciepła krew.
– Co ty tu jeszcze robisz? – spytała przyciszonym, acz władczym głosem. – Jest dziesiąta. Do łóżka!
Kiwnęłam głową i w milczeniu zaczęłam pakować swoje rzeczy. Ostatni raz zerknęłam na dziennik, a potem zatrzasnęłam go głośno, nie chcąc dłużej patrzeć na zapisane kartki. Mruknęłam szybkie „dobranoc”, choć nie byłam pewna, czy czarownica w ogóle je usłyszała, po czym niemal wybiegłam w biblioteki.
Zatrzymałam się dopiero na czwartym piętrze, gdzie oparłam się o barierkę schodów i zaczerpnęłam duży haust powietrza, jakby zaraz miało mi go zabraknąć. Płuca paliły, nogi odmawiały posłuszeństwa, lecz nie czułam zmęczenia. Byłam rozbudzona jak nigdy, a jednocześnie pragnęłam ukryć się za kotarami wokół mojego łóżka.
Zamrugałam, czując pieczenie oczu.
Po co on się w ogóle pojawił? Tylko namieszał mi w głowie. Zdążyłam już zapomnieć o całej sprawie z Cryte’em, o katharsis, o tym, że w ogóle kiedyś przekroczyłam próg tamtej komnaty. Pogodziłam się z perspektywą milczenia, dopóki sam Cryte nie umrze, bo tylko wtedy umarłoby również niebezpieczeństwo.
Nie naraziłabym nikogo. Tylko siebie, ale przestałam już przywiązywać wagę do swojego życia. Moi przyjaciele mogliby spać spokojnie, rodzina również.
Przez Patricka już niczego nie byłam pewna. Nie wiedziałam, co zaliczało się do dobra, a co do zła, jakie działania należały do tych słusznych i prawych, a jakie do złych i niesprawiedliwych.
Nie miałam siły dłużej nad tym rozmyślać. Ukrywając twarz w dłoniach i łkając bezgłośnie, zadawałam sobie jedno jedyne pytanie.
W co ja najlepszego się wpakowałam?
_______________
Szablon jest dość starą pracą, sprzed kilku dobrych miesięcy, ale w sumie dalej mi się podoba.
Właściwie nie mam Wam nic więcej do powiedzenia. Przeżyjcie upały.


Empatia

11 komentarzy:

  1. Nareszcie! <3 Rozdział jak zwykle cudny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Woow, druga! Zgadzam się z poprzednim komentarzem.. Cieszę się, że w końcu wróciłaś do sprawy Cryte'a. O co chodzi? O jakiego rodzaju czystkach wspomniał Patrick? Hmmm.. No, nie wiem, czy to dobry pomysł pisanie w dzienniku Patricka... Jakby nie patrzyć - kiedyś będzie chciał go sprawdzić Teodor albo ktoś inny ,by potwierdzić wydarzenia i co.. ? (to tak swoją drogą ;) ).. Ciekawi mnie naprawdę Cryte. W sumie jakby nie patrzyć musisz go okazać jak kogoś "lepszego" od Czarnego Pana (lub równego panu Riddle), co może się okazać trudne. Nie dziwi mnie reakcja Hermiony na Teodora. W sumie chyba też bym się tak zachowała. A co do "Teosia" i jego wspaniałych "przyjaciół" z dormitorium. No, cóż. Po prostu Blaise i Draco... W sumie niepokoi mnie ten facet, Rivers... Jestem podejrzliwa w stosunku co do niego. Może to jakiś podwładny Cryte'a albo Voldemorta lub jakiś dziwny człeczek, który zapragnie zniszczyć Hermionę na procesie..? Nigdy nie wiadomo. A, czy mi się dobrze zdaje, czy Hermiona nie wie o śmierci Ivy, bo już się czasami gubię, gdy zbyt długi odstęp czasu nie czytam Twojego bloga...
    PS: Czekam na kolejny rozdział. Może troszkę się wyjaśni.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dużo spraw poszło na przód ! :D Jak zwykle świetny rozdział, nie mam słów.
    Do Hermiony: Nie chciałabym pośpieszać, ale...do cholery jasnej! Teodor cały czas się stara i wgl. a ty go odtrącasz ! Weź się babo ogarnij. Rozumiem, śmierć Rogera, Umarli itd. itp. No, ale ile on ma czekać?! :D
    Brawo dla Teo, za to, że Zabini poczuł pięść Notta na swej twarzy :D
    Pozdrawiam, AvadA ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. directionerka1127 sierpnia 2013 22:55

    W końcu po długim czasie fragment z perspektywy Teosia . To było naprawdę niesamowite . No w końcu wiemy jak ten duch ma na imię . Mam nadzieję że Hermiona i Teodor w końcu zaczną ze sobą gadać jak ludzie . Ten moment przy stole gryfonów był boski . Pozdrawiam, życzę wakacji i weny .
    Ps. Ładny szablon

    OdpowiedzUsuń
  5. Już myślałam, że Hermiona pójdzie do sali umarłych i natknie się na Teodora, serio. Cieszę się, że powraca sprawa umarłych, choć nie powiem, z przykrością teraz czytam to z perspektywy Hermiony... Bo już przez te trzydzieści parę rozdziałów przeżyła zbyt wiele i to już nie jest ta moja ukochana Hermiona Granger.

    Cryte... Dla mnie sprawa jest zadziwiająco jasna. Jakiś nie do końca zrównoważony gość postanawia zemścić się na Voldemorcie... może zabił mu kogoś czy coś. Zaczyna zabijać śmierciożerców i ta perspektywa zemsty niszczy mu psychikę i dochodzi do tego, że z bohatera staje się kolejnym psychopatycznym mordercą. Taka jest jak na razie moja wizja.

    No tak, jasne, jak Krukon albo Puchon przyjdzie do Gryfonów, to nic się złego nie dzieje. Ale jak już Ślizgon się dosiądzie to robi się afera :D

    PS Teodor mnie od dawna zadziwia, on mimo wszystko potrafi kochać jak nikt inny... Pozostali to sobie pochodzili ze sobą, pośmiali, pocałowali, a potem sobie zerwali, a Teodor się nie poddaje. Ma swoje wady (chyba... xD), ale broni Hermiony i nawet przez to naraża się sługom Czarnego Pana (bo pewnie już się domyślał, co dzieje się z Draconem). W każdym razie ciekawi mnie, dlaczego Blaise i Draco aż tak mu grożą, według mnie tu chodzi o coś więcej. O ich interes, krótko mówiąc, ponieważ wątpię, by troszczyli się o dobre imię Teodora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Piepszyć wszystko- zakładam nową religię- Empatianizm. :)
    Jesteś genialna. Jesteś wyjątkowa. A rozdział magiczny ! :3
    na takie coś warto czekać
    pozdrawiam, emersonn
    potterowskie-co-nieco.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy czytam twoje opowiadanie, za każdym razem czuję inne uczucia. Dziś jest to zmartwienie i dezorientacja.
    Rozdział w pewnym sensie jest smutny, ale interesujący. Zastanawiam się nad dalszymi rozterkami tej naszej ukochanej pary. Tyle przeszli, a taka długa droga przed nimi.
    Nie wiem ile razy już o tym napiszę, ale uwielbiam twojego Teodora. Kocham twoje przemyślenia i zdarza mi się spisywać cytaty i wieszać je na tablicy korkowej nad moim biurkiem.
    Mam ogromny sentyment do Ciebie i twoich pięknych słów. zazdroszczę ci takiego, że tak to nazwę daru pisania.
    Mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie jak zawsze lepszy od kolejnego.
    Co do rozdziału. Podobała mi się scena ze śniadania z Teodorem. Widać, że mi na niej zależy. Jak głupie są czasem ludzkie blokady przed ośmieszeniem siebie samych... Wystarczy, że oboje powiedzą sobie prawdę... Ach! To brzmi tak banalnie :)
    Jestem skłonna kupić Teodorowi butelkę Ognistej Whisky za ten piękny prezent dla Zabiniego. Pomyśl tylko jak pięknie by wyglądał po tym wypadku bez dwóch przednich zębów... :D
    Życzę Ci powodzenia w dalszej części pisania i mam nadzieję, że mój komentarz będzie zdatny do przeczytania mam cisiaj taki smutno-sentymentalny dzień

    Pozdrawiam i również powodzenia z upałami ( W Radomiu była w nocy nurza a teraz jest po chmurno )~Sentymentalna

    OdpowiedzUsuń
  8. To naprawdę świetny rozdział, świetny blog, świetna autorka. Po prostu wszystko tu jest ŚWIETNE ;)
    Pozdrawiam, życzę weny i udanej walki z upałami/burzami :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Od czego by tu zacząć, no cóż? Trafiłam na twojego bloga przypadkiem. Chyba w komentarzach pod jakimś blogiem był twój adres.
    Pierwszą rzeczą jaką rzuciła mi się w oczy, gdy weszłam tu był ład, który wielbię w Autorach. Chodzi tu o uporządkowany szablon, przemyślane rozmieszczenie odnośników. Można by powiedzieć, że błahostka, ale dla mnie ważna.
    Czytając wstęp w którym napisałaś o czym ma być to opowiadanie zamarłam. Zamarłam z zaskoczenia, ale także ze szczęścia. Teodor Nott był od zawsze lubianą przeze mnie postacią. Sam pomysł swatania go z Hermioną uważałam za trochę abstrakcyjny, ale nie mogłam "przejść" obok twojego bloga obojętnie.
    Kiedy zobaczyłam ilość rozdziałów przeraziłam. Przyzwyczajona byłam to opowiadań po góra 15 rozdziałów, a tu widząc okrągłe 35 zniechęciłam się, ale tylko trochę. Znam swoje umiejętności jeśli chodzi o czytanie i wiedziałam, że przeczytam to w szybkim tempie. Udało mi się to. Pierwszy rozdział rozpoczęłam o 23 w piątek, trzydziesty piąty skończyłam o 2 w niedzielę.
    Jeśli chodzi o sposób w jaki piszesz nie mam absolutnie zastrzeżeń. Nie popełniasz błędów. Potrafisz opisywać myśli bohaterów.
    Podziwiam Cię oraz Twoją wyobraźnie nie za sam pomysł Nott&Granger, ale za 'Katharsis'. Dla mnie jest to osobna historia, jakże różniąca się od wątku przewodniego.
    Przyznam, że w pewnych momentach czytało mi się ciężko. Chodzi tu o zachowanie bohaterów (zwłaszcza Hermiony i Teodora) i ich decyzję. Ogarniała mnie złość na samą myśl, że znowu im się nie udało przełamać bariery i zbliżyć się do siebie. W duchu jednak dziękowałam, że ciągniesz to opowiadanie. Ukazujesz wzloty i upadki. Ukazujesz, że miłość (która moim zdaniem narodziła już się dawno między głównymi bohaterami) nie jest uczuciem prostym i czasem trzeba pocierpieć lub poświęcić coś, aby zaznać tego właśnie uczucia.
    Myślę, że zawarłam w swojej wypowiedzi wszystko co chciałam. Mam nadzieję, że nie przerazi Cię długość komentarza, ani jego treść. Z tego miejsca jedynie mogę życzyć Ci nieprzerwanej weny oraz siły w trwaniu przy tym opowiadaniu.

    PS Podziwiam Cię za długość postów, które zamieszczasz. Masz może na swoim komputerze to opowiadanie w wersji Word? Pytam gdyż jestem ciekawa ile całe ma stron.

    OdpowiedzUsuń
  10. Mam ochotę przygotować 155 koktajli Mołotowa i pieprznąć po jednym w każdą osobę z twoich obserwatorów, która nie zostawiła pod tym rozdziałem komentarza. To jest skandaliczne. Skandaliczne, że ten blog ma tak mało komentarzy. Skandaliczne, że ma tak mało wyświetleń. Skandaliczne, że ma tylko 166 obserwatorów.

    E.

    OdpowiedzUsuń

Za spam gryzę.

Obserwatorzy

Informacje

Belka: Empatia
Treść: Empatia
Szablon: Empatia; kredyty: emmawatsonfan.net, scatterflee.deviantart.com, breatherain.blogspot.com
Favikonka: by-elfaba.blogspot.com
Słowa na szablonie: Red - 'Lost'
Zabrania się kopiowania czegokolwiek. Inaczej poucinam rączki.