Każdy
posiłek w Wielkiej Sali był dla mnie nie tyle co katorgą, co raczej nieco
męczącym emocjonalnie przeżyciem. Zaczynałam rozumieć, dlaczego Teodor zawsze
wcześniej chodził na posiłki, by uniknąć tłumów uczniów. Czułam na sobie setki
par oczu, których spojrzenia zdawały się chcieć wyciągnąć każdą oznakę
załamania nerwowego czy głębokiej depresji.
Nie
zanosiło się na żadną z tych rzeczy, przynajmniej w moim odczuciu.
Odkąd
wróciłam z pogrzebu, milcząca i ponura, drżąca z zimna, a na dodatek ledwo
ruszająca zmarzniętymi kończynami, Harry wraz z Ginny starali się powrócić nad
wszystkim do porządku dziennego. Odnosiłam wrażenie, że dla nich ta sprawa już
się zamknęła, że można było o wszystkim zapomnieć, skoro Rogera pochowano. Tak
jakby trumna z jego ciałem stanowiła symbol odtrącenia żałoby.
Nie
zdziwili się jednak, kiedy błyszcząca odznaka prefekta razem ze
szkarłatno-złotym krawatem wylądowały na samym dnie kufra.
Pamiętałam
lunch tamtego dnia oraz szepty toczące się po jadalni, gdy tylko się w niej
zjawiłam. Starałam się to zignorować, w milczeniu konsumując zapiekankę, ale
już po paru kęsach wszystko stawało mi w gardle. Pogawędziłam z Neville’em,
który tak jak Harry i Ginny postanowił olać ostatnie wydarzenia, a przynajmniej
w rozmowie ze mną, przywitałam się z Luną, która podeszła do naszego stołu, uśmiechnęłam
przyjaźnie do Iana Owensa zmierzającego ku wyjściu z Wielkiej Sali. Po pewnym
czasie ja również zdecydowałam się opuścić to miejsce, kradnąc jedynie jabłko z
półmiska niedaleko.
Resztę
przerwy spędziłam w dalekim, ciemnym kącie pokoju wspólnego, naiwnie sądząc, że
jakoś uda mi się uciec od spojrzeń i widoku ognia. Ilekroć patrzyłam w stronę
kominka, zaczynałam drżeć na całym ciele, a przed moimi oczami stawały obrazy,
które widziałam podczas omamów w noc ataku Ivy. Oddychałam głęboko, starając
się je przegonić i wszystko dopiero po dłuższej chwili ustępowało.
McGonagall
wyraźnie zaznaczyła, że wcale nie muszę iść na dalsze lekcje, lecz ja nie
zamierzałam z tego skorzystać. Zjawiłam się zatem na numerologii, gdzie lekkim
uśmiechem powitała mnie zawsze surowa profesor Vector, a potem na zaklęciach,
na których otrzymałam od Harry’ego najprawdziwszą reprymendę za swoje zachowanie.
–
Nie możesz odcinać się od świata – szeptał, gdy Flitwick był zajęty
instruowaniem innych w kwestii odpowiedniego użycia uroku. – To nic nie da.
Wzruszyłam
ramiona, słuchając dalszych wywodów okularnika.
Miałam
szczerą ochotę przypomnieć mu, jak zachowywał się po śmierci Syriusza, ale w
końcu doszłam do wniosku, że chyba nie powinnam być tak okrutna.
Na
kolację szłam posępna i na nieco sztywnych nogach. Sama, bo nie mogłam już
znieść zwykłych rozmów moich przyjaciół, zupełnie jakby nic się nie stało.
Jakaś część mnie wciąż powtarzała, że oni mają rację, że powinnam wziąć z nich
przykład i przestać wreszcie zachowywać się jak rozstrojona emocjonalnie
maniaczka.
To
chyba było zbyt trudne.
Naprawdę
chciałam się wycofać, uciec z sali wejściowej, po czym pobiec od razu do Wieży
Gryffindoru, ale gdy odwróciłam się na pięcie, przede mną wyrosło coś wysokiego
i bez wątpienia zdeterminowanego. Teodor miał nieodgadnione spojrzenie, był
blady, zaś jego włosy znajdowały się w większym nieładzie niż zazwyczaj.
Zdziwiłam się, widząc go tutaj o tej porze, a jeszcze bardziej wprawiły mnie w
zdumienie słowa, które potem wypowiedział, brzmiące niemalże jak rozkaz.
–
Idziemy na kolację. Teraz.
Poczułam
na łokciu jego ucisk i zostałam poprowadzona do jadalni. Oczywiście wciąż
unosząc wysoko brwi.
–
Przecież nie lubisz tłoku – broniłam się, kiedy przekraczaliśmy próg Wielkiej
Sali.
Potrząsnął
lekko głową.
–
Nieważne.
–
Ale…
–
Chodźmy.
Przestałam
się opierać, tylko spokojnie dreptałam obok Teodora, jednocześnie starając się
za wszelką cenę patrzeć przed siebie. Tylko i wyłącznie. Bo to chyba było
najgorsze – spojrzenie na stół Krukonów. Z tą świadomością, że jego tam nie ma. Miejsce, które zwykle
zajmował, ziało pustką, Krukoni pogrążeni w żałobie byli cisi, jakby za mgłą, i
choć nie widziałam charakterystycznej brązowej czupryny, wciąż jej szukałam.
Przeczesywałam wzrokiem grupki uczniów, starając się wypatrzeć kasztanowe
kosmyki, ale wciąż na nic, wciąż brałam za niego kogoś zupełnie nieznajomego, a
kiedy moje serce wyskakiwało z normalnego rytmu, okazywało się, że znów się
pomyliłam.
Łzy
zakręciły mi się w oczach.
Nim
się spostrzegłam, Teodor zaprowadził mnie do stołu Gryffindoru. Poczekał, aż usiądę
naprzeciw Ginny i Harry’ego, po czym sam nagle znalazł się obok. Zamrugałam
szybko.
–
Twoje miejsce jest tam – wymamrotałam, wskazując głową stół Ślizgonów.
Wzruszył
ramionami.
–
I co z tego? – spytał lekko.
Czułam
na sobie wzrok innych Gryfonów. Jęknęłam cicho.
–
Teodorze…
–
Jedz.
Nałożył
mi na talerz kanapkę i popatrzył wyczekująco. Potoczyłam oczami po suficie.
Zerknęłam przelotnie na całkowicie zaskoczoną Ginny, po czym z westchnięciem
zabrałam się za jedzenie.
Spojrzenia
uczniów były przeszywające i nie pozwalały skupić na niczym myśli. Słyszałam
szepty, ale je również starałam się zignorować. Teodor milczał, czekając, aż
skonsumuję swoją kolację, przy okazji nie ruszając niczego ze stołu. Obserwował
mnie. Czułam się onieśmielona, lecz nie osaczona – chłopak trzymał się w
odpowiedniej odległości, nie musnął ani razu mojej dłoni czy ramienia, nie
zadawał pytań. Po prostu był. I pilnował. Być może nawet w pewnym stopniu się
troszczył, tego nie wiedziałam.
Wolałam
jednak myśleć, że wcale się dla niego liczę, a słowa, które wcześniej
wypowiedział, nigdy niczym zatruta strzała nie przeszyły mojego serca.
Jesteś dla mnie
zbyt cenna, Granger.
Czy
właśnie w taki sposób to okazywał? Przez odrzucenie swojej przynależności do
Slytherinu i zajęcie miejsca przy stole Gryffindoru? Przez spędzenie ze mną
czasu na kolacji, choć przecież sam mówił, że rzadko na niej bywał? W szarych
oczach nie widziałam troski. Raczej poczucie winy.
Wiedział,
że jestem na niego wściekła. Wiedział, że go nienawidzę. Wiedział, że przez
niego Roger nie żył.
Ale
przez niego też żyłam ja.
A
może dzięki niemu?
Nie
zdążyłam nawet do połowy zjeść kromki, kiedy przy naszym stole pojawiła się
McGonagall. Odziana w czerń, ze zwiniętym pergaminem w ręce stanęła przy mnie i
Teodorze, a ja wiedziałam, że nie jest dobrze.
–
Panie Nott – zaczęła swoim jak zawsze surowym tonem – o ile dobrze mi wiadomo,
Tiara przydzieliła pana do Slytherinu, nie do Gryffindoru. Proszę wracać na
miejsce.
Teodor
patrzył na nią poważnie, nie ze zdenerwowaniem, ale też nie ze skruchą. Miał
nieodgadnione spojrzenie, a ja znów przyłapałam się na tym, że analizuję każdy
jego gest, nawet ten najmniejszy. W końcu skłonił leciutko głowę.
–
Oczywiście, pani profesor.
Wstał,
po czym zerknąwszy na mnie ostatni raz, ruszył w stronę wyjścia z Wielkiej
Sali. Jęknęłam w duchu. Czułam się lepiej, gdy był obok mnie.
McGonagall
nie odeszła od stołu Gryfonów, jak podejrzewałam, że zrobi. Odchrząknęła cicho,
a nasze spojrzenia się zderzyły. W jej tęczówkach czaił się chłód.
–
Dyrektor prosił, bym poinformowała cię, że jutro rano do zamku przybędą ludzie
z Ministerstwa Magii – oznajmiła cicho. – Departament Przestrzegania Prawa. Chcą
z tobą porozmawiać.
Wiedziałam,
że wszyscy wokół przysłuchują się naszej wymianie zdań. Choć słowa McGonagall były
niczym armia ostrych igiełek wbijających się w moją skórę, nie okazałam tego, a
jedynie kiwnęłam z trudem głową. Czułam się trochę jak sparaliżowana.
–
Oczywiście, panie profesor – wymamrotałam, bezwiednie powtarzając słowa
Teodora.
Nauczycielka
powiedziała jeszcze, gdzie oraz o której dokładnie mam się stawić, po czym
obrzuciła mnie badawczym spojrzeniem i odeszła. Ja tymczasem odwróciłam się z
powrotem do moich przyjaciół. Przypatrywali mi się z niepokojem, ale nie tylko
oni. Oczy większości Gryfonów wlepione były we mnie. Spłonęłam rumieńcem.
–
Hermiono, czy ty…
–
Tak, Ginny – przerwałam rudej ze spokojem. Powoli wypuściłam powietrze z ust.
Wbiłam w nią uspokajające spojrzenie. – Wszystko w porządku.
Ron,
który w jednej chwili oderwał się od Lavender, nie wyglądał na przekonanego.
–
Jak chcesz, możemy stąd iść. Ludzie lubią się gapić – dodał ze złością w stronę
Parvati i innych. Udawali, że nie słyszą.
Prawie
uśmiechnęłam się pobłażliwie na widok markotnej blondynki. Nie lubiła, gdy
rudzielec zajmował się mną jej kosztem.
Odsunęłam
od siebie talerz z niedokończoną kanapką. Już nawet przeszła mi ochota na
jedzenie. Wzięłam głębszy oddech.
–
Chodźmy stąd.
Opuściliśmy
jadalnię we czwórkę, tak jak powinno być. Ramię w ramię, ja, Harry, Ron oraz
Ginny. Bez Lavender, bez Teodora, bez Neville’a czy kogokolwiek innego. Tyle że
żadne z nas się nie uśmiechało, tak jak kiedyś. Pytania, które zadawali Gryfoni,
nie docierały do mnie, nie reagowałam też na łagodny dotyk rudej. Kiedy
znajdowaliśmy się już na piątym piętrze i czekaliśmy na schody mogące
przetransportować nas na kolejny poziom, spojrzałam na nich nieobecnym
wzrokiem.
–
Muszę dokończyć wypracowanie z zaklęć.
Nie
odezwali się, ale widziałam, że popatrzyli na siebie ze zdziwieniem. Wszyscy
milczeliśmy przez resztę drogi, a w pokoju wspólnym skierowałam się od razu do
dormitorium po czysty pergamin i pióro. Dopiero w sypialni, patrząc na stos
podręczników, uświadomiłam sobie, że przecież wszystkie prace zdążyłam już
odrobić, zaś esej dla Flitwicka spoczywał na innych wypracowaniach. Przez
dłuższą chwilę wpatrywałam się w swoje pismo. Bez ruchu, bez oddechu, jakby w
zawieszeniu.
A
potem zakręciło mi się w głowie tak mocno, że oparłam się o jedną z kolumienek
łóżka.
Było
źle.
***
Tamtej
nocy śnił mi się Roger. I Teodor. Stali obok siebie, niesamowicie podobni, a
jednocześnie tak różni. Stone miał na sobie jasną koszulę i lniane spodnie,
wyglądał zupełnie niczym anioł. Jego skóra była złocista, oczy bardziej zielone
niż zwykle, roziskrzone, brązowe włosy potargane, usta rozciągały się w
uśmiechu, łagodnym, pełnym miłości.
Teodor
stanowił jego przeciwieństwo. Nie do końca, bo czarne włosy również miał w
nieładzie, ale twarz przypominała marmur. Była jasna i bez skazy, pragnęłam
przesunąć po niej opuszkami palców. Szare oczy otoczone wachlarzykiem rzęs,
ciemna koszula, ciemne spodnie, do kieszeni których włożył dłonie, i… blizny na
przegubach. Srebrzyste, odbijające jakiś blask, przyciągające mój wzrok jak
magnes.
–
Nie możesz go wybrać.
Roger
nagle wydawał się być zmartwiony, zatroskany.
–
Dlaczego? – spytałam głucho.
Znów
widziałam rozpacz i błaganie, tak jak podczas naszych sprzeczek na temat
Teodora.
–
Bo to ja cię ocaliłem.
Niespodziewanie
znalazłam się w ramionach Ślizgona, mocnych i brutalnych, jakby chciał mieć
mnie tylko dla siebie. Nie wyrywałam się mu, tylko obserwowałam Rogera. Jego
oczy płakały krwią.
–
Nienawidzisz go! – krzyknął. Białą koszulę stopniowo barwił szkarłat. – Umarłem
dla ciebie!
Gdzieś
za nim rozbłysło oślepiająco światło, a ja jęknęłam żałośnie. Teodor obejmował
moje ciało, tulił do siebie, coś mamrocząc. Zasłonił sobą widok na Rogera.
Spojrzałam na swoje ręce. Były uwalone krwią.
Obudziłam
się zlana potem. Reszta dziewcząt jeszcze spała, ale wiedziałam, że nie potrwa
to długo. Kilkanaście minut po siódmej. Miałam jeszcze trochę czasu do
śniadania, jednak postanowiłam jak najszybciej opuścić dormitorium.
Niespecjalnie chciałam spotkać się z kimkolwiek przed rozmową z ludźmi z
ministerstwa. Mój żołądek skręcał się, ale bynajmniej nie z głodu.
Najzwyczajniej w świecie się stresowałam.
O
co mogli pytać? Co miałam im odpowiedzieć? Wszystko i zgodnie z prawdą, to
wiedziałam, ale czy coś jeszcze? Czy na pewno powinnam była ufać Ministerstwu
Magii, na którym coraz bardziej zaciskały się szpony Voldemorta?
Z
głową pełną niespokojnych myśli udałam się do Wielkiej Sali. Nie czekałam na
Rona, Harry’ego czy Ginny. Można by pomyśleć, że w tamtym czasie naprawdę
potrzebowałam ich obecności, ale spojrzenia przyjaciół nagle zaczęły wydawać
się zbyt prześwietlające, zbyt intensywne, dotyk zbyt natarczywy, a słowa
nasączone kłamstwem, fałszywą troską i jedynie imitacją zrozumienia. Chyba
nigdy tak bardzo nie pragnęłam samotności jak wtedy.
Po
drodze minęłam się jedynie z kilkoma uczniami. Jadalnia nie była zatłoczona,
ale też nie do końca pusta. Dostrzegłam parę znajomych twarzy, przy stole nauczycielskim
wypatrzyłam Snape’a i Sprout, panią profesor od zielarstwa. Przesunęłam wzrok
po Krukonach. Na moim sercu zacisnęła się żelazna dłoń. Zagryzłam wargi, co
weszło mi już w nawyk. I nagle dostrzegłam zmierzającego ku mnie Teodora.
Wciąż
zapominałam, że on przychodzi na śniadanie wcześniej od innych.
Stanęłam
jak wryta, czekając na chłopaka. Mój oddech nieznacznie przyspieszył. Teodor
zatrzymał się przede mną, przywitaliśmy się krótko, a potem nagle poczułam jego
dłoń na przegubie, później na ramieniu, aż wreszcie na łopatce.
Odskoczyłam
od niego jak oparzona.
Przed
oczami zamajaczyła koszula oblana szkarłatem, ręce we krwi oraz rozpaczliwy
krzyk.
Umarłem dla
ciebie!
Ślizgon
patrzył na mnie z lekkim zaskoczeniem, o wiele mniejszym, niż bym się tego
spodziewała. Może i on przewidział, że już nie będę pragnęła jego bliskości? Posłałam
mu przestraszone spojrzenie, bo rzeczywiście się tak czułam – po prostu się
bałam. Nie pierwszy raz przy nim. Westchnął.
–
Widzimy się na eliksirach – powiedział krótko i wyminąwszy mnie, opuścił
pomieszczenie.
Przez
długą chwilę nie ruszałam się w miejsca, aż wreszcie skierowałam się do stołu
Gryffindoru. Nałożyłam sobie na talerz jajecznicę, w końcu zdając sobie sprawę,
jak duży głód mi doskwierał. Za wszelką cenę starałam się zignorować palące
poczucie, że nie byłam w porządku wobec Teodora. Nie mówiłam mu wszystkiego,
nie pozwalałam mu na dotyk, po prostu trzymałam na dystans.
I
najgorsze było to, że nie potrafiłam inaczej. Pragnęłam, by trwał przy mnie,
jednak mimowolnie odrzucało mnie od niego. Musiałam nauczyć się wszystkiego od
nowa.
***
Kolisty
gabinet Dumbledore’a był przestronny i utrzymany w ciepłych kolorach. Na
stolikach stały delikatne, srebrzyste instrumenty, które widziałam po raz
pierwszy w życiu i które aż prosiły się, by ich dotknąć, postacie na portretach
poprzednich dyrektorów drzemały spokojnie, choć ja podejrzewałam, że jedynie
udają, a piękny, ognistozłoty feniks Fawkes obserwował mnie uważnie
paciorkowatymi oczami.
Zresztą
nie tylko on.
Przy
biurku siedział sam dyrektor zamku, spokojnie patrząc po zebranych. Obok biurka
ustawiono dwa krzesła – na jednym siedziała McGonagall, nieco niespokojna, co
widziałam po ruchach jej głowy, zaś na drugim drobna brunetka z krótkimi,
kręconymi włosami. Na oko trzydziestolatka, miała pociągłą, trójkątną twarz, na
nosie tkwiły okulary w zwykłych, brązowych oprawkach, na jasnej cerze nie
dostrzegałam ani jednej skazy. Była ubrana w zwykły, mugolski, szary kostium,
dopasowany do jej szczupłej figury. Obok głowy czarownicy unosiło się w
powietrzu samopiszące pióro wraz z podkładką do pisania.
Ja
zaś wpatrywałam się w ciemne oczy drugiego z przedstawicieli ministerstwa. Rosły,
barczysty mężczyzna o krótko przystrzyżonych, przyprószonych siwizną, czarnych
włosach siedział naprzeciw mnie. Oddzielał nas stolik ustawiony na środku gabinetu
Dumbledore’a. Czarodziej był starszy od tamtej brunetki, usta oraz oczy
oplatała siateczka drobnych zmarszczek. Szczękę miał szeroką i mocną, jego lewy
policzek przecinała jasna blizna. Splótł duże dłonie razem, układając je na
blacie.
–
Dobrze – zaczął Rivers, bo tak właśnie się przedstawił, kiedy tylko weszłam do
gabinetu. John Rivers. Miał niski, głęboki głos, niemal taki jak Kingsley Shacklebolt,
jeden z członków Zakonu Feniksa. – Zatem, panno Granger, proszę opowiedzieć o
swoich relacjach z Ivette Gray. Zależy nam na poznaniu wszystkich szczegółów
związanych z jej osobą.
Wzięłam
głęboki wdech. Zignorowałam wyjątkowo rozpraszający migotliwy blask świec oraz
uważne spojrzenie McGonagall. Moje dłonie zacisnęły się mocno pod stołem.
Przygryzłam na moment wargę, a potem zaczęłam opowiadać.
Gdy
mówiłam o wszystkim swoim przyjaciołom, słowa przychodziły z trudem, uciekały z
głowy, mieszały się na końcu języka. Teraz było jeszcze gorzej, bo
przypominanie sobie wszystkiego nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Nie
spieszyłam się, oddychałam powoli, wzrok utkwiwszy w ciemnobrązowych oczach
Riversa. Starałam się nie ominąć żadnego, nawet najdrobniejszego faktu,
powtarzając sobie w myślach, że to może się przydać, że to może okazać się
istotne.
Opowiedziałam,
jak się poznałyśmy i jak potem zaprzyjaźniłyśmy. O jej pytaniach na temat
Dumbledore’a, fałszywych opowieściach, o przebiegu Konkursu. O walce z Alexem
oraz o Lactiris, nie pomijając kwestii Snape’a.
Dumbledore
milczał, podobnie jak McGonagall. Rivers odchrząknął cicho, ale nie przerwał
mi. Kątem oka dostrzegłam, że dłoń, na palcu której tkwił złoty sygnet,
zacisnęła się w pięść.
Nie
rozprawiałam zbyt wiele o Rogerze. Nikt o niego nie pytał, a ja nie miałam
ochoty znów tego rozpamiętywać. Jego słów, gestów, spojrzeń. Wspomniałam o
mojej kłótni z Teodorem i dlaczego tak łatwo dałam się zwieść.
–
Ciekawiło mnie, dlaczego chce się spotkać. To do niego podobne, takie podchody.
Więc poszłam.
Wtedy
moje dłonie zaczęły się trząść. W gabinecie nadal panowała cisza, nikt się nie
odzywał, co odebrałam za jasne polecenie, bym kontynuowała i opowiedziała o
ataku Ivy. Oczy miałam wysuszone, nieznośnie piekły, ale usta wciąż układały
się w słowa, słowa w zdania, zdania trawiły serce złym ogniem. Opowiedziałam,
co zrobiła Ivy, opowiedziałam o obrażeniach, które dotknęły mnie i Teodora,
opowiedziałam o walce, śmierci Rogera, a potem o tym, jak obudziłam się w
skrzydle szpitalnym.
Rumieńce
wkradły się na moje policzki wraz z przypływem gorąca oblekającym ciało. Ręce
pociły się, a nogi nerwowo podrygiwały, kiedy opisywałam drugi atak Gray. To,
że miałam przy sobie różdżkę Rogera, to, że wcale nad nią nie panowałam, to, że
nie chciałam zrobić blondynce krzywdy.
Nie
płakałam. Nie szeptałam w histerii ani nie krzyczałam w ataku furii. Kiedy
skończyłam, wydawało mi się, że minęły całe wieki, odkąd weszłam do gabinetu
Dumbledore’a. Zaległa całkowita cisza, przez którą przedzierało się jedynie
ciche skrobanie samopiszącego pióra. Spojrzałam przelotnie na zamyślonego
dyrektora, zaniepokojoną McGonagall, skonsternowaną pracownicę ministerstwa, aż
wreszcie znów na Riversa. Obserwował mnie badawczo. Poczułam dreszcze na
plecach.
Wyprostował
się, a potem nieco nachylił w moją stronę. Był śmiertelnie poważny.
–
Zainteresowała mnie sprawa różdżki pana Stone’a – powiedział cicho. Jego oczy
świdrowały. – Skąd ją pani miała?
Zdziwiły
mnie jego słowa, do tego stopnia, że aż uniosłam brwi. Odrobinę się
rozluźniłam, skoro opowiedziałam już wszystko, ale teraz przyszedł czas na
pytania. Niekoniecznie komfortowe.
–
Sądziłam, że bardziej zainteresuje pana fakt współpracy Snape’a z Ivy – zauważyłam
nieśmiało.
Starałam
się za wszelką cenę nie patrzeć na bliznę czarodzieja, znów niesamowicie
przyciągającą wzrok. On sam sprawiał wrażenie niezbyt zaskoczonego moimi
słowami.
–
Pan Snape złożył wyjaśnienia, ale spodziewamy się jego obecności na najbliższej
rozprawie. – Oczy Riversa błysnęły. – Więc?
Zaschło
mi w ustach.
–
Pewnej nocy znalazłam ją pod poduszką.
Mężczyzna
chyba miał ochotę się roześmiać. Powstrzymałam się od zmrożenia go spojrzeniem.
–
Pod poduszką – powtórzył, przesadnie przeciągając sylaby. Irytujące. – Czy pani
sobie ze mnie żartuje, panno Granger?
Potrząsnęłam
głową.
–
Nie wiem, skąd ona się tam wzięła. Może zabrałam ją z lochu po walce.
–
Powtarzam: czy pani sobie ze mnie żartuje?
Ogień
zgasł. Zastąpił go lód krążący w moich żyłach, kiedy wreszcie zrozumiałam, że
Ministerstwo Magii nie mogło dowiedzieć się o wszystkim. Najwyraźniej Teodor
również nie wspominał Riversowi o pewnych sprawach, a ja nie zamierzałam
narażać go na jakieś kłopoty.
Znów
pokręciłam głową.
–
Chciałam oddać różdżkę profesorowi Dumbledore’owi, by ten przekazał ją rodzicom
Rogera, ale wtedy zaatakowała Ivy. Moją różdżkę złamała, a skoro pojawiły się jakiekolwiek
szanse na przeżycie… – Miałam szczerą ochotę obojętnie wzruszyć ramionami, ale
przypomniałam sobie, że przecież siedzi przede mną pracownik Departamentu
Przestrzegania Prawa. Nie uśmiechało mi się zostanie oskarżoną o znieważenie. –
Wtedy jakoś nie przejmowałam się tym, do kogo należała, jeśli wie pan, co mam
na myśli.
Widziałam,
jak Rivers zacisnął wargi, jednak nie spuścił ze mnie wzroku. Wpatrywał się w
moje oczy intensywnie, jakby chcąc coś z nich wyczytać.
Czy
mówię prawdę.
Przez
następną godzinę zadawał dodatkowe pytania, a ja skrupulatnie na nie
odpowiadałam. Upewniał się co do dat kolejnych wydarzeń, potwierdzał niemal
każde moje słowo, chyba obawiając się, czy na pewno dobrze zrozumiał. Ujawniłam
prawie-prawie całą prawdę, łącznie z tym, że moi przyjaciele o wszystkim
wiedzieli, dlaczego zwlekaliśmy z pójściem do kogokolwiek, zwróciłam uwagę na
kłamstwa Ivy oraz większość przeprowadzonych z nią rozmów.
Rivers
stał się bardzo łagodny, o wiele łagodniejszy niż wtedy, kiedy oskarżał mnie o
żartowanie sobie z jego osoby. Ze zrozumieniem kiwał głową i lekko pytał o
kolejne rzeczy. Zniknęła dzikość w ciemnych oczach, którą widziałam wcześniej,
a zastąpiła ją wyrozumiałość.
Poczułam
się nie do końca rozluźniona, jednak o wiele lepiej z poczuciem, że już
niedługo wszystko się rozwiąże, że Ivy zostanie ukarana, za to ja będę mogła
odetchnąć, w spokoju poukładać myśli. Rozprawa, o której wspominał Rivers, i…
koniec.
Ulga.
–
Dobrze, myślę, że to wszystko – rzekł wreszcie czarodziej po chwili milczenia.
Marszczył lekko krzaczaste brwi. – Tak. Teraz pani Michers oglądnie pani blizny
i właściwie tyle. Proszę czekać na zawiadomienie o terminie rozprawy.
Kiwnęłam
głową, czując dziwny spokój.
Parę
chwil później całkowicie nieobecna duchem podciągałam rękawy szaty, odsłaniając
szkaradne przeguby. Drobne, chłodne palce brunetki przesunęły się po różowych
bliznach oraz resztkach strupów, chwyciły moje ręce, odwracały je, naciągały
lekko skórę.
–
Gdzie ma pani jeszcze blizny? – spytała, nie patrząc na mnie.
Przełknęłam
z trudem ślinę.
–
Na obojczykach, piersiach, brzuchu. Trochę na udach.
Kobieta
wyglądała na szczerze zaciekawioną.
–
Goją się niesamowicie szybko, gdyby nie magia, blizny pojawiłyby się za kilka
tygodni… – mruknęła pod nosem, wciąż pochylona nad moimi rękami. Wreszcie popatrzyła
mi w oczy. Jej tęczówki były błękitne, niemal tak jasne jak Dumbledore’a, ze
jaśniejszymi punkcikami przy źrenicy. Ładne. – Ma pani szczęście, że taka
mieszanka pani nie zabiła. – Opuściła dłonie. Pospiesznie zasłoniłam swoje
przeguby. Michers popatrzyła na dyrektora. – Macie tutaj dobrą opiekę medyczną.
Jakoś
niespecjalnie podniosło mnie to na duchu.
Gabinet
dyrektora opuściłam samotnie. Ludzie z Ministerstwa Magii chcieli jeszcze
porozmawiać z Dumbledore’em oraz McGonagall na osobności, a ja niezbyt
pragnęłam dłużej pozostać w tamtym pomieszczeniu. Nie pod czujnym okiem
Riversa.
Mój
żołądek skręcał się z głodu, kiedy szłam na lunch. Nie spodziewałam się, że
minęło aż tyle czasu, odkąd przekroczyłam próg kolistego pokoju. Wielka Sala
była wypełniona uczniami, gwar dochodzący z niej słyszałam aż na głównych
schodach. Szybko odnalazłam wzrokiem Harry’ego i Ginny. Przysiadłam się do
nich, po czym – czując na sobie ich wzrok – nałożyłam sobie pieczonych
ziemniaków.
–
I jak? – spytała wreszcie ruda. Tylko na to czekałam. Na kolejne pytania. – O
czym z nimi rozmawiałaś?
–
A o czym mogłam rozmawiać, Ginny? – spytałam spokojnie, nie patrząc na nią. – O
Ivy. Wszystko im powiedziałam.
Podniosłam
na dziewczynę oczy akurat w chwili, kiedy ta wymieniała znaczące spojrzenie z
okularnikiem. Żadne z nich się nie odezwało, ale ja również nie miałam zamiaru
przerywać tej ciszy.
Coś
pękało. Powoli. Przerywało się jak lina, włókno po włóknie, traciło swą
trwałość i nieprzemijalność. Z jednej strony chciałam jakoś temu zapobiec,
przestać zachowywać się tak jak się zachowywałam, wrócić, ale z drugiej było mi
wszystko jedno.
Jakoś się ułoży, powtarzałam sobie w myślach, kiedy
piętnaście minut później wychodziłam z Wielkiej Sali wraz ze swoimi
przyjaciółmi.
Gawędzili
o quidditchu, szkole, zbliżających się testach. Słuchałam tego z beznamiętną
miną, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. I kiedy tak wspinaliśmy się po
schodach do pokoju wspólnego Gryfonów, nagle ujrzałam znajomą postać schodzącą
pospiesznie na dół z drobną towarzyszką u boku. Ciemne oczy skupione na mnie,
dziki błysk, którego w jednej chwili się zlękłam, a potem zapach piżma, kiedy
leciutko się o siebie otarliśmy, zupełnie przez przypadek. Delikatny uśmiech
był wyzywający, trochę władczy. Blizna przecinająca policzek zdawała się lśnić
w świetle pochodni.
A
ja uciekłam wzrokiem jak zwykły tchórz, znów pokazując swoją cholerną słabość.
***
1 lutego 1997,
Hogwart, biblioteka
21:20
Chyba jestem
ostatnia. Pani Pince też gdzieś poszła, ale pewnie wróci, żeby o dziesiątej
zamknąć bibliotekę. Zimno mi.
To idiotyczne.
Zawsze gardziłam wszelkiego rodzaju pamiętnikami, a po sytuacji z dziennikiem Vol
Riddle’a zupełnie odrzuca mnie od takich rzeczy. Teraz jednak wiem, że to jest
moim jedynym oparciem. Merlinie, mam autyzm.
Nie rozmawiam z
Teodorem. A przynajmniej nie tak jak wcześniej. Nie chodzę na korepetycje. Na
transmutacji rozmawiamy półgębkiem. Czasem mijamy się na korytarzu, ale
zazwyczaj przerwy spędzam z Harrym i Ronem albo z samym Harrym, więc nijak mamy
możliwość, by spokojnie porozmawiać. Brakuje mi go. Takie myślenie jest
złe, Hermiono.
Kryształowe
łzy skapnęły na kartkę. W kilku miejscach litery zaczęły się rozmazywać, tak że
z trudem dało się cokolwiek odczytać. Otarłam oczy i pociągnęłam cicho nosem.
Teodor nie
naciska. Nie skacze wokół mnie, nie stara się za wszelką cenę nawiązać rozmowy,
nie uważa, że dotykiem zdziała cuda. Patrzy mi w oczy, długo i w milczeniu, a
ja rozpadam się pod tym spojrzeniem.
Chciałabym to
jakoś przełamać. By znowu było jak dawniej.
Ale z drugiej
strony wiem, że już tak nie będzie. Nauczenie się go na nowo to coś
niewykonalnego, tak jak przyzwyczajenie się do ciągłej obecności moich
przyjaciół.
Czasem mnie to
bawi. Uważają, że suche żarty, którymi sypią jak z rękawa, rozprawianie
dosłownie o niczym albo ciągłe uściski coś dadzą. Trwają przy mnie non stop.
Brakuje mi oddechu.
Jęknęłam
bezgłośnie, w moich uszach zaczęło szumieć. Stronnice powoli robiły się mokre.
Nie rozmawiają o
Rogerze, ale widzę ich wzrok. Pełen współczucia, troski i w sumie nie wiem już,
czego chcę. Czy tego, by otoczono mnie opieką, czy normalnego zachowania.
Energii. Radości.
Cholera. Cholera.
Cholera jasna.
Staram się,
naprawdę staram się, by oni niczego nie zauważyli. Gadam z nimi o lekcjach, o
pogodzie, o tym, że strasznie chcę lata. A potem ogarnia mnie otępienie i
jedyne, czego pragnę, to zamknąć oczy. Zapomnieć.
Nie ma wieści o
Ivy. Nie wiadomo, kiedy rozprawa, czy jest jakiś postęp, nic. To oczekiwanie
robi się trochę męczące, a jednocześnie wiem, że takie odwlekanie jest mi na
rękę. Gdybym teraz została postawiona przed całym Wizengamotem, nie
potrafiłabym zebrać myśli.
Ciągle krążą,
buntują się przeciwko mnie samej, w nocy umysł podsyła przerażające obrazy.
Każe krzyczeć i milczeć, płakać i trwać w bezruchu, powrócić do życia i odciąć
się od niego.
Chyba mam dość.
Upuściłam
pióro i ukryłam twarz w dłoniach. Nie obchodziło mnie, czy zaraz zza regału
wyłoni się pani Pince, choć wtedy musiałabym znowu znosić to spojrzenie. Jej oczy najpierw omiotłyby moje zaczerwienione
policzki, potem otwarty dziennik, na którego kartkach lśnił świeży atrament, a
potem zatrzymałyby się na gojących się ranach na wierzchach dłoni. Potem
pomogłaby mi wstać niczym jakiejś niepełnosprawnej, po czym powoli wyprowadziła
z biblioteki, upewniając się po drodze, czy dam sobie radę.
Znienawidziłabym
ją w ciągu paru minut zupełnie za nic. Okrutne.
W
ustach poczułam słony smak łez, a potem metaliczny krwi, kiedy przygryzłam
wargę. Pociągnęłam głośno nosem, wzięłam głębszy oddech, powoli zaczynałam się
doprowadzać do porządku.
I
wtedy do moich uszu dotarł głos, który natychmiast rozpoznałam, choć słyszałam
go jedynie kilka razy. Głos brzmiący nieskazitelnie w ciszy, która mnie
otaczała, drażniący przyjemnie uszy. Uniosłam oczy, na plecach zatańczył zimny
dreszcz. Pisnęłam, odruchowo odsuwając się na krześle do tyłu.
–
Och, Roweno. Moczysz mój dziennik, wiesz?
***
Gdy
Teodor wszedł do dormitorium Ślizgonów szóstego roku, wiedział, że coś jest nie
tak.
Blaise
nie robił jeszcze większego bałaganu na swoim łóżku, szukając piżamy, a Draco
nie dopisywał na kolanie ostatnich akapitów jakiegoś wypracowania. Nie. Tamtego
wieczoru obaj siedzieli na dwóch łóżkach, zwróceni do siebie i rozmawiając
przyciszonymi głosami. Crabbe’a i Goyle’a w ogóle z nimi nie było, a to
stanowiło zjawisko dość niepokojące.
Chłopaki
zamilkli, kiedy tylko Teodor zamknął za sobą drzwi. Obrzucił ich chłodnym,
badawczym spojrzeniem.
–
Co jest? – rzucił niby od niechcenia.
Teodor
nie przyjął pogardliwego uśmiechu Zabiniego z obojętnością, jak zazwyczaj,
tylko z pewnym napięciem. Coś naprawdę było nie tak.
–
Czekaliśmy na ciebie – odparł czarnoskóry chłopak. Jego łokcie spoczywały na
kolanach, zupełnie jak u Malfoya, lecz ten drugi sprawiał wrażenie średnio
zainteresowanego całą sytuacją.
Teodor
oparł się ramieniem o drzwi.
–
Przestań się tak uśmiechać, bo pomyślę, że zaraz zaczniecie się do mnie
dobierać. Wybaczcie, ale nie jestem zainteresowany takimi formami rozrywki.
Z
satysfakcją dostrzegł złość malującą się na twarzy Blaise’a.
Och,
jak on lubił go denerwować.
Draco
donośnie prychnął.
–
Zauważyliśmy, że takie zabawy cię nie
interesują, Nott… – syknął blondyn.
Teodor
teatralnie odetchnął z ulgą.
–
Dzięki Bogu za waszą spostrzegawczość!
–
…bo wolisz igraszki z pewną małą szlamcią.
Szlag.
Nawet
oni przypominali mu o Granger.
Od
dłuższego czasu starał się o niej nie myśleć, musiał to zrobić, choć wcale nie było to łatwe. Prawie nie rozmawiali.
Nie przychodziła na korepetycje. Nie chciała nawet przebywać z nim w jednym
pomieszczeniu.
A
on szalał.
Wiedział,
że Gryfonka potrzebuje przestrzeni. Zrozumiał to doskonale, gdy kiedyś na
śniadaniu odskoczyła od niego z wyrazem niezmiernego przerażenia. Zatem
postanowił jej nie ruszać, pozwolić samej sobie jakoś to poukładać.
Tylko
że gdy ją obserwował, widział, że wcale nie jest z nią najlepiej.
Z
jednej strony wściekał się za trzymanie go na dystans. Nie był przecież
niegrzecznym dzieckiem, które należy odseparować od rodzica za złe zachowanie!
W dodatku nie czuł również wyrzutów sumienia. Może trochę, bo wiedział, jak
Granger nienawidzi go za to, czego nie zrobił.
Nie
uratował Stone’a.
Ale,
do cholernej cholery, jak miał to zrobić, skoro nieopodal wykrwawiała się ona?
Z
drugiej strony postanowił czekać. Czekać na jej ruch. Męka, owszem, nie móc
nawet musnąć jej ramienia, lecz zdawał sobie sprawę, że to dobre wyjście.
Przecież musiała w końcu jakoś to przełamać.
Nie
wierzył, by było inaczej.
Pragnął…
cholera, pragnął chronić Granger, nieważne, jak żałośnie to brzmiało. Być przy
niej, mimo nienawiści, którą dostrzegał w jej oczach, gdy na niego patrzyła.
Chciał jej pomóc, ale nie wiedział jak…!
Z
trudem przyjmował do wiadomości fakt, że Granger rzeczywiście może nie chcieć
go znać. Liczyła się dla niego. Powiedział jej to.
Czasem
od tego wszystkiego Teodora bolała głowa. Czuł się wtedy strasznie słaby.
Teraz
mimowolnie się spiął, słysząc obrzydliwe słowa Dracona. Udawał jednak, że wcale
się nimi nie przejął, przecież nie mógł dać jakiejkolwiek satysfakcji tym dwóm
przygłupom.
Mógł
ewentualnie obić im mordy. To stanowiło rozwiązanie całkiem… przyjemne.
Uniósł
tylko brew.
–
Nie sądziłem, że jesteś o mnie aż tak zazdrosny, Draco. Długo nad tym myślałeś?
Malfoy
zerwał się z łóżka, ale został przytrzymany przez Blaise’a. Z jego ust
wydostała się bardzo niekulturalna wiązanka, za którą McGonagall z pewnością
odjęłaby Slytherinowi co najmniej piętnaście punktów. Teodor odepchnął się od
drzwi, już nie kryjąc gniewu. Zmrużył oczy.
Żarty
się skończyły.
–
Dobra, o co wam chodzi? – warknął. – Nie mam czasu na jakieś durne gierki.
Zabini
puścił szatę Malfoya, a sam stanął obok niego. Włożył ręce do kieszeni.
–
Nie podoba nam się twoje zainteresowanie Granger – powiedział cicho Blaise.
Nigdy nie lubił owijać w bawełnę. – Rozumiemy, że twoja koleżaneczka jest teraz
w ciężkim stanie ze względu na idiotyzmy Gray, ale chyba się trochę zapędzasz.
Teodor
miał ochotę się roześmiać.
–
Zabini, wiesz może, kto przez ostatnie kilka tygodni chodził ze zdrajczynią krwi Ginewrą Weasley? Bo
chyba uszło to mojej uwadze.
–
Nie denerwuj mnie, Nott – wycedził czarnoskóry chłopak. Patrzył na Teodora z
najwyższą pogardą. Urocze. – Przestań uganiać się za szlamami, bo przy twoim
wątłym zdrówku długo nie pociągniesz.
Brunet
czuł złość okrywającą stopniowo jego serce niczym płachta. Robiło mu się gorąco
i jedyne, czego pragnął, to zmieść Zabiniego z powierzchni ziemi.
–
Szlama to, szlama tamto. Czasami odnoszę wrażenie, że to wy ślinicie się do
Granger, tylko po prostu szczeniacko boicie się do niej podejść i zagadać.
Niespodziewanie
Zabini postąpił krok w jego stronę. Dłonie Teodora świerzbiły, by sięgnąć po
różdżkę, ale wiedział, że to może źle się skończyć. Nie tylko dla Blaise’a.
–
Nie rozumiesz, Nott. – Zabini pokręcił głową jakby mówił do niegrzecznego dziecka.
Malfoy
odgarnął platynowe włosy z czoła.
–
Szlamy są przebiegłe, zwłaszcza jeśli przyjaźnią się z marginesem społecznym
takim jak Weasley – niemal wypluł ostatnie słowo. – A szlama Pottera lubi
mącić.
Jeszcze raz
nazwiesz ją szlamą. Jeszcze raz.
–
Czyli nagle zaczęliście się o mnie troszczyć, tak? – warknął Teodor. – Dziękuję
za troskę, ale nie skorzystam z waszych rad.
Blaise
westchnął teatralnie i znów zbliżył się do czarnowłosego. Ten z trudem zwalczył
odruch, by się cofnąć. Albo mu przywalić.
–
Nadal nie rozumiesz. Ty musisz
przestać się z nią zadawać.
I
wtedy Teodor nie wytrzymał – po prostu się roześmiał. Kpiąco. Gdy już się
opanował, zmierzył Ślizgona groźnym spojrzeniem.
–
Bo?
Zabini
nagle wyrósł tuż przed nim. Był niemal tego samego wzrostu co Teodor. Nott
widział długie, czarne rzęsy otaczające niesamowicie ciemne oczy, oraz usta
wykrzywione w grymasie złości. Czuł na twarzy jego ciepły oddech.
Gdyby
atmosfera w dormitorium nie była tak napięta, pomyślałby, że Blaise to
prawdziwy zbereźnik, ale teraz mógł jedynie opanować chęć odepchnięcia go. Na
drugi koniec pomieszczenia. I przytulenia go drutem kolczastym.
–
Bo ta szlama nie jest ciebie warta – wysyczał powoli Zabini, jakby smakując
każde słowo. – Nie jest warta, żeby w ogóle egzystować wśród nas, czaro…
Teodor
tym razem nie zapanował nad swoją zaciśniętą pięścią, która z okropnym odgłosem
zderzyła się z twarzą Zabiniego.
Blaise
nie był na to przygotowany, toteż niemal natychmiast runął na ziemię u stóp
Malfoya. Draco wyciągnął różdżkę i wymierzył ją w bruneta przy akompaniamencie
przekleństw pokrzywdzonego.
Właśnie
tak wyglądał Teodor Nott, którego trafił szlag. Zaczerwieniony, wymierzający
sprawiedliwość w mugolski sposób, bo spotkanie z sygnetem rodowym wcale nie
należało do najprzyjemniejszych doświadczeń, niezaprzeczalnie wściekły. Jego
ciało drżało nieznacznie, dłoń promieniowała bólem. Nie przejął się tym
zbytnio.
–
Pogięło cię?! – krzyknął z podłogi Zabini, przytykając dłoń do twarzy. Między
palcami spływała szkarłatna krew. – Co ty odwalasz?!
–
Z wami naprawdę jest coś nie tak – rzekł z nienawiścią Teodor. – Radziłbym
zająć się waszymi problemami emocjonalnymi, a nie moimi relacjami z Granger.
Wyszedł
z dormitorium, trzaskając drzwiami. Do jego uszu dotarł stek przekleństw, coś
jakby formuła zaklęcia, a potem huk. Wiedział, że tej nocy raczej zdrzemnie się
na kanapie w pokoju wspólnym. Albo gdziekolwiek indziej.
Dyrektor
nie byłby zadowolony, gdyby znaleziono martwego Teodora w jego własnym łóżku.
Minął
paru Ślizgonów, w tym Pansy Parkinson z uśmiechem zmierzającą do dormitorium, z
którego właśnie wyszedł, a potem opuścił pokój wspólny Slytherinu. Gdy znalazł
się w chłodnym korytarzu, miał ochotę przycisnąć lekko opuchniętą dłoń do
zimnego muru. Wiedział, że bez zaklęcia uzdrawiającego się nie obejdzie, tak
jak wtedy, kiedy oberwał od niego Alex.
Teodor
przejechał zdrową ręką po twarzy.
Już
drugi raz zbił kogoś za Granger. Nie było z nim dobrze.
Przez
chwilę zastanawiał się, gdzie się udać. W przyszło mu do głowy w miarę logiczne
wyjście, by pójść do sali umarłych. Była kanapa, był koc, w razie czego mógł
coś przetransmutować. No dobrze, miał średnio mieszane uczucia co do spędzenia
nocy w miejscu, w którym kiedyś wydarzyły się takie rzeczy, jednak naprawdę nie chciał przebywać w jednym pomieszczeniu
z Zabinim i Malfoyem.
Wzniósł
oczy do nieba.
Jak
nisko trzeba było upaść, by uciekać przed takimi dwoma idiotami?
Odetchnął
głęboko, a potem ruszył korytarzem.
Jedno
morderstwo w Hogwarcie zdecydowanie wystarczyło.
***
Minął
pierwszy szok i teraz jedynie wpatrywałam się szeroko rozszerzonymi oczyma w
unoszącą się kilka cali nad ziemią perłową postać. Szybkim ruchem otarłam
policzki, potem odgarnęłam włosy, które opadły mi na twarz. Nie mogłam uwierzyć
w to, co widzę.
–
Co ty tu robisz? – wydusiłam. Oddychałam z trudem, starając się opanować.
Nieznany
lekko się uśmiechnął.
Poczułam
niemiłe mrowienie na skórze. Widok rozoranej śladami po oparzeniach twarzy,
gdzie w paru miejscach wyraźnie odchodziła skóra, nie należał do najmilszym, z
jakimi się spotkałam. Bardzo chciałam, by rozdzielało nas coś więcej niż
stolik.
– Cieszę się, że znalazłaś mój dziennik, ale nie
musisz od razu nad nim płakać – powiedział łagodnie.
Zamrugałam
szybko.
–
Szukałam cię. Nawet duchy nic o tobie nie wiedzą. – Potrząsnęłam głową, nadal
zdumiona. – Kim ty jesteś?
Patrzyłam,
jak blednie uśmiech, a sam chłopak cofa się nieznacznie.
–
Raczej kim byłem – poprawił mnie cicho. – Mam na imię Patrick.
–
Nie obchodzi mnie, jak masz na imię, tylko to, dlaczego tak strasznie się
ukrywasz. Merlinie, muszę cię zapytać o tyle rzeczy! – oznajmiłam, nagle zdając
sobie z tego sprawę.
Patrick
uniósł ręce w uspokajającym geście. Z zakłopotaniem dostrzegłam na jego dłoniach
długie, srebrzyste rozcięcia, ale nie skomentowałam tego odkrycia.
–
Poczekaj, nie wszystko naraz. Najpierw to ty odpowiedz na parę moich pytań.
Zmroził
mnie ton jego głosu. Zmarszczyłam brwi, patrząc na niego niepewnie.
–
O co chodzi? – wymamrotałam.
Milczał
przez dłuższą chwilę, tak że zaczęłam zastanawiać się, czy w ogóle jeszcze się
odezwie.
Niecierpliwiłam
się. Czas uciekał.
Pani
Pince w każdej chwili mogłam tutaj przyjść, a wtedy na pewno nie
porozmawiałabym z Patrickiem. Pewnie znów by zniknął, rozpłynął się, przepadł
jak kamień w wodę, zostawiając mnie z milionem niespokojnych myśli.
–
O Cryte’a – odarł w końcu. Przeczesał dłonią rozwichrzone włosy. – Komu o tym
powiedziałaś?
Zawahałam
się. Czy miałam wyznać mu prawdę? Z drugiej strony po co kłamać? Nie zrobiłam
niczego, co mogłoby mu się nie spodobać. Zresztą, duchy nie krzywdziły
śmiertelników.
Przynajmniej
nie opisano żadnego takiego przypadku.
–
Teodorowi – poinformowałam. – I moim przyjaciołom. Nikt inny nie wie.
Patrick
wydał z siebie zduszony jęk, a potem przejechał dłonią po twarzy.
Aha,
czyli jednak zrobiłam coś nie tak.
–
Myślałem, że zajmiecie się tą sprawą, ty i tamten chłopak – stwierdził z
rozpaczą. – Po to zaprowadziłem was do Sali Oczyszczenia, a potem wskazałem ci,
jak dostać się do skrytki. Czy to nie były wystarczające aluzje?
–
Czekaj, czekaj. – Wstałam powoli z krzesła i oparłam dłonie na stoliku. – Ukazałeś
się nam, uczniom Hogwartu, nastolatkom,
mając nadzieję, że ujawnimy światu zbrodnie Cryte’a. Przyznaję, jeszcze
niedawno byłam do tego skłonna, ale… ale dlaczego nie powiedziałeś
Dumbledore’owi? On jest potężnym czarodziejem, mimo wszystko posiada władzę,
nawet jeśli jej nie wykorzystuje, mógłby coś z tym zrobić!
Zjawa
pokręciła głową.
–
To nie tak. Dumbledore nie ma pojęcia, że nie żyję. Nadal sądzi, że wyjechałem
studiować numerologię w Grecji i pewnie tam się osiedliłem.
–
Jak może o tobie nie wiedzieć? Nie zauważył nagłego zniknięcia jednego z
uczniów?
Patrick
roześmiał się ponuro.
–
Myślisz, że ludzie Cryte’a niczego nie zatuszowali? Lubili wykorzystywać
Eliksir Wielosokowy. Wybrali kogoś, kto przez ostatni miesiąc szkoły podszywał
się pode mnie, żył moim życiem, zanim je straciłem, a potem zerwał wszystkie
kontakty. Ze znajomymi. Z rodziną, chociaż ojciec i tak maczał w tym palce.
Razem z matką wiedzą o tym, że umarłem.
Gapiłam
się na niego w całkowitym zdumieniu. Chłód ogarnął moje ciało, kłuł w koniuszki
palców, muskał szyję. Wpatrywałam się w zimne, mlecznobiałe oczy ducha, w
których mimo wszystko widziałam rozgoryczenie.
Wracały
wspomnienia. Wspomnienie patrolu, kiedy wraz z Teodorem trafiliśmy do sali,
wspomnienie radości, kiedy udało mi się dostać do biurka, wspomnienie żalu i
wściekłości, kiedy czytałam notatki, wspomnienie zagubienia, kiedy podejmowałam
decyzję, by jednak zostawić sprawę w spokoju. Teraz tamte momenty wydawały się
niesamowicie bliskie, choć ostatnimi czasy całkowicie zapomniałam o tym, że w
ogóle istnieje ktoś taki jak Cryte.
Wyprostowałam
się. Drżałam, choć nie wiedziałam, czy z zimna, czy z emocji, które mną
targały.
–
Dlaczego ja?
Te
dwa słowa wydostały się z moich ust, nim zdążyłam nad nimi zapanować. Patrick
obrzucił mnie zaskoczonym spojrzeniem.
–
Mówiłem ci już. Wiem, że dałabyś radę, że walczyłabyś o sprawiedliwość, że
pomściłabyś tych wszystkich, którzy zginęły za niewinność.
Przestałam
wierzyć w sprawiedliwość
– miałam ochotę powiedzieć. Czym była sprawiedliwość, skoro to ja przeżyłam, a
nie Roger?
–
Dlaczego nie Dumbledore? – drążyłam. – Słuchaj, mam siedemnaście lat, tyle, ile
ty miałeś, kiedy zginąłeś, ale to nie czyni mnie tak odważną. Nie mam tak
wielkiej mocy jak Dumbledore.
Duch
nie wydawał się w jakikolwiek sposób poruszony moimi słowami. Tak jakby
przewidział, że to powiem.
–
Nie chciałem go narażać.
I
wtedy to ja się roześmiałam. Ironicznie, tak jak często śmiał się Teodor.
–
Serio? Naprawdę to cię powstrzymywało? Wiesz, że ten argument jest naprawdę
żałosny?
Moje
policzki płonęły. Z gniewu. Ale Patrick wcale się tym nie przejmował, widziałam
ten badawczy wzrok, lekko przekrzywioną głowę, srebrzyste ślady krwi na szacie…
–
Jeśli nie chciałaś nic z tym zrobić, nie wzięłabyś stamtąd mojego dziennika.
Coś
wywróciło się w moim żołądku. Odruchowo popatrzyłam na stronnice zapisane
świeżym atramentem. Wypuściłam powoli powietrze z płuc i znów spojrzałam na
ducha.
–
Chciałam – powiedziałam niemal szeptem. – Też uważam, że na to, co zrobił
Cryte, nawet nie ma określenia. Ale… – Nie wiedziałam, jak właściwie wszystko
ubrać w słowa. Nagle poczułam się strasznie mała i samotna. – Jestem sama,
rozumiesz? Wszyscy odradzają mi mieszanie się w to. Mam dowody, ale bez pomocy
nie dam sobie rady.
Patrick
przysunął się do mnie. Jego perłowobiałe ciało już prawie dotykało brzegu
stolika. W szeroko rozwartych oczach iskrzyła się ekscytacja.
–
Powiedz Dumbledore’owi – rzekł szybko, nagle mając w głosie ogromną energię i
pewność swych słów. – Nie zrób tego błędu, co ja. Myślałem, że uda mi się samemu
że niepotrzebnie narażę kogoś, kogo nie możemy stracić… Tym razem Dumbledore ci
pomoże, doradzi, co zrobić. Ale to ty, ty, Hermiono, musisz się wystawić…
–
Nie, chwila – przerwałam mu gwałtownie. Umilkł, patrząc na mnie z napięciem.
Wzięłam głębszy oddech. – Przyznaję, że przez długi czas byłam skłonna zrobić
to, o czym teraz mówisz. Uwierzyłam. Jednak teraz nie wiem, za dużo się
wydarzyło w ciągu ostatnich tygodni, w dodatku nie mam pewności, czy to na
pewno bezpieczne, czy na pewno się opłaca.
W
jednej chwili znalazł się przy mnie, jego oczy lśniły gniewem i błaganiem,
chłód bijący od jego istoty sprawił, że zadrżałam potężnie. Twarz przy twarzy,
dudniące bicie serca, które zdawało się nieść na całą bibliotekę. Wstrzymałam
oddech.
–
Zginąłem – wycedził Patrick przez zaciśnięte zęby. Z trudem oderwałam wzrok od
ran na jego twarzy. Miałam ochotę uciec jak najdalej, ale coś czułam, że on i
tak by mnie nawiedzał. Był zdeterminowany. – Zresztą nie tylko ja. Straciłem
wszystko, a teraz istnieje szanse na zablokowanie potęgi siły Cryte’a.
–
Ja też mogę stracić wszystko! – podniosłam drżący głos. Nie panowałam nad sobą.
– Nie pamiętasz, co napisałeś w dzienniku? „To nie Voldemorta się boję, tylko
Cryte’a”. I wiesz, miałeś rację. Nie mogę… nie mogę narazić swoich przyjaciół!
–
Nie chrzań – warknął. Widziałam, że był wściekły. Jego twarz wykrzywił
przerażający grymas, a ślady po torturach tylko dodawały upiorności. Bałam się.
Poczułam
na dłoni lód, jakbym wsadziła palce między zamrożone kostek. Syknęłam i
spojrzałam w dół. Biała ręka Patricka zaciskała się na mojej.
I
znów ogarnęło mnie to strasznie uczucie, że nagle jestem przezroczysta, cienka
niczym błona, przez którą można wszystko zobaczyć. Chciałam się cofnąć, ale coś
mi nie pozwalało, utrzymywało nogi w miejscu, dopóki wreszcie duch się nie
odsunął. Spiorunowałam go spojrzeniem, lecz to on się odezwał.
–
Nie chrzań, do cholery. Chcesz to zrobić, bo nie możesz znieść myśli, że ktoś
taki chodzi bezkarnie po ziemi.
–
Dlaczego akurat teraz?! – niemal krzyknęłam. Kręciło mi się w głowie. Czułam
się zupełnie jak w innym świecie, w innym wymiarze, nie w swoim ciele. Zimno
bijące od Patricka, jego oczy wlepione w moje… – Cryte wrócił na swoje
stanowisko, ale jeszcze nic nie wskazuje na to, by powrócił także do
poprzedniej działalności…
–
Nie? – Uśmiechnął się kpiąco. – To Cryte walczył z Tym, Którego Imienia Nie
Wolno Wymawiać, walczył tak naprawdę, wykorzystując wszelkie sposoby, nawet te
najbrutalniejsze. Rok zajęło mu odzyskanie stanowiska, więc z niego korzysta.
Teraz, kiedy Sama-Wiesz-Kto wrócił, znów rozpoczyna oczyszczanie.
–
Co? – spytałam słabo. Zaschło mi w ustach. – O czym ty mówisz?
Gdzieś
za nim rozległy się szybkie kroki. Przełknęłam z trudem ślinę, a nasze
spojrzenia znów się zwarły. Patrick zmrużył oczy.
–
Jeśli przestaniesz odcinać się od świata i zaczniesz interesować się tym, co
dzieje się wokół, zrozumiesz – warknął, po czym odpłynął, wnikając w pobliski
regał.
Oddychałam
głęboko, kiedy przy moim stoliku pojawiła się pani Pince. Surowa, blada,
otulona czarną szatą trzymała w ręce zapaloną różdżkę, a drugą opierała na
biodrze. Przygryzłam wargę, na język spłynęła ciepła krew.
–
Co ty tu jeszcze robisz? – spytała przyciszonym, acz władczym głosem. – Jest
dziesiąta. Do łóżka!
Kiwnęłam
głową i w milczeniu zaczęłam pakować swoje rzeczy. Ostatni raz zerknęłam na
dziennik, a potem zatrzasnęłam go głośno, nie chcąc dłużej patrzeć na zapisane
kartki. Mruknęłam szybkie „dobranoc”, choć nie byłam pewna, czy czarownica w
ogóle je usłyszała, po czym niemal wybiegłam w biblioteki.
Zatrzymałam
się dopiero na czwartym piętrze, gdzie oparłam się o barierkę schodów i
zaczerpnęłam duży haust powietrza, jakby zaraz miało mi go zabraknąć. Płuca
paliły, nogi odmawiały posłuszeństwa, lecz nie czułam zmęczenia. Byłam
rozbudzona jak nigdy, a jednocześnie pragnęłam ukryć się za kotarami wokół
mojego łóżka.
Zamrugałam,
czując pieczenie oczu.
Po
co on się w ogóle pojawił? Tylko namieszał mi w głowie. Zdążyłam już zapomnieć
o całej sprawie z Cryte’em, o katharsis, o tym, że w ogóle kiedyś przekroczyłam
próg tamtej komnaty. Pogodziłam się z perspektywą milczenia, dopóki sam Cryte
nie umrze, bo tylko wtedy umarłoby również niebezpieczeństwo.
Nie
naraziłabym nikogo. Tylko siebie, ale przestałam już przywiązywać wagę do
swojego życia. Moi przyjaciele mogliby spać spokojnie, rodzina również.
Przez
Patricka już niczego nie byłam pewna. Nie wiedziałam, co zaliczało się do
dobra, a co do zła, jakie działania należały do tych słusznych i prawych, a
jakie do złych i niesprawiedliwych.
Nie
miałam siły dłużej nad tym rozmyślać. Ukrywając twarz w dłoniach i łkając
bezgłośnie, zadawałam sobie jedno jedyne pytanie.
W
co ja najlepszego się wpakowałam?
_______________
Szablon
jest dość starą pracą, sprzed kilku dobrych miesięcy, ale w sumie dalej mi się
podoba.
Właściwie
nie mam Wam nic więcej do powiedzenia. Przeżyjcie upały.
Empatia
Nareszcie! <3 Rozdział jak zwykle cudny!
OdpowiedzUsuńWoow, druga! Zgadzam się z poprzednim komentarzem.. Cieszę się, że w końcu wróciłaś do sprawy Cryte'a. O co chodzi? O jakiego rodzaju czystkach wspomniał Patrick? Hmmm.. No, nie wiem, czy to dobry pomysł pisanie w dzienniku Patricka... Jakby nie patrzyć - kiedyś będzie chciał go sprawdzić Teodor albo ktoś inny ,by potwierdzić wydarzenia i co.. ? (to tak swoją drogą ;) ).. Ciekawi mnie naprawdę Cryte. W sumie jakby nie patrzyć musisz go okazać jak kogoś "lepszego" od Czarnego Pana (lub równego panu Riddle), co może się okazać trudne. Nie dziwi mnie reakcja Hermiony na Teodora. W sumie chyba też bym się tak zachowała. A co do "Teosia" i jego wspaniałych "przyjaciół" z dormitorium. No, cóż. Po prostu Blaise i Draco... W sumie niepokoi mnie ten facet, Rivers... Jestem podejrzliwa w stosunku co do niego. Może to jakiś podwładny Cryte'a albo Voldemorta lub jakiś dziwny człeczek, który zapragnie zniszczyć Hermionę na procesie..? Nigdy nie wiadomo. A, czy mi się dobrze zdaje, czy Hermiona nie wie o śmierci Ivy, bo już się czasami gubię, gdy zbyt długi odstęp czasu nie czytam Twojego bloga...
OdpowiedzUsuńPS: Czekam na kolejny rozdział. Może troszkę się wyjaśni.
Dużo spraw poszło na przód ! :D Jak zwykle świetny rozdział, nie mam słów.
OdpowiedzUsuńDo Hermiony: Nie chciałabym pośpieszać, ale...do cholery jasnej! Teodor cały czas się stara i wgl. a ty go odtrącasz ! Weź się babo ogarnij. Rozumiem, śmierć Rogera, Umarli itd. itp. No, ale ile on ma czekać?! :D
Brawo dla Teo, za to, że Zabini poczuł pięść Notta na swej twarzy :D
Pozdrawiam, AvadA ^^
W końcu po długim czasie fragment z perspektywy Teosia . To było naprawdę niesamowite . No w końcu wiemy jak ten duch ma na imię . Mam nadzieję że Hermiona i Teodor w końcu zaczną ze sobą gadać jak ludzie . Ten moment przy stole gryfonów był boski . Pozdrawiam, życzę wakacji i weny .
OdpowiedzUsuńPs. Ładny szablon
kocham <3
OdpowiedzUsuńJuż myślałam, że Hermiona pójdzie do sali umarłych i natknie się na Teodora, serio. Cieszę się, że powraca sprawa umarłych, choć nie powiem, z przykrością teraz czytam to z perspektywy Hermiony... Bo już przez te trzydzieści parę rozdziałów przeżyła zbyt wiele i to już nie jest ta moja ukochana Hermiona Granger.
OdpowiedzUsuńCryte... Dla mnie sprawa jest zadziwiająco jasna. Jakiś nie do końca zrównoważony gość postanawia zemścić się na Voldemorcie... może zabił mu kogoś czy coś. Zaczyna zabijać śmierciożerców i ta perspektywa zemsty niszczy mu psychikę i dochodzi do tego, że z bohatera staje się kolejnym psychopatycznym mordercą. Taka jest jak na razie moja wizja.
No tak, jasne, jak Krukon albo Puchon przyjdzie do Gryfonów, to nic się złego nie dzieje. Ale jak już Ślizgon się dosiądzie to robi się afera :D
PS Teodor mnie od dawna zadziwia, on mimo wszystko potrafi kochać jak nikt inny... Pozostali to sobie pochodzili ze sobą, pośmiali, pocałowali, a potem sobie zerwali, a Teodor się nie poddaje. Ma swoje wady (chyba... xD), ale broni Hermiony i nawet przez to naraża się sługom Czarnego Pana (bo pewnie już się domyślał, co dzieje się z Draconem). W każdym razie ciekawi mnie, dlaczego Blaise i Draco aż tak mu grożą, według mnie tu chodzi o coś więcej. O ich interes, krótko mówiąc, ponieważ wątpię, by troszczyli się o dobre imię Teodora.
Piepszyć wszystko- zakładam nową religię- Empatianizm. :)
OdpowiedzUsuńJesteś genialna. Jesteś wyjątkowa. A rozdział magiczny ! :3
na takie coś warto czekać
pozdrawiam, emersonn
potterowskie-co-nieco.blogspot.com
Kiedy czytam twoje opowiadanie, za każdym razem czuję inne uczucia. Dziś jest to zmartwienie i dezorientacja.
OdpowiedzUsuńRozdział w pewnym sensie jest smutny, ale interesujący. Zastanawiam się nad dalszymi rozterkami tej naszej ukochanej pary. Tyle przeszli, a taka długa droga przed nimi.
Nie wiem ile razy już o tym napiszę, ale uwielbiam twojego Teodora. Kocham twoje przemyślenia i zdarza mi się spisywać cytaty i wieszać je na tablicy korkowej nad moim biurkiem.
Mam ogromny sentyment do Ciebie i twoich pięknych słów. zazdroszczę ci takiego, że tak to nazwę daru pisania.
Mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie jak zawsze lepszy od kolejnego.
Co do rozdziału. Podobała mi się scena ze śniadania z Teodorem. Widać, że mi na niej zależy. Jak głupie są czasem ludzkie blokady przed ośmieszeniem siebie samych... Wystarczy, że oboje powiedzą sobie prawdę... Ach! To brzmi tak banalnie :)
Jestem skłonna kupić Teodorowi butelkę Ognistej Whisky za ten piękny prezent dla Zabiniego. Pomyśl tylko jak pięknie by wyglądał po tym wypadku bez dwóch przednich zębów... :D
Życzę Ci powodzenia w dalszej części pisania i mam nadzieję, że mój komentarz będzie zdatny do przeczytania mam cisiaj taki smutno-sentymentalny dzień
Pozdrawiam i również powodzenia z upałami ( W Radomiu była w nocy nurza a teraz jest po chmurno )~Sentymentalna
To naprawdę świetny rozdział, świetny blog, świetna autorka. Po prostu wszystko tu jest ŚWIETNE ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, życzę weny i udanej walki z upałami/burzami :D
Od czego by tu zacząć, no cóż? Trafiłam na twojego bloga przypadkiem. Chyba w komentarzach pod jakimś blogiem był twój adres.
OdpowiedzUsuńPierwszą rzeczą jaką rzuciła mi się w oczy, gdy weszłam tu był ład, który wielbię w Autorach. Chodzi tu o uporządkowany szablon, przemyślane rozmieszczenie odnośników. Można by powiedzieć, że błahostka, ale dla mnie ważna.
Czytając wstęp w którym napisałaś o czym ma być to opowiadanie zamarłam. Zamarłam z zaskoczenia, ale także ze szczęścia. Teodor Nott był od zawsze lubianą przeze mnie postacią. Sam pomysł swatania go z Hermioną uważałam za trochę abstrakcyjny, ale nie mogłam "przejść" obok twojego bloga obojętnie.
Kiedy zobaczyłam ilość rozdziałów przeraziłam. Przyzwyczajona byłam to opowiadań po góra 15 rozdziałów, a tu widząc okrągłe 35 zniechęciłam się, ale tylko trochę. Znam swoje umiejętności jeśli chodzi o czytanie i wiedziałam, że przeczytam to w szybkim tempie. Udało mi się to. Pierwszy rozdział rozpoczęłam o 23 w piątek, trzydziesty piąty skończyłam o 2 w niedzielę.
Jeśli chodzi o sposób w jaki piszesz nie mam absolutnie zastrzeżeń. Nie popełniasz błędów. Potrafisz opisywać myśli bohaterów.
Podziwiam Cię oraz Twoją wyobraźnie nie za sam pomysł Nott&Granger, ale za 'Katharsis'. Dla mnie jest to osobna historia, jakże różniąca się od wątku przewodniego.
Przyznam, że w pewnych momentach czytało mi się ciężko. Chodzi tu o zachowanie bohaterów (zwłaszcza Hermiony i Teodora) i ich decyzję. Ogarniała mnie złość na samą myśl, że znowu im się nie udało przełamać bariery i zbliżyć się do siebie. W duchu jednak dziękowałam, że ciągniesz to opowiadanie. Ukazujesz wzloty i upadki. Ukazujesz, że miłość (która moim zdaniem narodziła już się dawno między głównymi bohaterami) nie jest uczuciem prostym i czasem trzeba pocierpieć lub poświęcić coś, aby zaznać tego właśnie uczucia.
Myślę, że zawarłam w swojej wypowiedzi wszystko co chciałam. Mam nadzieję, że nie przerazi Cię długość komentarza, ani jego treść. Z tego miejsca jedynie mogę życzyć Ci nieprzerwanej weny oraz siły w trwaniu przy tym opowiadaniu.
PS Podziwiam Cię za długość postów, które zamieszczasz. Masz może na swoim komputerze to opowiadanie w wersji Word? Pytam gdyż jestem ciekawa ile całe ma stron.
Mam ochotę przygotować 155 koktajli Mołotowa i pieprznąć po jednym w każdą osobę z twoich obserwatorów, która nie zostawiła pod tym rozdziałem komentarza. To jest skandaliczne. Skandaliczne, że ten blog ma tak mało komentarzy. Skandaliczne, że ma tak mało wyświetleń. Skandaliczne, że ma tylko 166 obserwatorów.
OdpowiedzUsuńE.