14 sierpnia 2013

Rozdział 36. Obietnice

Skupienie się na pierwszej lekcji teleportacji nie było łatwe. Od ciągłego obracania się w miejscu bolała mnie już głowa, co pogarszała wartka rzeka myśli przepływająca przez umysł. Dodatkowo wzrastał poziom mojej frustracji, kiedy jedyną osobą, której coś się udało – nawet jeśli do rzeczy udanych zaliczało się przerażające rozczepienie – była Susan Bones z Hufflepuffu.
Między jedną próbą a drugą spoglądałam z obojętnością na uczniów, wzrokiem szukając znajomych twarzy. Nieopodal dostrzegłam Neville’a dopiero co zbierającego się z podłogi, dalej rozchichotaną Lavender w towarzystwie Parvati, zaś obok nich Rona, czerwonego na twarzy z wysiłku i wpatrującego się ze złością w swoją obręcz. Harry zniknął gdzieś w tłumie, ale widziałam, że zmierza w kierunku Malfoya, co niespecjalnie mnie dziwiło, aczkolwiek również trochę niepokoiło. Nie wiedziałam, co wykombinuje okularnik i właśnie tego najbardziej się obawiałam.
W razie czego nie mogłam go jakoś zatrzymać, przystopować, by nie zrobił niczego głupiego.
Czasem myślałam o Harrym jak o dziecku, jak o tym chuderlawym jedenastolatku z dużymi, zielonymi oczyma, który od tamtej pory, odkąd tylko dowiedział się, kto to taki Lord Voldemort, czuł irracjonalną potrzebę ratowania świata od wszelkiego zła. Ja zaś z jednej strony również czułam potrzebę, ale zapanowania nad nim i niedopuszczenia, by poszedł na pewną śmierć, lecz z drugiej – sama zeszłam z przyjacielem do podziemi zamku, rozwiązałam zagadkę Komnaty Tajemnic, cofnęłam w czasie, prawie dałam się zabić w Departamencie Tajemnic…
Boże.
Demoralizacja – poziom: Harry Potter.
Westchnęłam, czekając na kolejny znak naszego instruktora, Wilkiego Twycrossa. On również nie sprawiał wrażenia zbytnio zachwyconego naszymi poczynaniami. Wątły, niesamowicie blady, o niemal przezroczystych włosach mężczyzna uciskał dwoma palcami nasadę nosa w wyrazie całkowitej rezygnacji. Oderwał dłoń od twarzy.
– Dobrze, zatem jeszcze raz! – zawołał w końcu, przekrzykując gwar uczniów. – Tylko pamiętajcie: Ce-Wu-En! CEL, WOLA i NAMYSŁ! Raz… dwa.. trzy…
Stęknięcie, krzyk, odgłos upadku. Choć skupiałam się mocno, mnie również przez następne kilkanaście minut nic się nie udało. Zrzucałam to na karb ostatniego rozkojarzenia i niemocy poukładania swoich myśli.
Od pamiętnej rozmowy z Patrickiem parę dni wcześniej byłam rozdarta. Nie odważyłam się zajrzeć do Sali Oczyszczenia, by znów przejrzeć materiały, notatki, pisma. Właściwie to trzymałam się od niej jak najdalej, a na szóstym piętrze bywałam naprawdę rzadko. Moi przyjaciele, Teodor, czy nawet sam Dumbledore – nikt o niczym się nie dowiedział. Ginny widziała, w jakim znajdowałam się stanie, gdy tamtego wieczoru wróciłam do pokoju wspólnego. Starała się o wszystko wypytać, wiedziałam, że się martwi, ale ja bez słowa udałam się do dormitorium i niemal natychmiast położyłam spać.
Udawałam, że nic się nie stało. Absolutnie nic. Zignorowałam radę ducha, by zainteresować się tym, co działo się wokół, cokolwiek to miało w ogóle znaczyć. Żyłam dalej, starając się na nowo wdrążyć w szkolną rutynę. Niekiedy chciałam podejść do Teodora i o wszystkim mu powiedzieć, ale wtedy nagle oblekał mnie strach, że on jednak zechce wziąć się za tę sprawę, zająć się nią tak jak kazał to zrobić Patrick.
Czułam się pod presją. Bałam się, że zjawa wciąż może naciskać, a ja byłam już wystarczająco skołowana.
Chciałam zacząć działać, lecz nie potrafiłam się otrząsnąć. Tkwiłam uwięziona pod lodową taflą w ciemnej toni, dusząc się, w każdym kolejnym dniem brakowało mi powietrza. Nie wiedziałam, ile tak pociągnę, zwłaszcza że nie umiałam dostrzec antidotum, jakiekolwiek lekarstwa, bym wreszcie mogła oddychać.
Koszmary i ciągłe wspominanie wcale a wcale nie pomagało.
Nie miałam pojęcia, czego potrzebuję, co potrafiłoby zatamować łzy, uspokoić myśli, oczyścić umysł. Coś… coś nie grało, coś nie działało tak jak powinno. Ile mogłam rozpaczać? Ile mogłam rozpamiętywać każdą chwilę spędzoną z Rogerem? Ile mogłam wracać do wspaniałych, pełnych śmiechu i lekkości rozmów z Ivy? Ile mogłam dotykać przeszłości?
Czasem wydawało mi się, że ktoś, kto odpowiada na lekcjach, gawędzi w przyjaciółmi, odrabia prace domowe jest kimś zupełnie innym. Nie znałam tego kogoś. Znałam łzy wylewane każdej nocy i poczucie otępienia, gdy wieczorami przesiadywałam w pustych salach.
Jakby wraz ze śmiercią Rogera narodziła się inna Hermiona, która natychmiast stała się częścią mnie, walcząc o dominację z tą pierwszą. Inna Hermiona była słaba i krucha niczym porcelanowa laleczka, ta poprzednia silna, czasem wesoła, a niekiedy nawet złośliwa, kpiąca, odbijająca niektóre spojrzenia uczniów tarczą uplecioną z drwiny oraz sarkazmu. To ona wystawiała się do ludzi, pokazywała się, ukrywając pod sobą tę nową.
Wykonałam obrót, a kiedy znów się nie wydarzyło, sapnęłam ze złości. Potarłam dłonią czoło. Nagle usłyszałam za plecami znajomy głos.
– Wszystko w porządku, Granger?
Odwróciłam się powoli, a moim oczom ukazał się Teodor. Patrzył na mnie badawczo, stojąc dosłownie kilka stóp dalej. Nawet nie wiedziałam, że przez cały czas był tak blisko. Poczułam dreszcze niepokoju na plecach. Pokiwałam energicznie głową.
– Tak – odparłam krótko. – Jest dobrze.
Przez chwilę nie odzywaliśmy się, jedynie mierząc się nawzajem spojrzeniem. W końcu brunet włożył dłonie do kieszeni szaty.
– Kłamiesz – stwierdził zaskakująco spokojnie. – Wiem, kiedy to robisz, Granger.
Sparaliżowało mnie. Zaczerpnęłam ze świstem powietrza, a wtedy po Wielkiej Sali potoczył się głos Twycrossa:
– JESZCZE RAZ! Tylko skupcie się!
Po raz ostatni zerknęłam na Teodora, walcząc z chęcią ucieczki na górę do dormitorium. Wreszcie odetchnęłam głęboko.
– Zajmij się sobą, Nott.
Stanęłam przed swoją obręczą, słuchając dalszych wskazówek instruktora. Więcej nie obejrzałam się za siebie.

***

W poniedziałek rano wraz z Harrym, Ronem i Ginny stawiliśmy się w gabinecie McGonagall, o co poprosiła nas sama nauczycielka na śniadaniu kilkanaście minut wcześniej. Ku naszemu zaskoczeniu, w pomieszczeniu był również Teodor, stojący już przed biurkiem, za którym siedziała opiekunka Gryffindoru. Miała poważną, ale nie surową minę, dłonie splotła ciasno na blacie i teraz patrzyła na nas uważnie. Drzwi zamknęły się za nami automatycznie, zatem od razu stanęliśmy obok Ślizgona w równej linii. Nie żałowałam, że nie znalazłam się przy nim. Właściwie byłam wdzięczna oddzielającej mnie od niego Ginny. Nie musiałam tak blisko czuć jego rozpraszającej obecności.
McGonagall odchrząknęła cicho.
– Wezwałam was tutaj nie bez powodu – zaczęła. Coś nie podobało mi się w jej głosie. Takie napięcie. – Otrzymaliśmy wezwanie z Ministerstwa Magii na rozprawę. My wszyscy.
Ruda potrząsnęła głową, ruda czupryna rozsypała się wokół jej twarzy.
– Jak to? – zdziwiła się. – Przecież co ja mam z tym wspólnego? Z Ivy rozmawiałam ledwie parę razy…
– A ja? – dorzucił Harry. – To Hermiona się z nią przyjaźniła.
– To nie ma znaczenia – wyjaśniła spokojnie McGonagall, kręcąc lekko głową. – Najwyraźniej coś w zeznaniach panny Granger i pana Notta zmusiło ministerstwo do zastanowienia się również nad waszymi osobami.
Nieprzyjemny ucisk żołądka oraz rumieniec wkradający się stopniowo na policzki. Sposób, w jaki opiekunka Gryffindoru wypowiadała te słowa, był absolutnie niepokojący i zmuszał człowieka do głębszego rozpatrzenia jej wypowiedzi.
Jakby mówiła jakimś cholernym szyfrem.
– Kiedy ta rozprawa? – spytał Ron po chwili milczenia.
– Za tydzień w poniedziałek o dziesiątej rano. O dziewiątej stawicie się w gabinecie dyrektora, a stamtąd wszyscy, razem z profesorem Snape’em oraz profesorem Dumbledore’em, wyruszymy do Ministerstwa Magii.
Zacisnęłam mocno usta.
Przez głowę przemknęła mi myśl, jak Pan Szlachetny z gatunku nietoperzy się ze wszystkiego wyplącze.
Niewiele później w piątkę opuściliśmy gabinet McGonagall, a potem od razu skierowaliśmy się do lochów na eliksiry. Jedynie Ginny poszła na górę na zaklęcia, lekko panikując przed kolejnym testem przygotowującym do SUM-ów, za to Teodor został w tyle, najwyraźniej nie mając ochoty na konwersację z nami.
Nie żeby mi to przeszkadzało.
Człapałam między Harrym i Ronem, kompletnie nie słuchając tego, co mówili. Zignorowałam nawet chwilę, kiedy z usta czarnowłosego wypłynęło często powtarzane ostatnio nazwisko na literę M. Chłopak niemal non stop, od lekcji teleportacji, zerkał na Mapę Huncwotów, kontrolując, co robił Draco. Kiedy zaczynał jego temat, nabierałam wody w usta. Nie miałam ochoty na kłótnie.
Zwłaszcza teraz, kiedy moją głowę zaprzątały poważniejsze kwestie, takie jak chociażby czekająca nas rozprawa.
Bałam się, a wiedziałam, że stojąc przed salą obrad, będzie jeszcze gorzej. Nie miałam zielonego pojęcia, o co chcieliby wypytać moich przyjaciół ani czego zechcą dowiedzieć się ode mnie. Jak w ogóle miałam zebrać myśli? Miałam tydzień, by się ogarnąć. Tydzień, by się uspokoić. Tydzień, by zacząć funkcjonować normalnie i niczego bardziej nie spieprzyć.
Wiedziałam, że to wcale nie będzie łatwe.

***

10 lutego 1997, biblioteka

20:46
To łatwo powiedzieć – bądź silna. Ginny pomyślała, że doprawdy bardzo przyda mi się taka rada, kiedy pod wpływem impulsu wyznałam, jak bardzo obawiam się przebiegu rozprawy.
„Bądź silna.”
Ha. Ha. Ha.
Nie.
Ale może ona ma rację? To znaczy chodzi o to, że może faktycznie takie rady są najlepsze. Proste, nieskomplikowane. Chyba naprawdę powinnam się pozbierać. Przestać myśleć. Przestać wspominać.
Czas najwyższy.
Tylko niekiedy wydaje mi się, że ulga przyjdzie dopiero wraz z końcem tego całego zamieszania. Jedna rozprawa i to wszystko. Nic więcej. Uwolnię się.
Mam nadzieję.

11 lutego 1997, czwarte piętro, środek korytarza

23:21
Nic się nie zmieniło. Czasem myślę, że wariuję. Czekam tylko, aż pojawią się dziwne zapędy do ostrych narzędzi i samookaleczeń.
Widziałam Go. Przed chwilą. Stał nad moim łóżkiem, kiedy próbowałam zasnąć. Sekundę później zniknął.
Umarli nie wracają z grobów, nie mogą, wciąż to sobie powtarzam. Tkwią w naszej pamięci i to jest ich połączenie między tym światem a drugą stroną.
Dlaczego On nie powrócił? Dlaczego nie stał się duchem jak Patrick? Wtedy byłoby mi łatwiej. Miałabym Jego namiastkę. Niewielką, ale zawsze coś.
Jestem cholernie naiwna.

12 lutego 1997, dormitorium

18:55
Umrzeć to nie znaczy po prostu zniknąć. Umrzeć to znaczy pozostawić sobie pustkę, której nie da się w żaden sposób zapełnić, która z każdą chwilą się powiększa, a jej mrok gęstnieje. Pochłania światło.
Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego musiałeś przyjąć to cholerne zaklęcie? Plama na szkle, które zawsze miało być przejrzyste, brud, którego nie umiem zdrapać, choć paznokcie wbijam do krwi, powinieneś tu być. Ty, a nie ja. Czy gdybym wtedy dała mu szansę, wszystko potoczyłoby się inaczej? Albo gdybym wcześniej poinformowała kogokolwiek? Mogłam temu zapobiec.
Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa.
Oszaleję.
Mea culpa.

***

Snape nie sprawiał wrażenia w jakikolwiek sposób przejętego perspektywą stawienia się na rozprawie w Ministerstwie Magii. Na czwartkowej obronie przed czarną magią był spokojny i opanowany jak zwykle, nie wykazując żadnych oznak zestresowania. Blady, również jak zwykle, trochę upiorny, obleczony w czerń, otwarcie wyrażający pogardę co do niektórych osób, które wciąż nie opanowały rzucania zaklęć w sposób niewerbalny. Miał sińce pod oczami, owszem, ale zaraz, czy Snape kiedyś ich nie miał? Może ostatnio faktycznie wydawał się być zmęczony, jednak przecież tyle się wydarzyło…
Tak czy siak – gardził innymi, kpił i wystawiał trolle tak jak zwykle.
Tym razem siedziałam w ławce z Harrym. Lavender i Ron zajęli miejsca niedaleko nas, a ja za to przysiadłam się do okularnika zupełnie dobrowolnie, co zresztą zostało odebrane z lekkim zdziwieniem. Teodor znalazł się z tyłu sali. Walczyłam z przemożną ochotą odwracania się co chwilę, za co zapewne Gryffindorowi zostałyby odjęte punkty, zaś mnie przytłoczyłaby druzgocąca prawda, że utraciłam resztkę samozaparcia.
Rozmawialiśmy na transmutacji, gdy całą lekcję musieliśmy spędzić razem i… to by było na tyle. Pamiętałam, jak kiedyś chłopak denerwował się na mnie, że w ogóle go do siebie nie dopuszczam, że zwracam na niego uwagę tylko na korepetycjach. Czasami zastanawiałam się, czy zamierza powtórzyć swoje słowa, lecz na razie się na to nie zanosiło.
Dystans. Pełen dystans.
Ciężko było się od niego odzwyczaić, chyba jeszcze bardziej, niż nauczyć na nowo.
Zabrzmiał dzwonek, wszyscy zaczęli wstawać z krzeseł. Rozległo się szuranie, odgłos pakowania rzeczy do toreb, rozmowy. Przez wrzawę przebił się donośny głos Snape’a:
– Panie Nott, proszę chwilę poczekać!
Po moich plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Spowolniłam swoje ruchy. Gdy Harry stanął nade mną gotowy do opuszczenia klasy, ja dopiero zasuwałam zamek piórnika. Większość uczniów już wyszła, Teodor podszedł do biurka nauczyciela. Spuściłam głowę, wstrzymując oddech.
Och, byłoby łatwiej, gdybyśmy razem z Wybrańcem nie siedzieli prawie na samych tyłach sali!
– Granger, Potter.
Moje serce zwolniło biegu. Uniosłam wzrok z całkowicie niewinną miną, napotykając surowe spojrzenie Snape’a i lekko rozbawione Teodora. Niedbałym ruchem wrzuciłam do torby piórnik.
– Tak, panie profesorze?
– Wynocha.
– Oczywiście, panie profesorze.
Miałam szczerą ochotę dopakować swoje rzeczy w jeszcze wolniejszym tempie, ale stwierdziłam, że właściwie nie powinnam narażać się Snape’owi. Zresztą, mężczyzna na pewno wiedział już, kto nagadał na niego Ministerstwu Magii i choć nie traktował mnie jakoś okrutniej niż zwykle, mogło się to jeszcze zmienić.
Niechętnie opuściłam z Harrym klasę, zamykając za sobą cicho drzwi. Z westchnięciem ruszyłam korytarzem, a przyjaciel podążył za mną. Kątem oka zobaczyłam, jak przygląda mi się z niepokojem.
– Dlaczego tak cię to zainteresowało? – spytał cicho, nachylając się nieznacznie.
Minęliśmy grupkę rozchichotanych na widok Harry’ego Puchonek. Z ledwością powstrzymałam się od wywrócenia oczyma.
– Snape zatrzymał Teodora, który zapewne również co nieco wspomniał ministerstwu o Lactiris – wyjaśniłam ze spokojem. – Czego mógł chcieć? Zaprosić go na obiad do Hogsmeade?
Harry przez dłuższą chwilę się nie odzywał, najwyraźniej zbyt zdumiony. Zatrzymał się gwałtownie, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Również przystanęłam.
– Myślisz… myślisz, że Snape chce nakłonić Notta do składania fałszywych zeznań?
Prychnęłam cicho.
– Ty też nie zdziwiłbyś się, gdyby tak było – stwierdziłam. – No dobrze, wprawdzie to ja słyszałam ich rozmowę pod drzwiami naszego pokoju, ale Teodor to urodzony aktor. Jestem przekonana, że gdyby chciał, mógłby przekonać całe Ministerstwo Magii o śmierci Voldemorta i jego zagrzebany ciele na błoniach Hogwartu, a wszyscy grzecznie poszliby z łopatkami kopać.
Harry zmarszczył brwi.
– Mogliby tak pokierować rozprawą, byś została uznana za wariatkę.
Już nią jestem.
Poprawiłam sobie torbę na ramieniu. Skręciliśmy w prawo. Na końcu korytarza ukazały się główne schody.
– Właśnie – zgodziłam się. – Snape dba tylko o siebie.

***

Chyba po raz pierwszy w życiu miałam spóźnić się na numerologię i ani trochę mi się to nie podobało.
Zorientowałam się, że coś jest nie w porządku, kiedy nagle opuszkami palców, przez przypadek, musnęłam spód swojej torby. Był wilgotny, a gdy spojrzałam na dłoń, zobaczyłam na niej jasnoniebieską smugę. Tak, jakimś cudem wylał mi się atrament, zapewne podczas zbyt gwałtownego przeskakiwania po dwa stopnie, chcąc zdążyć na zajęcia. Usiadłam na pierwszej lepszej ławce, uprzednio obiecawszy sobie: żadnych przekleństw.
Także teraz, mamrocząc pod nosem groźby pod adresem twórców kałamarzy, wyciągałam z torby całą jej zawartość. Pióra, pergaminy, książki… dziennik Patricka. Jego wyłowiłam jako pierwszego, gdyż wraz z myślą o nim poczułam największy strach. Jęknęłam cicho, kiedy zobaczyłam lekturę na starożytne runy, całą w atramencie.
Dobrze, niby mogłam to wszystko zgrabnie usunąć za pomocą zaklęcia, ale jeśli barwnik wszedłby za głęboko…
Nagle poczułam, że ktoś obok mnie siada. Uniosłam głowę i ze zdziwieniem ujrzałam Teodora. Chłopak miał wzrok wbity w posadzkę, jakby było na niej coś wyjątkowo interesującego, łokcie oparte na kolanach, swoją torbę ułożył obok kostek.
Uniosłam brew, na chwilę przestając ratować podręcznik do obrony przed czarną magią.
– Cześć? – rzuciłam pytającym tonem, nieco rozdrażniona. W sumie mogłam zignorować jego obecność, ale jednak… to był Teodor.
Dopiero wtedy na mnie popatrzył. Wyraz mojej twarzy złagodniał, kiedy zwarły się nasze spojrzenia. W jego oczach widziałam coś, co kiedyś już w nich napotkałam, ale wtedy nie potrafiłam tego nazwać – smutek. To nie tak, że nie umiałam rozczytać emocji ukrytych w szarych tęczówkach. Tej zdolności tak łatwo się nie traciło.
Jednak naprawdę nie spodziewałam się ujrzeć czegoś takiego. Nie u Teodora. To było niespodziewane i trochę nieprawdopodobne.
– Cześć – odparł cicho, po czym znowu utkwił wzrok w posadzce. Nie, nie ze skrępowaniem. Po prostu patrzył na nią, tak jak patrzy się na sufit podczas leżenia na łóżku podczas próby zaśnięcia.
Strzepałam atrament z podręcznika na podłogę. Ponownie zaczynałam się irytować, zwłaszcza że czas uciekał, a sala numerlogii znajdowała się piętro wyżej. Odchrząknęłam.
– Przyszedłeś tu w jakimś konkretnym celu, czy tak o, bo na korytarzu przecież nie ma innych ławek?
Dzwonek na lekcję zabrzmiał w chwili, kiedy wyciągnęłam różdżkę, by ściągnąć z książek granatową ciecz. Jęknęłam cicho. No pięknie. U Vector już byłam martwa.
Nie czekając na odpowiedź Teodora, zaczęłam szybko rzucać zaklęcie na podręczniki, pióra, niezapisane pergaminy, zwłaszcza że tych ostatnich włożyłam do torby dość sporo i naprawdę szkoda, żeby się zmarnowały. Koło naszej ławki przebiegło paru uczniów, najwyraźniej również spieszących się na jakieś lekcje. Moje policzki zalały rumieńce złości.
Świetnie.
Niespodziewanie Teodor również wyjął różdżkę, po czym najzwyczajniej w świecie zaczął mi pomagać. Obrzuciłam go bacznym spojrzeniem, lecz kiedy nasze oczy się spotkały, odwróciłam wzrok, jeszcze bardziej czerwieniąc się na twarzy. Ostrożnie zabrałam się za pióra i delikatne pergaminy, podczas gdy Ślizgon oczyszczał książki. Milczałam, mając cichą nadzieję, że dzięki jego pomocy spóźnię się jedynie kilka minut, a gniew Vector nie będzie aż tak straszny.
– Dlaczego go wzięłaś?
Uniosłam głowę. Teodor patrzył na mnie z zaciekawieniem, w dłoni trzymając dziennik Patricka, już uwolniony ze zdecydowanego nadmiaru atramentu. Natychmiast mu go wyrwałam i odłożyłam na bok.
– Nie ruszaj – warknęłam na chłopaka.
Wzruszył ramionami, powracając do pracy. Po paru sekundach zrobiłam to samo.
Naprawdę nie chciałam, by Teodor odczytał cokolwiek z tego, co napisałam w dzienniku. Całkowicie zapomniałam o tym, że Ślizgon mógłby znów zainteresować się jego zawartością, że jeśli faktycznie roztrząsnęłabym tę sprawę, musiałabym pokazać również te zapiski jako dowód czy coś.
Prawie prychnęłam pod nosem.
Tak inteligentnie, Hermiono.
Wyczyściłam torbę, wyrzuciłam pęknięty kałamarz, spakowałam wszystko z powrotem. Zerwałam się z ławki i stanęłam na chwilę przed Teodorem, który również podniósł się z miejsca.
– Dzięki za pomoc – rzuciłam pospiesznie, po czym odwróciłam się, by popędzić na numerologię.
Brunet miał jednak co do mnie nieco inne plany.
Na przegubie poczułam mocny uścisk i lekkie szarpnięcie.
– Poczekaj.
Spiorunowałam chłopaka wzrokiem.
– Nie mam czasu, spieszę się – fuknęłam. – Vector już pewnie planuje moją śmierć, muszę jej dzisiaj oddać ważną pracę…
Teodor wciąż trzymał moją rękę. Nie tak, by bolało, ale trochę zaborczo, nawet napastliwie. Na jego twarzy odmalowała się powaga i zdecydowanie.
– Musimy pogadać, Granger – oświadczył ostro. Zmrużyłam oczy. Jeszcze kilka chwil temu w jego głosie ani trochę nie było słychać irytacji. – Teraz.
Starałam się wyrwać z jego uścisku, ale nie wyszło. Syknęłam ze złością.
– Chyba mylisz mnie z Zabinim, któremu możesz rozkazywać – warknęłam znów.
W jednej chwili zostałam przyciągnięta do Teodora, tak blisko, że poczułam na policzku jego ciepły oddech. Zadrżałam. Miałam nadzieję, że wcale tego nie zauważył.
– Należy mi się jakieś wynagrodzenie za pomoc, czyż nie? – mruknął, świdrując mnie spojrzeniem.
– No tak, Ślizgoni rzadko robią coś bezinteresownie – prychnęłam.
Wywrócił oczyma, ucisk zelżał.
– Chodź.
Wyminął mnie, a potem podążył korytarzem w stronę jego rozwidlenia. Nim zniknął w mroku, podjęłam spontaniczną decyzję.
Pobiegłam za nim.

***

Weszliśmy do pierwszej niezamkniętej sali, jaką napotkaliśmy. Rozpoznałam ją – czasem odprowadzałam tutaj Ginny na korki z astronomii, gdyż dziewczyna miała poważne braki w teorii. Pomieszczenie było mniejsze niż inne klasy takie jak klasa transmutacji czy zaklęć. Dziesięć ławek, niewielka tablica, dwa okna, parę wykresów typowo związanych z nauką o ciałach niebieskich. Panował tutaj lekki półmrok z powodu niezapalonych pochodni. Jedyne światło pochodziło z zewnątrz.
Stanęłam przed Teodorem z założonymi na piersiach rękoma z wyczekującej pozie. Traciłam właśnie przez niego numerologię, musiałam wymyślić naprawdę wiarygodne wytłumaczenie swojej nieobecności na lekcji, a potem wybłagać Vector, by przyjęła moje wypracowanie po terminie. Patrzył na mnie z lekkim napięciem, dłonie włożywszy do kieszeni szaty.
Jak zawsze. Czasem zastanawiałam się, czy on w ogóle zadawał sobie sprawę z tego, że to naprawdę niekulturalne trzymać ręce w kieszeniach podczas rozmowy z kimś. Pewnie wiedział o tym, tylko satysfakcję sprawiało mu okazywanie całkowitej obojętności w stosunku do innych.
Urocze. Takie ślizgońskie.
– Więc? – odezwałam się po chwili milczenia. Starałam się zachować spokój, mimo wszystko. – O co chodzi?
Jego twarz stężała.
– O ciebie.
Mogłam się tego domyślić.
Nie poruszyłam się ani o milimetr, tylko bez nerwów, starając się opanować drżenie głosu, spytałam:
– Co tym razem zrobiłam?
Widziałam ogień furii płonący w szarości.
– Nie rozumiesz, że takim zachowaniem nie cofniesz śmierci Stone’a?
W jednej chwili mnie zmroziło. Głos Teodora zdawał się mieć jeszcze niższą temperaturę od tej, która panowała w pomieszczeniu.
– Czyli co? Chodzi o to, że nie potrafię o nim zapomnieć? – spytałam z niedowierzaniem. – Chodzi o to, że nie potrafię wymazać go z pamięci tak jak wy?
Chłopak zbliżył się niebezpiecznie. Przyglądałam się jego twarzy, niezwykle jasnej cerze z cieniem drobnego zarostu na silnej szczęce, wyraźnym kościom policzkowym. Inne dziewczyny nie zwróciłyby na niego uwagi, bo był zbyt chudy i wydawał się czasem wtapiać w tłum uczniów, znikać, rozpływać się w powietrzu.
A ja nie mogłam oderwać od niego wzroku.
– Nikt o nim nie zapomniał – odrzekł chłodno. – Po prostu ty widzisz tylko to, co chcesz. Uważasz, że jesteś jedna ze swoim bólem, ale rozczaruję cię, Granger – rodzice Stone’a przeżywają to jeszcze bardziej niż ty. Pomyślałaś o tym, jak czuje się jego matka? Ojciec? Zastanawiają się, dlaczego akurat on, dlaczego on zginął, chociaż znalazł się tam niepotrzebnie, przez przypadek…
– Przestań! – zawołałam, tracąc nad sobą panowanie. Moje policzki paliły, w ustach była istna pustynia i jedynie powtarzałam w myślach, by za wszelką cenę się nie rozpłakać. – Nie wiesz, jak to jest, Nott, nic nie wiesz.
– Tak? – Uśmiechnął się pogardliwie. – Ja też byłem w tamtym lochu.
Nie dałam się zbić z pantałyku.
– Skąd to wszystko wiesz? Skąd wiesz, jak się czuję? – zaatakowałam go. Tym razem to ja postąpiłam krok w jego stronę, w dodatku mocno gestykulując. Odległość między nami wynosiła maksymalnie stopę, nie więcej. Wpatrywałam się w niego z nienawiścią. – Zwierzałam ci się? Nie sądzę, żebyś o czymkolwiek miał pojęcie, a już na pewno nie o tym. Przyjaźniłam się z Rogerem, rozumiesz? Dopiero zdziwiłbyś się, gdybym natychmiast to przełknęła, powróciła do normalności.
Tak już nigdy się nie stanie.
– Radzę sobie dobrze, Nott, jeśli tak to cię interesuje. Odbył się jego pogrzeb, złapano Ivy, niedługo wszystko się zakończy, więc nie rozumiem, dlaczego twierdzisz inaczej, jakobym „swoim zachowaniem miała nie cofnąć jego śmierci”.
Teodor roześmiał się głośno. Niezwykle ironicznie. Odruchowo zacisnęłam pięści.
Nie, nie mogłam nikogo już bić.
– Ty wciąż go rozpamiętujesz i nawet nie mów, że nie, Granger, bo doskonale widzę, jak jest – oświadczył powoli. – Starasz się to ukryć, ale wiem, co się dzieje.
– Mam przyjaciół. – Dopiero po sekundzie zorientowałam się, jak rozpaczliwie, żałośnie to zabrzmiało. Nie straciłam rezonu. – Są przy mnie, pomagają uporać się z…
– Oni ci nie pomagają, bo nie wiedzą, jak to jest! – krzyknął po raz pierwszy od dawna. Już zapomniałam, jaką moc mógł mieć jego głos. Wibrował w uszach.
Moja torba upadła z hukiem na podłogę, kiedy zrzuciłam ją ze swojego ramienia. Przybliżyłam się do Teodora tak bardzo, że nasze ciała prawie się stykały. Wyraźnie widziałam rzęsy otaczające jego oczy. Ręka świerzbiła, by dźgnąć go w chudą pierś.
– Harry przeżył stratę – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Moje serce płonęło, płonęło furią na Teodora i bólem spowodowanym poruszeniem tematu Rogera. Ogień żyłami przepływał przez ciało, a ja nie pragnęłam niczego innego, jak stamtąd uciec. – Stracił kogoś cennego, kto mógłby otworzyć mu bramę do lepszego życia. Więc nie mów, że on nie wie, jak to jest.
– I pewnie ciągle powtarza ci, że powinnaś żyć normalnie, co? – brunet niemal wypluł te słowa. – Że musisz pogodzić się z tym, zapomnieć, że…
Moją głowę zaatakował ostry ból, jakby zaraz miał rozsadzić mi czaszkę. Nie pozwoliłam mu się spowolnić, zwłaszcza że Teodor miał cholerną rację.
– Uważasz się za wszechwiedzącego! – przerwałam mu ze wściekłością. Bałam się, że zaraz nie wtrzymam i chyba rzeczywiście powoli zaczynałam się poddawać. Teodor wytoczył zbyt ciężką artylerię. – Twierdzisz, że…
– Ukrywanie się nie pomoże – warknął ostro, nachylając się w moją stronę, zupełnie tak jak wtedy, na korytarzu. – Fałszywym uśmiechem zbyjesz parę osób, ale nie wszystkich. – Chwycił mnie mocno za ramię. Nie zdołałam powstrzymać syku, który wydostał się z mojego gardła. Spojrzałam ze strachem prosto w piorunujące złością oczy Teodora. – Wiem, co się z tobą dzieje, zamknęłaś się przed światem, zamknęłaś się przede mną…
Odepchnęłam go od siebie mocno, tak że ze zdziwieniem aż odsunął się parę kroków do tyłu. Patrzyłam na niego ze łzami w oczach.
– Wszystko wiesz, co?! – zawołałam ochryple, nie kryjąc już emocji. Ogień wciąż we mnie płonął, w głowie czułam tępe pulsowanie. – Niby skąd?! Wiesz, co czuję, co myślę… O co ci w ogóle chodzi?! Odwal się, Nott, i zajmij swoim życiem!
Niemal potknęłam się o własną torbę, cofając, kiedy Teodor szarpnął krzesło, a potem kopnął je z taką mocą, że wleciało na drugą ławkę, przewracając się. Nasze spojrzenia się zderzyły. Chłopak lekko dyszał z gniewu.
– Jak mogę się nim zająć, skoro stałaś się jego częścią?!
Wytrzeszczyłam oczy. Rozdziawiłam usta, a potem niemal od razu je zamknęłam.
Teodor chyba też dopiero po czasie zorientował się, co dokładnie powiedział. Uciekł wzrokiem, przeczesał włosy niecierpliwym gestem, odszedł kawałek dalej, chyba po to, bym nie widziała już jego twarzy. Ale ja zachłannie obserwowałam, jak przymyka oczy, oddycha głęboko, a potem znów wbija spojrzenie w posadzkę. Jego dłoń znów zawędrowała do kieszeni szaty.
– Ojciec wczoraj pobił moją matkę – wymamrotał tak cicho, że prawie tego nie dosłyszałam. – Snape ma z nią kontakt, powiedział mi to po lekcji.
Wciągnęłam ze świstem powietrze i przycisnęłam rękę do ust, niezdolna do wykrztuszenia z siebie czegokolwiek. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam. Zupełnie nie spodziewałam się, że coś takiego padnie z ust Teodora. Tak jak kilka minut temu na korytarzu, kiedy nagle zobaczyłam smutek przepełniający jego oczy, smutek, którego nie bał się okazać albo po prostu za słabo go ukrywał.
Teraz znałam jego przyczynę.
Brunet tymczasem gwałtownym ruchem podniósł krzesło, które wcześniej wywrócił, a potem usiadł na nim i ukrył twarz w dłoniach. Chyba po raz pierwszy widziałam go w takim stanie. Zgarbionego, zagubionego, nawet trochę podłamanego. Wyglądał tak, jakby chciał zniknąć, zapaść się pod ziemię, blady, chudy, ubrany w czarną szatę, która jeszcze bardziej go wyszczuplała.
„Mizerny” było doskonałym określeniem.
Złość minęła w mgnieniu oka, pozostało po niej drapanie w gardle i pulsujący ból głowy, ogień zgasł, choć ciepło wciąż otulało ciało. Zastąpiło go współczucie, odczuwałam je boleśnie mocno, współczucie i żal, ponieważ nie potrafiłam wyobrazić sobie, co przeżywał Teodor. Po raz pierwszy od dawna sama zapragnęłam podejść do niego, objąć i szepnąć do ucha, by się nie martwił, bo przecież świat nie jest zły.
Ale wiedziałam, że okrutnie bym go okłamała.
Nie miałam pojęcia, czego chłopak ode mnie oczekiwał. Czy wyjścia, zostawiając go w spokoju, czy wręcz przeciwnie – pocieszenia. Nie wiedziałam, jak się zachować, lecz koniec końców wygrała egoistyczna ciekawość.
Mogłam wreszcie dowiedzieć się czegoś na temat jego przeszłości.
Starając się mimo wszystko nie myśleć w ten sposób, podeszłam powoli do Teodora, aż wreszcie wślizgnęłam się na ławkę przed nim. Moje nogi zawisły w powietrzu, dłonie oparły się na blacie. Przestała się dla mnie liczyć opuszczona numerologia, to, że jeszcze parę minut temu byłam ganiona za żałobę po Rogerze, przestała się liczyć cała nienawiść, którą czułam do Ślizgona, a która teraz wydawała się wyparować.
Istniał on i tylko on. Szare oczy krążące po posadzce, złożone dłonie przyciśnięte do warg, świeże blizny pokrywające wcześniej nieskazitelną skórę szyi oraz karku. Chciałam coś powiedzieć, ale nie ufałam swojemu głosowi.
– Teodorze… – zaczęłam niepewnie, lecz urwałam, widząc, że czarnowłosy bierze głębszy wdech.
– Pamiętasz nasze spotkanie w bibliotece, kiedy wspomniałem ci o moim urazie z dzieciństwa? – spytał bardzo słabo, delikatnie, lecz i tak zabrzmiał nieskazitelnie w ciszy panującej w sali. Nie patrzył na mnie. Przyjęłam to z lekkim zrezygnowaniem.
Wyglądał tak, jakby… jakby się bał… Bał się spojrzeć mi w oczy.
Choć ze zdziwieniem, odszukałam w pamięci wspomniane przez niego wydarzenie. Wtedy, kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy, a przynajmniej ja tak je odbierałam. Jako pierwszy dłuższy kontakt z Teodorem, od którego wszystko się zaczęło.
– Pamiętam – mruknęłam. – Obiecałeś wtedy, że kiedyś mi o nim opowiesz. Potem na przyjęciu bożonarodzeniowym to potwierdziłeś.
Odsunął dłonie od twarzy i spojrzał na nie, spuszczając głowę. Milczałam, kiedy zaciskał je mocno w pięści, tak że zbielały mu kostki, a potem znów rozwierał palce. Nie powinnam była pośpieszać, więc nie robiłam tego. Czekałam cierpliwie, aż pierwszy się odezwie.
W głębi duszy nie mogłam na niego patrzeć. Każdy jego ruch przepełniał ból uderzający również we mnie. Tak jakbyśmy byli złączeni jakąś cholerną więzią, przez którą martwiłam się tak jak on, cieszyłam razem z nim, cierpieliśmy wspólnie.
Okropne uczucie.
– Mój ojciec był śmierciożercą – rzekł w końcu ze spokojem, o jaki nie posądziłabym go po poprzedniej kłótni. Opierał łokcie na kolanach, dłonie splótł razem i to właśnie im się przyglądał. Nie winiłam go za to. Zdawałam sobie sprawę, że takie wyznanie musiało wiele kosztować. – Mój ojciec jest śmierciożercą. W dodatku dość parszywym, ale pewnie o tym wiesz. – Uniósł głowę, wbijając we mnie poważne spojrzenie. – Prawie zabił cię rok temu w Departamencie Tajemnic, prawda?
Zamarłam.
– Poczekaj, to nie tak…
Zignorował mnie.
– Zawsze kochał Czarnego Pana – kontynuował. Znów skierował oczy na swoje dłonie. Ja tymczasem obserwowałam go bacznie, spijając każde słowo, nie chcąc żadnego uronić, widząc tylko i wyłącznie Teodora. – Czasem myślę, że nawet bardziej niż mnie czy matkę. Po pierwszej wojnie jakimś cudem uniknął Azkabanu, czego do tej pory nie rozumiem. Może gdyby wtedy go zamknęli, nic by się nie wydarzyło.
Wypuściłam powoli powietrze z płuc.
– Nienawidzisz go – stwierdziłam cicho.
Kiwnięcie głową.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo.
Odgarnęłam włosy z twarzy.
– Nie da się nienawidzić własnego ojca – oświadczyłam ze zdecydowaniem. – To niemożliwe. Nieważne, co zrobił… po prostu się nie da.
Błysk kpiącego uśmiechu. Rozpadałam się.
– Jesteś pewna? Anthony Nott to potwór – ciągnął, ale tym razem ani na chwilę nie spuścił wzroku. Ja miałam ochotę to zrobić, jednak spojrzenie bruneta było przeszywające, jakby całkowicie zabraniał mi poruszyć się o chociażby cal. Zamarłam niczym sparaliżowana, wpatrując się w jego poruszające się usta. – Po upadku Czarnego Pana załamał się. Nie miał już nadziei na powrót swojego Mistrza czy jak tam go nazywał… To takie żałosne, ale najzwyczajniej popadł w alkoholizm. On, który zawsze gardził słabościami mugoli!
Teodor był coraz bardziej zdenerwowany, a jego słowa nabierały coraz większej mocy. Milczałam.
– Miewał ataki szału, tak opowiadała matka. Czasem w ogóle nie wracał na noc do domu, tylko nad ranem i wtedy był spokój. Najczęściej jednak pojawiał się późnym wieczorem, spity, niepanujący nad sobą, momentalnie wpadał w furię. Znęcał się wtedy nad matką, aż wreszcie mnie też się oberwało. Chciał ją zranić, więc kiedy miałem trzy lata, dostałem zaklęciem… chyba nazywało się Sectumsempra, jakoś tak. Prawie zginąłem, gdyby nie matka, która ratując mnie, też naraziła się ojcu. Wiesz, co to za urok?
Jedynie pokręciłam przecząco głową.
– Nic dziwnego, bo zakrawa o czarną magię. Rany cięte na całej powierzchni korpusu, krew, a potem blizny, jeśli nie zastosuje się dyptamu. Matka mnie uratowała, i tak szczęście, że jej się udało, bo trzyletnie dziecko miało minimalną szansę przeżycia, ale ślady… Ojciec skutecznie odebrał jej możliwość zastosowania dyptamu.
Wydałam zduszony okrzyk.
– Nie! – Kiedy się nie odezwał, wyrzuciłam z siebie: – Jak mógł ci to zrobić twój własny ojciec? To po prostu… aż nie wiem, czy istnieje na to określenie. – Potrząsnęłam głową, a potem znów popatrzyłam na Teodora, wstrząśnięta. – Zostały ci blizny?
Machnął lekceważącą ręką. Błysnął sygnet rodowy Nottów.
– Przy ostatnich nabytkach to i tak nic.
Zacisnęłam mocno usta, wciąż kręcąc z niedowierzaniem głową.
– To… straszne. Och, Teodorze, tak mi przykro!
Znów zacisnął pięści, aż zaczęły drżeć mu dłonie, a kostki ponownie zbielały. Po chwili przejechał ręką po twarzy. W końcu nasze oczy znów się spotkały.
– To nie wszystko, Granger.
Przełknęłam z trudem ślinę. Bałam się tego, co Teodor miał mi jeszcze do powiedzenia. Nie wiedziałam, co powinnam zrobić, co mówić. Ja nie przeżyłam tego, co on. Ja po prostu… po prostu miałam łatwiejsze życie. Z trudem słuchałam o czymś tak potwornym, czułam się okropnie głupio, kiedy myślałam o tym, jak narzekałam na swoją mamę, kiedy nie pozwalała mi wyjść na dwór pobawić się z dziewczynkami z sąsiedztwa.
– Anthony Nott ma na sumieniu jeszcze kogoś, prócz swojej żony i syna – wymamrotał cicho. Zaczerpnął gwałtowniej tchu. – Lilian Nott. Swoją córkę.
Coś ciężkiego opadło na dno mojego żołądka, lodowaty dreszcz przebiegł po plecach.
– Masz siostrę? – wydusiłam. – Jak to? Nigdy nie wspominałeś, że…
– Nie żyje.
To było jak kubeł zimnej wody. Dreszcze spłynęły po moich plecach od karku aż do bioder, a potem wstrząsnęły całym ciałem. Rozchyliłam usta ze zdziwienia, nieważne, jak głupio to wyglądało, i wpatrywałam się z szokiem w Teodora. On sam chyba najwyraźniej czekał na moją reakcję, bo przyglądał mi się z lekkim zainteresowaniem, aż wreszcie zaczęłam się zastanawiać, czy sobie ze mnie nie żartuje.
Nie, nie mógł. Nie żartowało się w takich sprawach.
– A-ale jak? – wyjąkałam. – Dlaczego?
– Miałem dziesięć lat, ona sześć – odrzekł bezbarwnym tonem. Mimo pozornej obojętności, widziałam w jego oczach, co przeżywa w środku. Oczy zawsze mówiły całą prawdę o człowieku, nieważne, jak skryty on był. – Pamiętam ją do tej pory. Drobna, miała jasne włosy i oczy, i chyba przez to ojciec jej nienawidził. Różniła się od niego, bo urodę przejęła po rodzinie matki. Kruchą, delikatną. Wystarczył jeden pieprzony atak szału, awantura i niepotrzebne wejście do kuchni Lilian, żeby w naszym domu więcej nie pojawiłą się radość.
Nie mogłam z siebie wykrztusić słowa ani już nawet dłużej patrzeć na Teodora. Łzy zakręciły mi się w oczach, a żeby je odgonić, spoglądałam wszędzie indziej – na wykresy na ścianach, na okna, za którymi kłębiły się szare chmury, a dzień powoli się kończył, na swoją torbę leżącą daleko przy drzwiach.
Jak ktoś mógł dalej z tym żyć? Z taką historią? Tyle cierpienia to za dużo na jednego człowieka.
– Niedługo po śmierci siostry stałem się bardzo chorowity, słaby – jak z oddali dotarł do mnie ten sam bezbarwny ton Ślizgona. Tym razem to ja bałam się na niego spojrzeć. – Nikt nie mógł znaleźć lekarstwa, a ojciec i tak średnio się interesował. Od dawna ma jakieś tam swoje szemrane interesy, matka też pracuje, więc kosztami nikt się nie przejmował, ale nic nie dawało rady. Dopiero w Święta rok temu zatrzymano choroby. Przybrałem na wadze, sporo urosłem, bo choć wyniszczeń nie udało się cofnąć, mojego organizmu nie męczyły i nie męczą do tej pory żadne dolegliwości. Pamiętasz, co odpowiedziałem ci, gdy pytałaś o bal bożonarodzeniowy? Wtedy nie tylko nie chciałem iść. Nie mogłem. Moja odporność padła, Pomfrey ledwo ją utrzymała, ogółem było ciężko. Zawsze było ciężko. Ja z czasem pogodziłem się z tym, że nigdy się nie podniosę, że umrę przed dwudziestką, ale matka stawała na głowie. I pomogła mi. Sprowadzała uzdrowicieli z całego świata, wreszcie znalazła kogoś w Ameryce, kto dał sobie radę z takimi przypadłościami. Bardzo zaawansowana magia, rytuały i inne… Ojciec nie mógł przyjąć do wiadomości tego, że jego jedyny syn był wrakiem. Zawsze nadrabiałem to dobrymi wynikami w nauce i teraz snuje wizje, do czego mogę dojść, ile mogę osiągnąć… u boku Czarnego Pana.
Zamarłam. Powoli skierowałam na niego przestraszony wzrok. W jednej chwili zapragnęłam uciec jak najdalej od ukochanych szarych oczu, ciepłego oddechu i pewnego dotyku, który już pokochałam. Musiałam dowiedzieć się, co dokładnie Teodor miał na myśli.
– A ty? – spytałam drżącym głosem, choć tak strasznie starałam się nie okazywać zdenerwowania. – Po której jesteś stronie?
Brunet pokręcił przecząco głową, a potem zanurzył dłonie we włosach i mocno pociągnął.
– To nie takie proste… – wymamrotał, lecz tym razem ja mu przerwałam.
– To bardzo proste. – Założyłam ręce na piersiach. – Albo pójdziesz w ślady ojca, albo nie. Innej opcji nie ma.
Wyciągnął palec w moim kierunku.
– Słuchaj, brzydzę się tego, że ktoś taki jest moim ojcem – powiedział ostro. – Nadal bije moją matkę, upokarza ją na każdym kroku, a ja nienawidzę jeździć do domu, bo wiem, co to oznacza – kolejne siniaki. W dodatku od powrotu Czarnego Pana na nowo pokochał mordowanie i nasza piwnica zamieniła się w rzeźnię. Nienawidzę wojny, bo jest po prostu chora. Śmierciożercy zabijają, torturują, lubią zapach krwi i śmierci. Dla mnie właściwie bardziej liczy się bezpieczeństwo matki. Anthony zabił swoją córkę i omal nie zamordował syna. Jego żonę z połamanymi żebrami znaleźli niedaleko domu zwykli przechodnie, a teraz nie wiadomo, kiedy ona dojdzie do siebie. Masz jeszcze jakieś wątpliwości, Granger?
Choć zaskoczona tą przemową, nie okazałam tego zbytnio po sobie. Odetchnęłam głęboko, zbierając myśli.
– Zatem? Po czyjej jesteś stronie?
Teodor powoli wstał i podszedł do ławki, na której siedziałam. Zatrzymał się przede mną. Wciąż był dużo wyższy. Nie odrywałam oczu od jego twarzy, na powrót opanowanej, jednocześnie nad wyraz poważnej. Doskonale wiedział, co przed chwilą powiedział i co zaraz miał powiedzieć. Zdawał sobie sprawę z wagi swych słów zupełnie jak ja.
– Po waszej. Po twojej.
Serce tłukło się boleśnie w mojej piersi, a spojrzenie Teodora nie pozwalało mi normalnie oddychać. Cała ta sytuacja przypominała scenę z jakiejś książki, nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, że przed chwilą otrzymałam odpowiedzi na dręczące mnie od tak długiego czasu pytania, że teraz chyba wreszcie rozumiałam chłopaka stojącego przede mną i że czułam jego chłodną dłoń przykrywającą moją.
Zawsze był taki cichy, bo wstrząsnęła nim śmierć siostry. Zupełna odwrotność Ivy – ona po śmierci brata stała się żywa, energiczna, jakby za wszelką cenę chcąc o tym zapomnieć. On pozwolił poczuciu pustki weżreć się w serce niczym kwas, stopić żyły i wydrzeć część jego całego. Miał z Lilian więcej do czynienia, w jego pamięci pozostało więcej wspomnień, więź ich łącząca była silniejsza niż ta u rodzeństwa Gray.
To dziwne. Myślenie o Teodorze nie jako o jedynaku takim jak ja, choć za kilka miesięcy miałam już przestać być jedynaczką. Kiedyś ganiał się z siostrą wokół domu, snuł wizje chronienia jej przed napastliwymi adoratorami, bronienia jako prawdziwy starszy brat.
Odebrał mu to własny ojciec.
Zaczęłam zastanawiać się, jak odebrał tę śmierć sam Anthony Nott. Może przez nią taki był? Okrutny, egoistyczny, bezlitosny?
Tak strasznie współczułam Teodorowi. Nie mogłam uwierzyć, że w życiu napotkał tyle… bestialstwa ze strony własnego ojca i że po prostu się nie poddał. Że przetrwał, choć na pewno wcale nie było to łatwe.
A ja okazywałam słabość przez tyle czasu…
– Znów nie istnieję – ciszę przerwał jego oskarżycielski głos.
Zagryzłam mocno wargę, nie odpowiadając. Nawet na niego nie patrząc, choć teraz, w przygasającym świetle dnia, jego twarzy wyglądała niezwykle. Byłam tego pewna. Zabrał dłoń z mojej dłoni.
– Granger, wiem, że ci ciężko, ale…
W jednej chwili dotarły do mnie jego poprzednie słowa.
Jak mogę się nim zająć, skoro stałaś się jego częścią?!
– …nie odtrącaj ludzi. Nie zamykaj się, proszę cię.
Dlatego tak wszystko mi wypominał, starał się do mnie dotrzeć, przemówić do rozsądku.
– Granger…
– Wszystko się ułoży, Teodorze – przerwałam mu łagodnie, unosząc wzrok. Miałam rację. Na twarz Ślizgona padało światło dnia, wyostrzając rysy twarzy i pogłębiając spojrenie. Powstrzymałam się od dotknięcia jego policzka. – Wszystko się skończy. Wojna, ciągłe konflikty. Musicie z mamą gdzieś uciec, Zakon na pewno wam pomoże…
– To nie jest takie proste. – Chłopak popatrzył na mnie z pewnego rodzaju ulgą. Nie odrzuciłam go. – Matka myślała nad tym, ale wie, że ojciec by ją ścigał. Zna wiele jego tajemnic. Wszędzie by nas znalazł.
– Ale przecież…
– Nie, Granger, nie możemy się od niego uwolnić – przerwał mi z naciskiem. – Nieważne, gdzie byśmy się ukryli.
Pod wpływem impulsu, przeklinając w myślach swoją głupotę, ujęłam w dwie ręce jego zimną dłoń i ścisnęłam ją mocno. Uniósł brew, a ja przełknęłam z trudem ślinę. W gardle stanęła mi gula.
– Cokolwiek by się nie stało – powiedziałam półszeptem, ostrożnie dobierając słowa –będę przy tobie, Teodorze. Zawsze. Chcę, żebyś o tym wiedział.
Niewiele później wtulałam twarz w jego ramię, kiedy obejmował mnie mocno, a ja odwzajemniałam uścisk, rozkoszując się przyjemnym zapachem męskich perfum drażniącym nozdrza.
Zatarłam granicę powstałą między nami, skruszyłam ją, była jedynie wspomnieniem. Brakowało mi Teodora i nie potrafiłam już go od siebie odpychać. Znajomy dotyk na plecach nie odstręczał, zaciskałam palce na jego barkach, dwa serca biły przy sobie, dwie dusze zaplatały się w uścisku.
Człowiekowi podarowano zdolność wybaczania, a ja z niej skorzystałam.
Poczułam we włosach zaciśniętą dłoń Teodora. Przymknęłam oczy.
– Nie rozumiesz? Potrzebuję cię – szepnął. Wzdrygnęłam się lekko. – Potrzebuję cię, Granger.
Miałam ochotę się rozpłakać.
Tak bardzo zatraciłam się w rozpaczy za Rogerem, odsunęłam od siebie ludzi, powtarzając w duchu, że nikt nie musi mi pomagać, a tymczasem to ktoś innych pragnął mojego wsparcia. Nie dostrzegałam tego, zbyt zajęta mozolnym budowaniem wokół siebie murów, tak by nikt się przez nie nie przebił. Sądziłam, że tylko ja mogę kogoś potrzebować.
To inni potrzebowali mnie.
Pomyślałam o Harrym, Ronie, Ginny. Byli moimi przyjaciółmi. W tamtej krótkiej chwili uświadomiłam sobie tak wiele. Krzywdziłam ich tą obojętnością, izolacją, tyle że… nie potrafiłam ich dopuścić.
Z Teodorem sprawa miała się inaczej, bo chyba wreszcie go rozumiałam. Rozumiałam, dlaczego był taki jaki był, dlaczego nie chciał pozwolić mi się ukryć, dlaczego nawet w tym cholernym lochu to ja przeżyłam. Potrzebował mnie, ponieważ w Hogwarcie nie miał nikogo, przed kim mógłby się otworzyć, kto rzeczywiście by przy nim trwał.
Ja byłam gotowa to zrobić.
Od dawna.
On zawsze działał na swój niezwykły sposób, całkowicie rozbijając moją obronę przed światem. Tak było również teraz.
Pozwoliłam mu na bliskość, wybaczyłam, choć nie zapomniałam. Mogliśmy pomóc sobie nawzajem. Potrzebowaliśmy siebie. Nie przyjaciół, rodziny czy kogokolwiek innego.
Siebie.
Dwa nieba się odnalazły, oba pochmurne i szare, burzowe.
Musieliśmy się wspierać, choć wiedziałam, że to wcale nie takie łatwe. Zbyt wiele kłótni, niemiłych słów, wad, które wciąż sobie wypominaliśmy. Dzielące różnice, tak mało spoiwa. A jednak…
Opuszkami palców musnęłam zgrubioną skórę na karku chłopaka.
–  Będę przy tobie, Teodorze – powtórzyłam, rozwierając powieki. – Nieważne, co miałoby się stać, zostanę.
Odsuwając się niewiele, złożyłam leciutki pocałunek na jego szyi tuż pod szczęką, a potem znów do niego przylgnęłam, jeszcze mocniej niż wcześniej.
Chciałam zagarnąć go tylko dla siebie.
– Granger…
Wtedy zabrzmiał dzwonek obwieszczający koniec lekcji, czyli także mojej numerologii. Skrzywiłam się i puściłam Teodora. Ślizgon niespiesznie cofnął się, a ja zeskoczyłam zwinnie z ławki. Ostatni raz spojrzałam na chłopaka, choć naprawdę bałam się to zrobić. Widząc jednak wyraz jego twarzy, strach natychmiast mnie opuścił.
Spoglądał inaczej. Bez wrogości czy skrępowania. Miał czyste, jasne spojrzenie, szare oczy lśniły.
– Do jutra – rzuciłam krótko, bojąc się własnego głosu.
Podbiegłam do swojej torby, porwałam ją z posadzki, po czym wyleciałam jak strzała z klasy. Mimo że to Teodor królował w moim umyśle, musiałam zająć się inną sprawą, napawającą mnie najczystszym przerażeniem.
Przebłaganie Vector nie należało do najłatwiejszych czynności.

***

To mogłoby być nawet pocieszające – powrócenie do normalnych relacji z Teodorem – gdyby nie fakt, że następnego dnia szkołę ogarnął szał Walentynek, a w nocy nawiedził mnie koszmar z umierającym Rogerem w roli głównej.
Czternasty lutego. Zawsze miałam mieszane uczucia co do tej daty. Ot, zwykłe, mugolskie święto, z okazji którego zakochani mogli głębiej okazać swoje uczucia. Teraz jednak, kiedy znajdowałam się na skraju przepaści, irytowało mnie wszystko, od różowych ozdóbek w pokoju wspólnym porozwieszanych przez rozchichotane drugoklasistki, poprzez fikuśną szatę Slughorna, a skończywszy na obściskujących się po kątach parach. Gdybym tylko mogła odjąć im za to punkty, natychmiast bym to zrobiła, począwszy od Rona i Lavender, którzy nic sobie nie robili z jakiejkolwiek publiczności.
Do tego dochodziły łzy wylane w nocy oraz ślady zębów na kostkach, kiedy starałam się nie krzyczeć. Z każdym kolejnym dniem było coraz gorzej, czułam to, i nie wiedziałam, jak temu zaradzić. Tamtego dnia byłam wyjątkowo miła dla swoich przyjaciół, ale kiedy Ginny odpowiedziała niezwykle drażniącym entuzjazmem, moje dobre chęci od razu zmalały.
Przed salą zaklęć odnalazłam w tłumie Teodora i na krótką chwilę przysunęłam się do niego, tak by nasze ramiona się stykały. Drobny gest, ale wystarczający, bym poczuła się usatysfakcjonowana. Usłyszałam, że wzdycha.
– I jak?
Ucisnęłam dwoma palcami nasadę nosa.
– Mam dość, Teodorze – wymamrotałam niewyraźnie. – Po prostu mam dość.
– Możesz się na mnie wyżyć, jeśli chcesz. Wiesz, krzyk, zęby, paznokcie, co tam sobie wymyślisz.
Spojrzałam na niego spode łba.
– Zapewne kiedyś skorzystam – burknęłam.
Lekkie uniesienie kącika ust i to by było na tyle, jeśli chodziło o nasz kontakt przez resztę dnia. Ale w sumie zawsze coś.
Nie wiedziałam, jak przetrwałam kolejne kilka godzin, jednak na kolację szłam z pewną dozą ulgi, że jutro wszystko miało się skończyć. W dodatku sobotę zawsze kojarzyłam z trochę dłuższym snem i błogim czasem wolnym. Usiadłam obok Ginny czytającej ranne wydanie „Proroka Codziennego”, a obok mnie klapnął Harry. Nałożyłam sobie parę kanapek ze stosu nieopodal, lecz nim zabrałam się za jedzenie, zerknęłam rudej przez ramię.
I zamarłam.
Poczułam nieprzyjemny ucisk w piersi, w dłoniach niewielkie mrowienie, kiedy ujrzałam nagłówek artykułu. Nie odrywając od niego wzroku, mruknęłam:
– Pokaż mi to, Ginny.
Dziewczyna uniosła brwi, ale bez słowa podała mi gazetę. Wbiłam w nią puste spojrzenie.

Masakra w Reedlake

W nocy z 13 na 14 lutego br. doszczętnie zniszczono niewielką, mugolską wioskę w południowej Anglii. Ministerstwo Magii otrzymało informację o napadzie śmierciożerców na osadę Reedlake, lecz kiedy służby przybyły na miejsce, było już za późno. Wioska niemal doszczętnie spłonęła i jak na razie nie wiadomo, czy ktokolwiek z miejscowych przeżył. Potwierdzono informację na temat znalezienia szczątek kilku śmierciożerców, którym najwyraźniej nie udało się w porę uciec. Benjamin Cryte, wiceszef Departamentu Przestrzegania Prawa, zapowiada surowe kary dla sprawców masakry.

Tyle mi wystarczyło. Jednym ruchem wyrwałam stronnicę, nie zawracając sobie głowy zdziwionym okrzykiem Ginny, po czym zerwałam się z miejsca i wybiegłam z Wielkiej Sali.
Już czytałam o podobnej sprawie. Poplecznicy Voldemorta zaatakowali wioskę, chcieli pokazać, że nadal są wierni swojemu panu, choć ten zniknął bez śladu… Podpalili wszystkie budynku, ale paru nie zdążyło uciec.
Tak, jasne.
Wściekłość wezbrała we mnie niczym rozgniewane morze podczas sztormu, odbijała się falami o ściany mojego serca, krew szumiała w uszach.
Już wiedziałam, o czym mówił Patrick. Chciał, żebym zainteresowała się tym, co działo się wokół, bo nie było dobrze. Miałam zwrócić uwagę na artykuły w gazetach, ponieważ one nie zawsze kłamały. Opisywały to, co widzieli reporterzy, i oni pozostawali ślepi, niedoinformowani.
Tylko jak mogli dostrzec wszystko, skoro prawdę skrupulatnie ukrywano?
Tak dawno nie byłam w Sali Oczyszczenia, że niemal zapomniałam, jak wyglądało jej wnętrze. Ławki pod ścianą, sztylety na podłodze, krew, pergaminy… biurko ze swoją potężną zawartością.
Dorwałam się do notatek Patricka szybciej, niż sama się tego spodziewałam. Odszukałam odpowiedni dokument, list napisany krzywym, niezgrabnym pismem.

Atak na Borlover przeszedł bez szwanku. Dotarła do nas informacja o pojawieniu się tam groźnych śmierciożerców, nie można było przepuścić takiej okazji.
Założone czary niepozwalające się stamtąd aportować. Podpalenie miasta. Usunięcie śladów.
Może Pan być zadowolony, Panie Cryte.

Patrick ukazał mi się teraz, bo Cryte znów zajął się oczyszczaniem. Zaczęło się to, co wcześniej, ponieważ Voldemort posiadał coraz większa władzę, rósł w siłę. Stłumić, zniszczyć, usunąć, nieważne, jak brutalnie i ile niewinnych musiało pożegnać się z życiem. To wszystko się nie liczyło w obliczu dzieła stworzonego przez Cryte’a.
Co miałam zrobić? Co i komu powiedzieć? Jak miałam postąpić? Czy mieszać się w to, zatrzymać falę śmierci ciągnącą się nie tylko wraz z przejściem przez kraj popleczników Voldemorta? Czy może ocalić rodzinę oraz przyjaciół?
Nie wytrzymywałam tego wszystkiego.
Padłam na kolana, tłukąc je boleśnie o twardą posadzkę. Po chwili spłynęły na nią łzy. Załkałam głośno, ściskając w dłoni stronnicę gazety. Paznokcie wbiły się we wnętrze dłoni, ale wraz z bólem wcale nie nadeszła ulga. Już się do niego przyzwyczaiłam.
Czułam, że tego jest dla mnie za wiele.
– Gdzie jesteś?! – ryknęłam. Moje gardło zapiekło znajomo. – Gdzie jesteś, do diabła?! Zostawiłeś mnie z tym samą!
Skuliłam się, przyciskając dłonie do piersi. Szloch wypełniał pomieszczenie, w uszach słyszałam dudnienie serca.
Cryte. Voldemort. Patrick.
Rozwiązanie wciąż zdawało mi się wymykać. Coś przeoczyłam, czegoś nie widziałam, tonęłam. Lodowa tafla nie chciała pęknąć, a ja nie mogłam wynurzyć się na powierzchnię.
Płuca paliły, brakowało w nich tlenu.
Nie wiedziałam, jak długo płakałam, dopóki czyjeś dłonie nie odgarnęły włosów z mojej twarzy. O ile było to możliwe, moje serce zabiło jeszcze mocniej. Popatrzyłam ze zdziwieniem na Teodora kucającego obok. Jego spojrzenie wypełniał niepokój pomieszany z troską.
– Widziałem, jak wybiegasz z Wielkiej Sali – powiedział cicho. W ogóle nie usłyszałam, kiedy tutaj wszedł, totalnie nie zwróciłam na to uwagi. – Granger, co się dzieje? Granger?
Potrząsnęłam głową, bo do niczego innego nie byłam zdolna. Ogarniał mnie paraliż.
– Nie mam siły – wyjaśniłam ochryple. Łzy zamazywały obraz, głos przypominał ostry zgrzyt. – W nocy chcę krzyczeć, w dzień chcę się ukryć przed wszystkim, nie umiem poukładać myśli. Dlaczego, do cholery, nie potrafię sobie z tym poradzić?!
Wypuściłam z ręki gazetę i chwyciłam się za włosy, ciągnąc je z całą energią, która mi pozostała. Nawet ból nie przyniósł ulgi. Znałam już to uczucie.
Teodor chwycił mnie za nadgarstki. Krzyknęłam, starając się wyrwać.
– Zostaw! Zostaw!
– Hermiono… uspokój się…
Zrobiło mi się słabo. Przed oczami pojawiły się ciemne plamki. W jednej chwili opuściły mnie resztki sił, ostatnie łzy wydostały się spod powiek. Teodor uratował moje ciało przed osunięciem się na posadzkę. Znieruchomiałam w jego ramionach.
– N-nie mogę się uwolnić – wyjąkałam, bezwładnie spoczywając w objęciach chłopaka. Nad sobą widziałam jego zaskoczoną, bladą i nieco przestraszoną twarz. – Ciągle g-go widzę, ciągle o nim myślę. Niech t-to wreszcie się skończy.
Teodor bardzo, bardzo powoli pomógł mi wstać, a potem posadził na kanapie. Świat wokół wirował, czułam się jak za szkłem, przez które nie mogłam się przedostać do normalnego życia. Było mi strasznie zimno, drżałam, wpatrując się obojętnie w poważne oczy chłopaka. Kucał przede mną i mówił z mocą, tak bym zrozumiała każde jego słowo, tak by przebiło się nawet przez szklaną taflę.
– Pomogę ci, rozumiesz? Potrzebujesz oczyszczenia, a ja jestem w stanie ci je dać – rzekł spokojnie. Wziął głębszy oddech. – Zwiążę się z tobą i przejdziesz katharsis.
– C-co? – wyrwało mi się. Znów się wzdrygnęłam. – Nie, Teodorze, przecież wiesz, jakie to niebezpieczne… Żona autora zginęła.
– I nikt nie wie dlaczego, ale ponoć to z nią było coś nie tak, z jej organizmem – upierał się chłopak. – Ja się narażę, nie ty.
– Jesteś słaby, twoje ciało… sam mówiłeś.
– Mam na to wystarczająco siły. Uda się.
– Nie, Teodorze – starałam się zabrzmieć stanowczo, ale podłoga nadal zamieniała się miejscami z sufitem.
Chłopak chwycił moje dłonie w swoje. Były ciepłe.
–  Zrozum, Granger, że chcę to zrobić. Dla ciebie.
Pokręciłam głową.
– Nie rób tego dla mnie, bo nie warto.
– Jeśli nie dla ciebie, to ze względu na poniedziałkową rozprawę – wysunął inny argument. Modliłam się, by przestał. Nie chciałam już tego słuchać. Bałam się, że w końcu ulegnę. – Wyobrażasz sobie swoje pojawienie się przed samym ministrem magii w takim stanie?
Zacisnęłam usta. Wyrwałam dłonie z jego uścisku i przetarłam oczy.
– Wykorzystujesz moją aktualną niedyspozycję, Nott.
Albo mi się przywidziało, albo faktycznie się uśmiechnął.
– Może trochę. Katharsis to tylko rytuał, a żona autora książki… Cóż, nie miała szczęścia. Była na to po prostu za słaba, nie mogła przelać swojej energii.
W moich oczach znów zabłysły łzy. Miałam dość płaczu.
– Czy ty nie rozumiesz, że nie chcę cię narazić? – nachyliłam się ku niemu, spoglądając mu błagalnie w oczy. Wydawał się być nieugięty. – To szaleństwo. Nie przemyślałeś tego. Nie mogę się zgodzić.
Bez słowa chwycił moje ręce. Przesunął rozgrzanym kciukiem po chłodnej skórze. Przeszedł mnie dreszcz.
– Już się zgodziłaś, obiecując, że zostaniesz – stwierdził cicho. – O to właśnie chodzi. Jeśli miałbym nie przeżyć, musisz być przy tym.
– Przestań. – Przez krótką chwilę chciałam go uderzyć, potrząsnąć nim, krzyknąć, byle tylko nie narażał się na śmierć. Nie dla mnie. Nie zasługiwałam na to. – Łatwiejszy sposób to zostawienie katharsis w spokoju…
– Potrzebujesz mnie tak jak ja ciebie.
Spojrzałam gdzieś w bok. Znów miał cholerną rację.
– To niczego nie zmienia – wymamrotałam.
Nastąpiła dłuższa chwila milczenia, podczas której ani mi się śniło znów odwracać na niego wzrok. Wciąż czułam, jak muska opuszkami palców moje dłonie, serce biło nieprzerwanie szybkim tempem, wirowania ustawały, choć nadal czułam się nie do końca w pełni sił. Bałam się odpłynąć w ciemność.
Tam nie znalazłabym Teodora.
– Twoja obietnica była wiążąca – powiedział wreszcie cicho. Powoli na niego popatrzyłam. Rozpłynęłam się pod spojrzeniem, jakim mnie obdarzył. – Jeśli ty zostaniesz, to ja też.
Nie zaprzeczyłam. Nie pokręciłam głową. Nie poruszyłam się ani o milimetr.
Szkło się rozbiło.
– Jutro wieczorem – kontynuował. – Tutaj. Zbiorę wszystkie składniki, przygotuję ten cholerny rytuał i… – Wypuścił powietrze z płuc. – Przyjdź.
Miałam wątpliwości. Och, i to jakie. Ale widząc jego oczy utkwione we mnie, mając świadomość, że tylko to mogłoby wreszcie odepchnąć wspomnienia o Rogerze, zaczerpnęłam głęboko tchu, po czym kiwnęłam głową.
– Jutro.
Teodor w milczeniu uniósł moje dłonie do ust i lekko je ucałował.

A szorstki sznur otarł się boleśnie o szyję, drażniąc nieprzyjemnie skórę.


Empatia

32 komentarze:

  1. Pierwsza?
    Anthony Nott'cie, szykuj się na śmierć. Z moich rąk, Mwahahahaha.

    Jeny, jak to dobrze, że Teoś w końcu wyrzucił z siebie wszystko o swoim ojcu. Hermionie było to potrzebne.
    I... Zdziwisz się, jak Ci powiem, że od momentu śmierci Rogera wiedziałam, że Granger będzie potrzebowała katharsis? :D

    Weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. directionerka11214 sierpnia 2013 15:53

    Empatio, twoje opowiadanie jest coraz lepsze . Mam nadzieję że rytuał pójdzie dobrze i że Teodorowi i Hermionie nic się nie stanie . Przyjemnych wakacji i weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój kochany biedny Teodor ! Nie zasługuje na takie okropne życie!
    Ciesze się, że wyjaśnili sobie wszystko. Może teraz będzie bardziej kolorowo ??

    OdpowiedzUsuń
  4. W którym rozdziale jest jeszcze wspomniane o tym rytuale bo nie moge sobie przypomnieć? Rozdział cudowny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podpinam się pod pytanie, bo ten rytuał mnie kompletnie wytrącił z równowagi ;o

      Usuń
    2. W trzydziestym? Teodor i Hermiona omawiają dogłębnie sprawę Katharsis, przyczepia się Snape, dostają szlaban, te sprawy :D

      Usuń
  5. Salazarze...
    Nie, nie płakałam, kiedy Teodor opowiadał swoją historię. Ale wstrząsnęły mną emocje, ogarnęły nawet najmniejszą komórkę ciała. Spłynęło zrozumienie...
    Wiem, jak się Nott i Hermiona czują. Bliska mi osoba ma raka. Według lekarzy został jej rok życia. Ogarnia mnie strach, chociaż nie jestem jej przyjaciółką. Boję się. Umiera, a ja nic na to nie mogę poradzić. Tak jak Hermiona nic nie zrobiła, kiedy umierał Roger. Nic nie mogła zrobić.
    Anthony Nott, znajdę cię! Jak można nie mieć uczuć? Wiele razy zarzucają mi, że jestem wyprana z emocji, ale nie aż tak. Zabił własną córkę, mały skarb. Biedny Teoś...
    I jeszcze to zaklęcie, kiedy miał trzy lata. Merlinie, nie potrafię sobie wyobrazić takiego okrucieństwa.
    Cryte. Cel uświęca środki? W tym przypadku zdecydowanie nie. Wiem, że 'zło dobrem zwyciężaj' też nie pasuje. On jest taki jak Czarny Pan. Cel przysłonił mu oczy, jest zaślepiony nieawiścią.
    Oczyszczenie... Przydałoby mi się. Tyle ryzykują. Ale im zależy. Teodorowi na niej zależy. Stała się częścią jego życia.
    Już nic nie będzie takie samo.
    Kocham tą historię. Może to banalnie zabrzmi, ale zmieniła moje patrzenie na świat. Zmieniła mnie. Każdy rozdział skłania do refleksji.
    Dobra robota, Empatio. Tyle mogę powiedzieć.
    Pozdrawiam, emersonn
    potterowskie-co-nieco.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. O jejuńciu mamunciu *---* Coraz bardziej kocham Teosia <3 ( jeżeli da się jeszcze bardziej ) Ogólnie booski rozdział. Ile rozdziałów zajmie ci napisanie tych kilku spraw, po których Teo i Mionka cmokną ? ^^ Drugim wydarzeniem, na które czekam jest ,, Kocham Cię'' wypowiedziane przez nich :D O, i mam nadzieję, że się nie pokłócą przed big kissem, a po nim będą ze sobą normalnie gadać i wgl. Ogólnie niech się nie kłócą xd I żeby ten rytuał się udał i żeby Teosiowi się nic nie stało, bo nie wyobrażam sobie Wyjątku bez Happy Endu ;< Empatio, nie bądź zUa :D

    PS. Nie mogłam skomentować wcześniej :C Tak to chociaż raz byłabym pierwsza :/


    Pozdrawiam, AvadA ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Wow, jak ty to robisz, ze nigdy nie umiem z siebie nic wykrztusic?
    A tak poza tym, to ten rozdział doprowadził mniedo placzu.
    Wow.
    Weny..;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jeju, świetne to. W sumie sama jakby umiałam wczuć się w role Hermiony i Teodora, czułam, że gdyby nie ta rozmowa, to Hermiona nigdy by nie popatrzyła na to z innej strony, nigdy nie próbowałaby się tak otrząsnąć z ostatnich wydarzeń.
    Teodor przy tym też zyskał... Tak, uświadomił Hermionie to, że nie może popełniać tych samych błędów, co on. I znowu wariuje, znowu jest taki... władczy, Jak to on.

    Tak, Hermiona serio ma coś z głową. Jak mogła napisać "bród" przez "ó"? :D

    Kurczę, kiedy ostatnio na potrzeby opowiadania szukałam jakiegoś drugiego imienia dla Teodora, pomyślałam o Anthonym. W sumie jakoś to, że tutaj jego ojciec tak się nazywał - jak i inne fakty wspomniane w rozdziale - gdzieś mi umknęło, w sumie tak dawno to czytałam :P. Mniejsza o to. Tony to ogólnie zbyt fajne imię, żeby ktoś taki mógł zrobić coś takiego. O. Poza tym to ja podejrzewałam, że w kanonie to mama Teodora właśnie przez tego jego ojca zginęła. Że ją pobił, zabił w furii, otruł (choć to raczej kobieca metoda zabijania), wydał Voldemortowi... W każdym razie, że zrobił jej coś złego.

    Weź może wtrąć coś o tym, jak Hermiona tłumaczyła się przed Vector :P

    OdpowiedzUsuń
  9. Piękne *-*
    Ze wzruszenia aż się popłakałam. Wzruszasz dziewczyno! Z zniecierpliwieniem czekam na kolejny rozdział. Życzę weny. ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  10. Cieszę się, że Teodor wreszcie postanowił wyjawić całą prawdę Hermionie. Ta historia na pewno ich do siebie zbliżyła.
    Największą jednak tajemnicą dla mnie jest jak dokładnie będzie wyglądał rytuał.
    Czekam z niecierpliwością na następny rozdział i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. +zapomniałam dodać, że uwielbiam kiedy na koniec rozdziału dodajesz coś w związku z 'samobójstwem' Hermiony. Na prawdę kocham to ♥

      Usuń
  11. Jedyne, wyjątkowe cudne. Tak twoje opowiadanie napewno takie jest. Hermiona tutaj jest inna. Dopiero dzisiaj, w sumie przez przypadek tutaj trafiłam, ale zamierzam nadrobić wszystciutkie rozdziały, choć troszkę ich już jest. Ale co tam :)
    Dużo weny i połamania pióra :D
    Zapraszam też do mnie: wszystko-za-wszystko.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  12. Kocham Teodora. No dobra, cały czas go kochałam, ale teraz po tym rozdziale zdobył moje serce całkowicie. Hermiona ma szczęście, że zaczęła zachowywać się normalnie (dla mnie jej wcześniejsze zachowanie było nienormalne, nie potrafiłam mimo chęci wczuć się w jej skórę i przeżywać wszystko tak dogłębnie, jej emocje momentami mnie zdecydowanie przytłaczały) bo bym ją "znielubiła" (celowe - nie przestała lubić :) a tak znowu jest moją ulubioną postacią.

    OdpowiedzUsuń
  13. To niesamowite. W końcu to się stało i to jeszcze w tak niesamowity sposób. Nie żadna nagła szalona miłość, tylko uczucie, które tkwiło w nich od dawna. Teodo w końcu zaczął sam przed sobą przyznawać się, że Granger nie jest dla niego klejonym przeszkadzającym elementem, a domyślił się, że może jej coś powiedzieć. Jego historia jest straszna. Ktoś taki nie zasługuje na takie traktowanie. Znaczy oczywiście nikt na to nie zasługuje.
    "Miłość" Teodora i Hermiony jest tak mega zakazana. Jakoś nie liczę na to, ze Anthony pochwalałby wyczyny swojego jedynego dyna, który już tyle razy go zawiódł...
    Cieszę się, że Hermiona już go nie odpycha. I jednocześnie jestem strasznie zadowolona, że nie kreujesz ich na taką pospolitą parką. Doszłaś do tego, do czego dążyłaś przez tyle rozdziałów, w końcu zazgrzytało (no bo przecież tylu czytelników na to czekało :3) a i tak wciąż jest oryginalnie. Dziękuję ci za to :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Kurcze wyjechałam na miesiąc, a tu proszę - 6 rozdziałów do nadrobienia. No ładnie.
    Zupełnie nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Śmierć Rogera była dla mnie ogromnym szokiem, choć niespecjalnie odczuwam jego nieobecność. Denerwowała mnie jego natarczywość. Hermiona niepotrzebnie się zadręcza, to nie była jej wina.
    Teodor wreszcie się otworzył. Nie przypuszczałam, że miał siostrę. Jego ojciec jest potworem. Zabić własną córkę. Straszne.
    Myślałam, że zerwanie Ginny z Blaisem, będzie przedstawieniem, więc cieszę się, że nie było sceny. Ruda wreszcie przejrzała na oczy.
    Mam nadzieję, że Ivy nie ucieknie i spotka ją należyta kara. Głupia flądra. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to wszystko przez nią.
    Sceny z Teodorem i Hermioną są po prostu idealne. To ich przytulanie i wgl. Cud miód malina.
    Oby ten cały rytuał przeszedł bez problemów, choć obawiam się, że tak nie będzie. Wreszcie powrócił wątek samobójstwa, chyba przez to martwię się tak bardzo. Obydwoje już mnóstwo wycierpieli, należy im się trochę spokoju.
    Jesteś cudowna :) Liczę, że kolejny rozdział pojawi się niedługo. Życzę weny oraz wytrwałości w tym wszystkim [chodzi o kursy itp.].
    Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń
  15. Naćpana_Szczęściem ♥♥♥18 sierpnia 2013 19:54

    Przepraszam za długą ciszę, ale wir wakacji porwał mnie zupełnie. Rozdział, jak zawsze cudny <33 Na dłuższy komentarz pozwolę sobie, po publikacji nowego rozdziału :). Jeszcze raz przepraszam1 :D

    OdpowiedzUsuń
  16. Hej. Natrafiłam na Twoje opowiadanie już jakiś czas temu i jestem naprawdę baaardzo mile zaskoczona :)

    Po pierwsze: oryginalny paring. Pierwszy raz mam przyjemność czytać o Hermonie i Teodorze, który swoją drogą jest... zabójczy ^^ Takie zboczenie na punkcie inteligentnych, sarkastycznych (i przystojnych) Ślizgonów ;) Hermiona nie wychodzi poza kanon i to oczywiście duży PLUS. Jest po prostu sobą.

    Po drugie: ciekawa fabuła. Ciągle coś się dzieje!

    Po trzecie: Twój styl pisania, który jest taki lekki i płynny, aż przyjemnie poczytać ^^

    Pozdrawiam i zapraszam do siebie :3 [srebrna-lania.blogspot.com]

    PS 1
    Możesz częściej "przesadzać z długością" raczej nikt się nie obrazi :D

    PS 2
    Dodaję Cię do linków, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko :)

    OdpowiedzUsuń
  17. Świetny rozdział! Bardzo mi się spodobało zwierzenie Teodora na temat jego ojca. Anthony Nott to potwór. Zabić swoją córkę? Masakra. Co do 'czułości' Teosia- oby tak dalej. Mam nadzieję, że rytuał przejdzie pomyślnie i naszemu kochanemu Ślizgonowi nic się nie stanie. Cieszę się, że wątek Cryte'a się rozwija. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  18. Odpowiedzi
    1. A kiedy napiszesz?

      Usuń
    2. Tam u góry jest już cosik ;)

      Usuń
    3. No chyba nie

      Usuń
    4. No chyba jednak nie

      Usuń
    5. Coś mi się popsuło i nie pojawił się pierwszy komentarz

      Usuń
    6. No chyba tak.
      Rozdział będzie dzisiaj wieczorem lub jutro, ale bardziej jutro :3

      Usuń
    7. To super :-) Nie mogę się doczekać <3

      Usuń
  19. Tu znowu Marta, Twój upierdliwy krytyk szablonów :D
    Więc zabieram się do pracy- uważam że ten szablon jest cudowny w swej kolorystyce, wreszcie coś innego i jakże przyjemnego dla oka!
    Odkrywaj nowe opcje Gimpa, tak tak jestem jak najbardziej za! Tylko ta Emma z boku biała, wygląda jakby z innej bajki przyszła ;o Moim zdaniem trochę ona tam nie pasuje, bo tworzy zbyt duży kontrast z resztą
    Ale pochwalam i tak <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każda opinia mile widziana :D
      No właśnie też się nad tym zastanawiałam, jak kończyłam nagłówek, ale koniec końców jakoś to uszło. Tyle że już dwie osoby zwróciły mi uwagę na Emmę-z-lasu-wziętą, zatem chyba coś z nią zrobię .__.

      Usuń
  20. Mialam wrazenie ze to ten Cryte bedzie przesłuchiwac Hermione. Strasznie się cieszę że zdecydowali sie na to oczyszczenie i mam nadzieję że nie przyniesie to żadnych strat i ze Teo nie umrze...
    Ginny

    OdpowiedzUsuń

Za spam gryzę.

Obserwatorzy

Informacje

Belka: Empatia
Treść: Empatia
Szablon: Empatia; kredyty: emmawatsonfan.net, scatterflee.deviantart.com, breatherain.blogspot.com
Favikonka: by-elfaba.blogspot.com
Słowa na szablonie: Red - 'Lost'
Zabrania się kopiowania czegokolwiek. Inaczej poucinam rączki.