Skupienie
się na pierwszej lekcji teleportacji nie było łatwe. Od ciągłego obracania się
w miejscu bolała mnie już głowa, co pogarszała wartka rzeka myśli przepływająca
przez umysł. Dodatkowo wzrastał poziom mojej frustracji, kiedy jedyną osobą,
której coś się udało – nawet jeśli do rzeczy udanych zaliczało się przerażające
rozczepienie – była Susan Bones z Hufflepuffu.
Między
jedną próbą a drugą spoglądałam z obojętnością na uczniów, wzrokiem szukając
znajomych twarzy. Nieopodal dostrzegłam Neville’a dopiero co zbierającego się z
podłogi, dalej rozchichotaną Lavender w towarzystwie Parvati, zaś obok nich
Rona, czerwonego na twarzy z wysiłku i wpatrującego się ze złością w swoją
obręcz. Harry zniknął gdzieś w tłumie, ale widziałam, że zmierza w kierunku
Malfoya, co niespecjalnie mnie dziwiło, aczkolwiek również trochę niepokoiło.
Nie wiedziałam, co wykombinuje okularnik i właśnie tego najbardziej się
obawiałam.
W
razie czego nie mogłam go jakoś zatrzymać, przystopować, by nie zrobił niczego
głupiego.
Czasem
myślałam o Harrym jak o dziecku, jak o tym chuderlawym jedenastolatku z dużymi,
zielonymi oczyma, który od tamtej pory, odkąd tylko dowiedział się, kto to taki
Lord Voldemort, czuł irracjonalną potrzebę ratowania świata od wszelkiego zła.
Ja zaś z jednej strony również czułam potrzebę, ale zapanowania nad nim i
niedopuszczenia, by poszedł na pewną śmierć, lecz z drugiej – sama zeszłam z
przyjacielem do podziemi zamku, rozwiązałam zagadkę Komnaty Tajemnic, cofnęłam
w czasie, prawie dałam się zabić w Departamencie Tajemnic…
Boże.
Demoralizacja
– poziom: Harry Potter.
Westchnęłam,
czekając na kolejny znak naszego instruktora, Wilkiego Twycrossa. On również
nie sprawiał wrażenia zbytnio zachwyconego naszymi poczynaniami. Wątły,
niesamowicie blady, o niemal przezroczystych włosach mężczyzna uciskał dwoma
palcami nasadę nosa w wyrazie całkowitej rezygnacji. Oderwał dłoń od twarzy.
–
Dobrze, zatem jeszcze raz! – zawołał w końcu, przekrzykując gwar uczniów. –
Tylko pamiętajcie: Ce-Wu-En! CEL, WOLA i NAMYSŁ! Raz… dwa.. trzy…
Stęknięcie,
krzyk, odgłos upadku. Choć skupiałam się mocno, mnie również przez następne
kilkanaście minut nic się nie udało. Zrzucałam to na karb ostatniego
rozkojarzenia i niemocy poukładania swoich myśli.
Od
pamiętnej rozmowy z Patrickiem parę dni wcześniej byłam rozdarta. Nie odważyłam
się zajrzeć do Sali Oczyszczenia, by znów przejrzeć materiały, notatki, pisma.
Właściwie to trzymałam się od niej jak najdalej, a na szóstym piętrze bywałam
naprawdę rzadko. Moi przyjaciele, Teodor, czy nawet sam Dumbledore – nikt o
niczym się nie dowiedział. Ginny widziała, w jakim znajdowałam się stanie, gdy
tamtego wieczoru wróciłam do pokoju wspólnego. Starała się o wszystko wypytać,
wiedziałam, że się martwi, ale ja bez słowa udałam się do dormitorium i niemal
natychmiast położyłam spać.
Udawałam,
że nic się nie stało. Absolutnie nic. Zignorowałam radę ducha, by zainteresować
się tym, co działo się wokół, cokolwiek to miało w ogóle znaczyć. Żyłam dalej,
starając się na nowo wdrążyć w szkolną rutynę. Niekiedy chciałam podejść do
Teodora i o wszystkim mu powiedzieć, ale wtedy nagle oblekał mnie strach, że on
jednak zechce wziąć się za tę sprawę, zająć się nią tak jak kazał to zrobić
Patrick.
Czułam
się pod presją. Bałam się, że zjawa wciąż może naciskać, a ja byłam już
wystarczająco skołowana.
Chciałam
zacząć działać, lecz nie potrafiłam się otrząsnąć. Tkwiłam uwięziona pod lodową
taflą w ciemnej toni, dusząc się, w każdym kolejnym dniem brakowało mi
powietrza. Nie wiedziałam, ile tak pociągnę, zwłaszcza że nie umiałam dostrzec
antidotum, jakiekolwiek lekarstwa, bym wreszcie mogła oddychać.
Koszmary
i ciągłe wspominanie wcale a wcale nie pomagało.
Nie
miałam pojęcia, czego potrzebuję, co potrafiłoby zatamować łzy, uspokoić myśli,
oczyścić umysł. Coś… coś nie grało, coś nie działało tak jak powinno. Ile
mogłam rozpaczać? Ile mogłam rozpamiętywać każdą chwilę spędzoną z Rogerem? Ile
mogłam wracać do wspaniałych, pełnych śmiechu i lekkości rozmów z Ivy? Ile
mogłam dotykać przeszłości?
Czasem
wydawało mi się, że ktoś, kto odpowiada na lekcjach, gawędzi w przyjaciółmi,
odrabia prace domowe jest kimś zupełnie innym. Nie znałam tego kogoś. Znałam
łzy wylewane każdej nocy i poczucie otępienia, gdy wieczorami przesiadywałam w
pustych salach.
Jakby
wraz ze śmiercią Rogera narodziła się inna Hermiona, która natychmiast stała
się częścią mnie, walcząc o dominację z tą pierwszą. Inna Hermiona była słaba i
krucha niczym porcelanowa laleczka, ta poprzednia silna, czasem wesoła, a
niekiedy nawet złośliwa, kpiąca, odbijająca niektóre spojrzenia uczniów tarczą
uplecioną z drwiny oraz sarkazmu. To ona wystawiała się do ludzi, pokazywała
się, ukrywając pod sobą tę nową.
Wykonałam
obrót, a kiedy znów się nie wydarzyło, sapnęłam ze złości. Potarłam dłonią
czoło. Nagle usłyszałam za plecami znajomy głos.
–
Wszystko w porządku, Granger?
Odwróciłam
się powoli, a moim oczom ukazał się Teodor. Patrzył na mnie badawczo, stojąc
dosłownie kilka stóp dalej. Nawet nie wiedziałam, że przez cały czas był tak
blisko. Poczułam dreszcze niepokoju na plecach. Pokiwałam energicznie głową.
–
Tak – odparłam krótko. – Jest dobrze.
Przez
chwilę nie odzywaliśmy się, jedynie mierząc się nawzajem spojrzeniem. W końcu
brunet włożył dłonie do kieszeni szaty.
–
Kłamiesz – stwierdził zaskakująco spokojnie. – Wiem, kiedy to robisz, Granger.
Sparaliżowało
mnie. Zaczerpnęłam ze świstem powietrza, a wtedy po Wielkiej Sali potoczył się
głos Twycrossa:
–
JESZCZE RAZ! Tylko skupcie się!
Po
raz ostatni zerknęłam na Teodora, walcząc z chęcią ucieczki na górę do
dormitorium. Wreszcie odetchnęłam głęboko.
–
Zajmij się sobą, Nott.
Stanęłam
przed swoją obręczą, słuchając dalszych wskazówek instruktora. Więcej nie
obejrzałam się za siebie.
***
W
poniedziałek rano wraz z Harrym, Ronem i Ginny stawiliśmy się w gabinecie
McGonagall, o co poprosiła nas sama nauczycielka na śniadaniu kilkanaście minut
wcześniej. Ku naszemu zaskoczeniu, w pomieszczeniu był również Teodor, stojący już
przed biurkiem, za którym siedziała opiekunka Gryffindoru. Miała poważną, ale
nie surową minę, dłonie splotła ciasno na blacie i teraz patrzyła na nas
uważnie. Drzwi zamknęły się za nami automatycznie, zatem od razu stanęliśmy
obok Ślizgona w równej linii. Nie żałowałam, że nie znalazłam się przy nim.
Właściwie byłam wdzięczna oddzielającej mnie od niego Ginny. Nie musiałam tak
blisko czuć jego rozpraszającej obecności.
McGonagall
odchrząknęła cicho.
–
Wezwałam was tutaj nie bez powodu – zaczęła. Coś nie podobało mi się w jej
głosie. Takie napięcie. – Otrzymaliśmy wezwanie z Ministerstwa Magii na
rozprawę. My wszyscy.
Ruda
potrząsnęła głową, ruda czupryna rozsypała się wokół jej twarzy.
–
Jak to? – zdziwiła się. – Przecież co ja mam
z tym wspólnego? Z Ivy rozmawiałam ledwie parę razy…
–
A ja? – dorzucił Harry. – To Hermiona się z nią przyjaźniła.
–
To nie ma znaczenia – wyjaśniła spokojnie McGonagall, kręcąc lekko głową. –
Najwyraźniej coś w zeznaniach panny Granger i pana Notta zmusiło ministerstwo
do zastanowienia się również nad waszymi osobami.
Nieprzyjemny
ucisk żołądka oraz rumieniec wkradający się stopniowo na policzki. Sposób, w
jaki opiekunka Gryffindoru wypowiadała te słowa, był absolutnie niepokojący i
zmuszał człowieka do głębszego rozpatrzenia jej wypowiedzi.
Jakby
mówiła jakimś cholernym szyfrem.
–
Kiedy ta rozprawa? – spytał Ron po chwili milczenia.
–
Za tydzień w poniedziałek o dziesiątej rano. O dziewiątej stawicie się w
gabinecie dyrektora, a stamtąd wszyscy, razem z profesorem Snape’em oraz
profesorem Dumbledore’em, wyruszymy do Ministerstwa Magii.
Zacisnęłam
mocno usta.
Przez
głowę przemknęła mi myśl, jak Pan Szlachetny z gatunku nietoperzy się ze
wszystkiego wyplącze.
Niewiele
później w piątkę opuściliśmy gabinet McGonagall, a potem od razu skierowaliśmy
się do lochów na eliksiry. Jedynie Ginny poszła na górę na zaklęcia, lekko
panikując przed kolejnym testem przygotowującym do SUM-ów, za to Teodor został
w tyle, najwyraźniej nie mając ochoty na konwersację z nami.
Nie
żeby mi to przeszkadzało.
Człapałam
między Harrym i Ronem, kompletnie nie słuchając tego, co mówili. Zignorowałam
nawet chwilę, kiedy z usta czarnowłosego wypłynęło często powtarzane ostatnio
nazwisko na literę M. Chłopak niemal non stop, od lekcji teleportacji, zerkał
na Mapę Huncwotów, kontrolując, co robił Draco. Kiedy zaczynał jego temat,
nabierałam wody w usta. Nie miałam ochoty na kłótnie.
Zwłaszcza
teraz, kiedy moją głowę zaprzątały poważniejsze kwestie, takie jak chociażby
czekająca nas rozprawa.
Bałam
się, a wiedziałam, że stojąc przed salą obrad, będzie jeszcze gorzej. Nie
miałam zielonego pojęcia, o co chcieliby wypytać moich przyjaciół ani czego
zechcą dowiedzieć się ode mnie. Jak w ogóle miałam zebrać myśli? Miałam
tydzień, by się ogarnąć. Tydzień, by się uspokoić. Tydzień, by zacząć
funkcjonować normalnie i niczego bardziej nie spieprzyć.
Wiedziałam,
że to wcale nie będzie łatwe.
***
10 lutego 1997,
biblioteka
20:46
To łatwo
powiedzieć – bądź silna. Ginny pomyślała, że doprawdy bardzo przyda mi się taka
rada, kiedy pod wpływem impulsu wyznałam, jak bardzo obawiam się przebiegu
rozprawy.
„Bądź silna.”
Ha. Ha. Ha.
Nie.
Ale może ona ma
rację? To znaczy chodzi o to, że może faktycznie takie rady są najlepsze.
Proste, nieskomplikowane. Chyba naprawdę powinnam się pozbierać. Przestać
myśleć. Przestać wspominać.
Czas najwyższy.
Tylko niekiedy
wydaje mi się, że ulga przyjdzie dopiero wraz z końcem tego całego zamieszania.
Jedna rozprawa i to wszystko. Nic więcej. Uwolnię się.
Mam nadzieję.
11 lutego 1997, czwarte
piętro, środek korytarza
23:21
Nic się nie
zmieniło. Czasem myślę, że wariuję. Czekam tylko, aż pojawią się dziwne zapędy
do ostrych narzędzi i samookaleczeń.
Widziałam Go.
Przed chwilą. Stał nad moim łóżkiem, kiedy próbowałam zasnąć. Sekundę później
zniknął.
Umarli nie
wracają z grobów, nie mogą, wciąż to sobie powtarzam. Tkwią w naszej pamięci i
to jest ich połączenie między tym światem a drugą stroną.
Dlaczego On nie
powrócił? Dlaczego nie stał się duchem jak Patrick? Wtedy byłoby mi łatwiej.
Miałabym Jego namiastkę. Niewielką, ale zawsze coś.
12 lutego 1997,
dormitorium
Oszaleję.
***
Snape
nie sprawiał wrażenia w jakikolwiek sposób przejętego perspektywą stawienia się
na rozprawie w Ministerstwie Magii. Na czwartkowej obronie przed czarną magią
był spokojny i opanowany jak zwykle, nie wykazując żadnych oznak zestresowania.
Blady, również jak zwykle, trochę upiorny, obleczony w czerń, otwarcie
wyrażający pogardę co do niektórych osób, które wciąż nie opanowały rzucania zaklęć
w sposób niewerbalny. Miał sińce pod oczami, owszem, ale zaraz, czy Snape
kiedyś ich nie miał? Może ostatnio faktycznie wydawał się być zmęczony, jednak
przecież tyle się wydarzyło…
Tak
czy siak – gardził innymi, kpił i wystawiał trolle tak jak zwykle.
Tym
razem siedziałam w ławce z Harrym. Lavender i Ron zajęli miejsca niedaleko nas,
a ja za to przysiadłam się do okularnika zupełnie dobrowolnie, co zresztą
zostało odebrane z lekkim zdziwieniem. Teodor znalazł się z tyłu sali.
Walczyłam z przemożną ochotą odwracania się co chwilę, za co zapewne
Gryffindorowi zostałyby odjęte punkty, zaś mnie przytłoczyłaby druzgocąca
prawda, że utraciłam resztkę samozaparcia.
Rozmawialiśmy
na transmutacji, gdy całą lekcję musieliśmy spędzić razem i… to by było na tyle.
Pamiętałam, jak kiedyś chłopak denerwował się na mnie, że w ogóle go do siebie
nie dopuszczam, że zwracam na niego uwagę tylko na korepetycjach. Czasami
zastanawiałam się, czy zamierza powtórzyć swoje słowa, lecz na razie się na to
nie zanosiło.
Dystans.
Pełen dystans.
Ciężko
było się od niego odzwyczaić, chyba jeszcze bardziej, niż nauczyć na nowo.
Zabrzmiał
dzwonek, wszyscy zaczęli wstawać z krzeseł. Rozległo się szuranie, odgłos
pakowania rzeczy do toreb, rozmowy. Przez wrzawę przebił się donośny głos Snape’a:
–
Panie Nott, proszę chwilę poczekać!
Po
moich plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Spowolniłam swoje ruchy. Gdy Harry
stanął nade mną gotowy do opuszczenia klasy, ja dopiero zasuwałam zamek
piórnika. Większość uczniów już wyszła, Teodor podszedł do biurka nauczyciela.
Spuściłam głowę, wstrzymując oddech.
Och,
byłoby łatwiej, gdybyśmy razem z Wybrańcem nie siedzieli prawie na samych
tyłach sali!
–
Granger, Potter.
Moje
serce zwolniło biegu. Uniosłam wzrok z całkowicie niewinną miną, napotykając surowe
spojrzenie Snape’a i lekko rozbawione Teodora. Niedbałym ruchem wrzuciłam do
torby piórnik.
–
Tak, panie profesorze?
–
Wynocha.
–
Oczywiście, panie profesorze.
Miałam
szczerą ochotę dopakować swoje rzeczy w jeszcze wolniejszym tempie, ale
stwierdziłam, że właściwie nie powinnam narażać się Snape’owi. Zresztą,
mężczyzna na pewno wiedział już, kto nagadał na niego Ministerstwu Magii i choć
nie traktował mnie jakoś okrutniej niż zwykle, mogło się to jeszcze zmienić.
Niechętnie
opuściłam z Harrym klasę, zamykając za sobą cicho drzwi. Z westchnięciem
ruszyłam korytarzem, a przyjaciel podążył za mną. Kątem oka zobaczyłam, jak
przygląda mi się z niepokojem.
–
Dlaczego tak cię to zainteresowało? – spytał cicho, nachylając się nieznacznie.
Minęliśmy
grupkę rozchichotanych na widok Harry’ego Puchonek. Z ledwością powstrzymałam
się od wywrócenia oczyma.
–
Snape zatrzymał Teodora, który zapewne również co nieco wspomniał ministerstwu
o Lactiris – wyjaśniłam ze spokojem. – Czego mógł chcieć? Zaprosić go na obiad
do Hogsmeade?
Harry
przez dłuższą chwilę się nie odzywał, najwyraźniej zbyt zdumiony. Zatrzymał się
gwałtownie, patrząc na mnie z niedowierzaniem. Również przystanęłam.
–
Myślisz… myślisz, że Snape chce nakłonić Notta do składania fałszywych zeznań?
Prychnęłam
cicho.
–
Ty też nie zdziwiłbyś się, gdyby tak było – stwierdziłam. – No dobrze,
wprawdzie to ja słyszałam ich rozmowę pod drzwiami naszego pokoju, ale Teodor
to urodzony aktor. Jestem przekonana, że gdyby chciał, mógłby przekonać całe
Ministerstwo Magii o śmierci Voldemorta i jego zagrzebany ciele na błoniach
Hogwartu, a wszyscy grzecznie poszliby z łopatkami kopać.
Harry
zmarszczył brwi.
–
Mogliby tak pokierować rozprawą, byś została uznana za wariatkę.
Już nią jestem.
Poprawiłam
sobie torbę na ramieniu. Skręciliśmy w prawo. Na końcu korytarza ukazały się
główne schody.
–
Właśnie – zgodziłam się. – Snape dba tylko o siebie.
***
Chyba
po raz pierwszy w życiu miałam spóźnić się na numerologię i ani trochę mi się
to nie podobało.
Zorientowałam
się, że coś jest nie w porządku, kiedy nagle opuszkami palców, przez przypadek,
musnęłam spód swojej torby. Był wilgotny, a gdy spojrzałam na dłoń, zobaczyłam
na niej jasnoniebieską smugę. Tak, jakimś cudem wylał mi się atrament, zapewne
podczas zbyt gwałtownego przeskakiwania po dwa stopnie, chcąc zdążyć na
zajęcia. Usiadłam na pierwszej lepszej ławce, uprzednio obiecawszy sobie:
żadnych przekleństw.
Także
teraz, mamrocząc pod nosem groźby pod adresem twórców kałamarzy, wyciągałam z
torby całą jej zawartość. Pióra, pergaminy, książki… dziennik Patricka. Jego
wyłowiłam jako pierwszego, gdyż wraz z myślą o nim poczułam największy strach.
Jęknęłam cicho, kiedy zobaczyłam lekturę na starożytne runy, całą w atramencie.
Dobrze,
niby mogłam to wszystko zgrabnie usunąć za pomocą zaklęcia, ale jeśli barwnik
wszedłby za głęboko…
Nagle
poczułam, że ktoś obok mnie siada. Uniosłam głowę i ze zdziwieniem ujrzałam
Teodora. Chłopak miał wzrok wbity w posadzkę, jakby było na niej coś wyjątkowo
interesującego, łokcie oparte na kolanach, swoją torbę ułożył obok kostek.
Uniosłam
brew, na chwilę przestając ratować podręcznik do obrony przed czarną magią.
–
Cześć? – rzuciłam pytającym tonem, nieco rozdrażniona. W sumie mogłam
zignorować jego obecność, ale jednak… to był Teodor.
Dopiero
wtedy na mnie popatrzył. Wyraz mojej twarzy złagodniał, kiedy zwarły się nasze
spojrzenia. W jego oczach widziałam coś, co kiedyś już w nich napotkałam, ale
wtedy nie potrafiłam tego nazwać – smutek. To nie tak, że nie umiałam rozczytać
emocji ukrytych w szarych tęczówkach. Tej zdolności tak łatwo się nie traciło.
Jednak
naprawdę nie spodziewałam się ujrzeć czegoś takiego. Nie u Teodora. To było
niespodziewane i trochę nieprawdopodobne.
–
Cześć – odparł cicho, po czym znowu utkwił wzrok w posadzce. Nie, nie ze skrępowaniem.
Po prostu patrzył na nią, tak jak patrzy się na sufit podczas leżenia na łóżku podczas
próby zaśnięcia.
Strzepałam
atrament z podręcznika na podłogę. Ponownie zaczynałam się irytować, zwłaszcza
że czas uciekał, a sala numerlogii znajdowała się piętro wyżej. Odchrząknęłam.
–
Przyszedłeś tu w jakimś konkretnym celu, czy tak o, bo na korytarzu przecież
nie ma innych ławek?
Dzwonek
na lekcję zabrzmiał w chwili, kiedy wyciągnęłam różdżkę, by ściągnąć z książek
granatową ciecz. Jęknęłam cicho. No pięknie. U Vector już byłam martwa.
Nie
czekając na odpowiedź Teodora, zaczęłam szybko rzucać zaklęcie na podręczniki,
pióra, niezapisane pergaminy, zwłaszcza że tych ostatnich włożyłam do torby
dość sporo i naprawdę szkoda, żeby się zmarnowały. Koło naszej ławki przebiegło
paru uczniów, najwyraźniej również spieszących się na jakieś lekcje. Moje
policzki zalały rumieńce złości.
Świetnie.
Niespodziewanie
Teodor również wyjął różdżkę, po czym najzwyczajniej w świecie zaczął mi
pomagać. Obrzuciłam go bacznym spojrzeniem, lecz kiedy nasze oczy się spotkały,
odwróciłam wzrok, jeszcze bardziej czerwieniąc się na twarzy. Ostrożnie
zabrałam się za pióra i delikatne pergaminy, podczas gdy Ślizgon oczyszczał
książki. Milczałam, mając cichą nadzieję, że dzięki jego pomocy spóźnię się
jedynie kilka minut, a gniew Vector nie będzie aż tak straszny.
–
Dlaczego go wzięłaś?
Uniosłam
głowę. Teodor patrzył na mnie z zaciekawieniem, w dłoni trzymając dziennik
Patricka, już uwolniony ze zdecydowanego nadmiaru atramentu. Natychmiast mu go
wyrwałam i odłożyłam na bok.
–
Nie ruszaj – warknęłam na chłopaka.
Wzruszył
ramionami, powracając do pracy. Po paru sekundach zrobiłam to samo.
Naprawdę
nie chciałam, by Teodor odczytał cokolwiek z tego, co napisałam w dzienniku.
Całkowicie zapomniałam o tym, że Ślizgon mógłby znów zainteresować się jego
zawartością, że jeśli faktycznie roztrząsnęłabym tę sprawę, musiałabym pokazać
również te zapiski jako dowód czy coś.
Prawie
prychnęłam pod nosem.
Tak
inteligentnie, Hermiono.
Wyczyściłam
torbę, wyrzuciłam pęknięty kałamarz, spakowałam wszystko z powrotem. Zerwałam
się z ławki i stanęłam na chwilę przed Teodorem, który również podniósł się z
miejsca.
–
Dzięki za pomoc – rzuciłam pospiesznie, po czym odwróciłam się, by popędzić na
numerologię.
Brunet
miał jednak co do mnie nieco inne plany.
Na
przegubie poczułam mocny uścisk i lekkie szarpnięcie.
–
Poczekaj.
Spiorunowałam
chłopaka wzrokiem.
–
Nie mam czasu, spieszę się – fuknęłam. – Vector już pewnie planuje moją śmierć,
muszę jej dzisiaj oddać ważną pracę…
Teodor
wciąż trzymał moją rękę. Nie tak, by bolało, ale trochę zaborczo, nawet
napastliwie. Na jego twarzy odmalowała się powaga i zdecydowanie.
–
Musimy pogadać, Granger – oświadczył ostro. Zmrużyłam oczy. Jeszcze kilka chwil
temu w jego głosie ani trochę nie było słychać irytacji. – Teraz.
Starałam
się wyrwać z jego uścisku, ale nie wyszło. Syknęłam ze złością.
–
Chyba mylisz mnie z Zabinim, któremu możesz rozkazywać – warknęłam znów.
W
jednej chwili zostałam przyciągnięta do Teodora, tak blisko, że poczułam na
policzku jego ciepły oddech. Zadrżałam. Miałam nadzieję, że wcale tego nie
zauważył.
–
Należy mi się jakieś wynagrodzenie za pomoc, czyż nie? – mruknął, świdrując
mnie spojrzeniem.
–
No tak, Ślizgoni rzadko robią coś bezinteresownie
– prychnęłam.
Wywrócił
oczyma, ucisk zelżał.
–
Chodź.
Wyminął
mnie, a potem podążył korytarzem w stronę jego rozwidlenia. Nim zniknął w
mroku, podjęłam spontaniczną decyzję.
Pobiegłam
za nim.
***
Weszliśmy
do pierwszej niezamkniętej sali, jaką napotkaliśmy. Rozpoznałam ją – czasem
odprowadzałam tutaj Ginny na korki z astronomii, gdyż dziewczyna miała poważne
braki w teorii. Pomieszczenie było mniejsze niż inne klasy takie jak klasa
transmutacji czy zaklęć. Dziesięć ławek, niewielka tablica, dwa okna, parę wykresów
typowo związanych z nauką o ciałach niebieskich. Panował tutaj lekki półmrok z
powodu niezapalonych pochodni. Jedyne światło pochodziło z zewnątrz.
Stanęłam
przed Teodorem z założonymi na piersiach rękoma z wyczekującej pozie. Traciłam
właśnie przez niego numerologię, musiałam wymyślić naprawdę wiarygodne
wytłumaczenie swojej nieobecności na lekcji, a potem wybłagać Vector, by
przyjęła moje wypracowanie po terminie. Patrzył na mnie z lekkim napięciem,
dłonie włożywszy do kieszeni szaty.
Jak
zawsze. Czasem zastanawiałam się, czy on w ogóle zadawał sobie sprawę z tego,
że to naprawdę niekulturalne trzymać ręce w kieszeniach podczas rozmowy z kimś.
Pewnie wiedział o tym, tylko satysfakcję sprawiało mu okazywanie całkowitej
obojętności w stosunku do innych.
Urocze.
Takie ślizgońskie.
–
Więc? – odezwałam się po chwili milczenia. Starałam się zachować spokój, mimo
wszystko. – O co chodzi?
Jego
twarz stężała.
–
O ciebie.
Mogłam
się tego domyślić.
Nie
poruszyłam się ani o milimetr, tylko bez nerwów, starając się opanować drżenie
głosu, spytałam:
–
Co tym razem zrobiłam?
Widziałam
ogień furii płonący w szarości.
–
Nie rozumiesz, że takim zachowaniem nie cofniesz śmierci Stone’a?
W
jednej chwili mnie zmroziło. Głos Teodora zdawał się mieć jeszcze niższą
temperaturę od tej, która panowała w pomieszczeniu.
–
Czyli co? Chodzi o to, że nie potrafię o nim zapomnieć? – spytałam z
niedowierzaniem. – Chodzi o to, że nie potrafię wymazać go z pamięci tak jak
wy?
Chłopak
zbliżył się niebezpiecznie. Przyglądałam się jego twarzy, niezwykle jasnej
cerze z cieniem drobnego zarostu na silnej szczęce, wyraźnym kościom
policzkowym. Inne dziewczyny nie zwróciłyby na niego uwagi, bo był zbyt chudy i
wydawał się czasem wtapiać w tłum uczniów, znikać, rozpływać się w powietrzu.
A
ja nie mogłam oderwać od niego wzroku.
–
Nikt o nim nie zapomniał – odrzekł chłodno. – Po prostu ty widzisz tylko to, co
chcesz. Uważasz, że jesteś jedna ze swoim bólem, ale rozczaruję cię, Granger –
rodzice Stone’a przeżywają to jeszcze bardziej niż ty. Pomyślałaś o tym, jak
czuje się jego matka? Ojciec? Zastanawiają się, dlaczego akurat on, dlaczego on
zginął, chociaż znalazł się tam niepotrzebnie, przez przypadek…
–
Przestań! – zawołałam, tracąc nad sobą panowanie. Moje policzki paliły, w
ustach była istna pustynia i jedynie powtarzałam w myślach, by za wszelką cenę
się nie rozpłakać. – Nie wiesz, jak to jest, Nott, nic nie wiesz.
–
Tak? – Uśmiechnął się pogardliwie. – Ja też byłem w tamtym lochu.
Nie
dałam się zbić z pantałyku.
–
Skąd to wszystko wiesz? Skąd wiesz, jak się czuję? – zaatakowałam go. Tym razem
to ja postąpiłam krok w jego stronę, w dodatku mocno gestykulując. Odległość
między nami wynosiła maksymalnie stopę, nie więcej. Wpatrywałam się w niego z
nienawiścią. – Zwierzałam ci się? Nie sądzę, żebyś o czymkolwiek miał pojęcie,
a już na pewno nie o tym. Przyjaźniłam się z Rogerem, rozumiesz? Dopiero
zdziwiłbyś się, gdybym natychmiast to przełknęła, powróciła do normalności.
Tak już nigdy się
nie stanie.
–
Radzę sobie dobrze, Nott, jeśli tak to cię interesuje. Odbył się jego pogrzeb,
złapano Ivy, niedługo wszystko się zakończy, więc nie rozumiem, dlaczego twierdzisz
inaczej, jakobym „swoim zachowaniem miała nie cofnąć jego śmierci”.
Teodor
roześmiał się głośno. Niezwykle ironicznie. Odruchowo zacisnęłam pięści.
Nie,
nie mogłam nikogo już bić.
–
Ty wciąż go rozpamiętujesz i nawet nie mów, że nie, Granger, bo doskonale
widzę, jak jest – oświadczył powoli. – Starasz się to ukryć, ale wiem, co się
dzieje.
–
Mam przyjaciół. – Dopiero po sekundzie zorientowałam się, jak rozpaczliwie,
żałośnie to zabrzmiało. Nie straciłam rezonu. – Są przy mnie, pomagają uporać się
z…
–
Oni ci nie pomagają, bo nie wiedzą, jak to jest! – krzyknął po raz pierwszy od
dawna. Już zapomniałam, jaką moc mógł mieć jego głos. Wibrował w uszach.
Moja
torba upadła z hukiem na podłogę, kiedy zrzuciłam ją ze swojego ramienia.
Przybliżyłam się do Teodora tak bardzo, że nasze ciała prawie się stykały.
Wyraźnie widziałam rzęsy otaczające jego oczy. Ręka świerzbiła, by dźgnąć go w
chudą pierś.
–
Harry przeżył stratę – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Moje serce płonęło,
płonęło furią na Teodora i bólem spowodowanym poruszeniem tematu Rogera. Ogień
żyłami przepływał przez ciało, a ja nie pragnęłam niczego innego, jak stamtąd
uciec. – Stracił kogoś cennego, kto mógłby otworzyć mu bramę do lepszego życia.
Więc nie mów, że on nie wie, jak to jest.
–
I pewnie ciągle powtarza ci, że powinnaś żyć normalnie, co? – brunet niemal
wypluł te słowa. – Że musisz pogodzić się z tym, zapomnieć, że…
Moją
głowę zaatakował ostry ból, jakby zaraz miał rozsadzić mi czaszkę. Nie
pozwoliłam mu się spowolnić, zwłaszcza że Teodor miał cholerną rację.
–
Uważasz się za wszechwiedzącego! – przerwałam mu ze wściekłością. Bałam się, że
zaraz nie wtrzymam i chyba rzeczywiście powoli zaczynałam się poddawać. Teodor
wytoczył zbyt ciężką artylerię. – Twierdzisz, że…
–
Ukrywanie się nie pomoże – warknął ostro, nachylając się w moją stronę,
zupełnie tak jak wtedy, na korytarzu. – Fałszywym uśmiechem zbyjesz parę osób,
ale nie wszystkich. – Chwycił mnie mocno za ramię. Nie zdołałam powstrzymać
syku, który wydostał się z mojego gardła. Spojrzałam ze strachem prosto w
piorunujące złością oczy Teodora. – Wiem, co się z tobą dzieje, zamknęłaś się
przed światem, zamknęłaś się przede mną…
Odepchnęłam
go od siebie mocno, tak że ze zdziwieniem aż odsunął się parę kroków do tyłu.
Patrzyłam na niego ze łzami w oczach.
–
Wszystko wiesz, co?! – zawołałam ochryple, nie kryjąc już emocji. Ogień wciąż
we mnie płonął, w głowie czułam tępe pulsowanie. – Niby skąd?! Wiesz, co czuję,
co myślę… O co ci w ogóle chodzi?! Odwal się, Nott, i zajmij swoim życiem!
Niemal
potknęłam się o własną torbę, cofając, kiedy Teodor szarpnął krzesło, a potem
kopnął je z taką mocą, że wleciało na drugą ławkę, przewracając się. Nasze
spojrzenia się zderzyły. Chłopak lekko dyszał z gniewu.
–
Jak mogę się nim zająć, skoro stałaś się jego częścią?!
Wytrzeszczyłam
oczy. Rozdziawiłam usta, a potem niemal od razu je zamknęłam.
Teodor
chyba też dopiero po czasie zorientował się, co dokładnie powiedział. Uciekł
wzrokiem, przeczesał włosy niecierpliwym gestem, odszedł kawałek dalej, chyba
po to, bym nie widziała już jego twarzy. Ale ja zachłannie obserwowałam, jak
przymyka oczy, oddycha głęboko, a potem znów wbija spojrzenie w posadzkę. Jego
dłoń znów zawędrowała do kieszeni szaty.
–
Ojciec wczoraj pobił moją matkę – wymamrotał tak cicho, że prawie tego nie
dosłyszałam. – Snape ma z nią kontakt, powiedział mi to po lekcji.
Wciągnęłam
ze świstem powietrze i przycisnęłam rękę do ust, niezdolna do wykrztuszenia z
siebie czegokolwiek. Nie mogłam uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszałam.
Zupełnie nie spodziewałam się, że coś takiego padnie z ust Teodora. Tak jak
kilka minut temu na korytarzu, kiedy nagle zobaczyłam smutek przepełniający
jego oczy, smutek, którego nie bał się okazać albo po prostu za słabo go
ukrywał.
Teraz
znałam jego przyczynę.
Brunet
tymczasem gwałtownym ruchem podniósł krzesło, które wcześniej wywrócił, a potem
usiadł na nim i ukrył twarz w dłoniach. Chyba po raz pierwszy widziałam go w
takim stanie. Zgarbionego, zagubionego, nawet trochę podłamanego. Wyglądał tak,
jakby chciał zniknąć, zapaść się pod ziemię, blady, chudy, ubrany w czarną
szatę, która jeszcze bardziej go wyszczuplała.
„Mizerny”
było doskonałym określeniem.
Złość
minęła w mgnieniu oka, pozostało po niej drapanie w gardle i pulsujący ból
głowy, ogień zgasł, choć ciepło wciąż otulało ciało. Zastąpiło go współczucie,
odczuwałam je boleśnie mocno, współczucie i żal, ponieważ nie potrafiłam
wyobrazić sobie, co przeżywał Teodor. Po raz pierwszy od dawna sama zapragnęłam
podejść do niego, objąć i szepnąć do ucha, by się nie martwił, bo przecież
świat nie jest zły.
Ale
wiedziałam, że okrutnie bym go okłamała.
Nie
miałam pojęcia, czego chłopak ode mnie oczekiwał. Czy wyjścia, zostawiając go w
spokoju, czy wręcz przeciwnie – pocieszenia. Nie wiedziałam, jak się zachować,
lecz koniec końców wygrała egoistyczna ciekawość.
Mogłam
wreszcie dowiedzieć się czegoś na temat jego przeszłości.
Starając
się mimo wszystko nie myśleć w ten sposób, podeszłam powoli do Teodora, aż
wreszcie wślizgnęłam się na ławkę przed nim. Moje nogi zawisły w powietrzu,
dłonie oparły się na blacie. Przestała się dla mnie liczyć opuszczona
numerologia, to, że jeszcze parę minut temu byłam ganiona za żałobę po Rogerze,
przestała się liczyć cała nienawiść, którą czułam do Ślizgona, a która teraz
wydawała się wyparować.
Istniał
on i tylko on. Szare oczy krążące po posadzce, złożone dłonie przyciśnięte do
warg, świeże blizny pokrywające wcześniej nieskazitelną skórę szyi oraz karku.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie ufałam swojemu głosowi.
–
Teodorze… – zaczęłam niepewnie, lecz urwałam, widząc, że czarnowłosy bierze
głębszy wdech.
–
Pamiętasz nasze spotkanie w bibliotece, kiedy wspomniałem ci o moim urazie z
dzieciństwa? – spytał bardzo słabo, delikatnie, lecz i tak zabrzmiał
nieskazitelnie w ciszy panującej w sali. Nie patrzył na mnie. Przyjęłam to z
lekkim zrezygnowaniem.
Wyglądał
tak, jakby… jakby się bał… Bał się spojrzeć mi w oczy.
Choć
ze zdziwieniem, odszukałam w pamięci wspomniane przez niego wydarzenie. Wtedy,
kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy, a przynajmniej ja tak je odbierałam.
Jako pierwszy dłuższy kontakt z Teodorem, od którego wszystko się zaczęło.
–
Pamiętam – mruknęłam. – Obiecałeś wtedy, że kiedyś mi o nim opowiesz. Potem na
przyjęciu bożonarodzeniowym to potwierdziłeś.
Odsunął
dłonie od twarzy i spojrzał na nie, spuszczając głowę. Milczałam, kiedy
zaciskał je mocno w pięści, tak że zbielały mu kostki, a potem znów rozwierał
palce. Nie powinnam była pośpieszać, więc nie robiłam tego. Czekałam
cierpliwie, aż pierwszy się odezwie.
W
głębi duszy nie mogłam na niego patrzeć. Każdy jego ruch przepełniał ból
uderzający również we mnie. Tak jakbyśmy byli złączeni jakąś cholerną więzią, przez
którą martwiłam się tak jak on, cieszyłam razem z nim, cierpieliśmy wspólnie.
Okropne
uczucie.
–
Mój ojciec był śmierciożercą – rzekł w końcu ze spokojem, o jaki nie
posądziłabym go po poprzedniej kłótni. Opierał łokcie na kolanach, dłonie
splótł razem i to właśnie im się przyglądał. Nie winiłam go za to. Zdawałam
sobie sprawę, że takie wyznanie musiało wiele kosztować. – Mój ojciec jest śmierciożercą. W dodatku dość
parszywym, ale pewnie o tym wiesz. – Uniósł głowę, wbijając we mnie poważne
spojrzenie. – Prawie zabił cię rok temu w Departamencie Tajemnic, prawda?
Zamarłam.
–
Poczekaj, to nie tak…
Zignorował
mnie.
–
Zawsze kochał Czarnego Pana – kontynuował. Znów skierował oczy na swoje dłonie.
Ja tymczasem obserwowałam go bacznie, spijając każde słowo, nie chcąc żadnego
uronić, widząc tylko i wyłącznie Teodora. – Czasem myślę, że nawet bardziej niż
mnie czy matkę. Po pierwszej wojnie jakimś cudem uniknął Azkabanu, czego do tej
pory nie rozumiem. Może gdyby wtedy go zamknęli, nic by się nie wydarzyło.
Wypuściłam
powoli powietrze z płuc.
–
Nienawidzisz go – stwierdziłam cicho.
Kiwnięcie
głową.
–
Nawet nie wiesz, jak bardzo.
Odgarnęłam
włosy z twarzy.
–
Nie da się nienawidzić własnego ojca – oświadczyłam ze zdecydowaniem. – To niemożliwe.
Nieważne, co zrobił… po prostu się nie da.
Błysk
kpiącego uśmiechu. Rozpadałam się.
–
Jesteś pewna? Anthony Nott to potwór – ciągnął, ale tym razem ani na chwilę nie
spuścił wzroku. Ja miałam ochotę to zrobić, jednak spojrzenie bruneta było przeszywające,
jakby całkowicie zabraniał mi poruszyć się o chociażby cal. Zamarłam niczym
sparaliżowana, wpatrując się w jego poruszające się usta. – Po upadku Czarnego
Pana załamał się. Nie miał już nadziei na powrót swojego Mistrza czy jak tam go
nazywał… To takie żałosne, ale najzwyczajniej popadł w alkoholizm. On, który
zawsze gardził słabościami mugoli!
Teodor
był coraz bardziej zdenerwowany, a jego słowa nabierały coraz większej mocy.
Milczałam.
–
Miewał ataki szału, tak opowiadała matka. Czasem w ogóle nie wracał na noc do
domu, tylko nad ranem i wtedy był spokój. Najczęściej jednak pojawiał się
późnym wieczorem, spity, niepanujący nad sobą, momentalnie wpadał w furię. Znęcał
się wtedy nad matką, aż wreszcie mnie też się oberwało. Chciał ją zranić, więc
kiedy miałem trzy lata, dostałem zaklęciem… chyba nazywało się Sectumsempra, jakoś tak. Prawie
zginąłem, gdyby nie matka, która ratując mnie, też naraziła się ojcu. Wiesz, co
to za urok?
Jedynie
pokręciłam przecząco głową.
–
Nic dziwnego, bo zakrawa o czarną magię. Rany cięte na całej powierzchni
korpusu, krew, a potem blizny, jeśli nie zastosuje się dyptamu. Matka mnie
uratowała, i tak szczęście, że jej się udało, bo trzyletnie dziecko miało
minimalną szansę przeżycia, ale ślady… Ojciec skutecznie odebrał jej możliwość
zastosowania dyptamu.
Wydałam
zduszony okrzyk.
–
Nie! – Kiedy się nie odezwał, wyrzuciłam z siebie: – Jak mógł ci to zrobić twój
własny ojciec? To po prostu… aż nie wiem, czy istnieje na to określenie. –
Potrząsnęłam głową, a potem znów popatrzyłam na Teodora, wstrząśnięta. –
Zostały ci blizny?
Machnął
lekceważącą ręką. Błysnął sygnet rodowy Nottów.
–
Przy ostatnich nabytkach to i tak nic.
Zacisnęłam
mocno usta, wciąż kręcąc z niedowierzaniem głową.
–
To… straszne. Och, Teodorze, tak mi przykro!
Znów
zacisnął pięści, aż zaczęły drżeć mu dłonie, a kostki ponownie zbielały. Po
chwili przejechał ręką po twarzy. W końcu nasze oczy znów się spotkały.
–
To nie wszystko, Granger.
Przełknęłam
z trudem ślinę. Bałam się tego, co Teodor miał mi jeszcze do powiedzenia. Nie
wiedziałam, co powinnam zrobić, co mówić. Ja nie przeżyłam tego, co on. Ja po
prostu… po prostu miałam łatwiejsze życie. Z trudem słuchałam o czymś tak
potwornym, czułam się okropnie głupio, kiedy myślałam o tym, jak narzekałam na
swoją mamę, kiedy nie pozwalała mi wyjść na dwór pobawić się z dziewczynkami z
sąsiedztwa.
–
Anthony Nott ma na sumieniu jeszcze kogoś, prócz swojej żony i syna –
wymamrotał cicho. Zaczerpnął gwałtowniej tchu. – Lilian Nott. Swoją córkę.
Coś
ciężkiego opadło na dno mojego żołądka, lodowaty dreszcz przebiegł po plecach.
–
Masz siostrę? – wydusiłam. – Jak to? Nigdy nie wspominałeś, że…
–
Nie żyje.
To
było jak kubeł zimnej wody. Dreszcze spłynęły po moich plecach od karku aż do
bioder, a potem wstrząsnęły całym ciałem. Rozchyliłam usta ze zdziwienia,
nieważne, jak głupio to wyglądało, i wpatrywałam się z szokiem w Teodora. On
sam chyba najwyraźniej czekał na moją reakcję, bo przyglądał mi się z lekkim
zainteresowaniem, aż wreszcie zaczęłam się zastanawiać, czy sobie ze mnie nie
żartuje.
Nie,
nie mógł. Nie żartowało się w takich sprawach.
–
A-ale jak? – wyjąkałam. – Dlaczego?
–
Miałem dziesięć lat, ona sześć – odrzekł bezbarwnym tonem. Mimo pozornej
obojętności, widziałam w jego oczach, co przeżywa w środku. Oczy zawsze mówiły
całą prawdę o człowieku, nieważne, jak skryty on był. – Pamiętam ją do tej
pory. Drobna, miała jasne włosy i oczy, i chyba przez to ojciec jej
nienawidził. Różniła się od niego, bo urodę przejęła po rodzinie matki. Kruchą,
delikatną. Wystarczył jeden pieprzony atak szału, awantura i niepotrzebne
wejście do kuchni Lilian, żeby w naszym domu więcej nie pojawiłą się radość.
Nie
mogłam z siebie wykrztusić słowa ani już nawet dłużej patrzeć na Teodora. Łzy
zakręciły mi się w oczach, a żeby je odgonić, spoglądałam wszędzie indziej – na
wykresy na ścianach, na okna, za którymi kłębiły się szare chmury, a dzień
powoli się kończył, na swoją torbę leżącą daleko przy drzwiach.
Jak
ktoś mógł dalej z tym żyć? Z taką historią? Tyle cierpienia to za dużo na jednego
człowieka.
–
Niedługo po śmierci siostry stałem się bardzo chorowity, słaby – jak z oddali
dotarł do mnie ten sam bezbarwny ton Ślizgona. Tym razem to ja bałam się na
niego spojrzeć. – Nikt nie mógł znaleźć lekarstwa, a ojciec i tak średnio się
interesował. Od dawna ma jakieś tam swoje szemrane interesy, matka też pracuje,
więc kosztami nikt się nie przejmował, ale nic nie dawało rady. Dopiero w
Święta rok temu zatrzymano choroby. Przybrałem na wadze, sporo urosłem, bo choć
wyniszczeń nie udało się cofnąć, mojego organizmu nie męczyły i nie męczą do
tej pory żadne dolegliwości. Pamiętasz, co odpowiedziałem ci, gdy pytałaś o bal
bożonarodzeniowy? Wtedy nie tylko nie chciałem iść. Nie mogłem. Moja odporność
padła, Pomfrey ledwo ją utrzymała, ogółem było ciężko. Zawsze było ciężko. Ja z
czasem pogodziłem się z tym, że nigdy się nie podniosę, że umrę przed
dwudziestką, ale matka stawała na głowie. I pomogła mi. Sprowadzała
uzdrowicieli z całego świata, wreszcie znalazła kogoś w Ameryce, kto dał sobie
radę z takimi przypadłościami. Bardzo zaawansowana magia, rytuały i inne…
Ojciec nie mógł przyjąć do wiadomości tego, że jego jedyny syn był wrakiem.
Zawsze nadrabiałem to dobrymi wynikami w nauce i teraz snuje wizje, do czego
mogę dojść, ile mogę osiągnąć… u boku Czarnego Pana.
Zamarłam.
Powoli skierowałam na niego przestraszony wzrok. W jednej chwili zapragnęłam
uciec jak najdalej od ukochanych szarych oczu, ciepłego oddechu i pewnego
dotyku, który już pokochałam. Musiałam dowiedzieć się, co dokładnie Teodor miał
na myśli.
–
A ty? – spytałam drżącym głosem, choć tak strasznie starałam się nie okazywać
zdenerwowania. – Po której jesteś stronie?
Brunet
pokręcił przecząco głową, a potem zanurzył dłonie we włosach i mocno pociągnął.
–
To nie takie proste… – wymamrotał, lecz tym razem ja mu przerwałam.
–
To bardzo proste. – Założyłam ręce na piersiach. – Albo pójdziesz w ślady ojca,
albo nie. Innej opcji nie ma.
Wyciągnął
palec w moim kierunku.
–
Słuchaj, brzydzę się tego, że ktoś
taki jest moim ojcem – powiedział ostro. – Nadal bije moją matkę, upokarza ją
na każdym kroku, a ja nienawidzę jeździć do domu, bo wiem, co to oznacza –
kolejne siniaki. W dodatku od powrotu Czarnego Pana na nowo pokochał mordowanie
i nasza piwnica zamieniła się w rzeźnię.
Nienawidzę wojny, bo jest po prostu chora. Śmierciożercy zabijają, torturują,
lubią zapach krwi i śmierci. Dla mnie właściwie bardziej liczy się
bezpieczeństwo matki. Anthony zabił swoją córkę i omal nie zamordował syna. Jego
żonę z połamanymi żebrami znaleźli niedaleko domu zwykli przechodnie, a teraz
nie wiadomo, kiedy ona dojdzie do siebie. Masz jeszcze jakieś wątpliwości,
Granger?
Choć
zaskoczona tą przemową, nie okazałam tego zbytnio po sobie. Odetchnęłam
głęboko, zbierając myśli.
–
Zatem? Po czyjej jesteś stronie?
Teodor
powoli wstał i podszedł do ławki, na której siedziałam. Zatrzymał się przede
mną. Wciąż był dużo wyższy. Nie odrywałam oczu od jego twarzy, na powrót
opanowanej, jednocześnie nad wyraz poważnej. Doskonale wiedział, co przed
chwilą powiedział i co zaraz miał powiedzieć. Zdawał sobie sprawę z wagi swych
słów zupełnie jak ja.
–
Po waszej. Po twojej.
Serce
tłukło się boleśnie w mojej piersi, a spojrzenie Teodora nie pozwalało mi
normalnie oddychać. Cała ta sytuacja przypominała scenę z jakiejś książki, nie
mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, że przed chwilą otrzymałam
odpowiedzi na dręczące mnie od tak długiego czasu pytania, że teraz chyba
wreszcie rozumiałam chłopaka stojącego przede mną i że czułam jego chłodną dłoń
przykrywającą moją.
Zawsze
był taki cichy, bo wstrząsnęła nim śmierć siostry. Zupełna odwrotność Ivy – ona
po śmierci brata stała się żywa, energiczna, jakby za wszelką cenę chcąc o tym
zapomnieć. On pozwolił poczuciu pustki weżreć się w serce niczym kwas, stopić
żyły i wydrzeć część jego całego. Miał z Lilian więcej do czynienia, w jego
pamięci pozostało więcej wspomnień, więź ich łącząca była silniejsza niż ta u
rodzeństwa Gray.
To
dziwne. Myślenie o Teodorze nie jako o jedynaku takim jak ja, choć za kilka
miesięcy miałam już przestać być jedynaczką. Kiedyś ganiał się z siostrą wokół
domu, snuł wizje chronienia jej przed napastliwymi adoratorami, bronienia jako
prawdziwy starszy brat.
Odebrał
mu to własny ojciec.
Zaczęłam
zastanawiać się, jak odebrał tę śmierć sam Anthony Nott. Może przez nią taki
był? Okrutny, egoistyczny, bezlitosny?
Tak
strasznie współczułam Teodorowi. Nie mogłam uwierzyć, że w życiu napotkał tyle…
bestialstwa ze strony własnego ojca i że po prostu się nie poddał. Że
przetrwał, choć na pewno wcale nie było to łatwe.
A
ja okazywałam słabość przez tyle czasu…
–
Znów nie istnieję – ciszę przerwał jego oskarżycielski głos.
Zagryzłam
mocno wargę, nie odpowiadając. Nawet na niego nie patrząc, choć teraz, w
przygasającym świetle dnia, jego twarzy wyglądała niezwykle. Byłam tego pewna. Zabrał
dłoń z mojej dłoni.
–
Granger, wiem, że ci ciężko, ale…
W
jednej chwili dotarły do mnie jego poprzednie słowa.
Jak mogę się nim
zająć, skoro stałaś się jego częścią?!
–
…nie odtrącaj ludzi. Nie zamykaj się, proszę cię.
Dlatego
tak wszystko mi wypominał, starał się do mnie dotrzeć, przemówić do rozsądku.
–
Granger…
–
Wszystko się ułoży, Teodorze – przerwałam mu łagodnie, unosząc wzrok. Miałam
rację. Na twarz Ślizgona padało światło dnia, wyostrzając rysy twarzy i
pogłębiając spojrenie. Powstrzymałam się od dotknięcia jego policzka. –
Wszystko się skończy. Wojna, ciągłe konflikty. Musicie z mamą gdzieś uciec,
Zakon na pewno wam pomoże…
–
To nie jest takie proste. – Chłopak popatrzył na mnie z pewnego rodzaju ulgą.
Nie odrzuciłam go. – Matka myślała nad tym, ale wie, że ojciec by ją ścigał.
Zna wiele jego tajemnic. Wszędzie by nas znalazł.
–
Ale przecież…
–
Nie, Granger, nie możemy się od niego uwolnić – przerwał mi z naciskiem. –
Nieważne, gdzie byśmy się ukryli.
Pod
wpływem impulsu, przeklinając w myślach swoją głupotę, ujęłam w dwie ręce jego zimną
dłoń i ścisnęłam ją mocno. Uniósł brew, a ja przełknęłam z trudem ślinę. W
gardle stanęła mi gula.
–
Cokolwiek by się nie stało – powiedziałam półszeptem, ostrożnie dobierając
słowa –będę przy tobie, Teodorze. Zawsze. Chcę, żebyś o tym wiedział.
Niewiele
później wtulałam twarz w jego ramię, kiedy obejmował mnie mocno, a ja
odwzajemniałam uścisk, rozkoszując się przyjemnym zapachem męskich perfum
drażniącym nozdrza.
Zatarłam
granicę powstałą między nami, skruszyłam ją, była jedynie wspomnieniem.
Brakowało mi Teodora i nie potrafiłam już go od siebie odpychać. Znajomy dotyk
na plecach nie odstręczał, zaciskałam palce na jego barkach, dwa serca biły
przy sobie, dwie dusze zaplatały się w uścisku.
Człowiekowi
podarowano zdolność wybaczania, a ja z niej skorzystałam.
Poczułam
we włosach zaciśniętą dłoń Teodora. Przymknęłam oczy.
–
Nie rozumiesz? Potrzebuję cię – szepnął. Wzdrygnęłam się lekko. – Potrzebuję
cię, Granger.
Miałam
ochotę się rozpłakać.
Tak
bardzo zatraciłam się w rozpaczy za Rogerem, odsunęłam od siebie ludzi,
powtarzając w duchu, że nikt nie musi mi pomagać, a tymczasem to ktoś innych
pragnął mojego wsparcia. Nie dostrzegałam tego, zbyt zajęta mozolnym budowaniem
wokół siebie murów, tak by nikt się przez nie nie przebił. Sądziłam, że tylko
ja mogę kogoś potrzebować.
To
inni potrzebowali mnie.
Pomyślałam
o Harrym, Ronie, Ginny. Byli moimi przyjaciółmi. W tamtej krótkiej chwili
uświadomiłam sobie tak wiele. Krzywdziłam ich tą obojętnością, izolacją, tyle
że… nie potrafiłam ich dopuścić.
Z
Teodorem sprawa miała się inaczej, bo chyba wreszcie go rozumiałam. Rozumiałam,
dlaczego był taki jaki był, dlaczego nie chciał pozwolić mi się ukryć, dlaczego
nawet w tym cholernym lochu to ja przeżyłam. Potrzebował mnie, ponieważ w Hogwarcie
nie miał nikogo, przed kim mógłby się otworzyć, kto rzeczywiście by przy nim
trwał.
Ja
byłam gotowa to zrobić.
Od
dawna.
On
zawsze działał na swój niezwykły sposób, całkowicie rozbijając moją obronę
przed światem. Tak było również teraz.
Pozwoliłam
mu na bliskość, wybaczyłam, choć nie zapomniałam. Mogliśmy pomóc sobie
nawzajem. Potrzebowaliśmy siebie. Nie przyjaciół, rodziny czy kogokolwiek
innego.
Siebie.
Dwa
nieba się odnalazły, oba pochmurne i szare, burzowe.
Musieliśmy
się wspierać, choć wiedziałam, że to wcale nie takie łatwe. Zbyt wiele kłótni,
niemiłych słów, wad, które wciąż sobie wypominaliśmy. Dzielące różnice, tak
mało spoiwa. A jednak…
Opuszkami
palców musnęłam zgrubioną skórę na karku chłopaka.
– Będę przy tobie, Teodorze – powtórzyłam, rozwierając
powieki. – Nieważne, co miałoby się stać, zostanę.
Odsuwając
się niewiele, złożyłam leciutki pocałunek na jego szyi tuż pod szczęką, a potem
znów do niego przylgnęłam, jeszcze mocniej niż wcześniej.
Chciałam
zagarnąć go tylko dla siebie.
–
Granger…
Wtedy
zabrzmiał dzwonek obwieszczający koniec lekcji, czyli także mojej numerologii.
Skrzywiłam się i puściłam Teodora. Ślizgon niespiesznie cofnął się, a ja
zeskoczyłam zwinnie z ławki. Ostatni raz spojrzałam na chłopaka, choć naprawdę
bałam się to zrobić. Widząc jednak wyraz jego twarzy, strach natychmiast mnie
opuścił.
Spoglądał
inaczej. Bez wrogości czy skrępowania. Miał czyste, jasne spojrzenie, szare
oczy lśniły.
–
Do jutra – rzuciłam krótko, bojąc się własnego głosu.
Podbiegłam
do swojej torby, porwałam ją z posadzki, po czym wyleciałam jak strzała z
klasy. Mimo że to Teodor królował w moim umyśle, musiałam zająć się inną
sprawą, napawającą mnie najczystszym przerażeniem.
Przebłaganie
Vector nie należało do najłatwiejszych czynności.
***
To
mogłoby być nawet pocieszające – powrócenie do normalnych relacji z Teodorem –
gdyby nie fakt, że następnego dnia szkołę ogarnął szał Walentynek, a w nocy nawiedził
mnie koszmar z umierającym Rogerem w roli głównej.
Czternasty
lutego. Zawsze miałam mieszane uczucia co do tej daty. Ot, zwykłe, mugolskie
święto, z okazji którego zakochani mogli głębiej okazać swoje uczucia. Teraz
jednak, kiedy znajdowałam się na skraju przepaści, irytowało mnie wszystko, od
różowych ozdóbek w pokoju wspólnym porozwieszanych przez rozchichotane
drugoklasistki, poprzez fikuśną szatę Slughorna, a skończywszy na
obściskujących się po kątach parach. Gdybym tylko mogła odjąć im za to punkty,
natychmiast bym to zrobiła, począwszy od Rona i Lavender, którzy nic sobie nie
robili z jakiejkolwiek publiczności.
Do
tego dochodziły łzy wylane w nocy oraz ślady zębów na kostkach, kiedy starałam
się nie krzyczeć. Z każdym kolejnym dniem było coraz gorzej, czułam to, i nie
wiedziałam, jak temu zaradzić. Tamtego dnia byłam wyjątkowo miła dla swoich
przyjaciół, ale kiedy Ginny odpowiedziała niezwykle drażniącym entuzjazmem,
moje dobre chęci od razu zmalały.
Przed
salą zaklęć odnalazłam w tłumie Teodora i na krótką chwilę przysunęłam się do
niego, tak by nasze ramiona się stykały. Drobny gest, ale wystarczający, bym
poczuła się usatysfakcjonowana. Usłyszałam, że wzdycha.
–
I jak?
Ucisnęłam
dwoma palcami nasadę nosa.
–
Mam dość, Teodorze – wymamrotałam niewyraźnie. – Po prostu mam dość.
–
Możesz się na mnie wyżyć, jeśli chcesz. Wiesz, krzyk, zęby, paznokcie, co tam
sobie wymyślisz.
Spojrzałam
na niego spode łba.
–
Zapewne kiedyś skorzystam – burknęłam.
Lekkie
uniesienie kącika ust i to by było na tyle, jeśli chodziło o nasz kontakt przez
resztę dnia. Ale w sumie zawsze coś.
Nie
wiedziałam, jak przetrwałam kolejne kilka godzin, jednak na kolację szłam z
pewną dozą ulgi, że jutro wszystko miało się skończyć. W dodatku sobotę zawsze
kojarzyłam z trochę dłuższym snem i błogim czasem wolnym. Usiadłam obok Ginny
czytającej ranne wydanie „Proroka Codziennego”, a obok mnie klapnął Harry.
Nałożyłam sobie parę kanapek ze stosu nieopodal, lecz nim zabrałam się za
jedzenie, zerknęłam rudej przez ramię.
I
zamarłam.
Poczułam
nieprzyjemny ucisk w piersi, w dłoniach niewielkie mrowienie, kiedy ujrzałam nagłówek
artykułu. Nie odrywając od niego wzroku, mruknęłam:
–
Pokaż mi to, Ginny.
Dziewczyna
uniosła brwi, ale bez słowa podała mi gazetę. Wbiłam w nią puste spojrzenie.
Masakra w
Reedlake
W nocy z 13 na 14 lutego br. doszczętnie
zniszczono niewielką, mugolską wioskę w południowej Anglii. Ministerstwo Magii
otrzymało informację o napadzie śmierciożerców na osadę Reedlake, lecz kiedy
służby przybyły na miejsce, było już za późno. Wioska niemal doszczętnie
spłonęła i jak na razie nie wiadomo, czy ktokolwiek z miejscowych przeżył.
Potwierdzono informację na temat znalezienia szczątek kilku śmierciożerców,
którym najwyraźniej nie udało się w porę uciec. Benjamin Cryte, wiceszef
Departamentu Przestrzegania Prawa, zapowiada surowe kary dla sprawców masakry.
Tyle mi wystarczyło. Jednym ruchem wyrwałam
stronnicę, nie zawracając sobie głowy zdziwionym okrzykiem Ginny, po czym
zerwałam się z miejsca i wybiegłam z Wielkiej Sali.
Już czytałam o podobnej sprawie. Poplecznicy
Voldemorta zaatakowali wioskę, chcieli pokazać, że nadal są wierni swojemu
panu, choć ten zniknął bez śladu… Podpalili wszystkie budynku, ale paru nie
zdążyło uciec.
Tak, jasne.
Wściekłość wezbrała we mnie niczym
rozgniewane morze podczas sztormu, odbijała się falami o ściany mojego serca,
krew szumiała w uszach.
Już wiedziałam, o czym mówił Patrick.
Chciał, żebym zainteresowała się tym, co działo się wokół, bo nie było dobrze.
Miałam zwrócić uwagę na artykuły w gazetach, ponieważ one nie zawsze kłamały.
Opisywały to, co widzieli reporterzy, i oni pozostawali ślepi,
niedoinformowani.
Tylko jak mogli dostrzec wszystko, skoro
prawdę skrupulatnie ukrywano?
Tak dawno nie byłam w Sali Oczyszczenia, że
niemal zapomniałam, jak wyglądało jej wnętrze. Ławki pod ścianą, sztylety na
podłodze, krew, pergaminy… biurko ze swoją potężną zawartością.
Dorwałam się do notatek Patricka szybciej,
niż sama się tego spodziewałam. Odszukałam odpowiedni dokument, list napisany
krzywym, niezgrabnym pismem.
Atak na Borlover przeszedł bez szwanku. Dotarła do nas
informacja o pojawieniu się tam groźnych śmierciożerców, nie można było
przepuścić takiej okazji.
Założone czary niepozwalające się stamtąd aportować. Podpalenie
miasta. Usunięcie śladów.
Może Pan być zadowolony, Panie Cryte.
Patrick
ukazał mi się teraz, bo Cryte znów zajął się oczyszczaniem. Zaczęło się to, co
wcześniej, ponieważ Voldemort posiadał coraz większa władzę, rósł w siłę. Stłumić,
zniszczyć, usunąć, nieważne, jak brutalnie i ile niewinnych musiało pożegnać
się z życiem. To wszystko się nie liczyło w obliczu dzieła stworzonego przez
Cryte’a.
Co
miałam zrobić? Co i komu powiedzieć? Jak miałam postąpić? Czy mieszać się w to,
zatrzymać falę śmierci ciągnącą się nie tylko wraz z przejściem przez kraj
popleczników Voldemorta? Czy może ocalić rodzinę oraz przyjaciół?
Nie
wytrzymywałam tego wszystkiego.
Padłam
na kolana, tłukąc je boleśnie o twardą posadzkę. Po chwili spłynęły na nią łzy.
Załkałam głośno, ściskając w dłoni stronnicę gazety. Paznokcie wbiły się we
wnętrze dłoni, ale wraz z bólem wcale nie nadeszła ulga. Już się do niego
przyzwyczaiłam.
Czułam,
że tego jest dla mnie za wiele.
–
Gdzie jesteś?! – ryknęłam. Moje gardło zapiekło znajomo. – Gdzie jesteś, do diabła?!
Zostawiłeś mnie z tym samą!
Skuliłam
się, przyciskając dłonie do piersi. Szloch wypełniał pomieszczenie, w uszach
słyszałam dudnienie serca.
Cryte.
Voldemort. Patrick.
Rozwiązanie
wciąż zdawało mi się wymykać. Coś przeoczyłam, czegoś nie widziałam, tonęłam.
Lodowa tafla nie chciała pęknąć, a ja nie mogłam wynurzyć się na powierzchnię.
Płuca
paliły, brakowało w nich tlenu.
Nie
wiedziałam, jak długo płakałam, dopóki czyjeś dłonie nie odgarnęły włosów z
mojej twarzy. O ile było to możliwe, moje serce zabiło jeszcze mocniej.
Popatrzyłam ze zdziwieniem na Teodora kucającego obok. Jego spojrzenie wypełniał
niepokój pomieszany z troską.
–
Widziałem, jak wybiegasz z Wielkiej Sali – powiedział cicho. W ogóle nie
usłyszałam, kiedy tutaj wszedł, totalnie nie zwróciłam na to uwagi. – Granger,
co się dzieje? Granger?
Potrząsnęłam
głową, bo do niczego innego nie byłam zdolna. Ogarniał mnie paraliż.
–
Nie mam siły – wyjaśniłam ochryple. Łzy zamazywały obraz, głos przypominał
ostry zgrzyt. – W nocy chcę krzyczeć, w dzień chcę się ukryć przed wszystkim,
nie umiem poukładać myśli. Dlaczego, do cholery, nie potrafię sobie z tym
poradzić?!
Wypuściłam
z ręki gazetę i chwyciłam się za włosy, ciągnąc je z całą energią, która mi
pozostała. Nawet ból nie przyniósł ulgi. Znałam już to uczucie.
Teodor
chwycił mnie za nadgarstki. Krzyknęłam, starając się wyrwać.
–
Zostaw! Zostaw!
–
Hermiono… uspokój się…
Zrobiło
mi się słabo. Przed oczami pojawiły się ciemne plamki. W jednej chwili opuściły
mnie resztki sił, ostatnie łzy wydostały się spod powiek. Teodor uratował moje
ciało przed osunięciem się na posadzkę. Znieruchomiałam w jego ramionach.
–
N-nie mogę się uwolnić – wyjąkałam, bezwładnie spoczywając w objęciach chłopaka.
Nad sobą widziałam jego zaskoczoną, bladą i nieco przestraszoną twarz. – Ciągle
g-go widzę, ciągle o nim myślę. Niech t-to wreszcie się skończy.
Teodor
bardzo, bardzo powoli pomógł mi wstać, a potem posadził na kanapie. Świat wokół
wirował, czułam się jak za szkłem, przez które nie mogłam się przedostać do
normalnego życia. Było mi strasznie zimno, drżałam, wpatrując się obojętnie w
poważne oczy chłopaka. Kucał przede mną i mówił z mocą, tak bym zrozumiała
każde jego słowo, tak by przebiło się nawet przez szklaną taflę.
–
Pomogę ci, rozumiesz? Potrzebujesz oczyszczenia, a ja jestem w stanie ci je dać
– rzekł spokojnie. Wziął głębszy oddech. – Zwiążę się z tobą i przejdziesz
katharsis.
–
C-co? – wyrwało mi się. Znów się wzdrygnęłam. – Nie, Teodorze, przecież wiesz,
jakie to niebezpieczne… Żona autora zginęła.
–
I nikt nie wie dlaczego, ale ponoć to z nią było coś nie tak, z jej organizmem
– upierał się chłopak. – Ja się narażę, nie ty.
–
Jesteś słaby, twoje ciało… sam mówiłeś.
–
Mam na to wystarczająco siły. Uda się.
–
Nie, Teodorze – starałam się zabrzmieć stanowczo, ale podłoga nadal zamieniała
się miejscami z sufitem.
Chłopak
chwycił moje dłonie w swoje. Były ciepłe.
– Zrozum, Granger, że chcę to zrobić. Dla
ciebie.
Pokręciłam
głową.
–
Nie rób tego dla mnie, bo nie warto.
–
Jeśli nie dla ciebie, to ze względu na poniedziałkową rozprawę – wysunął inny
argument. Modliłam się, by przestał. Nie chciałam już tego słuchać. Bałam się,
że w końcu ulegnę. – Wyobrażasz sobie swoje pojawienie się przed samym
ministrem magii w takim stanie?
Zacisnęłam
usta. Wyrwałam dłonie z jego uścisku i przetarłam oczy.
–
Wykorzystujesz moją aktualną niedyspozycję, Nott.
Albo
mi się przywidziało, albo faktycznie się uśmiechnął.
–
Może trochę. Katharsis to tylko rytuał, a żona autora książki… Cóż, nie miała
szczęścia. Była na to po prostu za słaba, nie mogła przelać swojej energii.
W
moich oczach znów zabłysły łzy. Miałam dość płaczu.
–
Czy ty nie rozumiesz, że nie chcę cię
narazić? – nachyliłam się ku niemu, spoglądając mu błagalnie w oczy. Wydawał
się być nieugięty. – To szaleństwo. Nie przemyślałeś tego. Nie mogę się
zgodzić.
Bez
słowa chwycił moje ręce. Przesunął rozgrzanym kciukiem po chłodnej skórze.
Przeszedł mnie dreszcz.
–
Już się zgodziłaś, obiecując, że zostaniesz – stwierdził cicho. – O to właśnie
chodzi. Jeśli miałbym nie przeżyć, musisz być przy tym.
–
Przestań. – Przez krótką chwilę chciałam go uderzyć, potrząsnąć nim, krzyknąć, byle
tylko nie narażał się na śmierć. Nie dla mnie. Nie zasługiwałam na to. –
Łatwiejszy sposób to zostawienie katharsis w spokoju…
–
Potrzebujesz mnie tak jak ja ciebie.
Spojrzałam
gdzieś w bok. Znów miał cholerną rację.
–
To niczego nie zmienia – wymamrotałam.
Nastąpiła
dłuższa chwila milczenia, podczas której ani mi się śniło znów odwracać na
niego wzrok. Wciąż czułam, jak muska opuszkami palców moje dłonie, serce biło
nieprzerwanie szybkim tempem, wirowania ustawały, choć nadal czułam się nie do
końca w pełni sił. Bałam się odpłynąć w ciemność.
Tam
nie znalazłabym Teodora.
–
Twoja obietnica była wiążąca – powiedział wreszcie cicho. Powoli na niego
popatrzyłam. Rozpłynęłam się pod spojrzeniem, jakim mnie obdarzył. – Jeśli ty
zostaniesz, to ja też.
Nie
zaprzeczyłam. Nie pokręciłam głową. Nie poruszyłam się ani o milimetr.
Szkło
się rozbiło.
–
Jutro wieczorem – kontynuował. – Tutaj. Zbiorę wszystkie składniki, przygotuję
ten cholerny rytuał i… – Wypuścił powietrze z płuc. – Przyjdź.
Miałam
wątpliwości. Och, i to jakie. Ale widząc jego oczy utkwione we mnie, mając
świadomość, że tylko to mogłoby wreszcie odepchnąć wspomnienia o Rogerze, zaczerpnęłam
głęboko tchu, po czym kiwnęłam głową.
–
Jutro.
Teodor
w milczeniu uniósł moje dłonie do ust i lekko je ucałował.
A
szorstki sznur otarł się boleśnie o szyję, drażniąc nieprzyjemnie skórę.
Empatia
Pierwsza?
OdpowiedzUsuńAnthony Nott'cie, szykuj się na śmierć. Z moich rąk, Mwahahahaha.
Jeny, jak to dobrze, że Teoś w końcu wyrzucił z siebie wszystko o swoim ojcu. Hermionie było to potrzebne.
I... Zdziwisz się, jak Ci powiem, że od momentu śmierci Rogera wiedziałam, że Granger będzie potrzebowała katharsis? :D
Weny ;*
Empatio, twoje opowiadanie jest coraz lepsze . Mam nadzieję że rytuał pójdzie dobrze i że Teodorowi i Hermionie nic się nie stanie . Przyjemnych wakacji i weny ;)
OdpowiedzUsuńMój kochany biedny Teodor ! Nie zasługuje na takie okropne życie!
OdpowiedzUsuńCiesze się, że wyjaśnili sobie wszystko. Może teraz będzie bardziej kolorowo ??
W którym rozdziale jest jeszcze wspomniane o tym rytuale bo nie moge sobie przypomnieć? Rozdział cudowny.
OdpowiedzUsuńPodpinam się pod pytanie, bo ten rytuał mnie kompletnie wytrącił z równowagi ;o
UsuńW trzydziestym? Teodor i Hermiona omawiają dogłębnie sprawę Katharsis, przyczepia się Snape, dostają szlaban, te sprawy :D
UsuńSalazarze...
OdpowiedzUsuńNie, nie płakałam, kiedy Teodor opowiadał swoją historię. Ale wstrząsnęły mną emocje, ogarnęły nawet najmniejszą komórkę ciała. Spłynęło zrozumienie...
Wiem, jak się Nott i Hermiona czują. Bliska mi osoba ma raka. Według lekarzy został jej rok życia. Ogarnia mnie strach, chociaż nie jestem jej przyjaciółką. Boję się. Umiera, a ja nic na to nie mogę poradzić. Tak jak Hermiona nic nie zrobiła, kiedy umierał Roger. Nic nie mogła zrobić.
Anthony Nott, znajdę cię! Jak można nie mieć uczuć? Wiele razy zarzucają mi, że jestem wyprana z emocji, ale nie aż tak. Zabił własną córkę, mały skarb. Biedny Teoś...
I jeszcze to zaklęcie, kiedy miał trzy lata. Merlinie, nie potrafię sobie wyobrazić takiego okrucieństwa.
Cryte. Cel uświęca środki? W tym przypadku zdecydowanie nie. Wiem, że 'zło dobrem zwyciężaj' też nie pasuje. On jest taki jak Czarny Pan. Cel przysłonił mu oczy, jest zaślepiony nieawiścią.
Oczyszczenie... Przydałoby mi się. Tyle ryzykują. Ale im zależy. Teodorowi na niej zależy. Stała się częścią jego życia.
Już nic nie będzie takie samo.
Kocham tą historię. Może to banalnie zabrzmi, ale zmieniła moje patrzenie na świat. Zmieniła mnie. Każdy rozdział skłania do refleksji.
Dobra robota, Empatio. Tyle mogę powiedzieć.
Pozdrawiam, emersonn
potterowskie-co-nieco.blogspot.com
O jejuńciu mamunciu *---* Coraz bardziej kocham Teosia <3 ( jeżeli da się jeszcze bardziej ) Ogólnie booski rozdział. Ile rozdziałów zajmie ci napisanie tych kilku spraw, po których Teo i Mionka cmokną ? ^^ Drugim wydarzeniem, na które czekam jest ,, Kocham Cię'' wypowiedziane przez nich :D O, i mam nadzieję, że się nie pokłócą przed big kissem, a po nim będą ze sobą normalnie gadać i wgl. Ogólnie niech się nie kłócą xd I żeby ten rytuał się udał i żeby Teosiowi się nic nie stało, bo nie wyobrażam sobie Wyjątku bez Happy Endu ;< Empatio, nie bądź zUa :D
OdpowiedzUsuńPS. Nie mogłam skomentować wcześniej :C Tak to chociaż raz byłabym pierwsza :/
Pozdrawiam, AvadA ^^
Wow, jak ty to robisz, ze nigdy nie umiem z siebie nic wykrztusic?
OdpowiedzUsuńA tak poza tym, to ten rozdział doprowadził mniedo placzu.
Wow.
Weny..;)
Jeju, świetne to. W sumie sama jakby umiałam wczuć się w role Hermiony i Teodora, czułam, że gdyby nie ta rozmowa, to Hermiona nigdy by nie popatrzyła na to z innej strony, nigdy nie próbowałaby się tak otrząsnąć z ostatnich wydarzeń.
OdpowiedzUsuńTeodor przy tym też zyskał... Tak, uświadomił Hermionie to, że nie może popełniać tych samych błędów, co on. I znowu wariuje, znowu jest taki... władczy, Jak to on.
Tak, Hermiona serio ma coś z głową. Jak mogła napisać "bród" przez "ó"? :D
Kurczę, kiedy ostatnio na potrzeby opowiadania szukałam jakiegoś drugiego imienia dla Teodora, pomyślałam o Anthonym. W sumie jakoś to, że tutaj jego ojciec tak się nazywał - jak i inne fakty wspomniane w rozdziale - gdzieś mi umknęło, w sumie tak dawno to czytałam :P. Mniejsza o to. Tony to ogólnie zbyt fajne imię, żeby ktoś taki mógł zrobić coś takiego. O. Poza tym to ja podejrzewałam, że w kanonie to mama Teodora właśnie przez tego jego ojca zginęła. Że ją pobił, zabił w furii, otruł (choć to raczej kobieca metoda zabijania), wydał Voldemortowi... W każdym razie, że zrobił jej coś złego.
Weź może wtrąć coś o tym, jak Hermiona tłumaczyła się przed Vector :P
Piękne *-*
OdpowiedzUsuńZe wzruszenia aż się popłakałam. Wzruszasz dziewczyno! Z zniecierpliwieniem czekam na kolejny rozdział. Życzę weny. ;)
Pozdrawiam.
Cieszę się, że Teodor wreszcie postanowił wyjawić całą prawdę Hermionie. Ta historia na pewno ich do siebie zbliżyła.
OdpowiedzUsuńNajwiększą jednak tajemnicą dla mnie jest jak dokładnie będzie wyglądał rytuał.
Czekam z niecierpliwością na następny rozdział i życzę weny :)
+zapomniałam dodać, że uwielbiam kiedy na koniec rozdziału dodajesz coś w związku z 'samobójstwem' Hermiony. Na prawdę kocham to ♥
UsuńJedyne, wyjątkowe cudne. Tak twoje opowiadanie napewno takie jest. Hermiona tutaj jest inna. Dopiero dzisiaj, w sumie przez przypadek tutaj trafiłam, ale zamierzam nadrobić wszystciutkie rozdziały, choć troszkę ich już jest. Ale co tam :)
OdpowiedzUsuńDużo weny i połamania pióra :D
Zapraszam też do mnie: wszystko-za-wszystko.blogspot.com
Kocham Teodora. No dobra, cały czas go kochałam, ale teraz po tym rozdziale zdobył moje serce całkowicie. Hermiona ma szczęście, że zaczęła zachowywać się normalnie (dla mnie jej wcześniejsze zachowanie było nienormalne, nie potrafiłam mimo chęci wczuć się w jej skórę i przeżywać wszystko tak dogłębnie, jej emocje momentami mnie zdecydowanie przytłaczały) bo bym ją "znielubiła" (celowe - nie przestała lubić :) a tak znowu jest moją ulubioną postacią.
OdpowiedzUsuńTo niesamowite. W końcu to się stało i to jeszcze w tak niesamowity sposób. Nie żadna nagła szalona miłość, tylko uczucie, które tkwiło w nich od dawna. Teodo w końcu zaczął sam przed sobą przyznawać się, że Granger nie jest dla niego klejonym przeszkadzającym elementem, a domyślił się, że może jej coś powiedzieć. Jego historia jest straszna. Ktoś taki nie zasługuje na takie traktowanie. Znaczy oczywiście nikt na to nie zasługuje.
OdpowiedzUsuń"Miłość" Teodora i Hermiony jest tak mega zakazana. Jakoś nie liczę na to, ze Anthony pochwalałby wyczyny swojego jedynego dyna, który już tyle razy go zawiódł...
Cieszę się, że Hermiona już go nie odpycha. I jednocześnie jestem strasznie zadowolona, że nie kreujesz ich na taką pospolitą parką. Doszłaś do tego, do czego dążyłaś przez tyle rozdziałów, w końcu zazgrzytało (no bo przecież tylu czytelników na to czekało :3) a i tak wciąż jest oryginalnie. Dziękuję ci za to :)
Kurcze wyjechałam na miesiąc, a tu proszę - 6 rozdziałów do nadrobienia. No ładnie.
OdpowiedzUsuńZupełnie nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. Śmierć Rogera była dla mnie ogromnym szokiem, choć niespecjalnie odczuwam jego nieobecność. Denerwowała mnie jego natarczywość. Hermiona niepotrzebnie się zadręcza, to nie była jej wina.
Teodor wreszcie się otworzył. Nie przypuszczałam, że miał siostrę. Jego ojciec jest potworem. Zabić własną córkę. Straszne.
Myślałam, że zerwanie Ginny z Blaisem, będzie przedstawieniem, więc cieszę się, że nie było sceny. Ruda wreszcie przejrzała na oczy.
Mam nadzieję, że Ivy nie ucieknie i spotka ją należyta kara. Głupia flądra. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to wszystko przez nią.
Sceny z Teodorem i Hermioną są po prostu idealne. To ich przytulanie i wgl. Cud miód malina.
Oby ten cały rytuał przeszedł bez problemów, choć obawiam się, że tak nie będzie. Wreszcie powrócił wątek samobójstwa, chyba przez to martwię się tak bardzo. Obydwoje już mnóstwo wycierpieli, należy im się trochę spokoju.
Jesteś cudowna :) Liczę, że kolejny rozdział pojawi się niedługo. Życzę weny oraz wytrwałości w tym wszystkim [chodzi o kursy itp.].
Pozdrowienia
Przepraszam za długą ciszę, ale wir wakacji porwał mnie zupełnie. Rozdział, jak zawsze cudny <33 Na dłuższy komentarz pozwolę sobie, po publikacji nowego rozdziału :). Jeszcze raz przepraszam1 :D
OdpowiedzUsuńHej. Natrafiłam na Twoje opowiadanie już jakiś czas temu i jestem naprawdę baaardzo mile zaskoczona :)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: oryginalny paring. Pierwszy raz mam przyjemność czytać o Hermonie i Teodorze, który swoją drogą jest... zabójczy ^^ Takie zboczenie na punkcie inteligentnych, sarkastycznych (i przystojnych) Ślizgonów ;) Hermiona nie wychodzi poza kanon i to oczywiście duży PLUS. Jest po prostu sobą.
Po drugie: ciekawa fabuła. Ciągle coś się dzieje!
Po trzecie: Twój styl pisania, który jest taki lekki i płynny, aż przyjemnie poczytać ^^
Pozdrawiam i zapraszam do siebie :3 [srebrna-lania.blogspot.com]
PS 1
Możesz częściej "przesadzać z długością" raczej nikt się nie obrazi :D
PS 2
Dodaję Cię do linków, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko :)
Świetny rozdział! Bardzo mi się spodobało zwierzenie Teodora na temat jego ojca. Anthony Nott to potwór. Zabić swoją córkę? Masakra. Co do 'czułości' Teosia- oby tak dalej. Mam nadzieję, że rytuał przejdzie pomyślnie i naszemu kochanemu Ślizgonowi nic się nie stanie. Cieszę się, że wątek Cryte'a się rozwija. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. Życzę weny!
OdpowiedzUsuńKiedy nn?
OdpowiedzUsuńJak go napiszę?
UsuńA kiedy napiszesz?
UsuńTam u góry jest już cosik ;)
UsuńNo chyba nie
UsuńNo chyba jednak nie
UsuńCoś mi się popsuło i nie pojawił się pierwszy komentarz
UsuńNo chyba tak.
UsuńRozdział będzie dzisiaj wieczorem lub jutro, ale bardziej jutro :3
To super :-) Nie mogę się doczekać <3
UsuńTu znowu Marta, Twój upierdliwy krytyk szablonów :D
OdpowiedzUsuńWięc zabieram się do pracy- uważam że ten szablon jest cudowny w swej kolorystyce, wreszcie coś innego i jakże przyjemnego dla oka!
Odkrywaj nowe opcje Gimpa, tak tak jestem jak najbardziej za! Tylko ta Emma z boku biała, wygląda jakby z innej bajki przyszła ;o Moim zdaniem trochę ona tam nie pasuje, bo tworzy zbyt duży kontrast z resztą
Ale pochwalam i tak <3
Każda opinia mile widziana :D
UsuńNo właśnie też się nad tym zastanawiałam, jak kończyłam nagłówek, ale koniec końców jakoś to uszło. Tyle że już dwie osoby zwróciły mi uwagę na Emmę-z-lasu-wziętą, zatem chyba coś z nią zrobię .__.
Mialam wrazenie ze to ten Cryte bedzie przesłuchiwac Hermione. Strasznie się cieszę że zdecydowali sie na to oczyszczenie i mam nadzieję że nie przyniesie to żadnych strat i ze Teo nie umrze...
OdpowiedzUsuńGinny