Umówiliśmy
się niedaleko biblioteki. Rankiem, tuż przed śniadaniem, raczej nie
spodziewaliśmy się nikogo tam spotkać. Kiedy przyszłam we wskazane miejsce, Teodor
już czekał. Patrzył na mnie z dziwnym, nieodgadnionym uśmiechem, opierając się niedbale
o ścianę.
–
Granger.
–
Nott.
Później
mogłam całkowicie bezkarnie przytulać się do niego, pozwalając, by jego usta
ucałowały moje czoło. Nie byłam pewna, czy to wciąż sen, w którym wraz z
Teodorem spacerowaliśmy brzegiem hogwarckiego jeziora, czy może już
rzeczywistość. To wszystko wydawało mi się zbyt nierealne, zbyt ulotne.
Chciałam zacisnąć palce wokół tej chwili, zamknąć ją w uścisku na całą
wieczność, nie pozwolić jej zniknąć.
Do
jadalni poszliśmy jednak osobno. Nie spieszno nam było do ujawnienia światu
naszego związku. Choć bruneta nie obchodziło, co powiedzieliby inni, on po
czasie również stwierdził, że możemy oszczędzić im zbytniej sensacji. Dlatego
też rozstaliśmy się niedaleko głównych schodów, ja powędrowałam na górę, a on
na dół, prosto do Wielkiej Sali. Starając się opanować wypełniającą mnie od
środka ekscytację, wspięłam się na siódme piętro. Pod portretem Grubej Damy
spotkałam Harry’ego i Rona, wychodzących akurat z pokoju wspólnego.
–
Cześć, chłopaki.
–
Lavender mówiła, że z samego rana wyszłaś z dormitorium – rzekł rudzielec ze
zdziwieniem. – Gdzie byłaś?
–
W bibliotece. Wczoraj wieczorem zostawiłam tam podręcznik do runów.
Na
potwierdzenie swoich słów poklepałam zarzuconą na ramię torbę, na dnie której
bezpiecznie spoczywała rzeczona książka.
Uwierzyli.
Nie mogli nie uwierzyć, skoro poprzedniego wieczora, niewiele po tym, jak
wróciłam ze spotkania z Teodorem, denerwowałam się na rzekomy brak podręcznika.
Tak naprawdę leżał on spokojne pod moją poduszką, ukryty tam przeze mnie kilka
chwil wcześniej, by mieć naprawdę mocne usprawiedliwienie swojej wyprawy do
biblioteki.
Nie
podobało mi się okłamywanie przyjaciół, zwłaszcza że nie robiłam niczego złego.
Bolało każde słowo, które wypowiadałam w ich stronę, jednak później
przypominałam sobie, jak niestosowne byłoby powiedzenie im o wszystkim teraz,
kiedy na głowę zwalił nam się Cryte. Wolałam poinformować ich po uspokojeniu
się sytuacji, jeśli to w ogóle miało kiedyś nastąpić.
Pomyślałam
o wczorajszym wieczorze i o Ginny, która na razie jako jedyna wiedziała o mnie
i o Teodorze. Kiedy wróciłam z sali transmutacji, czekała w pokoju wspólnym. Zwinęła wypracowanie
na historię magii, nad którym właśnie ślęczała, po czym zaciągnęła mnie w
najdalszy kąt pomieszczenia. Tam kazała opowiedzieć sobie o wszystkim, a ja
niezbyt się wzbraniałam. Ginny nam dopingowała, bez względu na osobiste
obiekcje. To różniło ją od brata, który mimo wcześniejszych widocznych znaków
na pewno nie byłby zachwycony takim obrotem spraw, dla siostry – dość
oczywistym.
Nie
rozumiała moich wątpliwości ani tego, dlaczego razem z Teodorem woleliśmy na
razie pozostawić nasz związek w sekrecie. Twierdziła, że ukrywamy się bez
potrzeby, jak jacyś złoczyńcy.
–
Nie ukrywamy się – sprostowałam wtedy. – Po prostu jeśli mamy możliwości, nie
chcemy się afiszować. Wiesz, jak zareagowaliby chłopaki. W dodatku teraz… To
nie jest odpowiedni moment. Nie chcę im dokładać.
Ginny
koniec końców się ze mną zgodziła, po czym obiecała, że nie piśnie nikomu
słowa, dopóki ja nie wyrażę na to zgody.
Tego
dnia zaczarowany sufit Wielkiej Sali przedstawiał brudnoszare, mętne niebo.
Omiotłam wzrokiem stół Ślizgnonów i mój oddech przyspieszył, kiedy dostrzegłam wstającego
już ze swojego miejsca Teodora. On również na mnie spojrzał, unosząc brwi.
Posłałam w jego stronę lekki uśmiech, po czym bez dalszych gestów podążyłam za
przyjaciółmi.
Tak
jak zwykle usiedliśmy przy stole Gryfonów. Tak jak zwykle Ron niemal rzucił się
na półmisek w kiełbaskami, tak jak zwykle Harry zaczął wypatrywać Ginny, tak
jak zwykle zapłaciłam sówce na „Proroka Codziennego”. Przejrzałam ją i nie
znajdując niczego niepokojącego, oddałam ją okularnikowi. Przywitałam się z
rudą, która na śniadanie przyszła w znakomitym humorze i zignorowałam puszczone
w moją stronę oczko. W zamian za to przypomniałam jej o czekającym ją dzisiaj
teście z transmutacji, czym natychmiast ostudziłam nadmierny entuzjazm oraz wywołałam
ogólny przypływ wesołości. Zabrałam się za smakowicie wyglądające, podane na
słodko naleśniki, obserwując niebo, to prawdziwe niebo, przyciągające zza okna
mój wzrok.
Absolutnie
nic nie wskazywało na to, że jakieś dwanaście godzin temu w najbardziej klarowny
z możliwych sposób pokazałam, że moje serce od dawna bije dla jeszcze jednej
osoby. Z całych sił powstrzymywałam się przed zerknięciem do tyłu, tam, gdzie
siedział Teodor. Pomagała mi w tym w ukryta obietnica, którą złożył kilkanaście
minut wcześniej.
–
Wiesz, Granger, wciąż pamiętam o naszych korepetycjach. Mam nadzieję, że ty
również.
Wiedziałam,
że wtedy będę mieć go tylko dla siebie, dlatego przystałam na to bez słowa
sprzeciwu.
–
Hermiono. – Harry szturchnął mnie lekko w ramię, wyrywając tym samym z
zamyślenia. Popatrzyłam na niego nieco nieprzytomnie, ale on zdawał się tego
nie zauważyć. Krótkim ruchem głowy wskazał wrota jadalni. – Zobacz, kto nas
odwiedził.
Spojrzałam
w tamtym kierunku i poczułam, jak zalewa mnie niepokój. W sali wejściowej stała
czteroosobowa grupka, w której każda z osób miała na sobie czarną pelerynę z
fioletowym M wyszytym na plecach. Na ich głowach tkwiły szpiczaste tiary, w
dłoniach trzymali zwykłe, ciemne aktówki. Prócz pracowników Ministerstwa Magii
była tam również McGonagall. Rozmawiała z najwyższym i najbardziej postawnym z
nich, a po krótkiej konwersacji cała piątka ruszyła w stronę schodów.
Odwróciłam
się z powrotem do Gryfonów. Ginny była spięta, Ron za to po prostu
zdenerwowany.
–
Cryte nie próżnuje – stwierdził pogardliwie.
–
Nie rzuca słów na wiatr – dodała ponuro jego siostra. – Jak obiecał, tak
zrobił. Przyszli sprawdzić dokumentacje.
–
Niczego nie znajdą – oznajmił Harry pewnym głosem. – Niby co mogą znaleźć?
–
A skąd wiesz, co ukrywają w szkole?
–
Daj spokój, Ron.
–
Chodzi mi po prostu o to, że jak zaczną grzebać, to na pewno coś wygrzebią.
Przyczepią się do zwykłej pierdółki.
–
Ron ma rację – powiedziałam. Trzy pary oczu spoczęły na mnie. – Wszyscy dobrze
wiemy, że Hogwart jest czysty, Dumbledore również, ale jeśli rękę przyłoży do
tego Cryte… Wolę sobie nawet nie wyobrażać, co może wymyślić.
Ginny
zmarszczyła brwi.
–
Snape’a już aresztowali. Co jeszcze chcą zrobić?
–
Szukają powiązań ze Voldemortem – odparł Harry, a Ron wzdrygnął się; został
automatycznie zignorowany. – Na razie dokumenty, dopiero później dobiorą się do
nas. – Brunet zniżył trochę głos. – Cryte ma bzika na punkcie Voldemorta i
zrobi wszystko, by zlikwidować ogniska jego działania. W dodatku Hermiona ma
problem zaniedbania, więc to kolejny powód, żeby poszperać.
Popatrzyłam
na Harry’ego z wdzięcznością. Doskonale wczuł się w Cryte’a, rozpracował jego
myślenie do końca, dokładnie tak, jak ja wiele tygodni wcześniej. Nie
wiedziałam jedynie, czy mam w Potterze sojusznika w razie konieczności podjęcia…
pewnych środków w związku z Crytem. Musiałam dobrze mu się przyjrzeć.
–
Przecież nic nie wygrzebie – prychnęła Ginny. – Snape to jedyny dupek w tym
zamku.
–
A Malfoy?
–
Harry, znowu zaczynasz?
–
Nawet jeśli Malfoy nie jest śmierciożercą, to i tak się do niego dobiorą –
wtrącił Ron. – Jego starzy służyli Sami-Wiecie-Komu, pewnie służą nadal.
–
W sumie ten nalot Cryte’a jest dobrym sposobem, żeby się tego dowiedzieć –
mruknął Harry. – Od razu każą mu pokazać lewe przedramię.
Wtedy
już żadne z nas więcej się nie odezwało, bo do Rona podbiegła zwiewnie Lavender
i odrzuciwszy do tyłu swoje długie blond włosy, cmoknęła go głośno w usta. Ze
zdegustowaniem popatrzyłam najpierw na to, a później na zawieszkę na jej szyi z
napisem Mon-Ron. Czym prędzej
skończyłam śniadanie i razem z Harrym oraz Ginny zostawiliśmy rudzielca na
pożarcie swojej dziewczynie. Jego siostra wyglądała na całkowicie obrzydzoną.
–
Wyobrażacie sobie, że ona mogłaby kiedyś zostać moją bratową? Wszystkim
Weasleyom dałaby takie wisiorki. „Ma-Ginny, czy widziałaś gdzieś moją różową
pomadkę? Tę, która pompuje mi usta do rozmiaru parówek, sama wiesz…”
***
Lekcje
minęły mi dość szybko. Minęłyby szybciej, gdyby nie ciągłe wypatrywanie ich
końca, bo każda kolejna minuta przybliżała mnie do spotkania z Teodorem.
Transmutacji nie można było nazwać spotkaniem – ot, wspólne siedzenie w ławce,
krótka pogawędka, poćwiczenie zaklęcia, które opanowałam w zastraszającym
tempie. Gdyby nie to charakterystyczne spojrzenie, którym mnie obdarowywał,
pomyślałabym, że Ślizgon jakimś cudem zapomniał o wczorajszym wieczorze, o
dzisiejszym poranku, o tym wszystkim, co między nami się wydarzyło. Kiedy
zabrzmiał dzwonek i wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia, na dosłownie krótką
chwilkę ścisnął moją dłoń – tyle. Nic więcej. To wystarczyło i nie pozostawiało
uczucia niedosytu, choć jeszcze wcześniej myślałam, że wciąż będzie mi mało.
Wystarczył dotyk oraz spojrzenie, subtelne gesty, które w rzeczywistości
znaczyły ogromnie dużo.
Za
piętnaście siódma wyszłam z pokoju wspólnego, tłumacząc się korepetycjami. Nie
skłamałam – sprawdzian u McGonagall miałam za tydzień, w dzień przesłuchania,
więc zajęcia dodatkowe z Teodorem wciąż nie zostały odwołane. Dla mnie lepiej,
bo pozostało mi jeszcze jakieś usprawiedliwienie. Potem ratuj się, kto może.
Droga
do klasy transmutacji zajęła zadziwiająco mniej czasu niż zazwyczaj, ale to i
tak nie było ważne. Gdy weszłam do sali, Teodor już stał oparty o najbliższą
ławkę, obserwując czujnie drzwi. Moje serce zabiło mocniej, kiedy tylko
poczułam na sobie jego wzrok. Sposób, w jaki na mnie patrzył, nagle stał się
taki… właściwy. Właściwy, bo każde z nas nareszcie wiedziało, czego może
oczekiwać po drugiej osobie. Właściwy, bo w tamtej chwili najbardziej poczułam,
że między nami nie ma już niedomówień, że pocałunek, który Teodor później
złożył na moich ustach, był najnaturalniejszym gestem na świecie, że wszystko
wreszcie odnalazło swoje miejsce.
Tak
jak ja.
Staliśmy
w świetle zapalonej pochodni długą chwilę, zatopieni w uścisku i jakby
nieliczący się z otaczającym światem. Milczeliśmy, ponieważ słowa nagle
przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Liczyło się to, że bez najmniejszej
konsekwencji mogłam sunąć opuszkami palców po twardej skórze karku Teodora, że
nie odpychałam go, kiedy zaciskał dłonie na mojej talii, że po prostu byliśmy,
razem, i nie zanosiło się na zmianę sytuacji.
Chyba
po raz pierwszy w życiu wiedziałam, czego tak naprawdę chcę, a wszystko, czego
pragnęłam, znajdowało się milimetry ode mnie.
Teodor
odsunął się niewiele.
–
Pokażę ci coś, Granger – powiedział cicho. W odpowiedzi na moje pytające
spojrzenie dodał: – Katharsis znowu się odezwało.
Zaschło
mi w ustach na wspomnienie rytuału. Uniosłam brwi.
–
Myślałam, że to już koniec.
Wyplątałam
się z objęć Teodora. Ślizgon przeczesał włosy dłonią.
–
Też tak myślałem. Poszedłem tam niedawno, żeby ostatni raz przejrzeć księgę, i
odkryłem, że autor zostawił coś jeszcze, dosłownie parę linijek. Najwyraźniej
dla tego, kto przeszedł katharsis.
–
Znowu coś o Arystotelesie? Albo jakaś instrukcja?
–
Nie i nie. Chodź, sama zobaczysz.
Kiwnęłam
głową, po czym wyszłam za chłopakiem z klasy.
–
W zamku są ludzie z Ministerstwa Magii – rzuciłam, gdy szliśmy korytarzem. Brwi
Teodora podjechały do góry. – Nie wiedziałeś? Sporo osób o tym gada. Zjawili
się podczas śniadania, widziałam, jak rozmawiają z McGonagall.
–
Czyli to nie były tylko puste słowa i Cryte rzeczywiście postanowił zająć się
Hogwartem – mruknął brunet.
Zaczęliśmy
wspinać się po schodach na szóste piętro.
–
Ginny uważa, że nic nie znajdą, bo po prostu nie mają prawa nic znaleźć –
powiedziałam. – Ron z kolei jest pewny co do… dokładności Cryte’a.
–
A ty?
–
Co: ja?
–
Co uważasz na ten temat?
Spochmurniałam.
–
Dobrze wiesz. Cryte’a nienawidzę tak samo jak Voldemorta, a aktualnie nawet
bardziej, bo wynajduje nieistniejące problemy.
–
Skądś to znamy.
–
Będzie grzebał tak długo, aż w końcu rzeczywiście coś znajdzie – kontynuowałam
ze spokojem, nie bacząc na złośliwą uwagę Teodora. – Teraz zajmuje się
wszelkimi papierami Hogwartu, ale niedługo dobierze się do nas. Do wszystkich w
zamku, zwłaszcza do Malfoya, Zabiniego… ciebie.
Zamilkłam
na chwilę, kiedy minęliśmy roześmianą parę z Ravenclawu. Dopiero gdy zniknęli
za zakrętem, zaczerpnęłam tchu, by się odezwać, jednak Teodor mnie wyprzedził.
–
Wiem, że zajmie się dziećmi śmierciożerców – rzekł cicho. – Zdaję sobie z tego
sprawę, od rozprawy Gray, na której wcale nie powinien był się pojawić.
Stanęliśmy
przed ścianą prowadzącą do odciętej części zamku. Rozejrzałam się szybko, a
chłopak wyjął różdżkę.
–
Pokaż się.
Nie
lubiłam tu przychodzić, zwłaszcza teraz, kiedy znałam już całą prawdę dotyczącą
Patricka. W mojej głowie tłoczyło się wiele złych skojarzeń i nieprzyjemnych
myśli. Wzdrygnęłam się od przejmującego zimna panującego w zapomnianym
korytarzu; samopoczucia nie poprawiło nawet błękitnawe światło jarzące się na
końcach naszych różdżek. Nie bacząc jednak na to, ruszyłam szybkim krokiem ku
Sali Oczyszczenia.
–
Boję się, że będziesz miał przez Cryte’a kłopoty, chociaż nic nie zrobiłeś –
wyznałam po chwili milczenia. – Wszyscy będziemy je mieli, ale ciebie
prześwietlą bardziej.
Ślizgon
wzruszył ramionami.
–
Pomyśl o Malfoyu i reszcie. Mój ojciec stroni od tego, co robi chociażby ojciec
Goyle’a: nie szuka widowni. Nawet jego oficjalna działalność jest legalna, ma
na Nokturnie sklep z trudnodostępnymi, ale jednak legalnymi składnikami
eliksirów.
Popatrzyłam
na Teodora ze zdziwieniem. Rzadko rozmawialiśmy o jego ojcu.
–
Nic na mnie nie mają – kontynuował. – Nic. Nie mogą się do niczego przyczepić,
chyba że bycie dzieckiem sługusa Czarnego Pana karze się Azkabanem. O ile Cryte
nie stworzył już takiego paragrafu.
Słowa
bruneta nadal mnie nie przekonywały; wciąż czułam lęk o niego, ale nie wiedząc,
co jeszcze powiedzieć, znów zamilkłam.
Zapalone
pochodnie rozproszyły mrok nocy. Sala Oczyszczenia była taka, jaką ją
zostawiłam rankiem po katharsis. Na podłodze widniały blade pozostałości po
konturze Trójką Zamknięcia, a nieco bliżej drzwi leżały trzy sztylety, których
do tej pory nikt nie śmiał dotknąć. Odwróciłam wzrok od zaschniętych śladów
krwi. Papiery wcześniej walające się po biurku i posadzce zdążyłam poukładać –
teraz leżały w równej kupce na brzegu blatu. Pomieszczenie wyglądało w gruncie
rzeczy jak zwykła klasa, tyle że z ławkami przesuniętymi pod ścianę oraz
pulpitem postawionym na środku.
Patrzyłam
na Katharsis z mieszaniną całkiem
różnych emocji – strachem, wdzięcznością i żalem. Strachem, bo po tym, co
przeżyłam, co oboje wraz z Teodorem przeżyliśmy, nie byłam pewna, czy wciąż
powinnam dotykać tej księgi z tą samą odwagą co wcześniej. Rytuał stawał
naprzeciw prawom magii, zmieniając jednocześnie jej oblicze i czyniąc ją
jeszcze bardziej niepojętą. Rytuał zabijał, a potem znów dawał życie – nowe,
lepsze, czyste. Miał jednak swoje
niedoskonałości, co robiło z niego coś niebezpiecznego, choć przecież jego
zadaniem było uzdrawianie…
Czułam
wdzięczność, bo mimo wszystko autor mnie ocalił. Pomógł podjąć mniej lub
bardziej słuszne decyzje, pomógł doprowadzić pewne sprawy do końca, pomógł
ułożyć sobie wszystko i wrócić do przyjaciół, do Teodora, do świata. Oddychać
nieskażonym cierpieniem powietrzem, a żałobę po Rogerze ukryć w sercu, gdzie
powinna mieć swoje miejsce.
Moje
serce ściskał żal, bo żona autora umarła, chcąc uratować męża. Umarła przez
alergię na owoce leven, o czym nie wiedziała, o czym nikt nie wiedział. A może zdawała
sobie z tego sprawę? Może poświęciła się umyślnie? Zginęła i ja też mogłabym
zginąć, gdyby nie Teodor.
Obserwowałam
go, kiedy powoli otwierał księgę, jakby bojąc się, że rozpadnie mu się w
rękach. Odnalazł odpowiednią stronę, po czym zrobił mi miejsce. Przysunęłam się
do pulpitu. Spodziewałam się ujrzeć nagłówek kolejnego rozdziału, ale nie; na
stronie, tym razem bez żadnych zdobień, umieszczono zaledwie parę akapitów, tak
jak mówił Teodor.
Dotarłeś do końca. Twoja
podróż się zakończyła i wierzę, że uzyskałeś swoje oczyszczenie oraz odnalazłeś
utracony spokój. Dbaj o nie, bo możesz bardzo łatwo je utracić – ból lubi
wracać, czasem nawet silniej niż kiedykolwiek.
Katharsis to coś, z czym
nie wolno igrać. Ja to zrobiłem, a cenę za moje błędy poniósł ktoś inny. Ta
książką zawiera w sobie tajemnicę kruchą i delikatną. Przemyśl dobrze, komu
chcesz ją przekazać.
Każdy chciałby latać, ale niektóre
czyny są zbyt ciężkie, by sumienie je uniosło.
A
pod spodem jeszcze parę linijek:
Ku pamięci mojej wspaniałej
Lilii,
która podarowała mi dwa
najcudowniejsze dary:
wspaniałego syna,
i w zamian za swe życie
prawdziwą wolność.
W
jednej chwili poczułam dziwną pustkę. To rzeczywiście był koniec. Koniec drogi,
którą szłam przez parę miesięcy, a której cel stanowiło oczyszczenie. To był
koniec, ostatni ślad autora, dowód, że ktoś taki kiedyś w ogóle istniał. Nawet
nie wiedziałam, jak się nazywał. Przekartkowałam jeszcze parę stron w naiwnym
poszukiwaniu jeszcze choćby paru słów, ale na nic. Wróciłam do dedykacji i
wpatrywałam się w nią przez długą chwilę.
–
Chcesz latać, Teodorze? – spytałam cicho, nie odrywając wzroku od tekstu.
Chłopak
stojący nadal za mną nie odezwał się.
–
Nie chcę – odparł w końcu, gdy już myślałam, że nie uzyskam odpowiedzi. – Tylko
głupcy chcą latać, bo myślą, że im bliżej słońca, tym większe szczęście ich
spotka.
–
Tak jak Ikar.
–
Kto?
Uśmiechnęłam
się lekko z rozbawieniem i odwróciłam się do Ślizgona.
–
Ikar to postać z greckiej mitologii. Jego ojciec, Dedal, zrobił im skrzydła, by
mogli wydostać się z wyspy więżącego ich króla. Dedal ostrzegał, by nie
zbliżali się do słońca, bo wosk spajający pióra rozpuści się. Ikar go nie
posłuchał i pod wpływem impulsu wzbijał się coraz wyżej, wyżej… aż wreszcie
wosk stał się zbyt płynny, a Ikar spadł do morza. Z nami jest trochę podobnie,
dążymy do szczęścia, lecimy do
słońca, zapominając, że ono też może sprowadzić na nas zgubę.
Teodor
włożył ręce do kieszeni szaty.
–
Dlatego nie chcę latać. Zbyt duże ryzyko.
–
A ja chciałabym mieć skrzydła – stwierdziłam, wzruszając ramionami. – Nawet
jeśli ryzyko okazałoby się ogromne. Latałabym tuż nad ziemią, ale… latałabym.
Brunet
oparł się o biurko i przyjrzał mi się z uwagą.
–
Przecież są miotły – rzekł. – Teleportacja.
Pokręciłam
głową.
–
To nie to samo, co mieć skrzydła. Nie zrozumiesz, ty wychowywałeś się w
otoczeniu magii. Pewnie latałeś po domu na maleńkiej miotełce…
–
Tak, rozbiłem ulubiony wazon matki i tyle sobie polatałem.
–
…a o istnieniu teleportacji wiedziałeś od dziecka – dokończyłam. – Ja wyobrażałam
sobie szybowanie jak ptak, zanim jeszcze wiedziałam, że magia w ogóle istnieje.
To zawsze było dla mnie nieosiągalne. Teraz z kolei… Teleportacja to nie
latanie. Podróży na testralu czy hipogryfie nie polecam, a mioteł się boję.
Wiele się nie zmieniło.
Teodor
nie wyglądał na przekonanego. Założył ręce na piersiach i rzucił mi jakby
wyzywające spojrzenie.
–
Naprawdę chciałabyś zbliżyć się do słońca? – spytał. – Nie boisz się go?
Uniosłam
brwi.
–
Dlaczego miałabym się go bać? Kocham słońce. Kojarzy mi się z ciepłem.
–
Jeśli podlecisz za blisko, spłoniesz. Albo spadniesz, tak jak ten cały Ikar. Jedno
i drugie wiąże się ze śmiercią.
–
Za dążenie do marzeń czy celów płaci się czasem wysoką cenę – odpowiedziałam po
prostu. Po chwili dodałam: – Marzenia są tego warte.
Teodor
wbił nieobecny wzrok w podłogę.
–
Nie wszystkie, Granger. Nie wszystkie – wymamrotał. Nim zdążyłam odpowiedzieć,
odepchnął się od ławki i stanął obok mnie przed pulpitem. – Co z tym robimy?
Również
spojrzałam na księgę. Powiodłam opuszkami palców po tekście.
–
Nie wiem – westchnęłam. – Możemy ją tu zostawić, nie będzie nam już do niczego
potrzebna, a autor chyba ma rację. To zbyt krucha tajemnica. Przekazanie jej
komuś, kto nieumiejętnie by się nią posłużył, może doprowadzić do kolejnej tragedii.
–
A jeśli ktoś po nas się tu dostanie? Chociaż wątpię, żeby wpadł na to, dlaczego
świat bez magii jest poukładany.
Parsknęłam
śmiechem.
–
Możemy dodatkowo zabezpieczyć salę – podsunęłam. Odwróciłam na Teodora wzrok.
Wzięłam głębszy oddech. – Wiesz co?
Spojrzał
prosto w moje oczy, a serce zadudniło mi w uszach.
–
Co?
–
Dziękuję, że mnie wtedy uratowałeś – powiedziałam półszeptem, rumieniąc się
nieznośnie.
Wydawał
się być zaskoczony tymi słowami i przestraszyłam się, że nie odpowie, ale wtedy
pokręcił głową.
–
Mylisz się, Granger – odparł.
Zamrugałam
szybko.
–
To ty uratowałaś mnie.
***
–
Gdzie idziesz, Hermiono?
–
Pewnie do biblioteki.
–
Masz rację, Ron.
–
A nie mówiłem?
–
Idź, idź, nie będziemy ci przeszkadzać. Szach, Harry, ratuj się.
Nie będę miała
wam tego za złe.
Na
razie szło gładko, bez większych wyrzutów sumienia. Nie musiałam wiele się
wysilać, bo chłopaki sami podsuwali mi wytłumaczenia. Najprostszym i najlepszym
z nich była oczywiście biblioteka – moi przyjaciele unikali jej, więc ryzyko
pojawienia się pragnienia zajrzenia do niej ze mną, zmalało niemal do zera. Nie
zwrócili uwagi na to, że odwiedzam ją częściej niż zwykle ani nawet na to, że
wracam do pokoju wspólnego o chorych porach. Czasem kryła mnie Ginny, której ponoć
miałam przynieść coś z dormitorium podczas przerwy na lunch czy w trakcie
śniadania.
W
dalszym ciągu pozostawał problem, jak wszystko oznajmić przyjaciołom. Nie
mogłam tego odwlekać w nieskończoność, a wiedziałam to bez ciągłego paplania mi
nad uchem przez Weasleyównę na ten temat. Z drugiej strony wielkimi krokami
zbliżały się urodziny Rona i nie chciałam mu ich zepsuć taką informacją. Wyniku
przesłuchania Cryte’a nie byłam pewna, podejrzewałam, że zakończy się dla mnie
niespecjalnie dobrze, więc pozostawał dzień pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami.
Koniec tygodnia, niedziela. Tak.
Ludzie
z Ministerstwa Magii wciąż byli w Hogwarcie i choć z początku wyczuwało się ich
obecność jedynie po obserwacji nerwowego zachowania nauczycieli, to później
zaczęli często przechadzać się korytarzami zamku, zwłaszcza podczas przerw.
Manifestowali tak swój urząd oraz to, jakie mają zadanie. Z nikim nie
rozmawiali, ale lubili przyglądać się uczniom i profesorom. Bardzo bacznie, z
pewną nutą pogardy, przez którą zaczęłam się zastanawiać, czy nie zostali oni
posłani prosto przez Cryte’a. Niewiadome było, co im tam nagadał.
Czekałam
tylko, aż zaczną się przesłuchania. Czułam w kościach, że ludzie z ministerstwa
niedługo skończą swoją pracę nad dokumentami i zajmą się nami. Chciałam, by
zrobili to jak najpóźniej. Nie bałam się o siebie – moje kłopoty przestały mieć
znaczenie. Bardziej liczyli się dla mnie przyjaciele. Ron i Ginny nie powinni
byli zostać zbytnio prześwietleni. Nigdy nie powiedziałam tego na głos, ale
wiedziałam, jak ich rodzinę traktuje ministerstwo. Byli niegroźni, to tylko dzieci
Artura Weasleya, zwariowanego na punkcie mugoli, zwykłego urzędnika – co
mogliby mieć wspólnego ze śmierciożercami? Sytuacja Harry’ego wyglądała trochę
gorzej: słynny Wybraniec oraz jego Problemy. W tamtym roku Knot i Umbridge, w
czwartej klasie Turniej Trójmagiczny i odrodzenie Voldemorta, jeszcze wcześniej
nadmuchanie ciotki, które uszło mu płazem, choć wcale nie powinno. Dobranie się
do skóry Harry’ego oznaczało naprawdę poważne kłopoty.
Ciemne
chmury zbierały się nad Teodorem i choć ja cała drżałam, on sam wydawał się tym
nie przejmować. Był pewny siebie, opanowany, a mnie uspokajał i prosił, żebym
wreszcie przestała się martwić, ponieważ powinnam zająć się zbliżającym się
przesłuchaniem. W tej kwestii to ja zachowywałam zimną krew, bo mimo że bałam
się Cryte’a bardziej niż samego Voldemorta, to nienawiść do niego równoważyła
się ze strachem. Nienawiść krępowała lęk jak nic innego.
–
Wiesz, że mogą wsadzić cię za to do Azkabanu? – spytał poważnie Harry, kiedy we
trójkę siedzieliśmy przed kominkiem w opustoszałym pokoju wspólnym. Zbliżała
się północ, a prócz nas w salonie zostało może pięciu innych Gryfonów,
kończących jeszcze jakieś prace domowe.
–
Będą do tego dążyli, Harry – poprawiłam chłopaka. – Słuchajcie, ja… jestem
winna. Nieważne, jak potoczy się rozprawa, najprawdopodobniej wyrok będzie
karzący. Chyba że Dumbledore coś wymyśli, mnie skończyły się już pomysły.
–
Przestań, wcale nie jesteś winna – burknął z fotela Ron. – Nic nie zrobiłaś.
–
Właśnie o to chodzi, Ron. Nic nie
zrobiłam. A powinnam była powiedzieć wszystkim o Ivy, zamiast obawiać się
obciążenia Snape’a, którego i tak aresztowano.
–
Jesteś dla siebie zbyt surowa, Hermiono – stwierdził rudzielec. Skomentowałam
to milczeniem.
–
Więc co zamierzasz? – odezwał się znów Harry.
Odetchnęłam
głęboko.
–
Nie będę walczyć z tym, co nieuniknione – odpowiedziałam powoli – ale z
Cryte’em mogę.
–
Chyba nie… – zaczął niepewnie Ron, lecz szybko mu przerwałam.
–
Nie, nie będę wspominać o Patricku. Przecież ustaliliśmy, że to zamknięty
temat, skoro nawet Dumbledore odradza mi mieszanie się w przeszłość. – Nie, nie mogę zrobić na przekór. Nie teraz,
kiedy Zakon ma inne zmartwienia. – Chodzi o to, że muszę jakoś zmusić
Cryte’a do wycofania się z tego całego polowania na młodocianych
śmierciożerców. Jeśli znajdzie jakieś niezgodności w dokumentach albo co gorsza
przyczepi się do któregoś z nauczycieli czy uczniów, może nawet chcieć zamknąć
szkołę. Nie wiadomo, co mu strzeli do głowy.
–
Czy on nie rozumie, że trwa wojna z Voldemortem? – zirytował się Ron. – Zamiast
nam dokładać, mógłby jakoś pomóc. Na pewno ma mnóstwo kontaktów, inaczej nie
udałoby mu się swoich zbrodni utrzymać w sekrecie.
Przerwał,
kiedy na kolana wdrapał mu się Krzywołap, mrucząc donośnie.
–
Cryte uważa, że to jest dobre – odrzekłam. – Uważa się za najlepszego przywódcę
na świecie, a dodatkowo zbawcę, niszcząc zło w postaci popleczników Voldemorta.
Dlatego posuwa się do najgorszych czynów, nawet jeśli oznacza to rzeź
niewinnych.
Ron
zrobił się czerwony na twarzy ze złości.
–
Przecież to chore!
–
Nikt nie powiedział, że Cryte jest normalny, stary – westchnął Harry,
rozkładając się na kanapie. – Gray też nie podejrzewaliśmy i co? Okazało się,
że to wariatka, w dodatku na usługach Voldemorta. Wniosek? Zawsze najpierw
zakładaj, że dana osoba jest psychicznie chora, a dopiero później się
zaprzyjaźniaj.
Wspomnienie
roześmianej buzi Ivy przyciągnęło za sobą twarz Rogera i zielone oczy pełne
miłości, kiedy na mnie patrzył. Zabolało, zabolało cholernie mocno, a blizny na
rękach jakby znów zapiekły; wiedziałam, że tylko mi się wydaje. Blizny nie dają
o sobie znać, na pewno nie te na ciele. Zostają na całe życie, przypominając o
ponurych chwilach, ale milczą. My sami sprawiamy, że się odzywają, kiedy wracamy
do tego, co wydarzyło się kiedyś.
–
Gdybym od razu powiedziała komuś o Ivy, nic by się nie wydarzyło – bąknęłam,
nie patrząc na chłopaków. Wbiłam wzrok w ogień. – Roger by żył, Ivy już od
dawna siedziałaby w Azkabanie i nie ściągnęłabym tutaj Cryte’a.
A Teodor nie
narażałby się, chcąc mi pomóc.
–
Hermiono! – zawołał za oburzeniem Ron. – Przestań się wreszcie obwiniać.
–
Wcale się nie obwiniam! Po prostu… stwierdzam fakt.
–
Ja tak nie uważam – rzekł z przekonaniem, jakby chcąc mnie również do tego przekonać.
Prawie się uśmiechnęłam. – I sędziowie też nie będą tak uważać.
–
Ron ma rację – wtrącił Harry. – W poniedziałek wrócisz tutaj oczyszczona ze
wszystkich zarzutów, tak jak ja, a z Crytem… z Crytem też sobie poradzisz.
Uniosłam
głowę. Spojrzałam najpierw na wciąż zbulwersowanego Rona, a potem na Harry’ego
wpatrującego się we mnie z tą samą zawziętością co rudzielec. Westchnęłam.
–
Obaj dobrze wiecie, że w poniedziałek wrócę z wyrokiem, o ile w ogóle wrócę. –
Rozległo się odległe bicie dzwonu z wieży zegarowej. Uśmiechnęłam się blado do
Rona. – Wszystkiego najlepszego.
Chłopak
wymamrotał podziękowania, niespecjalnie szczęśliwy. Znowu westchnęłam, tym
razem w duchu.
–
Dobranoc – rzuciłam, po czym nie czekając na odpowiedź, poszłam do dormitorium.
Sen
tamtej nocy miałam niespokojny. Śnił mi się Ron, Teodor i Cryte. Hogwartczycy
byli przywiązani do drewnianych pali, a z ich twarzy biła groza. Cryte stał
między nimi, ubrany w gustowny czarny garnitur, uśmiechając się drwiąco w moją
stronę. Siedziałam spokojnie na krześle, z nogą założoną na nogę i rękami
złożonymi na podołku. Czekałam. Niespodziewanie w dłoni Benjamina znalazła się
zapalona pochodnia.
–
Który? – rzucił. – Ten – wskazał pochodnią na Rona – czy ten? – odwrócił się ku
Teodorowi.
Krzyczeli
coś, po przebudzeniu nie pamiętałam już co. Pamiętałam jedynie, że zamiast
wybrać któregoś, syknęłam:
–
Obaj.
Zerwałam
się, kiedy przed moimi oczami zaszalały płomienie. Zimnym prysznicem zmyłam obrzydzenie
do samej siebie, a potem starałam się zapomnieć. Zajrzałam do dormitorium
chłopaków z szóstego roku, jednak nikogo tam nie zastałam. Szkoda, bo chciałam
złożyć Ronowi bardziej obszerne życzenia niż zwykłe „Wszystkiego najlepszego”.
Zeszłam samotnie do Wielkiej Sali i dopiero tam spotkałam kogoś znajomego – Neville
gawędził z Colinem Creeveyem, blondwłosym chłopcem z piątego roku. Pamiętałam
małego Colina, który w drugiej klasie – a swojej pierwszej – biegał wszędzie za
Harrym, aparatem fotograficznym dokumentując każdą chwilę z życia Pottera.
Brakowało mu paru zębów, co uwidaczniało się przy każdym wyszczerzeniu się w
stronę wielkiego Chłopca, Który Przeżył. Był mały i drobny nawet jak na swój
wiek, pojawiał się w najmniej oczekiwanym momencie, ale zawsze czułam do niego
dziwną sympatię. Ron z Harrym irytowali się na niego z wiadomych względów,
jednak ja odpowiadałam na każdy jego uśmiech. Tę dziwaczną sympatię potęgował
również fakt, że Colina również zaatakował Bazyliszek. Leżał spetryfikowany
kilka łóżek ode mnie w skrzydle szpitalnym, a kiedy obudziłam się po wielu
tygodniach spędzonych w ciemności, był jedną z pierwszych osób, które ujrzałam.
Roześmiany, pełen energii, z roziskrzonymi, niebieskimi oczami.
Teraz
usiadłam obok niego, przywitawszy się krótko. Przyglądałam mu się ukradkiem.
Dawno tego nie robiłam; chyba od początku roku szkolnego ani razu nie
poświęciłam mu więcej niż paru sekund. Colin wciąż był szczupły, ale nie chudy.
Średniego wzrostu, ani nie za wysoki, nie taki jak Teodor, ani nie za niski jak
Seamus. Włosy mu ściemniały, a oczy wręcz przeciwnie – jasne, przejrzyste, w
kolorze nieba. Miał wystający podbródek i wydatne kości policzkowe, na czoło za
to opadała przydługa grzywka sięgająca niemal do gęstych brwi. Ginny nadała
Colinowi szlachetny tytuł rurki z kremem,
co w jej tłumaczeniu znaczyło: „całkiem przystojny, ale Harry’emu do pięt nie
dorasta”. Ruda uważała go za porządnego, sympatycznego chłopaka, czasem nieco
zbzikowanego i mającego głupie pomysły, jednak gdyby zaprosił ją do Hogsmeade,
nie wzgardziłaby.
Ja
za to cieszyłam się, że ostatni raz aparat widziałam w jego dłoniach podczas
Turnieju Trójmagicznego.
–
Hermiono, co ty tu robisz? – zdumiał się Colin. Spojrzałam na niego, nie
rozumiejąc.
–
Jem śniadanie – odparłam ostrożnie. Popatrzyłam na niego podejrzliwie. – O co
chodzi, Colin?
–
To ty nie wiesz?! – zawołał, a parę osób wokół odwróciło na niego zdegustowany
wzrok. Tak, o takim zbzikowaniu mówiła Ginny. – Przecież Ron Weasley jest w
skrzydle szpitalnym!
Prawie
upuściłam tost. Zabrakło mi na moment tchu. Wytrzeszczyłam oczy na chłopaka.
–
C-co? Co się stało?!
Colin
był tak samo zdenerwowany jak ja. Gwałtownym ruchem głowy odrzucił grzywkę z
czoła.
–
Widziałem, jak zanoszą go do skrzydła szpitalnego – wyjaśnił pospiesznie. –
Harry i profesor Slughorn, profesor McGonagall też tam była.
–
O nie… – jęknęłam. Zerwałam się z miejsca i pobiegłam w stronę wyjścia z
Wielkiej Sali, krzycząc przez ramię: – Dzięki, Colin!
Chyba
nigdy tak nie pędziłam. Gnając po schodach, przeskakiwałam po dwa stopnie, w
duchu gratulując sobie decyzji o założeniu spodni. Gdy skręcałam w korytarz
prowadzący do skrzydła, wpadłam na jakąś samotną Puchonkę, prawie ją
przewracając. Wyjąkałam z trudem przeprosiny; ledwo oddychałam. Zastanawiałam
się, co tym razem zmajstrował Ron, w dodatku w swoje urodziny, jednocześnie
modląc się w myślach, by to nie było nic poważnego.
A
potem, kiedy już znalazłam się przed salą chorych, roztrzęsiony Harry rzucił:
–
Rona otruto.
I
wszystko spadło, w drobny mak roztrzaskały się obietnice, że ochronię swoich
przyjaciół, że nie dam ich skrzywdzić, że wszystko przyjmę na siebie. Wtedy
zrozumiałam, że zło czai się wszędzie, nawet w butelce pitnego miodu w
gabinecie nauczyciela eliksirów. Zrozumiałam, jak naiwni są ludzie, wierząc, że
tym razem uda im się uciec, że tym razem odlecą, a słońce ich nie sparzy.
Nawet
ono może okazać się zdradzieckie.
Ale
Ron nie leciał ku marzeniom. On po prostu znalazł się w niewłaściwym miejscu o
niewłaściwej porze z niewłaściwym trunkiem w dłoni. Nie był jak Ikar, zbyt
rozbrykany i niesłuchający rad ojca. Nie zasłużył na to, by leżeć w pościeli, z
bladą, zastygłą twarzą, nieruchomy jak kamienny posąg. Kiedy patrzyłam na
niego, po raz kolejny słuchając relacji Harry’ego, czułam przejmującą rozpacz.
Nigdzie
już nie było bezpiecznie. Zło można zamknąć w sercu zamku, w komnatach jednego
z nauczycieli… w zwykłej butelce napoju.
Wszystkiego
najlepszego, Ron.
_______________
Jestem
zdolna, wiecie? Zapowiedź opublikowałam 26 grudnia coś koło piątej rano. Okej,
jak kto woli. Gorzej, że dopiero koło dwudziestej drugiej tego samego dnia
zorientowałam się, na kiedy zapowiedziałam datę publikacji. Nie wiem, czy
pokręciły mi się dni tygodnia, czy dni miesiąca, ale przez dobre dziesięć minut
nie mogłam wyjść z szoku, a potem rzuciłam się do dokończania notki.
Brawa,
brawa.
To
już ostatni odcinek przez Nowym Rokiem, chyba że jakimś cudem w cztery dni
napiszę czterdziestkę dwójkę (wątpię). W rok 2014 wejdziemy już z
większą akcją i przede wszystkim – z Crytem. I wiecie, mam takie małe
postanowienie noworoczne dotyczące tego opowiadania; choć na razie nie powiem
Wam, czego dokładnie ono dotyczy, po prostu trzymajcie za mnie kciuki, bo
bardzo bym chciała je wypełnić.
Ściskam
Was cieplutko i jeszcze odezwę się przed Sylwestrem :D
Empatia
O, pierwsza! Nie, żeby to było najważniejsze... Jestem ciekawa, co dalej... Szkoda, że nowy rozdział pojawi się po Sylwestrze, ale poczekam :D. Wyłapałam jedno powtórzenie: "Kiedy wróciłam z sali transmutacji, czekała w pokoju wspólnym. Kiedy wróciłam z sali transmutacji, czekała w pokoju wspólnym."... A tak poza tym, jak zwykle rewelacja, Cryte się pojawia, będzie się pojawiał coraz częściej... W sam raz, moim zdaniem. Nie może być zbyt łatwo. Ron otruty na urodziny... Nice. Czy to ten moment w którym Romilda (czy jak jej tam) się pojawia... Czy to już było? Jak zwykle, nie do końca ogarniająca rzeczywistość, Qwarty
OdpowiedzUsuńI fikcję * / Qwarty
OdpowiedzUsuńMeh, zdublowało mi się .__.
UsuńTak, to dokładnie ten moment, w którym pojawiają się kociołki od Romildy :) Ogarniasz całkiem nieźle, spokojnie :D
Dziękuję za opinię!
W końcu mamy czterdziestkę jedynkę, no. Nareszcie mogę powiedzieć, że Hermiona zachowuje się ludzko, jejuś, jak ja długo czekałam na takie lekkie pocałunki, całkowitą swobodę. "Delikatnie ścisnął moją dłoń, i tyle", takie drobne gesty, a takie wspaniałe. Jestem niepoprawną romantyczką, więc wszystkie rzeczy tego typu przyprawiają mnie o palpitacje serca i wstrzymany oddech, ale jest warto! Ponadto, muszę pochwalić umiejętność wplatania kanonu. Do tej pory były drobne sygnały, nie za wiele, no i teraz kolejny, z otruciem Rona. Poza tym, podobały mi się porównania do słońca i mitologii greckiej, do której pałam szczerą sympatią, a przy okazji słowa Teodora wypowiedziane w Sali Oczyszczenia. Cud, miód, malinki, po prostu - palce lizać. :) Zakończenie Katharsis bez fajerwerków, spokojne i przejmujące, z dedykacją od serca i przestrogą. Nieprzesadzone i chwała Ci za to. Martwi mnie Cryte i to, co w związku z nim wymyślisz. Zapowiada się prawdziwa burza i mam tylko cichą nadzieję, że Hermiona i Teoś przetrwają ją cało i, co najważniejsze, razem! Naprawdę z niecierpliwością czekałam na ten rozdział, a przez to smakował pięć razy lepiej. Empatio, wiesz już mniej więcej ile rozdziałów będzie miał Wyjątek? I jeszcze jedno, czy będzie możliwość otrzymania całości w wersji wordowskiej?
OdpowiedzUsuńŚciskam ciepło, życzę weny i szampańskiej zabawy na Sylwestra!
Sandra.
Wy czekaliście? To pomyśl, ile ja czekałam, by móc wreszcie to opisać :DD
UsuńCieszę się, że rozdział Ci się spodobał. Trochę bałam się, że zrobi się z niego "zapchaj dziura", ale chyba wyszedł przyzwoicie. Z Crytem masz rację - szykuje się burza i chyba po raz pierwszy tak bardzo pragnę zająć się rozdziałem, w którym dużą rolę odegra Ben. Kto wie, może uda mi się jeszcze w tym roku coś napisać?
Szczerze, to nie mam pojęcia, ile to opowiadanie jeszcze zajmie. Pewnie jeszcze ze dwa razy pokombinuję z fabułą, więc zanim coś konkretnego ustalę, minie sporo czasu.
Jeśli znajdą się chętni, to dlaczego nie? Wordowska, pdf, co tylko chcecie :)
Również życzę wystrzałowego Sylwestra i pozdrawiam!
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nie skomentowałam chyba z trzech rozdziałów z rzędu. Nieładnie, emersonn, spłoniesz.
OdpowiedzUsuńCryte. Menda jedna. No serio myśli, że to, co robi jest dobre? Ktoś ma problem z hierarchią wartości.
Podoba mi się to, że Hermiona zaczęła się normalnie zachowywać. No i Teodor. Dziwna parka, nie ma co.
Kocham mitologię. Cyba jeszcze bardziej niż modę XVIII-wieczną. I dlatego podoba mi się to porównanie. No i oczywiście latanie. Zawsze chciałam latać. Urzekające zakończenie Katharsis. Takie z przesłaniem.
Jest taki polski zespół, Frontside, który ma piosenkę "Katharsis". Tak w sumie ona pasuje. No dobra, growlowanie nie pasuje do Hermiony, noale.
Podoba mi się to, że zachowujesz kanoniczność. O ile przy paringu Hermiona&Teoś można mówić o kanoniczności. Kiedy już skończysz tę historię, na pewno do niej nie raz wrócę.
Zaczyna się dziać. Nie mogę się doczekać większej akcji. Bo fakt, czekałam na big kiss, ale zdecydowanie odstaję od większości sweeet nastolatek i wolę, kiedy coś się dzieje, a nie bohaterowie trzymają się za rączki i biegną w stronę tęczy.
Ściskam, em.
Ojojoj, ale się Hermiona Ronem przejęła :D
OdpowiedzUsuńCóż, o ile kiedyś pisałam komentarze na kilka stron, to teraz jakoś mnie to "nie jara". Szkoda, że Katharsis się skończyło, ale do tego musiało dojść. Wydaje się, że do wyjaśnienia został tylko wątek Cryte'a i kwestia pozbycia się go... Jednak chyba tak szybko do tego nie dojdzie, czyż nie? :)
Usunął mi się przez przypadek cały komentarz, więc będzie krótko. Cieszę się, że dodałaś nowy rozdział. Sprawa z Cryte'em jest coraz bardziej przerażająca, mam nadzieję, że Hermiona nie dostanie żadnej kary za swoje "zaniedbanie". Zakończenie Katharsis podobało mi się bardzo, ponieważ kocham mitologię grecką i mogę ją czytać godzinami. Hermiona i Teodor jako para są moim zdaniem idealnie przedstawieni. Nic tu nie jest przesłodzone i mam nadzieję, że tak zostanie. Zastanawiam się czy Harry i Ginny niedługo będą parą, bo otrucie Rona już było. Mam również nadzieję, że tak :) .
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam i życzę weny w Nowym Roku :)
Ten rozdział jest po prostu najlepszy . Na początku jak przeczytałam tę dedykację to myślałam że autorem Katharsis był ojciec Harry'ego . Idealne przedstawienie Miony i Teosia jako pary . Pozdrawiam cieplutko, życzę weny i udanego sylwestra .
OdpowiedzUsuńKurczę, nadal czuć było to szczescie i jeszcze cos takiego niesamitego - taka ich świadomość,ze ich relacja jest całkowicie normalna i ze powinna byc od zawsze,t e całkowita pewność,a jednoczesnie te irracjonalna, Rpiek a radość - ale jednoczesnie zupełnie nie oszczędzasz bohaterów. Czy ludzie z ministerstwa zaryzykowałbym otruc nastolatka? Czy cryte moze byc az tak szalony.? Ponadto patrick... On na pewno nie zniekinie, a mam wrażenie,ze rowniez autor katharsis jest istotny ... I troche szkoda,z e sie nie ujawnił. Notka jak zwykle wspaniała. Hermiona jest mniej denerwująca, kiedy nareszcie nie czepia sie Teodora :) choc wolałabym,zeby mówili do siebie po imieniu. I cholernie sie boje tego przesłuchania... Boże, byle wróciła do hogwartu... Zauważyłam następujące błędy -wek zamiast wiek w opisie collina oraz cos nie tak w zdaniu -waża się za najlepszego przywódcę na świecie, a dodatkowo zbawcą, niszcząc zło w postaci popleczników Voldemorta
OdpowiedzUsuńZapraszam na pierwsza notke na zapiski-condawiramurs.blogspot.com oraz życzę udanego sylwestra i szczęśliwego nowego roku
UsuńBardzo dobry rozdział. Czekałam, z resztą jak wszyscy. Skoro mówisz, że w 2014 będzie więcej akcji, to nie mogę się doczekać. :) Ściskam <3
OdpowiedzUsuńJejku! jak dobrze, że jest już nie mogłam się doczekac!
OdpowiedzUsuńbiorę się za czytanie, jupi ! ;)
"Zawsze najpierw zakładaj, że dana osoba jest psychicznie chora, a dopiero później się zaprzyjaźniaj." Ujęłaś mnie tym zdaniem, aż sobie je zapisałam. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.:) Rozdział jak dla mnie cudowny. Może i akcji nie było, ale nie była to też mimoza jakaś. Cieszę się szczęściem Teodora i Hermiony, choć obawiam się Cryta( nie wiem czy dobrze, ale na pewno wiesz o kogo chodzi). Czytając dedykację Katharsis przez chwilę pomyślałam o Potterach, ale wiem, wiem, że to nie o nich mowa :) Czekam na więcej i cóż, udanego sylwestra! ;)
OdpowiedzUsuń"Gdyby nie to charakterystyczny spojrzenie," - "charakterystyczne"
OdpowiedzUsuń"wydostać się z zamku więżącego ich króla." - dokładnie - to była wyspa, a nie zamek. :))
"najlepszego przywódcę na świecie, a dodatkowo zbawcą," --> "zbawcę"
"biegał wszędzie za Harrym, aparatem" - zjadło Ci "z" przed "aparatem"
"nawet jak na swój wek" --> wiek
Rona porównujesz do mojego ulubionego bohatera z mitologii?! No wiesz? :/
A tak serio, to rozdział w sumie taki o niczym. Widać tylko, że próbujesz się trzymać kanonu, jeśli chodzi o otrucie Rona, a reszta - mam wrażenie - lekko wymuszona, zwłaszcza Katharsis, bo w sumie, gdyby jej nie było, to fabuła jakoś szczególnie by nie ucierpiała. I, może mi się wydaje, ale jakoś dłużył mi się ten rozdział, a w sumie pewnie był krótszy niż pozostałe... Cóż.
Poza tym, kilka fajnych fragmentów, jak ten, w którym Harry mówił o Ivy i "wnioskował" - pośmiałam się chwilę.
A błędów sporo więcej, ale po ludzku - nie chciało mi się wypisywać tych interpunkcyjnych.
Tyle ode mnie, Weny życzę,
Farfadeta :)
Yay, dziękuję za wypisanie błędów :) Te i te, które wskazałaś mi pod poprzednim rozdziałem, zaraz poprawię.
UsuńNie lubisz Rona? Ja lubię tę postać, może nie jakoś bardzo, ale moja sympatia do niego jest... umiarkowana.
"Zapychacz" to takie brzydkie słowo, ale niestety tak, ten rozdział był takim zapychaczem, muszę to przyznać. Chciałam w nim zawrzeć to, jak rozwija się relacja Teomione, do tego przydałoby się jakoś zakończyć wątek katharsis i nawiązać do kanonu, zwłaszcza że w przyszłych rozdziałach skupię się bardziej na akcji :)
Dziękuję za opinię i pozdrawiam!
Empatio, jesteś wspaniała.
OdpowiedzUsuńNo ale to już wiemy :)
Tak poza tym, to rozdział super. Pomimo, że nic konkretnego się nie dzieje, to bardzo mi się podobał.
Uwielbiam Notta.
Bardzo.
Bardzo, bardzo.
Normalnie bardziej się nie da XD
Ciekawa jestem reakcji bliznowatego, rudego i wszystkich innych na związek Hermiony z Teosiem.
Jako, że jestem śpiąca i pisze od rzeczy, to może już sobie pójdę.
Nie moge sie doczekać kolejnego rozdziału, trzymaj się ciepło!
PS rozdział przeczytałam wcześniej, ale dopiero teraz znalazłam czas żeby skomentować.
Przepraszam mamo to sie nie powtórzy :(
O kurcze, w ciągu kilku dni pochłonęłam to opowiadanie. Nie mogłam się oderwać od komputera i cały czas chciałam więcej. O jacie, ile ja rzeczy nie zrobiłam, a to wszystko przez Wyjątek :D.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że oni nareszcie są razem. Nie pasują może do siebie idealnie, ale hmm oboje mają "to coś" (jak to brzmi?). Nieważne, jak to brzmi, ważne, że może zrozumiesz.
Hermiona mnie mnie dręczy, nawiedza w koszmarach, niepotrzebne skreślić. Ja się pytam. JAK MOŻNA BYĆ TAK NIEZDECYDOWANYM?! Do jasnej, ciasnej, histeryczki! DLACZEGO?
Tak, jak już sobie pomarudziłam na Mionę, to mogę pozachwycać się Teosiem. No bo Teoś, pomimo tego, że usilnie próbujesz, pokazać, że ma wady, dla mnie jest ideałem. Z charakteru. Z wyglądu może troszkę mniej, ale nadal tak i owszem.
O zrytym czarnym charakterze nie mam ochoty pisać, bo po co klawiaturę marnować. I tak mnie denerwuję, tak strasznie i piekielnie. I po prostu wnoszę strajk o uwolnienie Snape'a, bo to jednej z moich ulubionych postaci w tym opowiadaniu. A pana "C" proponuję wtrącić do lochu i zamknąć. I dać mu umrzeć. I coś jeszcze miało być, ale zapomniałam. Można, prawda?
Hmm, tak się zastanawiam, czy coś jeszcze chciałam dodać. No nie wiem, jak coś to jeszcze się odezwę.
Rozdział jest boski :) Po prostu fantastyczny. Aż brak mi słów by go opisać. Jest perfekcyjny. Empatio, jesteś wielka :) Cieszę się , że Hermiona jest z Teodorem. Uważam, że oni pasują do siebie idealnie i tworzą słodką parkę. Po prostu ich ubóstwiam :) Już nie wyobrażam sobie inaczej . Powiem, że Cryte mnie wkurzył. Nie lubię go. Ah, biedny Ron ... Mam nadzieję, że szybko wyjdzie na prostą . Kurcżę, takie nieszczęście ... Biedna Hermiona , bardzo się przejęła wypadkiem Rona ... Nie dziwię się jej ... Jejku, już nie mogę się doczekać nowego rozdziału :) Czekam z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :)
Karolina J
Spędziłam dwa dni nad tym opowiadaniem, popłakałam się "n" razy, miałam przyspieszone tętno, nie mogłam zasnąć, a gdy zasnęłam śniła mi się Hermiona, a potem jakiś koszmar. Zdecydowanie Cię uwielbiam! To opowiadanie jest jak profesjonalnie napisane, że nie można się od niego oderwać. Dziękuję za to, że mogłam je przeczytać.
OdpowiedzUsuńZ wyrazami szacunku i uwielbienia
Phil
tekst jest za jasny. bolą oczy.
OdpowiedzUsuńJuż go przyciemniałam, jak tylko wstawiłam ten szablon, zwrócono mi na to uwagę, ale gdyby był jeszcze ciemniejszy, to wtedy by oczy bolały :c
UsuńStrasznie Ci dziękuję. W trakcie kilkudniowej choroby przeczytałam całego bloga i mógłby konkurować z oryginalą szóstą częścią. Nie spotkałam jeszcze tak wciągającej historii.
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na następny.
Zacznę od tego, że jestem nowa na tym blogu i muszę przyznać, że tekst od pierwszych linijek wciąga. Piszesz pięknie, lekko, magicznie..Aż chce sie czytać ;)
OdpowiedzUsuńMusze przyznać, że wcześniej nie czytałam bloga Nott x Granger. Najczęściej Dramione lub czasy huncwotów. Dokładnie wczoraj natknęłam się na zdjęcie Notta i coś mnie natchnęło, by poszukać bloga o Nim. Najpierw wpisałam Luna x Teodor. Niestety nic nie wyskoczyło, ale za to zauważyłam,że są blogi Teodor i Hermiona. No to wpisałam w Google ten paring i wyskoczyło kilka blogów. Pierwszy był...dziwny, a później natrafiłam na tego o to cudownego bloga, w którym zakochałam się od pierwszego rozdziału :)
W bardzo ciekawy sposób opisujesz ich początkowe relacje, zachowanie, a nawet kłótnie.
Podoba mi się również to, że nie robisz z Miony wielkiej piękności(np.Opisujesz jak jej sie puszą włosy, jak nie używa makijażu, itp.). Oczywiście mi to w blogach nie przeszkadza(te upiększenie Jej), ale to jest miła odskocznia ^^
Gdy skończyłam czytać rozdział 40 z całych sił modliłam się o to, by rozdział 41 był napisany w 2013roku. Nawet poczułam lekki stresik, gdy zobaczyłam, że napisałaś go 27 grudnia. Żołądek mi się ścisnął na myśl, że może nie dokończysz tego bloga. Jakbyś go teraz przerwała, to by był wielki cios w serce. Łatwo się przywiązuje...
Przepraszam, że komentarz jest taki chaotyczny...Nigdy nie umiałam ich pisać długo, a jednocześnie zwięźle ^^'' Mam nadzieje, że szybko ukażę się kolejny rozdział, z kolejną dawką emocji, i że masz dużo weny, humoru oraz czasu, by go napisać i opublikować ^^
Od teraz postaram się pod każdym nowym rozdziałem umieszczać komentarz :)
"– Dziękuję, że mnie wtedy uratowałeś – powiedziałam półszeptem, rumieniąc się nieznośnie.
OdpowiedzUsuńWydawał się być zaskoczony tymi słowami i przestraszyłam się, że nie odpowie, ale wtedy pokręcił głową.
– Mylisz się, Granger – odparł.
Zamrugałam szybko.
– To ty uratowałaś mnie."
Oddałem wszystko, żeby wszystko mieć. Nananana. 4, 5 raz?
Zainspirowałaś mnie do czegoś co pozwoli mi się pozbierać po moim złamanym serduszku. Jeden Jedyny Wyjątek jest nożyczkami i taśmą klejącą jednocześnie... Kurczę, jak będzie jeszcze lakierem do paznokci to biorę go nawet bez przeceny.
E.