28 lipca 2014

Rozdział 45. Uciekaj

Czas przepływał mi między palcami. Usilnie starałam się go zatrzymać, nie śmiąc marzyć nawet o jego cofnięciu, ale on nieubłaganie pędził, w dodatku jakby szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Jak to jest, że kiedy chcemy, by przyspieszył swój bieg w oczekiwaniu na Gwiazdkę, to świat nagle spowalnia, zaś gdy dostajemy zaproszenie na uroczy podwieczorek u Benjamina Cryte’a, niespodziewanie pozostaje do niego zaledwie tydzień?
Z początku przybrałam postawę niewzruszoną i pewną. Wiedziałam, jak pokieruję spotkaniem z Cryte’em, wiedziałam, że w razie czego nie dam się zastraszyć, wiedziałam, co mu powiedzieć. Zachowywałam niesamowity spokój. Wyciszyłam się, pochłonięta bezgranicznie nauką, i chyba właśnie dlatego nawet nie zauważyłam upływu czasu. W miarę przybliżania się terminu podwieczorku ogarniał mnie jednak coraz większy strach, powolutku zamieniający się w panikę. Czułam duże wsparcie Dumbledore’a, którego również zaskoczyło zaproszenie Cryte’a; kiedy mu o nim powiedziałam, spytał, czy czegoś od niego oczekuję. Popatrzyłam wtedy na niego odważnie i odparłam, że proszę tylko o zgodę na opuszczenie tamtego dnia Hogwartu. Dyrektor podzielił się ze mną swoimi obawami, ale nie namawiał mnie do zmiany decyzji. Właśnie wtedy, na tydzień przed tym nieszczęsnym podwieczorkiem, dowiedziałam się od McGonagall, że Dumbledore wyjechał i najwidoczniej nie planował szybkiego powrotu.
Pozostało mi psychiczne przygotowywanie się do Dnia Sądu, jako że z przyjaciółmi omówiłam tę sprawę, uwzględniając chyba każdą ewentualną możliwość. Nawet nie chciałam już od nich słyszeć o kimś takim jak Cryte, czego lojalnie mi oszczędzili, zamykając buzie na kłódkę.
Jedyną osobą, która bez przerwy trajkotała o mojej bezdennej głupocie, był Teodor. Wprawdzie dzień po awanturze z Ronem przyszedł do mnie, przeprosił (właściwie najpierw podkreślił winę Weasleya, zwyzywał go, a dopiero kiedy zagroziłam mu różdżką, każąc wszystko cofnąć, uniósł ręce w obronnym geście i obiecał, że więcej nie będzie próbował zabić żadnego z moich przyjaciół), przez kolejne parę dni był grzeczny, wręcz cichuteńki, lecz później dopiero zaczął swoje.
– Wiesz co?
– Hm?
– Nie znajdujesz się w takim złym położeniu. Możesz wparować do gabinetu Cryte’a i od razu go załatwić. Czeka cię za to Pocałunek Dementora, ale przynajmniej jednego mordercę mniej. I jedną kretynkę mniej.
– Nott!
I tak w kółko. Na początku strasznie denerwowało mnie jego głupie zachowanie, jednak potem w pewnym stopniu mi przeszło. Na powrót mojego spokoju miał wpływ Ron, który właśnie tydzień przed podwieczorkiem u Cryte’a przysiadł się do mnie i do Harry’ego siedzących przed kominkiem, po czym zagadnął przyjaciela o horkruksy. Skomentowałam to głuchym milczeniem, takim samym, jakim byłam obdarzana przez rudzielca od czasu jego sprzeczki z Teodorem. Schowałam się za książką o starożytnych runach, jednym uchem słuchając rozmowy chłopaków na temat upartości Slughorne’a oraz tego, kiedy możemy spodziewać się powrotu Dumbledore’a do szkoły. W końcu zapadła cisza, a później Ron krótko odchrząknął.
– Hermiono… przepraszam.
Spojrzałam na niego znad krawędzi książki z wyrazem twarzy dobitnie określającym moje stanowisko wobec jego marnych starań. Gdy zobaczyłam tę zbolałą minę i skruchę w oczach, westchnęłam ze zrezygnowaniem.
– Za co?
– Jak to: za co? – zdziwił się Ron.
– Za co mnie przepraszasz? Za to, że zaatakowałeś Teodora, za to, że traktujesz swoją przyjaciółką jak własność, za kompletną dziecinność czy…
– Za wszystko – przerwał mi szybko. Harry przysłuchiwał się naszej konwersacji, zerkając na mnie z obawą. – Hermiono, przepraszam i obiecuję, że już nie będę się wtrącał w twoje, eee, związki. Tylko, no, nie kłóćmy się już.
Nieomal parsknęłam śmiechem.
– No dobrze – powiedziałam po chwili milczenia. Potter odetchnął z ulgą. – Przyjmuję przeprosiny. A co u Lavender? Załatwiłeś to wreszcie czy nadal czeka nas wysłuchiwanie twoich jęków?
Harry zachichotał głośno, za co rudzielec zmierzył go piorunującym spojrzeniem.
– Nie bardzo – przyznał się z przygnębieniem. – Nawet nie wiesz, jakie to trudne, Hermiono. Może byłoby mi łatwiej, gdyby tak mnie nie osaczała, wtedy zwaliłbym wszystko na brak rozmowy czy coś, a tak nie potrafię jej powiedzieć: „Bo się do mnie przyssałaś jak wąż”…
Harry prawie dusił się ze śmiechu, mnie powoli udzielał się ten dobry nastrój i właśnie wtedy rozległo się na cały pokój wspólny głośne:
– MON-RON!
Mon-Ron został porwany przez Blond Żmiję, a Ginny, która minęła się z nimi w wejściu do salonu, z prawdziwym obrzydzeniem skomentowała jej brzydkie, krzywe kolana odsłonięte przez zbyt krótką spódniczkę.
Wszystko byłoby naprawdę w porządku, gdyby nie przeróżne wizje spotkania z Cryte’em podsyłane mi przez głupią wyobraźnię. Brałam pod uwagę najgorsze scenariusze, nawet nie bawiąc się w pocieszanie tymi bardziej optymistycznymi. Iskra nadziei zapaliła się w dzień podwieczorku, kiedy na śniadaniu w Wielkiej Sali pojawił się Dumbledore. W moim sercu pojawiło się prawdziwe ciepło na widok tego na pozór poczciwego starca, posiadającego tak naprawdę wielką inteligencję, mądrość i siłę. Nie wyglądał najlepiej: był bardzo blady, a gdy do mnie podszedł, z łatwością mogłam dojrzeć fioletowe sińce pod jego oczami. Nie śmiałam zapytać, czy wszystko w porządku.
O wpół do czwartej byłam już w jego gabinecie, schludnie ubrana i starająca się zdusić w sobie strach. Tamtego dnia po raz pierwszy od wyjścia ze skrzydła szpitalnego odważyłam się ubrać na siebie coś odsłaniającego skórę powyżej nadgarstków. Moja biała bluzka miała rękawy podwinięte do łokcia. Blizny straszyły swym upiornym widokiem, ale nie wiedzieć czemu chciałam, by Cryte je widział. Nie wstydziłam się ich. Były ceną, którą już poniosłam za własną głupotę.

***

Człowiek Cryte’a, który miał mnie zaprowadzić do jego gabinetu, przypominał trochę kukłę bez własnego rozumu. Chodził sztywno, wyprostowany jak struna, nie rozglądał się na boki, tylko patrzył prosto przed siebie, konkretny i oschły. Gdy podeszliśmy do niego z Dumbledore’em, zmierzył dyrektora podejrzliwym spojrzeniem, po czym stwierdził zimno:
– Pan Cryte zaprosił tylko pannę Granger. Pan tu zostaje.
Oboje wiedzieliśmy, że sprzeczanie się nic nie da, a może nawet co nieco utrudnić. Dumbledore obiecał czekać przy fontannie Magicznego Braterstwa*, rzucił mi pociągłe, porozumiewawcze spojrzenie, po czym podążyłam za Kukłą w stronę złotych wind.
Ostatnio przejście przez Ministerstwo Magii wydawało się bardziej skomplikowane i zajmujące więcej czasu. Teraz zaskakująco szybko znalazłam się na odpowiednim piętrze, w Departamencie Przestrzegania Prawa, jeszcze szybciej pokonałam gęstwinę korytarzy, idąc za tym dziwnym, mało komunikatywnym człowiekiem, aż wreszcie zatrzymaliśmy się przed drzwiami z ciemnego drewna, do których przybito grawerowaną tabliczkę głoszącą: Wiceszef D. Przestrzegania Prawa Benjamin Cryte.
Przełknęłam z trudem ślinę. Rozległo się pukanie – to mój towarzysz postanowił mnie wyręczyć w chyba najtrudniejszej w tamtej chwili czynności. Spodziewałam się usłyszeć jakieś zawołanie, by wejść do środka, ale nie: parę sekund później drzwi rozwarły się, a ja stanęłam twarzą w twarz z Cryte’em. Ciemne oczy mężczyzny były pełne niezdrowego blasku, tak jak to bywa u chorych dręczonych gorączką. Wąskie usta wykrzywił pełen satysfakcji uśmiech.
– Niezwykła punktualność, panno Granger. – Nie skomentowałam tej uwagi. – Proszę wejść. A tobie, Roberts, dziękuję za odprowadzenie mojego gościa.
Roberts skinął głową i bez słowa się oddalił. Cryte odsunął się, robiąc mi przejście. Kiedy zamknęły się za mną drzwi, moja czujność jeszcze bardziej wzrosła. Wiedziałam – wiedział to również Cryte – że w Ministerstwie Magii, w którym dodatkowo przebywał Dumbledore, jestem całkowicie bezpieczna, ale mimo to przebywanie z kimś takim jak Cryte w jednym pomieszczeniu, sam na sam, ze świadomością jego nieobliczalności, wywierało odpowiedni wpływ na psychikę.
– Proszę usiąść.
Dyskretnie wypuszczając z płuc całe zgromadzone w nich powietrze, zajęłam wskazane miejsce. Na biurku stała taca w jakimiś smakołykami oraz ładny, zdobiony serwis do herbaty. Obrzuciłam to wszystko sceptycznym spojrzeniem. Cryte siedzący już na skórzanym fotelu uśmiechnął się delikatnie.
– Zaprosiłem panią na podwieczorek – oznajmił z prostotą. – Proszę się częstować.
Grzecznie podziękowałam, lecz przyjęłam filiżankę herbaty z mlekiem, między innymi po to, by jakoś uspokoić trzęsące się dłonie. Ukradkiem rozejrzałam się po przestronnym gabinecie. Panował w nim nienaganny porządek, a w wystroju widać było doskonałe wyczucie stylu i przede wszystkim umiar. Nie dostrzegłam żadnych niepotrzebnych ozdób – w kompozycji osiągnięto idealny złoty środek. Pasowało to do Cryte’a oraz jego potrzeby utrzymywania wszystkiego w otoczce perfekcji.
Cryte również nalał sobie herbaty i teraz obserwował mnie uważnie znad krawędzi filiżanki. Wytrzymałam spojrzenie jego czarnych oczu, dopóki wreszcie nie pokręcił lekko głową.
– Jest pani dla mnie niezwykłą zagadką, panno Granger – powiedział cicho.
Dreszcze przebiegły mi po plecach. Jego głos wcale nie powinien tak brzmieć.
– Naprawdę? – rzuciłam nerwowo.
– Oczywiście. Ma pani siedemnaście lat – kontynuował. – W świetle czarodziejskiego prawa to już pełnoletność, ale nie udawajmy, że równa się ona dojrzałości. Pani przyjaciel nie żyje, przyjaciółka okazała się być śmierciożerczynią, tak jak znany od dawna nauczyciel. Grozi pani odpowiedzialność karna za zaniedbanie. Biorąc pod uwagę to wszystko oraz naszą ostatnią rozmowę, powiedziałbym, że jest pani albo bardzo głupia, albo zdesperowana, albo nawet jedno i drugie.
Wciąż milczałam. Wpatrywałam się z wyczekiwaniem w Cryte’a, a moje myśli pędziły jak szalone w poszukiwaniu jakiejś dobrej odpowiedzi.
– Dlaczego nie wykorzystała pani swojej oczywistej przewagi i po prostu nie posłała mnie pani do Azkabanu? – spytał z westchnięciem.
– Nie zrobiłam tego, czym udowodniłam, że nie jestem głupia – odrzekłam, starając się, by w moim głosie zabrzmiała pewność siebie. – Doskonale wie pan, dlaczego tego nie zrobiłam. Zdaję sobie sprawę z władzy, jaką dzierży pan w związku ze swoim stanowiskiem, i jak może pan ją wykorzystać. Najbardziej odczuł to Patrick Gray. – Coś błysnęło w oczach Cryte’a, lecz on sam się nie odezwał. – Nie jestem również zdesperowana. Po prostu teraz nadarzyła się odpowiednia chwila do wyjścia z ukrycia.
– Tak pani sądzi?
– Tak, panie Cryte. Tak właśnie sądzę.
Przez długą chwilę mierzył mnie spojrzeniem.
– No dobrze, panno Granger. – Rozparł się wygodnie w fotelu, splatając dłonie razem. – Przejdźmy do konkretów. Jak w ogóle dowiedziała się pani o młodym Grayu?
To pytanie zbiło mnie z tropu. Byłam przekonana, że mówiąc o konkretach, Cryte ma na myśli chwilę obecną. Odchrząknęłam.
– Nie uważam, by to należało do kwestii, które powinniśmy dzisiaj poruszyć, panie Cryte – odparłam chłodno. – Wolałabym przejść do innych spraw, na przykład…
I wtedy Cryte roześmiał się. Nisko, gardłowo, szczerze rozbawiony. Zmarszczyłam brwi.
– Panno Granger, zaprosiłem panią na to spotkanie w konkretnym celu – chcąc dowiedzieć się, od samego początku, jak w ogóle w pani ręce wpadła wiedza, która miała pozostać w zamknięciu przed niepożądanymi jednostkami. Nie po to, by wysłuchiwać pani żądań czy gróźb, na co zapewne się pani nastawiła. Widzi pani, jestem człowiekiem z natury ciekawym. To dlatego osiągnąłem tak wiele w tak młodym wieku – bo nie miałem oporów przed drążeniem. Ciekawi mnie zatem, jak dostała się pani do tamtej komnaty i co w ogóle udało się pani odkryć.
Wiedziałam, że w tym momencie nie uda mi się już nakierować rozmowy na właściwy tor, tak jak to postanowiłam. Wybrałam więc najprostsze rozwiązanie i wyłożyłam karty na stół.
– Wiem o wszystkim, panie Cryte. – Wyprostowałam się na krześle. – Mam dokumenty, potwierdzenia, pańskie podpisy i pieczęci. Wiem o tym, co zrobiliście, kogo zamordowaliście i dlaczego. Proszę dobrowolnie się przyznać, najlepiej przed całym Wizengamotem, inaczej o wszystkim dowie się prasa.
– Niepotrzebnie wracamy do sprawy gróźb. – Zacmokał z przyganą. – Niemniej, co pani po moim przyznaniu się, skoro i tak wylądowałbym na pierwszych stronach gazet?
– Dla Ministerstwa Magii niewygodnym byłoby, gdyby ta sprawa została ujawniona światu, nie w obliczu obecnego konfliktu z Voldemortem. – Szukałam jakiejś reakcji na twarzy Cryte’a na dźwięk tego imienia. Na próżno. – A tak… wszystko zostałoby tutaj. Daję panu wybór, panie Cryte. Albo się pan przyzna, albo zbrodnie pana i pańskich ludzi ujrzą światło dzienne.
Na twarzy mężczyzny ujrzałam cień rozbawienia.
– Jak pani dostała się do tamtej komnaty? – próbował znów. Powoli zaczynałam odczuwać irytację.
– Czy pan mnie w ogóle słucha? Właśnie powiedziałam…
– Wiem, co pani powiedziała, panno Granger – wtrącił szybko – ale na chwilę obecną kompletnie mnie to nie interesuje. Zatem?
Wbiłam w niego płomienne spojrzenie.
– Zatem nie mamy o czym rozmawiać, panie Cryte – oznajmiłam z wyższością.
– Zapewniam panią, że się pani myli. – Cryte wstał z fotela i zaczął przechadzać się po gabinecie. Wodziłam za nim wzrokiem, gotowa w razie potrzeby się bronić. – Wytoczyła pani ciężkie działo i chcę panią przekonać, by go pani nie używała, bo w przeciwnym razie szkody mogą okazać się większe, niż się pani wydaje. Czego pani tak właściwie oczekuje w zamian za moje przyznanie się do winy i pociągnięcie do odpowiedzialności kilkudziesięciu innych osób? Pieniędzy? Łatwego wejścia do Ministerstwa Magii w przyszłości?
– Absolutnie niczego nie oczekuję. Tutaj chodzi o czystą sprawiedliwość.
Zaśmiał się tak jak dorośli śmieją się z głupoty małego dziecka.
– Może i nie głupia ani zdesperowana, ale na pewno naiwna – zadrwił. – Jest pani za młoda, żeby wiedzieć, że już od dawna sprawiedliwość nie ma nic do gadania. Nie w takim świecie, nie w świecie rządzonym przez ludzi, których jedynym pragnieniem jest władza.
– Takich jak pan? – spytałam wyzywająco.
Pokręcił głową.
– Takich jak Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
– On kierował i kieruje się własnymi ideałami.
Cryte wydawał się niemal dotknięty. Przyłożył dłoń do piersi, tam, gdzie powinno znajdować się serce, choć nie byłam pewna, czy on również je posiada.
– Zabrzmiało to jak obrona wyznawanych przez niego wartości. Uważa je pani za słuszne?
– Jak mogę uważać za słuszne poglądy dotyczące oczyszczenia świata z ludzi takich jak ja?
– Więc dlaczego tak bardzo potępia pani to, co robię?
– Bo robi pan to, co Voldemort – niemal wyplułam z siebie te słowa. – Dusi pan w zarodku to, co nie zgadza się w pana obrazem idealnej rzeczywistości, nie bacząc przy tym na niewinnych ludzi. Mógłby pan swoją władzę wykorzystać w inny sposób, a tymczasem nadużywa jej pan w przerażającym stopniu. Pana okrucieństwo… pana okrucieństwo zasługuje na najwyższe potępienie.
Cryte oparł się o biurko zdecydowanie za blisko mnie. Mój oddech mimowolnie przyspieszył, podobnie jak serce dudniące w piersi.
– Czy wie pani cokolwiek na temat świata z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych? – spytał niespodziewanie. Przez moment myślałam, że wcale nie oczekuje odpowiedzi, ale kiedy po dłuższej chwili żadne z nas się nie odezwało, odparłam z rezerwą:
– Mam pewne wyobrażenie.
– Skąd? – drążył.
– Dużo czytam…
– Skąd wzięła pani materiały?
– Z biblioteki, ale, przepraszam, co to ma do rzeczy?
Cryte kiwnął głową, wzdychając.
– No właśnie – mruknął. – Wszystkiego o rzeczywistości z czasów największej siły Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać dowiedziała się z pani ze szkoły, w której uczą wszystkiego, tylko nie życia. – Choć buzowało we mnie oburzenie, nie śmiałam mu przerwać. – Z biblioteki, w której przez lata robiono czystki, by nic nieodpowiedniego nie wpadło w ręce uczniów łaknących wiedzy, bardzo podobnych do pani. A czy wysłuchiwałam pani opowieści tych, co przeżyli tamte dni? Zbierała pani świadectwa? Wyciągała wspomnienia? Jeśli nie, to tak naprawdę nie ma pani żadnego wyobrażenia. Nie ma pani pojęcia, jak wyglądało życie, kiedy Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, dzierżył w rękach władzę. Masowe mordy, pojedynczych osób, ale też całych rodzin, całkowita infiltracja Ministerstwa Magii, które musieliśmy zbudować na nowo, zatrzęsienie magiczną gospodarką, niszczenie takich budynków jak szpitale czy banki, nawet te czarodziejski… U szczytu swojej potęgi zasiał terror na terenie całej Anglii i zaczynał szerzyć go już za oceanem. Lord uważał, że to nie Europa jest jego największym zagrożeniem, lecz Stany Zjednoczone, i kiedy zdobył Wielką Brytanię, przygotowywał się do sięgnięcia po Amerykę. Wtedy pojawił się Złoty Chłopiec, Lord zginął, a przynajmniej tak wszyscy uważali, ale spustoszenie po nim pozostało. Spustoszenie i całe setki tysięcy wyznawców jego idei. Wyznawców, których trzeba było usunąć. My rozpoczęliśmy działania już w roku osiemdziesiątym, co okazało się dobrym krokiem, bo gdybyśmy wzięli się do pracy dopiero po zakończeniu wojny, na pewno byśmy sobie nie poradzili. Nadal pani nie rozumie, panno Granger? Nadal nie rozumie pani, jak wiele dobrego zrobiliśmy i co tak naprawdę czynimy teraz? Zapobiegamy wymknięciu się spod kontroli istnej plagi.
– Dobrego? – powtórzyłam, nie wierząc własnym uszom. – Jeśli dla pana czymś dobrym jest niezważanie na niewinnych, mugoli i czarodziejów, by zdusić w zarodku wszelkie wyskoki popleczników Voldemorta, to najwyraźniej nasze definicje słowa „dobro” diametralnie się od siebie różnią.
Cryte wyprostował się.
– Tylko tak mogliśmy zniszczyć to, co stworzył Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. To był jedyny skuteczny sposób, jedyny przynoszący naprawdę obiecujące efekty.
– Obiecujące efekty? – Nie potrafiłam już wytrzymać. – Ma pan ewidentne braki w kwestii zwykłej, ludzkie moralności. Brzydzę się panem.
Brzydziłabym się bardziej, gdybym nie musiała wysłuchiwać od kilkunastu minut elektryzującego brzmienia jego głosu i gdyby do moich nozdrzy nie dolatywał zapach piżma.
– Nikt nie każe pani traktować mnie inaczej – stwierdził jakby w ogóle nie dotarła do niego uraza. Wrócił na swoje miejsce za biurkiem. – Przyznam jednak, że moje odczucia względem pani są nieco inne, dalekie od obrzydzenia, acz również niekoniecznie pozytywne.
Ciekawe.
– To znaczy?
– Teraz, w tym momencie, patrząc na panią, mam jedynie ochotę panią zabić.
Moje serce, wcześniej pędzące w szaleńczym tempie, nagle się zatrzymało.
– Oczywistym jest, że nie zrobię tego teraz ani w przyszłości, choć to zapewne zależy od tego, co przyniosą pani następne poczynania – ciągnął spokojnie Cryte. Wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczyma. – Radziłbym w takim razie wznowić rozważania na temat tego, co jest słuszne, a co wręcz przeciwnie, oraz co zasługuje na pochwałę, a co na najwyższe potępienie.
Powoli, bardzo powoli wypuściłam powietrze z płuc.
– Myślałam, że gardzi pan groźbą – wykrztusiłam.
– Ależ nie. Gardzę tymi, którzy myślą, że są na tyle wielcy, by móc posługiwać się tym delikatnym narzędziem.
Przełknęłam z trudem ślinę.
– Pan naprawdę myśli, że może zmienić świat – wymamrotałam, bo na więcej nie pozwoliło mi zaciśnięte gardło.
– Tak jak pani – odbił piłeczkę. – I tylko jedno z nas dwojga przecenia swoje możliwości.
Miałam absolutnie dość tej rozmowy, tego pomieszczenia, tego człowieka. Zebrałam całą swoją siłę i spytałam:
– Właściwie to po co w ogóle pan mnie tu ściągnął?
Cryte poruszył brwiami, jakby się zastanawiał.
– Cóż, jak zapewne pani zauważyła, w pewnych momentach moje myślenie jest zaskakująco proste – rzekł. – Kiedy wtedy po przesłuchaniu dała mi pani do zrozumienia, że o wszystkim wie, w mojej głowie pojawił się prosty pomysł. Zastanawiałem się, czy by po prostu nie spalić tej szkoły razem ze wszystkimi, którzy się w niej znajdują. Bo czemu nie? Łatwo byłoby upozorować niezwykle skutecznie przeprowadzony atak śmierciożerców, zresztą, Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać na pewno zdaje sobie sprawę z jeszcze jednego przeciwnika w tej grze. Ale wtedy pomyślałem, że właściwie mógłbym najpierw dowiedzieć się paru rzeczy… a dopiero później wysłać wszystkich do piekła…
Zerwałam się jak oparzona i popatrzyłam w szoku na Cryte’a. Ten człowiek był szalony, a ja nie mogłam dłużej przebywać z nim w jednym pomieszczeniu.
– Jeśli to wszystko… – więcej nie zdołałam z siebie wydusić. Na ustach Cryte’a pojawił się cień samozadowolenia.
– Tak, panno Granger. Myślę, że to już wszystko.
„Możesz już uciekać” – mówiły jego oczy i to właśnie chciałam zrobić: uciec jak najdalej. Kilka sekund później przemierzałam korytarze Ministerstwa Magii z ciążącym na barkach wrażeniem bycia obserwowaną przez każdą napotkaną parę oczu.

***

Dopiero Teodor uświadomił mi, które z popełnionych przeze mnie w gabinecie Cryte’a głupstw było tym największym.
– Wiesz, czym napawają się dupki myślące, że mogą wszystko? Strachem. Niepotrzebnie okazałaś mu strach, Granger. On od początku chciał, żebyś z jego gabinetu wyszła przerażona i bezbronna. Mój ojciec postarał się, by był jedyną osobą, przed którą naprawdę bym drżał, i w dzieciństwie odnosiło to pożądany skutek: wystarczyło słowo, a ja stałem na baczność, struchlały i jakby mniejszy niż w rzeczywistości. Później nauczyłem się bronić, ale przez długi czas zamiast ciemności czy pająków najbardziej bałem się własnego ojca.
Z goryczą przelewającą się wrzącym strumieniem przez komory mojego serca przyjęłam tę oczywistą porażkę i w ramach zadośćuczynienia prawie do północy siedziałam w Sali Oczyszczenia, ucząc się na pamięć treści wszystkich znalezionych tam dokumentów.
Teodor dotrzymywał mi towarzystwa, ale nie katował się jak ja – po prostu siedział obok mnie na kanapie, podawał papiery, o które akurat poprosiłam, błądząc bez dłonią po moim udzie, co za wszelką cenę starałam się ignorować.. Wcześniej oczywiście dorwał się do Katharsis, jednak od pulpitu odsunął się po niezbyt długim czasie, przekartkowawszy od początku całą księgę. Później w milczeniu obserwował moją pracę, aż odezwał się dopiero o wpół do dwunastej, prosząc, bym na dzisiaj dała już sobie spokój. Gdy zobaczyłam, z jakim trudem utrzymuje rozwarte powieki, zdecydowałam rzeczywiście się stamtąd ewakuować.
Pierwszego kwietnia wcale nie było mi do śmiechu. Zerwałam się wczesnym rankiem, niewyspana i z dziwnym przeczuciem, że stanie się coś niedobrego. Na śniadanie zeszłam w okropnym nastroju dzięki Parvati, która powiadomiła mnie o odwołaniu przez McGonagall dwugodzinnego bloku transmutacji przez trzy kolejne tygodnie, na co w pierwszym odruchu zareagowałam żałosnym jęknięciem, by dopiero po chwili zorientować się, co jest grane. W Wielkiej Sali natrafiłam na kolejną niemiłą niespodziankę. Z chmary sów wlatujących do pomieszczenia odłączyła się ta jedna, duża i jasnooka, po czym usiadła z gracją przed moją miską z owsianką. Chwilę później czytałam treść wezwania na rozprawę, w której miałam uczestniczyć jako oskarżona.
Dzień dopiero się rozpoczął, a ja już chciałabym, by się skończył.
Kiedy nieco później ujrzałam McGonagall kroczącą w moją stronę z niezwykle poważnym wyrazem twarzy, zestresowałam się, że ta transmutacja rzeczywiście została odwołana. Nauczycielka poprosiła, byśmy wyszły z jadalni, więc posłusznie podążyłam za nią, uspokajając się po drodze, że taką wiadomość mogła mi oznajmić przy wszystkich, więc może nie jest tak źle.
Zatrzymałyśmy się w cieniu filaru, z dala od niepożądanych spojrzeń uczniów śpieszących na posiłek.
– Nad ranem wydarzyła się tragedia. – Napięcie w głosie McGonagall spotęgowało mój niepokój. Przed oczami zamajaczyły mi dziesiątki koszmarnych obrazów – puste, szare oczy Teodora wpatrujące się we mnie bez życia, Harry mordowany przez samego Voldemorta, rude rodzeństwo leżące w kałuży krwi, a nad nimi łkający państwo Weasley, Neville i Luna oddający życie w imię ideałów, w które wierzyli… ideałów, za którymi wszyscy dążą, a które nie zawsze okazują się być warte swej ceny… – Śmierciożercy znowu zaatakowali.
Zmarszczyłam brwi.
– Dlaczego pani mi to mówi?
McGonagall obrzuciła mnie smutnym spojrzeniem.
– Twój dom spłonął w pożarze.
Zastanawiałem się, czy by po prostu nie spalić tej szkoły razem ze wszystkimi, którzy się w niej znajdują. Bo czemu nie?
– Zakon stara się ustalić przyczyny, ale raczej nikt nie ma wątpliwości, kto za tym stoi.
Łatwo byłoby upozorować niezwykle skutecznie przeprowadzony atak śmierciożerców…
– Hermiono. – Jasne oczy McGonagall odnalazły moje, pełne łez. – Twoi rodzice są w szpitalu, a babcia… Twoja babcia nie żyje.
_______________
Nie wiem, czy powinnam w ogóle Wam to mówić, moi drodzy, ale Wyjątek powoli zbliża się ku Epilogowi.

Empatia


11 komentarzy:

  1. W końcu się doczekaliśmy! No nie powiem, zaskoczyłaś mnie dosłownie wszystkim. Nie powinnaś nam mówić, że to już prawie koniec! Nigdy! Przecież my się załamiemy kiedyś przez Ciebie!
    Pozdrawiam i czekam na następny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny! Dialog Hermiony z Crytem budził niepokój i przyprawiał o dreszcze! Szkoda, że historia się już kończy... Weny!

    Pozdrawiam
    Aithne

    OdpowiedzUsuń
  3. aaaaa wspaniale!!! jejku tak lubilam jej babcie :( zaluje ze nie bylo zaa duzo teodora ale moge sb wyobrazic jak w nastepnym rozdziale bedzie ja pocieszall :333 dziekuje za rozdzial!

    OdpowiedzUsuń
  4. directionerka11228 lipca 2014 20:43

    Wspaniały! Nie chcę żeby to opowiadanie się skończyło a jeśli już to niech skończy się dobrze ; ) . Siedziałam sobie przy kompie i tak myślałam by sprawdzić i miałam rację, nowy rozdział. Rozmowa Cryte'a i Miony, denerwowałam się a końcówka ? No cóż biedna Hermiona . Teoś jak zawsze boski . Weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Akurat rano nadrabiałam zaległości w twoim opowiadaniu :) A końca to ja się już od dawna spodziewam, po pierwsze przez te wszystkie rozprawy, zakończenie Katharsis oraz w miarę stabilną relację Hermiony i Teodora, a po drugie dlatego, że, nie ukrywajmy, to opowiadanie jest już na tyle długie i rozbudowane, że nie ma sensu przeciągać tego na siłę :)

    A ten Cryte to mi teraz się z Moriartym skojarzył, nie wiem czemu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Właśnie byłam na 37 rozdziale, bo czytam Wyjątek jeszcze raz i już chciałam naciskać na 38, a tu nagle patrzę: 45! Ucieszyłam się, na prawdę :) Zaraz biorę się za czytanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaak.... moje czytanie trochę trwało xD
      Po pierwsze, chciałam ci pogratulować stworzenia tak fantastycznej postaci jak Benjamin Cryte. Jest mieszaniną wielu cech i w zasadzie do wszystkiego dąży sam, chociaż otacza się wieloma zwolennikami. Pomimo tego, że on i Voldemort walczą tak samo, nie są do siebie specjalnie podobni. Nie zdziwiła mnie jakoś rozmowa Benjamina z Hermioną, chociaż trochę zawiodłam się tym, że przestraszyła się i wybiegła.
      I jeszcze jedno, co sprawia, że to opowiadanie mi się tak podoba. Zero przesłodzonych scen Teomione, nie mówią do siebie ''kotku'' ''skarbie'', czego po prostu w innych fanfikach nie mogę przeżyć. Mam tu pod dostatkiem całej złotej trójcy, a Harry jest tu po prostu idealny *.*
      A ostatnie zdanie mnie rozwaliło :'(

      Usuń
  7. Ta rozmowa Hermiony z Crytem trochę mnie zaskoczyła. Myślałam, że Benjamin będzie się wypierał morderstw, a nie usprawiedliwiał je, albo, że jego groźby będą bardziej zawoalowane. Gdyby Hermiona w jakiś sposób wszystko nagrała, lub zrobiła coś podobnego, nie byłaby już na przegranej pozycji. Co innego dokumenty, a praktycznie przyznanie się do winy i grożenie nastolatce. No i nadal nie rozumiem, czemu te bardzo ważne papiery nadal znajdują się w takim miejscu, a nie w gabinecie Dumbledore'a.

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej :) Rozdział jak zwykle jest fenomenalny. Jest fantastyczny i cudowny. Jestem nim zachwycona. Bardzo wszystko fajnie opisałaś. Opisy, uczucia. ... A ta rozmowa z Crytem ... biedna Hermiona ... a ta ostatnia scena ... Bardzo jej współczuje ... biedna dziewczyna ... taki wypadek ... Mam nadzieję, że za niedługo ukaże się nowy rozdział i dowiem się co dalej :) Już nie mogę się doczekać na nowy rozdział :) Czekam z niecierpliwością :)
    Pozdrawiam i życzę weny :)
    Karolina J :)

    OdpowiedzUsuń
  9. za każdym razem gdy bczytam Twoje opowiadanie, achodze z głowę jak to możliwe, e jesteś tak młoda, i nie dość, ze fenomenalnie piszesz i prowadisz narrację (nawet jeśli jest tutaj zdecydowanie za mało sam na sam Theodora i Hermiony - ta błakająca ręka po udzie Granger mnie nie zadowoliła), to jeszcze potrafisz genialnie grać emocjami, psychologią, no po prostu bezbłłędnie. wiedziałam, że Cryte jest szalony, wiedziałam, że będzie przerażał, ale i tak nie spodziewałam się czegoś takiego, czegoś, kogoś aż tak okrutnego w swoim spokoju, przekonanego o słuszności swoich poczynań, traktującego to jako coś zgodnego z normami... Po prostu niesamowite. Voldemort przy nim wydaje się być niczym, Crouch podobnie... nie wiem, jak mozna wygrać z czystym złem, nieskalanym szaleństwem.. czy to jest w ogóle możliwe? no i na koniec ten pożar, nie do pomyślenia po prostu... nie do pomyślenia. nie kończ tego, nie, jeszcze nie, błagam

    OdpowiedzUsuń
  10. Boże genialny. Nie potrafię nic więcej napisać. Nie chcę końca Wyjątku :c
    E.

    OdpowiedzUsuń

Za spam gryzę.

Obserwatorzy

Informacje

Belka: Empatia
Treść: Empatia
Szablon: Empatia; kredyty: emmawatsonfan.net, scatterflee.deviantart.com, breatherain.blogspot.com
Favikonka: by-elfaba.blogspot.com
Słowa na szablonie: Red - 'Lost'
Zabrania się kopiowania czegokolwiek. Inaczej poucinam rączki.