Czas
przepływał mi między palcami. Usilnie starałam się go zatrzymać, nie śmiąc
marzyć nawet o jego cofnięciu, ale on nieubłaganie pędził, w dodatku jakby
szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Jak to jest, że kiedy chcemy, by przyspieszył
swój bieg w oczekiwaniu na Gwiazdkę, to świat nagle spowalnia, zaś gdy
dostajemy zaproszenie na uroczy podwieczorek u Benjamina Cryte’a,
niespodziewanie pozostaje do niego zaledwie tydzień?
Z
początku przybrałam postawę niewzruszoną i pewną. Wiedziałam, jak pokieruję
spotkaniem z Cryte’em, wiedziałam, że w razie czego nie dam się zastraszyć,
wiedziałam, co mu powiedzieć. Zachowywałam niesamowity spokój. Wyciszyłam się,
pochłonięta bezgranicznie nauką, i chyba właśnie dlatego nawet nie zauważyłam
upływu czasu. W miarę przybliżania się terminu podwieczorku ogarniał mnie
jednak coraz większy strach, powolutku zamieniający się w panikę. Czułam duże
wsparcie Dumbledore’a, którego również zaskoczyło zaproszenie Cryte’a; kiedy mu
o nim powiedziałam, spytał, czy czegoś od niego oczekuję. Popatrzyłam wtedy na
niego odważnie i odparłam, że proszę tylko o zgodę na opuszczenie tamtego dnia
Hogwartu. Dyrektor podzielił się ze mną swoimi obawami, ale nie namawiał mnie
do zmiany decyzji. Właśnie wtedy, na tydzień przed tym nieszczęsnym
podwieczorkiem, dowiedziałam się od McGonagall, że Dumbledore wyjechał i
najwidoczniej nie planował szybkiego powrotu.
Pozostało
mi psychiczne przygotowywanie się do Dnia Sądu, jako że z przyjaciółmi omówiłam
tę sprawę, uwzględniając chyba każdą ewentualną możliwość. Nawet nie chciałam
już od nich słyszeć o kimś takim jak Cryte, czego lojalnie mi oszczędzili,
zamykając buzie na kłódkę.
Jedyną
osobą, która bez przerwy trajkotała o mojej bezdennej głupocie, był Teodor.
Wprawdzie dzień po awanturze z Ronem przyszedł do mnie, przeprosił (właściwie
najpierw podkreślił winę Weasleya, zwyzywał go, a dopiero kiedy zagroziłam mu
różdżką, każąc wszystko cofnąć, uniósł ręce w obronnym geście i obiecał, że
więcej nie będzie próbował zabić żadnego z moich przyjaciół), przez kolejne
parę dni był grzeczny, wręcz cichuteńki, lecz później dopiero zaczął swoje.
–
Wiesz co?
–
Hm?
–
Nie znajdujesz się w takim złym położeniu. Możesz wparować do gabinetu Cryte’a
i od razu go załatwić. Czeka cię za to Pocałunek Dementora, ale przynajmniej
jednego mordercę mniej. I jedną kretynkę mniej.
–
Nott!
I
tak w kółko. Na początku strasznie denerwowało mnie jego głupie zachowanie,
jednak potem w pewnym stopniu mi przeszło. Na powrót mojego spokoju miał wpływ
Ron, który właśnie tydzień przed podwieczorkiem u Cryte’a przysiadł się do mnie
i do Harry’ego siedzących przed kominkiem, po czym zagadnął przyjaciela o
horkruksy. Skomentowałam to głuchym milczeniem, takim samym, jakim byłam
obdarzana przez rudzielca od czasu jego sprzeczki z Teodorem. Schowałam się za
książką o starożytnych runach, jednym uchem słuchając rozmowy chłopaków na temat
upartości Slughorne’a oraz tego, kiedy możemy spodziewać się powrotu
Dumbledore’a do szkoły. W końcu zapadła cisza, a później Ron krótko
odchrząknął.
–
Hermiono… przepraszam.
Spojrzałam
na niego znad krawędzi książki z wyrazem twarzy dobitnie określającym moje
stanowisko wobec jego marnych starań. Gdy zobaczyłam tę zbolałą minę i skruchę
w oczach, westchnęłam ze zrezygnowaniem.
–
Za co?
–
Jak to: za co? – zdziwił się Ron.
–
Za co mnie przepraszasz? Za to, że zaatakowałeś Teodora, za to, że traktujesz swoją
przyjaciółką jak własność, za kompletną dziecinność czy…
–
Za wszystko – przerwał mi szybko. Harry przysłuchiwał się naszej konwersacji,
zerkając na mnie z obawą. – Hermiono, przepraszam i obiecuję, że już nie będę
się wtrącał w twoje, eee, związki. Tylko, no, nie kłóćmy się już.
Nieomal
parsknęłam śmiechem.
–
No dobrze – powiedziałam po chwili milczenia. Potter odetchnął z ulgą. –
Przyjmuję przeprosiny. A co u Lavender? Załatwiłeś to wreszcie czy nadal czeka
nas wysłuchiwanie twoich jęków?
Harry
zachichotał głośno, za co rudzielec zmierzył go piorunującym spojrzeniem.
–
Nie bardzo – przyznał się z przygnębieniem. – Nawet nie wiesz, jakie to trudne,
Hermiono. Może byłoby mi łatwiej, gdyby tak mnie nie osaczała, wtedy zwaliłbym
wszystko na brak rozmowy czy coś, a tak nie potrafię jej powiedzieć: „Bo się do
mnie przyssałaś jak wąż”…
Harry
prawie dusił się ze śmiechu, mnie powoli udzielał się ten dobry nastrój i
właśnie wtedy rozległo się na cały pokój wspólny głośne:
–
MON-RON!
Mon-Ron
został porwany przez Blond Żmiję, a Ginny, która minęła się z nimi w wejściu do
salonu, z prawdziwym obrzydzeniem skomentowała jej brzydkie, krzywe kolana
odsłonięte przez zbyt krótką spódniczkę.
Wszystko
byłoby naprawdę w porządku, gdyby nie przeróżne wizje spotkania z Cryte’em
podsyłane mi przez głupią wyobraźnię. Brałam pod uwagę najgorsze scenariusze,
nawet nie bawiąc się w pocieszanie tymi bardziej optymistycznymi. Iskra nadziei
zapaliła się w dzień podwieczorku, kiedy na śniadaniu w Wielkiej Sali pojawił
się Dumbledore. W moim sercu pojawiło się prawdziwe ciepło na widok tego na
pozór poczciwego starca, posiadającego tak naprawdę wielką inteligencję,
mądrość i siłę. Nie wyglądał najlepiej: był bardzo blady, a gdy do mnie
podszedł, z łatwością mogłam dojrzeć fioletowe sińce pod jego oczami. Nie śmiałam
zapytać, czy wszystko w porządku.
O
wpół do czwartej byłam już w jego gabinecie, schludnie ubrana i starająca się
zdusić w sobie strach. Tamtego dnia po raz pierwszy od wyjścia ze skrzydła
szpitalnego odważyłam się ubrać na siebie coś odsłaniającego skórę powyżej
nadgarstków. Moja biała bluzka miała rękawy podwinięte do łokcia. Blizny
straszyły swym upiornym widokiem, ale nie wiedzieć czemu chciałam, by Cryte je
widział. Nie wstydziłam się ich. Były ceną, którą już poniosłam za własną
głupotę.
***
Człowiek
Cryte’a, który miał mnie zaprowadzić do jego gabinetu, przypominał trochę kukłę
bez własnego rozumu. Chodził sztywno, wyprostowany jak struna, nie rozglądał
się na boki, tylko patrzył prosto przed siebie, konkretny i oschły. Gdy
podeszliśmy do niego z Dumbledore’em, zmierzył dyrektora podejrzliwym
spojrzeniem, po czym stwierdził zimno:
–
Pan Cryte zaprosił tylko pannę Granger. Pan tu zostaje.
Oboje
wiedzieliśmy, że sprzeczanie się nic nie da, a może nawet co nieco utrudnić. Dumbledore
obiecał czekać przy fontannie Magicznego Braterstwa*, rzucił mi pociągłe,
porozumiewawcze spojrzenie, po czym podążyłam za Kukłą w stronę złotych wind.
Ostatnio
przejście przez Ministerstwo Magii wydawało się bardziej skomplikowane i
zajmujące więcej czasu. Teraz zaskakująco szybko znalazłam się na odpowiednim
piętrze, w Departamencie Przestrzegania Prawa, jeszcze szybciej pokonałam
gęstwinę korytarzy, idąc za tym dziwnym, mało komunikatywnym człowiekiem, aż
wreszcie zatrzymaliśmy się przed drzwiami z ciemnego drewna, do których
przybito grawerowaną tabliczkę głoszącą: Wiceszef
D. Przestrzegania Prawa Benjamin Cryte.
Przełknęłam
z trudem ślinę. Rozległo się pukanie – to mój towarzysz postanowił mnie
wyręczyć w chyba najtrudniejszej w tamtej chwili czynności. Spodziewałam się
usłyszeć jakieś zawołanie, by wejść do środka, ale nie: parę sekund później
drzwi rozwarły się, a ja stanęłam twarzą w twarz z Cryte’em. Ciemne oczy
mężczyzny były pełne niezdrowego blasku, tak jak to bywa u chorych dręczonych
gorączką. Wąskie usta wykrzywił pełen satysfakcji uśmiech.
–
Niezwykła punktualność, panno Granger. – Nie skomentowałam tej uwagi. – Proszę
wejść. A tobie, Roberts, dziękuję za odprowadzenie mojego gościa.
Roberts
skinął głową i bez słowa się oddalił. Cryte odsunął się, robiąc mi przejście. Kiedy
zamknęły się za mną drzwi, moja czujność jeszcze bardziej wzrosła. Wiedziałam –
wiedział to również Cryte – że w Ministerstwie Magii, w którym dodatkowo
przebywał Dumbledore, jestem całkowicie bezpieczna, ale mimo to przebywanie z
kimś takim jak Cryte w jednym pomieszczeniu, sam na sam, ze świadomością jego
nieobliczalności, wywierało odpowiedni wpływ na psychikę.
–
Proszę usiąść.
Dyskretnie
wypuszczając z płuc całe zgromadzone w nich powietrze, zajęłam wskazane
miejsce. Na biurku stała taca w jakimiś smakołykami oraz ładny, zdobiony serwis
do herbaty. Obrzuciłam to wszystko sceptycznym spojrzeniem. Cryte siedzący już
na skórzanym fotelu uśmiechnął się delikatnie.
–
Zaprosiłem panią na podwieczorek – oznajmił z prostotą. – Proszę się częstować.
Grzecznie
podziękowałam, lecz przyjęłam filiżankę herbaty z mlekiem, między innymi po to,
by jakoś uspokoić trzęsące się dłonie. Ukradkiem rozejrzałam się po
przestronnym gabinecie. Panował w nim nienaganny porządek, a w wystroju widać
było doskonałe wyczucie stylu i przede wszystkim umiar. Nie dostrzegłam żadnych
niepotrzebnych ozdób – w kompozycji osiągnięto idealny złoty środek. Pasowało
to do Cryte’a oraz jego potrzeby utrzymywania wszystkiego w otoczce perfekcji.
Cryte
również nalał sobie herbaty i teraz obserwował mnie uważnie znad krawędzi
filiżanki. Wytrzymałam spojrzenie jego czarnych oczu, dopóki wreszcie nie
pokręcił lekko głową.
–
Jest pani dla mnie niezwykłą zagadką, panno Granger – powiedział cicho.
Dreszcze
przebiegły mi po plecach. Jego głos wcale nie powinien tak brzmieć.
–
Naprawdę? – rzuciłam nerwowo.
–
Oczywiście. Ma pani siedemnaście lat – kontynuował. – W świetle
czarodziejskiego prawa to już pełnoletność, ale nie udawajmy, że równa się ona
dojrzałości. Pani przyjaciel nie żyje, przyjaciółka okazała się być
śmierciożerczynią, tak jak znany od dawna nauczyciel. Grozi pani
odpowiedzialność karna za zaniedbanie. Biorąc pod uwagę to wszystko oraz naszą
ostatnią rozmowę, powiedziałbym, że jest pani albo bardzo głupia, albo
zdesperowana, albo nawet jedno i drugie.
Wciąż
milczałam. Wpatrywałam się z wyczekiwaniem w Cryte’a, a moje myśli pędziły jak
szalone w poszukiwaniu jakiejś dobrej odpowiedzi.
–
Dlaczego nie wykorzystała pani swojej oczywistej przewagi i po prostu nie
posłała mnie pani do Azkabanu? – spytał z westchnięciem.
–
Nie zrobiłam tego, czym udowodniłam, że nie jestem głupia – odrzekłam, starając
się, by w moim głosie zabrzmiała pewność siebie. – Doskonale wie pan, dlaczego
tego nie zrobiłam. Zdaję sobie sprawę z władzy, jaką dzierży pan w związku ze
swoim stanowiskiem, i jak może pan ją wykorzystać. Najbardziej odczuł to
Patrick Gray. – Coś błysnęło w oczach Cryte’a, lecz on sam się nie odezwał. –
Nie jestem również zdesperowana. Po prostu teraz nadarzyła się odpowiednia
chwila do wyjścia z ukrycia.
–
Tak pani sądzi?
–
Tak, panie Cryte. Tak właśnie sądzę.
Przez
długą chwilę mierzył mnie spojrzeniem.
–
No dobrze, panno Granger. – Rozparł się wygodnie w fotelu, splatając dłonie
razem. – Przejdźmy do konkretów. Jak w ogóle dowiedziała się pani o młodym
Grayu?
To
pytanie zbiło mnie z tropu. Byłam przekonana, że mówiąc o konkretach, Cryte ma
na myśli chwilę obecną. Odchrząknęłam.
–
Nie uważam, by to należało do kwestii, które powinniśmy dzisiaj poruszyć, panie
Cryte – odparłam chłodno. – Wolałabym przejść do innych spraw, na przykład…
I
wtedy Cryte roześmiał się. Nisko, gardłowo, szczerze rozbawiony. Zmarszczyłam
brwi.
–
Panno Granger, zaprosiłem panią na to spotkanie w konkretnym celu – chcąc
dowiedzieć się, od samego początku, jak w ogóle w pani ręce wpadła wiedza,
która miała pozostać w zamknięciu przed niepożądanymi jednostkami. Nie po to,
by wysłuchiwać pani żądań czy gróźb, na co zapewne się pani nastawiła. Widzi
pani, jestem człowiekiem z natury ciekawym. To dlatego osiągnąłem tak wiele w
tak młodym wieku – bo nie miałem oporów przed drążeniem. Ciekawi mnie zatem,
jak dostała się pani do tamtej komnaty i co w ogóle udało się pani odkryć.
Wiedziałam,
że w tym momencie nie uda mi się już nakierować rozmowy na właściwy tor, tak
jak to postanowiłam. Wybrałam więc najprostsze rozwiązanie i wyłożyłam karty na
stół.
–
Wiem o wszystkim, panie Cryte. – Wyprostowałam się na krześle. – Mam dokumenty,
potwierdzenia, pańskie podpisy i pieczęci. Wiem o tym, co zrobiliście, kogo
zamordowaliście i dlaczego. Proszę dobrowolnie się przyznać, najlepiej przed
całym Wizengamotem, inaczej o wszystkim dowie się prasa.
–
Niepotrzebnie wracamy do sprawy gróźb. – Zacmokał z przyganą. – Niemniej, co
pani po moim przyznaniu się, skoro i tak wylądowałbym na pierwszych stronach
gazet?
–
Dla Ministerstwa Magii niewygodnym byłoby, gdyby ta sprawa została ujawniona
światu, nie w obliczu obecnego konfliktu z Voldemortem. – Szukałam jakiejś
reakcji na twarzy Cryte’a na dźwięk tego imienia. Na próżno. – A tak… wszystko
zostałoby tutaj. Daję panu wybór, panie Cryte. Albo się pan przyzna, albo
zbrodnie pana i pańskich ludzi ujrzą światło dzienne.
Na
twarzy mężczyzny ujrzałam cień rozbawienia.
– Jak pani dostała się do
tamtej komnaty? – próbował znów. Powoli zaczynałam odczuwać irytację.
– Czy pan mnie w ogóle słucha?
Właśnie powiedziałam…
–
Wiem, co pani powiedziała, panno Granger – wtrącił szybko – ale na chwilę
obecną kompletnie mnie to nie interesuje. Zatem?
Wbiłam
w niego płomienne spojrzenie.
–
Zatem nie mamy o czym rozmawiać, panie Cryte – oznajmiłam z wyższością.
–
Zapewniam panią, że się pani myli. – Cryte wstał z fotela i zaczął przechadzać
się po gabinecie. Wodziłam za nim wzrokiem, gotowa w razie potrzeby się bronić.
– Wytoczyła pani ciężkie działo i chcę panią przekonać, by go pani nie używała,
bo w przeciwnym razie szkody mogą okazać się większe, niż się pani wydaje.
Czego pani tak właściwie oczekuje w zamian za moje przyznanie się do winy i
pociągnięcie do odpowiedzialności kilkudziesięciu innych osób? Pieniędzy?
Łatwego wejścia do Ministerstwa Magii w przyszłości?
–
Absolutnie niczego nie oczekuję. Tutaj chodzi o czystą sprawiedliwość.
Zaśmiał
się tak jak dorośli śmieją się z głupoty małego dziecka.
–
Może i nie głupia ani zdesperowana, ale na pewno naiwna – zadrwił. – Jest pani
za młoda, żeby wiedzieć, że już od dawna sprawiedliwość nie ma nic do gadania.
Nie w takim świecie, nie w świecie rządzonym przez ludzi, których jedynym
pragnieniem jest władza.
–
Takich jak pan? – spytałam wyzywająco.
Pokręcił
głową.
–
Takich jak Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
–
On kierował i kieruje się własnymi ideałami.
Cryte
wydawał się niemal dotknięty. Przyłożył dłoń do piersi, tam, gdzie powinno
znajdować się serce, choć nie byłam pewna, czy on również je posiada.
–
Zabrzmiało to jak obrona wyznawanych przez niego wartości. Uważa je pani za
słuszne?
–
Jak mogę uważać za słuszne poglądy dotyczące oczyszczenia świata z ludzi takich
jak ja?
–
Więc dlaczego tak bardzo potępia pani to, co robię?
–
Bo robi pan to, co Voldemort – niemal wyplułam z siebie te słowa. – Dusi pan w
zarodku to, co nie zgadza się w pana obrazem idealnej rzeczywistości, nie
bacząc przy tym na niewinnych ludzi. Mógłby pan swoją władzę wykorzystać w inny
sposób, a tymczasem nadużywa jej pan w przerażającym stopniu. Pana okrucieństwo…
pana okrucieństwo zasługuje na najwyższe potępienie.
Cryte
oparł się o biurko zdecydowanie za blisko mnie. Mój oddech mimowolnie
przyspieszył, podobnie jak serce dudniące w piersi.
–
Czy wie pani cokolwiek na temat świata z przełomu lat siedemdziesiątych i
osiemdziesiątych? – spytał niespodziewanie. Przez moment myślałam, że wcale nie
oczekuje odpowiedzi, ale kiedy po dłuższej chwili żadne z nas się nie odezwało,
odparłam z rezerwą:
–
Mam pewne wyobrażenie.
–
Skąd? – drążył.
–
Dużo czytam…
–
Skąd wzięła pani materiały?
–
Z biblioteki, ale, przepraszam, co to ma do rzeczy?
Cryte
kiwnął głową, wzdychając.
–
No właśnie – mruknął. – Wszystkiego o rzeczywistości z czasów największej siły
Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać dowiedziała się z pani ze szkoły, w
której uczą wszystkiego, tylko nie życia. – Choć buzowało we mnie oburzenie,
nie śmiałam mu przerwać. – Z biblioteki, w której przez lata robiono czystki,
by nic nieodpowiedniego nie wpadło w ręce uczniów łaknących wiedzy, bardzo
podobnych do pani. A czy wysłuchiwałam pani opowieści tych, co przeżyli tamte
dni? Zbierała pani świadectwa? Wyciągała wspomnienia? Jeśli nie, to tak
naprawdę nie ma pani żadnego wyobrażenia. Nie ma pani pojęcia, jak wyglądało
życie, kiedy Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, dzierżył w rękach władzę.
Masowe mordy, pojedynczych osób, ale też całych rodzin, całkowita infiltracja
Ministerstwa Magii, które musieliśmy zbudować na nowo, zatrzęsienie magiczną
gospodarką, niszczenie takich budynków jak szpitale czy banki, nawet te
czarodziejski… U szczytu swojej potęgi zasiał terror na terenie całej Anglii i
zaczynał szerzyć go już za oceanem. Lord uważał, że to nie Europa jest jego
największym zagrożeniem, lecz Stany Zjednoczone, i kiedy zdobył Wielką
Brytanię, przygotowywał się do sięgnięcia po Amerykę. Wtedy pojawił się Złoty
Chłopiec, Lord zginął, a przynajmniej tak wszyscy uważali, ale spustoszenie po
nim pozostało. Spustoszenie i całe setki tysięcy wyznawców jego idei.
Wyznawców, których trzeba było usunąć. My rozpoczęliśmy działania już w roku
osiemdziesiątym, co okazało się dobrym krokiem, bo gdybyśmy wzięli się do pracy
dopiero po zakończeniu wojny, na pewno byśmy sobie nie poradzili. Nadal pani
nie rozumie, panno Granger? Nadal nie rozumie pani, jak wiele dobrego
zrobiliśmy i co tak naprawdę czynimy teraz? Zapobiegamy wymknięciu się spod
kontroli istnej plagi.
–
Dobrego? – powtórzyłam, nie wierząc własnym uszom. – Jeśli dla pana czymś
dobrym jest niezważanie na niewinnych, mugoli i czarodziejów, by zdusić w
zarodku wszelkie wyskoki popleczników Voldemorta, to najwyraźniej nasze
definicje słowa „dobro” diametralnie się od siebie różnią.
Cryte
wyprostował się.
–
Tylko tak mogliśmy zniszczyć to, co stworzył Ten, Którego Imienia Nie Wolno
Wymawiać. To był jedyny skuteczny sposób, jedyny przynoszący naprawdę
obiecujące efekty.
–
Obiecujące efekty? – Nie potrafiłam już wytrzymać. – Ma pan ewidentne braki w
kwestii zwykłej, ludzkie moralności. Brzydzę się panem.
Brzydziłabym
się bardziej, gdybym nie musiała wysłuchiwać od kilkunastu minut
elektryzującego brzmienia jego głosu i gdyby do moich nozdrzy nie dolatywał
zapach piżma.
–
Nikt nie każe pani traktować mnie inaczej – stwierdził jakby w ogóle nie
dotarła do niego uraza. Wrócił na swoje miejsce za biurkiem. – Przyznam jednak,
że moje odczucia względem pani są nieco inne, dalekie od obrzydzenia, acz
również niekoniecznie pozytywne.
Ciekawe.
–
To znaczy?
–
Teraz, w tym momencie, patrząc na panią, mam jedynie ochotę panią zabić.
Moje
serce, wcześniej pędzące w szaleńczym tempie, nagle się zatrzymało.
–
Oczywistym jest, że nie zrobię tego teraz ani w przyszłości, choć to zapewne
zależy od tego, co przyniosą pani następne poczynania – ciągnął spokojnie
Cryte. Wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczyma. – Radziłbym w takim
razie wznowić rozważania na temat tego, co jest słuszne, a co wręcz przeciwnie,
oraz co zasługuje na pochwałę, a co na najwyższe potępienie.
Powoli,
bardzo powoli wypuściłam powietrze z płuc.
–
Myślałam, że gardzi pan groźbą – wykrztusiłam.
–
Ależ nie. Gardzę tymi, którzy myślą, że są na tyle wielcy, by móc posługiwać
się tym delikatnym narzędziem.
Przełknęłam
z trudem ślinę.
–
Pan naprawdę myśli, że może zmienić świat – wymamrotałam, bo na więcej nie
pozwoliło mi zaciśnięte gardło.
–
Tak jak pani – odbił piłeczkę. – I tylko jedno z nas dwojga przecenia swoje
możliwości.
Miałam
absolutnie dość tej rozmowy, tego pomieszczenia, tego człowieka. Zebrałam całą
swoją siłę i spytałam:
–
Właściwie to po co w ogóle pan mnie tu ściągnął?
Cryte
poruszył brwiami, jakby się zastanawiał.
–
Cóż, jak zapewne pani zauważyła, w pewnych momentach moje myślenie jest
zaskakująco proste – rzekł. – Kiedy wtedy po przesłuchaniu dała mi pani do
zrozumienia, że o wszystkim wie, w mojej głowie pojawił się prosty pomysł.
Zastanawiałem się, czy by po prostu nie spalić tej szkoły razem ze wszystkimi,
którzy się w niej znajdują. Bo czemu nie? Łatwo byłoby upozorować niezwykle
skutecznie przeprowadzony atak śmierciożerców, zresztą, Ten, Którego Imienia
Nie Wolno Wymawiać na pewno zdaje sobie sprawę z jeszcze jednego przeciwnika w
tej grze. Ale wtedy pomyślałem, że właściwie mógłbym najpierw dowiedzieć się
paru rzeczy… a dopiero później wysłać wszystkich do piekła…
Zerwałam
się jak oparzona i popatrzyłam w szoku na Cryte’a. Ten człowiek był szalony, a
ja nie mogłam dłużej przebywać z nim w jednym pomieszczeniu.
–
Jeśli to wszystko… – więcej nie zdołałam z siebie wydusić. Na ustach Cryte’a
pojawił się cień samozadowolenia.
–
Tak, panno Granger. Myślę, że to już wszystko.
„Możesz
już uciekać” – mówiły jego oczy i to właśnie chciałam zrobić: uciec jak
najdalej. Kilka sekund później przemierzałam korytarze Ministerstwa Magii z ciążącym
na barkach wrażeniem bycia obserwowaną przez każdą napotkaną parę oczu.
***
Dopiero
Teodor uświadomił mi, które z popełnionych przeze mnie w gabinecie Cryte’a głupstw
było tym największym.
–
Wiesz, czym napawają się dupki myślące, że mogą wszystko? Strachem.
Niepotrzebnie okazałaś mu strach, Granger. On od początku chciał, żebyś z jego
gabinetu wyszła przerażona i bezbronna. Mój ojciec postarał się, by był jedyną
osobą, przed którą naprawdę bym drżał, i w dzieciństwie odnosiło to pożądany
skutek: wystarczyło słowo, a ja stałem na baczność, struchlały i jakby mniejszy
niż w rzeczywistości. Później nauczyłem się bronić, ale przez długi czas
zamiast ciemności czy pająków najbardziej bałem się własnego ojca.
Z
goryczą przelewającą się wrzącym strumieniem przez komory mojego serca
przyjęłam tę oczywistą porażkę i w ramach zadośćuczynienia prawie do północy
siedziałam w Sali Oczyszczenia, ucząc się na pamięć treści wszystkich
znalezionych tam dokumentów.
Teodor
dotrzymywał mi towarzystwa, ale nie katował się jak ja – po prostu siedział
obok mnie na kanapie, podawał papiery, o które akurat poprosiłam, błądząc bez
dłonią po moim udzie, co za wszelką cenę starałam się ignorować.. Wcześniej
oczywiście dorwał się do Katharsis,
jednak od pulpitu odsunął się po niezbyt długim czasie, przekartkowawszy od
początku całą księgę. Później w milczeniu obserwował moją pracę, aż odezwał się
dopiero o wpół do dwunastej, prosząc, bym na dzisiaj dała już sobie spokój. Gdy
zobaczyłam, z jakim trudem utrzymuje rozwarte powieki, zdecydowałam
rzeczywiście się stamtąd ewakuować.
Pierwszego
kwietnia wcale nie było mi do śmiechu. Zerwałam się wczesnym rankiem,
niewyspana i z dziwnym przeczuciem, że stanie się coś niedobrego. Na śniadanie
zeszłam w okropnym nastroju dzięki Parvati, która powiadomiła mnie o odwołaniu
przez McGonagall dwugodzinnego bloku transmutacji przez trzy kolejne tygodnie,
na co w pierwszym odruchu zareagowałam żałosnym jęknięciem, by dopiero po
chwili zorientować się, co jest grane. W Wielkiej Sali natrafiłam na kolejną
niemiłą niespodziankę. Z chmary sów wlatujących do pomieszczenia odłączyła się
ta jedna, duża i jasnooka, po czym usiadła z gracją przed moją miską z
owsianką. Chwilę później czytałam treść wezwania na rozprawę, w której miałam
uczestniczyć jako oskarżona.
Dzień
dopiero się rozpoczął, a ja już chciałabym, by się skończył.
Kiedy
nieco później ujrzałam McGonagall kroczącą w moją stronę z niezwykle poważnym
wyrazem twarzy, zestresowałam się, że ta transmutacja rzeczywiście została
odwołana. Nauczycielka poprosiła, byśmy wyszły z jadalni, więc posłusznie
podążyłam za nią, uspokajając się po drodze, że taką wiadomość mogła mi
oznajmić przy wszystkich, więc może nie jest tak źle.
Zatrzymałyśmy
się w cieniu filaru, z dala od niepożądanych spojrzeń uczniów śpieszących na
posiłek.
–
Nad ranem wydarzyła się tragedia. – Napięcie w głosie McGonagall spotęgowało
mój niepokój. Przed oczami zamajaczyły mi dziesiątki koszmarnych obrazów –
puste, szare oczy Teodora wpatrujące się we mnie bez życia, Harry mordowany
przez samego Voldemorta, rude rodzeństwo leżące w kałuży krwi, a nad nimi
łkający państwo Weasley, Neville i Luna oddający życie w imię ideałów, w które
wierzyli… ideałów, za którymi wszyscy dążą, a które nie zawsze okazują się być
warte swej ceny… – Śmierciożercy znowu zaatakowali.
Zmarszczyłam
brwi.
–
Dlaczego pani mi to mówi?
McGonagall
obrzuciła mnie smutnym spojrzeniem.
–
Twój dom spłonął w pożarze.
Zastanawiałem
się, czy by po prostu nie spalić tej szkoły razem ze wszystkimi, którzy się w
niej znajdują. Bo czemu nie?
–
Zakon stara się ustalić przyczyny, ale raczej nikt nie ma wątpliwości, kto za
tym stoi.
Łatwo byłoby
upozorować niezwykle skutecznie przeprowadzony atak śmierciożerców…
–
Hermiono. – Jasne oczy McGonagall odnalazły moje, pełne łez. – Twoi rodzice są
w szpitalu, a babcia… Twoja babcia nie żyje.
_______________
Nie
wiem, czy powinnam w ogóle Wam to mówić, moi drodzy, ale Wyjątek powoli zbliża
się ku Epilogowi.
Empatia
W końcu się doczekaliśmy! No nie powiem, zaskoczyłaś mnie dosłownie wszystkim. Nie powinnaś nam mówić, że to już prawie koniec! Nigdy! Przecież my się załamiemy kiedyś przez Ciebie!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na następny rozdział :)
Świetny! Dialog Hermiony z Crytem budził niepokój i przyprawiał o dreszcze! Szkoda, że historia się już kończy... Weny!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Aithne
aaaaa wspaniale!!! jejku tak lubilam jej babcie :( zaluje ze nie bylo zaa duzo teodora ale moge sb wyobrazic jak w nastepnym rozdziale bedzie ja pocieszall :333 dziekuje za rozdzial!
OdpowiedzUsuńWspaniały! Nie chcę żeby to opowiadanie się skończyło a jeśli już to niech skończy się dobrze ; ) . Siedziałam sobie przy kompie i tak myślałam by sprawdzić i miałam rację, nowy rozdział. Rozmowa Cryte'a i Miony, denerwowałam się a końcówka ? No cóż biedna Hermiona . Teoś jak zawsze boski . Weny życzę.
OdpowiedzUsuńAkurat rano nadrabiałam zaległości w twoim opowiadaniu :) A końca to ja się już od dawna spodziewam, po pierwsze przez te wszystkie rozprawy, zakończenie Katharsis oraz w miarę stabilną relację Hermiony i Teodora, a po drugie dlatego, że, nie ukrywajmy, to opowiadanie jest już na tyle długie i rozbudowane, że nie ma sensu przeciągać tego na siłę :)
OdpowiedzUsuńA ten Cryte to mi teraz się z Moriartym skojarzył, nie wiem czemu.
Właśnie byłam na 37 rozdziale, bo czytam Wyjątek jeszcze raz i już chciałam naciskać na 38, a tu nagle patrzę: 45! Ucieszyłam się, na prawdę :) Zaraz biorę się za czytanie.
OdpowiedzUsuńTaaak.... moje czytanie trochę trwało xD
UsuńPo pierwsze, chciałam ci pogratulować stworzenia tak fantastycznej postaci jak Benjamin Cryte. Jest mieszaniną wielu cech i w zasadzie do wszystkiego dąży sam, chociaż otacza się wieloma zwolennikami. Pomimo tego, że on i Voldemort walczą tak samo, nie są do siebie specjalnie podobni. Nie zdziwiła mnie jakoś rozmowa Benjamina z Hermioną, chociaż trochę zawiodłam się tym, że przestraszyła się i wybiegła.
I jeszcze jedno, co sprawia, że to opowiadanie mi się tak podoba. Zero przesłodzonych scen Teomione, nie mówią do siebie ''kotku'' ''skarbie'', czego po prostu w innych fanfikach nie mogę przeżyć. Mam tu pod dostatkiem całej złotej trójcy, a Harry jest tu po prostu idealny *.*
A ostatnie zdanie mnie rozwaliło :'(
Ta rozmowa Hermiony z Crytem trochę mnie zaskoczyła. Myślałam, że Benjamin będzie się wypierał morderstw, a nie usprawiedliwiał je, albo, że jego groźby będą bardziej zawoalowane. Gdyby Hermiona w jakiś sposób wszystko nagrała, lub zrobiła coś podobnego, nie byłaby już na przegranej pozycji. Co innego dokumenty, a praktycznie przyznanie się do winy i grożenie nastolatce. No i nadal nie rozumiem, czemu te bardzo ważne papiery nadal znajdują się w takim miejscu, a nie w gabinecie Dumbledore'a.
OdpowiedzUsuńHej :) Rozdział jak zwykle jest fenomenalny. Jest fantastyczny i cudowny. Jestem nim zachwycona. Bardzo wszystko fajnie opisałaś. Opisy, uczucia. ... A ta rozmowa z Crytem ... biedna Hermiona ... a ta ostatnia scena ... Bardzo jej współczuje ... biedna dziewczyna ... taki wypadek ... Mam nadzieję, że za niedługo ukaże się nowy rozdział i dowiem się co dalej :) Już nie mogę się doczekać na nowy rozdział :) Czekam z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :)
Karolina J :)
za każdym razem gdy bczytam Twoje opowiadanie, achodze z głowę jak to możliwe, e jesteś tak młoda, i nie dość, ze fenomenalnie piszesz i prowadisz narrację (nawet jeśli jest tutaj zdecydowanie za mało sam na sam Theodora i Hermiony - ta błakająca ręka po udzie Granger mnie nie zadowoliła), to jeszcze potrafisz genialnie grać emocjami, psychologią, no po prostu bezbłłędnie. wiedziałam, że Cryte jest szalony, wiedziałam, że będzie przerażał, ale i tak nie spodziewałam się czegoś takiego, czegoś, kogoś aż tak okrutnego w swoim spokoju, przekonanego o słuszności swoich poczynań, traktującego to jako coś zgodnego z normami... Po prostu niesamowite. Voldemort przy nim wydaje się być niczym, Crouch podobnie... nie wiem, jak mozna wygrać z czystym złem, nieskalanym szaleństwem.. czy to jest w ogóle możliwe? no i na koniec ten pożar, nie do pomyślenia po prostu... nie do pomyślenia. nie kończ tego, nie, jeszcze nie, błagam
OdpowiedzUsuńBoże genialny. Nie potrafię nic więcej napisać. Nie chcę końca Wyjątku :c
OdpowiedzUsuńE.