04 sierpnia 2014

Rozdział 46. Jad węża

Nie pamiętałam zdecydowanie zbyt wielu szczegółów z ostatnich kilku dni.

Kłamstwo, Hermiono.

Starałam się wymazać z głowy wspomnienia, mające już na zawsze w niej pozostać Najgorszym z nich była chwila, w której McGonagall oznajmiła, że jedna z najbliższych mi na świecie osób nie żyje, a dwie otarły się o śmierć. Dalej uplasował się wyryty na moich powiekach obraz nieprzytomnych, pełnych zadrapań i poparzeń twarzy rodziców, jeszcze bledszych na tle śnieżnobiałej, szpitalnej pościeli. Najbardziej pragnęłam wyrzucić z pamięci moment, kiedy ordynator oddziału z wyuczonym żalem i współczuciem w głosie poinformował mnie, że mój młodszy braciszek nie żyje.
Po spotkaniu z ciotką Helen oraz wujkiem Malcolmem ustaliliśmy, że to oni zajmą się pogrzebem babci. Z pewnych obowiązków odciążył ich wujek Frank, który na drugi dzień po tragedii zjawił się w Anglii po raz pierwszy od Świąt, i wiedziałam, że więcej nie zobaczę na jego twarzy uśmiechu, takiego jak podczas wigilijnej uczty.
Naszą rodziną wstrząsnęły te nieszczęścia, ale podczas pogrzebu nie sprawialiśmy wrażenia podzielonych, nad trumną zaś nie rozgorzały się żadne niepotrzebne w tym czasie kłótnie. Dumbledore pozwolił mi opuścić tymczasowo szkołę i spędzić czas u dziadków od strony taty. Babcia napomknęła coś o sprawowaniu opieki nade mną do czasu wyzdrowienia rodziców – zabrzmiało to dość groźnie i nieprzyjemnie, więc czym prędzej przypomniałam jej o mojej zbliżającej się wielkimi krokami pełnoletności. Stan rodziców był zły, ale nic nie wskazywało na jego pogorszenie: mogło być tylko lepiej. Wiadomo, że w Szpitalu świętego Munga wyzdrowieliby w ciągu zaledwie paru dni, jednak tam obowiązywały przepisy, których nagiąć nie potrafił nawet jaśniejący nad domem mugoli Mroczny Znak.
Dla wszystkich prócz mnie, Dumbledore’a, Teodora i moich przyjaciół było jasne, że to kolejna zbrodnia śmierciożerców. My z kolei doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, kto tak naprawdę stoi za tym wszystkim. Nie umiałam opisać słowami swojej nienawiści do Benjamina Cryte’a, a jeszcze większą trudność sprawiło mi znalezienie odpowiedniego określenia dla okrucieństwa, jakim kierował się ten człowiek. Podejrzewałam, że po naszej rozmowie będzie starał się znaleźć sposób, by zamknąć usta wrogowi, jednak w chwili otrzymania wezwania na rozprawę myślałam, że na tym się skończy.
Nie powinnam była w ogóle zbliżać się do Cryte’a, tak jak nikt nie zbliża się do węża, doskonale wiedząc o jego jadowitych kłach.
Początkowo do Hogwartu miałam wrócić jeszcze w tym samym tygodniu, w niedzielę. Nie mogłam sobie jednak wyobrazić zostawienia rodziców z tym wszystkim. Obudzili się dopiero trzy dni po pożarze, ale z bolesną rzeczywistością zmierzyli się w kilka minut po otwarciu oczu. Szloch, który wydarł się z piersi mamy, był najboleśniejszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek słyszałam. Ściskałam mocno jej dłoń, gdy ona płakała, płakała i płakała, aż wreszcie zaczęłam łkać razem z nią, a nasze głosy wypełniły całą salę. Zostawienie jej oraz taty byłoby najgorszą rzeczą, jaką mogłaby zrobić córka. Do Hogwartu wróciłam dopiero w piątek następnego tygodnia, na zaledwie kilka dni przed rozprawą.
Rodzice nie wiedzieli, jakie miałam kłopoty w czarodziejskim świecie, i nie planowałam rychłego ich uświadomienia. Zdawałam sobie sprawę, że powinnam powiedzieć im jak najprędzej, najlepiej od razu po śmierci Rogera, ale nie czułam potrzeby dzielenia się z nimi akurat tym zmartwieniem. Milczałam jak zaklęta, milczałam, gdy udając powrót do normalności, pytali o szkołę, milczałam, gdy pytali, co u moich znajomych, milczałam, gdy ktokolwiek pytał o moje samopoczucie, milczałam właściwie przez cały ten czas, odkąd dowiedziałam się, co zrobił Cryte. Płakałam tylko raz – wtedy, z mamą, i chyba wtedy właśnie wypłakałam cały swój zapas łez. Na pogrzebie babci wysłuchiwałam takich samych kondolencji i słów pocieszenia, słów, które wcale nie pomagały ani nie dodawały otuchy czy odwagi. Nadal nie płakałam. Nadal milczałam. Popołudniowe słońce drwiło sobie ze mnie, wpychając swoje promienie przez wysokie hogwarckie okna i będąc tak bezczelnie optymistycznym. Pokój wspólny świecił pustkami, co przypomniało mi, że przecież zaczął się weekend, a pogoda za oknem to zdecydowana oznaka wiosny. Nie spotkałam Harry’ego, którego miałam dopilnować w sprawie wyciągnięcia wspomnienia ze Slughorne’a, Ron z Lavender najwyraźniej również postanowili skorzystać z uroków nadejścia najpiękniejszej pory roku, a nieobecności Ginny akurat się spodziewałam. Z dormitorium chłopców wzięłam Hedwigę, mając w duchu nadzieję, że Potter nie pogniewa się na mnie za to nikczemne naruszenie prywatności, i wysłałam ją z liścikiem w krótką podróż. Szybko dostałam odpowiedź.

Jestem już w zamku.

Hermiona

Twoje wiadomości są bardzo treściwe.
Możemy skorzystać z tego, że ja również – co za zaskoczenie – jestem w zamku. Spotkajmy się za 10 minut w sali wejściowej.

T.

W pierwszym odruchu chciałam wyskrobać mu jakąś kąśliwą odpowiedź, ale koniec końców wszelkie uszczypliwości postanowiłam pozostawić na nasze spotkanie. Szkolne korytarze były prawie puste podobnie jak sala wejściowa, w której ujrzałam tylko Teodora. Nie widziałam go niecałe dwa tygodnie i właściwie nic nie powinno zmienić się w jego wyglądzie, jednak dostrzegłam wyraźną różnicę. Mimo pojawienia się słońca wcale nie zauważyłam w nim większej witalności. Zlękłam się na widok wręcz chorobliwej bladości oraz zapadniętych policzków. Teodor zawsze był szczupły, ale wyraźnie schudł, co odczułam nawet w uścisku, którym mnie obdarzył. Jego oczy wypełniało coś złego, coś na pograniczu zakorzenionego w nim głęboko niepokoju i czujności. Wyszliśmy z zamku na zalany ostatnimi promieniami gasnącego słońca dziedziniec, gdzie usiedliśmy w cieniu na ławce. Przez chwilę w milczeniu przyglądałam się jego twarzy, wsłuchując się w szumiącą nieopodal fontannę.
– Co się stało? – spytałam w końcu. – Wyglądasz okropnie.
Uśmiechnął się krzywo.
– Dzięki.
– Mówię poważnie. Widzę, że coś się dzieje, Teodorze, coś niedobrego. Martwię się.
Wbił wzrok w płynącą wodę.
– To nic – mruknął jakby nieobecny. – Zupełnie nic. – Nagle otrząsnął się z zamyślenia i znów na mnie popatrzył. – Jak było w domu? To znaczy… u rodziny?
Wzruszyłam ramionami.
– Na szczęście w mojej rodzinie nigdy nie pojawiały się żadne konflikty, więc atmosfery nie wypełniają kłótnie. Brat mamy coś przebąkiwał o powrocie do Anglii na stałe, co dla mnie jest szaleństwem, bo we Francji ma naprawdę niezłą pracę. Niby na Wigilii oznajmił, że już ją rzucił i tu zostaje, ale po Nowym Roku znowu tam pojechał. Coś mi się wydaje, że planuje kupić rodzicom dom w ramach „zadośćuczynienia” za dwuletnią nieobecność. – Zaśmiałam się gorzko. – Głupota.
Teodor odezwał się dopiero po dłuższej chwili.
– Co teraz zamierzają?
– Niech najpierw wyjdą ze szpitala. Lekarze mówią, że oboje jeszcze długo poleżą. Mama jest w strasznym stanie, pisałam ci w liście, że… – Wzięłam głębszy oddech i ścisnęłam mocno dłoń Teodora, której palce nieoczekiwanie splotły się z moimi. – Potem chyba zamieszkają u dziadków, ja też tam wrócę w czerwcu, dopóki czegoś sobie nie znajdziemy. Mają oszczędności, na coś niewielkiego na pewno wystarczy. Ale wiesz, szkoda mi tego domu – tam spędziłam te najwcześniejsze lata dzieciństwa, tam się wychowałam, z nim wiążą się wszystkie moje wspomnienia…
Zamrugałam gwałtownie, kiedy nieoczekiwanie poczułam pieczenie oczu. Odwróciłam twarz, by Teodor nie widział moich łez, ale on już tulił mnie mocno do siebie bez zbędnych słów. Długi czas siedzieliśmy w ciszy zagłuszanej jedynie szumem spadającej kaskadami wody.
– Gdy byłam u dziadków, zastanawiałam się, dlaczego to musieli być oni – wyszeptałam, odsunąwszy się od Teodora. Otarłam policzki wierzchem dłoni. – Dlaczego Cryte uderzył w moich rodziców, babcię, w mojego braciszka. Dlaczego nie znalazł innego sposobu, żeby mnie uciszyć.
Teodor przyjrzał mi się uważnie.
– A uciszył cię?
Potrząsnęłam głową.
– Już nie wiem, co robić, nie wiem, czy nadal jest sens to ciągnąć – wyznałam. – Myślałam… obiecywałam, że pakując się w to, tylko na siebie ściągam wszelkie ryzyko. Znowu zawiodłam. Zawiodłam, rozumiesz, Teodorze? Zawiodłam wszystkich, a tymczasem śmierć znów ponieśli niewinni.
– Granger. – Wzrok Notta stwardniał, a głos zrobił się ostry jak brzytwa. – Pamiętasz, co mówiłaś? Rozpętałaś z Cryte’em wojnę, a na każdej wojnie muszą być ofiary. Nieważne kto. Każda wojna pozostawia po sobie ślady.
– Mówisz mi to, żebym przestała się obwiniać czy żeby pokazać, że to było konieczne?
– Nie chcę, żebyś się obwiniała. Nie mogłaś przewidzieć, co zrobi Cryte…
– Mogłam! – zawołałam ze złością. – Właśnie o to chodzi, że mogłam, Teodorze! Od początku mogłam, mogłam się domyślić, że wykorzysta ten sposób, by zamknąć mi usta.
– Nie wycofuj się z tego – rzekł chłopak. – Nie rób tego teraz, bo na nic pójdzie śmierć twojej babci i brata.
Odetchnęłam głęboko. On i ta jego cholerna bezpośredniość. Odwróciłam twarz w stronę fontanny.
– Nie chcę więcej igrać z wężem. Cryte nic mi nie zrobi, bo wie już, że osiągnął sukces. W dodatku w poniedziałek jest rozprawa, której zakończenie wszyscy znamy.
Teodor nagle zerwał się z ławki i stanął przede mną, wysoki oraz niezaprzeczalnie wściekły.
– Przestań. Wreszcie. Chrzanić – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Chrzanisz głupoty, Granger. Nikt nie wie, co będzie w poniedziałek, ani co zdoła jeszcze wymyślić Cryte. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie to denerwujące, kiedy ciągle się o coś obwiniasz, kiedy ciągle przewidujesz najgorsze… Już tak daleko zaszłaś, Granger. Wkroczyłaś w wewnętrzne sprawy Ministerstwa Magii i napędziłaś stracha samemu Benjaminowi Cryte’owi, i teraz chcesz się wycofać?
Teodor nie zdołał jednak na nowo rozpalić mojego ognia walki. Resztę popołudnia spędziliśmy na rozmowie o sprawach zupełnie różnych od tych wymagających największego zainteresowania – brunet opowiadał mi o tym, co działo się w szkole podczas mojej nieobecności, o Pansy Parkinson, która urządziła scenę Malfoyowi na środku Wielkiej Sali, o profesorze Flitwicku, któremu Seamus Finnigan przez przypadek zmienił włosy w gniazdo na ostatnich zaklęciach, o Filchu, który wygrał starcie z Irytkiem pięknym rzutem miotłą na odległość; ja mówiłam mu o zachodach słońca, które tracą swój urok poza granicami Hogwartu, o zawodach moich młodszych kuzynów w tym, kto dłużej wytrzyma zamknięty w szafie, o książkach, historiach miłosnych Shakespeare’a, które nie zawsze kończyły się dobrze. Już dawno zapadł wieczór, kiedy wróciliśmy do zamku. Opuściłam Teodora dopiero pod pokojem wspólnym Slytherinu, gdzie pozwoliłam mu pocałować się głęboko na pożegnanie i podziękowałam za wszystko, co dla mnie zrobił, choć być może nie zdawał sobie z tego sprawy. Parsknął śmiechem, powiedział, że jestem strasznie głupie, po czym odwrócił się i dosłownie zniknął w ścianie. Do Wieży Gryffindoru wędrowałam zatopiona w myślach, po raz pierwszy od dawna nie bojąc się długich cieni rzucanych przez pochodnie i ignorując przerażające obrazy podsyłane przez umysł. Zignorowałam Cryte’a rzucającego się na mnie z pobliskiej wnęki, zignorowałam Voldemorta wyłaniającego się z mroku z okropnym uśmiechem wykrzywiającym wąskie wargi, nie zwróciłam uwagi na złowrogą postać przecinającą mi drogę.
Może Teodor w tej jednej kwestii miał rację? W tej, że nikt nie potrafił przewidzieć przyszłości? Dzięki rozmowie z nim wizja poniedziałkowej rozprawy przestała bezczelnie błąkać się po odmętach mojej wyobraźni i wróciła do mnie dopiero o brzasku czternastego kwietnia, kiedy zerwałam się zlana potem, przerażona koszmarem, w którym Cryte siedział na tronie zbudowanym z ludzkich kości, z koroną na głowie, i zakrwawionym berłem wskazywał, kogo po kolei wysyłać w ogień.

***

Zastanawiałam się, ile razy jeszcze będę musiała znaleźć się w ciemnych podziemiach Ministerstwa Magii, by to wszystko wreszcie się skończyło. Dumbledore wyjaśnił mi, że ta rozprawa nie potrwa długo. Uczestniczyć w niej miały jedynie dwie strony – ja, czyli oskarżona, i Wizengamot, czyli oskarżający. Przez wiele tygodni zbierali oraz analizowali dowody, zeznania, a teraz nadszedł moment zadecydowania o mojej winie. Pytałam, czy nie powinni w tym jeszcze brać udziału Harry, Ron, Ginny czy Teodor, ale jak się okazało, czarodziejskie prawo było skonstruowano pod wieloma względami zupełnie inaczej niż prawo mugolskie.
Towarzyszył mi jak zawsze dyrektor Hogwartu. Kiedy patrzyłam w jego poszarzałą, poznaczoną bliznami czasu twarz, zastanawiałam się, czy to pogoda tak wpływa na nagłe osłabienie witalności wszystkich wokół, czy starzec naprawdę marnieje w oczach. Zniszczona dłoń wyglądała jeszcze gorzej niż ostatnio, lecz widziałam ją tylko przez parę sekund, nim zniknęła w długim rękawie szaty, więc niezbyt dokładnie mogłam określić jej stan. Nie pierwszy raz odczułam pokusę, by o nią spytać, jednak na szczęście powstrzymałam się przed tą zuchwałością.
Do sali rozpraw wkroczył pochód złożony z zaledwie kilkunastu sędziów Wizengamotu, zamknięty przez samego Benjamina Cryte’a, który z niewiadomych przyczyn nie zaszczycił mnie nawet spojrzeniem, choć ja wbiłam w niego płomienny wzrok. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, wzięłam kilka głębokich oddechów i potarłam lodowate dłonie.
Zbliżał się koniec.
– Cokolwiek by się nie stało, możesz liczyć na moje wsparcie – powiedział Dumbledore na chwilę przed rozpoczęciem rozprawy. – Pomogę ci jak tylko będę umiał.
Z takim przyrzeczeniem otrzymanym od samego Dumbledore’a wkroczyłam na salę.
Było to to samo pomieszczenie, w którym skazano Ivy na trzydzieści lat więzienia, lecz ja odniosłam wrażenie, że panuje w nim o wiele większy ziąb niż wtedy. Zajęłam miejsce w najniższej ławie po prawej stronie, dokładnie tam, gdzie kiedyś siedziała Gray. Unikałam kontaktu wzrokowego z kimkolwiek prócz samego Cryte’a, przez którego jednak w dalszym ciągu byłam ignorowana. Jego uwagę ściągnęłam na siebie dopiero wraz z rozpoczęciem rozprawy, gdy wszyscy wstali, a on otworzył posiedzenie, zerknąwszy na mnie przy wymawianiu mojego imienia i nazwiska. Zdawał się całkowicie wymazać z pamięci naszą rozmowę, atak jego ludzi na moją rodzinę czy cokolwiek innego, co bezpośrednio wiązało się z jego zbrodniami. Dla niego sprawa była już zamknięta – za kilka minut i tak miałam najprawdopodobniej zostać zesłana do Azkabanu.
Skutecznie wyeliminował kolejną przeszkodę. Mógł być z siebie dumny.
– Proszę podejść do barierki – zakomenderował.
Wykonałam polecenie z wysoko podniesioną głową. Obrzuciłam butnym spojrzeniem stały skład, który miałam nadzieję widzieć już po raz ostatni: opanowanego Cryte’a, uśmiechającego się z satysfakcją Riversa i rudowłosą kobietę patrzącą na mnie z chłodnym opanowaniem.
– Imię i nazwisko?
– Hermiona Granger – czułam nieznośną suchość w ustach, ale nie odważyłam się odchrząknąć.
– Wiek?
– Siedemnaście lat.
– Mimo nieukończenia jeszcze edukacji, w świetle czarodziejskiego prawa jest pani pełnoletnia, zatem jest pani dzisiaj sądzona jako osoba dorosła, świadoma swoich czynów i podlegająca całkowitemu wymiarowi kar – wyrecytował Cryte bez mrugnięcia okiem. Dreszcz przebiegł mi po plecach. – Jest pani oskarżona o zaniedbanie swoich obowiązków jako obywatelki magicznej społeczności i dzisiaj zostanie rozstrzygnięte, czy uznaje się panią za winną, czy niewinną zarzucanego jej czynu. Podczas przesłuchania opowiedziała pani o swojej relacji z Ivette Gray, skazaną między innymi za zabójstwo na karę trzydziestu lata pozbawienia wolności, oraz o wydarzeniach mających miejsce w czasie od października tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku do lutego bieżącego roku. Proszę teraz, w obecności uzupełnionego składu sądu Wizengamotu, jeszcze raz przedstawić swoje zeznania.
Wysłuchałam całego wywodu Cryte’a, starając się nie pogubić w gąszczu długich zdań i prawniczego języka. Cichutko odchrząknęłam. Rivers parsknął niemal bezgłośnym śmiechem, za co miałam ochotę spiorunować go spojrzeniem. Wyprostowałam się dumnie i pamiętając, że i tak nic już nie da żadne miganie się, powtórzyłam swoją opowieść.
Odtwarzanie na nowo tych samych wspomnień nie sprawiało mi takiego bólu jak przedtem. Przywoływanie postaci Rogera pozwalało jej zakorzenić się głęboko w moim umyśle na długi czas; największym cierniem było to, co zrobiła Ivy. Zdążyłam się już z tym pogodzić, ale nadal nie do końca mogłam uwierzyć w jej dwulicowość – nie wiedziałam, że w ogóle można kierować tak sprzeczne odczucia wobec tej samej osoby. Opowiadanie tej historii wciąż i wciąż, w kółko wiele razy wiązało się jedynie z bolesnym uświadomieniem sobie, jak wiele wydarzyło się w tak krótkim czasie, jak wiele przykrych rzeczy doświadczyły osoby „w świetle czarodziejskiego prawa dorosłe”, mentalnie jednak mające dużo wspólnego z dziećmi. Osoby, których nigdy nie powinno spotkać coś takiego. Nie miałam na myśli siebie – myślałam w ten sposób o Rogerze i Ivy, którzy utracili najwięcej: najlepsze lata życia.
Tym razem żaden z sędziów mi nie przerywał, milczał również Cryte oraz Rivers. Słowa same płynęły z moich ust nieprzerwanym ciągiem. Wspomnienia nie zdążyły się jeszcze zatrzeć. Kiedy skończyłam, język miałam wyschnięty na wiór, a w sali zaległa cisza. Czekałam na jakieś pytania, dociekania, wątpliwości, ale nic takiego się nie pojawiło. Przez długą chwilę wszyscy milczeli, aż wreszcie Cryte ogłosił trzydzieści minut przerwy na naradę, po której miało się odbyć ogłoszenie wyroku. Nie spodziewałam się tego tak szybko. Na korytarz wyszłam na sztywnych nogach.
Gdyby nie stojąca niedaleko ławka, niechybnie bym upadła. Wcisnęłam się w jej róg, starając się uspokoić. Dotarło do mnie, że już po wszystkim i że zostało mi jeszcze niecałe pół godziny wolności. Z trudem opanowałam drżenie rąk. Dumbledore usiadł obok i chyba coś mówił, ale niewiele z tego docierało do mojego umysłu.
Przypomniałam sobie pożegnanie z przyjaciółmi i Teodorem tego ranka. Ron pozbył się Lavender, był poważny jak nigdy, ale widziałam strach czający się w odmętach jego niebieskich tęczówek. Ginny przestępowała z nogi na nogę obok brata, dopóki nie rzuciła mi się z płaczem na szyję, i nie zaszlochała, że to po prostu niesprawiedliwe. Ściągnął ją ze mnie Harry, którego później również mocno uściskałam, a który z napięciem w głosie życzył mi szczęścia. Znajdowaliśmy się wtedy w sali wejściowej i bardzo się zdziwiłam, kiedy nagle zjawił się Teodor, po czym oświadczył, że odprowadzi mnie do gabinetu Dumbledore’a. Ron już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale błyskawicznie odwróciłam się i podreptałam za Ślizgonem.
Korytarz prowadzący do komnat dyrektora był pusty. Zatrzymaliśmy się w jego połowie, a Teodor bez słowa objął mnie, zaciskając pięść w moich włosach. Wtuliłam się w niego najmocniej jak potrafiłam, drżąc na całym ciele i prosząc wszystkie bóstwa, jeśli jakieś z nich istniało, by wydarzył się cud, rozprawa została odwołana, sprawa umorzona i to wszystko po prostu się skończyło.
– Nie skażą cię – usłyszałam chrapliwy szept Teodora przy swoim uchu. – Nie mają do tego podstaw.
– Teodorze. – Odsunęłam się nieco od niego i odnalazłam swoje szare nieba. – Mogę tu już nie wrócić.
Widziałam, jak mocno zacisnął szczękę.
– Musisz tu wrócić. – Pocałował mnie w czoło, skroń, oko, policzek. – Jesteś… jesteś moim nałogiem, Granger, rozumiesz?
Nie wiedziałam, jak to wszystko będzie wyglądać już po rozprawie, czy pozwolą mi ostatni raz wrócić do Hogwartu, ale wtedy obiecałam Teodorowi, że jeszcze się zobaczymy. Obiecałam mu, że wszystko będzie dobrze, choć wcale w to nie wierzyłam. Teraz do mojej głowy zawitała myśl, czy w ogóle kiedykolwiek zobaczę jeszcze przyjaciół, Teodora, Dumbledore’a… Niczego nie mogłam być pewna.
Nie paliłam się zbytnio do rozmowy. Po krótce streściłam dyrektorowi przebieg rozprawy i zamilkłam, niezdolna do powiedzenia czegoś jeszcze. A potem – dałabym sobie rękę uciąć, że wcale nie minęło pół godziny – poproszono mnie na salę na ogłoszenie wyroku.
Zajęłam poprzednie miejsce w najniższej ławie. Nie mogłam powstrzymać łez zbierających mi się w oczach, uspokojenie rozkołatanego serca również nie wchodziło w grę. Patrzyłam tępo przed siebie, gdy Cryte odczytał postanowienie Wizengamotu:
– Rada Wizengamotu, stojąca na straży czarodziejskiego prawa, uznaje Hermionę Granger winną zarzucanego jej czynu…
Chyba zapomniałam, jak się oddycha.
– …i skazuje ją na pięć lat pozbawienia wolności.
A później zagrzechotały kajdany na moich nadgarstkach.
Byłam więźniem.

***

Dwóch mężczyzn zaprowadziło mnie przez Ministerstwo Magii do czegoś w rodzaju aresztu, gdzie oskarżeni czekali na swoją rozprawę, skazani zaś na zesłanie do więzienia. Ja w czasie dochodzenia nie musiałam tutaj przebywać, bo nie od razu uznano mnie za oskarżoną, w dodatku moje przewinienie nie było na tyle ciężkie, by musiano zastosować tego typu środek zapobiegawczy. Areszt składał się z cel, niewielkich, ciemnych pomieszczeń oświetlonych małą lampką wiszącą przy suficie. Wprowadzono mnie do jednego z nich, na szczęście pustego, w którym stały dwa pojedyncze łóżka, właściwie prycze, a w kącie dostrzegłam malutką ubikację i umywalkę. Nim zatrzasnęły się za mną grube, stalowe drzwi, dowiedziałam się, że moje rzeczy osobiste zostaną tu przysłane ze szkoły, zaś jutro rano będę już w Azkabanie.
Potężna fala beznadziei pchnęła mnie na jedno z posłań, po czym wydusiła z płuc całe powietrze razem z głośnym szlochem. Ukryłam twarz w dłoniach i nawet nie wiedziałam, ile czasu minęło, nim zabrakło mi łez.
Więc jednak taki miał być finał.
Pięć lat więzienia. Naiwnie pocieszałam się, że to nie dożywocie ani Pocałunek Dementora. Później jednak zadałam sobie pytanie: gdzie chciałabym się znaleźć za te pięć lat? Miałam w planach ukończenie szkoły, rozwinięcie W.E.S.Z., zajęcie się pracą na rzecz społeczeństwa, może coś w Ministerstwie Magii… Chciałam wziąć udział w zbliżającej się wojnie, pomóc Harry’emu w pokonaniu Voldemorta, chciałam dalej trwać przy Teodorze, a tymczasem to wszystko miało mi przejść koło nosa. Miałam bezczynnie siedzieć w Azkabanie i starać się nie zwariować. Czułam przerażenie na myśl o tym, jak wygląda życie w tamtym miejscu. Syriusz nie opowiadał nam o nim wiele i wcale mu się nie dziwiłam, wiedziałam jednak, jak nawet krótki pobyt wpływa na psychikę człowieka.
Z poczuciem narastającej bezsilności zwinęłam się w kłębek na pryczy i wpatrzyłam w rysy przecinające gładką powierzchnię ściany.
Zastanawiałam się nad tym, jak by to wszystko wyglądało, gdybym zareagowała wcześniej. Gdybym nie zwlekała, bojąc się zadziałać, gdybym nie miała oporów przed postawieniem mniej lub bardziej słusznych oskarżeń. Może w jakiejś alternatywnej rzeczywistości Hermiona Granger siedziała teraz na hogwarckich błoniach, patrząc z Rogerem Stone’em na jezioro? Może Severus Snape i Ivette Gray od dawna siedzieli w Azkabanie, a jedynym zmartwieniem pozostawała osoba Benjamina Cryte’a?
Jeszcze nigdy tak bardzo jak wtedy nie chciałam cofnąć czasu.
Z otępienia wyrwał mnie dźwięk gmerania w zamku. Ze strachem spojrzałam na drzwi, spodziewając się ujrzeć nowego lokatora, ale zamiast obcej osoby, stanął w nich sam Dumbledore.
Moje serce stopniowo wypełniła fala ulgi i nowej nadziei. Kiedy ostatni raz widziałam go pod salą rozpraw, nie spodziewałam się więcej go zobaczyć. Dyrektor wkroczył do mojej celi energicznym krokiem, na jego twarzy widziałam wyraz siły oraz stanowczości.
– Idziemy stąd, Hermiono – zakomunikował, gdy stanęłam przed nim na trzęsących się nogach ze szczerym zdumieniem wymalowanym na twarzy. – Na razie o nic się nie martw, wyjaśnię ci wszystko, jak tylko znajdziemy się z powrotem w Hogwarcie.
– W Hogwarcie? – powtórzyłam ochryple, nie wierząc własnym uszom.
To chyba sen.
Dumbledore uśmiechnął się ciepło, a jego oczy błysnęły zza okularów.
– Przecież coś ci obiecałem – powiedział tylko, po czym wyprowadził mnie z powrotem na wolność.

***

Do zamku wróciliśmy pod koniec popołudniowych lekcji, więc cisza zalegająca na korytarzach była wręcz nieprzenikniona. Dumbledore od razu skierował się do swojego gabinetu, do którego wkroczyliśmy akurat w momencie, gdy zabrzmiał dzwonek na przerwę, a ja nagle przypomniałam sobie o przyjaciołach i Teodorze, znów znajdujących się tak blisko.
Dyrektor poczęstował mnie mocną, gorącą herbatą i kolorowymi kanapkami, których widok szybko uświadomił mi, jak bardzo zgłodniałam. Gdy ja zaspokajałam głód, znów czując się bezpieczna, Dumbledore zaczął opowiadać, jak wiele zdziałał tuż po moim wyjściu z sali rozpraw.
– Zapewne zwróciłaś uwagę na zupełnie inny skład Rady aniżeli podczas twojego przesłuchania – rzekł, a ja kiwnęłam tylko głową, nie chcąc opluć mężczyzny kanapeczką . – Zastanawiające był również brak pytań ze strony oskarżających. To oczywiste, że stał za tym Benjamin Cryte, by mieć pewność, że wyrok go zadowoli. W ciągu tych pięciu lat wiele mogłoby wydarzyć się w czarodziejskim świecie, a ty obserwowałabyś to zza więziennych krat. Nie mam wątpliwości co do jednego – nieważne, kto wchodziłby w skład sędziów, wyrok byłby skazujący. Otrzymałabyś jednak jedynie rok czy dwa lata w zawieszeniu, na pewno nie osadzono by cię od razu w Azkabanie. Udałem się zatem do tych pozostałych sędziów, którzy zajmowali się twoją sprawą, i korzystając, cóż, z własnej pozycji, namówiłem ich, by jeszcze raz zwołali posiedzenie, tym razem już w pełnym składzie. Nie mogli cofnąć wyroku, ale mogli go odroczyć. Postanowili pozwolić ci ukończyć edukację, tak byś miała w życiorysie chociaż tę informację, a dopiero później odsiedzieć swój wyrok.
Dobrze, że nie miałam już nic w ustach, bo w przeciwnym razie z pewnością bym się zadławiła.
Patrzyłam na Dumbledore’a z mieszaniną różnych emocji. W mojej głowie eksplodowały przeróżne wizje czekającej mnie przyszłości.
Miałam ponad rok. Ponad rok, w czasie którego tyle mogło się wydarzyć, tyle mogło się zmienić. Ponad rok wolności, a potem kolejne pięć lat w zamknięciu. Ponad rok oczekiwania na piekło.
– Nie możesz opuszczać w tym czasie kraju – dodał po chwili Dumbledore, korzystając z mojego milczenia. – Ani, naturalnie, nie wchodzą w grę żadne przewinienia. Sędziowie sugerowali mi zawieszenie cię w prawach ucznia, co jednak mija się z celem, jeśli masz ukończyć szkołę.
Nie wiedziałam, czy płakać ze szczęścia, czy z rozpaczy.
Miesiące oswajania się z myślą o więzieniu.
Miesiące życia z ciążącym na barkach poczuciem bycia skazaną.
A co najważniejsze, w Azkabanie nie dosięgnąłby mnie gniew Cryte’a.
Popatrzyłam niewidzącym wzrokiem na Dumbledore’a.
– Co na to pan Cryte? – spytałam głucho, będąc myślami zupełnie gdzie indziej.
Starzec wyciągnął w odpowiedzi list z wewnętrznej kieszonki szaty.
– Prosił, bym ci to przekazał.
Otrzeźwił mnie łomot własnego serca. Z wahaniem wzięłam kopertę od dyrektora i jakbym trzymała coś niebezpiecznego, wyciągnęłam z niej kartkę.
W moich dłoniach dosłownie buchnął ogień. Z krzykiem upuściłam na talerzyk po kanapkach płonący pergamin, przyciskając do ust sparzone ręce. Wśród szkarłatnych języków zabłysło nakreślone piórem słowo.


Pamiętaj.

10 komentarzy:

  1. directionerka1124 sierpnia 2014 12:41

    Pierwsza ! O mój Boże dziewczyno prawie bym dostała zawału jak przeczytałam o wyroku ale na szczęście dyrektor Dumbledore uratował Hermionę . Bidulka po Hogwarcie będzie musiała spędzić pięć lat w więzieniu . Ja z tych nerwów w literki nie trafiam . Pozdrawiam i życzę weny .

    OdpowiedzUsuń
  2. Boję się. Boję się naprawdę. Czego? Twojego geniuszu. Chciałabym potrafić pisać tak dojrzale i ciekawie chociaż w połowie tak jak Ty. Masz niesamowity dar, którego nie wolno Ci zmarnować. Czekam na autorską książkę.
    Hermiona w więzieniu... Ciężko mi się pogodzić z tą myślą. Chociaż biorąc pod uwagę co ma się dziać, to uda jej się jakoś uniknąć Azkabanu. Przynajmniej mam nadzieję.

    Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział,
    E.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uła. Ten rozdział zdecydowanie bardziej mi się podobał, niż poprzedni!
    Nadal kocham Cryte'a!
    A reszta komentarza, jak ochłonę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej :-). Rozdział jest super :-). Naprawdę ekstra, fantastyczny i genialny :-) Jestem nim zachwycona i pod ogromnym wrażeniem :-). Bardzo mi sie spodobał :-). Te opisy uczuć są fenomenalne :-) Bardzo szkoda mi Hermiony ... Biedna Hermi .. najpierw ten pozar ... a teraz to oskarżenie ... Dobrze, że Dumbeldore jej pomógł ... Bardzo zastanawia mnie co będzie dalej ... Już nie mogę się doczekać nowego rozdziału i czekam z niecierpliwością :-)
    Pozdrawiam i życze weny :-)
    Karolina J

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie mogę się doczekać co dalej. Mam nadzieję, że Hermiona wykorzysta ten czas nie tylko do nauki, ale i dla Teodora. Trzymam kciuki, życzę weny i czekam dalej z niecierpliwością.
    Somni

    OdpowiedzUsuń
  6. jeeeeezuuuuuu nieeeeeeeeeeeeeeeee!!!!!! durny wyrok durny cryte wspanialy teodor!!!!!!! kocham go!!!!!!! rodzial wspanialy ale ten wyrooooook!!!!! ludzie pomozcie!!!!!!!!!!! durny cryte!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  7. Należy Ci się ogromny opieprz za to że tyle czasu zwlekałaś ze wznowieniem dodawania notek.. ale wybaczam Ci to bo rozdziały są niesamowicie wyciągające i tak nieprzewidywalne jak skład parówek z biedry.
    A teraz napisze coś co mnie mnie najbardziej zaskoczyło, bardziej tęskniłam za wykreowanym przez Ciebie Teodorem, niż za swoim własnym, prywatnym, osobistym chłopakiem gdy wyjechał na wakacje :D cudownie prowadzisz postacie, nie ma mowy tu o cechach wspólnych czy monotonii, cóż koniec kazania! Życzę Tobie duuuuuużo weny a sobie częstszego czytania cudownych rozdziałów!

    OdpowiedzUsuń
  8. O cholera. Chciałam Ci zarzucić, że trochę za szybko Dumbi sobie poradził z ułaskawieniem Hermiony, ale później uznałam, że tak właśćiwie takie rozwiążanie jest jeszcze gorsze. Wiedzieć, że ma się rok wolności, a póxniej i ntak będzie się siedieć pięć lat w Azkabanie...w dodatku przez władzę kogoś, kto tak brutalnie Cię zaatakował,zabił dwóch członków twojej rodziny... Mam nadzieję, że koniec końców sprawiedliwości stanie się zadość i że Granger nie pójdzie do Azkabanu. Choćby ze względu na Teodora, dla którego ona jest nałogiem i tak mi się podobąło to zdanie, że chyba będe je powtarzać w nieskończoność. a tak naprawdę dlatego, że to bylaby największa niesprawiedliwość na świecie... Dumbledore ma moc, ale nie aż taką najwyraźniej... właściwie powinien był przerwać na początku tę rozprawę i kazac porzyjsć wszystkim śedziom, chyba byłoby lepiej.. ale lubisz komplikować, wiem. już się boję co dalej wymyslisz, szczególnie że piszesz, że zbliżasz się do końca, co mi się zdecydowani nie podoba, bo kocham to opowiadanie całym sercem i nie cchę, żebyś zbyt szybko je kończyła:P

    OdpowiedzUsuń
  9. Ojej, wcale się nie dziwię, że tyle osób zaobserwowało twojego bloga, bo jest na prawdę świetny. Dawno nie miałam okazji czytać czegoś podobnego.
    Well, rozdział długi ale thanks lord ani na moment nie zanudził. Podoba mi się twoja Hermiona, jest chyba nawet lepsza, niż ta książkowa (w sensie, późna godzina, wybacz, ciekawsza, mniej kanoniczna, o).
    Nie wspomnę o Teodorze, który zbyt wiele uwagi nie miał w książce. Chyba wieki nie spotkałam tak dobrze prowadzonych postaci, i to tak odmiennych. Ojej, zakochałam się w tym Teodorze.
    Koniec. Pieprzę od rzeczy, więc w skrócie - weny mnóstwo, bo nie mogę doczekać się kolejnego.

    Pozdrawiam cieplutko! I zapraszam do siebie. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja nie chcę żebyś to kończyła! A jak już to dawaj jakieś pikantne rzeczy z Teosiem, bo go kocham no ;_:
    http://darkrealitywelocome.blogspot.com/ - zapraszam do mnie :>
    Pozdrawiam i weny!
    Ja <3

    OdpowiedzUsuń

Za spam gryzę.

Obserwatorzy

Informacje

Belka: Empatia
Treść: Empatia
Szablon: Empatia; kredyty: emmawatsonfan.net, scatterflee.deviantart.com, breatherain.blogspot.com
Favikonka: by-elfaba.blogspot.com
Słowa na szablonie: Red - 'Lost'
Zabrania się kopiowania czegokolwiek. Inaczej poucinam rączki.