Nie
pamiętałam zdecydowanie zbyt wielu szczegółów z ostatnich kilku dni.
Kłamstwo,
Hermiono.
Starałam się wymazać z głowy wspomnienia, mające
już na zawsze w niej pozostać Najgorszym z nich była chwila, w której
McGonagall oznajmiła, że jedna z najbliższych mi na świecie osób nie żyje, a
dwie otarły się o śmierć. Dalej uplasował się wyryty na moich powiekach obraz
nieprzytomnych, pełnych zadrapań i poparzeń twarzy rodziców, jeszcze bledszych
na tle śnieżnobiałej, szpitalnej pościeli. Najbardziej pragnęłam wyrzucić z
pamięci moment, kiedy ordynator oddziału z wyuczonym żalem i współczuciem w
głosie poinformował mnie, że mój młodszy braciszek nie żyje.
Po
spotkaniu z ciotką Helen oraz wujkiem Malcolmem ustaliliśmy, że to oni zajmą
się pogrzebem babci. Z pewnych obowiązków odciążył ich wujek Frank, który na
drugi dzień po tragedii zjawił się w Anglii po raz pierwszy od Świąt, i
wiedziałam, że więcej nie zobaczę na jego twarzy uśmiechu, takiego jak podczas
wigilijnej uczty.
Naszą
rodziną wstrząsnęły te nieszczęścia, ale podczas pogrzebu nie sprawialiśmy
wrażenia podzielonych, nad trumną zaś nie rozgorzały się żadne niepotrzebne w
tym czasie kłótnie. Dumbledore pozwolił mi opuścić tymczasowo szkołę i spędzić
czas u dziadków od strony taty. Babcia napomknęła coś o sprawowaniu opieki nade
mną do czasu wyzdrowienia rodziców – zabrzmiało to dość groźnie i
nieprzyjemnie, więc czym prędzej przypomniałam jej o mojej zbliżającej się
wielkimi krokami pełnoletności. Stan rodziców był zły, ale nic nie wskazywało
na jego pogorszenie: mogło być tylko lepiej. Wiadomo, że w Szpitalu świętego
Munga wyzdrowieliby w ciągu zaledwie paru dni, jednak tam obowiązywały przepisy,
których nagiąć nie potrafił nawet jaśniejący nad domem mugoli Mroczny Znak.
Dla
wszystkich prócz mnie, Dumbledore’a, Teodora i moich przyjaciół było jasne, że
to kolejna zbrodnia śmierciożerców. My z kolei doskonale zdawaliśmy sobie
sprawę z tego, kto tak naprawdę stoi za tym wszystkim. Nie umiałam opisać
słowami swojej nienawiści do Benjamina Cryte’a, a jeszcze większą trudność
sprawiło mi znalezienie odpowiedniego określenia dla okrucieństwa, jakim kierował
się ten człowiek. Podejrzewałam, że po naszej rozmowie będzie starał się
znaleźć sposób, by zamknąć usta wrogowi, jednak w chwili otrzymania wezwania na
rozprawę myślałam, że na tym się skończy.
Nie
powinnam była w ogóle zbliżać się do Cryte’a, tak jak nikt nie zbliża się do
węża, doskonale wiedząc o jego jadowitych kłach.
Początkowo
do Hogwartu miałam wrócić jeszcze w tym samym tygodniu, w niedzielę. Nie mogłam
sobie jednak wyobrazić zostawienia rodziców z tym wszystkim. Obudzili się dopiero
trzy dni po pożarze, ale z bolesną rzeczywistością zmierzyli się w kilka minut
po otwarciu oczu. Szloch, który wydarł się z piersi mamy, był najboleśniejszym
dźwiękiem, jaki kiedykolwiek słyszałam. Ściskałam mocno jej dłoń, gdy ona
płakała, płakała i płakała, aż wreszcie zaczęłam łkać razem z nią, a nasze
głosy wypełniły całą salę. Zostawienie jej oraz taty byłoby najgorszą rzeczą,
jaką mogłaby zrobić córka. Do Hogwartu wróciłam dopiero w piątek następnego
tygodnia, na zaledwie kilka dni przed rozprawą.
Rodzice
nie wiedzieli, jakie miałam kłopoty w czarodziejskim świecie, i nie planowałam rychłego
ich uświadomienia. Zdawałam sobie sprawę, że powinnam powiedzieć im jak
najprędzej, najlepiej od razu po śmierci Rogera, ale nie czułam potrzeby dzielenia
się z nimi akurat tym zmartwieniem. Milczałam jak zaklęta, milczałam, gdy
udając powrót do normalności, pytali o szkołę, milczałam, gdy pytali, co u
moich znajomych, milczałam, gdy ktokolwiek pytał o moje samopoczucie, milczałam
właściwie przez cały ten czas, odkąd dowiedziałam się, co zrobił Cryte.
Płakałam tylko raz – wtedy, z mamą, i chyba wtedy właśnie wypłakałam cały swój
zapas łez. Na pogrzebie babci wysłuchiwałam takich samych kondolencji i słów
pocieszenia, słów, które wcale nie pomagały ani nie dodawały otuchy czy odwagi.
Nadal nie płakałam. Nadal milczałam. Popołudniowe słońce drwiło sobie ze mnie, wpychając
swoje promienie przez wysokie hogwarckie okna i będąc tak bezczelnie
optymistycznym. Pokój wspólny świecił pustkami, co przypomniało mi, że przecież
zaczął się weekend, a pogoda za oknem to zdecydowana oznaka wiosny. Nie
spotkałam Harry’ego, którego miałam dopilnować w sprawie wyciągnięcia
wspomnienia ze Slughorne’a, Ron z Lavender najwyraźniej również postanowili
skorzystać z uroków nadejścia najpiękniejszej pory roku, a nieobecności Ginny
akurat się spodziewałam. Z dormitorium chłopców wzięłam Hedwigę, mając w duchu
nadzieję, że Potter nie pogniewa się na mnie za to nikczemne naruszenie prywatności,
i wysłałam ją z liścikiem w krótką podróż. Szybko dostałam odpowiedź.
Jestem już w
zamku.
Hermiona
Twoje wiadomości
są bardzo treściwe.
Możemy skorzystać
z tego, że ja również – co za zaskoczenie – jestem w zamku. Spotkajmy się za 10
minut w sali wejściowej.
T.
W
pierwszym odruchu chciałam wyskrobać mu jakąś kąśliwą odpowiedź, ale koniec
końców wszelkie uszczypliwości postanowiłam pozostawić na nasze spotkanie.
Szkolne korytarze były prawie puste podobnie jak sala wejściowa, w której ujrzałam
tylko Teodora. Nie widziałam go niecałe dwa tygodnie i właściwie nic nie
powinno zmienić się w jego wyglądzie, jednak dostrzegłam wyraźną różnicę. Mimo
pojawienia się słońca wcale nie zauważyłam w nim większej witalności. Zlękłam
się na widok wręcz chorobliwej bladości oraz zapadniętych policzków. Teodor
zawsze był szczupły, ale wyraźnie schudł, co odczułam nawet w uścisku, którym
mnie obdarzył. Jego oczy wypełniało coś złego, coś na pograniczu zakorzenionego
w nim głęboko niepokoju i czujności. Wyszliśmy z zamku na zalany ostatnimi
promieniami gasnącego słońca dziedziniec, gdzie usiedliśmy w cieniu na ławce.
Przez chwilę w milczeniu przyglądałam się jego twarzy, wsłuchując się w
szumiącą nieopodal fontannę.
–
Co się stało? – spytałam w końcu. – Wyglądasz okropnie.
Uśmiechnął
się krzywo.
–
Dzięki.
–
Mówię poważnie. Widzę, że coś się dzieje, Teodorze, coś niedobrego. Martwię
się.
Wbił
wzrok w płynącą wodę.
–
To nic – mruknął jakby nieobecny. – Zupełnie nic. – Nagle otrząsnął się z
zamyślenia i znów na mnie popatrzył. – Jak było w domu? To znaczy… u rodziny?
Wzruszyłam
ramionami.
–
Na szczęście w mojej rodzinie nigdy nie pojawiały się żadne konflikty, więc
atmosfery nie wypełniają kłótnie. Brat mamy coś przebąkiwał o powrocie do
Anglii na stałe, co dla mnie jest szaleństwem, bo we Francji ma naprawdę niezłą
pracę. Niby na Wigilii oznajmił, że już ją rzucił i tu zostaje, ale po Nowym
Roku znowu tam pojechał. Coś mi się wydaje, że planuje kupić rodzicom dom w
ramach „zadośćuczynienia” za dwuletnią nieobecność. – Zaśmiałam się gorzko. – Głupota.
Teodor
odezwał się dopiero po dłuższej chwili.
–
Co teraz zamierzają?
–
Niech najpierw wyjdą ze szpitala. Lekarze mówią, że oboje jeszcze długo poleżą.
Mama jest w strasznym stanie, pisałam ci w liście, że… – Wzięłam głębszy oddech
i ścisnęłam mocno dłoń Teodora, której palce nieoczekiwanie splotły się z
moimi. – Potem chyba zamieszkają u dziadków, ja też tam wrócę w czerwcu, dopóki
czegoś sobie nie znajdziemy. Mają oszczędności, na coś niewielkiego na pewno
wystarczy. Ale wiesz, szkoda mi tego domu – tam spędziłam te najwcześniejsze
lata dzieciństwa, tam się wychowałam, z nim wiążą się wszystkie moje
wspomnienia…
Zamrugałam
gwałtownie, kiedy nieoczekiwanie poczułam pieczenie oczu. Odwróciłam twarz, by
Teodor nie widział moich łez, ale on już tulił mnie mocno do siebie bez
zbędnych słów. Długi czas siedzieliśmy w ciszy zagłuszanej jedynie szumem
spadającej kaskadami wody.
–
Gdy byłam u dziadków, zastanawiałam się, dlaczego to musieli być oni –
wyszeptałam, odsunąwszy się od Teodora. Otarłam policzki wierzchem dłoni. –
Dlaczego Cryte uderzył w moich rodziców, babcię, w mojego braciszka. Dlaczego
nie znalazł innego sposobu, żeby mnie uciszyć.
Teodor
przyjrzał mi się uważnie.
–
A uciszył cię?
Potrząsnęłam
głową.
–
Już nie wiem, co robić, nie wiem, czy nadal jest sens to ciągnąć – wyznałam. –
Myślałam… obiecywałam, że pakując się
w to, tylko na siebie ściągam wszelkie ryzyko. Znowu zawiodłam. Zawiodłam,
rozumiesz, Teodorze? Zawiodłam wszystkich, a tymczasem śmierć znów ponieśli
niewinni.
–
Granger. – Wzrok Notta stwardniał, a głos zrobił się ostry jak brzytwa. –
Pamiętasz, co mówiłaś? Rozpętałaś z Cryte’em wojnę, a na każdej wojnie muszą być ofiary. Nieważne kto. Każda
wojna pozostawia po sobie ślady.
–
Mówisz mi to, żebym przestała się obwiniać czy żeby pokazać, że to było
konieczne?
–
Nie chcę, żebyś się obwiniała. Nie mogłaś przewidzieć, co zrobi Cryte…
–
Mogłam! – zawołałam ze złością. – Właśnie o to chodzi, że mogłam, Teodorze! Od
początku mogłam, mogłam się domyślić, że wykorzysta ten sposób, by zamknąć mi
usta.
–
Nie wycofuj się z tego – rzekł chłopak. – Nie rób tego teraz, bo na nic pójdzie
śmierć twojej babci i brata.
Odetchnęłam
głęboko. On i ta jego cholerna bezpośredniość. Odwróciłam twarz w stronę
fontanny.
–
Nie chcę więcej igrać z wężem. Cryte nic mi nie zrobi, bo wie już, że osiągnął
sukces. W dodatku w poniedziałek jest rozprawa, której zakończenie wszyscy
znamy.
Teodor
nagle zerwał się z ławki i stanął przede mną, wysoki oraz niezaprzeczalnie
wściekły.
–
Przestań. Wreszcie. Chrzanić – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Chrzanisz
głupoty, Granger. Nikt nie wie, co będzie w poniedziałek, ani co zdoła jeszcze
wymyślić Cryte. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie to denerwujące, kiedy
ciągle się o coś obwiniasz, kiedy ciągle przewidujesz najgorsze… Już tak daleko
zaszłaś, Granger. Wkroczyłaś w wewnętrzne sprawy Ministerstwa Magii i
napędziłaś stracha samemu Benjaminowi Cryte’owi, i teraz chcesz się wycofać?
Teodor
nie zdołał jednak na nowo rozpalić mojego ognia walki. Resztę popołudnia
spędziliśmy na rozmowie o sprawach zupełnie różnych od tych wymagających
największego zainteresowania – brunet opowiadał mi o tym, co działo się w
szkole podczas mojej nieobecności, o Pansy Parkinson, która urządziła scenę
Malfoyowi na środku Wielkiej Sali, o profesorze Flitwicku, któremu Seamus
Finnigan przez przypadek zmienił włosy w gniazdo na ostatnich zaklęciach, o
Filchu, który wygrał starcie z Irytkiem pięknym rzutem miotłą na odległość; ja
mówiłam mu o zachodach słońca, które tracą swój urok poza granicami Hogwartu, o
zawodach moich młodszych kuzynów w tym, kto dłużej wytrzyma zamknięty w szafie,
o książkach, historiach miłosnych Shakespeare’a, które nie zawsze kończyły się
dobrze. Już dawno zapadł wieczór, kiedy wróciliśmy do zamku. Opuściłam Teodora
dopiero pod pokojem wspólnym Slytherinu, gdzie pozwoliłam mu pocałować się
głęboko na pożegnanie i podziękowałam za wszystko, co dla mnie zrobił, choć być
może nie zdawał sobie z tego sprawy. Parsknął śmiechem, powiedział, że jestem
strasznie głupie, po czym odwrócił się i dosłownie zniknął w ścianie. Do Wieży
Gryffindoru wędrowałam zatopiona w myślach, po raz pierwszy od dawna nie bojąc
się długich cieni rzucanych przez pochodnie i ignorując przerażające obrazy
podsyłane przez umysł. Zignorowałam Cryte’a rzucającego się na mnie z
pobliskiej wnęki, zignorowałam Voldemorta wyłaniającego się z mroku z okropnym
uśmiechem wykrzywiającym wąskie wargi, nie zwróciłam uwagi na złowrogą postać
przecinającą mi drogę.
Może
Teodor w tej jednej kwestii miał rację? W tej, że nikt nie potrafił przewidzieć
przyszłości? Dzięki rozmowie z nim wizja poniedziałkowej rozprawy przestała
bezczelnie błąkać się po odmętach mojej wyobraźni i wróciła do mnie dopiero o
brzasku czternastego kwietnia, kiedy zerwałam się zlana potem, przerażona
koszmarem, w którym Cryte siedział na tronie zbudowanym z ludzkich kości, z
koroną na głowie, i zakrwawionym berłem wskazywał, kogo po kolei wysyłać w
ogień.
***
Zastanawiałam
się, ile razy jeszcze będę musiała znaleźć się w ciemnych podziemiach
Ministerstwa Magii, by to wszystko wreszcie się skończyło. Dumbledore wyjaśnił
mi, że ta rozprawa nie potrwa długo. Uczestniczyć w niej miały jedynie dwie
strony – ja, czyli oskarżona, i Wizengamot, czyli oskarżający. Przez wiele
tygodni zbierali oraz analizowali dowody, zeznania, a teraz nadszedł moment
zadecydowania o mojej winie. Pytałam, czy nie powinni w tym jeszcze brać
udziału Harry, Ron, Ginny czy Teodor, ale jak się okazało, czarodziejskie prawo
było skonstruowano pod wieloma względami zupełnie inaczej niż prawo mugolskie.
Towarzyszył
mi jak zawsze dyrektor Hogwartu. Kiedy patrzyłam w jego poszarzałą, poznaczoną
bliznami czasu twarz, zastanawiałam się, czy to pogoda tak wpływa na nagłe
osłabienie witalności wszystkich wokół, czy starzec naprawdę marnieje w oczach.
Zniszczona dłoń wyglądała jeszcze gorzej niż ostatnio, lecz widziałam ją tylko
przez parę sekund, nim zniknęła w długim rękawie szaty, więc niezbyt dokładnie
mogłam określić jej stan. Nie pierwszy raz odczułam pokusę, by o nią spytać,
jednak na szczęście powstrzymałam się przed tą zuchwałością.
Do
sali rozpraw wkroczył pochód złożony z zaledwie kilkunastu sędziów Wizengamotu,
zamknięty przez samego Benjamina Cryte’a, który z niewiadomych przyczyn nie
zaszczycił mnie nawet spojrzeniem, choć ja wbiłam w niego płomienny wzrok.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, wzięłam kilka głębokich oddechów i potarłam
lodowate dłonie.
Zbliżał
się koniec.
–
Cokolwiek by się nie stało, możesz liczyć na moje wsparcie – powiedział
Dumbledore na chwilę przed rozpoczęciem rozprawy. – Pomogę ci jak tylko będę
umiał.
Z
takim przyrzeczeniem otrzymanym od samego Dumbledore’a wkroczyłam na salę.
Było
to to samo pomieszczenie, w którym skazano Ivy na trzydzieści lat więzienia,
lecz ja odniosłam wrażenie, że panuje w nim o wiele większy ziąb niż wtedy.
Zajęłam miejsce w najniższej ławie po prawej stronie, dokładnie tam, gdzie kiedyś
siedziała Gray. Unikałam kontaktu wzrokowego z kimkolwiek prócz samego Cryte’a,
przez którego jednak w dalszym ciągu byłam ignorowana. Jego uwagę ściągnęłam na
siebie dopiero wraz z rozpoczęciem rozprawy, gdy wszyscy wstali, a on otworzył
posiedzenie, zerknąwszy na mnie przy wymawianiu mojego imienia i nazwiska.
Zdawał się całkowicie wymazać z pamięci naszą rozmowę, atak jego ludzi na moją
rodzinę czy cokolwiek innego, co bezpośrednio wiązało się z jego zbrodniami.
Dla niego sprawa była już zamknięta – za kilka minut i tak miałam najprawdopodobniej
zostać zesłana do Azkabanu.
Skutecznie
wyeliminował kolejną przeszkodę. Mógł być z siebie dumny.
–
Proszę podejść do barierki – zakomenderował.
Wykonałam
polecenie z wysoko podniesioną głową. Obrzuciłam butnym spojrzeniem stały
skład, który miałam nadzieję widzieć już po raz ostatni: opanowanego Cryte’a,
uśmiechającego się z satysfakcją Riversa i rudowłosą kobietę patrzącą na mnie z
chłodnym opanowaniem.
–
Imię i nazwisko?
–
Hermiona Granger – czułam nieznośną suchość w ustach, ale nie odważyłam się
odchrząknąć.
–
Wiek?
–
Siedemnaście lat.
–
Mimo nieukończenia jeszcze edukacji, w świetle czarodziejskiego prawa jest pani
pełnoletnia, zatem jest pani dzisiaj sądzona jako osoba dorosła, świadoma
swoich czynów i podlegająca całkowitemu wymiarowi kar – wyrecytował Cryte bez
mrugnięcia okiem. Dreszcz przebiegł mi po plecach. – Jest pani oskarżona o
zaniedbanie swoich obowiązków jako obywatelki magicznej społeczności i dzisiaj
zostanie rozstrzygnięte, czy uznaje się panią za winną, czy niewinną
zarzucanego jej czynu. Podczas przesłuchania opowiedziała pani o swojej relacji
z Ivette Gray, skazaną między innymi za zabójstwo na karę trzydziestu lata
pozbawienia wolności, oraz o wydarzeniach mających miejsce w czasie od
października tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku do lutego
bieżącego roku. Proszę teraz, w obecności uzupełnionego składu sądu
Wizengamotu, jeszcze raz przedstawić swoje zeznania.
Wysłuchałam
całego wywodu Cryte’a, starając się nie pogubić w gąszczu długich zdań i
prawniczego języka. Cichutko odchrząknęłam. Rivers parsknął niemal bezgłośnym
śmiechem, za co miałam ochotę spiorunować go spojrzeniem. Wyprostowałam się
dumnie i pamiętając, że i tak nic już nie da żadne miganie się, powtórzyłam
swoją opowieść.
Odtwarzanie
na nowo tych samych wspomnień nie sprawiało mi takiego bólu jak przedtem.
Przywoływanie postaci Rogera pozwalało jej zakorzenić się głęboko w moim umyśle
na długi czas; największym cierniem było to, co zrobiła Ivy. Zdążyłam się już z
tym pogodzić, ale nadal nie do końca mogłam uwierzyć w jej dwulicowość – nie
wiedziałam, że w ogóle można kierować tak sprzeczne odczucia wobec tej samej
osoby. Opowiadanie tej historii wciąż i wciąż, w kółko wiele razy wiązało się
jedynie z bolesnym uświadomieniem sobie, jak wiele wydarzyło się w tak krótkim
czasie, jak wiele przykrych rzeczy doświadczyły osoby „w świetle
czarodziejskiego prawa dorosłe”, mentalnie jednak mające dużo wspólnego z
dziećmi. Osoby, których nigdy nie powinno spotkać coś takiego. Nie miałam na
myśli siebie – myślałam w ten sposób o Rogerze i Ivy, którzy utracili
najwięcej: najlepsze lata życia.
Tym
razem żaden z sędziów mi nie przerywał, milczał również Cryte oraz Rivers.
Słowa same płynęły z moich ust nieprzerwanym ciągiem. Wspomnienia nie zdążyły
się jeszcze zatrzeć. Kiedy skończyłam, język miałam wyschnięty na wiór, a w
sali zaległa cisza. Czekałam na jakieś pytania, dociekania, wątpliwości, ale
nic takiego się nie pojawiło. Przez długą chwilę wszyscy milczeli, aż wreszcie
Cryte ogłosił trzydzieści minut przerwy na naradę, po której miało się odbyć
ogłoszenie wyroku. Nie spodziewałam się tego tak szybko. Na korytarz wyszłam na
sztywnych nogach.
Gdyby
nie stojąca niedaleko ławka, niechybnie bym upadła. Wcisnęłam się w jej róg,
starając się uspokoić. Dotarło do mnie, że już po wszystkim i że zostało mi
jeszcze niecałe pół godziny wolności. Z trudem opanowałam drżenie rąk.
Dumbledore usiadł obok i chyba coś mówił, ale niewiele z tego docierało do
mojego umysłu.
Przypomniałam
sobie pożegnanie z przyjaciółmi i Teodorem tego ranka. Ron pozbył się Lavender,
był poważny jak nigdy, ale widziałam strach czający się w odmętach jego
niebieskich tęczówek. Ginny przestępowała z nogi na nogę obok brata, dopóki nie
rzuciła mi się z płaczem na szyję, i nie zaszlochała, że to po prostu
niesprawiedliwe. Ściągnął ją ze mnie Harry, którego później również mocno
uściskałam, a który z napięciem w głosie życzył mi szczęścia. Znajdowaliśmy się
wtedy w sali wejściowej i bardzo się zdziwiłam, kiedy nagle zjawił się Teodor,
po czym oświadczył, że odprowadzi mnie do gabinetu Dumbledore’a. Ron już
otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale błyskawicznie odwróciłam się i
podreptałam za Ślizgonem.
Korytarz
prowadzący do komnat dyrektora był pusty. Zatrzymaliśmy się w jego połowie, a
Teodor bez słowa objął mnie, zaciskając pięść w moich włosach. Wtuliłam się w
niego najmocniej jak potrafiłam, drżąc na całym ciele i prosząc wszystkie
bóstwa, jeśli jakieś z nich istniało, by wydarzył się cud, rozprawa została
odwołana, sprawa umorzona i to wszystko po prostu się skończyło.
–
Nie skażą cię – usłyszałam chrapliwy szept Teodora przy swoim uchu. – Nie mają
do tego podstaw.
–
Teodorze. – Odsunęłam się nieco od niego i odnalazłam swoje szare nieba. – Mogę
tu już nie wrócić.
Widziałam,
jak mocno zacisnął szczękę.
–
Musisz tu wrócić. – Pocałował mnie w czoło, skroń, oko, policzek. – Jesteś…
jesteś moim nałogiem, Granger, rozumiesz?
Nie
wiedziałam, jak to wszystko będzie wyglądać już po rozprawie, czy pozwolą mi
ostatni raz wrócić do Hogwartu, ale wtedy obiecałam Teodorowi, że jeszcze się
zobaczymy. Obiecałam mu, że wszystko będzie dobrze, choć wcale w to nie
wierzyłam. Teraz do mojej głowy zawitała myśl, czy w ogóle kiedykolwiek zobaczę
jeszcze przyjaciół, Teodora, Dumbledore’a… Niczego nie mogłam być pewna.
Nie
paliłam się zbytnio do rozmowy. Po krótce streściłam dyrektorowi przebieg
rozprawy i zamilkłam, niezdolna do powiedzenia czegoś jeszcze. A potem –
dałabym sobie rękę uciąć, że wcale nie minęło pół godziny – poproszono mnie na
salę na ogłoszenie wyroku.
Zajęłam
poprzednie miejsce w najniższej ławie. Nie mogłam powstrzymać łez zbierających
mi się w oczach, uspokojenie rozkołatanego serca również nie wchodziło w grę.
Patrzyłam tępo przed siebie, gdy Cryte odczytał postanowienie Wizengamotu:
–
Rada Wizengamotu, stojąca na straży czarodziejskiego prawa, uznaje Hermionę
Granger winną zarzucanego jej czynu…
Chyba
zapomniałam, jak się oddycha.
–
…i skazuje ją na pięć lat pozbawienia wolności.
A
później zagrzechotały kajdany na moich nadgarstkach.
Byłam
więźniem.
***
Dwóch
mężczyzn zaprowadziło mnie przez Ministerstwo Magii do czegoś w rodzaju
aresztu, gdzie oskarżeni czekali na swoją rozprawę, skazani zaś na zesłanie do
więzienia. Ja w czasie dochodzenia nie musiałam tutaj przebywać, bo nie od razu
uznano mnie za oskarżoną, w dodatku moje przewinienie nie było na tyle ciężkie,
by musiano zastosować tego typu środek zapobiegawczy. Areszt składał się z cel,
niewielkich, ciemnych pomieszczeń oświetlonych małą lampką wiszącą przy
suficie. Wprowadzono mnie do jednego z nich, na szczęście pustego, w którym
stały dwa pojedyncze łóżka, właściwie prycze, a w kącie dostrzegłam malutką
ubikację i umywalkę. Nim zatrzasnęły się za mną grube, stalowe drzwi,
dowiedziałam się, że moje rzeczy osobiste zostaną tu przysłane ze szkoły, zaś
jutro rano będę już w Azkabanie.
Potężna
fala beznadziei pchnęła mnie na jedno z posłań, po czym wydusiła z płuc całe
powietrze razem z głośnym szlochem. Ukryłam twarz w dłoniach i nawet nie
wiedziałam, ile czasu minęło, nim zabrakło mi łez.
Więc
jednak taki miał być finał.
Pięć
lat więzienia. Naiwnie pocieszałam się, że to nie dożywocie ani Pocałunek
Dementora. Później jednak zadałam sobie pytanie: gdzie chciałabym się znaleźć
za te pięć lat? Miałam w planach ukończenie szkoły, rozwinięcie W.E.S.Z.,
zajęcie się pracą na rzecz społeczeństwa, może coś w Ministerstwie Magii…
Chciałam wziąć udział w zbliżającej się wojnie, pomóc Harry’emu w pokonaniu
Voldemorta, chciałam dalej trwać przy Teodorze, a tymczasem to wszystko miało
mi przejść koło nosa. Miałam bezczynnie siedzieć w Azkabanie i starać się nie
zwariować. Czułam przerażenie na myśl o tym, jak wygląda życie w tamtym
miejscu. Syriusz nie opowiadał nam o nim wiele i wcale mu się nie dziwiłam,
wiedziałam jednak, jak nawet krótki pobyt wpływa na psychikę człowieka.
Z
poczuciem narastającej bezsilności zwinęłam się w kłębek na pryczy i wpatrzyłam
w rysy przecinające gładką powierzchnię ściany.
Zastanawiałam
się nad tym, jak by to wszystko wyglądało, gdybym zareagowała wcześniej. Gdybym
nie zwlekała, bojąc się zadziałać, gdybym nie miała oporów przed postawieniem
mniej lub bardziej słusznych oskarżeń. Może w jakiejś alternatywnej
rzeczywistości Hermiona Granger siedziała teraz na hogwarckich błoniach,
patrząc z Rogerem Stone’em na jezioro? Może Severus Snape i Ivette Gray od
dawna siedzieli w Azkabanie, a jedynym zmartwieniem pozostawała osoba Benjamina
Cryte’a?
Jeszcze
nigdy tak bardzo jak wtedy nie chciałam cofnąć czasu.
Z
otępienia wyrwał mnie dźwięk gmerania w zamku. Ze strachem spojrzałam na drzwi,
spodziewając się ujrzeć nowego lokatora, ale zamiast obcej osoby, stanął w nich
sam Dumbledore.
Moje
serce stopniowo wypełniła fala ulgi i nowej nadziei. Kiedy ostatni raz
widziałam go pod salą rozpraw, nie spodziewałam się więcej go zobaczyć.
Dyrektor wkroczył do mojej celi energicznym krokiem, na jego twarzy widziałam
wyraz siły oraz stanowczości.
–
Idziemy stąd, Hermiono – zakomunikował, gdy stanęłam przed nim na trzęsących
się nogach ze szczerym zdumieniem wymalowanym na twarzy. – Na razie o nic się
nie martw, wyjaśnię ci wszystko, jak tylko znajdziemy się z powrotem w
Hogwarcie.
–
W Hogwarcie? – powtórzyłam ochryple, nie wierząc własnym uszom.
To chyba sen.
Dumbledore
uśmiechnął się ciepło, a jego oczy błysnęły zza okularów.
–
Przecież coś ci obiecałem – powiedział tylko, po czym wyprowadził mnie z
powrotem na wolność.
***
Do
zamku wróciliśmy pod koniec popołudniowych lekcji, więc cisza zalegająca na
korytarzach była wręcz nieprzenikniona. Dumbledore od razu skierował się do
swojego gabinetu, do którego wkroczyliśmy akurat w momencie, gdy zabrzmiał
dzwonek na przerwę, a ja nagle przypomniałam sobie o przyjaciołach i Teodorze,
znów znajdujących się tak blisko.
Dyrektor
poczęstował mnie mocną, gorącą herbatą i kolorowymi kanapkami, których widok
szybko uświadomił mi, jak bardzo zgłodniałam. Gdy ja zaspokajałam głód, znów
czując się bezpieczna, Dumbledore zaczął opowiadać, jak wiele zdziałał tuż po
moim wyjściu z sali rozpraw.
–
Zapewne zwróciłaś uwagę na zupełnie inny skład Rady aniżeli podczas twojego
przesłuchania – rzekł, a ja kiwnęłam tylko głową, nie chcąc opluć mężczyzny
kanapeczką . – Zastanawiające był również brak pytań ze strony oskarżających. To
oczywiste, że stał za tym Benjamin Cryte, by mieć pewność, że wyrok go
zadowoli. W ciągu tych pięciu lat wiele mogłoby wydarzyć się w czarodziejskim
świecie, a ty obserwowałabyś to zza więziennych krat. Nie mam wątpliwości co do
jednego – nieważne, kto wchodziłby w skład sędziów, wyrok byłby skazujący.
Otrzymałabyś jednak jedynie rok czy dwa lata w zawieszeniu, na pewno nie
osadzono by cię od razu w Azkabanie. Udałem się zatem do tych pozostałych
sędziów, którzy zajmowali się twoją sprawą, i korzystając, cóż, z własnej
pozycji, namówiłem ich, by jeszcze raz zwołali posiedzenie, tym razem już w
pełnym składzie. Nie mogli cofnąć wyroku, ale mogli go odroczyć. Postanowili
pozwolić ci ukończyć edukację, tak byś miała w życiorysie chociaż tę informację,
a dopiero później odsiedzieć swój wyrok.
Dobrze,
że nie miałam już nic w ustach, bo w przeciwnym razie z pewnością bym się
zadławiła.
Patrzyłam
na Dumbledore’a z mieszaniną różnych emocji. W mojej głowie eksplodowały
przeróżne wizje czekającej mnie przyszłości.
Miałam
ponad rok. Ponad rok, w czasie którego tyle mogło się wydarzyć, tyle mogło się
zmienić. Ponad rok wolności, a potem kolejne pięć lat w zamknięciu. Ponad rok oczekiwania
na piekło.
–
Nie możesz opuszczać w tym czasie kraju – dodał po chwili Dumbledore,
korzystając z mojego milczenia. – Ani, naturalnie, nie wchodzą w grę żadne
przewinienia. Sędziowie sugerowali mi zawieszenie cię w prawach ucznia, co
jednak mija się z celem, jeśli masz ukończyć szkołę.
Nie
wiedziałam, czy płakać ze szczęścia, czy z rozpaczy.
Miesiące
oswajania się z myślą o więzieniu.
Miesiące
życia z ciążącym na barkach poczuciem bycia skazaną.
A
co najważniejsze, w Azkabanie nie dosięgnąłby mnie gniew Cryte’a.
Popatrzyłam
niewidzącym wzrokiem na Dumbledore’a.
–
Co na to pan Cryte? – spytałam głucho, będąc myślami zupełnie gdzie indziej.
Starzec
wyciągnął w odpowiedzi list z wewnętrznej kieszonki szaty.
–
Prosił, bym ci to przekazał.
Otrzeźwił
mnie łomot własnego serca. Z wahaniem wzięłam kopertę od dyrektora i jakbym
trzymała coś niebezpiecznego, wyciągnęłam z niej kartkę.
W
moich dłoniach dosłownie buchnął ogień. Z krzykiem upuściłam na talerzyk po
kanapkach płonący pergamin, przyciskając do ust sparzone ręce. Wśród szkarłatnych
języków zabłysło nakreślone piórem słowo.
Pamiętaj.
Pierwsza ! O mój Boże dziewczyno prawie bym dostała zawału jak przeczytałam o wyroku ale na szczęście dyrektor Dumbledore uratował Hermionę . Bidulka po Hogwarcie będzie musiała spędzić pięć lat w więzieniu . Ja z tych nerwów w literki nie trafiam . Pozdrawiam i życzę weny .
OdpowiedzUsuńBoję się. Boję się naprawdę. Czego? Twojego geniuszu. Chciałabym potrafić pisać tak dojrzale i ciekawie chociaż w połowie tak jak Ty. Masz niesamowity dar, którego nie wolno Ci zmarnować. Czekam na autorską książkę.
OdpowiedzUsuńHermiona w więzieniu... Ciężko mi się pogodzić z tą myślą. Chociaż biorąc pod uwagę co ma się dziać, to uda jej się jakoś uniknąć Azkabanu. Przynajmniej mam nadzieję.
Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział,
E.
Uła. Ten rozdział zdecydowanie bardziej mi się podobał, niż poprzedni!
OdpowiedzUsuńNadal kocham Cryte'a!
A reszta komentarza, jak ochłonę :)
Hej :-). Rozdział jest super :-). Naprawdę ekstra, fantastyczny i genialny :-) Jestem nim zachwycona i pod ogromnym wrażeniem :-). Bardzo mi sie spodobał :-). Te opisy uczuć są fenomenalne :-) Bardzo szkoda mi Hermiony ... Biedna Hermi .. najpierw ten pozar ... a teraz to oskarżenie ... Dobrze, że Dumbeldore jej pomógł ... Bardzo zastanawia mnie co będzie dalej ... Już nie mogę się doczekać nowego rozdziału i czekam z niecierpliwością :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życze weny :-)
Karolina J
Nie mogę się doczekać co dalej. Mam nadzieję, że Hermiona wykorzysta ten czas nie tylko do nauki, ale i dla Teodora. Trzymam kciuki, życzę weny i czekam dalej z niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńSomni
jeeeeezuuuuuu nieeeeeeeeeeeeeeeee!!!!!! durny wyrok durny cryte wspanialy teodor!!!!!!! kocham go!!!!!!! rodzial wspanialy ale ten wyrooooook!!!!! ludzie pomozcie!!!!!!!!!!! durny cryte!!!!!!
OdpowiedzUsuńNależy Ci się ogromny opieprz za to że tyle czasu zwlekałaś ze wznowieniem dodawania notek.. ale wybaczam Ci to bo rozdziały są niesamowicie wyciągające i tak nieprzewidywalne jak skład parówek z biedry.
OdpowiedzUsuńA teraz napisze coś co mnie mnie najbardziej zaskoczyło, bardziej tęskniłam za wykreowanym przez Ciebie Teodorem, niż za swoim własnym, prywatnym, osobistym chłopakiem gdy wyjechał na wakacje :D cudownie prowadzisz postacie, nie ma mowy tu o cechach wspólnych czy monotonii, cóż koniec kazania! Życzę Tobie duuuuuużo weny a sobie częstszego czytania cudownych rozdziałów!
O cholera. Chciałam Ci zarzucić, że trochę za szybko Dumbi sobie poradził z ułaskawieniem Hermiony, ale później uznałam, że tak właśćiwie takie rozwiążanie jest jeszcze gorsze. Wiedzieć, że ma się rok wolności, a póxniej i ntak będzie się siedieć pięć lat w Azkabanie...w dodatku przez władzę kogoś, kto tak brutalnie Cię zaatakował,zabił dwóch członków twojej rodziny... Mam nadzieję, że koniec końców sprawiedliwości stanie się zadość i że Granger nie pójdzie do Azkabanu. Choćby ze względu na Teodora, dla którego ona jest nałogiem i tak mi się podobąło to zdanie, że chyba będe je powtarzać w nieskończoność. a tak naprawdę dlatego, że to bylaby największa niesprawiedliwość na świecie... Dumbledore ma moc, ale nie aż taką najwyraźniej... właściwie powinien był przerwać na początku tę rozprawę i kazac porzyjsć wszystkim śedziom, chyba byłoby lepiej.. ale lubisz komplikować, wiem. już się boję co dalej wymyslisz, szczególnie że piszesz, że zbliżasz się do końca, co mi się zdecydowani nie podoba, bo kocham to opowiadanie całym sercem i nie cchę, żebyś zbyt szybko je kończyła:P
OdpowiedzUsuńOjej, wcale się nie dziwię, że tyle osób zaobserwowało twojego bloga, bo jest na prawdę świetny. Dawno nie miałam okazji czytać czegoś podobnego.
OdpowiedzUsuńWell, rozdział długi ale thanks lord ani na moment nie zanudził. Podoba mi się twoja Hermiona, jest chyba nawet lepsza, niż ta książkowa (w sensie, późna godzina, wybacz, ciekawsza, mniej kanoniczna, o).
Nie wspomnę o Teodorze, który zbyt wiele uwagi nie miał w książce. Chyba wieki nie spotkałam tak dobrze prowadzonych postaci, i to tak odmiennych. Ojej, zakochałam się w tym Teodorze.
Koniec. Pieprzę od rzeczy, więc w skrócie - weny mnóstwo, bo nie mogę doczekać się kolejnego.
Pozdrawiam cieplutko! I zapraszam do siebie. :)
Ja nie chcę żebyś to kończyła! A jak już to dawaj jakieś pikantne rzeczy z Teosiem, bo go kocham no ;_:
OdpowiedzUsuńhttp://darkrealitywelocome.blogspot.com/ - zapraszam do mnie :>
Pozdrawiam i weny!
Ja <3