Niemal
rozpaczliwie zaciskałam dłonie na barierce, odchylając się do przodu na tyle,
na ile pozwalała długość moich ramion. Spojrzałam w dół i w ledwością
powstrzymałam krzyk wyrywający mi się z gardła. Ciemność była przerażająca,
jakby lepka, utkana ze strachu, który coraz chciwiej mnie ogarniał.
Tym
razem nie chciałam rzucić się głową naprzód. Tym razem wbiłam wzrok w dal, w
zarysy szczytów drzew, myśląc o wszystkich głupich decyzjach, której kiedyś
podjęłam, i które miałam zamiar podjąć. Wyobrażałam sobie, jak ułożyłby się
scenariusz, gdyby jedna z jego głównych bohaterek jednak postanowiła zrobić ten
ostatni krok.
Ale
to ja byłam panią własnego scenariusza, sama go tworzyłam.
Powoli
wpuściłam powietrze z płuc. Znów przylgnęłam do barierki. Szybko przeszłam
przez nią z powrotem na twardy, pewny grunt. Ostatni raz zerknęłam w porażającą
swym ogromem przestrzeń i poszłam stamtąd.
Nie
skoczyłabym. Już nigdy więcej.
***
Powrót
do normalności po wszystkich wydarzeniach, które wstrząsnęły Hogwartem, nie
należał do najłatwiejszych, i przyznałby to każdy, kto znajdował się wtedy w
zamku. Jego mieszkańców ogarnęła żałoba po stracie wspaniałego dyrektora.
Zrobiło się cicho i pusto, życie stanęło, zamarło. Czas jakby się zatrzymał,
tak jak zatrzymało się serce Dumbledore’a.
Następne
kilka dni wypełniało przygnębienie. Zawieszono lekcje, odwołano egzaminy. Wielu
uczniów opuściło szkołę jeszcze przed oficjalnym zakończeniem roku. W „Proroku
Codziennym” ukazały się niesamowite sprawozdania z „krwawej rzeźni urządzonej w
naj(nie)bezpieczniejszym miejscu w całej Anglii”. Oczywiście mijały się one z
prawdą – przez zamek nie przeleciało stado wściekłych hipogryfów, nie wkroczyła
armia trolli ani setka śmierciożerców, zabijających każdego, kto stanął im na
drodze. Szukano sensacji, zapominając, że przecież zginął człowiek i najzwyczajniej w świecie powinno się to uszanować.
Harry’ego
bardzo dotknęła strata mentora. Kiedy minął pierwszy szał wściekłości –
zamilkł. Nie odzywał się przez całe godziny, ale nie tak jak zwykli ludzie.
Zwykli ludzie, nawet pomimo milczenia, mają jakiś wyraz twarzy. On nie miał
żadnego. Był beznamiętny i obojętny. Często patrzył w przestrzeń pustym
wzrokiem, a ja byłam pewna, że w dłoni schowanej w kieszeni dżinsów ściska
złoty medalion, fałszywego horkruksa, z powodu którego odbyła się wyprawa jego
oraz Dumbledore’a.
Ani
on, ani Ron nie mieli mi za złe, że nie pomogłam im w chwili kryzysu. Poniekąd
usprawiedliwiały mnie odniesione w sklepie Borgina i Burkesa obrażenia – ze
skrzydła szpitalnego wyszłam dopiero po dwóch dniach – ale tak naprawdę dla
nikogo nie było to już ważne. Nikt nie wiedział o zadaniu Malfoya, nikt nie
zdołałby powstrzymać Snape’a na Wieży Astronomicznej. Z początku nie przyznałam
się przyjaciołom, że o nim wiedziałam. Później jednak prawda zaczęła ciążyć mi
na sercu do tego stopnia, że ze łzami w oczach opowiedziałam im o mojej
ostatniej rozmowie z Dumbledore’em. Przygotowałam się na krzyki i oskarżenia, które
jednak ostatecznie się nie pojawiły.
–
Ja też bym mu zaufał – powiedział cicho Harry w zamian za to. Z wielkim trudem
wytrzymałam spojrzenie soczyście zielonych oczu, teraz pełnych bólu. – Nie znam
nikogo, kto postąpiłby inaczej.
Może
i miał rację. Poczucie winy pozostało jednak we mnie na długi czas.
Nie
nadszedł żaden odzew ze strony Teodora. Ale właściwie czego się spodziewałam?
Że skoro Anthony Nott siedział w areszcie Ministerstwa Magii, czekając na
rozprawę, to jego syn powróci do Hogwartu jak gdyby nigdy nic? Jeśli słowa
śmierciożercy rzeczywiście były prawdzie… to Teodor nie mógł tego zrobić. Ani w
najbliższym czasie, ani kiedykolwiek później.
Najgorsze
była niepewność. Nie miałam stuprocentowego potwierdzenia słów Notta i w głębi
duszy nie czekałam na jego syna. Nie warto czekać na cud. Kiedy sobie to uświadomiłam,
poczułam się tak, jakbym znów umarła. Tylko po co śmierciożerca miałby kłamać?
Po co oszukiwać kogoś, kogo i tak ma się zamiar zabić w ciągu następnych paru
minut? Nie potrafiłam przyjąć tego do wiadomości. Nie chciałam przyjąć tego do wiadomości.
To
był jeden z ostatnich dni czerwca, niespodziewanie chłodny i deszczowy, kiedy w
czasie śniadania wylądowała przede mną sowa, z gracją składając wielkie
skrzydła. Moje serce zabiło mocniej, przypominając o swoim istnieniu. Drżącymi
rękami odwiązałam kopertę od jej nóżki, jeszcze szybciej ją rozerwałam i
natychmiast zaczęłam czytać list.
Szanowna Pani
Granger,
Nazywam się
Sophie McDaniel i prawdopodobnie nie wie Pani, kim jestem. Najważniejsze, że ja
wiem o Pani więcej, niż powinien ktokolwiek inny, i chcę zaoferować swoją pomoc
w pewnej delikatnej sprawie, która od pewnego czasu zaprząta Pani głowę.
Niestety, tą drogą nie mogę przekazać więcej szczegółów. Ale – trzynaście lat
milczenia to zdecydowanie za dużo jak na pewne zbrodnie.
Czy mogłybyśmy
spotkać się pod fontanną Ministerstwa Magii jutro o ósmej? Będę czekać obok
figury centaura, rozpozna mnie Pani po rudych włosach i zielonej aktówce. Wiem,
co sobie Pani myśli w tej chwili, zapewniam jednak, że to nie żadna sztuczka
Cryte’a ani jego ludzi. Naprawdę chcę pomóc. Chcę i mogę.
Proszę to dobrze
przemyśleć.
S. McDaniel
Wpatrywałam
się w treść dobrą minutę. Tylko tyle potrzebowałam, by zdecydować co ronbić, bo
przecież i tak nie miałam już nic do stracenia.
McGonagall,
w przeciwieństwie do Dumbledore’a, bardzo niechętnie wyraziła zgodę na moje
wyjście do Ministerstwa Magii. Uparłam się, by tym razem nikt mi nie
towarzyszył – kimkolwiek była Sophie McDaniel, chciała widzieć się ze mną. Z nikim innym. Zresztą, co mogło
się stać? Wiedziałam, że Cryte wymknął się, kiedy rozgorzała się walka między
Nottem a aurorami, i że równie dobrze może to być zwykła pułapka. Postanowiłam
jednak zaufać przeczuciu, a ono wyraźnie podpowiadało, by i tym razem
zaryzykować.
Hall
Ministerstwa Magii wypełniał stukot obcasów o połyskującą posadzkę, gwar rozmów
oraz szum olbrzymiej fontanny. Zbliżając się do niej, starałam się wyłowić z
tłumu owe rude włosy albo chociaż zieloną aktówkę, a najlepiej jedno i drugie.
Szybko dostrzegłam oba: nieopodal figury centaura rzeczywiście stała wysoka,
bardzo smukła kobieta z burzą ognistych sprężynek na głowie, trzymająca w dłoni
szmaragdową teczkę.
Tyle
że wcale nie była nieznajoma. Znałam ją lepiej, niż bym tego chciała.
To
ona tyle razy przysłuchiwała się moim zeznaniom i ona skazała mnie na Azkaban.
Zdążyłam już zapamiętać jej chłodne spojrzenie oraz ton pełen rezerwy. Kiedy
znalazłam się na tyle blisko, by ją rozpoznać, od razu zwolniłam i już miałam
się wycofać, gdy ona również mnie dostrzegła. Uśmiechnęła się delikatnie –
mogłaby robić to częściej, bo dzięki temu uśmiechowi jej kanciasta twarz
nabierała niezwykłej pogody – po czym ruszyła w moją stronę.
–
Bardzo cieszę się, że pani przyszła – rzekła na powitanie, ale nie miałam
zamiaru dłużej tego słuchać.
–
Chyba się nie zrozumiałyśmy – powiedziałam zimno. Zignorowałam jej wyciągniętą
rękę. – Współpracuje pani z Cryte’em, więc jeśli myśli pani, że tak łatwo dam
się nabrać…
–
Stop. – Na jej twarzy znów zagościł znajomy chłód. – Myślałam, że przemyślała
pani mój list, a nie pojawiła się tutaj ot tak sobie.
–
Oczywiście, że go przemyślałam, ale nie spodziewałam się, że pani jest Sophie
McDaniel!
–
Ciszej, Merlinie – syknęła, rozglądając się pospiesznie. Wyprostowałam się i
posłałam jej wyczekujące spojrzenie. – Musimy stąd iść. W każdej chwili mogą
pojawić się jego ludzie.
Prychnęłam.
–
Pani koledzy?
Po
jej minie wiedziałam, że chyba zaczęła żałować swojej propozycji.
–
Chodźmy.
Rozsądek
zakazał nogom stawiać kolejnych kroków, ale znów posłuchałam przeczucia, które
nadal podszeptywało, że przecież nic gorszego nie może się stać.
***
Nie
poszłyśmy ani do jej gabinetu, czego z początku się spodziewałam, ani nawet do
żadnego zamkniętego pomieszczenia. Przeciwnie – wyszłyśmy z Ministerstwa Magii,
a potem podreptałam za Sophie ulicami Londynu. Gdy spytałam, gdzie właściwie
idziemy, dowiedziałam się, że naszym celem jest kawiarnia. Zwykła, mugolska knajpka, do której nie
zaglądał nikt prócz niej oraz kilku stałych bywalców-niemagicznych.
Lokal
był przyjemny, schludny i bardzo przytulny dzięki stonowanej, ciepłej
kolorystyce wystroju. Rzeczywiście nie napotkałyśmy w nim tłumów; prócz nas
przy jednym ze stolików siedział starszy pan czytający gazetę, a pod ścianą na
kanapie siedziała młoda parka, która najwyraźniej urwała się z lekcji w szkole
lub była tuż przed zajęciami. Nie miałam ochoty na kawę, zamówioną dla mnie
przez McDaniel, ale mimo to ze spokojem wrzuciłam do niej kostkę cukru i
nalałam odrobinę mleka, czując na sobie oceniający wzrok urzędniczki.
–
Jak się pani czuje? – spytała. Dopiero wtedy podniosłam na nią spojrzenie.
Widząc jej minę, zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem rzeczywiście się nie
martwiła. – Wiem, co przeszła pani parę dni temu, wtedy, gdy umarł Albus
Dumbledore.
–
Skąd? – Zabrzmiało to trochę zbyt agresywnie, więc szybko dodałam, o wiele
spokojniej: – Jakim cudem się pani o tym dowiedziała?
Akurat
o mojej przygodzie słyszała zaledwie garstka osób, a już na pewno nie „Prorok
Codzienny”.
Sophie
zacisnęła dłonie wokół swojego kubka, wypełnionego po brzegi parującą
czekoladą. W duchu stwierdziłam, że ten napój kompletnie nie pasuje do kogoś
tak zimnego jak ona. Ale może to tylko pozory.
–
Poznała pani Johna Riversa…
–
Poznałaś. – Uniosła brwi. – Dziwnie się czuję, kiedy mówi do mnie pani formą
grzecznościową – dodałam szybko.
Odchrząknęła
cicho.
–
Tak… Więc poznałaś Riversa – ciągnęła. – To on pomógł Benjaminowi przedostać
się przez Zakazany Las do zamku tamtego wieczoru, jak i kilkanaście lat temu.
Od jakiegoś czasu planowali pozbyć się ciebie raz na zawsze, ale nie mogli
znaleźć innego sposobu niż ten, którym załatwili tego biednego chłopaka,
Patricka. W dodatku czas ich gonił, bo mimo gróźb nadal obawiali się, że
ujawnisz wszystkie zbrodnie. Nie mogli tylko przewidzieć, że tego samego dnia
na Hogwart napadną śmierciożercy. To pokrzyżowało ich plany. Benjamin wrócił z
Nokturnu prosto do ministerstwa, gdzie zastał mnie i Johna, pracujących nad
ustawą zaostrzającą przepisy dotyczące wyroków dla osób współpracujących z Tym,
Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Stąd wszystkiego się dowiedziałam.
Słowa
Sophie zmroziły mnie.
–
Więc jednak pani z nimi współpracuje – orzekłam powoli, jednocześnie w myślach
oceniając szanse na ucieczkę.
Potrząsnęła
gwałtownie głową.
–
Oni tak myślą. Doskonale znam prawo czarodziejskie i to im się przydaje w wielu
sytuacjach, więc nie chcą się mnie pozbywać, skoro i tak jestem wtajemniczona.
Nie wiedzą tylko, że już od dawna nie podzielam ich poglądów.
–
Dlaczego nic pani nie zrobiła? – spytałam ze zdumieniem, patrząc na nią
niemalże karcąco. – Ma pani o wiele większą władzę niż ja, pani w ogóle ma
jakąś władzę, podczas gdy ja… zwykła uczennica, co mogłabym zrobić? Nic. Starałam się coś zdziałać, być
zgodna z własnym poczuciem moralności, na czym ucierpieli moi bliscy, a pani
siedziała spokojnie z założonymi rękami, choć…
–
Naprawdę nie wiesz? – przerwała mi. W jej zielonych oczach dostrzegłam wstyd i
zmieszanie – Bałam się. Tak jak ty.
–
To co się zmieniło?
–
Nie wiem – odparła, wzruszając leciutko ramionami. – Może przelała się czara
goryczy, kiedy znów postanowił wkroczyć do Hogwartu? Może uznałam, że czas coś
zrobić, skoro Dumbledore’a, tego wielkiego czarodzieja, który rzeczywiście mógł
zmienić świat, już nie ma?
Pokręciłam
głową, nie wierząc własnym uszom.
–
I co, i teraz czas najwyższy się ujawnić? – wymamrotałam z niedowierzaniem. –
Teraz, kiedy nie ma nadziei?
Zacisnęła
usta w wąską linię.
–
Lepiej późno niż później.
–
To pani motto?
–
To rzeczywistość.
Zaśmiałam
się ironicznie.
–
W takim razie co pani proponuje? We dwie pójdziemy na Cryte’a i jego ludzi?
Upiła
łyk czekolady, po czym starła z górnej wargi brązową plamkę. Wstyd ustąpił
zdecydowaniu.
–
Na pewno nie we dwie.
***
Pół
godziny później moja kawa była już zimna, a mniej lub bardziej misterny plan –
co zależało od tego, z której strony się niego patrzyło – ułożony. Wróciłam do
Hogwartu milcząca i pełna niepewności. Odpowiedziałam zdawkowo na pytania przyjaciół,
obiecując, że wszystkiego wkrótce się dowiedzą. I tak właśnie było: następnego
dnia pierwsza strona „Proroka Codziennego” wrzeszczała na temat aresztowania
Benjamina Cryte’a za potężne przekręty finansowe, w których palce maczało
kilkunastu innych pracowników różnych departamentów.
Sophie
opowiedziała mi jego historię, poruszającą historię, przyćmioną jednak przez
jego parszywą naturę. Okazało się bowiem, że nienawiść do Voldemorta osiągnęła
apogeum, dopiedo kiedy śmierciożercy zabili bliskiego przyjaciela Cryte’a.
Zginął on przypadkiem, bo znalazł się w złym miejscu o złej porze – tak jak
niewinni, na których nie zwracał uwagi Cryte podczas swojego zwalczania
popleczników Czarnego Pana. Przez te wszystkie lata szukał zemsty, podobnie jak
Ivy, tyle że Ivy nie miała możliwości, by cokolwiek zrobić. Cryte miał. I to
wykorzystywał.
Jego
gniew narastał wraz z każdą kolejną wiadomością o atakach śmierciożerców. Na
początku liczyła się tylko zemsta, potem dołączyło do niej chore pragnienie
wysłania Voldemorta do piekła. Efektem tego była bezwzględność, okrucieństwo
oraz zwykłe szaleństwo, które ogarnęło Cryte’a. Z McDaniel zgodnie doszłyśmy do
wniosku, że trzeba uderzyć szybko i konkretnie, od razu idąc do nieznajdujących
się pod wpływem Benjamina członków Rady Wizengamotu. Choć została ich mniej niż
połowa, to nadal mogli wiele zdziałać.
–
Dlaczego wcześniej tego nie zrobiłaś? – spytałam ją, kiedy zaproponowała to
rozwiązanie.
–
Bo ludzie Cryte’a byli wszędzie. Teraz Cryte ufa zaledwie garstce swoich
dawnych sprzymierzeńców, a ja zdążyłam zebrać wystarczająco dużo osób, by ich
obstawić.
–
Nie rozumiem. Co masz na myśli?
Dostrzegłam
na jej twarzy wyraz satysfakcji.
–
Gdybym wcześniej spróbowała odkryć karty, Cryte ze swoimi ludźmi zamknęliby
usta całemu ministerstwu. Teraz jest ich za mało, w dodatku… są obserwowani
przez moich przyjaciół. Przez dużą grupę moich przyjaciół. Jeśli tylko spróbują
coś zrobić, możemy natychmiast ich powstrzymać. Trzymamy ich na muszce, o ile
mogę ująć to w ten sposób.
Sophie
nie tłumaczyła zbyt jasno, ale i tak zrozumiałam – gdyby Cryte starał się
wyeliminować poszczególne osoby, przyjaciele McDaniel szybko by mu to
uniemożliwili. Było ich więcej, w dodatku Benjamin o nich nie wiedział. Mieli
przewagę, której wcześniej im brakowało, a zyskali jeszcze więcej, kiedy
wieczorem znów znalazłam się w Ministerstwie Magii, ze wszelkimi potrzebnymi
dokumentami w teczce.
Potrzebowali
dowodów, których tylko ja mogłam im dostarczyć. Dlatego zwlekali, a gdy
dowiedzieli się o mnie, nagle powróciła dawno utracona nadzieja. Rozmowa z
członkami Rady była męcząca z powodu ich rezerwy i trwała do późnej nocy.
Ustaliliśmy na niej, że ze względu na nastroje panujące z społeczeństwie, by
nie obniżyć przedstawić Ministerstwa Magii w złym świetle, w wersji dla prasy
Benjamin Cryte zostanie aresztowany za przekręty finansowe. Na moich oczach przewodniczący
Rady, Robert Grey, podpisał nakaz jego zatrzymania.
Robert
Grey był ojcem Ivy oraz Patricka. On również odłączył się od Cryte’a, niewiele
po trafieniu jego córki do Azkabanu. Zanim opuściłam Ministerstwo Magii,
przekazałam mu dziennik oprawiony w ciemną skórę.
Myśli
o Crycie spędzały mi sen z powiek. Wyobrażałam sobie jego strach, gdy słuchał
nakazu swojego aresztowania. Wyobrażałam sobie, jak prowadzą go ciemnymi
korytarzami zakutego w łańcuchy. Jak wpychają do celi, w której na jednej z
prycz siedzi Anthony Nott.
Być
może wcale nie dzielił z nim celi, lubiłam jednak tak właśnie to sobie
wyobrażać. Samotny, przegrany Cryte, kiedyś mający wszystko. Teraz niemający
nic. W Azkabanie czekali na niego ci, których normalnie pozbawiał się raz na
zawsze. Ta kara była dla niego gorsza niż śmierć. Obie z Sophie doskonale to
wiedziałyśmy.
A
ja po raz pierwszy w życiu nie potrafiłam odnaleźć w sobie współczucia.
***
Pogrzeb
Dumbledore’a odbył się na dzień przed powrotem uczniów do domu. Był bardzo
uroczysty i jeszcze bardziej wzruszający, niż sobie wyobrażałam. Marmurowy
grobowiec stał się dla mnie symbolem nieprzemijalności, bo tak właśnie miało
być z Dumbledore’em. Miał na zawsze pozostać w naszych sercach, obraz trwale
wykuty w pamięci. Ponadczasowy i nienaruszalny – zupełnie jak kruszec, z
którego powstało miejsce jego spoczynku.
Tego
też dnia, po południu, kiedy słońce wisiało jeszcze wysoko na niebie,
podleciała do mnie słowa. Tak, prosto do mnie. Tak – to była ta sowa, którą
rozpoznałabym nawet z odległości kilkunastu stóp.
Brama. Teraz.
Jak
w transie ruszyłam przez błonia w stronę wyjścia poza teren Hogwartu. Nie
oddychałam ani nie czułam bijącego w piersi serca. Chyba nawet nie żyłam, a
jeśli, to gdzieś daleko, daleko stąd. Nie potrafiłam zebrać myśli ni opanować wzbierających
emocji; wiedziałam jedynie, że on
jest blisko, czeka na mnie, że zaraz znów go ujrzę.
I
rzeczywiście go zobaczyłam. Nie w zwykłej, ludzkiej postaci, bo w cieniu drzew
przy ścieżce siedział zdecydowanie za duży jak na swój gatunek lis, czarny jak
smoła, z wielkimi, jasnymi ślepiami. Zbliżyłam się do bramy, podczas gdy Teodor
zaczął się przemieniać. Powoli, z lekkim szmerek niczym podmuch letniego
wiatru. Kiedy stanął przede mną w całej swej okazałości, zasłoniłam usta
dłonią.
Jeszcze
niedawno myślałam, że zostały mi po nim tylko wspomnienia.
A
tymczasem… on był tutaj. Prawdziwy, żywy.
Nadal mój. Nadal tylko mój.
–
Teo… Teodorze – wyjąkałam i wybuchłam płaczem.
Brunet
zacisnął dłonie na prętach bramy. Wpatrywałam się w jego twarz, nienaturalnie
bladą, o lekko zapadłych policzkach, odszukałam znajome krzywizny, zanurzyłam
się w spojrzeniu szarych oczu. Nie potrafiłam nasycić się ich widokiem.
–
Nigdy nie uważałem środków bezpieczeństwa za bezsensowne – mruknął, a moje
serce zadrżało z rozkoszy na dźwięk tego głosu – ale tym razem mogliby sobie
odpuścić.
Uśmiechnęłam
się przez łzy i na drewnianych nogach podeszłam do bramy. Przykryłam dłonie
Teodora swoimi, po czym znów zaszlochałam, czując znajomy dotyk i rozkoszne
ciepło nieco szorstkiej skóry.
–
Powiedzieli mi, że umarłeś – szepnęłam. A
ja chciałam umrzeć, bo nie wyobrażałam sobie bez ciebie dalszej egzystencji.
– Myślałam, że cię już nie zobaczę.
–
Chciałabyś. – Próbował być zabawny z prawie pozytywnym skutkiem. – Boże,
Granger. – Jego twarz nagle się zmieniła; pojawił się na niej żal, a oczach
prawdziwy ból. – Przepraszam. Za wszystko tak cholernie cię przepraszam.
Teodor
rzadko przepraszał, zwłaszcza nie tak przepełnionym wyrzutami sumienia głosem.
Nie mogłam się powtrzymać: chwyciłam go za przód szaty i przez szerokie
przestrzenie między prętami bramy przyciągnęłam do siebie po pocałunek.
Czułam
w ustach słony smak własnych łez oraz tę
słodycz, słodycz jego warg. Ujął moją twarz w dłonie i pocałował mnie mocniej,
chciwiej, z większym głodem. Nie liczyło się to, że ktoś może nas zobaczyć ani
że żadne z nas nie znało natury zaklęć ochronnych, którymi obłożono Hogwart, a
które w każdej chwili mogły nas zranić; liczył się natomiast on, Teodor,
działający na wewnętrzny ból o wiele skuteczniej niż jakiekolwiek remedium.
Oparł
swoje czoło o moje, wciąż nie opuszczając rąk.
–
Nie mogłem cię w żaden sposób poinformować – wymamrotał. – Nie opanowałem oklumencji
na tyle, by móc mieć chociaż nadzieję, że uda mi się oprzeć Czarnemu Panu. O
tym spotkaniu i tak prędzej czy później się dowie, ale nie obchodzi mnie kara.
Już nie.
Powoli
się od niego odsunęłam. Chłonęłam wzrokiem całą jego osobę, jednocześnie
analizując to, co usłyszałam. Spięłam się jak zwierzę gotowe do ucieczki.
–
Więc jednak mu służysz – powiedziałam spokojnie, odnalazłszy dawną rezerwę.
Zabrzmiało to prawie jak wyrok.
Nie
odpowiedział od razu.
–
Ze wszystkich kłamstw, które usłyszałaś, akurat to jedno jest prawdą.
–
Dlaczego?
Wziął
głębszy oddech, jakby zamierzał wyjawić jakiś straszny sekret.
–
Pod koniec kwietnia Zabini napisał do mojego ojca. Wcześniej ostrzegał, że
pożałuję związku z tobą, ale puszczałem jego groźby mimo uszu. Ojciec wściekł
się, czego właściwie się spodziewałem, nie spodziewałem się tylko, że postawi
ultimatum: albo przyprowadzę mu ciebie, albo zabije moją matkę. – Bicie serca
czułam aż w gardle, jednak słowem się nie odezwałam. Wiedziałam, jak wiele
znaczy dla niego matka. Teodor zaczął chodzić w tę i z powrotem, nie patrząc
już na mnie. – Nie miałem wyjścia. Żadna z tych opcji nie wchodziła w grę,
więc… więc zaoferowałem mu siebie. Powiedziałem, że wstąpię w szeregi
śmierciożerców szybciej, niż planowałem to zrobić, on za to ma zostawić cię w
spokoju. Miałem opuścić Hogwart i więcej już tu nie wracać, w pełni oddając się
służbie u Czarnego Pana.
Powoli
wypuściłam powietrze z płuc. Z uwagą obserwowałam, jak Teodor wyciąga z
kieszeni dżinsów paczkę papierosów i zapalniczkę. Wrócił do palenia. Postanowiłam
to przemilczeć.
–
Twój ojciec powiedział, że przyjąłeś Mroczny Znak z wielką ochotą – zauważyłam, kiedy się zaciągał.
–
Długo zajęło mi przekonanie go o swoich „nowych” poglądach. Musiał uwierzyć, że
chcę stać się taki jak on, bo inaczej nikt nie wyszedłby z tego cało.
Mimowolnie
zerknęłam na jego lewe przedramię. Wiedziałam, co skrywa pod sobą rękaw czarnej
koszuli. Odnalazłam oczy Teodora.
–
Wtedy, w domu tego urzędnika… to był Eliksir Wielosokowy, prawda? – spytałam
cicho.
Kiwnął
głową i wypuścił dym z ust.
–
Kto?
Widziałam,
jak zacisnął wolną rękę w pięść.
–
Moja matka.
Z
mojego gardła wydostał się zduszony okrzyk.
–
Nie!
–
Nie była mu do niczego potrzebna – wyjaśnił z posępną miną. – Aurorzy węszyli,
zrobili nalot na nasz dom, więc musiał dać im powód, by zaprzestali tak
aktywnych działań. Rzucił Imperiusa na moją matkę i to ona towarzyszyła mu
wtedy podczas akcji. Ja o niczym nie wiedziałem, powiedział mi dopiero po
fakcie.
Znów
zbierało mi się na płacz. Chciałam rzucić mu się w ramiona i po prostu
przytulić, ale nawet to nie było w tamtej chwili możliwe.
–
Tak mi przykro, Teodorze – puste, puste słowa, tylko co innego mogłam
powiedzieć? Czułam się podle. Po prostu podle.
Spokojnie
palił papierosa, milcząc i uciekając wzrokiem.
Ale
ja musiałam mu coś powiedzieć.
–
Będę musiała wyjechać – rzekłam cicho, cichutko, mając nadzieję, że tego nie
usłyszy i rzeczywistość nigdy nie będzie musiała nas dotknąć. Poczułam się
jeszcze gorzej, kiedy spojrzał na mnie ze zdziwieniem. – Na kilka tygodni, może
nawet miesięcy… w każdym razie na długo.
Urwałam,
kiedy uniósł pospiesznie dłoń.
–
Nie kończ – jęknął. – Błagam cię, nie kończ, Granger. On nadal patrzy mi w umysł, a ja jeszcze nie potrafię się do końca
obronić. Powiedz tylko… powiedz, czy będziesz bezpieczna. Jedynie to chcę
wiedzieć.
Zacisnęłam
usta.
–
Nie. Oczywiście, że nie, Teodorze.
Odrzucił
niedopałek i zgasił do butem.
–
Nigdzie nie pojedziesz – oświadczył posępnie.
–
A od kiedy ty o tym decydujesz? – oburzyłam się.
–
Od kiedy twoje bezpieczeństwo cenię sobie bardziej niż własne życie.
Nie
spodziewałam się ani takiej odpowiedzi, ani tego czegoś w jego głosie. Przełknęłam z trudem ślinę.
–
Muszę to zrobić.
Pokręcił
głową.
–
Nie musisz. Nic nie musisz. W Hogwarcie będziesz bezpieczna.
–
Nie ma już Dumbledore’a. Wszystko się zmieni, nawet kwestia bezpieczeństwa.
Teraz jest tutaj tak samo niebezpiecznie jak w innych częściach kraju.
Teodor
znów zbliżył się do bramy. Ja wciąż stałam kilka stóp od niej, z rękami
założonymi na piersiach. On natomiast zacisnął palce na jej prętach. Tak bardzo
chciałam go objąć. Świadomość, że moja miłość znajduje się tak blisko, a ja nie
mogę nawet jej dotknąć…
–
Granger, kocham cię, do cholery. – Zabrakło mi tchu. – Nie pakuj się w coś,
przez co mógłbym cię stracić.
–
A czy ty myślałeś o mnie w ten sposób, kiedy godziłeś się na zostanie
śmierciożercą? – spytałam z wyrzutem. Głos mi drżał, mimo usilnych prób
zachowania spokoju. – Czy chociaż przez chwilę przemknęło ci przez tę pustą
głowę, ile się zmieni, kiedy przyjmiesz Mroczny Znak? Teraz każesz mi mieć na
uwadze swoje bezpieczeństwo, ale co z tobą? Co w ogóle teraz zamierzasz? Nie
możesz wrócić do Hogwartu, ale na pewno myślałeś o przyszłości.
–
Myślałem aż za dużo – przyznał ponuro. Odetchnął głęboko. – Muszę się ratować.
Czarny Pan już docenił moje usługi i nie zrezygnuje z nich tak szybko,
zwłaszcza gdy jeden z Nottów niedługo wyląduje w Azkabanie.
Wytrzeszczyłam
oczy.
–
Nie zamierzasz się ukryć?
–
To nic nie da. Muszę się ratować – powtórzył bezbarwnym tonem.
–
Przecież Zakon mógłby ci pomóc… – wyjąkałam.
–
Zakonu już nie ma – przerwał mi. – Teraz jest tylko Czarny Pan.
Nie,
nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam.
–
Jak możesz…
–
Mogę, bo nie mam już nic do stracenia. – Tak strasznie przypominał mnie. Łzy
zakręciły mi się w oczach, ale może tego nie zauważył. Odgarnęłam włosy z
twarzy.
–
Masz mnie.
–
Na pewno?
–
Jesteś śmierciożercą, Teodorze, ale, Merlinie, nadal cię kocham.
Jego
oczy chyba nigdy nie wydały mi się tak piękne jak wtedy. Błyszczało w nich
słońce, a one same były wypełnione uczuciem głębszym niż mogłabym to sobie
kiedykolwiek wyobrazić, wymarzyć.
Podeszłam
do bramy, by widzieć je z bliska.
–
Nie musisz być śmierciożercą – wyszeptałam.
Zawahał
się.
–
To moja jedyna szansa.
–
W zamian za cenę życia innych ludzi? To zwykłe tchórzostwo.
–
Mylisz się. To wola przetrwania.
Zimny
dreszcz przeszedł mi po plecach.
–
Bredzisz.
–
Nie odwrócę się od jedynego sprzymierzeńca, nawet jeśli jest nim Czarny Pan –
upierał się Teodor. – Nie chcę ryzykować.
Nagle
odniosłam wrażenie, że wcale nie znam człowieka, z którym właśnie rozmawiam.
Albo
może wcale nie chcę znać.
–
Nie poznaję cię, Teodorze.
–
Wiele się zmieniło – potwierdził, patrząc gdzieś ponad moją głową.
–
Masz rację. – Znów traciłam kontrolę nad głosem. – Umarłeś, potem okazało się,
że żyjesz. I… jesteś śmierciożercą. A co najgorsze, nie chcesz przestać nim
być.
Westchnął
ze rozdrażnieniem.
–
Granger, to nie tak…
–
A jak? A jak, Nott?! – zawołałam, nadal nie rozumiejąc, nadal tak cholernie
niczego nie rozumiejąc.
–
Muszę się ratować! – też podniósł głos. Nienawidziłam jego krzyku. Nie kojarzył
mi się z niczym przyjemnym. – Nie rozumiesz?! Nie chcę zginąć, nie wtedy… nie
wtedy, gdy wiem, że jest jeszcze na świecie ktoś, dla kogo pragnę żyć.
Sięgnął
do kieszeni. W dwóch palcach trzymał sygnet rodowy Nottów, nieco mniejszy niż
jego, ale z tym samym subtelnym, roślinnym motywem na borodowym tle. Podsunął
go w moją stronę, a ja na moment straciłam kontakt z rzeczywistością.
–
Co to jest? – spytałam na wydechu.
–
Nie widzisz?
–
Chodzi o to… – zająknęłam się.
–
Interpretacja dowolna.
Wzięłam
głęboki oddech.
–
To oświadczyny?
Napięcie
między nami było niemal namacalne.
Wzruszył
ramionami.
–
Chyba tak. – To niemożliwe, żeby był taki spokojny, tak opanowany, podczas gdy
ja nie umiałam zebrać myśli. – Albo zabezpieczenie, żebyś nie pakowała się w
niepotrzebne niebezpieczeństwo, wiedząc, że ktoś na ciebie czeka. Taka…
gwarancja. Tak, chyba masz rację. Jeśli to wszystko się kiedyś skończy,
Granger… Wyjdź za mnie.
Boże.
Wiązałam
swoją przyszłość z Teodorem, mimo że była ona niepewna i że w najbliższym
czasie miałam ruszyć w podróż, z której mogłam nie wrócić cało. Tak czy siak,
zastanawiałam się, jakby to było stać się częścią jego rodziny, jakby to było
stać się jego żoną. Kiedyś chyba
nawet wyobrażałam sobie oświadczyny – ja w pięknej, zielonej sukni do ziemi, on
klęczący na jednym kolanie z czerwonym pudełeczkiem w ręku, wokół jesień. Pokój
w kraju. Wszystkie sprawy poukładane, zakończone.
Nic
się nie zgadzało.
Jednak
to nie przez odmienną od oczekiwań scenerię poczułam wątpliwości.
Poczułam
je przez nagłe zrozumienie różnic, które nas od siebie odsuwały. Odmienne
poglądy, odmienne stanowiska, dwie strony barykady… Wojna pochłaniająca coraz
więcej istnień. Niezbyt odpowiedni czas na miłość.
Ale
jeśli nie teraz… to kiedy?
Źle
czułabym się, trzymając Teodora w niepewności i karmiąc samą siebie złudną nadzieją
na szczęśliwe zakończenie. Wolałam jeszcze bardziej tego nie komplikować. Wolałam
postawić sprawę jasno. Żadnych kłamstw.
–
Nie – i było to najtrudniejsze do wypowiedzenia, a zarazem najważniejsze „nie”
w moim życiu.
Teodor
wyglądał, jakby ktoś uderzył go w twarz. Znieruchomiał, dalej z pierścieniem w
ręku, wpatrując się we mnie jak w zjawę. Oddychałam ciężko, z trudem panując
nad chęcią ucieczki.
–
Co? – wykrztusił wreszcie.
–
Nie – powtórzyłam spokojnie. – Nie mogę ci niczego obiecać, ani tego, że wrócę żywa,
ani tego, że jeśli to wszystko się skończy, jeszcze się spotkamy. Nic nie jest
pewne. Nic, Teodorze.
Przymknął
na moment oczy, by otwierając je, warknąć:
–
Granger, nie utrudniaj.
Wzruszyłam
ramionami.
–
Nie utrudniam. Jestem realistką. Walczymy po przeciwnych stronach, nawet jeśli
nie do końca tego pragniemy. – Popatrzyłam mu prosto w oczy. – Oboje możemy
zginąć. A to… to dodatkowe obciążenie, które wszystko by skomplikowało.
Teodor
opuścił dłoń z sygnetem, na co niezauważalnie odetchnęłam z ulgą. Już nie
mogłam na niego patrzeć.
–
Więc nie chcesz tego – mruknął chłopak.
–
To, czego chcę, nie ma w tym momencie wielkiego znaczenia. To się po prostu nie
uda.
–
Znowu myślisz, że wszystko wiesz – zirytował się. Nagle przypomniałam sobie
nasze kłótnie w klasie transmutacji czy w bibliotece. Wtedy wszystko było takie
proste, jasne… – Co, znasz przyszłość? Trelawney ci ją przepowiedziała?
–
Nie kpij sobie. Dobrze wiesz, że mam rację – upierałam się.
–
Nie, nie masz racji! – Znów krzyczał. Zawsze, gdy to robił, chciałam zaszyć się
gdzieś w mroku, by nie musiał oglądać mojego strachu. – Chcę tylko, żebyś
obiecała mi, że będziesz na siebie uważać, że będziesz pamiętać równie mocno
jak ja, że masz do kogo wrócić, a ty chcesz mi tę pewność odebrać.
–
Bo sama nie jestem niczego pewna. Teodorze, ja… przepraszam. Przepraszam, jeśli
liczyłeś, że uzyskach u mnie spokój. – Kiedy milczał, zacisnęłam lekko pięści.
– Idź już.
Nie
spodziewał się tego.
–
Granger…
–
Idź – powtórzyłam stanowczo. Zwlekanie nie miało sensu. Lepiej oderwać plaster
jednym szybkim ruchem. – Będzie łatwiej, jeśli teraz każde pójdzie w swoją
stronę.
–
Granger, nie. Nie pójdę, dopóki…
–
Dopóki co? – Bardzo nie chciałam, żeby dostrzegł to, jak bardzo nie chcę, żeby
ruszył się stąd choćby na milimetr. – Dostałeś odpowiedź, więc możesz iść.
–
Chcesz tego – rzekł w końcu, jakby to była ostatnia deska ratunku.
–
Nie. W tym momencie chcę, żebyś już poszedł. – Gdy nie ruszył się z miejsca,
wyjęłam różdżkę. Na jego twarzy wykwitł wyraz zaskoczenia. – Idź stąd albo cię
przeklnę.
–
Nie umiesz…
–
Umiem więcej, niż ci się wydaje. Idź. Zostaw mnie w spokoju.
„Śmierciożerco”,
chciałam dodać, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język.
Przez
chwilę stał w szczerym szoku, aż wreszcie ponownie uniósł dłoń i rozwarł palce.
Na ziemię z cichym stuknięciem spadł sygnet.
–
Rób co chcesz, Granger – rzekł zimno. Wycofał się. Przełknęłam ślinę.
–
Do zobaczenia kiedyś, Teodorze.
Serce
wciąż kołatało mi w piersi, kiedy patrzyłam, jak odchodzi w cień drzew. Tam
znów przemienił się w lisa i skoczył w zarośla. Jeszcze długo stałam bez ruchu.
Słońce chyliło się ku zachodowi, na skórze czułam delikatny wiatr. W końcu schowałam
różdżkę, podeszłam do bramy i schyliłam się po pierścień. Otarłam z niego
drobinki ziemi, był zimny oraz prawie zupełnie gładki.
Westchnęłam.
Spojrzałam w niebo, na postrzępione obłoki sunące leniwie po nieboskłonie, a
potem ruszyłam w kierunku zamku. Na serdeczny palec lewej ręki wsunęłam sygnet
rodowy. Starałam się nie myśleć o tym, gdzie poszedł teraz Teodor ani o tym, co
teraz planował dla mnie los. Po prostu… szłam, nie oglądając się za siebie.
Trumna
została otwarta, a pętla z szyi samobójcy zdjęta.
Nie
skoczyłabym.
Już
nigdy więcej.
_____________
Przedostatni
rozdział, kochani. Następny będzie krótszy i może pojawi się również w odstępie
tygodnia, zależy od moich nauczycieli. A potem… sami wiecie.
Co do meetupu
Jako
że całkiem sporo osób wyraziło chęć uczestnictwa w czymś takim,
zadecydowałyśmy, że się odbędzie. Spotykamy
się 28 września o godzinie 14:00 pod
Barbakanem, oczywiście w Krakowie, jeśli ktoś miałby jeszcze wątpliwości co
do miejsca. Zapraszamy wszystkich Czytelników Echa, Powiedz To czy Wyjątku, jak
również absolutnie randomowych ludków, którzy po prostu mają ochotę i życzenie
z nami pogadać :D Nie planujemy skrywać się w żadnej kawiarni albo czymś takim,
tylko raczej iść gdzieś, gdzie jest sporo miejsca, to znaczy Błonia czy
cokolwiek. Jeszcze pomyślimy. Datę i godzinę w każdym razie ustaliłyśmy i cóż,
do zobaczenia!
Empatia
Hej :) Ah, sama nie wiem co powiedzieć ... Mam mętlik w głowie ... Rozdział jest boski, cudowny, genialny i fantastyczny. Jestem nim zachwycona i oszołomiona. Bardzo mi się spodobał. Cudownie tak wszystko opisałaś. Uczucia i w ogóle. Ah, jesteś niesamowita Empatio :) Jezu, kiedy czytałam jak Hermiona spotyka się z Teodorem myślałam, że pęknę ze szczęścia. Wiedziałam, że on żyje ... Ale nie mogłam się doczekać ich spotkania. Ta scena jest niezwykła. Jednocześnie taka szczęśliwa , radosna , pełna miłości ...ale z drugiej to chce mi się płakać ... bo jednak Hermiona nie przyjęła jego oświadczyn (chociaż ją rozumiem ) i to że się rozstają ... Mam tylko nadzieję, że w końcu będą razem , szczęśliwi , radośni . Że się w końcu ożenią i będą szczęśliwi :) Bardzo współczuje Teodorowi ... Zresztą im obojgu... Ah, już nie mogę się doczekać nowego rozdziału :) Czekam z niecierpliwością :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :)
Karolina J
ps. Mówiłam ci już ,że jesteś niezwykła ? :)
Ten rozdział jest niesamowity, jeju.
OdpowiedzUsuńNie potrafię powiedzieć co czułam, czytając go. Bo, kurczę, było wszystko. Żal, smutek, radość, zaskoczenie.
Właśnie tek wyobrażałam sobie jego oświadczyny. "To nic zobowiązującego, Granger, ale wyjdź za mnie"- no, tak dokładnie sobie pomyślałam.
Już czekam na kolejny rozdział.
Ściskam, em.
Tyle emocji przeze mnie przepłynęło.
OdpowiedzUsuńDobra, jestem w szoku i nie za bardzo wiem, co pisać.
Nott, który chce, żeby Hermiona za niego wyszła. Zawał serca. Myślałam, że się zgodzi, a tu proszę, kolejna niespodzianka.
Schwytany Cryte. Chwała za to. Niech gnije w Azkabanie, zasłużył i to konkretnie.
Kolejny raz jestem wdzięczna za nieopisywanie spraw związanych ze śmiercią Dumbledore'a.
Przedostatni rozdział? A dopiero co znalazłam tego bloga w zeszłym roku. Szalony czas.
Chyba nic więcej nie napiszę, bo jest mi smutno i mam pustkę w głowie i już bym chciała kolejny rozdział. Jestem ciekawa, czy zakończysz to tak, jak mi się wydaje.
Pozdrawiam:)
Wyje, wyje i wyje. Wyciskasz ze mnie więcej łez niż na pogrzebie. Moja dusza przez to opowiadanie chcę krzyczeć, coś od środka mnie rozsadza żeby powiedzieć Ci, że cię uwielbiam. To co stworzyłaś jest było i będzie cudowne. Proszę cię tylko o jedno, zrób co ci dusza podpowie. ( liczę na Happy End oby ^^ ) A tak ogólnie to pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMagda
A i bym zapomniała :)... ( opinia )
UsuńTekst jak zwykle świetny i bezbłędnie opracowany, Hermiona... ja coś wiem... przynajmniej się domyślam Empatio. Podejrzewam, że ona jednak przyjeła te zaręczyny, lecz odpowiedziała w duchu ( ach ta moja błyskotliość xD ) choć tak naprawdę sama niewiem. Piszę wariacko, wiem o tym. A zatem kochana powodzenia z ostatnim rozdziałem i pozdrawiam serdecznie :)
Magda ( po raz drugi )
Boże czytałam na jednym wdechu !
OdpowiedzUsuńNIe zawodzisz mnie :) Całe wakacje spędziłam z wyjątkiem i nie wierze żeby to był koniec ;c Jednakże musi on być szczęśliwy ! <3
Zaczęłam również moją twórczość:
http://kolo-fortuny.blogspot.com/ bardzo prosiłabym o opinie, gdyż Twoja byłaby jedna z najważniejszych :)
Wszyscy tu piszą, że są zachwyceni.
OdpowiedzUsuńJa jestem wkurzona i zadowolona jak nigdy.
Jednym z powodów jest to, ze wreszcie udało ci się stworzyć kanoniczną Hermionę. Silną, asertywną, troszczącą się o potrzeby innych - to zadowolenie.
Jednocześnie tak strasznie boję się końca. ''Zakończenie bez happy endu'' wyobrażałam sobie tak: Teodor umiera, bo Hermiona przecież by nie mogła, bo jest narratorką. No więc on umiera, ona pogrąża się w żałobie, ale żyje dalej.
A tutaj może być coś zupełnie innego - nawiązanie do drugiego bonusu. Hermiona jest z tą rudą ciapą (Ron jest fajny, ale u ciebie to kompletna sierota, nie ukrywajmy) a Teodor sam.
Więc targają mną sprzeczne uczucia, tak sprzeczne jak nigdy dotąd, naprawdę.
Ale to ty jesteś autorką i przeczytam wszystko, co pojawi się w ostatnim rozdziale
Pozdrawiam, Galadriel.
Jestem zaskoczona końcówką tego rozdziału. To było takie, trochę smutne . Pozdrawiam Empatio .
OdpowiedzUsuń