Ostatni
akt mojego scenariusza rozpoczął się dokładnie w chwili, w której wraz z
Teodorem rozeszliśmy się w zupełnie różne strony. Późniejsze wydarzenia
potoczyły się zdecydowanie szybciej, niż bym tego pragnęła, i jednocześnie za
szybko, bym mogła choć przez chwilę zastanowić się nad swoim położeniem.
Poszukiwanie
horkruksów nie trwało parę tygodni, a kilka długich miesięcy, podczas których
wielokrotnie przemknęła mi przez głowę myśl o rezygnacji, nawet jeśli nigdy nie
wypowiedziałam jej na głos. Kilka miesięcy wypełnionych strachem, niepewnością
oraz ciągłym poczuciem całkowitego braku bezpieczeństwa, kilka miesięcy
uciekania, ukrywania się i walki o przetrwanie, kilka miesięcy bez niego. Dodatkowe piętno odciśnięte na
duszy i ciele w postaci licznych wspomnień oraz mniej lub bardziej poważnych
ran. Kiedy później myślałam nad wszystkimi wydarzeniami, które zdążyły
pozostawić po sobie trwały ślad, wydawało mi się one zamierzchłą przeszłością,
nie czymś tak bliskim, jak było to w rzeczywistości.
Niezliczone
starcia, dziesiątki nocy spędzonych na czuwaniu, chwile zwątpienia, łzy.
Spotkania ze śmierciożercami, napad na Ministerstwo Magii, chodzenie w skórze
samej Bellatriks Lestrange, przelot nad Londynem na grzbiecie smoka… położenie kresu
bezlitosnym rządom Lorda Voldemorta.
–
Dokonaliśmy tego.
Nie
potrafiłam uwierzyć sama sobie, kiedy już po drugiej bitwie o Hogwart stałam z
Harrym i Ronem w gabinecie Dumbledore’a i obserwowałam wstający leniwie ranek.
Szkoła
nie była już tym samym miejscem co wtedy, gdy ją opuszczaliśmy. Zrobiła się
mroczna, jakby zupełnie obca. Niedostępna. Pomagałam w jej odbudowie, ale nawet
to nie zdołało zatrzeć tego nieprzyjemnego odczucia.
A
jednak w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym roku postanowiłam tu
wrócić na swój ostatni rok edukacji. Wrzesień był jeszcze ciepły i pogodny, złote
liście dopiero zaczynały opadać z drzew. Harry oraz Ron nie planowali
dokończenia szkoły; nie miałam im tego za złe. Ja zawsze byłam trochę zbyt ambitna.
Do ekspresu wsiadłam bez nich. Towarzyszyła mi Ginny i Luna, z którymi miałam
być teraz na roku. Okropnie dziwne uczucie, ale jednak ich obecność podniosła
mnie na duchu. Wymieniałam z chłopakami całe setki listów, sowy krążyły między
nami tak szybko, że zastanawiałam się, jakim cudem jeszcze nadążają. Pierwszego
września znów odwiedziłam znajome mury, oni zaś stali się nowymi kandydatami na
aurorów.
Pierwszego
września uprawomocnił się też kolejny wyrok Rady Wizengamotu – umorzenie sprawy
Hermiony Granger w związku z zaniedbaniem obowiązków obywatela czarodziejskiej
społeczności. Wzięto pod uwagę moją niezwykłą pomoc w osadzeniu Benjamina
Cryte’a oraz zasługi dla kraju podczas wojny z Mrocznymi Siłami. Wstawił się za
mną sam Minister Magii, nowy minister, Kingsley Shacklebolt. Poczucie niesprawiedliwości
odezwało się jedynie na sekundę, bo zaraz potem kazałam mu się zamknąć. Byłam
wolnym człowiekiem. Znów mogłam oddychać, tak naprawdę.
Nie
spotkałam więcej Patricka. Szukałam go, ale który to już raz? Pytałam inne
zjawy, sprawdziłam wszystkie zakątki zamku, jeszcze raz zawitałam w Sali
Oczyszczenia. Pustka. Podejrzewałam, że mógł przejść tam, gdzie dążą wszystkie
duchy, skoro udało mu się zamknąć niedokończoną sprawę. Skoro nam się udało. Kiedy o nim myślałam,
często spoglądałam w górę, jakby on rzeczywiście tam był, i uśmiechałam się,
mając nadzieję, że on to widzi i również się uśmiecha.
Na
głównym dziedzińcu postawiono wielką, marmurową tablicę, upamiętniającą
wszystkich, którzy polegli w czasie wojny. Właśnie przy niej spędzałam
najwięcej czasu; wraz z jego upływem zapamiętałam miejsca wszystkich
najbliższych mi nazwisk.
Colin Creevey, którego widok wśród zmarłych
chyba najbardziej mną wstrząsnął. Niesprawiedliwość losu jest czasem aż
niewyobrażalna.
Albus Dumbledore.
Severus Snape – za nienawiść do niego
nienawidziłam samej siebie przez kolejne dwadzieścia lat.
Nimfadora Tonks, której poczucia humoru
jeszcze długo mi brakowało.
Blaise Zabini, który zginął tak naprawdę
głupią śmiercią – przygnieciony przez fragment spadającego muru. Było mi
przykro, kiedy się o nim dowiedziałam, nawet jeśli to przez niego Teodor został
zmuszony do robienia tych wszystkich okropności.
Zgredek, wolny
skrzat.
I
to jedno, na które zawsze patrzyłam najdłużej.
Remus Lupin.
Spoglądanie
na nie bolało najbardziej, bo i wspomnienie związane ze śmiercią Remusa zadało
mi największą ranę.
Wokół
mnie panował niemożliwy do ogarnięcia chaos. Wszędzie unosił się pył, uszy
bolały od krzyków i huku walących się murów, bieganina, śmigające zaklęcia…
odór śmierci. W tym wszystkim ja, niemogąca znaleźć przyjaciół, zaciekle
walcząca o życie. Wypadłam z rozwidlenia korytarza do miejsca, które wydawało
mi się nieco spokojniejsze, o ile w ogóle takie zostało w zamku.
I
wtedy go ujrzałam, daleko, w oddali.
Stał
przy ścianie z wysoko uniesioną różdżką, nieruchomy jak posąg. Patrzył przed
siebie w skręt korytarza, czujny i gotów do ataku. W pierwszym odruchu chciałam
do niego podbiec, jednak coś mi nie pozwoliło. Jak echo powróciły do mnie
słowa, które padły przy naszej ostatniej rozmowie.
– Nie odwrócę się
od jedynego sprzymierzeńca, nawet jeśli jest nim Czarny Pan. Nie chcę
ryzykować.
Zatrzymałam
się jak wryta.
To
nadal śmierciożerca.
Miałam
ochotę trzasnąć o posadzkę sygnetem rodowym Nottów, który wciąż nosiłam na
palcu.
Teodor
nagle spojrzał w moją stronę i jego twarz się zmieniła. Odmalowało się na niej
zaskoczenie, które zaraz później przeszło w ulgę, a jeszcze potem w czystą radość.
Rzucił się ku mnie i nawet nie zamierzałam zaprotestować, kiedy wylądowałam w
jego ramionach. Przeciwnie: wtuliłam się w niego bez słów, ze łzami piekącymi
pod powiekami.
Ile
razy zastanawiałam się, czy jeszcze kiedyś go zobaczę, ile razy miewałam okropne
wyobrażenia jego śmierci, ile razy zadawałam sobie pytanie, czy będę miała
okazję pokazania mu serdecznego palca z wsuniętym na niego sygnetem…
A
teraz po prostu staliśmy, spleceni w mocnym uścisku, tylko my dwoje.
–
Granger… Na Boga… – tylko tyle zdołał z siebie wykrztusić, lecz nie miałam mu
tego za złe. Ani trochę. Liczył się jedynie on, nic poza nim, on był
najważniejszy, cały i zdrowy, realny,
jak ze snów, w których nawiedzał mnie niemal każdej nocy.
Kilka
godzin później sen zamienił się w koszmar.
Zaczęło
się żądaniem Voldemorta, by przyszedł do niego Wybraniec i ocalił swoich
przyjaciół. Nie chciałam na to pozwolić, nie mogłam, nie mogłam stracić
Harry’ego. Czułam się jak w pułapce, bez wyjścia, bez żadnego
satysfakcjonującego rozwiązania. Moje myśli oderwał od Pottera widok poległych
w Wielkiej Sali. Najpierw zobaczyłam kamienną buzię Colina – wyglądał jakby
spał, brudny na policzku i z pękniętą wargą. Wezbrał we mnie szloch, który
uwolniłam dopiero, gdy ujrzałam martwe oblicze Tonks, ściskającą dłoń Lupina.
Bił od nich przerażający spokój… Wiedzieli, że już nic im nie zagraża. Tak,
byli bezpieczni.
Pierwsze
łzy potoczyły się po moich policzkach, kiedy podszedł do mnie Kingsley.
–
Widziałem młodego Notta – powiedział przyciszonym głosem. Natychmiast cała
zdrętwiałam. Teodor gdzieś zniknął zaraz po naszym krótkim spotkaniu i teraz
przestraszyłam się, że jego również spotkało coś złego. – Walczy przeciw swoim,
więc go nie atakowałem.
Kiwnęłam
głową. Żył. Co za ulga.
–
Nigdy nie był śmierciożercą, nie w pełnym tego słowa znaczeniu – wychlipałam, bezwiednie
wracając spojrzeniem do Lupina i Tonks. Załkałam bezgłośnie.
–
Musisz coś wiedzieć, Hermiono… – Nie spodobało mi się brzmienie jego głosu,
więc znów na niego popatrzyłam. – Nott stał i patrzył. Patrzył, jak umiera
Remus. Nic nie zrobił, gdy Dołohow miał go w garści.
Zabrakło
mi tchu. Potrząsnęłam głową.
–
Nie… Nie, to nie mógł być on…
Nagle
powróciła do mnie scena z korytarza. Czy to właśnie wtedy, kiedy Teodor stał
jak zaklęty, dawał przyzwolenie Dołohowowi na zabicie Lupina?
Kingsley
położył mi dłoń na ramieniu.
–
Nie ufaj mu – powiedział z naciskiem.
– Nieważne, co dobrego zrobił. Remus… – Kingsley urwał, obrzucił mnie posępnym
spojrzeniem i odszedł.
Chciałam
nie wierzyć Shackleboltowi. Bardzo chciałam, ale nie miałam powodu posądzać go
o kłamstwo, w dodatku coś mi mówiło – coś, co za wszelką cenę starałam się
zignorować – że to prawda i Teodor rzeczywiście przyczynił się do śmierci
Lupina.
Gdy
po wszystkim odnalazłam go na drugim piętrze, siedzącego samotnie na
rozwalonych schodach, już byłam tego pewna.
Podeszłam
do niego powoli, chłonąc jego obraz. Miał zmierzwione włosy, w których utkwił
skalny pył, twarz umazaną brudem i krwią, łuk brwiowy rozcięty, a policzek
opuchnięty. Garbił się i oddychał ciężko, zmęczony jak po tytanicznym wysiłku.
Uśmiechnął się na mój widok, delikatnie, na tyle, na ile pozwalały mu odniesione
obrażenia.
Przycupnęłam
obok niego, dbając o to, by została między nami zachowana odpowiednia
odległość. Nie zniosłabym choćby muśnięcia.
–
Założyłaś go – zauważył cicho.
Nie
od razu go zrozumiałam, zatopiona we własnych myślach.
–
Hm?
–
Sygnet.
Zerknęłam
na lewą dłoń. Znów zapragnęłam rzucić błyskotkę w kąt, tyle że teraz ta chęć
była jeszcze silniejsza niż przedtem.
–
Taak… – mruknęłam. – Nie mogłam… nie mogłam się powstrzymać.
Przez
dłuższą chwilę milczeliśmy, aż w końcu Teodor ponownie się odezwał.
–
Boisz się mnie.
Poczułam
nagłą irytację.
–
Wcale nie.
–
No to popatrz na mnie.
Z
trudem wykonałam polecenie. Pod wpływem blasku tych szarych oczu prawie
zrezygnowałam z tego, co miałam powiedzieć. Szybko jednak się opamiętałam:
zadałam pytanie szybciej, niż planowałam, ponieważ w przeciwnym razie mogłabym
zupełnie odpuścić.
–
Dlaczego to zrobiłeś?
Teodor
zmarszczył leciutko brwi.
–
Co zrobiłem?
Nie
było już odwrotu. Skoro powiedziałam „a”, musiałam powiedzieć i „b”.
–
Dlaczego pozwoliłeś umrzeć Lupinowi? Dlaczego nic nie zrobiłeś, Teodorze? –
spytałam z żalem.
Chłopak
nie wyglądał na zmieszanego czy skruszonego. Nie zaprzeczał. Właściwie przez
kilkanaście sekund milczał, zbierając się w sobie.
–
On zabił moją matkę – odparł wreszcie.
–
I dlatego go nie oszczędziłeś?
–
To nie ja go zabiłem!
–
Prawie. Pozwoliłeś na to Dołohowowi – podsumowałam bezlitośnie.
Zacisnął
dłonie złożone na kolanach. Cierpliwie czekałam, aż się odezwie. Czułam coś
bardzo ciężkiego na dnie płuc, coś, co zakłócało każdy oddech. Nie miałam siły
nawet patrzeć na Teodora. Zadziwiając – po tylu miesiącach rozłąki nie
potrafiłam na niego spojrzeć. Chyba powinnam była skakać z radości i nasycać
się jego widokiem, dotykiem, tembrem głosu…
Nie.
Nie tym razem.
–
Nie zrozumiesz tego, Granger – oznajmił w końcu stanowczo.
–
Nie zrozumiem czego? – wypuszczałam go. – Tego, że perfidnie się zemściłeś? Że
zachowałeś się tak… tak… prymitywnie?
Drgnął
nagle i kątem oka dostrzegłam, że odwrócił twarz w moją stronę. Z pewnym oporem
również to zrobiłam.
–
Tak, nie rozumiesz zemsty. Nigdy nie doświadczyłaś tej palącej potrzeby, by… by
coś zrobić, by zadać komuś ból dokładnie taki, jaki sama odczuwasz. Nigdy nie
musiałaś walczyć ze sobą, powstrzymywać się przed odegraniem się za zło, które
na ciebie spadło.
Moje
brwi podjechały jeszcze wyżej.
–
Nie? – Czułam, jak serce wali mi w piersi coraz szybciej. – Zapomniałeś już o
tym, co rok temu zrobił Cryte? – Mina Teodora rzeczywiście wskazywała na to, że
nie pamiętał. – I nadal masz czelność twierdzić, że nigdy nie miałam powodu, by
czuć pragnienie zemsty? Mogłam zniszczyć Cryte’a, dosłownie zniszczyć, zamiast wysyłać na dożywocie do Azkabanu,
jednak kiedy już nadarzyła się sposobność, spasowałam. Wiesz dlaczego? Bo nie
chciałam być taka jak on. A ty? Co ty zrobiłeś,
Teodorze? Czy czujesz się mocny, ponieważ przez ciebie zginął niewinny
człowiek?
–
Jak to niewinny? – uniósł się. – Jak to niewinny? Zabił moją matkę…
–
Niespecjalnie. Nie wiedział, że to ona.
–
No tak, bo mnie zabiłby z zimną krwią – zakpił.
–
Nie mów tak – ofuknęłam go. – Nie wiesz, jak to wyglądało, nie było cię tam…
–
Ciebie też nie – zmrużył oczy, zimne jak dwa kryształki lodu. – Lupin
opowiedział ci swoją wersję, co? Że wcale tego nie chciał, że to był tragiczny
wypadek?
Niedbałym
ruchem odgarnęłam z czoła denerwujące kosmyki.
–
To wcale nie tak, Teodorze – zaprotestowałam drżącym głosem. – Twój ojciec zasłonił się twoją matką, użył jej jak
tarczy!
–
Nie możesz mieć pewności, że rzeczywiście tak było – warknął.
–
Zaufałam im. Tym różni się Zakon Feniksa od was, śmierciożerców – ufamy sobie
wzajemnie i nikt nie musi weryfikować prawdy legilimencją.
Widziałam,
że trafiłam w czuły punkt. Widziałam to w zaciśnięciu szczęki i w spojrzeniu,
którym mnie obdarzył. Nie współczułam mu, tak samo jak nie zamierzałam odpuścić.
Pewne sprawy zaszły zdecydowanie za daleko.
–
Chciałeś tego? – Gdy napotkałam ciszę, kontynuowałam: – Nie mam złudzeń,
Teodorze. Wiem, że robiłeś straszne rzeczy. Interesuje mnie tylko to, czy
rzeczywiście chodziło jedynie o przetrwanie wojny, o nic więcej, nie o
ideologię Voldemorta i wyznawane przez niego racje.
Nott
podniósł się ze stopni i podszedł do okna.
–
Tak, robiłem złe rzeczy – wymamrotał, spoglądając w dal. – Nie liczy się to, że
do każdego zadania podchodziłem z tym samym obrzydzeniem ani to, że teraz
walczyłem razem z tobą. Musisz… musisz coś wiedzieć. – Oparł się o parapet i
spuścił głowę. – Torturowałem ludzi. Plądrowałem domy. Paliłem miasteczka.
Pracowałem nad eliksirami tak strasznymi, że lepiej czułem się, nigdy o nich
nie usłyszawszy. Mordowałem. – Umilkł na sekundę i podjął: – To ja zabrałem
ciało Moody’ego wtedy, gdy przenosiliście Pottera do Nory. Wiem, ile dla was
znaczył, ale nie mogłem się sprzeciwić…
Urwał,
kiedy położyłam mu dłoń na ramieniu. Bardzo, bardzo delikatnie przylgnęłam do
jego pleców i oparłam policzek o bark. Poczułam, że cały się spiął. Przymknęłam
oczy.
–
Chciałem żyć. – Drżał. – Wiedziałem, że gdzieś tam jesteś. Granger, ja…
przepraszam. Przepraszam. Przepraszam, tak strasznie przepraszam…
–
Już po wszystkim – przerwałam mu najłagodniej jak potrafiłam. Teodor trząsł się
jak suchy liść na wietrze. Pogładziłam go po przedramionach. – Czarnego Pana
nie ma. Wojna się skończyła i nie musisz być więcej nikomu posłuszny. Uwolniłeś
się, Teodorze. Już… już dobrze. Jestem przy tobie, już dobrze.
Odwrócił
się, po czym obdarzył przenikliwym spojrzeniem, jakby sprawdzał, czy nie chcę
go okłamać. Może używał legilimencji – nie zważałam na to jednak, nie, mając tak
czyste myśli i uczucia. Przyciągnął mnie do siebie, by później mocno przytulić.
Byłam jego opoką, tak jak on był kiedyś moją. Uspokajałam go kojącym szeptem, a
opuszkami palców ścierałam z policzków gorące łzy.
Mój
dom wciąż stał pusty, kiedy zjawił się w nim Teodor. Jeszcze nie ruszyłam do Australii
na poszukiwanie rodziców, którzy podróżowali po niej od przeszło roku. Od
ostatecznego upadku Voldemorta minęło zaledwie parę dni, ogólna sytuacja
dopiero zaczynała się stabilizować, choć nastroje wciąż były niepewne. Nie
spodziewałam się tak szybko znów ujrzeć Teodora, a już na pewno nie tak
zdenerwowanego. Już po jego minie widziałam, że nie jest dobrze. Wparował do
przedpokoju, zatrzasnął za sobą drzwi i bez zbędnych wstępów oznajmił:
–
Wyjeżdżam.
Zamrugałam
szybko.
–
Co? Gdzie? Kiedy? – zasypałam go gradem pytań.
Przeczesał
włosy dłonią. Stawał się coraz bardziej roztrzęsiony, a ja – zaniepokojona.
–
Jak najdalej, jak najszybciej.
Niczego
nie rozumiałam.
–
Teodorze, o czym ty w ogóle mówisz?
Odetchnął
głęboko i odszukał moje oczy.
–
Muszę uciekać.
Zabrzmiało
to jak wyrok, w dodatku skazujący. Odruchowo chwyciłam sygnet i zaczęłam obracać
go na palcu. Dreszcz przebiegł mi po plecach.
–
Jak to? – rzuciłam tylko.
–
Kingsley nie zamierza odpuścić śmierciożercom, nawet tym, którzy walczyli po
waszej stronie. Nie jestem pewien, czy Malfoyom uda się obronić. Jeśli zaczną
sypać, może zostaną ułaskawieni, ale ja… – Zaklął cicho. – Tutaj chodzi o
Lupina, Granger, o to, że wtedy nic nie zrobiłem. Kinglesy wysłał już za mną
list gończy.
Szybko
przeanalizowałam sytuację i gdy zrozumiałam, w jak beznadziejnym położeniu
znalazł się Teodor – w jak beznadziejnym położeniu oboje się znaleźliśmy –
przeraziłam się.
–
Kingsley na pewno zainteresuje się, czy coś wiem! – zawołałam. – Merlinie,
musisz stąd wyjść, zaraz ktoś może tu przyjść!
Teodor
ujął moje dłonie.
–
Jedź ze mną – poprosił.
Zamarłam.
–
Co?
–
Nie będę bezpieczny nigdzie indziej niż poza granicami kraju, a to za daleko,
żebym mógł cię zostawić – wyjaśnił, mocno zaciskając ręce. – Jedź ze mną,
Granger. Zaczniemy nowe życie, lepsze, oboje jesteśmy zdolni, mamy odpowiednią
wiedzę, więc szybko znajdziemy jakieś zajęcie. Poradzimy sobie, tego jestem
pewien, ale na pewno nie tutaj. Musimy wyjechać.
Delikatnie
wyswobodziłam dłonie z uścisku. Czułam w gardle wielką gulę.
–
Więc to jest twój plan? – spytałam z wyrzutem. – Ciągłe uciekanie? Nie, tak się
nie da żyć.
–
Da się, Hermiono – powiedział z naciskiem. Zadrżałam niezauważalnie. Moje imię
wypowiadanie przez niego po tak długim czasie wciąż oddziaływało mocniej niż
cokolwiek innego. – Musisz mi zaufać. Wyjedziemy natychmiast, spakuj tylko
najpotrzebniejsze rzeczy… O pieniądze nie trzeba się martwić, bo nadal mam
dostęp do pokaźnej sumki u Gringotta, a z tego, co wiem, jest ona dostępna
również zagranicą. – Spostrzegł mój wzrok. Zbliżył się odrobinę. – Zaufaj mi.
Wszystko będzie dobrze.
Długą
chwilę milczałam. Moje myśli pędziły jak szalone, podczas gdy ja patrzyłam na
Teodora zaszklonymi oczami. Nie podobało mi się ani jedno słowo z tych, które
przed chwilą usłyszałam. Ani jedno.
Pokręciłam
głową.
–
Nie, Teodorze – rzekłam w końcu. – Nie mogę się na to zgodzić, a ty nie możesz
wiecznie uciekać. Na pewno… na pewno da się jeszcze coś zrobić. Prawo nie jest
doskonałe, musi być jakiś sposób,
żebyś ominął więzienie.
Na
jego twarzy pojawił się niepokojący wyraz, który tylko wzmógł wątpliwości w
zastraszającym tempie rosnące w moim sercu.
–
To jedyny sposób – powiedział chłodno. – Nie mam wyjścia.
Nie
mogłam w to uwierzyć. Przyjrzałam się mu.
–
Nie chcesz tego – zaryzykowałam. Po wyrazie jego twarzy wiedziałam, że znów
trafiłam. – Teodor, którego znam, nie uciekałby tak po prostu, tylko stanął
przed sprawiedliwością. Nie Kingsleya się boisz. O co chodzi?
Tym
razem to on długą chwilę się nie odzywał.
–
Mam dość tego kraju – odparł w końcu. – Mam dość tego kraju i wspomnień, które
się z nim wiążą. Muszę się stąd wyrwać, w dodatku nie pójdę do więzienia za
coś, za co nawet nie odczuwam żalu.
Chyba
to najbardziej mnie zabolało. To, że nie
żałował.
Pociągnęłam
nosem.
–
Nie każ mi wybierać – poprosiłam, ocierając oczy. – Nie każ mi, bo nie potrafię
tego zrobić.
Objął
mnie pewnie w talii – doskonale wiedział, jak szybko stracę przez to resztkę
rozsądku.
–
Ufasz mi? – spytał gardłowym głosem.
Z
wahaniem, którego chyba nie zauważył, kiwnęłam głową.
–
Więc zgódź się. Tylko ciebie potrzebuję. Zawsze… Boże… zawsze potrzebowałem
tylko ciebie. A tutaj już nic mnie nie trzyma, Granger. Nic.
Kiedy
piętnaście minut później do mojego domu wkroczyli aurorzy, nie zastali tam
Teodora. Nie znaleźli go również przez kolejne siedem lat – tyle czasu trwało
oczyszczenie go ze wszelkich zarzutów, w czym dużą rolę odegrał Draco Malfoy.
Teodor Nott nie postawił stopy na ziemi angielskiej ani po siedmiu latach, ani
po kolejnych dziesięciu, ani po dwudziestu pięciu. Zniknął, jakby rozpłynął się
w powietrzu. Jakby… nigdy nie istniał.
_______________
I
to by było wsio. Epilogu
spodziewajcie się w przyszłym tygodniu, jeszcze przed meetupem. Muszę go tylko
poprawić… i oswoić się z myślą, że to już koniec.
Empatia
Pierwsza ! Nie mogę w to uwierzyć że to koniec a niedługo zostanie już do przeczytania tylko Epilog . Strasznie mi smutno ze to już koniec ale wiem że nie można ciągnąć tego w nieskończoność .
OdpowiedzUsuńPrawie przez cały czas miałam łzy w oczach. Nie wiem, czy to przez zaistniałą sytuację, czy może z powodu myśli, że czytam OSTATNI rozdział. Niesamowicie dziwnie to brzmi.
OdpowiedzUsuńRozwiązałaś wszystkie sprawy, Empatio. Chyba nie znajduję żadnych niedopowiedzeń, znaków zapytania.
Bałam się, że na tablicy upamiętniającej poległych, znajduje się też nazwisko Teodora.
A po Hermionie można się było spodziewać, że znowu zawita do szkoły. Typowe.
W ogóle nie mam pojęcia, co pisać w tym komentarzu, wciąż jestem w szoku, że to był ostatni rozdział. Odzywam się tylko dlatego, żeby dać znać o swoim paraliżu.
Czym zaskoczysz nas w epilogu? Mam nadzieję, że nie Hermioną i Ronem.
Pozdrawiam i już nie mogę się doczekać tego ostatniego wpisu.
Boże, ile czasu minęło.
OdpowiedzUsuńNie obchodzi mnie, czy jestem pierwsza, czy druga czy dziesiąta.
Jest mi smutno i... źle. Stworzyłaś tak idealnie kanonicznych bohaterów, w tych ostatnich rozdziałach, że aż... że aż jest mi smutno.
Bo to opowiadanie stało się idealne i zakończenie, choć bez happy endu też idealne było. Piszę chaotycznie, ale właśnie takie mam myśli. Przez głowę przelatują mi wszystkie sceny i teraz dostrzegam, że już nie masz 14 lat. Piszesz jak człowiek dorosły.
Teodor też nie jest Teodorem, tęsknię za nim.
Pomimo targających mną uczuć, dziękuję ci za te wszystkie rozdziały i za epilog, chociaż jeszcze go nie ma. Dziękuję, Empatio.
Rozdział krótki, bardzo... epilogowaty. W pewnym momencie pogubiłam się w kwestii chronologii, ale już mi się w głowie wszystko ułożyło.
OdpowiedzUsuńNie lubię tego w zakończeniach. Że wszystko jest bardziej skomplikowane niż na początku, że czuć taki niedosyt, że wszyscy umierają, odjeżdżają i wydaje się, że może lepiej by było, jakby ta historia nigdy się nie wydarzyła.
Tylko, proszę, niech twój epilog nie będzie tym w stylu Rowling, bo te dzieci mi działają na nerwy.
Przykro mi to mówić, ale to chyba najgorszy rozdział. Za szybko wszystko zakończone, sprawa Cryte'a najpierw przez wiele rozdziałów zbyt rozbudowana, po czym nagle bum koniec jakby sprawy nie było. Teodor nie jest juz tą postacią którą stworzyłaś na poczatku tej historii..teraz już nie posiada tego co w nim uwielbiałam :(
OdpowiedzUsuńJednak do momentu kiedy nie zrobiłaś sobie przerwy (bodajże marzec/kwiecień) było naprawdę wyjątkowo ;) dlatego bardzo dziękuje za tamte rozdziały.
Pozdrawiam i życzę weny
Jest mi cholernie smutno , bo kocham happy endy no cóż ;')
OdpowiedzUsuńpotraktuj to jako moją reakcję na ten rozdział https://www.youtube.com/watch?v=H07zYvkNYL8
OdpowiedzUsuńHej :) Aż brak mi słów na ten ostatni rozdział . Kiedy go słuchałam chciało mi się płakać . Z powodu, że jednak Teodor odszedł , i że to ostatni rozdział. Naprawdę jesteś niezwykła i niesamowita. Jestem pod ogromnym wrażeniem :)Jestem tym rozdziałem zachwycona i oczarowana. Jest idealny w każdym calu. Opisy uczuć i w ogóle. Naprawę twój talent pisarski powala mnie na kolana. Hmmm, muszę stwierdzić, że bardzo brakuje mi tego dawnego Teodora , chociaż rozumiem, że przeżycia go zmieniły. Szkoda mi Hermiony ... biedna .... Hmmm, co ja mogę jeszcze powiedzieć ? Bardzo mi szkoda, że to już ostatni rozdział .... Naprawdę ... I szkoda mi , że jednak Teodor odszedł i nie wrócił ....Chociaż w głębi w duszy, wierzę, mam nadzieję, że w epilogu wrócą do siebie ... Że jednak jakoś będzie Happy End ... Naprawdę jest mi smutno ... Ah, chyba zaraz zaś będę ryczeć ...No, cóż pozostaje mi czekać do epilogu ...A tobie pogratulować skończenia wspaniałego, genialnego, fantastycznego opowiadania :) Ah, jeszcze raz powiem, że mi smutno ...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :)
Karolina J
Teoretycznie nie napisalas i nie dalas nam fo zrozumienia jednoznacznie ze juz sie nie spotkali... Rownie dobrze ona mogla poxnirj fo niego dolaczyc... Przeciez Hermiona powiedziala tylko ze nie byl juz nigdy wiecej a anglii i tyle. No ale nadzieja matka glupich xD
OdpowiedzUsuńPięknie jak zawsze! Az sie boje epilogu... I tego ze ten blog dobiega konca, nie rob mi tego! Jeden z moich najukochańszych ktore pokochałam od pierwszej literki! Będę bardzo płakać jak nadejdzie koniec :/
OdpowiedzUsuńZepsułaś.
OdpowiedzUsuńPowiem tak - lubię krytyczne opinie, bo one pomagają mi się rozwijać, ale to nawet nie jest opinią. Może jaśniej, proszę?
UsuńJasne. W sumie nie chciałam tego rozwijać, bo pewnie większość się ze mną nie zgodzi, a to ot moje subiektywne zdanie. Ale chyba Cię zdenerwowałam tym komentarzem, co nie było moim celem.
UsuńZepsułaś, bo te ostatnie dwa rozdziały są wyrazem totalnego braku konsekwencji w prowadzeniu Twoich bohaterów.
Zepsułaś, bo w jednej chwili - jak głosi belka - Twoja Hermiona wolała umrzeć dla uczucia, a w drugiej wyłączyła je prawie całkowicie i zdołała chłodno kalkulować.
Zepsułaś, bo straciłaś swoją oryginalność. Wybierając rozwiązania "po środku", kompromisowe - wybacz określenie - badziewia, nie zadowalasz zarówno zwolenników happy-endów, jak i tragedii.
Poza tym, całe opowiadanie wmawiałaś nam, że Teodor Nott jest jednym jedynym wyjątkiem, że jest ukształtowanym, młodym mężczyzną, o silnym charakterze, a teraz co? Zrobiłaś z niego małego, rozkapryszonego bachora, który nie potrafi się oprzeć zwierzęcemu instynktowi zemsty, ba, tchórza.
Dlatego zepsułaś.
Moim skromnym zdaniem - nikt nie musi się z nim oczywiście zgadzać, bo ja zawsze odstaję od reszty - lepiej było umieścić jego nazwisko na tablicy upamiętniającej poległych.
Czy takie rozwinięcie jest lepsze?
Z ciężkim sercem muszę przyznać, że w 100% zgadzam się z Farfadetą. Pomimo całej miłości do JJW, te dwa ostatnie rozdziały nie były tym, co uwielbiam.
UsuńO wiele lepsze. Przyznaję, że trochę mnie zdenerwowałaś, bo łatwo rzucić ot tak, że coś jest do kitu, bez jakiejkolwiek argumentacji. Teraz jednak pragnę bardzo Ci podziękować za opinię, zwłaszcza że się z nią zgadzam, nie licząc kwestii Teodora. Proszę tylko, żebyś jeszcze raz pomyślała o tym, co musiał przejść w trakcie tych kilku miesięcy służby u Voldemorta, a potem wróciła do jego obrazu w tym rozdziale. tylko tyle.
UsuńJeszcze raz pięknie dziękuję i pozdrawiam! :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAaaaaaaaaaaaaaaa, koniec ;-;
OdpowiedzUsuńJak ktoś wyżej zauważył- Teosia nie było już więcej w Anglii, ale nie znaczy to, że się z Hermioną nie spotkał. Proszę, niech zamieszkają na Hawajach i niech ich jedynym zmartwieniem będzie co zrobić na obiad, taak ładnie proszę.
Ściskam, em.
Właśnie skończyłam czytać całe Twoje opowiadanie.
OdpowiedzUsuńDziewczyno, piszesz genialnie. Nie mogłam się oderwać od tableta i non stop wmawiałam sobie, że przeczytam jeszcze tylko jeden rozdział, a resztę zostawię na kolejny dzień. Niestety, miałam zbyt słabą wolę.
Nie przesadzam, stwierdzając fakt, że to chyba jedno z najlepszych opowiadań potterowskich, na które kiedykolwiek trafiłam - a wierz mi, stara ze mnie już i blogerka, i kobieta.;)
Posci były tak pięknie opisane, że miałam wrażenie, iż pociągnęłaś po prostu historię, której Rowling nie opisała w książce. Bohaterowie byli kanoniczni, co zawsze bardzo sobie ceniłam. Nigdy nie przepadałam za Draco, jako bożyszczem nastolatek, czy Ronem, jako głupkiem i idiotą.
Czytając Twoje opowiadanie, niezwykle mocno wszystko przeżywałam. Śmiałam, płakałam, a nawet martwiłam się o to, co dalej stanie się z Twoimi postaciami.
Gratuluję niezwykłej wyobraźni i cudownego stylu pisarskiego. Mam nadzieję, że to nie ostatnie Twoje opowiadanie, które mam okazję przeczytać. Liczę na kolejne.
Dziś zyskałaś kolejną wierną fankę i choć dołączyłam do tego grona pod sam koniec opowiadania, to jednak nie żałuję ani sekundy spędzonej na czytaniu.;)
Pozdrawiam serdecznie,
Niebieskooka realistka.
P.s wybacz ten chaotyczny komentarz;)
Umarłam :'(
OdpowiedzUsuńTy też...?
Usuń