Śnieg
już stopniał, ale samopoczucia wcale nie poprawiał non stop siąpiący lodowaty
deszcz. Gęste, szare chmury wisiały nad zamkiem, nie przepuszczając nawet
najsłabszych promieni słonecznych. Było chłodno, ponuro, a z powodu coraz gwałtowniejszego
wiatru nikt nie wyściubiał nosa z zamku.
Oczywiście
ja ponownie wykazałam się niezwykłą inteligencją, kiedy niewiele po lunchu,
otulona szczelnie peleryną, pod którą miałam gruby sweter, wyszłam na dziedziniec
wieży zegarowej i tam skuliłam się na jednej z kamiennych ławek.
–
Cholerna egoistka – wymamrotałam do siebie z obrzydzeniem.
Wiedziałam,
że moje postępowanie wcale nie zaliczało się do szlachetnych. Wykorzystanie
Teodora dla własnego zysku, zaryzykowanie jego zdrowia, a nawet życia przez
jakiś głupi rytuał… Gdzie się podziała dawna Hermiona Granger, która nigdy by
do czegoś takiego nie dopuściła? Gdzie się podziała dawna Hermiona Granger,
która poradziłaby sobie ze stratą, która znalazłaby się ponad tym wszystkim?
Gdzie się podziała dawna Hermiona Granger, silna, waleczna, gotowa stawić czoła
wszelkim przeciwnościom?
Miałam
nadzieję, że dzięki katharsis ona powróci. Chciałam znów być sobą, znów czuć,
czuć tak naprawdę, cieszyć się z każdej drobnostki, bo w obliczu wydarzeń
ostatnich tygodni z trudem odnajdywało się jakieś poważniejsze powody do
radości.
Pustka
oraz napięcie na zmianę pojawiające się z otępieniem.
Teodor
sam zaproponował pomoc. Sam naciskał, bym się zgodziła, właściwie sam
zadecydował o wszystkim. Już postanowił. Mieliśmy się spotkać w Sali
Oczyszczenia koło ósmej. Potrzebował czasu na zebranie wszystkich ingrediencji,
przygotowanie całego rytuału…
Czarno
to widziałam.
Nigdy
nie byłam pesymistką, ale też nie przesadzałam ze zbyt optymistycznym
myśleniem. Realistka – to słowo idealnie do mnie pasowało. Jako-tako znałam przebieg
rytuału, bo również przeczytałam do końca Katharsis,
dlatego miałam coraz większe wątpliwości. Autor próbował na wielu osobach, na
niektórych się udawało, na innych nie, używał składników o przeróżnych
magicznych właściwościach, kombinował z wypowiadanymi inkantacjami, zmieniał
całą formę, lecz nigdy nikt nie zginął. Dopiero kiedy przyszło co do czego i
wraz z żoną zdecydowali się na oczyszczenie, stracił swoją Lilię. Porzucił
wszelkie badania, odciął się od nich, nawet nie starając się sprawdzić, co
zabiło jego ukochaną, choć wyraźnie podkreślał, że to z nią było coś nie tak. Dokończył
książkę, a potem ją ukrył pod postacią zniszczonego tomu, którego z pewnością
nikt nie chciałby ruszyć.
Nikt,
kto nie wiedział, czym jest katharsis.
Wraz
z Teodorem omawialiśmy kilka opcji, jak książka mogła dostać się w ręce
Patricka. W dzienniku napisał, że dał mu ją dziadek na łożu śmierci, ale skąd z
kolei znalazła się ona u niego?
Nigdzie nie było o tym jakiejkolwiek wzmianki, więc pewnie sam Patrick nie miał
o tym pojęcia. Nie przeszedł również oczyszczenia, bo przeczytał ledwie kilka
rozdziałów, zbyt pochłonięty sprawą Cryte’a.
Nikt
nic nie wiedział, a ja już za kilka godzin mogłam patrzeć na śmierć Teodora.
Wstrząsnął
mną gwałtowny dreszcz, kiedy lodowaty podmuch wiatru wzrósł w siłę.
Spojrzałam
na niewielką, kamienną fontannę znajdującą się pośrodku dziedzińca.
Pozostałości śniegu iskrzyły się na głowach i rozpostartych skrzydłach czterech
kamiennych sokołów umieszczonych w jej rogach. Westchnęłam w duchu.
Dobrze,
że wiosna już się zbliżała.
Wstałam
z ławki, czując, jak bardzo zdrętwiały mi nogi. Podreptałam w miejscu przez
parę chwil, po czym pospiesznie ruszyłam w stronę wejścia do zamku. Wspięłam
się po kilku kamiennych stopniach, a kiedy już miałam dotknąć metalowej,
zdobionej roślinnym motywem klamki, ona nagle sama się poruszyła, zaś drzwi
lekko rozchyliły. Cofnęłam się, zaskoczona – kto w końcu z własnej,
nieprzymuszonej woli zechciałby wyjść na taki ziąb?
Zamarłam,
gdy ujrzałam Teodora.
Nie
widzieliśmy się od wczorajszego wieczora. Nie spotkałam go ani razu, choć tak
naprawdę też nie próbowałam. Zeszłam na śniadanie z przyjaciółmi, a potem
poszliśmy do pokoju wspólnego. Nawet udało mi się odrobić większość prac
domowych. Następnie lunch, na którym mimowolnie zaczęłam wypatrywać bruneta,
dopóki Ginny nie szturchnęła mnie łokciem. Opamiętałam się, zjadłam ryż z
jakimś sosem, po czym wróciłam do salonu Gryfonów, lecz tylko po to, żeby z
dormitorium porwać grubszy sweter oraz pelerynę, a później przemierzyć pół
zamku i w końcu wylądować na dziedzińcu wieży zegarowej. Byłam pewna, że z
Nottem zobaczymy się dopiero w Sali Oczyszczenia, zatem jego nagły widok przyspieszył
bicie mojego serca.
–
Cześć – bąknęłam niesamowicie elokwentnie.
Zmierzył
mnie badawczym spojrzeniem.
–
Co tu robisz? Jest zimno.
Wywróciłam
oczyma.
–
Nie udawaj znowu, że się martwisz. – Tym razem to ja przebiegłam wzrokiem po
całej jego osobie. Spod grubej peleryny wyjściowej wystawały ciemne dżinsy i
buty na grubej podeszwie. W ręce trzymał obszerny kosz, jaki czasem widywałam u
Sprout, nauczycielki zielarstwa, a na jego dnie leżał niewielki nożyk.
Zmarszczyłam brwi. – Gdzie ty idziesz?
Nie
odpowiedział od razu.
–
Do Zakazanego Lasu.
Wciągnęłam
ze świstem powietrze.
–
Po co? Tam jest przecież niebezpiecznie, centaury, akromantule i mnóstwo innych
groźnych…
Prychnął.
–
Nie udawaj, że się martwisz – powtórzył kpiąco moje słowa. – Tylko tam znajdę
składniki potrzebne do katharsis. Owoce leven, pędy keger, trochę ziół…
–
Nie, nie, nie, nie zgadzam się – zaprotestowałam, starając się wyrwać
chłopakowi koszyk. Odepchnął mnie wolną dłonią. Spojrzałam na niego ze złością.
– Nie możesz, Teodorze. Nie będzie
żadnego rytuału.
–
Owszem, będzie.
Wyminął
mnie zręcznie, po czym zbiegł z gracją po stopniach i szybkim krokiem ruszył w
stronę krytego mostu prowadzącego na błonia. Jęknęłam cicho.
–
Teodorze! – zawołałam za nim. Nie zatrzymał się ani nawet nie odwrócił. Niemal
zeskoczyłam ze schodów, patrząc, jak Ślizgon przecina dziedziniec. Wyjęłam
różdżkę. – Bo zatrzymam cię siłą!
–
Nie jesteś w stanie mnie przekląć, już ci to mówiłem!
Wkroczył
na most, a ja stałam jak kretynka ze wzrokiem wbitym w jego plecy. Powoli
opuściłam dłoń. Westchnęłam z rezygnacją.
To
nie miało sensu. Teodor i tak zrobiłby to, co chciał. Pójście za nim też nie
należało do pełnych logiki czynności, jako że najpewniej odesłałby mnie do
zamku, dodatkowo przy pomocy magii, ponieważ nie przypominałam sobie, by on nie
miał oporów przez rzucaniem uroków na pewne uciążliwe Gryfonki. Pozostawało mi
proszenie w duchu wszelkich możliwych bóstw o oszczędzenie go w tym głupim
lesie oraz cierpliwe czekanie na wieczór.
Znów
się wzdrygnęłam. Nie wiedziałam jednak, czy z powodu przeraźliwego chłodu, czy
przez okropne wizje zranionego Teodora podsuwane przez umysł.
Wślizgnęłam
się z powrotem do zamku, ale nawet miarowy, monotonny odgłos trybów zegara nie
potrafiły okiełznać burzy szalejącej w mojej głowie.
***
Obserwowała
go przez chwilę na lunchu i później, gdy już wychodził z jadalni. To było
odruchem – ciągłe patrzenie na Zabiniego, czekając na to krótkie skinięcie
głowy, by parę minut potem dołączyła do niego w odległym zakątku lochów. Zresztą,
Ginny lubiła przyglądać się ciemnej skórze, wyrazistym kościom policzkowym oraz niemal czarnym oczom.
Odepchnęła
te myśli, potrząsając lekko głową. Z nową energią zaatakowała swojego kurczaka,
przez co chwilę napotkała zdziwione spojrzenie Harry’ego. Uspokoiła się i
wróciła do cywilizowanego sposobu konsumowania posiłku.
Tylko
jej serce nie chciało zwolnić.
Doskonale
dogadywała się z okularnikiem, w dodatku zrobiło się jakoś… lżej, odkąd
przestała chodzić z Blaise’em. Rozmawiała z nim o prawie wszystkim i wręcz nie mogła się nie uśmiechnąć na jego
widok. Wciąż jedynie zastanawiała się, czy słowa oraz gesty chłopaka to jedynie
wyraz zwykłej sympatii, czy może czegoś więcej.
Nie
była ślepa jak Hermiona. Widziała to i owo.
Wolała
się nad tym jednak za długo nie zastanawiać, choć musiała przyznać – Harry
powoli znów robił się dla niej zbyt
ważny. Zwłaszcza kiedy późnym wieczorem siedzieli razem przy kominku w niemal
pustym pokoju wspólnym. Wtedy zazwyczaj omawiali sprawy, których normalnie by
nie poruszyli. Związek Rona z Lavender, nieco psychopatyczne fanki wielkiego
Wybrańca, ewentualny przyszły chłopak Hermiony…
Tak,
to był zdecydowanie najwrażliwszy temat. Teodor Nott i jego relacje z najlepszą
przyjaciółką Harry’ego. Sam zielonooki twierdził, że choć Ślizgon wyraźnie
odstaje od reszty, to jednak zadaje się z Malfoyem, w dodatku ewidentnie jest z
nim coś nie tak. Ginny, po opowieściach Hermiony oraz po własnej ocenie
sytuacji, na początku była zauroczona wychowankiem Snape’a.
–
Oko można na nim zawiesić, chociaż ma dość specyficzną urodę, wysoki,
inteligentny, cięty język… Przynajmniej wytrzyma psychicznie twoje humory! –
tak mawiała do szatynki, przez co zazwyczaj obrywała tym, co akurat się
nawinęło.
Po
nieudanym związku z Zabinim Ginny straciła całe zaufanie, jakie pokładała w
uczniach Slytherinu, a co za tym idzie – zdanie o Teodorze Nocie przestało być
tak chwalebne.
Ruda
też uwierzyła, też pokochała, po czym wszystko okazało się jedynie złudzeniem,
grą prowadzoną przez uroczego Blaise’a. Doskonale widziała – zresztą nie tylko
ona – co dzieje się między Hermioną a Nottem, a to zaczęło ją wybitnie
niepokoić.
Miłość,
cholera jasna, ta wredna, głupia miłość.
To
znaczy, sama Ginny łaknęła miłości jak każda dziewczyna w jej wieku, lecz
jednocześnie znała jej potęgę. Potrafiła zawładnąć człowiekiem, usypiając jego
czujność, a potem puff! I potrzebowało się chusteczek, aby otrzeć łzy.
Ginny
bardzo nie chciała musieć dać ich Hermionie.
Nie
wiedziała jedynie, jak jej to powiedzieć. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego,
że przyjaciółka przeżywa wszystko o wiele mocniej, niż ktokolwiek łącznie z nią
samą by się tego spodziewał. W dodatku nie miała pojęcia, jak mogłaby jej
pomóc. Śmierć Rogera wstrząsnęła Grangerówną, trzeba było też wziąć pod uwagę
ataki Ivy oraz toczący się proces blondynki. No i blizny nie tylko na umyśle.
Weasley
pamiętała, jak po raz pierwszy je zobaczyła. Różowe zgubienia na skórze, wraz z
resztkami strupów tworzące upiorne, lekko lśniące wzory na rękach, ciągnące się
w górę i w górę… Aż bała się myśleć, gdzie się kończyły.
Najbardziej
jednak martwiło ją zachowanie Hermiony. Wprawdzie ostatnimi dniami otworzyła
się, gawędziła z innymi, a nawet trochę dowcipkowała, ale Ginny za dobrze znała
Gryfonkę, by wiedzieć, kiedy coś jest nie tak. Miała nadzieję, że wszystko samo
minie, że dziewczyna da sobie radę, tylko potrzebuje czasu, dużo czasu i
samotności.
Dlatego
kiedy szóstoklasistka nagle wparowała do pokoju wspólnego, widocznie
zziębnięta, na co wskazywały zaróżowione policzki, z lekko rozczochranymi
włosami i naburmuszoną minę, ruda nie zatrzymała jej. Pozwoliła, by niemal
wbiegła na schody, a potem z siłą trzasnęła drzwiami prowadzącymi do
dormitorium dziewcząt.
–
Widziałaś? – rozległ się niedaleko znajomy głos. Harry opadł na kanapę obok
Ginny. – Wyglądała, jakby się wkurzyła, i to naprawdę porządnie.
Wzrok
piętnastolatki jeszcze raz powędrował w stronę piętra. Wzruszyła ramionami.
–
Okazuje inne emocje niż obojętność. To dobrze – orzekła fachowym tonem. – Tylko
ciekawe, na kogo się wkurzyła.
–
Na Notta – odparł natychmiast Harry. – Albo na Rona, pewnie gdzieś obściskuje się
z Lavender.
Parsknęła
śmiechem, ale w głębi duszy wiedziała, że w przypadku Hermiony i Notta, każda
kolejna kłótnia miast dzielić – o zgrozo – coraz bardziej ich do siebie
zbliżała.
***
Na
kolacji nie mogłam niczego przełknąć. Wepchnęłam w siebie jedną kanapkę z
plasterkiem żółtego serca i to by było na tyle. Zerkałam nerwowo na zegarek,
sprawdzając godzinę. Dodatkowo jak nigdy czułam się przez wszystkich obserwowana.
Zupełnie jakbym robiła coś złego.
Jakbym
miała kosztem czyjegoś życia odzyskać własne – pomyślałam z goryczą, udając niezwykłe
zainteresowanie zawartością swojego pustego pucharka.
Zamieniłam
kilka słów z Ginny oraz Harrym, po czym po kolejnym skontrolowaniu czasu
uznałam, że mogę już powędrować do Sali Oczyszczenia. Piekły mnie policzki,
kiedy powoli wstałam z miejsca i popatrzyłam z pozornym spokojem na przyjaciół.
–
Zobaczymy się później, muszę coś załatwić – poinformowałam ich. Zacisnęłam
usta, widząc badawcze spojrzenia. – To nic takiego. Wrócę przed ciszą nocną.
Z
Wielkiej Sali wyszłam, próbując odepchnąć myśl, że „nic takiego” za wszelką
cenę chciało się poświęcić, a ja wcale go od tego nie odciągałam.
Droga
na szóste piętro chyba po raz pierwszy w życiu wcale się nie dłużyła. W
zaskakująco szybkim tempie pokonywałam kolejne poziomy, choć przecież starałam
się iść jak najwolniej. Głupio sądziłam, że dzięki temu opóźnię odprawienie
rytuału, tak naprawdę jedynie się oszukując.
Wszystko
ustalone, wszystko przygotowane, a ja tego chciałam.
Słyszałam
jedynie niespokojne bicie własnego serca, kiedy przemierzałam cichy, odcięty od
szkolnych odgłosów opuszczony korytarz prowadzący do komnaty umarłych. Drogę
oświetlałam sobie różdżką, tak by nie nadepnąć na szczątki kamiennych pochodni.
Teraz, kiedy znałam prawdę, próbowałam wyobrazić sobie, jak wyglądała walka
między Patrickiem a ludźmi Cryte’a. Jasnym było, kto wyszedł z niej zwycięsko, lecz
jej przebieg wciąż pozostawał niewyjaśniony.
Prychnęłam
pod nosem.
–
Nie powinnam się nad tym zastanawiać – ofuknęłam samą siebie.
Chwilę
później moim oczom ukazały się schody prowadzące na górę. Wzięłam głębszy
wdech, nim postawiłam stopę na pierwszym stopniu. Ogarnął mnie chłód
przenikający nawet przez gruby, babciny sweter. Położyłam dłoń na klamce, bojąc
się, co zastanę w środku i jednocześnie mając cichą nadzieje, że może nie
znajdę tam Teodora.
On
jednak był tam. Kiedy uchyliłam drzwi, z pomieszczenia wylał się strumień
jasnego światła. Otworzyłam je szerzej, po czym weszłam do środka. Pierwszym,
co zarejestrowałam, był okropny, jakby zgniły odór, przez który mimowolnie się
skrzywiłam. Dopiero potem dostrzegłam Teodora siedzącego na kanapie,
najwyraźniej czekając na mnie. Coś skręciło mi się w żołądku. Na jego policzku
widniały świeże zadrapania, w zmierzwionych włosach tkwiło w nich parę liści.
Zwykła, czarna koszulka z krótkim rękawkiem, pomijając już to, że na chudej
sylwetce chłopaka wisiała jak na wieszaku, była cała wygnieciona i pomięta.
Zamknęłam
za sobą drzwi, zgasiłam różdżkę.
–
Co ci się stało?
Ślizgon
wstał i machnął lekceważąco dłonią.
–
Uroczy mieszkańcy Zakazanego Lasu. Więc… zaczynamy?
Ja
jednak nie odrywałam wzroku od jego rąk. Prawą, począwszy od nadgarstka, zdobiły
białe zgrubienia oraz pomarszczenia – blizny. Nie byłam jedynie pewna, czy
określenie „zdobiły” dostatecznie pasowało do sytuacji. Ginęły one pod
rękawkiem ciemnego T-shirtu. Lewa natomiast była wolna od jakichkolwiek śladów
zaklęcia, ale na niej również zobaczyłam rany odniesione podczas wycieczki do
lasu, jeszcze poważniejsze niż te na policzku.
Zaschło
mi w ustach.
–
Granger?
Przeniosłam
powoli wzrok z blizn na twarz Teodora. Podeszłam nieco bliżej. Rozcięcia, na
pierwszy rzut oka płytkie, okazały się dość głębokie i najpewniej wcześniej
dość mocno krwawiły. Wokół nich zebrały się krople zaschniętej krwi. Widziałam
wszystko doskonale w świetle rozpalonych w sali pochodni.
–
Dlaczego ich nie uleczyłeś? – spytałam, wskazując głową zadrapania.
Westchnął
ze zniecierpliwieniem.
–
Zaatakował mnie jakiś idiotyczny zwierzak, który pewnie do końca zwierzęciem
nie był, i nie mogę tego załatwić magicznie. Nie pójdę do Pomfrey po maść, bo
spyta, dlaczego wybrałem się na spacer do Zakazanego Lasu. Nie rób takiej miny,
przykleję opatrunek i się zagoi. Nie umieram.
Nie
byłam zbytnio przekonana. Teodor widząc to, wywrócił oczyma.
–
Zaczynamy. Wolałbym nie natknąć się na Filcha już po ciszy nocnej.
Dla
potwierdzenia swych słów odwrócił się i ruszył ku biurku. Dopiero po chwili
zauważyłam, że jednak coś zmieniło się w pomieszczeniu. Na kamiennej posadzce
naprzeciw stojaka z księgą widniał biały kontur trójkąta. Całkiem dużego
trójkąta, jego wysokość miała jakieś dwa metry. W każdym kątów figury stały
gliniane miseczki, tak przynajmniej oceniałam materiał, z jakiego zostały one
zrobione. Przyglądałam mu się przez chwilę, a potem spojrzałam na Teodora.
Chłopak opierał się o biurko i patrzył na mnie poważnie. Wzdrygnęłam się,
bynajmniej nie od chłodu panującego w pomieszczeniu.
–
Na pewno chcesz to zrobić? – Starałam się, by w moim głosie nie zabrzmiał ani
cień wątpliwości czy strachu. – Już ci mówiłam, że nie chcę cię w żaden sposób
narazić, poradzę sobie…
Prychnął
głośno.
–
Obydwoje dobrze wiemy, że nie – syknął ostro. Zacisnęłam mocno wargi. – Nie
umiesz kłamać, Granger, nieważne, jak bardzo byś się starała. Nie w takich
sprawach.
Pokręciłam
głową.
–
Tak nie można. To egoistyczne z mojej strony i po prostu się nie zgadzam. –
Zignorowałam przymknięcie oczu w wyrazie absolutnego zirytowania. – Słuchaj…
–
Nie, to ty słuchaj, Granger – przerwał mi Teodor, gwałtownie rozchylając
powieki. Zbliżył się do mnie na tyle, bym mogła przyjrzeć się zadrapaniom na
jego policzku. Walczyłam z przemożną ochotą muśnięcia ich opuszkami palców. –
Nie po to polazłem do tego cholernego lasu, żebyś teraz nagle wyskakiwała z
jakimiś protestami. Nie, nie ma tak dobrze, Granger. Jest szansa się od tego
uwolnić, wiec z niej skorzystaj bez wyrzutów sumienia.
Zacisnęłam
mimowolnie pięści.
–
To nie tak…
–
Nie udawaj świętej – warknął wreszcie ze złością. Wbił we mnie złowrogie spojrzenie.
Powoli zaczynałam się bać, zwłaszcza kiedy nachylił się, a ja stałam wciąż jak
sparaliżowana. – Chcesz tego, bo wiesz, że tylko to ci pomoże. Ja ci to
zaproponowałem, więc nie przejmuj się tym, co może pójść źle. Rozumiesz?
Bardzo
niepewnie kiwnęłam głową. Teodor wyprostował się, wreszcie uzyskawszy moją zgodę.
Odchrząknął cicho. Wskazał ręką malowidło na podłodze.
–
Narysowałem Trójkąt Zamknięcia, tak jak kazał autor – wyjaśnił rzeczowym tonem.
– Dzięki niemu opary omamiające nie dotrą też do mnie, a tylko do ciebie. Te
naczynia odpowiadają za trzy elementy rytuału: dwa u podstawy za umysł i ciało,
to u szczytu za duszę. – Rzucił mi krótkie spojrzenie. – Kładź się.
Odetchnęłam
głęboko, po czym wykonałam polecenie. Kiedy przekroczyłam kontur figury,
wprawdzie nic się nie wydarzyło, czego można by było się spodziewać, lecz wtedy
prócz zgniłego odoru poczułam również charakterystyczną, ziołową woń. Teodor
miał rację – to, co znajdowało się w trójkącie, nie wydostawało się poza jego
krawędzie. Niespiesznie położyłam się na plecach, nieprzyjemnie odczuwając
zdecydowanie za niską temperaturę posadzki. Uniosłam się na łokciach, by
obserwować chłopaka kręcącego się przy biurku. Starałam się przypomnieć sobie,
co wyczytałam kilka tygodni temu na temat rytuału, kiedy to Ślizgon
przyprowadził mnie do Sali Oczyszczenia, upierając się, że odkrył coś bardzo
ważnego.
Gdybym
wtedy wiedziała…
Przekrzywiłam
głowę.
–
Skąd wziąłeś sproszkowane kopyto testrala? – zaczęłam dociekać.
Teodor
nie odwrócił się, przez co wciąż wpatrywałam się w jego plecy. Nie od razu
odpowiedział.
–
Od Hagrida.
Wytrzeszczyłam
oczy.
Testrale
po śmierci stawały się widoczne dla wszystkich, nie tylko dla tych, którzy
obserwowali, jak ktoś umiera. Włosy tych zwierząt, kopyta, zęby, fragmenty skóry
– wszystko było niezwykle cenne ze względu na niesamowite właściwości magiczne,
ale jednocześnie okropnie trudne do zdobycia. Ciało testrala bardzo szybko się
rozkładało, więc nim odnalazło się jego zwłoki, zabezpieczyło, a potem pobrało
to i owo, mogły po nim zostać jedynie niezdatne do użycia szczątki.
Ale
gajowy Hogwartu, który w lesie spędzał większość swego czasu, z pewnością
kilkukrotnie natknął się na takie… znalezisko.
–
Sam ci dał? – zdziwiłam się.
Teodor
zerknął przez ramię.
–
Oczywiście, że nie. – Rozległ się stukot, jakby czarnowłosy zaczął miażdżyć coś
moździerzem. – Po prostu nie było go w chatce.
Wciągnęłam
głośno powietrze z oburzenia.
–
Nie!
Zaśmiał
się gardłowo. Jego ramiona poruszały się miarowo, a hałas nie tracił na sile.
–
Tak. Ten jego pies nawet mnie polubił, prawie utopiłem się w ślinie.
Pokręciłam
z niedowierzaniem głową.
–
Okradłeś Hagrida – wyrzuciłam z siebie, jakby dopiero to miało pomóc mi przyjąć
do wiadomości obrzydliwy czyn Teodora. – Nie wierzę.
–
Musiałem. – Teodor odwrócił się i oparł od biurko. W dłoniach trzymał niewielką
miseczkę. Miażdżył w niej coś ciężkim moździerzem, takim, jakich używaliśmy na
eliksirach do przygotowywania składników. – Zresztą, jemu i tak by się przydał.
Znalazłem ładnie zachowane kopyto, ale mimo to strasznie śmierdzi… stąd ten
zapach.
Usiadłam
po turecku, patrząc na Notta z najwyższą pogardą.
–
Jak znam życie, to składzik Snape’a też odwiedziłeś?
Doskonale
znałam odpowiedź.
Teodor
lekko się uśmiechnął. Pokiwał głową.
–
Mam nadzieję, że się nie dowie, kto ukradł mu ostatni włos chimery – mruknął w
zamyśleniu. – I pędy rośliny keger… – Zauważył moje rozchylone w szoku usta. – W
Zakazanym Lesie nie znajdziesz wszystkiego, a Snape lubi zbierać dziwne…
składniki.
Nie
odpowiedziałam. Za dużo informacji jak na jeden raz. Teodor tymczasem spojrzał
do miseczki, w której wciąż ucierał kopyto.
–
Dobra, chyba wystarczy – stwierdził. Odstawił miseczkę na biurko. Przypatrzył
mi się uważnie. – Pierwszy element to umysł, czyli innymi słowy trzeba pozbawić
cię pełnej świadomości. Do tego posłużą zioła, które zebrałem w Zakazanym
Lesie… zanim mnie coś zaatakowało. – Spochmurniał, lecz nie pozwolił mi się
odezwać, kontynuując: – Będziesz mieć omamy, halucynacje, nie tylko wzrokowe. W
każdym razie nie wolno ci ruszyć się z trójkąta, bo jeśli to zrobisz, zerwiesz
rytuał. Dopóki nie zgaśnie ogień w każdym z jego kątów, nie możesz wyjść poza
narysowane granice.
Kiwnęłam
głową, oddychając głęboko. Teodor naprawdę się wkręcił. Ja nie zapamiętałam
tamtych instrukcji aż tak dokładnie, może też dlatego, że nie bardzo się w nie
wczytywałam, jednak brunet stojący przede mną sprawiał wrażenie dobitnie
zaangażowanego w to, co miało się za chwilę wydarzyć.
No
cóż, pojawiało się ryzyko niewyjścia z tego cało, więc wcale mu się nie
dziwiłam.
–
Rozumiem. – Obrzuciłam szybkim spojrzeniem otwarte Katharsis i coś sobie przypomniałam. Oblał mnie zimny pot. – Drugi
element to ciało, więc… musisz je uśmiercić.
Spiął
się, choć niemal niedostrzegalnie. Widziałam jednak, jak jego dłonie zacisnęły
się na krawędzi biurka.
–
Tak – przyznał niechętnie. – Na tym polega rytuał. Trzeba jakoś dostać się do
duszy, żeby ją oczyścić.
Spuściłam
na moment wzrok, gubiąc go w posadzce. W milczeniu zbierałam myśli.
Strasznie
się bałam.
–
Owoce leven pozbawiają życia, kopyto testrala je przywraca – wytłumaczył Teodor
prawie beznamiętnym tonem. – Podaje się je łącznie, razem z miażdżonymi pędami
keger odpowiadającej za trwałość rytuału. Przy trzecim elemencie w grę wchodzi
czysta światłość.
Moje
serce biło szybko, zdecydowanie za szybko, obijając się boleśnie o żebra.
–
Śmierć to ciemność, tak pisze autor, więc by ją zrównoważyć, potrzeba
światłości. Najpierw dotyka ona duszy, oczyszcza, zostaje na moment w ciele,
działając również na umysł i emocje, a gdy jest już jej wystarczająca ilość, uaktywniają
się związki zawarte w kopycie testrala.
–
Manipulowałeś nią kiedyś? – spytałam głucho, przerywając mu.
Cisza
była wystarczającą odpowiedzią.
–
Nic ci się nie stanie, Granger – zapewnił Ślizgon. Uniosłam głowę. Nasze
spojrzenia zwarły się, zaś mnie na moment zabrakło tchu. – Obiecuję.
Zostałam
otulona ciepłym spojrzeniem szarych oczu, takim, którego nigdy wcześniej nie
spotkałam, a które natychmiast odgoniło wszelkie wątpliwości kłębiące mi się w
głowie.
Wpatrywaliśmy
się tak w siebie przez dłuższą chwilę, aż wreszcie odchrząknęłam znacząco.
–
Nie traćmy czasu, to kopyto strasznie śmierdzi – oznajmiłam, krzywiąc się
ostentacyjnie.
Teodor
zacisnął usta.
Zastanawiając
się, czy nie robię najgłupszej rzeczy w swoim życiu, ułożyłam się na plecach z
rękami wyciągniętymi wzdłuż boków. Rozległo się ciche:
–
Incendio.
Wlepiłam
wzrok w sufit, starając się uspokoić oddech, rozkołatane serce i chaos myśli.
Przymknęłam na moment oczy. Co ja w ogóle wyrabiałam?
–
Possessione mentis.
W
jednej chwili ziołowa woń się wzmocniła. Przyjemnie drażniła nozdrza, niezbyt
silna, ale doskonale wyczuwalna. Upajałam się nią.
–
Od tej chwili nie opuszczaj trójkąta – w głosie Teodora dało się usłyszeć rozkazującą,
władczą nutę. – Teraz czekamy, aż zioła zaczną działać.
–
A co potem?
Wyobraziłam
sobie, jak brunet wzrusza ramionami i odgarnia ciemne włosy opadające mu na
oczy.
–
Zanim zaczniesz całkiem odpływać, musimy utoczyć sobie krwi. – Tak, te słowa
zdecydowanie nie pasowały do mojej poprzedniej wizji. – Na chwilę wkroczę w
trójkąt, rozetnę ci nadgarstek srebrnym nożem…
–
Z kolekcji noży Snape’a.
–
…cicho. W każdym razie musimy wymieszać ze sobą trochę naszej krwi i dodać włos
chimery. To nas połączy, byś później mogła czerpać siłę z mojego ciała.
–
I umrzesz.
–
Przestań wreszcie – zirytował się Teodor. – Nikomu nic się nie stanie. Tak czy
siak, jak już wszystko zmieszamy, mamy to wypić.
Aż
uniosłam się na łokciach. Spodziewałam się Teodora stojącego przy biurku, ale
on siedział spokojnie na posadzce oparty o mebel, obserwując mnie uważnie.
–
Wypić? – powtórzyłam. – Ludzką krew?
Kiwnięcie
głową. Mimowolnie się skrzywiłam, zwłaszcza że poczułam okropne uderzenie
gorąca.
–
A później?
–
Później sok owoców leven ze sproszkowanym kopytem testrala i rośliną keger –
odparł Teodor niezrażony moją reakcją. – Ja wypijam parę łyków, ty całą resztą.
Tutaj kończy się część druga rytuału.
Zakręciło
mi się w głowie. Nie wiedziałam tylko, czy to przez opary, czy może jednak
przez świadomość tego, co miało się wydarzyć. Przełknęłam z trudem ślinę.
Odwróciłam wzrok na gliniane naczynie po prawej, z którego unosiły się smużki
dymu.
–
Jak długo mam to wdychać? – spytałam z pozornym spokojem.
I
wtedy Teodor rzeczywiście wzruszył ramionami.
–
Każdy człowiek przyjmuje to inaczej – wyjaśnił. – Zależy, kiedy stracisz
kontrolę.
Zabrzmiało
to naprawdę niepokojąco.
Znów
poczułam uderzenie gorąca, więc nie czekając, usiadłam, po czym ściągnęłam
przez głowę sweter. Pozostałam w zwykłym, białym podkoszulku. Teodor uniósł
brew.
–
Co ty robisz?
–
Za gorąco. Chyba te zioła działają. – Usiadłam po turecku, olewając całkowicie
wcześniejsze polecenie, by się położyć. – Mam nadzieję, że te halucynacje nie
będą gorsze niż moje sny.
–
Ty się módl, żeby ci się nie zrobiło niedobrze.
Delikatnie
się uśmiechnęłam. Przez łzy, ponieważ po pewnym czasie oczy zaczęły piec,
produkując zdecydowanie za dużą ilość słonych kropel. Odgarnęłam włosy
niedbałym ruchem.
–
Snape cię zabije – oświadczyłam.
Teodor
nie wydawał się zbytnio tym przejmować.
–
Oddam mu nóż i tak dalej w nienaruszonym stanie – odpowiedział lekko. – A to, że
nie odzyska pewnych składników…
–
A jak się dowie, kto to zrobił? – drążyłam.
Posłał
mi mordercze spojrzenie.
–
Wołaj dalej wilka, to w końcu przyjdzie i cię pożre – burknął. Zgiął nogi w
kolanach i oparł na nich ręce. – Zrozum, Granger, że Snape mnie średnio
obchodzi. Ważne jest katharsis.
Przygryzłam
dolną wargę.
–
Już od początku chciałeś je przeprowadzić – wymamrotałam.
Zlękłam
się sposobu, w jaki na mnie popatrzył. Jakbym zarzuciła mu jakąś straszną
zbrodnię.
–
Chyba nie sądzisz, że chcę wykorzystać twój stan tylko po oto, żeby sprawdzić,
jakie są efekty rytuału – rzekł, jakby to było oczywiste. – Pomagam ci. Cóż, zresztą
nie tylko tobie, ale nam wszystkim. Pojutrze rozprawa, a twoje zeznania są
kluczowe w sprawie Ivy, więc przydałoby się, żebyś w tym czasie nie przechodziła
załamania nerwowego.
Powoli
osunęłam się na plecy, mając nadzieję, że zimna posadzka trochę schłodzi
rozgrzane ciało. Otarłam łzy, dotknęłam dłonią rozpalonego czoła. Przez dłuższą
chwilę milczałam, spokojnie wdychając opary tworzone przez zioła. Na języku
czułam ich gorzki smak, choć zapach był zupełnie od tego odmienny. Odgarnęłam
na bok brązowe loki, chłód musnął kark.
–
Dlaczego jeszcze z matką nie uciekliście?
Nie
wiedziałam, dlaczego do głowy przyszło mi akurat takie pytanie, choć sądziłam,
że pewnie – nazwijmy rzeczy po imieniu – narkotyki
zaczęły działać.
Nie
widziałam Teodora, ale po ciszy, która zapadła, wywnioskowałam, iż chłopak
nijak chce odpowiadać.
–
Niby dokąd? – odezwał się wreszcie. – Matka nikogo nie ma, jest tylko ojciec i
jego rodzice, chyba jeszcze jakaś dalsza rodzina z ich strony.
Przygryzłam
wargę.
–
A Dumbledore? On przecież mógłby wam pomóc, ukryć…
Przerwało
mi głośne prychnięcie.
–
Żeby wszyscy wokół traktowali nas jakiś śmieci? – Jego głos ociekał odrazą. –
Członkowie Zakonu Feniksa nie przyjęliby rodziny śmierciożercy. A ojciec w
końcu by nas znalazł. Musiałby to zrobić, matka zna za wiele jego tajemnic,
więc nie pozwala jej za daleko ruszać się z domu. Do pracy i z powrotem. Czarny
Pan kazałby mu nas zabić.
Prawie
zachłysnęłam się własną śliną. Coś ciężkiego opadło na dno mojego żołądka.
–
Zresztą – kontynuował cicho Teodor – matka woli poczekać na koniec wojny. Wcale
nie uśmiecha się nam udział w niej. Nie popieramy ani Czarnego Pana, ani
Dumbledore’a. To nieprawdopodobne, co kiedyś robili aurorzy, w dodatku ich
obecne działania wcale zbytnio nie różnią się od wcześniejszych. Gdybyś tylko
miała pojęcie…
Zakaszlałam
gwałtownie – opary zaczęły drapać gardło, malutkie szpileczki wbijały się w moją
krtań, odcinając dopływ tlenu. Bezwiednie złapałam się za szyję, jakby z oddali
usłyszałam zaniepokojony głos Teodora, a kiedy wszystko ustało, zrobiło mi się
okropnie zimno. Na skórę wstąpiła gęsia skórka, mimowolnie zaszczękałam zębami.
Objęłam się ramionami.
–
Granger, co jest?
Zacisnęłam
mocno powieki, otulając się na nowo swetrem.
–
Merlinie, jak tu zimno – jęknęłam. Znów zakaszlałam, po czym otworzyłam powoli
oczy. Uniosłam brwi ze zdziwienia. – Co one tu robią?
–
Kto?
Zamrugałam
leniwie. Wyciągnęłam rękę w górę.
–
Elfy.
Pod
sufitem fruwały różnokolorowe wróżki, dziesiątki, setki. Fioletowe, szkarłatne,
błękitne, złote, każda połyskująca niczym maleńka gwiazdka. Sklepienie było
łukowate i ginęło w mroku, a barwne istotki ścigały się, goniły wzajemnie, z
ich skrzydełek sypał się magiczny, połyskujący pył niczym z bajki o Piotrusiu
Panie. Dźwięczny, melodyjny śmiech rozbrzmiewał mi w głowie. Przez niego
przebijał się szept, ale nie potrafiłam zrozumieć słów.
–
Są takie piękne… – wymamrotałam, nie odrywając od nich wzroku.
Teodor
westchnął, a po cichym szeleście wywnioskowałam, że wstał z posadzki.
–
Zaczęło się – orzekł poważnym tonem. – Teraz krew.
Zachichotałam
jak mała dziewczynka, kiedy jedna z wróżek zaczęła płynąc w powietrzu w moją
stronę. Szeptała. Dźwięk ten był niczym najsłodsza melodia, delikatna,
subtelna, jak tysiące dzwoneczków. Widziałam malutką twarzyczkę o łagodnych
rysach i duże, wyłupiaste oczy.
–
Sanguis donum… Argh. – Minęła dłuższa
chwila, nim kątem oka dostrzegłam, jak Teodor podchodzi do trójkąta. Nie
zwróciłam na niego uwagi, zajęta roześmianą wróżką. Już niemal rozumiałam, co
mówiła… – Fractura. Daj nadgarstek,
Granger.
Oderwałam
wzrok od elfa. Ślizgon kucał obok mojej głowy, w prawej dłoni trzymając srebrny
nóż o długim ostrzu. Lewy nadgarstek chłopaka rozcinała krwawiąca szrama.
Wytrzeszczyłam oczy.
–
Nie możesz tego uleczyć? – wychrypiałam. Gardło miałam suche na wiór, gorączka
powracała.
Teodor
pokręcił głową.
–
Ty też nie. Daj nadgarstek, nie mogę zbyt długo przełamywać bariery trójkąta –
ponaglił.
Z
lekkim wahaniem podałam mu lewą dłoń. Wciągnęłam ze świstem powietrze, kiedy
zimna klinga zagłębiła się w delikatnej skórze. Patrzyłam, jak gęsta krew
wypływa powolnie z rany i spływa do podstawionego przez bruneta naczynia. W nim
już połyskiwała szkarłatna ciecz.
Zrobiło
mi się niedobrze.
Nie
okazałam tego jednak, w napięciu czekając, aż Teodor zabierze miseczkę i
wyjdzie z trójkąta. Był skupiony, czujny, nie odrywał wzroku od posoki. Jego
skóra lśniła od potu, palce zaciskały się na mojej ręce oraz na naczynku.
Przyglądałam mu się intensywnie, ledwo rejestrując fakt, że po niezwykłej
melodii, śmiechach i chichotach pozostał jedynie szept. Docierał do mnie w
każdego kąta sali, drażnił uszy, kazał przysłuchiwać się, by zrozumieć choć
jedno słowo.
I
faktycznie rozumiałam.
Roger.
Wzdrygnęłam
się, co dostrzegł Teodor. Spojrzał na mnie szybko, później znów na spływającą
krew.
–
Et
gratias agens.
Puścił
mój nadgarstek, odsunął się, po czym wstał i wycofał z trójkąta.
–
Instauraretis. Chryste, jak ja
nienawidzę łaciny – mruknął, a następnie ponownie podszedł do biurka.
Obserwowałam każdy jego ruch, czując powrót gorączki. Myślałam, że zaraz się
ugotuję, pot spływał mi na oczy, rozmazując obraz. Oddech palił. – Zaraz dodam
włos chimery i niestety będziemy musieli to wypić. Inaczej nie dostaniesz
energii, żeby… się obudzić.
Przełknęłam
z trudem ślinę.
Teodor
zaczął mamrotać coś pod nosem, zapewne dalej po łacinie, co chwilę zerkając do Katharsis. Nikt nie lubił tego języka,
praktycznie nie znałam nikogo, kto z chęcią chłonąłby go na transmutacji,
zaklęciach czy eliksirach. Łacina, podobnie jak greka, miała właściwość
wzmacniania zaklęć, dlatego właśnie większość uroków tworzyło się na jej
podstawie. Pewne czary oczywiście pochodziły z francuskiego czy angielskiego,
ale przeważająca ilość opierała się na łacinie. Dodatkowo przyjęło się
nazywanie eliksirów, roślin i zwierząt magicznych również łacińskimi
kombinacjami, stąd chociażby Felix Felicis czyli mniej więcej szczęście przynoszące powodzenie. W
Hogwarcie nauczyciele na swoich przedmiotach często robili lekcje poświęcone
nauce tego języka, a że łacina trudna, niewiele darzyło ją sympatią.
Najwyraźniej
Teodor również za nią przepadał.
Niespodziewanie
mój oddech przyspieszył. Czułam się jak po biegu, rozgrzana i zmęczona,
niemogąca poruszyć zastałymi kończynami. Posadzka już nie chłodziła, tak jakby
przejęła temperaturę od mojego ciała. Przymknęłam powieki, a kiedy ponownie je
rozchyliłam, odkryłam ze strachem, że znalazłam się w zupełnie innym miejscu.
Sklepienie
znów ginęło w ciemności, łukowate i na drewnianych podporach, zupełnie jak
wcześniej, ale teraz doszły do tego inne elementy. Nie unosząc głowy,
rozejrzałam się szybko. Znajdowałam się w czymś podobnym do kościoła
katolickiego. Kolosalne okna zakończone były łukami, zamiast zwykłych szyb
widziałam witraże, zaś na murach zarysy fresków. Skądś znałam to miejsce,
tylko… skąd?
Zachłysnęłam
się powietrzem i nagle wróciłam Sali Oczyszczenia. Oblizałam wyschnięte wargi,
na policzku poczułam zimny powiew. Odwróciłam twarz w tamtą stronę.
Od
krzyku zapiekło mnie gardło.
Obok
mnie leżała na boku Ivy, jej twarz była biała niczym marmur, ostre rysy jeszcze
bardziej kanciaste, podbródek bardziej wystający, błękitne oczy wlepione w
moje. Uśmiechała się, odsłaniając rządek ostro zakończonych, śnieżnobiałych
zębów. Chciałam się odsunąć, ale coś mi nie pozwalało, nie mogłam poruszyć się
ani o centymetr.
–
Nie, nie… Odejdź! – wyjąkałam z przerażeniem.
Ivy
na przekór moim słowom zbliżyła się, a nasze wargi złączyły się w bolesnym
pocałunku.
–
Granger?
Ból
minął, ale strach pozostał. Strach i łzy spływające mi po policzkach. W jednej
sekundzie zerwałam się do pozycji siedzącej, oddychając spazmatycznie. Jak przez
mgłę widziałam zaniepokojonego Teodora, w uszach słyszałam dudnienie własnego
serca oraz ten cholerny szept.
Wiedziałam,
że to halucynacje. Nott ostrzegał przed nimi, więc na razie nie dawałam się
zwariować. Musiałam wytrzymać, choć powoli rytuał robił się coraz bardziej
wyczerpujący.
Odetchnęłam
głęboko.
–
Widziałam Ivy – wyrzuciłam z siebie, patrząc gdzieś w bok. – Leżała obok.
Przeniosłam
wzrok na spiętego Teodora. Nie miał zbyt uradowanej miny.
–
To tak szybko się nie skończy – oznajmił. – Wciąż posiadasz pełną świadomość.
Otarłam
oczy, policzki, czoło, odgarnęłam włosy. Ubranie lepiło się do ciała, było mi
duszno i zdecydowanie za gorąco. Odchrząknęłam.
–
Daj mi tę krew, bo nie wiem, co stanie się później – powiedziałam z małym
przekonaniem.
Teodor
bez słowa chwycił dwa kubki stojące na biurku, wypełnione gęstą, brunatną
cieczą. Uniosłam brew.
–
Co to jest?
Podszedł
do trójkąta.
–
Fractura. Włos chimery rozpuścił się,
barwiąc krew – wyjaśnił, podając mi kubek. Szkło było letnie w dotyku. – Ale to
nadal krew. Corporis nexu. – Wycofał
się. Przyjrzałam się napojowi i zbliżyłam go do nosa. Nie wyczułam żadnego
zapachu, choć na pierwszy rzut oka zmienił się jedynie kolor cieczy. Zerknęłam
na Teodora, a on podchwycił to spojrzenie. – Więc… do dna!
Przytknęliśmy
wargi do brzegu naczynia dokładnie w tym samym momencie.
Łudziłam
się, że razem z barwą i charakterystyczną wonią krew straciła również smak.
Była ciepła, z metaliczną nutą, jednocześnie nieco słodkawa. Zupełnie tak,
jakbym miała w ustach kawałek metalu. Ponadto, od razu zapragnęłam wypluć
wszystko z powrotem do kubka, lecz ostatkiem sił się przed tym powstrzymałam.
Ciągnęłam łyk za łykiem, czując, jak kropla spływa mi po brodzie.
Boże,
co ja najlepszego wyrabiałam?
To
było chore.
W
końcu oderwałam usta od naczynia i skrzywiłam się okropnie. Wolną ręką otarłam
buzię, a potem spojrzałam na Teodora. Na jego twarzy również pojawił się grymas
zniesmaczenia, zaciskał powieki, w opuszczonej dłoni trzymając pusty kubek. W
moim na dnie zostało kilka kropel, ale miałam nadzieję, że nie będę musiała
tego kończyć.
Smakowałam
krew na języku, podczas gdy Ślizgon kaszlał zawzięcie. Zlizywałam ją z zębów,
przełykałam wraz ze śliną i mlaskałam z niesmakiem. W końcu odstawiłam kubek na
posadzkę.
–
To obrzydliwe – skomentowałam.
Teodor,
który przytykał dłoń do ust w walce z mdłościami, odetchnął głęboko.
–
Zdecydowanie – potwierdził. Jego zęby i wargi nurzały się w szkarłacie.
Czarnowłosy
zabrał ode mnie kubek, szepnął: „Instauraretis”,
a kontur trójkąta leciutko zajaśniał. Kręciło mi się głowie, nie wiedziałam
jednak, czy to wpływ krwi, czy może wciąż działanie ziół. Przyglądałam się chłopakowi
podchodzącemu do biurka i znowu grzebiącemu w jakichś naczyniach. Popatrzył do
księgi, przewrócił kilka stron, fuknął cicho, po czym powrócił do swojego
miejsca pracy.
Tyle
że to już nie był Teodor. Czarna koszulka przestała opinać szerokie barki ani
tak bardzo nie wisiała na szczupłej, choć nie chudej sylwetce. Szerokie dłonie
przestawiały naczynka, wycierały szmatką nóż, a potem przeczesywały rude włosy.
Potrząsnęłam
głową, starając się przegnać halucynację, ale ona nie chciała odejść.
Szept
stał się niesamowicie wyraźny, jakby ktoś znajdował się tuż obok i mówił prosto
do ucha. Zdawało mi się, że czuje łagodne, wzbudzające niepokojące dreszcze
muśnięcia na małżowinie.
–
Omotałaś go, pamiętasz? – głos był kobiecy, melodyjny, dziwnie znajomy, zarazem
pełen ironii. – Rona.
Znów
potrząsnęłam głową, jednak to nic nie dało.
–
Potem Rogera – kontynuował głos. Jakby z oddali dochodzili kolejne szepty,
mieszające się ze sobą, ale ja rozumiałam ten jeden jedyny, który brzmiał mi w
głowie i nie pozwalał na ucieczkę. – Oddał za ciebie życie. Pamiętasz, co
krzyczał? „Masz ją chronić”! Tak, Hermiono, nawet wtedy myślał o tobie…
Zasłonił
sobie uszy rękoma, walcząc z kolejnymi łzami. Głos zaśmiał się kpiąco.
–
Nie chcesz słuchać? Musisz w końcu zrozumieć, że ty go zabiłaś, a teraz… –
niewidzialna ręka uniosła mój podbródek, tak bym spojrzała na czarnowłosego
chłopaka – …zabijasz jego. Poświęca się dla ciebie, wypełnia polecenie Rogera.
Chroni cię. Ale wiesz, Hermiono, to nie ma przyszłości. Nigdy nie miało.
Zabijasz go, choć ani ty, ani on nie zdajecie sobie z tego sprawy.
–
Przestań! – krzyknęłam, kuląc się.
Znalazłam
się w piekle, a te okropne szepty były karą za grzechy.
–
Zbyt wiele różnić, inne pochodzenie, nawet domy! – przeszywający wrzask
rozdzierał mi serce. Szlochałam głośno, czując, jak płonę. Bo głos miał rację.
– Co pomyślą twoi przyjaciele, jego znajomi? Szlama i arystokrata?
–
Nie, przestań, nie chcę tego słuchać!
–
Nie dogadujecie się, nie umiecie normalnie rozmawiać, on cię pragnie, może
nawet kocha, ale ty jesteś przyjaciółką Wybrańca, musisz mu pomóc zabić
Voldemorta, nie czas na miłość, nie z synem śmierciożercy, nie ze Ślizgonem,
przyjacielem najgorszych, taki sam jak ojciec, morderca…
–
ZAMKNIJ SIĘ!
–
Granger!
Zauważyłam,
że Teodor chce do mnie podejść. Cofnęłam się odruchowo.
–
Nie zbliżaj się! – Między nami wyrosła ognista bariera, odgradzając nas od
siebie. Czułam się jak zwierzę w potrzasku. – Nigdy więcej się do mnie nie
zbliżaj!
Opadłam
na plecy, nagle tracąc kontrolę nad swoim ciałem. Płakałam głośno i choć szepty
ustały, ja wciąż pamiętałam, co mówił tamten głos. Każde słowo.
I
to one dźwięczały mi w uszach, kiedy widziałam uśmiechającego się szatyna
całującego w policzek piękną blondynkę. Wyglądali na zadowolonych,
szczęśliwych. Spadł na nich deszcz, a oni rozmazali się niczym farba na obrazie
pod wpływem wody. Na ich miejscu pojawiła się niska postać ubrana w czarną,
zwiewną szatę. W rękach trzymała sznur.
To
byłam ja.
Niespiesznie
założyłam sobie na szyję pętlę.
Sokół
płynął po błękitnym przestworze, rozkoszując się promieniami słońca. Lekki,
nieprzejmujący się niczym, wolny. Nagle zaskrzeczał przeraźliwie, dźwięk tłuczonego
szkła, ptak runął w dół z podpalonym ogonem zupełnie niczym spadająca gwiazda,
ognista, straszliwie piękna, prosto w granatową toń.
Wielobarwne
smugi tańczyły przed moimi oczami, kakofonia dźwięków atakowała uszy, krzyk
zamarł na ustach, urywany oddech wciąż i wciąż przyspieszał. Serce huczało
głośno niczym bęben, ciało wyginało się w łuk.
A
potem wszystko ustało, ucichło, na tyle, bym mogła bez przeszkód ujrzeć nad
sobą stężoną twarz Teodora.
–
Już czas – słowa docierały do mnie jak zza ściany, ale gdzieś z głębi umysłu
wybijała się myśl, że przecież wiem, co one oznaczają. – Mors corporis.
Jak
w transie wsparłam się na łokciach i pozwoliłam przysunąć do ust miskę z
zielonkawym napojem o słodkawym zapachu. W smaku okazał się być niesamowicie
gorzki, palił przełyk. Zakrztusiłam się, lecz niemal natychmiast powróciłam do
picia.
Nie
miałam pojęcia, o co chodzi, ale po coś to było. Po coś wytrzymywałam ból i
pieczenie, gdy chłód rozlewał się po moim języku. Gra toczyła się o wysoką
stawkę, potwierdzała to niezwykła koncentracja na twarzy chłopaka, kiedy
podtrzymywał naczynie przy mojej twarzy.
Nagle
jednak odsunął je, choć nie opróżniłam go nawet w połowie.
–
Nie możesz tego wypić.
Gniewny
głos Teodora przebił się przez barierę w mojej głowie, za którą znajdowała się
pełna świadomość.
–
Ale…
–
Jeśli dam ci to, umrzesz!
Furia
mieszała się z rozpaczą w szarych tęczówkach. Omiotłam go zdezorientowanym
spojrzeniem.
–
Przecież właśnie…
–
Nie o to chodzi! – zawołał, po czym zerwał się na równe nogi. – Widzisz, co
masz na dłoniach? Na szyi?
Niczego
nie rozumiejąc, popatrzyłam w dół. Kotki palców były zaczerwienione, pokryte
wysypką. Dotknęłam szyi. Pod opuszkami wyczułam nierówności. Ze strachem
spojrzałam na Teodora. Chłopak zacisnął wolną dłoń w pięść.
–
Jesteś uczulona na owoce leven – niemal wypluł te słowa, taki był wściekły. –
Ja nie, bo już wypiłem tego parę łyków, tak jest w instrukcji. Musiałem
zaznaczyć połączenie, kto pozbawia cię życia. Autor u swojej żony znalazł takie
same ślady, jakie teraz się u ciebie pojawiają, opisał je pod koniec rozdziału.
Też musiała być uczulona. Za późno wzięła lek, dlatego nie przeżyła. – Odstawił
miskę na stolik, po czym oparł się o jego blat. – Ty nie wypiłaś tak dużo jak
ona, wszystko w porządku.
Ściany
wokół się poruszyły, podłoga lekko zafalowała.
–
Czyli zrywamy rytuał? – wysapałam z niedowierzaniem. – Wszystko na nic?
Milczał
przez długą chwilę, aż wreszcie odezwał się ze spokojem, którego bym się po nim
w tamtej chwili nie spodziewała.
–
Niekoniecznie. – Szybki ruch przy biurku, szczęk naczyń. – Owoce leven
zabierają życie, nam zależy na jego przywróceniu, tyle że skończyła się roślina
keger, więc…
Cisza
wypełniła salę, kiedy zamarł. Oczekiwałam na najmniejszy ruch chłopaka, lecz
ten stał i oddychał głęboko, jakby starając się uspokoić.
–
Ufasz mi? – spytał niespodziewanie.
Przymknęłam
oczy. Słowa same wypłynęły z moich ust, wcale ich nie kontrolowałam. Już nie
miałam na to sił. Chciałam, aby to wszystko się skończyło.
–
Ufam.
Ale
to była prawda.
Teodor
powoli odwrócił się, a następnie podszedł do trójkąta i kucnął niedaleko mnie.
Nasze spojrzenia splotły się, lecz żadne z nas nie odwracało wzroku. Ledwo
widziałam na oczy, byłam cała mokra od potu, zmęczona, niezdolna do jasnego
myślenia od narkotyków.
A
jednak w tęczówkach bruneta kryło się coś, co dziwnie uspokajało i dodawało
sił. Prośba. Niezachwiana pewność. Znajdował się tak blisko mnie, że czułam
jego gorący oddech na policzku.
Zastanawiałam
się, czy ucałowanie spierzchniętych warg stanowiło aż tak poroniony pomysł.
–
Połóż się.
Bez
wahania wykonałam polecenie. Zadrżałam, gdy chłodna dłoń dotknęła mojego
policzka, potem szyi, blizn na obojczyku, aż wreszcie zatrzymała się na mostku.
Spojrzałam na Teodora spod półprzymkniętych powiek.
–
Co robisz?
Wziął
głębszy oddech.
–
Mam nadzieję, że mi to wybaczysz.
Srebrne
ostrze zalśniło w świetle pochodni, nim opadło i wbiło się w moją pierś.
***
Teodor
doskonale wiedział, co robi, choć wcale nie było to dla niego łatwe.
To
było cholernie trudne.
Czując,
jak jego serce powoli pęka, odsunął się od drgającego w ostatnich konwulsjach
ciała Granger. Wcześniej rozszerzone w szoku oczy teraz się zamknęły, oddech
się urwał. Ciemna rękojeść noża sterczała z jej piersi, krew barwiła biały
podkoszulek. Skóra błyszczała od potu, jasne blizny pokrywające obojczyki, ręce
ostro kontrastowały ze szkarłatem na bluzce.
Teodor
zakrył usta dłonią, dusząc w sobie krzyk.
Wiedział,
że już nie zapomni, jak ostrze niemal bez oporu wbijało się w bijące serce…
Nie,
nie było teraz czasu na takie myśli. Chodziło o Granger. O życie, które właśnie
jej odebrał. Musiał to naprawić.
Brunet
trzymał się tej myśli jak ostatniej deski ratunku.
Z
trudem łapiąc kolejne oddechy, opuścił Trójkąt Zamknięcia. Zerknął przelotnie
na drugi płonący przy podstawie ogień. Powiększył się, tak jak powinien.
Choć
Teodor miał już pewność, że drugi element rytuału przebiegł poprawnie, wcale
nie podniosło go to na duchu. Właśnie wbił nóż w Granger. Zabił ją. Nieważne,
że na potrzeby katharsis.
Brzydził
się samego siebie.
Walczył
z mdłościami podchodzącymi mu do gardła, kiedy porywał z biurka różdżkę i
drżącym głosem wydusił:
–
Instauraretis.
Kontur
na posadzce znów się rozjarzył na znak ponownego zamknięcia się. Teodor zerknął
przelotnie na szatynkę leżącą bez życia w środku figury. Wokół niej zbierała
się krew.
Po
jego skroniach spływały strużki potu.
Nie
miał wiele czasu. Rytuał nie przewidywał takich odstępstw jak chociażby iście
mugolskie morderstwo. Owszem, i tym razem intuicja nie zawiodła Ślizgona, podpowiadając
użycie sproszkowanego kopyta testrala oraz posypanego nim srebra, ale teraz
Granger mogła się bez przeszkód wykrwawić.
No
cholera jasna z ciemną tańcząca.
Z
ust Teodora wypływały coraz śmielsze wiązanki, kiedy starając się opanować,
dopadł do księgi. Przekartkował ją, ominął szczegółowe rysunki etapów, które
już miał za sobą, aż w końcu dotarł do interesującej go stronnicy.
Element trzeci –
dusza.
Krótkim
ruchem nadgarstka zapalił płomień w ostatnim naczyniu wewnątrz trójkąta, a
potem przykuł wzrok do długiej łacińskiej sentencji zapisanej kursywą. Chryste
Panie, jak on tego nienawidził. Bez oporów wyrwał kartkę, tak by następnie móc
odwrócić się twarzą do Granger. Coś ścisnęło mu się boleśnie w żołądku na widok
kałuży krwi powiększajacej się wokół ciała dziewczyny.
Chwycił
mocniej różdżkę, odetchnął głęboko. Przykuł wzrok do tekstu, po czym zaczął
czytać, a każdy wyraz, każdą sylabę i głoskę wypełniało napięcie oraz
rozpaczliwe błaganie, by chociaż raz w życiu Teodor Nott czegoś nie spieprzył.
–
Munditiae lumen…
***
Pustka.
Pustka.
Pustka.
Wiedziałam,
że istnieję, posiadałam świadomość swej egzystencji i tego, że coś złego się ze
mną działo. Cholernie niepokojące uczucie, choć nie wiedziałam, skąd ono się
bierze. Byłam otoczona przez ciemność, brodziłam w czymś lepkim i chłodnym, do
mojej świadomości wdzierał się obrzydliwy chlupot, a przez niego przebijał się
śmiech elfów.
Wstrętny,
kpiący.
–
Leven, leven… – powtarzałam to słowo jak mantrę. Mój głos brzmiał niezwykle
obco, wysoki i zachrypnięty. – Leven, leven….
Nagle
mrok rozstąpił się. Przede mną rozbłysło światło, nie jak promienie słońca,
ciepłe i przyjemne, tylko ostre, białe, palące. Schyliłam głowę, oczy
przystosowały się do nowych warunków.
Gęsta
krew sięgała mi do łydek, krzyk wyrywał się z gardła do wtóru radosnych
chichotów.
***
Postrzępiony
strumień czystej światłości, błękitno-biały, przyciągał wzrok Teodora jak
magnes. Chłopak niemal przestał czytać słowa rytuału, obserwując z fascynacją
owe zjawisko. Zmusił się jednak do konsekwentnego nieodrywania oczu od czarnych
literek, unosząc nieco wyżej dłoń z różdżką.
Było
mu gorąco, mięśnie drżały z wysiłku, ale on nie ustawał. Czytał o jutrzence i o
nocy, o blasku i o ciemności, o równowadze, o więzach, o ofierze, aż wreszcie o
duszy i oczyszczeniu. Zatracał się w tej czynności do tego stopnia, że w pewnej
chwili zapomniał o otaczającym go świecie, skupiając się jedynie na sensie
wypowiadanych słów. Zaczerpnął głębiej tchu, unosząc na moment wzrok.
Niemal
zakrztusił się własną ślinę.
Z
jego różdżki nadal sunął jasny promień, wił się w powietrzu, skręcał, opadał i
wznosił się. Przeniknął przez barierę Trójkąta Zamknięcia, a teraz otaczał
zastygłe ciało Granger. Rozdzielał się na mniejsze smugi, te zaś łączyły się z
krwią wciąż wydostającą z rany na piersi Gryfonki, wpływały do rozchylonych
warg, uszu i nosa. Dziewczyna jaśniała.
Skóra, włosy, wszystko, każdy element jej istoty.
Teodor
powrócił do czytania z jeszcze większym zapałem.
Musiało
się udać, musiało. Nie było innego wyjścia. Granger musiała się ocknąć, chciał
chociaż to dla niej zrobić, skoro parę minut temu perfidnie ją… zabił. W
dodatku oboje zdecydowanie zbyt dużo przeszli, zwłaszcza ona, by nawet to miało
pójść nie po ich myśli.
Co
jeszcze miało się nie udać?
Gdyby
tylko wtedy wiedział…
***
Byłam
słońcem barwiącym szkarłatnym pędzlem niebo, wschodem i zachodem, byłam rzeką
płynącą wartką wśród gór, byłam sokołem szybującym wysoko w górze, a potem
wirującym wśród powietrznych prądów, konając.
Miałam
oczy barwy trawy oraz pióra koloru węgla.
Byłam
wszystkim i niczym, i chyba traciłam teraz duszę. A może nigdy jej nie miałam?
Co to w ogóle było: dusza? Nie znałam tego słowa, nie tak dobrze, jakbym
chciała. Pięć liter, niezwykle istotnych, lecz nie wiedziałam dlaczego.
Uczepiłam się ich jak czegoś niesamowicie cennego, objęłam ramionami, łkałam w
nie cichutko. Bałam się je utracić, szeptałam w eter, że potrzebuję pomocy,
czegoś, czym mogłabym zetrzeć brud.
Nagle
snop światła wdarł się w moją pierś, wyciskał powietrze z płuc, kazał ustom
krzyczeć. I krzyczałam, a potem zamilkłam.
Otuliłam
się ciszą, kiedy pozbawiono mnie słuchu i zdolności mowy.
Opadłam
w głąb ciemności, kiedy pozbawiono mnie wzroku.
Bez
krzyku i łez pozwalałam, by pozbawiono mnie dotyku.
Została
mi dusza. Była gdzieś wokół, wiedziałam, że jest bezpieczna, że teraz już nie ma
na niej brudu, że jesteśmy wolne, ja i ona.
Stałyśmy
się jednością, kiedy zaczęłam zapadać się w sobie. Szum znów wypełnił mi uszy,
tak jakbym była głęboko pod wodą. Wierzgałam rękami i nogami, młócąc lodowatą,
oślizgłą ciemność. Widziałam czerwień, gdzieś w czerni.
Niespodziewanie
wynurzyłam się na powierzchnię, zaczerpnęłam powietrza, krystalicznie czystego
powietrza. Rozwarłam szeroko powieki, ból przywrócił mi świadomość.
Nowa
siła istnienia napełniła moje ciało
Błękit
i biel kumulowały się nade mną, muskały skórę, łaknęłam ich, nie wiedząc, czym
są. Rozległ się wrzask, odgłos upadku, łomotanie w uszach.
Bicie
serca.
A
potem wszystko ucichło. Kolory zniknęły, znów leżałam w Sali Oczyszczenia, zaś
jedynym dźwiękiem był mój urywany oddech. Z opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że
w dłoni trzymam zakrwawiony nóż sekundę wcześniej wyrwany sobie z piersi, a
przed chwilą narodziłam się na nowo.
Zakręciło
mi się w głowie, ziołowa woń uderzyła w nozdrza. Odrzuciłam z przerażeniem nóż
i wsparłam się na łokciach.
Zaparło
mi dech.
Nieopodal
leżał Teodor, na plecach, bez ruchu. W jego bezwładnej dłoni znajdowała się
różdżka, niedaleko jakaś kartka. Co się stało? Zemdlał? Przekazał mi energię,
bym powróciła, więc może…
Przestraszyłam
się własnych myśli.
Chciałam
coś zrobić, wstać, podbiec do niego, ale wtedy narkotyki zyskały nade mną
całkowitą władzę. Przed oczami zamajaczyła Ivy, blada, na twarzy której
widziałam samo okrucieństwo, a potem chwyciła moją dłoń i pociągnęła za sobą w
otchłań.
_______________
Bocze,
już od tak dawna nie pisałam porządnej noty odautorskiej.
Jak
widać, ten rozdział jest wręcz kluczowy, a następny będzie jeszcze ważniejszy,
więc pewnie dlatego tak okropnie nie chciał mi iść. Teoretycznie mógł pojawić
się wcześniej, ale ja w przeciwieństwie do wielu aŁtoreczek wychodzę z założenia,
że lepiej po długim czasie wstawić coś zjadliwego, zamiast szybko coś niechlujnego
i niedopracowanego.
Swoją
drogą jestem zła na siebie. Siedem rozdziałów w wakacje to słaby wynik i w
ogóle jakoś tak wydaje mi się, że zaniedbałam bloga. Meh.
W
poniedziałek do szkoły. Powiem Wam, że nawet się cieszę. Okej, biegam sobie
rano, wczoraj elegancko skończyłam kurs francuskiego, cośtam piszę, spotykam
się z ludem, ale już mi się ten opierdaling ludzi. Czas rozwalić szkołę, a czo.
To
już ostatni rozdział przed rokiem szkolnym, jednak nie mam pojęcia, kiedy
następny. Może powrócę do zapowiedzi, jeszcze zobaczę. Będę Was informować.
Kaboom,
robaczki!
Empatia
Kocham Cię! XD Nareszcie rozdział. W końcu się doczekałam ; )
OdpowiedzUsuńI przerwałaś w takim momencie? ;__; Wspaniały rozdział. Jak realistycznie opisałaś ten rytuał. Ciekawe czy nam uśmiercisz Teodora. Oby nie. ;o Bosko piszesz. Naprawdę masz talent do tego. A ja teraz będę czekała ze zniecierpliwieniem na kolejny rozdział.
UsuńPozdrawiam. ; )
no, w takim momencie przerwać ;o cała Emapatia xd
UsuńTeoś na pewno przeżyje, nie byłaby taka okrutna.. :D
Jestem szatanem, zawsze to mówiłam.
UsuńChciałabyś, ja jestem satanem, Ty się trzymasz mojej spódnicy.
UsuńMoja bogini!
OdpowiedzUsuńA już liczyłam, że sobie to oczyszczenie sama zrobię. No nic, muszę obejść się smakiem. A szkoda, przydałoby mi się.
Teodor jest wyjątkowy. Zdobył się na no, żeby ją zabić, oczyścić i przywrócić potem do życia. Ja bym tak nie potrafiła.
Halucynacje Hermiony były realistyczne.
A sam rytuał to czysta poezja. Tak wszystko genialnie opisane, że lepiej się nie da.
Świetny, długaśny rozdział. Na coś takiego warto czekać.
Może i siedem rozdziałów na całe wakacje to nie jest zadowalający wynik, ale ja patrzę na jakość, nie ilość. Na cholerę mnóstwo niedopracowanych rozdzialików?
Z wszystkich historii, które czytałam, to Twoja jest najlepsza. Wiem, już tyle razy o tym pisałam, ale powtórzę się.
Pozdrawiam, em.
Cudownie piszesz! Mam nadzieję, że następny roździałbędzie w miarę szybko bo nie wytrzymam.
OdpowiedzUsuńO Jezu jfsmsdixsfjhjs omfg. WOW. Przez cały rytułał tak mi serce waliło, a na koniec kabum! I TERAZ JESTEM W KROPCE. ON ŻYJE ?! Na pewno, bo przecież byś nie uśmierciła glównego bohatera (?) Przecież mówiłaś, że będzie big kiss, a, że jeszcze go nie było to jeszcze ożyją, odbedzie się rozprawa i wg.
OdpowiedzUsuńJestem w szoku.
Wow.
Ale Ty lubisz nas trymać w takim napięciu, więc jeszcze przeżyją.
Weny, weny ! Czekaam na kolejny *O*
PS. CUDOWNIE PISZESZ. ^^
NAJLEPSZY KAWAŁEK HAHAHA ->
Usuń"– Granger, co jest?
Zacisnęłam mocno powieki, otulając się na nowo swetrem.
– Merlinie, jak tu zimno – jęknęłam. Znów zakaszlałam, po czym otworzyłam powoli oczy. Uniosłam brwi ze zdziwienia. – Co one tu robią?
– Kto?
Zamrugałam leniwie. Wyciągnęłam rękę w górę.
– Elfy.
Pod sufitem fruwały różnokolorowe wróżki, dziesiątki, setki. Fioletowe, szkarłatne, błękitne, złote, każda połyskująca niczym maleńka gwiazdka."
A ten moment kiedy musiał wbić jej nóż to wow. nie spodziewałam sie totalnie, taki strach mnie ogarnął ;o
Wspaniały rozdział dziewczyno!
OdpowiedzUsuńTwojego bloga pochłonęłam jednym tchem, wczuwałam się w rolę Hermiony, wyobrażałam sobie wszystko.
Jesteś wspaniałą pisarką, doskonale rozwijasz akcję w swoim opowiadaniu, nie próbujesz na siłę "połączyć" Granger i Notta. To fajne, bo trochę przejadły mi się blogi, w których w pierwszym rozdziale bohaterowie się kłócą a nagle w drugim wybaczają sobie wszystko i zostają parą. O nie.
Historia jest niezwykła, można powiedzieć, że nawet magiczna.
Czekam na więcej ;3
Życzę dużo weny, pozdrawiam :D
Świetny rozdział! Tak długo czekałam na ten rytuał. Jest to chyba moja ulubiona cześć Twojej historii (nie ujmując nic oczywiście reszcie wydarzeń). Wspaniale i niezwykle interesująco opisałaś wszystko co działo się w Sali Oczyszczenia.
OdpowiedzUsuńSzczerze powiedziawszy to już nie mogę się doczekać końca tej historii i dowiedzenia się wreszcie co stanie się z Hermioną i Teodorem oraz z ich nietypowa relacją. Jednakże będę też zasmucona i będę tęsknić za Twoim opowiadaniem.
Życzę weny i pozdrawiam,
Pożoga
PS Wiem, że zachowuję się trochę jak kobieta w ciąży, wahania nastrojów i właściwie nie wiadomo co chce i o co mi chodzi... taka już moja natura.
kocham tego bloga !!! czekam na następny <3 ;**
OdpowiedzUsuńO. Tym razem będzie na blożku. Nabiję Ci komentów przynajmniej, chociaż nawiasem mówiąc nie masz problemów z ich liczbą ^^. No dobrze.
OdpowiedzUsuńRozdział wiadomo jaki. Świetny! :D Te opisy wewnętrzne to Twój konik. Genialnie to wszystko ubierasz w słowa. Zaza zazdrości! O i to jak. ^ ^ Serio serio, masz duży potencjał :D Gdy wszystkie plany na przyszłość nie wypalą ( broń Boże! :D) to bez przeszkód możesz oddać się pisaniu. A ja będę pierwszą, która ją kupi. Oczywiście, jeśli ceny książek wreszcie spadną :) Nie moja kieszeń. No, ale koniec słodzenia. Jak ktoś tu chyba kiedyś napisał, cukier szkodzi zdrowiu. Uwaga..!
Jestem zbulwersowana faktem iż... Dlaczego trzymasz tak w niepewności? Empatio kochana, tak nie wolno! :DD Of course, wiem, że oni NIE MOGĄ zrobić kaput, bo ... wiadomo, ale takie coś :D
Świetnie opisałaś cały rytuał. Przeszedł moje oczekiwania. Ale ej... Zabić Hermionę? I to jeszcze po mugolsku. A powiedzmy sobie szczerze, Teoś za bardzo tym się przejął. Przecież on ją kochał! Czyli albo był zbyt skupiony, albo strasznie twardy, albo okrutność mocno się w nim zadomowiła. Nie wiem.
O. Hej, mi się wydawało, że Hermiona zawsze wszystko widziała i zachowywała się taktownie, a tu Ginni mówi, że Hermiona jest ślepa?
DObra. Już, już. Liczę, że zmieściłam się w iliości znaków. Pozdrowionka i dalszej weny życzę.
PS. Jak tam włoski?
W sensie, że włosy :D śmiesznie wypadło :D
UsuńRewelacyjny!
OdpowiedzUsuńRozdział oczywiście. W sumie to dla mnie nie musiałaś pisać, że ten rozdział jest ważny. Podświadomie czułam to cały czas czytając rozdział towarzyszyło mi to coś. To coś nadal zostało przerwane przez Ciebie w nieodpowiednim momencie, ale cóż... Taka narzekająca rola czytelnika. I na koniec takie moje małe odczucie : rozdział z pozoru tematyczny, nie romantyczny, ale... kurde, czułam uczucie! Agh, ta moja chora wyobraźnia, która nie wiadomo co czuje, myśli i pisze. Btw, miłego rozwalania szkoły :)
Ten rozdział to mistrzostwo. Naprawdę. Twoje opowiadanie od początku było inne - intrygujące i... hmm, nie wiem jak to wyrazić, ale wydaje mi się, że Ty nie piszesz, ale je tkasz; z drobnych uczuć, emocji, niedopowiedzeń. Urzeka mnie to. Mam tylko nadzieję na jakąś scenę romantyczną, gdyż tego jest jednak mało - o ile Teo nie okaże się martwy :/
OdpowiedzUsuńŚwietny *.* Idealna długość (nie to, że nie mogłyby być jeszcze dłuższe! :) ), ciekawe opisy uczuć (i nie tylko)... no i oryginalność, czyli to, czym cały Twój blog może się poszczycić (począwszy od samego paringu, skończywszy na fabule) ^^ A ja lubię oryginalność. I nieprzewidywalność. Sam rytuał opisany idealnie, lubię takie klimaty.
OdpowiedzUsuńA za przerywanie w TAKICH momentach powinno się karać :< (chociaż sama tak robię) Chociaż dzięki temu napięcie w oczekiwaniu na kolejny rozdział wzrasta...
Cóż, czekam więc na następny rozdział. (Nie lubię tego "nie-wiem-kiedy" :/)
Pozdrawiam i życzę weny! :*
Aklime (dawniej Impresja)
Rozdział cudo *-* Cały rytuał, te emocje . ;) Mam nadzieje ze Teodor przeżył i co się stało z Hermioną.? Omam ją porwał .? O.O Czekam na następną. ;)
OdpowiedzUsuńAle się przejęłam końcówką... mam nadzieje, że główni bohaterowie jakoś dojdą do siebie :P Wspaniale opisujesz emocje dwojga ludzi, podoba mi się, że robisz wstawki i wyrażasz zdanie innych w ogóle twoja historia jest strasznie wciągająca, oryginalna i nie przewidywalna. Życzę udanego rozpoczęcia szkoły.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Dajana
Nie chce się powtarzać, powiem Ci tylko że jesteś genialna. Boże. To opowiadanie jest fenomenalne. <3
OdpowiedzUsuńTak sie wciagnelam , ze przez dwie noce nie spalam do 6 , potem wstawalam o 12 i czytalam dalej xd a serio ja spied normalnie do 14 , wiec naprawde Twoje opowiadanie jest dobre i tylko czrkam na nastepna czesc ;) jestes wspaniala , masz naprawde talent ;) Dziekuje za to , ze to piszesz i dziekuje , ze Cb znalazlam <3
OdpowiedzUsuńTo chore jak się wczuwam w uczucia postaci:D Rozdział jak zwykle świetny:) Nie musisz się spieszyć, jak następny rozdział ma być tak nie zwykły jak ten, to mogę czekać w nieskończoność;3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny;*
P.S.Też się nastawiam na rozwalanie szkoły, ciesze się, że nie jestem jedyna;D
Ciekawy rozdział, tak jak poprzednie:) czytałam go wielokrotnie i za każdym razem wywoływał u mnie gwałtowne emocje... brakowało mi takiego zawirowania. Tak, według mnie to pozytywne.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci weny, no i powodzenia w szkole.
Świetny rozdział. Niedawno zaczęłam czytać to opowiadanie i naprawdę mi się spodobało, tym bardziej że mało jest opowiadań o Teodorze i Hermionie ;) Czekam na kolejny :D Dodaj szybko ;)
OdpowiedzUsuńjestem tutaj dopiero pierwszy ale naprawdę bardzo mi się spodobało.. wciągajęce ;) zostaję na dłużej i czekam na ciag dalszy ^^
OdpowiedzUsuńobserwuje i zapraszam do mnie ;)
http://anuula.blogspot.com/
Cześć! Och, postanowiałam powoli ponadrabiać, bo trochę się tego zebrało. U Ciebie niby byłam na bierząco w czytaniu, ale w komentowaniu niekoniecznie. Nie będę jednak komentowała poprzednich rozdziałów tylko ten najnowszy, zgoda?
OdpowiedzUsuńCały czas zastanawiałam się, jak przebiegnie rytuał. Co prawda, spodziewałam się kompliakcji (ofc.), ale i tak byłam miło zaskoczona. Co do halucynacji, to jak tylko padło imię Ivy, to wiedziałam, że nie będzie zaciekawie. Najlepiej byłoby uśmierciś tą bohaterkę, o, takie moje zdanie. Nie żebym była jakimś mordercą, nie, nie, nie xD Po prostu ona jest strasznie irytująca. No i oczywiście nigdy, ale to nigdy, nie spodziewałam się, że on po prostu wbije jej sztylet w serce! Kurcze! No, ale Teodor jest strasznie zaskakujący. Mam nadzieję, że on żyje, co? Tylko nwm. stracił przytomność?
Nie każ mi długo czekać, błagam!
Pozdrawiam ciepło i przepraszam za krótki, niskiej jakości, komentarz, ale jestem padnięta i nie potrafię skleić niczego innego :)
nie mogłam się doczekać tego rytuału ale teraz gdy go przeczytałam to był straszny straszny jeszcze raz straszny mam nadzieje że Teo zyje... jak mogłaś przerwać w takim momencie¿?! ciekawa jestem czy dzięki temu rytuałowi znikna blizny z ciala Hermiony. Aż mini zamroziło krew w żyłach gdy teodor wbił sztylet w serce Mionki ;((
OdpowiedzUsuńGinny
Matko, cieszę się, ze nie czytałam tego w nocy. Przez resztę snu śniłoby mi się to, co widziała Hermiona. Ten rozdział jest psychiczny. Naprawdę. Picie krwi, matko boska. Czuję się jak w Only Lovers Left Alive z Tomem Hiddlestonem w roli głównej. Oni też mieli niezłe odloty po piciu takich kunsztownych trunków x.x
OdpowiedzUsuńE.
Jak teraz na to patrzę to stwierdzam, że zdecydowanie lepiej przeżyłabym ten rozdział z piosenką Dawida Podsiadło "4:30".
Usuń"Nie martw się proszę
Wszystko skończy się
Prędzej i mocniej
Odwaga zabija mnie
Nic się nie stało
Przecież dobrze wiesz
Oddałem wszystko
Żeby wszystko mieć"
Ryczę.