15 września 2013

Rozdział 38. Zwycięstwa i porażki cz.1

Wystarczyło, by Harry zaczął rozpamiętywać swoje przesłuchanie sprzed ponad półtora roku, bym momentalnie nabrała złych przeczuć.
– Wtedy gapił się na mnie cały Wizengamot – rzekł cicho, zerkając z niepokojem w głąb ciemnego korytarza – a to była sprawa o niewłaściwie użycie czarów.
Mieliśmy nieciekawe wspomnienia związane z Ministerstwem Magii. Departament Tajemnic mieścił się niedaleko stąd, wciąż znałam drogę do niego i tych przerażających pomieszczeń, które się w nim ukrywały. Walka, śmigające w powietrzu zaklęcia oraz dużo, dużo bólu.
Wolałam wracać pamięcią do milszych chwil.
Z Hogwartu wyruszyliśmy tuż po śniadaniu. „My”, to znaczy ja, Harry, Ron z siostrą, sztywna, ponura McGonagall, Snape mający minę jasno mówiącą, że dla niego to zwykła strata czasu, sam Dumbledore jak zwykle opanowany, choć wcale nie pogodny czy wesoły, i… Teodor. Przed salą rozpraw mieszczącą się w głębi Ministerstwa Magii ustawiono ławeczki, na których wszyscy usiedliśmy w oczekiwaniu na rozpoczęcie rozprawy, ale jedynie czarnowłosy Ślizgon postanowił oprzeć się niedbale o ścianę, kryjąc się w cieniu. Przycupnęłam obok spiętej Ginny, lecz wzrok uparcie wbijałam w Teodora.
Ignorował mnie, odkąd tylko wybudziłam się po rytuale, i wcale nie należało to do najprzyjemniejszych doświadczeń.

Otworzyłam z trudem oczy, niesamowicie zmęczona, tak jakby ktoś odebrał mi wszystkie siły. Senne wizje rozwiały się, zmyły z moich powiek, pozostawiając na łasce rzeczywistości. Zamrugałam, poruszyłam kończynami, zaczerpnęłam łapczywie tchu. Parę chwil zajęło mi zorientowanie się w sytuacji.
Leżałam na czymś całkiem wygodnym, okryta cienkim kocem i niedawno przeszłam katharsis.
Powoli uniosłam się na łokciach, a potem usiadłam. Wciąż znajdowałam się w Sali Oczyszczenia, ale już nie przytulałam posadzki, tylko zaprzyjaźniałam się z kanapą. W środku panował mrok, do którego dopiero po czasie przyzwyczaiły się moje oczy. Nie wiedziałam, ile czasu minęło odkąd zemdlałam ani tym bardziej, gdzie podział się Teodor.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu, nigdzie nie dostrzegając bruneta. Wreszcie ciche westchnięcie z tyłu przykuło moją uwagę, jednocześnie przyprawiając o mini-zawał.
– Nic ci nie jest. To dobrze.
Odwróciłam głowę tak szybko, że zapiekł mnie kark. Na ławkach pod ścianą siedział Teodor z nogami zgiętymi w kolanach. Miał czujne, badawcze spojrzenie, oczy szeroko otwarte. W palcach obracał swoją różdżkę.
Odetchnęłam z ulgą. Odrzuciłam koc i już miałam ruszyć w stronę chłopaka, kiedy powstrzymał mnie jego ostry głos.
– Nie radzę. Jesteś osłabiona.
Ja jednak wstałam z kanapy, lecz gdy postąpiłam kilka kroków, zakręciło mi się w głowie, tak że znów opadłam na miejsce. Kolejne westchnięcie.
– Jak zwykle uparta. Połóż się, jest przed czwartą.
– A ty? – zdziwiłam się brzmieniem własnego głosu. Tak jakbym nie mówiła przez kilka lat. Zakaszlałam. – Teodorze, widziałam, jak leżałeś na podłodze, myślałam, że… że nie żyjesz – ostatnie słowa wypowiedziałam niemal szeptem.
Oparł głowę o ścianę i wpatrzył się w sufit.
– Gdybyś umarła przez owoce leven, tak jak kazał autor, uzdrowienie nie wyczerpałoby moich sił do tego stopnia – wytłumaczył mrukliwie. Na jego twarz padało światło sączące się łagodnie przez okno, wyostrzając rysy, poszerzając szczękę, przyciemniając włosy. – Straciłaś dużo krwi, w dodatku rana była… no cóż, śmiertelna.
Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, a potem od razu je zamknęłam.
No tak. Teodor zabił mnie. Wbił mi nóż prosto w serce.
Podłoga zamieniła się miejscem z sufitem, powieki same opadły. Bez słowa ułożyłam się z powrotem na kanapie, pragnąc jedynie powrotu do krainy snów. Teodor milczał. Ja również.
A potem już spałam, śniąc o różnokolorowych elfach oraz sokołach szybujących po niebie.

Kiedy później się obudziłam, byłam zupełnie sama, zaś na biurku czekało na mnie kilka tostów i pucharek soku dyniowego. Choć żołądek skręcał mi się z głodu, sto razy bardziej wolałabym ujrzeć Teodora.
Starałam się znaleźć go przez całą niedzielę. To znaczy właściwie przez jej połowę, bo gdy wróciłam do pokoju wspólnego, okazało się, że jest już południe, a moi przyjaciele odchodzą od zmysłów.

– No wreszcie! Martwiliśmy się o ciebie!
– Wszystko w porządku, Harry… teraz już w porządku.
– Hermiono, miałaś wrócić przed ciszą nocną!
– Hermiona? Lavender, poczekaj… Gdzieś ty była?!
– Czytałam. W bibliotece znalazłam bardzo ciekawą pozycję na temat skrzatów domowych w różnych częściach świata, przyda mi się do stowarzyszenia. Wróciłam po północy, ale już poszliście spać. Nie było sensu was budzić, żeby się odmeldować.
– Ale…
– Rano pobiegłam do Flitwicka, bo coś mi się nie zgadzało w wypracowaniu, wiesz, Harry, tym, co ostatnio nam zadał. I się rozgadał. Dopiero od niego przyszłam.

Teodor mógł mieć rację, twierdząc, że nie umiem kłamać w kwestii swoich uczuć, jednak w każdej innej sprawie wychodziło mi to doskonale.
Tak czy siak, przyjaciele zostali uspokojeni, choć czułam się trochę nie w porządku, nie mówiąc im wszystkiego. Niemniej, nie miałam na to zbytniej ochoty, zatem siedziałam cicho aż do lunchu, na którym nie wytrzymałam i zaczęłam wypytywać Ginny o Teodora. Zauważyła, że coś jest nie tak, widziałam to doskonale, lecz najwyraźniej postanowiła wszystko przemilczeć.

– Zjawił się pod koniec śniadania, zwinął coś ze stołu, a potem wyleciał. Nie wiem, co mu się stało, ale wyglądał jakby go dementor napadł. Później chyba szedł w stronę biblioteki, tyle że… Hermiono!

Jak strzała wypadłam z Wielkiej Sali i pognałam we wskazane miejsce, jednak tam spotkał mnie zawód, gdyż Teodora nie znalazłam. Wytłumaczyłam to sobie tym, że przecież podczas rytuału chłopak oddał mi multum swojej energii, zresztą średnio potrafiłam pojąć to, czego dokonał. Najpewniej odpoczywał po wszystkim, więc postanowiłam nie ścigać go, obiecując podziękowanie za katharsis przy najbliższej okazji.
Okazja do tego nadarzyła się na śniadaniu dnia następnego. Minęliśmy się we wrotach jadalni i choć ja już się uśmiechnęłam, już rzuciłam: „Cześć, Teodorze”, to on obrzucił mnie chłodnym spojrzeniem, po czym skierował się w stronę lochów.
Patrzyłam na niego, dopóki nie zniknął za drewnianymi drzwiami.
Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. Podejrzewałam, że to dla niego trudne, bo koniec końców zabił mnie, jakkolwiek irracjonalnie to nie brzmiało. Na jego miejscu nie potrafiłabym czegoś takiego zrobić. Czułam niesamowity podziw, a jednocześnie dziwny strach, skrępowanie, nagle obecność chłopaka stała się niemal przytłaczająca. Obca.
Wciąż pamiętałam ból przeszywający moją pierś, kiedy wbiło się w nią srebrne ostrze, to okropne uczucie spadania, później nieprzeniknioną ciemność…
Jednak nie tylko chodziło o zabójstwo, którego dopuścił się Teodor. Chodziło o cały rytuał. Pokazał, co był w stanie dla mnie zrobić – związać nas, a potem zaryzykować utratę własnego życia. I rzeczywiście prawie tak właśnie się zdarzyło.
Ale wypełnił obietnicę. Pomógł mi się uwolnić. Oczyścił. Wypełnił ją w stu procentach, choć sama w to nie wierzyłam. Było rzeczywiście tak, jak sobie to wyobrażałam – wolność. Wolność od szaleństwa i skołowanych myśli, od koszmarów i postaci Rogera ciągle pojawiającej się w najmniej oczekiwanych momentach. Owszem, ból po jego utracie pozostał – zdziwiłabym się, gdyby było inaczej – ale potrafiłam sobie z nim poradzić. Przestałam płakać oraz orać paznokciami skórę, by złagodzić cierpienia duszy. Potrafiłam skupić się na czymś konkretnym. Potrafiłam na chociaż kilka chwil odsunąć od siebie wizje martwego Rogera, Rogera nawet w obliczu śmierci myślącego o mnie oraz jego trumny wkładanej do grobu.
Teodor już dwa razy podarował mi życie. Wtedy, w lochu, i w Sali Oczyszczenia.
Obaj to zrobili.
Tyle że jednemu z nich nie miałam szansy za to podziękować.
Cóż, byłoby miło, gdyby ten drugi wreszcie raczył na mnie popatrzeć.
Obserwowałam, jak z ciemnych dżinsów wyciąga różdżkę, a potem obraca ją w palcach. Starałam się doszukać najmniejszych zagnieceń na nieskazitelnej, szarej koszuli, przyglądałam się jasnemu opatrunkowi na policzku. Lewy przegub oplatał bandaż, w miejscu, gdzie został zaatakowany przez jakiegoś nieznanego stwora w Zakazanym Lesie.
Coś ciężkiego opadło na dno mojego żołądka. Przeklinając się w duchu, odwróciłam głowę.
Niewiele później gdzieś w gębi korytarza, którym dotarliśmy przed salę rozpraw, rozległy się głosy oraz odgłos licznych kroków. Bardzo licznych. Z każdą kolejną chwilą gwar wzmagał się, rósł na sile, aż wreszcie zza zakrętu wyłonił się sznur postaci w ciemnofioletowych szatach. Jak na zawołanie zerwaliśmy się z miejsc. Na widok ozdobnej litery W wyszytej na piersiach sędziów poczułam gwałtowny strach. Mężczyźni i kobiety rozmawiali przyciszonymi głosami, niektórzy obrzucali nas podejrzliwymi spojrzeniami, a potem po kolei przechodzili przez otwarte już drzwi pomieszczenia, przed którym czekaliśmy. Wchodzili i wchodzili, końca nie było widać. Starałam się policzyć czarodziejów, lecz gdy dotarłam do czterdziestu, straciłam rachubę. Co najmniej setka, jak nic. W końcu jednak pojawiła się ostatnia osoba zamykająca dziwny pochód – wysoka, smukła brunetka o ładnej, lecz bardzo poważnej twarzy. Mała na sobie skromną szatę w kolorze butelkowej zieleni.
– Rozprawa zaraz się zacznie – oznajmiła, zatrzymując się na moment. Miała zimny, obojętny głos. Chyba nie lubiła swojej pracy. – Każdy świadek zostanie wywołany w odpowiednim czasie. Na razie proszę tutaj poczekać.
Weszła do środka, zamykając za sobą drzwi.
Snape mruknął coś do McGonagall, po czym opadł z powrotem na ławkę. Wszyscy byli spięci. Ginny tuptała nerwowo w miejscu, Ron wyłamywał palce z okropnym trzaskiem, a Harry usilnie starał się przygładzić odstające włosy. Teodor chodził w tę i z powrotem kilkanaście stóp dalej, co rusz odchylając głowę do tyłu i oddychając głęboko.
A ja patrzyłam beznamiętnie na przeciwległą ścianę, zastanawiając się, czy tym razem też uda mi się wyjść cało z opresji.
Odgłos kroków, brzęk łańcucha. Na końcu korytarza zamajaczyły jakieś postacie. Wstrzymałam oddech, gdy dostrzegłam znajome blond włosy.
W jednej chwili powróciły do mnie wizje spowodowane narkotykami potrzebnymi do rytuału. Mroczny uśmiech Ivy, jej ostre zęby, usta boleśnie dotykające moich warg. Wzdrygnęłam się. Teraz dziewczynę prowadziło dwóch postawnych, barczystych czarodziejów w czarnych szatach. Choć Krukonka miała dłonie skute kajdankami (och, mugole) i była po prostu bezbronna, widziałam, że tamci mężczyźni nie zawahaliby się użyć czarów.
Ivy wyglądała źle. Wprawdzie nie miała na sobie łachmanów, tylko zwykłą, szarą szatę z rękawami do łokcia, ale wyglądała na wychudzoną i zmarnowaną. Zwiewne ubranie podkreślało jeszcze szczuplejszą niż wcześniej sylwetkę, światło pochodni uwydatniło wystające kości policzkowe i sińce pod oczami odcinające się od jasnej cery. Nienaturalnie lśniące, błękitne oczy skupiły się na mnie. Nie na Snapie czy Teodorze – na mnie. Mierzyłyśmy się spojrzeniami – ona pogardliwym, kpiącym, z lekkim uśmiechem na ustach – ja absolutnie obojętnym, nie dając się zbić z pantałyku. Wytrzymałam jej wzrok, dopóki nie zamknęły się za nią drzwi sali. Dopiero wtedy odetchnęłam.
Znów wstrzymałam oddech, gdy kilkanaście minut później na korytarz wyszła tamta brunetka, pracownica ministerstwa, i oficjalnym głosem poinformowała:
– Pani Hermiona Granger jest proszona na salę rozpraw.
Spojrzałam szybko na przyjaciół, nauczycieli, a potem na samego Teodora. Ślizgon czujnie mnie obserwował, ale niczego nie powiedział.
Niezbyt pocieszające.
Przełykając z trudem ślinę, podążyłam za kobietą.
Sala rozpraw w gruncie rzeczy przypominała hogwarcki loch. Nie była zbyt duża, ale za to bardzo wysoka i wypełniona chłodnym powietrzem. Pochodnie rzucały nikłe światło na ściany z czarnych bloków oraz kamienną posadzkę. Naprzeciw wejścia w wysokich ławach zasiedli sędziowie Wizengamotu, teraz wyglądający jak stado drapieżnych ptaków tylko czekających na swoją ofiarę. W najniższej z nich przycupnęła Ivy w towarzystwie tamtych dwóch czarodziejów po obydwu jej stronach. Wyglądała naprawdę źle, dlatego czym prędzej odwróciłam od niej wzrok. Na środku pomieszczenia znajdowała się drewniana barierka i to do niej właśnie podeszłam, skrupulatnie unikając palących spojrzeń czarodziejów.
Dopiero teraz zaczęłam się naprawdę stresować. Moje serce szamotało się w piersi, tłukąc się o żebra, a oddech wypełniała trwoga. Spojrzałam do góry i ledwo opanowałam krzyk chcący wyrwać mi się z gardła.
Na samym przedzie, przy długim stole, siedziały trzy osoby. Najbardziej po lewej dostrzegłam Riversa, teraz dziwnie rozluźnionego, bawiącego się piórem, po prawej zaś rudą kobietę z burzą loczków-sprężynek na głowie, pochyloną nad jakimś pergaminem. Pomiędzy nimi miejsce zajął barczysty mężczyzna, którego od razu rozpoznałam. Miał ciemnobrązowe, przyprószone siwizną na skroniach włosy zaczesane do tyłu i związane na karku, szeroką szczękę z cieniem kilkudniowego zarostu oraz wydatny, zakrzywiony nos. Oczy miał czarne, tak mi się przynajmniej wydawało, zarazem czujne, spojrzenie badawcze, przyprawiające o dreszcz.
Nie spodziewałam się spotkać tutaj Benjamina Cryte’a.
Poczułam nagły przypływ paniki i chęć ucieczki. Drzwi wcale nie znajdowały się tak daleko…
Spokojnie – powiedziałam do siebie w duchu. On nic nie wie. Dzisiaj chodzi o Ivy.
Opanowując strach zamrażający powoli krew w żyłach, uniosłam wyżej głowę i popatrzyłam Cryte’owi prosto w oczy.
– Imię i nazwisko? – spytał. Głos miał niski, mocno zachrypnięty. Och.
– Hermiona Granger – odpowiedziałam głośno.
– Wiek?
– Siedemnaście lat.
– W świetle czarodziejskiego prawa jest pani pełnoletnia, zatem pouczam panią o obowiązku mówienia prawdy, ponieważ za składanie fałszywych zeznań grozi kara pozbawienia wolności – wyrecytował. – Czy jest to dla pani zrozumiałe?
Kiwnęłam głową.
Zapadła krótkotrwała cisza, a potem Cryte splótł dłonie razem. W jego oczach odbijało się światło pochodni. Bez przerwy zalewały mnie fale nienawiści skierowane do tego człowieka, o ile w ogóle o kimś takim można było wypowiedzieć się jako o człowieku, i z każdą kolejną chwilą moje pragnienie pozbycia się ich wzrastało.
Nie czas, nie miejsce, Hermiono.
– Proszę zatem opowiedzieć o swojej relacji z oskarżoną – do mojej świadomości przebił się zachrypnięty głos. Cryte naprawdę nie powinien był mieć takiego głosu. – O tym, jak się panie poznały, o rozwijaniu znajomości, o tym, kiedy pani zorientowała się, że coś jest nie tak… Wszystko. Od początku.
Choć całą opowieść zdążyłam już sobie poukładać w głowie jakiś czas temu, to i tak potrzebowałam chwili, by zebrać myśli. Wzięłam głębszy oddech. Zmuszając się do niespuszczania wzroku z twarzy Cryte’a, zaczęłam:
– Ivy poznałam przez zupełny przypadek na początku października. Spotkałyśmy się na korytarzu, porozmawiałyśmy chwilę, odprowadziła mnie na korepetycje i tak jakoś wyszło. Zaczęłyśmy się coraz częściej widywać, w międzyczasie poznałam świętej pamięci Rogera… – na moment zamilkłam, by później nieco głośniej kontynuować: – Nic nie wskazywało na to, że Ivy służy Vol… Temu, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Zdziwiłam się, kiedy po raz pierwszy spytała mnie o profesora Dumbledore’a, czy tak wielki czarodziej nie ma jakiegoś asa w rękawie, cytując ją samą.
– Kiedy to było? – wtrącił nieoczekiwanie Rivers, nachylając się nieznacznie. Już nie sprawiał wrażenia rozluźnionego jak wcześniej – jego spojrzenie znów nabrało dzikości, stało się ostre niczym brzytwa.
Spokojnie.
Zamyśliłam się.
– Początek listopada – odrzekłam z konsternacją. – W każdym razie, kiedy zapytała mnie o profesora Dumbledore’a, przestraszyłam się, ale udało jej się zamydlić mi oczy zapewne fałszywą historyjką o zamordowanym przez Sam-Pan-Wie-Kogo bracie, że pyta przez chęć zemsty za niego. Uwierzyłam. Nie dała niczego po sobie poznać aż do Międzyszkolnego Konkursu Magicznego, czyli do grudnia. Na pewnej imprezie, którą zorganizowała razem z innymi uczestnikami, podała mi jakiś napój, mnie i Teodorowi Nottowi, ale był zbyt podejrzany, żeby go pić, więc go wylaliśmy. Ivy myślała, że jednak dałam się nim napoić. – Uśmiechnęłam się z goryczą, zerkając przelotnie na blondynkę. Obserwowała mnie uważnie. Nie protestowała, nie starała się obronić. Najwyraźniej… poddała się. – Znów zaczęła wypytywać o to, co wcześniej, jeszcze nachalniej, zupełnie jak nie ona. Zezłościła się, że nic nie wiem, ale dała za wygraną. Później w naszym pokoju podsłuchałam jej rozmowę z Severusem Snape’em. Pan Snape ganił Ivy za podanie mi  Lactiris w tym napoju pod nosem profesor McGonagall. Ivy nakryła mnie, ale sądziła, że Złodziej Myśli i tak zadziała. Nie przejęła się. Wtedy już wiedziałam, jednak potrzebowałam dowodów, niezbitych dowodów, zresztą nie miałam jeszcze pewności do roli samego pana Snape’a w tym wszystkim. Nie chciałam oskarżać niewinnych ludzi. Udawałam, że z niczego nie zdaję sobie sprawy, próbowałam coś wybadać, czekałam na jakiś znak. Niewiele po Konkursie powiedziałam o swoich podejrzeniach Harry’emu Potterowi i Ginny Weasley, Ronald Weasley oraz Teodor Nott dowiedzieli się dopiero w styczniu.
– Więc dlaczego żadne z was nie poszło do dyrektora? – spytał poważnie Cryte.
Zadrżałam. Dostrzegłam, że rudowłosa kobieta wreszcie podnosi głowę i teraz również ona zaczęła mierzyć mnie uważnym spojrzeniem. Miała duże, bardzo duże oczy oraz mnóstwo piegów na kanciastej twarzy.
– Nie miałam niezbitych dowodów – powtórzyłam. – Wolałam czekać. I czekałam do stycznia, kiedy po szlabanie u profesora Snape’a usłyszeliśmy jego rozmowę z Ivy. Opowiadałam już o niej panu, panie Rivers. Ja byłam celem Ivy, od zawsze. Miała mnie śledzić i wybadać pewne rzeczy, ale kiedy okazało się, że niewiele wiem, chciała zmienić zadanie. Pomagali jej w tym Ślizgoni i sam Snape. Chciałam iść do profesora Dumbledore’a, ale okazało się, że nie ma go w szkole, więc znów wolałam poczekać. Najwyżej kilka dni.
– A inni nauczyciele? – wtrąciła rudowłosa chłodnym, wysokim głosem, mrużąc oczy. – Opiekunka pani domu? Mając do dyspozycji kadrę nauczycielską, nie było aż tak trudne powiadomienie kogokolwiek innego.
– Poszłam do profesor McGonagall – broniłam się, zaciskając dłonie na barierce. – Wtedy, kiedy Ivy zaatakowała nas w lochu, mnie i Teodora. Niestety, było za późno.
– No właśnie – mruknął Cryte tak cicho, że mogłam uznać to jedynie za wytwór własnej wyobraźni. – Za późno. Dobrze, niech pani teraz opowie o ataku w podziemiach zamku. Ze szczegółami, jeśli łaska.
Kiedy po kolejnych kilkunastu minutach skończyłam, zdawało mi się, że w ustach mam pustynię. Przycupnęłam grzecznie na ławeczce w tyłach sali, tak jak mi kazano, a potem wywołano Teodora. Byłam ciekawa jego reakcji na widok Cryte’a, lecz nie mogłam jej dostrzec, ponieważ chłopak stał do mnie tyłem. Podczas gdy Ślizgon mówił, ja obserwowałam Ivy. Wpatrywała się w bruneta, lecz nie wrogo czy pogardliwie. Z ciekawością. Jakby oglądała wyjątkowo interesujący eksponat w muzeum.
Ścisnęło mi się serce.
Kiedyś Ivy była dla mnie jak przyjaciółka.
Kiedyś.
Teraz zeznawałam przeciwko niej. W zamian za wszystkie krzywdy, które wyrządziła, za Rogera, za to, co jeszcze chciała zrobić, a czego nie zdążyła… Choć spora część mojego umysłu protestowała, że przecież należało jej się, to z drugiej strony współczułam tej dziewczynie. Pamiętałam tę rozpacz, kiedy zobaczyła, kogo trafiło śmiertelne zaklęcie.
Ona również straciła kogoś bliskiego.
Opowieść Teodora trwała krócej od mojej, ale w gruncie rzeczy obie się pokrywały. Zaniepokoiło mnie jednak pytanie, które padło z ust rudej.
– Czy to prawda, że o działalności pani Gray wiedział pan wcześniej? Jeszcze przed atakiem w lochu?
W mojej głosie zapaliła się czerwona lampka, po plecach przeszedł dreszcz. Nagle wcześniej splątane myśli zaczęły do siebie pasować, układać się w całość. Już wiedziałam, już wszystko rozumiałam…
Z napięciem słuchałam odpowiedzi Teodora.
– Tak, dowiedziałem się o wszystkim od Hermiony po szlabanie z profesorem Snape’em. Wtedy podsłuchaliśmy jego rozmowę z Gray, a Hermiona opowiedziała mi o sytuacjach w Instytucie. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości co do prawdziwej twarzy Gray.
Wstrzymałam oddech, ale ani Rivers, ani Cryte, ani tym bardziej rudowłosa urzędniczka nie trzymali się dłużej tego tematu. Nie wiedziałam, czy to dobrze, czy może właśnie źle, nie wiedziałam niczego, bo nie potrafiłam wyczytać czegokolwiek z ich twarzy. Określenie, wokół czego obracają się ich myśli, należało do naprawdę prawdziwych wyczynów.
Niedługo potem Teodor usiadł obok mnie, a potem asystentka Cryte’a wywołała kolejnego świadka.
– Albus Dumbledore jest proszony na salę rozpraw.
Wydawało mi się, że wraz z wejściem dyrektora do pomieszczenia wkroczyło światło. Poczułam nagły przypływ nadziei i ufności, taki, jakiego od dawna już nie czułam. Obserwowałam starca idącego dziarsko w stronę barierki, prawie zamiatając podłogę długą, srebrną szatą. Nie miał ponurej miny, ale też nie biło od niego optymizmem.
Cóż, nie dziwiłam się mu.
– Imię i nazwisko?
Po oficjalnym ogłoszeniu powrotu Voldemorta tytuł Naczelnego Maga Wizengamotu został Dumbledore’owi przywrócony. Nawet przez myśl przeszło mi, czy przypadkiem nie on powinien prowadzić rozprawę, ale wreszcie doszłam do wniosku, że przecież i on jest świadkiem. A to zwykła procedura. Przecież wszyscy znali kogoś takiego jak on.
– Albus Persiwal Wulfryk Brian Dumbledore.
– Wiek?
– A nie przestraszy się pan? Sto piętnaście.
Nawet mnie odjęło mowę. To znaczy – wiedziałam, że Dumbledore jest… wiekowy, ale żeby aż tak? Nie okazałam jednak swojego zdziwienia, zaciskając mocno zęby i koncentrując się na rozprawie.
Tym razem dyrektor szkoły po prostu odpowiadał na postawione przez Cryte’a czy resztę pytania. Bardzo ciekawe pytania również dla mnie.
– Co pan robił w dniu śmierci pana Stone’a?
– Byłem w drodze powrotnej do Hogwartu, ale to zapewne pan już wie – odparł spokojnie Dumbledore. – Musiałem załatwić pewne ważne sprawy dotyczące szkoły.
– Jakie konkretnie sprawy?
– Sprowadzenie okazów pewnych niezwykłych zwierząt na lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami. Nawet pan sobie nie wyobraża, jaką uciechę mają pierwszoroczni, widząc…
– Dobrze, dobrze – przerwał mu z irytacją Rivers. – Dlaczego tak długo nie było pana w szkole? Dyrektor powinien urzędować non stop. Może dzięki temu nie doszłoby do tragedii.
– Tak, zdaję sobie sprawę, że panna Granger zwlekała z powiadomieniem o działaniach panny Gray z powodu mojej nieobecności – rzekł Dumbledore po chwili milczenia. – Przyznaję się do błędu. Lecz z drugiej strony kto spodziewałby się śmierciożercy w tak chronionej szkole? Kto podejrzewałby Bogu ducha winną Ivette Gray o tak niecne zamiary? Rodzice w Ministerstwie Magii, brat zawsze osiągający wspaniałe wyniki w numerologii, świetna przyszłość… Niech mi pan wierzy, nadal jestem w głębokim szoku.
Zapadła cisza przerwana wreszcie przez Cryte’a.
– Powiedział pan, że nikt nie wiedział o działaniach pani Gray – powtórzył powoli. – A Severus Snape? Dwie osoby były świadkami jego rozmów z oskarżoną, z których jasno wynikała ich współpraca. Ta sprawa też stoi pod znakiem zapytania, a pod wnioskiem o zatrzymania pana Snape’a brakuje tylko mojego podpisu.
Twoje podpisy były pod tymi wszystkimi zezwoleniami i rozporządzeniami do dokonania rzezi.
– Jeśli Severus o tym rzeczywiście wiedział, to mi o niczym nie powiedział – oznajmił Dumbledore. – Wierzę jednak, że nie miał złych zamiarów. W końcu kilkanaście lat temu za niego poświadczyłem, więc gdyby teraz okazało się inaczej, wyciąłby mi niezły numer.
Nawet nie miałam ochoty się uśmiechnąć.
– Zatem pani Granger i pan Nott kłamią?
Nie!
– Nie, w żadnym wypadku. Ufam im. To moi uczniowie. Sądzę jednak, że Severus sam najlepiej wytłumaczy powody swojego zachowania.
Snape nie okazywał ani krzty strachu czy zdenerwowania. Był jak zawsze śmiertelnie poważny, ale niezbyt spięty. Tak jakby dobrze wiedział, o co go zapytają.
– Zdaje pan sobie sprawę, panie Snape, że pańskie wyjaśnienia nie są zbyt wiarygodne?
Nauczyciel stał do mnie tyłem, więc nie mogłam zobaczyć jego reakcji na te słowa.
– Chodzi o to, że starałem się dowiedzieć, co knuje Gray? – spytał z ironią. – No cóż, udawanie współpracy z taką idiotką faktycznie można odebrać jako głupie poświęcenie.
Ivy prychnęła ostentacyjnie.
– Cisza – syknął ostro Cryte. Ponownie zwrócił się do Snape’a. – Zatem proszę opowiedzieć Wizengamotowi pana wersję wydarzeń, bo jak na razie z ustaleń jasno wynika, że współpracował pan z oskarżoną.
Mężczyzna stał przy barierce całkowicie niewzruszony, a gdy się odezwał, jego głos wciąż pozostawał opanowany, bez cienia zdenerwowania.
– Gray przyszła do mnie na początku roku szkolnego już z wyznaczonym zadaniem. Nie mam pojęcia, od kogo je otrzymała, ale poprosiła o pomoc. Myślała, że z racji mojej… przeszłości, coś jeszcze wiąże mnie z Czarnym Panem. Postanowiłem udawać. Omawiałem z nią szczegóły planu, jednocześnie mając na oku Granger. W Międzynarodowym Instytucie Edukacji Magicznej pilnowałem obu, ale nie przewidziałem, że Gray postanowi użyć Lactiris, nie pod nosem tylu ludzi. Po tej nieudanej akcji zaczęła się łamać. Chciała inne zadanie, błagała, bym wziął ją do Czarnego Pana. Jak miałem to zrobić, skoro – powtarzam – nie jestem śmierciożercą? Rozmowa, którą podsłuchali Granger z Nottem… Celem było zmylenie Gray, tylko i wyłącznie.
– Zaraz, coś tu się nie trzyma się całości – wtrącił nagle Rivers. – Skoro pan tak bardzo chciał czynić dobro, jak pan to ujął, udając współpracę, to dlaczego nie powiedział pan o tym dyrektorowi szkoły? Nie zawiadomił odpowiednich służb o swoich działaniach?
– Bo wiedziałem, że od razu ją zatrzymacie – wyjaśnił Snape już lekko zniecierpliwiony. – Chciałem dotrzeć do jej łącznika z Czarnym Panem, do tego, z kim skontaktowała się w wakacje. Nie sądziłem, że sprawy tak się potoczą, ale to dowodzi jedynie szaleństwa Gray.
– Ale mącisz.
Wszystkie oczy zwróciły się ku Ivy. Na jej twarzy odmalował się wyraz czystej pogardy. Blade policzki nabrały lekkich rumieńców.
– Ale mącisz, Snape – powtórzyła. Zerknąwszy na Cryte’a, powoli wstała. – To prawda. To, co on powiedział. Szkoda tylko, że zorientowałam się dopiero wtedy, kiedy Granger rąbnęła mnie zaklęciem. Snape dał mi cynk o otwarciu zamku. Przez niego wpakowałam się w takie gówno. To wszystko twoja wina! – ostatnie zdanie wykrzyczała z mocą, aż po moich plecach przeszedł dreszcz.
Cryte spiorunował blondynkę spojrzeniem.
– Cisza, inaczej wyrzucę panią z sali rozpraw i wezwę dopiero na ogłoszenie wyroku – zagroził. Znów spojrzał na Snape’a. – Wizengamot w odpowiednim czasie oceni wiarygodność pańskiego zeznania. Na razie proszę usiąść na miejscu dla świadków. Wzywam kolejnego świadka, panią Minerwę McGonagall.
Tym razem skupiono się jedynie na dniu, w którym zginął Roger. Opiekunka mojego domu opowiedziała o tym, jak przyszłam do jej gabinetu i wyznałam całą prawdę, o tym, jak znalazła nas w lochach już po wszystkim, o tym, jak wydarzenia potoczyły się później. Cryte był wyraźnie zadowolony z tak szybkiej reakcji nauczycielki. Ona jedyna nie zwlekała z zawiadomieniem odpowiednich służb, co zostało zarzucone Snape’owi.
Na sam koniec zostawiono moich przyjaciół. Harry, Ron i Ginny, każde przesłuchanie trwało nie więcej niż dziesięć minut. Pytano o to samo – o ich relacje z Ivy, o to, kiedy dowiedzieli się wszystkiego ode mnie oraz o sam dzień ataku. Każdy mówił to samo.
– Zwlekaliśmy, bo nie było Dumbledore’a, w dodatku Hermiona upierała się, że nie ma wystarczających dowodów…
– Nadal nie mogę uwierzyć, że… e… ktoś taki został wpuszczony do Hogwartu.
– Mówiłam Hermionie – chodźmy do profesora Dumbledore’a. Ale rzeczywiście, tak jak powiedział Harry, nie było go w szkole, zatem postanowiliśmy poczekać. Trochę za długo.
Gdy tylko Ginny usiadła obok mnie, odetchnęłam z ulgą. Nie, nie dlatego, że mozolnie zbliżaliśmy się do końca rozprawy – dlatego, że w oczach Wizengamotu to nie oni byli winni.
O to chodziło.
Cryte i Rivers doskonale wiedzieli, jak powinni drążyć, by znaleźć rzeczywistych sprawców. Zamierzałam im ich podsunąć.
Z sali rozpraw wyszłam na sztywnych nogach, całkowicie nieobecna duchem. Za pół godziny mieliśmy usłyszeć wyrok tudzież jedynie termin kolejnej rozprawy, w zależności od tego, czego konkretnie dowiedzieli się sędziowie. Opadłam na ławkę i ukryłam twarz w dłoniach.
Chyba dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, o co mogłam zostać oskarżona.
– Będzie dobrze. – Obok przycupnęła Ginny. Na ramieniu poczułam jej drobną dłoń. – Zamkną ją i po wszystkim.
Nie wydawało mi się to takie łatwe.
Zerwałam się z miejsca i ruszyłam szybko korytarzem, chcąc ochłonąć. Słyszałam za sobą głosy – Ron chciał za mną pobiec, ale zatrzymał go Dumbledore. Skręciłam w prawo, dźwięki się urwały, a ja jedynie pozwalałam nogom prowadzić się w głąb znienawidzonego Ministerstwa Magii. Minęłam kilku czarodziejów, przez których zostałam obrzucona nieprzychylnymi spojrzeniami, aż wreszcie znalazłam się w pustej, kolistej sali. Odchodziło od niej wiele korytarzy prowadzących zapewne w różne części budynki. Zatrzymałam się, ciesząc samotnością. Przycisnęłam dłoń do piersi. Pod palcami czułam szybkie uderzenia serca.
Wiedziałam, że ten dzień nie skończy się dobrze. Czułam to już od samego rana. O ile wcześniej miałam nadzieję, wręcz pewność przebiegu rozprawy, o tyle z każdym kolejnym słowem Benjamina Cryte’a płomyk gasł. Teraz pozostał po nim jedynie dym, ciemna strużka wijąca się w powietrzu jak wąż i drażniąca nozdrza swędem spalenizny.
Ale tak miało być. Musiało tak być.
W moich oczach zbierały się łzy, kiedy gdzieś za sobą usłyszałam znajomy, nieco zdyszany głos.
– Matko… gdzieś ty zawędrowała?
Odwróciłam się i ujrzałam Rona, który najwyraźniej wymknął się Dumbledore’owi i podążył za mną. Omiotłam szybkim spojrzeniem jego lekko rozwiane, płomiennorude włosy, wypieki na policzkach, błękitną koszulę w kratkę wystającą z jasnych spodni, a potem spuściłam wzrok.
Nie spodziewałam się go tutaj.
– Musiałam ochłonąć – wyznałam cicho.
Chłopak przez chwilę milczał, a potem zbliżył się do mnie.
– Wszystko w porządku? – spytał z troską.
Wciąż na niego nie patrząc, pokiwałam głową.
– Oczywiście.
– Znam cię, Hermiono. – Spojrzałam na niego spode łba. Był bardzo poważny, rzadko widywałam takiego Rona. Nie z tą zaciętością malującą się na piegowatej twarzy. – Wiem, że ta rozprawa była trudna, ale zamkną Ivy i wszystko wróci do normy.
Zawrzała we mnie wściekłość. Ognista, paląca.
Odsunęłam się od przyjaciela z głośnym prychnięciem.
– Och, nic nie będzie takie jak dawniej! – zdenerwowałam się. Mój głos odbijał się echem od ścian. – Zresztą nie o to chodzi. Oprócz Ivy mogą zamknąć też kogoś jeszcze.
Ron wyglądał jak skonfundowany.
– Co? – wykrztusił. – O czym ty mówisz?
Teraz to ja podeszłam do rudzielca, tak blisko, że mogłam policzyć piegi na jego twarzy.
– Dumbledore z jakichś powodów chroni Snape’a – rzekłam dobitnie, wreszcie wyrzucając z siebie to, co ciążyło mi na sercu, odkąd tylko moje myśli stały się wolne. Odkąd wszystko zrozumiałam. – Nie mam pojęcia dlaczego, ale nie wydaje mi się, by tak po prostu zostawił sprawę jego śmierciożerstwa. W dodatku podczas wyjaśnień udało mu się przekonać Wizengamot, by nie zatrzymali Snape’a do czasu rozprawy. – Zamknęłam na moment oczy, biorąc głębszy oddech. – A Ivy? Słyszałeś, co powiedziała? „Ale mącisz”. Snape kłamał, a jednak potwierdziła jego wersję wydarzeń. Już nic nie wiem, nie potrafię określić, co jest prawdą ani co wyrabia Snape, co ma z tym wspólnego Dumbledore.
– Hermiono… – próbował Ron, ale ja nie umiałam zatrzymać potoku słów, który wylewał się z moich ust. Coraz bardziej roztrzęsiona, z powoli łamiącym się głosem, kontynuowałam.
– Cryte z Riversem i tą babą wszystko obmyślili – wycedziłam wreszcie. Mówienie akurat o tym przychodziło mi chyba z największym trudem. – Doskonale wiedzieli, o co wypytać teraz, a nie wtedy, kiedy wezwano mnie do złożenia wyjaśnień… Wtedy Rivers nie zadawał zbyt wielu pytań. Był łagodny, spokojny, wszystko mu opowiedziałam, bo zaufałam. Chciał wzbudzić we mnie tę ufność, że znajduję się w azylu, że o nic nie zostanę oskarżona, bo Ivy to ta zła… – Ukryłam twarz w dłoniach w wyrazie całkowitej rezygnacji. – Dlaczego zrozumiałam to tak późno?
Ron nieoczekiwanie znów się przysunął, a potem przytulił mnie mocno, mówiąc coś uspokajająco. Nie, nie płakałam, nie było na to teraz czasu. Tkwiłam w jego ramionach, wdychając znajomy zapach i rozkoszując się ciepłem rozlewającym po ciele. Stanęłam na palcach, po czym niepewnie objęłam przyjaciela za szyję. Tak dawno tego nie robiłam.
Gryfon wzmocnił uścisk, nie odzywając się. Wystarczył… wystarczył on sam, on i jego dziwnie uspokajająca obecność, o której zdążyłam już zapomnieć. Zdążyłam zapomnieć, że Ron, ten Ron, był gotów dać mi wsparcie. Przecież tak długo się przyjaźniliśmy. Przez ostatnie wydarzenia nawet to od siebie odrzuciłam.
Może faktycznie coś miało wrócić do normy?
Odgłos kroków, ciche chrząknięcie. Puściłam rudzielca i odwróciłam głowę. Krew zamarzła mi w żyłach na widok Teodora. Brunet patrzył na nas chłodno z dłońmi włożonymi do kieszeni spodni. Znałam go na tyle, by bez wahania stwierdzić, że był zły. Bardzo zły.
Oho.
– McGonagall kazała mi was poszukać – poinformował z pozoru obojętnie, kiedy już stanęłam w sporej odległości od Rona. Moje policzki nieznośnie piekły. – Lepiej, żebyście się nie oddalali, schadzki mogą poczekać.
– Ej! – zawołał gniewnie rudzielec, ale Teodor już odwrócił się i odszedł w stronę, z której przyszedł.
Spojrzałam ze zmieszaniem na rozłoszczonego przyjaciela.
– Nie przejmuj się nim – wymamrotałam. – To… Nott.
Kątem oka dostrzegłam, jak zaciska pięści.
– Chodźmy – burknął, po czym ruszył szybkim krokiem z powrotem o sali rozpraw.
Wywróciłam oczyma.
Jeszcze tego brakowało…

***

– …niniejszym skazuję Ivette Gray na trzydzieści lat więzienia bez możliwości skrócenia wyroku w trakcie pobytu. Koniec rozprawy.
Patrzyłam na blondynkę wyprowadzaną z sali w towarzystwie dwóch czarodziejów. Jej wściekłe spojrzenie błądziło między nami, aż wreszcie padło na Snape’a. Wyglądała jak uosobienie furii.
– Ciesz się, że wiem, kogo powinnam się bać!
Przymknęłam powieki, czując gęsią skórkę na karku.
Sędziowie Wizengamotu zaczęli schodzić z wysokich ław, a my staliśmy jedynie, czekając, aż wszyscy opuszczą pomieszczenie. Obserwowałam ich z ulgą, bo mogłam wreszcie zamknąć jakiś rozdział w życiu, jeden z tych, które nigdy nie powinny zostać napisane. Z drugiej strony w całym ciele czułam napięcie spowodowane słowami Ivy. Wszystko, co powiedziała na rozprawie, burzyło moje wcześniej poukładane myśli, wprowadzało zamęt. Nie wiedziałam, jak je rozumieć.
I w tamtej chwili nie chciałam się nad nimi zastanawiać.
Wszystko przebiegło zbyt szybko, zbyt gładko. Spodziewałam się komplikacji, takich jak chociażby pociągnięcie sprawy śmierciożerstwa Snape’a, i co? Zapadł wyrok. Koniec. Nie, nic mi tutaj nie pasowało, to było… za proste.
Wyszliśmy za rudowłosą kobietą, rzuciłam ostatnie spojrzenie na pustą już salę rozpraw. Płomienie pochodni przygasały w przeciwieństwie do obaw narastających w moim sercu. Może dla Ginny uśmiechającej się lekko do Harry’ego, może dla Rona wypuszczającego ze świstem powietrze z płuc, może dla McGonagall ze spokojem zakładającej szmaragdowy płaszcz wszystko było w porządku.
I choć z całych sił ignorowałam wątpliwości natrętnie dobijające się do mojego umysłu, tylko ja zdawałam się przeczuwać, że to jeszcze nie koniec.
_______________
Byłby wczoraj, gdyby nie dopadła mnie grypa i gdybym mogła chociaż trochę myśleć. Wybaczcie.
Ten rozdział jest najtrudniejszy ever. I pierwsza, i jego druga część. Musiałam wszystko dokładnie przemyśleć, żeby niczego nie spieprzyć. Każde zeznanie analizowałam zdanie po zdaniu, dlatego to tyle trwało. Weszłam na tak niepewny grunt, że to aż głowa mała. A druga część będzie jeszcze gorsza, dlatego najpewniej pojawi się dopiero w październiku, od razu uprzedzam.
Hm, co jeszcze… W sumie to wszystko. Szkoła mnie zabija, czekają na mnie dwie olimpiady, lektura, jutro prezentacja w szkole, a wciąż siedzę na antybiotyku. Ciężko jest.
Dobra, ponarzekałam, zatem mogę iść kuć francuski. Au revoir!


Empatia

22 komentarze:

  1. Pierwsze ? Wohoo ! Biore sie Za czytanie ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozniej skomentuje Jak bede na laptopie, Bo Juz napisalam taki dlugi komentarz, a mi sie usunal :c

      Usuń
  2. directionerka11215 września 2013 13:59

    Rozprawa była super, wystraszyłam się że Cryte jest sędzią ale na szczęście nic nie zrobił . Mam nadzieję, że druga część będzie równie dobra no i proszę o więcej Teodora . Pozdrawiam i życzę weny .

    OdpowiedzUsuń
  3. "Powiedział pan, że nikt nie wiedział o działania pani Gray – powtórzył powoli." - zgubiłaś "ch" w "działaniach"...
    "Twoje podpisy były pod tymi wszystkimi zezwoleniami i rozporządzenia do dokonania rzezi." - a tu z kolei w słowie "rozporządzeniami" zbarakło końcówki "mi"...
    "Cryte z Riversem i to babą wszystko obmyślili – wycedziłam wreszcie." - chyba powinno być "i z tą babą".. Chyba więcej błędów nie ma..
    O, w końcu poznaliśmy pana Cryte'a! To dobrze, bo w końcu coś poważnego z jego osobą (już nie w tle) zacznie się dziać. A jeśli Cryte umie czytać w myślach (zapomniałam jak się nazywa ta umiejętność..) i usłyszał to co pomyślała o nim Hermiona albo co pomyślał Nott?? Ale, droga Empatio, myślałam, że Ivy nie żyje, tak szczerze powiedziawszy... Wtedy, gdy Dumbledore powiedział, coś w stylu, że ma zgnić w lochu... Hmmm... A już się naiwna łudziłam... Chyba, że ktoś się pod nią podszywa, wypił Eliksir Wielosokowy (Hę??? Nie sądzę.). Nowy rozdział dopiero w październiku... Będę czekać i trzymać kciuki na olimpiadzie. Choć muszę też za swoją siostrę... Dobrze mi się kojarzy, że Ty wybierasz się na olimpiadę z chemii? :). Zdrowiej nam, kochana i powodzenia! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, bardzo dziękuję za te wytknięcia! Odkąd piszę na laptopie, tyle mi się plącze literówek i innych, że to po prostu aż zgroza :c
      Nieee, to Snape powiedział, to z lochem :DD Zresztą później było napisane, że następnego dnia Ministerstwo ją zabrało i w ogóle ;)
      Nope, ja się wybieram na francuski i biologię ^^'

      Dziękuję za opinię i serdecznie pozdrawiam! :)

      Usuń
    2. Ahm, czyli jak zwykle coś pokręciłam :D.. Postać Ivy mnie denerwuje, nic dziwnego, że już ją uśmierciłam ;)... No to jeszcze raz powodzenia i szybkiego powrotu do zdrowia :)

      Usuń
  4. Rozdział świetny, bardzo mi się podobał ^^ Nie dziwię ci się, że jest tak ciężko ci pisać, sama nie czuje się ostatnio dobrze, boli mnie gardło itd., więc lekko umieram i do tego wszystkiego na jutro miałam ponad 10 zadań z matmy.. No i końcem końców muszę zabrać się za prezentację maturalną... a nie mogę się za nią zabrać, jakoś mi to nie idzie..
    Ale wracając do rozdziału. Był świetnie napisany, błędów nie wychwyciłam i bardzo mnie zaciekawił... Nie mogę się doczekać części 2.
    Dwie olimpiady? Wow, powodzenia ci życzę ^^
    Dużo weny i szybkiego powrotu do zdrowia ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Genialny rozdział, zresztą jak zawsze ^^ Szczerze smuci mnie trochę to, że Teodor jest taki oschły w stosunku do Mionki ;c Jestem ciekawa czy Ron namiesza teraz trochę, bardzo fajnie byłoby gdyby Nott był trochę zazdrosny ;D
    Pozdrawiam i życzę weny <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Super, gratuluje. Trudny rozdział to racja ale fakty świetnie opisane... Poradzisz sobie spokojnie. Jeśli chodzi o chorobę to walcz:) dużo pij i leż. Trzymaj się.
    PS. Powodzenia życzę w drugiej części.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspaniale. :D
    Bardzo dobrze to napisałaś, jestem pod wrażeniem.
    Życzę Ci szybkiego powrotu do zdrowia :3
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Zdrowiej, Empatio. Choroba w czasie szkoły to coś strasznego, jeśli jest dużo do zrobienia. Trzymaj się dzielnie:)
    Tak dawno nie komentowałam rozdziałów, że nie wiem, co napisać.
    Dlaczego Hermiona musi być taką pesymistką? Zamiast cieszyć się z wyroku, obciąża sobie głowę jakimiś spiskami. Co za dziewczyna... Pewnie ma rację, ale mogłaby choć spróbować się cieszyć.
    Nie, wcale nie jest mi szkoda Ivy. Mogli posadzić ją na dłużej, byłoby jeszcze lepiej.
    Ten Teodor... Najpierw stara się dla Hermiony i później nagle staje się oschły. O co chodzi? Przecież tak OSTATECZNIE jej nie zabił, ona nie ma mu tego za złe i jest wdzięczna. Kombinuje. Ale i tak go lubię.
    Czekam z niecierpliwością na drugą część. Nawet, jeśli uraczysz nas nią w przyszłym miesiącu. Pewnie warto czekać.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  9. O szok! Przeczytałam rozdział dwa dni temu, a nadal wszystko pamiętam! Tak wiem mam dobrą pamięć, wszyscy mi to mówią:P Nie wiem czemu nie dodałam wtedy komentarza, więc nadrobię to teraz.
    Rozdział jak zwykle ŚWIETNY. W sumie to mało się działo, ale wiadomo była rozprawa itd. Zgadzam się z komem z góry. Hermiona jest pesymistką. Normalnie jakby miała w głowie Moodiego, który jej bez przerwy krzyczy: "Stała czujność!":)Oraz Ivy, dla niej 30 lat to za mało! Z resztą tam był Cryte, co mnie lekko zaintrygowało; a wiadomo, że on działa przeciw Vol- ups, Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać i jego poplecznikom, którym Ivy przecież jest. Dziwne, że po mimo to skazano ją na taki "niski" wyrok;) Przed ostatnia scena również mnie zaintrygowała. Teodor jest chyba zazdrosny xD No i oczywiście zdanie jakie panna Gray wypowiedziała do Snape'a "Ciesz się, że wiem, kogo powinnam się bać!"- intrygujące;D Potem ten monolog wewnętrzny Hermiony. Bez dwóch zdań pesymistka, ale z drugiej strony to się z nią zgadzam, ja też nie wierzę, że to już koniec. A może to tylko koniec początku? Nie wiem.
    Podsumowując rozdział baaaardzo intrygujący- tak jak tygryski lubią najbardziej xD
    Pozdrawiam i życzę weny oraz wytrzymałości. Kuruj się kochana, wiem co to za ból, bo ja też ostatnio chorowałam;*

    PS Pytanko: ile rozdziałów przewidujesz napisać?

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetny rozdział. Wielbię Twoją historię. Jest po prostu wyjątkowa. Uczucie pomiędzy Nottem i Hermioną jest tak tajemnicze i niespotykane, że nie da się nie lubić tego opowiadania.
    Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział i życzę weny,
    Pożoga

    OdpowiedzUsuń
  11. Przeczytałam, informuj mnie dalej, ale z większym komentarzem poczekam na drugą cześć, bo nie potrafię wymyślić obecnie nic sensowego.

    OdpowiedzUsuń
  12. Rozdział bardzo mi się podobał <3
    W końcu coś innego niż Dramione :3
    Z niecierpliwością czekam na następną notkę !

    OdpowiedzUsuń
  13. Odpowiedzi
    1. Jak będzie trzydzieści komci pod rozdziałem. OD RÓŻNYCH OSÓB.

      Nie no, a tak całkiem serio, to rozdział się pisze i mam ambitny plan, żeby był gotowy na 18 października, jednak nie wiem, jak to wyjdzie ^^''

      Usuń
  14. Kobieto, ale nas trzymasz w niepewności:) to tegoooo trzymaj się \(*.*)/

    OdpowiedzUsuń
  15. Witaj, pierwszy raz komentuje. Przeczytałam twoje opowiadanie (chyba) w 3 dni. Tak mnie zaciekawiło, że nie mogłam spać, bo o nim myślałam. Podoba mi się twój Nott. W necie jest mało (nie ma ^^) opowiadań o tej parze.Właśnie tak sobie Notta wyobrażałam. Cichego, inteligentnego, itp:)
    Teodor jest raczej dwuplanową postacią w Harrym Potterze, więc mało o nim wiemy. Ale się rozpisałam, więc na koniec chciałam ci życzyć weny. Liczę, że dodasz rozdział 18 pazdziernika, ponieważ 17 mam urodziny osiemnaste.

    OdpowiedzUsuń
  16. Naćpana_Szczęściem ♥♥♥13 października 2013 10:52

    Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Ale mi wstyd! Nie było mnie tu chyba dwa miesiące!
    Obiecywałam sobie, że od początku roku, będę regularnie komentować rozdziały, ale moje plany szlag trafił przez nawał nauki. Odzwyczaiłam się od niej przez wakacje, więc teraz było mi ciężko. Wstyd mi również, bo ty masz o wiele więcej zajęć ode mnie, a masz czas, żeby pisać. No, nieważne. Jeszcze raz bardzo przepraszam, za taką dłuuugą ciszę.
    Rozdział cudowny. Już zdążyłam zapomnieć o tej magii, którą zawierasz w każdym rozdziale i która sprawia, że to opowiadanie jest naprawdę fantastyczne ^^
    Niezwykle szybko go przeczytałam, tak mnie wciągnął. Byłam bardzo ciekawa, co się stanie z Ivy. Tak samo, jak Mia, nie sądziłam, że to wszystko potoczy się tak łatwo. Ale znając Ciebie i Twoje genialne pomysły, na pewno zaskoczysz nas w kolejnym rozdziale. :D
    Przez cały czas, gdy czytałam, siłą zmuszałam się, by nie przewinąć rozdziału na dół i dowiedzieć się, ile dostanie Ivy. Ale się wstrzymałam ;33
    Dobrze jej tak. Trzydzieści lat, bez możliwości skrócenia wyroku są dla niej idealne. Niech się cieszy, że nie dostała więcej. No ale... nie wiadomo, co ona jeszcze odwali, bo mam wrażenie, że ta intrygantka coś szykuje. A może całkiem się już poddała? Ech, no już sama nie wiem.
    Obecność Cryte'a na rozprawie mnie nieco zdziwiła. Ale w końcu mogliśmy go poznać oficjalnie XD.
    Rany, ja nie wytrzymam do 18 października. Tak bardzo jestem ciekawa, co dalej. Czy Teodor w końcu przestanie tak zimno traktować Hermionę? Właśnie - katharsis. Pod poprzednim rozdziałem, nie napisałam komentarza, a przecież to był przełomowy moment w opowiadaniu. No wiec napiszę tu - rytuał fenomenalny! Masz, łeb dziewczyno! Pozazdrościć! ;33
    Z niecierpliwością czekam na nowość!
    Pozdrawiam i ściskam ciepło! A - no i gratuluję świetnego wyniku na konkursie z francuskiego! :))

    OdpowiedzUsuń
  17. Pisane na bieżąco, czytając rozdział.

    Boże, wciąż siedzi mi w głowie ten rytuał. Weszłam na youtube i znalazłam piosenkę Dawida Podsiadło "4:30". Wiem, że teoretycznie tyczy się ona wojny (Kamienie na szaniec i tak dalej), ale ja interpretuję ją nieco inaczej. Może płytko, bo o miłości. Może kilka osób weźmie mnie za kretynkę, ale dobra.

    "Nie martw się proszę
    Wszystko skończy się
    Prędzej i mocniej
    Odwaga zabija mnie
    Nic się nie stało
    Przecież dobrze wiesz
    Oddałem wszystko
    Żeby wszystko mieć"

    Boże, ten fragment tak pięknie pasuje do ostatnich relacji Teodora i Hermiony. Tak, to zdecydowanie dobra piosenka na ten rozdział. Słucham jej dalej. Replay, replay, gwałcę replay.

    "– Nic ci nie jest. To dobrze.
    [...] Odrzuciłam koc i już miałam ruszyć w stronę chłopaka, kiedy powstrzymał mnie jego ostry głos.
    – Nie radzę. Jesteś osłabiona.
    – Nie radzę. Jesteś osłabiona.
    Ja jednak wstałam z kanapy, lecz gdy postąpiłam kilka kroków, zakręciło mi się w głowie, tak że znów opadłam na miejsce. Kolejne westchnięcie.
    – Jak zwykle uparta. Połóż się, jest przed czwartą.
    – A ty? – zdziwiłam się brzmieniem własnego głosu. Tak jakbym nie mówiła przez kilka lat. Zakaszlałam. – Teodorze, widziałam, jak leżałeś na podłodze, myślałam, że… że nie żyjesz – ostatnie słowa wypowiedziałam niemal szeptem."

    "Teodor już dwa razy podarował mi życie."

    "Nie mieliśmy żadnych wątpliwości co do prawdziwej twarzy Gray." Hah, nie mogłam powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Dlaczego kojarzy mi się to z niespełnioną fantazją erotyczną Eriki Leonard James pt. "Pięćdziesiąt twarzy Greya". No, nie! Ja tu miałam zachowywać powagę, a mimo wszystko się śmieję xd

    "Odgłos kroków, ciche chrząknięcie. Puściłam rudzielca i odwróciłam głowę. Krew zamarzła mi w żyłach na widok Teodora. Brunet patrzył na nas chłodno z dłońmi włożonymi do kieszeni spodni. Znałam go na tyle, by bez wahania stwierdzić, że był zły. Bardzo zły." Uhu, Pan Szekszowny Ślizgon aka Pan Kurzu się zdenerwował. Ech, zazdrość w opkach to takie piękne uczucie :D

    E.

    OdpowiedzUsuń

Za spam gryzę.

Obserwatorzy

Informacje

Belka: Empatia
Treść: Empatia
Szablon: Empatia; kredyty: emmawatsonfan.net, scatterflee.deviantart.com, breatherain.blogspot.com
Favikonka: by-elfaba.blogspot.com
Słowa na szablonie: Red - 'Lost'
Zabrania się kopiowania czegokolwiek. Inaczej poucinam rączki.