Wystarczyło,
by Harry zaczął rozpamiętywać swoje przesłuchanie sprzed ponad półtora roku,
bym momentalnie nabrała złych przeczuć.
–
Wtedy gapił się na mnie cały Wizengamot – rzekł cicho, zerkając z niepokojem w
głąb ciemnego korytarza – a to była sprawa o niewłaściwie użycie czarów.
Mieliśmy
nieciekawe wspomnienia związane z Ministerstwem Magii. Departament Tajemnic
mieścił się niedaleko stąd, wciąż znałam drogę do niego i tych przerażających
pomieszczeń, które się w nim ukrywały. Walka, śmigające w powietrzu zaklęcia
oraz dużo, dużo bólu.
Wolałam
wracać pamięcią do milszych chwil.
Z
Hogwartu wyruszyliśmy tuż po śniadaniu. „My”, to znaczy ja, Harry, Ron z
siostrą, sztywna, ponura McGonagall, Snape mający minę jasno mówiącą, że dla
niego to zwykła strata czasu, sam Dumbledore jak zwykle opanowany, choć wcale
nie pogodny czy wesoły, i… Teodor. Przed salą rozpraw mieszczącą się w głębi
Ministerstwa Magii ustawiono ławeczki, na których wszyscy usiedliśmy w
oczekiwaniu na rozpoczęcie rozprawy, ale jedynie czarnowłosy Ślizgon postanowił
oprzeć się niedbale o ścianę, kryjąc się w cieniu. Przycupnęłam obok spiętej
Ginny, lecz wzrok uparcie wbijałam w Teodora.
Ignorował
mnie, odkąd tylko wybudziłam się po rytuale, i wcale nie należało to do
najprzyjemniejszych doświadczeń.
Otworzyłam z
trudem oczy, niesamowicie zmęczona, tak jakby ktoś odebrał mi wszystkie siły.
Senne wizje rozwiały się, zmyły z moich powiek, pozostawiając na łasce
rzeczywistości. Zamrugałam, poruszyłam kończynami, zaczerpnęłam łapczywie tchu.
Parę chwil zajęło mi zorientowanie się w sytuacji.
Leżałam na czymś
całkiem wygodnym, okryta cienkim kocem i niedawno przeszłam katharsis.
Powoli uniosłam
się na łokciach, a potem usiadłam. Wciąż znajdowałam się w Sali Oczyszczenia,
ale już nie przytulałam posadzki, tylko zaprzyjaźniałam się z kanapą. W środku
panował mrok, do którego dopiero po czasie przyzwyczaiły się moje oczy. Nie
wiedziałam, ile czasu minęło odkąd zemdlałam ani tym bardziej, gdzie podział
się Teodor.
Rozejrzałam się
po pomieszczeniu, nigdzie nie dostrzegając bruneta. Wreszcie ciche westchnięcie
z tyłu przykuło moją uwagę, jednocześnie przyprawiając o mini-zawał.
– Nic ci nie
jest. To dobrze.
Odwróciłam głowę
tak szybko, że zapiekł mnie kark. Na ławkach pod ścianą siedział Teodor z
nogami zgiętymi w kolanach. Miał czujne, badawcze spojrzenie, oczy szeroko
otwarte. W palcach obracał swoją różdżkę.
Odetchnęłam z
ulgą. Odrzuciłam koc i już miałam ruszyć w stronę chłopaka, kiedy powstrzymał
mnie jego ostry głos.
– Nie radzę.
Jesteś osłabiona.
Ja jednak wstałam
z kanapy, lecz gdy postąpiłam kilka kroków, zakręciło mi się w głowie, tak że
znów opadłam na miejsce. Kolejne westchnięcie.
– Jak zwykle
uparta. Połóż się, jest przed czwartą.
– A ty? –
zdziwiłam się brzmieniem własnego głosu. Tak jakbym nie mówiła przez kilka lat.
Zakaszlałam. – Teodorze, widziałam, jak leżałeś na podłodze, myślałam, że… że
nie żyjesz – ostatnie słowa wypowiedziałam niemal szeptem.
Oparł głowę o
ścianę i wpatrzył się w sufit.
– Gdybyś umarła
przez owoce leven, tak jak kazał autor, uzdrowienie nie wyczerpałoby moich sił
do tego stopnia – wytłumaczył mrukliwie. Na jego twarz padało światło sączące
się łagodnie przez okno, wyostrzając rysy, poszerzając szczękę, przyciemniając
włosy. – Straciłaś dużo krwi, w dodatku rana była… no cóż, śmiertelna.
Otworzyłam usta,
żeby odpowiedzieć, a potem od razu je zamknęłam.
No tak. Teodor zabił mnie. Wbił mi nóż prosto w serce.
Podłoga zamieniła
się miejscem z sufitem, powieki same opadły. Bez słowa ułożyłam się z powrotem
na kanapie, pragnąc jedynie powrotu do krainy snów. Teodor milczał. Ja również.
A potem już
spałam, śniąc o różnokolorowych elfach oraz sokołach szybujących po niebie.
Kiedy
później się obudziłam, byłam zupełnie sama, zaś na biurku czekało na mnie kilka
tostów i pucharek soku dyniowego. Choć żołądek skręcał mi się z głodu, sto razy
bardziej wolałabym ujrzeć Teodora.
Starałam
się znaleźć go przez całą niedzielę. To znaczy właściwie przez jej połowę, bo
gdy wróciłam do pokoju wspólnego, okazało się, że jest już południe, a moi
przyjaciele odchodzą od zmysłów.
– No wreszcie!
Martwiliśmy się o ciebie!
– Wszystko w
porządku, Harry… teraz już w porządku.
– Hermiono,
miałaś wrócić przed ciszą nocną!
– Hermiona?
Lavender, poczekaj… Gdzieś ty była?!
– Czytałam. W
bibliotece znalazłam bardzo ciekawą pozycję na temat skrzatów domowych w
różnych częściach świata, przyda mi się do stowarzyszenia. Wróciłam po północy,
ale już poszliście spać. Nie było sensu was budzić, żeby się odmeldować.
– Ale…
– Rano pobiegłam
do Flitwicka, bo coś mi się nie zgadzało w wypracowaniu, wiesz, Harry, tym, co
ostatnio nam zadał. I się rozgadał. Dopiero od niego przyszłam.
Teodor
mógł mieć rację, twierdząc, że nie umiem kłamać w kwestii swoich uczuć, jednak
w każdej innej sprawie wychodziło mi to doskonale.
Tak
czy siak, przyjaciele zostali uspokojeni, choć czułam się trochę nie w
porządku, nie mówiąc im wszystkiego. Niemniej, nie miałam na to zbytniej
ochoty, zatem siedziałam cicho aż do lunchu, na którym nie wytrzymałam i zaczęłam
wypytywać Ginny o Teodora. Zauważyła, że coś jest nie tak, widziałam to
doskonale, lecz najwyraźniej postanowiła wszystko przemilczeć.
– Zjawił się pod
koniec śniadania, zwinął coś ze stołu, a potem wyleciał. Nie wiem, co mu się
stało, ale wyglądał jakby go dementor napadł. Później chyba szedł w stronę
biblioteki, tyle że… Hermiono!
Jak
strzała wypadłam z Wielkiej Sali i pognałam we wskazane miejsce, jednak tam
spotkał mnie zawód, gdyż Teodora nie znalazłam. Wytłumaczyłam to sobie tym, że
przecież podczas rytuału chłopak oddał mi multum swojej energii, zresztą
średnio potrafiłam pojąć to, czego dokonał. Najpewniej odpoczywał po wszystkim,
więc postanowiłam nie ścigać go, obiecując podziękowanie za katharsis przy
najbliższej okazji.
Okazja
do tego nadarzyła się na śniadaniu dnia następnego. Minęliśmy się we wrotach
jadalni i choć ja już się uśmiechnęłam, już rzuciłam: „Cześć, Teodorze”, to on
obrzucił mnie chłodnym spojrzeniem, po czym skierował się w stronę lochów.
Patrzyłam
na niego, dopóki nie zniknął za drewnianymi drzwiami.
Nie
wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. Podejrzewałam, że to dla niego
trudne, bo koniec końców zabił mnie,
jakkolwiek irracjonalnie to nie brzmiało. Na jego miejscu nie potrafiłabym
czegoś takiego zrobić. Czułam niesamowity podziw, a jednocześnie dziwny strach,
skrępowanie, nagle obecność chłopaka stała się niemal przytłaczająca. Obca.
Wciąż
pamiętałam ból przeszywający moją pierś, kiedy wbiło się w nią srebrne ostrze,
to okropne uczucie spadania, później nieprzeniknioną ciemność…
Jednak
nie tylko chodziło o zabójstwo, którego dopuścił się Teodor. Chodziło o cały
rytuał. Pokazał, co był w stanie dla mnie zrobić – związać nas, a potem
zaryzykować utratę własnego życia. I rzeczywiście prawie tak właśnie się
zdarzyło.
Ale
wypełnił obietnicę. Pomógł mi się uwolnić. Oczyścił. Wypełnił ją w stu
procentach, choć sama w to nie wierzyłam. Było rzeczywiście tak, jak sobie to
wyobrażałam – wolność. Wolność od szaleństwa i skołowanych myśli, od koszmarów
i postaci Rogera ciągle pojawiającej się w najmniej oczekiwanych momentach.
Owszem, ból po jego utracie pozostał – zdziwiłabym się, gdyby było inaczej –
ale potrafiłam sobie z nim poradzić. Przestałam płakać oraz orać paznokciami
skórę, by złagodzić cierpienia duszy. Potrafiłam skupić się na czymś
konkretnym. Potrafiłam na chociaż kilka chwil odsunąć od siebie wizje martwego
Rogera, Rogera nawet w obliczu śmierci myślącego o mnie oraz jego trumny
wkładanej do grobu.
Teodor
już dwa razy podarował mi życie. Wtedy, w lochu, i w Sali Oczyszczenia.
Obaj
to zrobili.
Tyle
że jednemu z nich nie miałam szansy za to podziękować.
Cóż,
byłoby miło, gdyby ten drugi wreszcie raczył na mnie popatrzeć.
Obserwowałam,
jak z ciemnych dżinsów wyciąga różdżkę, a potem obraca ją w palcach. Starałam
się doszukać najmniejszych zagnieceń na nieskazitelnej, szarej koszuli,
przyglądałam się jasnemu opatrunkowi na policzku. Lewy przegub oplatał bandaż,
w miejscu, gdzie został zaatakowany przez jakiegoś nieznanego stwora w
Zakazanym Lesie.
Coś
ciężkiego opadło na dno mojego żołądka. Przeklinając się w duchu, odwróciłam
głowę.
Niewiele
później gdzieś w gębi korytarza, którym dotarliśmy przed salę rozpraw, rozległy
się głosy oraz odgłos licznych kroków. Bardzo licznych. Z każdą kolejną chwilą
gwar wzmagał się, rósł na sile, aż wreszcie zza zakrętu wyłonił się sznur
postaci w ciemnofioletowych szatach. Jak na zawołanie zerwaliśmy się z miejsc.
Na widok ozdobnej litery W wyszytej na piersiach sędziów poczułam gwałtowny
strach. Mężczyźni i kobiety rozmawiali przyciszonymi głosami, niektórzy
obrzucali nas podejrzliwymi spojrzeniami, a potem po kolei przechodzili przez
otwarte już drzwi pomieszczenia, przed którym czekaliśmy. Wchodzili i
wchodzili, końca nie było widać. Starałam się policzyć czarodziejów, lecz gdy
dotarłam do czterdziestu, straciłam rachubę. Co najmniej setka, jak nic. W
końcu jednak pojawiła się ostatnia osoba zamykająca dziwny pochód – wysoka,
smukła brunetka o ładnej, lecz bardzo poważnej twarzy. Mała na sobie skromną
szatę w kolorze butelkowej zieleni.
–
Rozprawa zaraz się zacznie – oznajmiła, zatrzymując się na moment. Miała zimny,
obojętny głos. Chyba nie lubiła swojej pracy. – Każdy świadek zostanie wywołany
w odpowiednim czasie. Na razie proszę tutaj poczekać.
Weszła
do środka, zamykając za sobą drzwi.
Snape
mruknął coś do McGonagall, po czym opadł z powrotem na ławkę. Wszyscy byli
spięci. Ginny tuptała nerwowo w miejscu, Ron wyłamywał palce z okropnym
trzaskiem, a Harry usilnie starał się przygładzić odstające włosy. Teodor
chodził w tę i z powrotem kilkanaście stóp dalej, co rusz odchylając głowę do
tyłu i oddychając głęboko.
A
ja patrzyłam beznamiętnie na przeciwległą ścianę, zastanawiając się, czy tym
razem też uda mi się wyjść cało z opresji.
Odgłos
kroków, brzęk łańcucha. Na końcu korytarza zamajaczyły jakieś postacie.
Wstrzymałam oddech, gdy dostrzegłam znajome blond włosy.
W
jednej chwili powróciły do mnie wizje spowodowane narkotykami potrzebnymi do
rytuału. Mroczny uśmiech Ivy, jej ostre zęby, usta boleśnie dotykające moich
warg. Wzdrygnęłam się. Teraz dziewczynę prowadziło dwóch postawnych,
barczystych czarodziejów w czarnych szatach. Choć Krukonka miała dłonie skute
kajdankami (och, mugole) i była po prostu bezbronna, widziałam, że tamci
mężczyźni nie zawahaliby się użyć czarów.
Ivy
wyglądała źle. Wprawdzie nie miała na sobie łachmanów, tylko zwykłą, szarą
szatę z rękawami do łokcia, ale wyglądała na wychudzoną i zmarnowaną. Zwiewne
ubranie podkreślało jeszcze szczuplejszą niż wcześniej sylwetkę, światło
pochodni uwydatniło wystające kości policzkowe i sińce pod oczami odcinające
się od jasnej cery. Nienaturalnie lśniące, błękitne oczy skupiły się na mnie.
Nie na Snapie czy Teodorze – na mnie. Mierzyłyśmy się spojrzeniami – ona
pogardliwym, kpiącym, z lekkim uśmiechem na ustach – ja absolutnie obojętnym,
nie dając się zbić z pantałyku. Wytrzymałam jej wzrok, dopóki nie zamknęły się
za nią drzwi sali. Dopiero wtedy odetchnęłam.
Znów
wstrzymałam oddech, gdy kilkanaście minut później na korytarz wyszła tamta
brunetka, pracownica ministerstwa, i oficjalnym głosem poinformowała:
–
Pani Hermiona Granger jest proszona na salę rozpraw.
Spojrzałam
szybko na przyjaciół, nauczycieli, a potem na samego Teodora. Ślizgon czujnie
mnie obserwował, ale niczego nie powiedział.
Niezbyt
pocieszające.
Przełykając
z trudem ślinę, podążyłam za kobietą.
Sala
rozpraw w gruncie rzeczy przypominała hogwarcki loch. Nie była zbyt duża, ale
za to bardzo wysoka i wypełniona chłodnym powietrzem. Pochodnie rzucały nikłe
światło na ściany z czarnych bloków oraz kamienną posadzkę. Naprzeciw wejścia w
wysokich ławach zasiedli sędziowie Wizengamotu, teraz wyglądający jak stado
drapieżnych ptaków tylko czekających na swoją ofiarę. W najniższej z nich
przycupnęła Ivy w towarzystwie tamtych dwóch czarodziejów po obydwu jej
stronach. Wyglądała naprawdę źle, dlatego czym prędzej odwróciłam od niej
wzrok. Na środku pomieszczenia znajdowała się drewniana barierka i to do niej
właśnie podeszłam, skrupulatnie unikając palących spojrzeń czarodziejów.
Dopiero
teraz zaczęłam się naprawdę stresować. Moje serce szamotało się w piersi,
tłukąc się o żebra, a oddech wypełniała trwoga. Spojrzałam do góry i ledwo
opanowałam krzyk chcący wyrwać mi się z gardła.
Na
samym przedzie, przy długim stole, siedziały trzy osoby. Najbardziej po lewej
dostrzegłam Riversa, teraz dziwnie rozluźnionego, bawiącego się piórem, po
prawej zaś rudą kobietę z burzą loczków-sprężynek na głowie, pochyloną nad
jakimś pergaminem. Pomiędzy nimi miejsce zajął barczysty mężczyzna, którego od
razu rozpoznałam. Miał ciemnobrązowe, przyprószone siwizną na skroniach włosy
zaczesane do tyłu i związane na karku, szeroką szczękę z cieniem kilkudniowego
zarostu oraz wydatny, zakrzywiony nos. Oczy miał czarne, tak mi się
przynajmniej wydawało, zarazem czujne, spojrzenie badawcze, przyprawiające o
dreszcz.
Nie
spodziewałam się spotkać tutaj Benjamina Cryte’a.
Poczułam
nagły przypływ paniki i chęć ucieczki. Drzwi wcale nie znajdowały się tak
daleko…
Spokojnie – powiedziałam do siebie w
duchu. On nic nie wie. Dzisiaj chodzi o
Ivy.
Opanowując
strach zamrażający powoli krew w żyłach, uniosłam wyżej głowę i popatrzyłam
Cryte’owi prosto w oczy.
–
Imię i nazwisko? – spytał. Głos miał niski, mocno zachrypnięty. Och.
–
Hermiona Granger – odpowiedziałam głośno.
–
Wiek?
–
Siedemnaście lat.
–
W świetle czarodziejskiego prawa jest pani pełnoletnia, zatem pouczam panią o
obowiązku mówienia prawdy, ponieważ za składanie fałszywych zeznań grozi kara
pozbawienia wolności – wyrecytował. – Czy jest to dla pani zrozumiałe?
Kiwnęłam
głową.
Zapadła
krótkotrwała cisza, a potem Cryte splótł dłonie razem. W jego oczach odbijało
się światło pochodni. Bez przerwy zalewały mnie fale nienawiści skierowane do
tego człowieka, o ile w ogóle o kimś takim można było wypowiedzieć się jako o
człowieku, i z każdą kolejną chwilą moje pragnienie pozbycia się ich wzrastało.
Nie
czas, nie miejsce, Hermiono.
–
Proszę zatem opowiedzieć o swojej relacji z oskarżoną – do mojej świadomości
przebił się zachrypnięty głos. Cryte naprawdę nie powinien był mieć takiego głosu. – O tym, jak się panie
poznały, o rozwijaniu znajomości, o tym, kiedy pani zorientowała się, że coś
jest nie tak… Wszystko. Od początku.
Choć
całą opowieść zdążyłam już sobie poukładać w głowie jakiś czas temu, to i tak
potrzebowałam chwili, by zebrać myśli. Wzięłam głębszy oddech. Zmuszając się do
niespuszczania wzroku z twarzy Cryte’a, zaczęłam:
–
Ivy poznałam przez zupełny przypadek na początku października. Spotkałyśmy się
na korytarzu, porozmawiałyśmy chwilę, odprowadziła mnie na korepetycje i tak
jakoś wyszło. Zaczęłyśmy się coraz częściej widywać, w międzyczasie poznałam
świętej pamięci Rogera… – na moment zamilkłam, by później nieco głośniej
kontynuować: – Nic nie wskazywało na to, że Ivy służy Vol… Temu, Którego
Imienia Nie Wolno Wymawiać. Zdziwiłam się, kiedy po raz pierwszy spytała mnie o
profesora Dumbledore’a, czy tak wielki czarodziej nie ma jakiegoś asa w
rękawie, cytując ją samą.
–
Kiedy to było? – wtrącił nieoczekiwanie Rivers, nachylając się nieznacznie. Już
nie sprawiał wrażenia rozluźnionego jak wcześniej – jego spojrzenie znów
nabrało dzikości, stało się ostre niczym brzytwa.
Spokojnie.
Zamyśliłam
się.
–
Początek listopada – odrzekłam z konsternacją. – W każdym razie, kiedy zapytała
mnie o profesora Dumbledore’a, przestraszyłam się, ale udało jej się zamydlić
mi oczy zapewne fałszywą historyjką o zamordowanym przez Sam-Pan-Wie-Kogo
bracie, że pyta przez chęć zemsty za niego. Uwierzyłam. Nie dała niczego po
sobie poznać aż do Międzyszkolnego Konkursu Magicznego, czyli do grudnia. Na
pewnej imprezie, którą zorganizowała razem z innymi uczestnikami, podała mi
jakiś napój, mnie i Teodorowi Nottowi, ale był zbyt podejrzany, żeby go pić,
więc go wylaliśmy. Ivy myślała, że jednak dałam się nim napoić. – Uśmiechnęłam
się z goryczą, zerkając przelotnie na blondynkę. Obserwowała mnie uważnie. Nie
protestowała, nie starała się obronić. Najwyraźniej… poddała się. – Znów
zaczęła wypytywać o to, co wcześniej, jeszcze nachalniej, zupełnie jak nie ona.
Zezłościła się, że nic nie wiem, ale dała za wygraną. Później w naszym pokoju
podsłuchałam jej rozmowę z Severusem Snape’em. Pan Snape ganił Ivy za podanie
mi Lactiris w tym napoju pod nosem
profesor McGonagall. Ivy nakryła mnie, ale sądziła, że Złodziej Myśli i tak
zadziała. Nie przejęła się. Wtedy już wiedziałam, jednak potrzebowałam dowodów,
niezbitych dowodów, zresztą nie miałam jeszcze pewności do roli samego pana Snape’a
w tym wszystkim. Nie chciałam oskarżać niewinnych ludzi. Udawałam, że z niczego
nie zdaję sobie sprawy, próbowałam coś wybadać, czekałam na jakiś znak.
Niewiele po Konkursie powiedziałam o swoich podejrzeniach Harry’emu Potterowi i
Ginny Weasley, Ronald Weasley oraz Teodor Nott dowiedzieli się dopiero w
styczniu.
–
Więc dlaczego żadne z was nie poszło do dyrektora? – spytał poważnie Cryte.
Zadrżałam.
Dostrzegłam, że rudowłosa kobieta wreszcie podnosi głowę i teraz również ona
zaczęła mierzyć mnie uważnym spojrzeniem. Miała duże, bardzo duże oczy oraz
mnóstwo piegów na kanciastej twarzy.
–
Nie miałam niezbitych dowodów – powtórzyłam. – Wolałam czekać. I czekałam do
stycznia, kiedy po szlabanie u profesora Snape’a usłyszeliśmy jego rozmowę z
Ivy. Opowiadałam już o niej panu, panie Rivers. Ja byłam celem Ivy, od zawsze.
Miała mnie śledzić i wybadać pewne rzeczy, ale kiedy okazało się, że niewiele
wiem, chciała zmienić zadanie. Pomagali jej w tym Ślizgoni i sam Snape.
Chciałam iść do profesora Dumbledore’a, ale okazało się, że nie ma go w szkole,
więc znów wolałam poczekać. Najwyżej kilka dni.
–
A inni nauczyciele? – wtrąciła rudowłosa chłodnym, wysokim głosem, mrużąc oczy.
– Opiekunka pani domu? Mając do dyspozycji kadrę nauczycielską, nie było aż tak
trudne powiadomienie kogokolwiek innego.
–
Poszłam do profesor McGonagall – broniłam się, zaciskając dłonie na barierce. –
Wtedy, kiedy Ivy zaatakowała nas w lochu, mnie i Teodora. Niestety, było za
późno.
–
No właśnie – mruknął Cryte tak cicho, że mogłam uznać to jedynie za wytwór
własnej wyobraźni. – Za późno.
Dobrze, niech pani teraz opowie o ataku w podziemiach zamku. Ze szczegółami,
jeśli łaska.
Kiedy
po kolejnych kilkunastu minutach skończyłam, zdawało mi się, że w ustach mam
pustynię. Przycupnęłam grzecznie na ławeczce w tyłach sali, tak jak mi kazano,
a potem wywołano Teodora. Byłam ciekawa jego reakcji na widok Cryte’a, lecz nie
mogłam jej dostrzec, ponieważ chłopak stał do mnie tyłem. Podczas gdy Ślizgon
mówił, ja obserwowałam Ivy. Wpatrywała się w bruneta, lecz nie wrogo czy
pogardliwie. Z ciekawością. Jakby oglądała wyjątkowo interesujący eksponat w
muzeum.
Ścisnęło
mi się serce.
Kiedyś
Ivy była dla mnie jak przyjaciółka.
Kiedyś.
Teraz
zeznawałam przeciwko niej. W zamian za wszystkie krzywdy, które wyrządziła, za
Rogera, za to, co jeszcze chciała zrobić, a czego nie zdążyła… Choć spora część
mojego umysłu protestowała, że przecież należało jej się, to z drugiej strony
współczułam tej dziewczynie. Pamiętałam tę rozpacz, kiedy zobaczyła, kogo
trafiło śmiertelne zaklęcie.
Ona
również straciła kogoś bliskiego.
Opowieść
Teodora trwała krócej od mojej, ale w gruncie rzeczy obie się pokrywały.
Zaniepokoiło mnie jednak pytanie, które padło z ust rudej.
–
Czy to prawda, że o działalności pani Gray wiedział pan wcześniej? Jeszcze
przed atakiem w lochu?
W
mojej głosie zapaliła się czerwona lampka, po plecach przeszedł dreszcz. Nagle
wcześniej splątane myśli zaczęły do siebie pasować, układać się w całość. Już
wiedziałam, już wszystko rozumiałam…
Z
napięciem słuchałam odpowiedzi Teodora.
–
Tak, dowiedziałem się o wszystkim od Hermiony po szlabanie z profesorem
Snape’em. Wtedy podsłuchaliśmy jego rozmowę z Gray, a Hermiona opowiedziała mi
o sytuacjach w Instytucie. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości co do prawdziwej
twarzy Gray.
Wstrzymałam
oddech, ale ani Rivers, ani Cryte, ani tym bardziej rudowłosa urzędniczka nie
trzymali się dłużej tego tematu. Nie wiedziałam, czy to dobrze, czy może
właśnie źle, nie wiedziałam niczego, bo nie potrafiłam wyczytać czegokolwiek z
ich twarzy. Określenie, wokół czego obracają się ich myśli, należało do
naprawdę prawdziwych wyczynów.
Niedługo
potem Teodor usiadł obok mnie, a potem asystentka Cryte’a wywołała kolejnego
świadka.
–
Albus Dumbledore jest proszony na salę rozpraw.
Wydawało
mi się, że wraz z wejściem dyrektora do pomieszczenia wkroczyło światło.
Poczułam nagły przypływ nadziei i ufności, taki, jakiego od dawna już nie
czułam. Obserwowałam starca idącego dziarsko w stronę barierki, prawie
zamiatając podłogę długą, srebrną szatą. Nie miał ponurej miny, ale też nie
biło od niego optymizmem.
Cóż,
nie dziwiłam się mu.
–
Imię i nazwisko?
Po
oficjalnym ogłoszeniu powrotu Voldemorta tytuł Naczelnego Maga Wizengamotu
został Dumbledore’owi przywrócony. Nawet przez myśl przeszło mi, czy
przypadkiem nie on powinien prowadzić rozprawę, ale wreszcie doszłam do
wniosku, że przecież i on jest świadkiem. A to zwykła procedura. Przecież
wszyscy znali kogoś takiego jak on.
–
Albus Persiwal Wulfryk Brian Dumbledore.
–
Wiek?
–
A nie przestraszy się pan? Sto piętnaście.
Nawet
mnie odjęło mowę. To znaczy – wiedziałam, że Dumbledore jest… wiekowy, ale żeby aż tak? Nie okazałam
jednak swojego zdziwienia, zaciskając mocno zęby i koncentrując się na
rozprawie.
Tym
razem dyrektor szkoły po prostu odpowiadał na postawione przez Cryte’a czy
resztę pytania. Bardzo ciekawe pytania również dla mnie.
–
Co pan robił w dniu śmierci pana Stone’a?
–
Byłem w drodze powrotnej do Hogwartu, ale to zapewne pan już wie – odparł
spokojnie Dumbledore. – Musiałem załatwić pewne ważne sprawy dotyczące szkoły.
–
Jakie konkretnie sprawy?
–
Sprowadzenie okazów pewnych niezwykłych zwierząt na lekcje opieki nad
magicznymi stworzeniami. Nawet pan sobie nie wyobraża, jaką uciechę mają
pierwszoroczni, widząc…
–
Dobrze, dobrze – przerwał mu z irytacją Rivers. – Dlaczego tak długo nie było
pana w szkole? Dyrektor powinien urzędować non stop. Może dzięki temu nie
doszłoby do tragedii.
–
Tak, zdaję sobie sprawę, że panna Granger zwlekała z powiadomieniem o
działaniach panny Gray z powodu mojej nieobecności – rzekł Dumbledore po chwili
milczenia. – Przyznaję się do błędu. Lecz z drugiej strony kto spodziewałby się
śmierciożercy w tak chronionej szkole? Kto podejrzewałby Bogu ducha winną
Ivette Gray o tak niecne zamiary? Rodzice w Ministerstwie Magii, brat zawsze
osiągający wspaniałe wyniki w numerologii, świetna przyszłość… Niech mi pan
wierzy, nadal jestem w głębokim szoku.
Zapadła
cisza przerwana wreszcie przez Cryte’a.
–
Powiedział pan, że nikt nie wiedział o działaniach pani Gray – powtórzył powoli.
– A Severus Snape? Dwie osoby były świadkami jego rozmów z oskarżoną, z których
jasno wynikała ich współpraca. Ta sprawa też stoi pod znakiem zapytania, a pod
wnioskiem o zatrzymania pana Snape’a brakuje tylko mojego podpisu.
Twoje podpisy
były pod tymi wszystkimi zezwoleniami i rozporządzeniami do dokonania rzezi.
–
Jeśli Severus o tym rzeczywiście wiedział, to mi o niczym nie powiedział –
oznajmił Dumbledore. – Wierzę jednak, że nie miał złych zamiarów. W końcu
kilkanaście lat temu za niego poświadczyłem, więc gdyby teraz okazało się
inaczej, wyciąłby mi niezły numer.
Nawet
nie miałam ochoty się uśmiechnąć.
–
Zatem pani Granger i pan Nott kłamią?
Nie!
–
Nie, w żadnym wypadku. Ufam im. To moi uczniowie. Sądzę jednak, że Severus sam
najlepiej wytłumaczy powody swojego zachowania.
Snape
nie okazywał ani krzty strachu czy zdenerwowania. Był jak zawsze śmiertelnie
poważny, ale niezbyt spięty. Tak jakby dobrze wiedział, o co go zapytają.
–
Zdaje pan sobie sprawę, panie Snape, że pańskie wyjaśnienia nie są zbyt
wiarygodne?
Nauczyciel
stał do mnie tyłem, więc nie mogłam zobaczyć jego reakcji na te słowa.
–
Chodzi o to, że starałem się dowiedzieć, co knuje Gray? – spytał z ironią. – No
cóż, udawanie współpracy z taką idiotką faktycznie można odebrać jako głupie
poświęcenie.
Ivy
prychnęła ostentacyjnie.
–
Cisza – syknął ostro Cryte. Ponownie zwrócił się do Snape’a. – Zatem proszę
opowiedzieć Wizengamotowi pana wersję wydarzeń, bo jak na razie z ustaleń jasno
wynika, że współpracował pan z oskarżoną.
Mężczyzna
stał przy barierce całkowicie niewzruszony, a gdy się odezwał, jego głos wciąż
pozostawał opanowany, bez cienia zdenerwowania.
–
Gray przyszła do mnie na początku roku szkolnego już z wyznaczonym zadaniem.
Nie mam pojęcia, od kogo je otrzymała, ale poprosiła o pomoc. Myślała, że z
racji mojej… przeszłości, coś jeszcze wiąże mnie z Czarnym Panem. Postanowiłem
udawać. Omawiałem z nią szczegóły planu, jednocześnie mając na oku Granger. W
Międzynarodowym Instytucie Edukacji Magicznej pilnowałem obu, ale nie
przewidziałem, że Gray postanowi użyć Lactiris, nie pod nosem tylu ludzi. Po
tej nieudanej akcji zaczęła się łamać. Chciała inne zadanie, błagała, bym wziął
ją do Czarnego Pana. Jak miałem to zrobić, skoro – powtarzam – nie jestem śmierciożercą? Rozmowa, którą
podsłuchali Granger z Nottem… Celem było zmylenie Gray, tylko i wyłącznie.
–
Zaraz, coś tu się nie trzyma się całości – wtrącił nagle Rivers. – Skoro pan
tak bardzo chciał czynić dobro, jak pan to ujął, udając współpracę, to dlaczego nie powiedział pan o tym dyrektorowi
szkoły? Nie zawiadomił odpowiednich służb o swoich działaniach?
–
Bo wiedziałem, że od razu ją zatrzymacie – wyjaśnił Snape już lekko zniecierpliwiony.
– Chciałem dotrzeć do jej łącznika z Czarnym Panem, do tego, z kim
skontaktowała się w wakacje. Nie sądziłem, że sprawy tak się potoczą, ale to
dowodzi jedynie szaleństwa Gray.
–
Ale mącisz.
Wszystkie
oczy zwróciły się ku Ivy. Na jej twarzy odmalował się wyraz czystej pogardy.
Blade policzki nabrały lekkich rumieńców.
–
Ale mącisz, Snape – powtórzyła. Zerknąwszy na Cryte’a, powoli wstała. – To
prawda. To, co on powiedział. Szkoda tylko, że zorientowałam się dopiero wtedy,
kiedy Granger rąbnęła mnie zaklęciem. Snape dał mi cynk o otwarciu zamku. Przez
niego wpakowałam się w takie gówno. To wszystko twoja wina! – ostatnie zdanie
wykrzyczała z mocą, aż po moich plecach przeszedł dreszcz.
Cryte
spiorunował blondynkę spojrzeniem.
–
Cisza, inaczej wyrzucę panią z sali rozpraw i wezwę dopiero na ogłoszenie
wyroku – zagroził. Znów spojrzał na Snape’a. – Wizengamot w odpowiednim czasie
oceni wiarygodność pańskiego zeznania. Na razie proszę usiąść na miejscu dla
świadków. Wzywam kolejnego świadka, panią Minerwę McGonagall.
Tym
razem skupiono się jedynie na dniu, w którym zginął Roger. Opiekunka mojego
domu opowiedziała o tym, jak przyszłam do jej gabinetu i wyznałam całą prawdę,
o tym, jak znalazła nas w lochach już po wszystkim, o tym, jak wydarzenia
potoczyły się później. Cryte był wyraźnie zadowolony z tak szybkiej reakcji
nauczycielki. Ona jedyna nie zwlekała z zawiadomieniem odpowiednich służb, co
zostało zarzucone Snape’owi.
Na
sam koniec zostawiono moich przyjaciół. Harry, Ron i Ginny, każde przesłuchanie
trwało nie więcej niż dziesięć minut. Pytano o to samo – o ich relacje z Ivy, o
to, kiedy dowiedzieli się wszystkiego ode mnie oraz o sam dzień ataku. Każdy
mówił to samo.
–
Zwlekaliśmy, bo nie było Dumbledore’a, w dodatku Hermiona upierała się, że nie
ma wystarczających dowodów…
–
Nadal nie mogę uwierzyć, że… e… ktoś taki został wpuszczony do Hogwartu.
–
Mówiłam Hermionie – chodźmy do profesora Dumbledore’a. Ale rzeczywiście, tak
jak powiedział Harry, nie było go w szkole, zatem postanowiliśmy poczekać.
Trochę za długo.
Gdy
tylko Ginny usiadła obok mnie, odetchnęłam z ulgą. Nie, nie dlatego, że
mozolnie zbliżaliśmy się do końca rozprawy – dlatego, że w oczach Wizengamotu
to nie oni byli winni.
O
to chodziło.
Cryte
i Rivers doskonale wiedzieli, jak powinni drążyć, by znaleźć rzeczywistych
sprawców. Zamierzałam im ich podsunąć.
Z
sali rozpraw wyszłam na sztywnych nogach, całkowicie nieobecna duchem. Za pół
godziny mieliśmy usłyszeć wyrok tudzież jedynie termin kolejnej rozprawy, w
zależności od tego, czego konkretnie dowiedzieli się sędziowie. Opadłam na
ławkę i ukryłam twarz w dłoniach.
Chyba
dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, o co mogłam zostać oskarżona.
–
Będzie dobrze. – Obok przycupnęła Ginny. Na ramieniu poczułam jej drobną dłoń.
– Zamkną ją i po wszystkim.
Nie
wydawało mi się to takie łatwe.
Zerwałam
się z miejsca i ruszyłam szybko korytarzem, chcąc ochłonąć. Słyszałam za sobą
głosy – Ron chciał za mną pobiec, ale zatrzymał go Dumbledore. Skręciłam w
prawo, dźwięki się urwały, a ja jedynie pozwalałam nogom prowadzić się w głąb
znienawidzonego Ministerstwa Magii. Minęłam kilku czarodziejów, przez których
zostałam obrzucona nieprzychylnymi spojrzeniami, aż wreszcie znalazłam się w
pustej, kolistej sali. Odchodziło od niej wiele korytarzy prowadzących zapewne
w różne części budynki. Zatrzymałam się, ciesząc samotnością. Przycisnęłam dłoń
do piersi. Pod palcami czułam szybkie uderzenia serca.
Wiedziałam,
że ten dzień nie skończy się dobrze. Czułam to już od samego rana. O ile
wcześniej miałam nadzieję, wręcz pewność przebiegu rozprawy, o tyle z każdym
kolejnym słowem Benjamina Cryte’a płomyk gasł. Teraz pozostał po nim jedynie
dym, ciemna strużka wijąca się w powietrzu jak wąż i drażniąca nozdrza swędem
spalenizny.
Ale
tak miało być. Musiało tak być.
W
moich oczach zbierały się łzy, kiedy gdzieś za sobą usłyszałam znajomy, nieco
zdyszany głos.
–
Matko… gdzieś ty zawędrowała?
Odwróciłam
się i ujrzałam Rona, który najwyraźniej wymknął się Dumbledore’owi i podążył za
mną. Omiotłam szybkim spojrzeniem jego lekko rozwiane, płomiennorude włosy,
wypieki na policzkach, błękitną koszulę w kratkę wystającą z jasnych spodni, a
potem spuściłam wzrok.
Nie
spodziewałam się go tutaj.
–
Musiałam ochłonąć – wyznałam cicho.
Chłopak
przez chwilę milczał, a potem zbliżył się do mnie.
–
Wszystko w porządku? – spytał z troską.
Wciąż
na niego nie patrząc, pokiwałam głową.
–
Oczywiście.
–
Znam cię, Hermiono. – Spojrzałam na niego spode łba. Był bardzo poważny, rzadko
widywałam takiego Rona. Nie z tą zaciętością malującą się na piegowatej twarzy.
– Wiem, że ta rozprawa była trudna, ale zamkną Ivy i wszystko wróci do normy.
Zawrzała
we mnie wściekłość. Ognista, paląca.
Odsunęłam
się od przyjaciela z głośnym prychnięciem.
–
Och, nic nie będzie takie jak dawniej! – zdenerwowałam się. Mój głos odbijał
się echem od ścian. – Zresztą nie o to chodzi. Oprócz Ivy mogą zamknąć też
kogoś jeszcze.
Ron
wyglądał jak skonfundowany.
–
Co? – wykrztusił. – O czym ty mówisz?
Teraz
to ja podeszłam do rudzielca, tak blisko, że mogłam policzyć piegi na jego twarzy.
–
Dumbledore z jakichś powodów chroni Snape’a – rzekłam dobitnie, wreszcie
wyrzucając z siebie to, co ciążyło mi na sercu, odkąd tylko moje myśli stały
się wolne. Odkąd wszystko zrozumiałam. – Nie mam pojęcia dlaczego, ale nie
wydaje mi się, by tak po prostu zostawił sprawę jego śmierciożerstwa. W dodatku
podczas wyjaśnień udało mu się przekonać Wizengamot, by nie zatrzymali Snape’a
do czasu rozprawy. – Zamknęłam na moment oczy, biorąc głębszy oddech. – A Ivy?
Słyszałeś, co powiedziała? „Ale mącisz”. Snape kłamał, a jednak potwierdziła
jego wersję wydarzeń. Już nic nie wiem, nie potrafię określić, co jest prawdą
ani co wyrabia Snape, co ma z tym wspólnego Dumbledore.
–
Hermiono… – próbował Ron, ale ja nie umiałam zatrzymać potoku słów, który
wylewał się z moich ust. Coraz bardziej roztrzęsiona, z powoli łamiącym się
głosem, kontynuowałam.
–
Cryte z Riversem i tą babą wszystko obmyślili – wycedziłam wreszcie. Mówienie
akurat o tym przychodziło mi chyba z największym trudem. – Doskonale wiedzieli,
o co wypytać teraz, a nie wtedy, kiedy wezwano mnie do złożenia wyjaśnień…
Wtedy Rivers nie zadawał zbyt wielu pytań. Był łagodny, spokojny, wszystko mu
opowiedziałam, bo zaufałam. Chciał
wzbudzić we mnie tę ufność, że znajduję się w azylu, że o nic nie zostanę oskarżona,
bo Ivy to ta zła… – Ukryłam twarz w dłoniach w wyrazie całkowitej rezygnacji. –
Dlaczego zrozumiałam to tak późno?
Ron
nieoczekiwanie znów się przysunął, a potem przytulił mnie mocno, mówiąc coś
uspokajająco. Nie, nie płakałam, nie było na to teraz czasu. Tkwiłam w jego
ramionach, wdychając znajomy zapach i rozkoszując się ciepłem rozlewającym po
ciele. Stanęłam na palcach, po czym niepewnie objęłam przyjaciela za szyję. Tak
dawno tego nie robiłam.
Gryfon
wzmocnił uścisk, nie odzywając się. Wystarczył… wystarczył on sam, on i jego
dziwnie uspokajająca obecność, o której zdążyłam już zapomnieć. Zdążyłam
zapomnieć, że Ron, ten Ron, był gotów
dać mi wsparcie. Przecież tak długo się przyjaźniliśmy. Przez ostatnie
wydarzenia nawet to od siebie odrzuciłam.
Może
faktycznie coś miało wrócić do normy?
Odgłos
kroków, ciche chrząknięcie. Puściłam rudzielca i odwróciłam głowę. Krew
zamarzła mi w żyłach na widok Teodora. Brunet patrzył na nas chłodno z dłońmi
włożonymi do kieszeni spodni. Znałam go na tyle, by bez wahania stwierdzić, że
był zły. Bardzo zły.
Oho.
–
McGonagall kazała mi was poszukać – poinformował z pozoru obojętnie, kiedy już
stanęłam w sporej odległości od Rona. Moje policzki nieznośnie piekły. –
Lepiej, żebyście się nie oddalali, schadzki mogą poczekać.
–
Ej! – zawołał gniewnie rudzielec, ale Teodor już odwrócił się i odszedł w
stronę, z której przyszedł.
Spojrzałam
ze zmieszaniem na rozłoszczonego przyjaciela.
–
Nie przejmuj się nim – wymamrotałam. – To… Nott.
Kątem
oka dostrzegłam, jak zaciska pięści.
–
Chodźmy – burknął, po czym ruszył szybkim krokiem z powrotem o sali rozpraw.
Wywróciłam
oczyma.
Jeszcze tego
brakowało…
***
–
…niniejszym skazuję Ivette Gray na trzydzieści lat więzienia bez możliwości
skrócenia wyroku w trakcie pobytu. Koniec rozprawy.
Patrzyłam
na blondynkę wyprowadzaną z sali w towarzystwie dwóch czarodziejów. Jej
wściekłe spojrzenie błądziło między nami, aż wreszcie padło na Snape’a.
Wyglądała jak uosobienie furii.
–
Ciesz się, że wiem, kogo powinnam się bać!
Przymknęłam
powieki, czując gęsią skórkę na karku.
Sędziowie
Wizengamotu zaczęli schodzić z wysokich ław, a my staliśmy jedynie, czekając,
aż wszyscy opuszczą pomieszczenie. Obserwowałam ich z ulgą, bo mogłam wreszcie
zamknąć jakiś rozdział w życiu, jeden z tych, które nigdy nie powinny zostać
napisane. Z drugiej strony w całym ciele czułam napięcie spowodowane słowami
Ivy. Wszystko, co powiedziała na rozprawie, burzyło moje wcześniej poukładane
myśli, wprowadzało zamęt. Nie wiedziałam, jak je rozumieć.
I
w tamtej chwili nie chciałam się nad nimi zastanawiać.
Wszystko
przebiegło zbyt szybko, zbyt gładko. Spodziewałam się komplikacji, takich jak
chociażby pociągnięcie sprawy śmierciożerstwa Snape’a, i co? Zapadł wyrok.
Koniec. Nie, nic mi tutaj nie pasowało, to było… za proste.
Wyszliśmy
za rudowłosą kobietą, rzuciłam ostatnie spojrzenie na pustą już salę rozpraw.
Płomienie pochodni przygasały w przeciwieństwie do obaw narastających w moim
sercu. Może dla Ginny uśmiechającej się lekko do Harry’ego, może dla Rona
wypuszczającego ze świstem powietrze z płuc, może dla McGonagall ze spokojem
zakładającej szmaragdowy płaszcz wszystko było w porządku.
I
choć z całych sił ignorowałam wątpliwości natrętnie dobijające się do mojego
umysłu, tylko ja zdawałam się przeczuwać, że to jeszcze nie koniec.
_______________
Byłby
wczoraj, gdyby nie dopadła mnie grypa i gdybym mogła chociaż trochę myśleć.
Wybaczcie.
Ten
rozdział jest najtrudniejszy ever. I
pierwsza, i jego druga część. Musiałam wszystko dokładnie przemyśleć, żeby
niczego nie spieprzyć. Każde zeznanie analizowałam zdanie po zdaniu, dlatego to
tyle trwało. Weszłam na tak niepewny grunt, że to aż głowa mała. A druga część
będzie jeszcze gorsza, dlatego najpewniej pojawi się dopiero w październiku, od
razu uprzedzam.
Hm,
co jeszcze… W sumie to wszystko. Szkoła mnie zabija, czekają na mnie dwie
olimpiady, lektura, jutro prezentacja w szkole, a wciąż siedzę na antybiotyku.
Ciężko jest.
Dobra,
ponarzekałam, zatem mogę iść kuć francuski. Au
revoir!
Empatia
Pierwsze ? Wohoo ! Biore sie Za czytanie ^^
OdpowiedzUsuńGratuluję :D
UsuńPozniej skomentuje Jak bede na laptopie, Bo Juz napisalam taki dlugi komentarz, a mi sie usunal :c
UsuńRozprawa była super, wystraszyłam się że Cryte jest sędzią ale na szczęście nic nie zrobił . Mam nadzieję, że druga część będzie równie dobra no i proszę o więcej Teodora . Pozdrawiam i życzę weny .
OdpowiedzUsuń"Powiedział pan, że nikt nie wiedział o działania pani Gray – powtórzył powoli." - zgubiłaś "ch" w "działaniach"...
OdpowiedzUsuń"Twoje podpisy były pod tymi wszystkimi zezwoleniami i rozporządzenia do dokonania rzezi." - a tu z kolei w słowie "rozporządzeniami" zbarakło końcówki "mi"...
"Cryte z Riversem i to babą wszystko obmyślili – wycedziłam wreszcie." - chyba powinno być "i z tą babą".. Chyba więcej błędów nie ma..
O, w końcu poznaliśmy pana Cryte'a! To dobrze, bo w końcu coś poważnego z jego osobą (już nie w tle) zacznie się dziać. A jeśli Cryte umie czytać w myślach (zapomniałam jak się nazywa ta umiejętność..) i usłyszał to co pomyślała o nim Hermiona albo co pomyślał Nott?? Ale, droga Empatio, myślałam, że Ivy nie żyje, tak szczerze powiedziawszy... Wtedy, gdy Dumbledore powiedział, coś w stylu, że ma zgnić w lochu... Hmmm... A już się naiwna łudziłam... Chyba, że ktoś się pod nią podszywa, wypił Eliksir Wielosokowy (Hę??? Nie sądzę.). Nowy rozdział dopiero w październiku... Będę czekać i trzymać kciuki na olimpiadzie. Choć muszę też za swoją siostrę... Dobrze mi się kojarzy, że Ty wybierasz się na olimpiadę z chemii? :). Zdrowiej nam, kochana i powodzenia! ;)
Och, bardzo dziękuję za te wytknięcia! Odkąd piszę na laptopie, tyle mi się plącze literówek i innych, że to po prostu aż zgroza :c
UsuńNieee, to Snape powiedział, to z lochem :DD Zresztą później było napisane, że następnego dnia Ministerstwo ją zabrało i w ogóle ;)
Nope, ja się wybieram na francuski i biologię ^^'
Dziękuję za opinię i serdecznie pozdrawiam! :)
Ahm, czyli jak zwykle coś pokręciłam :D.. Postać Ivy mnie denerwuje, nic dziwnego, że już ją uśmierciłam ;)... No to jeszcze raz powodzenia i szybkiego powrotu do zdrowia :)
UsuńRozdział świetny, bardzo mi się podobał ^^ Nie dziwię ci się, że jest tak ciężko ci pisać, sama nie czuje się ostatnio dobrze, boli mnie gardło itd., więc lekko umieram i do tego wszystkiego na jutro miałam ponad 10 zadań z matmy.. No i końcem końców muszę zabrać się za prezentację maturalną... a nie mogę się za nią zabrać, jakoś mi to nie idzie..
OdpowiedzUsuńAle wracając do rozdziału. Był świetnie napisany, błędów nie wychwyciłam i bardzo mnie zaciekawił... Nie mogę się doczekać części 2.
Dwie olimpiady? Wow, powodzenia ci życzę ^^
Dużo weny i szybkiego powrotu do zdrowia ;)
Genialny rozdział, zresztą jak zawsze ^^ Szczerze smuci mnie trochę to, że Teodor jest taki oschły w stosunku do Mionki ;c Jestem ciekawa czy Ron namiesza teraz trochę, bardzo fajnie byłoby gdyby Nott był trochę zazdrosny ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny <3
Super, gratuluje. Trudny rozdział to racja ale fakty świetnie opisane... Poradzisz sobie spokojnie. Jeśli chodzi o chorobę to walcz:) dużo pij i leż. Trzymaj się.
OdpowiedzUsuńPS. Powodzenia życzę w drugiej części.
Wspaniale. :D
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze to napisałaś, jestem pod wrażeniem.
Życzę Ci szybkiego powrotu do zdrowia :3
Pozdrawiam <3
Zdrowiej, Empatio. Choroba w czasie szkoły to coś strasznego, jeśli jest dużo do zrobienia. Trzymaj się dzielnie:)
OdpowiedzUsuńTak dawno nie komentowałam rozdziałów, że nie wiem, co napisać.
Dlaczego Hermiona musi być taką pesymistką? Zamiast cieszyć się z wyroku, obciąża sobie głowę jakimiś spiskami. Co za dziewczyna... Pewnie ma rację, ale mogłaby choć spróbować się cieszyć.
Nie, wcale nie jest mi szkoda Ivy. Mogli posadzić ją na dłużej, byłoby jeszcze lepiej.
Ten Teodor... Najpierw stara się dla Hermiony i później nagle staje się oschły. O co chodzi? Przecież tak OSTATECZNIE jej nie zabił, ona nie ma mu tego za złe i jest wdzięczna. Kombinuje. Ale i tak go lubię.
Czekam z niecierpliwością na drugą część. Nawet, jeśli uraczysz nas nią w przyszłym miesiącu. Pewnie warto czekać.
Pozdrawiam:)
O szok! Przeczytałam rozdział dwa dni temu, a nadal wszystko pamiętam! Tak wiem mam dobrą pamięć, wszyscy mi to mówią:P Nie wiem czemu nie dodałam wtedy komentarza, więc nadrobię to teraz.
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle ŚWIETNY. W sumie to mało się działo, ale wiadomo była rozprawa itd. Zgadzam się z komem z góry. Hermiona jest pesymistką. Normalnie jakby miała w głowie Moodiego, który jej bez przerwy krzyczy: "Stała czujność!":)Oraz Ivy, dla niej 30 lat to za mało! Z resztą tam był Cryte, co mnie lekko zaintrygowało; a wiadomo, że on działa przeciw Vol- ups, Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać i jego poplecznikom, którym Ivy przecież jest. Dziwne, że po mimo to skazano ją na taki "niski" wyrok;) Przed ostatnia scena również mnie zaintrygowała. Teodor jest chyba zazdrosny xD No i oczywiście zdanie jakie panna Gray wypowiedziała do Snape'a "Ciesz się, że wiem, kogo powinnam się bać!"- intrygujące;D Potem ten monolog wewnętrzny Hermiony. Bez dwóch zdań pesymistka, ale z drugiej strony to się z nią zgadzam, ja też nie wierzę, że to już koniec. A może to tylko koniec początku? Nie wiem.
Podsumowując rozdział baaaardzo intrygujący- tak jak tygryski lubią najbardziej xD
Pozdrawiam i życzę weny oraz wytrzymałości. Kuruj się kochana, wiem co to za ból, bo ja też ostatnio chorowałam;*
PS Pytanko: ile rozdziałów przewidujesz napisać?
Świetny rozdział. Wielbię Twoją historię. Jest po prostu wyjątkowa. Uczucie pomiędzy Nottem i Hermioną jest tak tajemnicze i niespotykane, że nie da się nie lubić tego opowiadania.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na nowy rozdział i życzę weny,
Pożoga
Przeczytałam, informuj mnie dalej, ale z większym komentarzem poczekam na drugą cześć, bo nie potrafię wymyślić obecnie nic sensowego.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał <3
OdpowiedzUsuńW końcu coś innego niż Dramione :3
Z niecierpliwością czekam na następną notkę !
Hej, kiedy nn?
OdpowiedzUsuńJak będzie trzydzieści komci pod rozdziałem. OD RÓŻNYCH OSÓB.
UsuńNie no, a tak całkiem serio, to rozdział się pisze i mam ambitny plan, żeby był gotowy na 18 października, jednak nie wiem, jak to wyjdzie ^^''
Kobieto, ale nas trzymasz w niepewności:) to tegoooo trzymaj się \(*.*)/
OdpowiedzUsuńWitaj, pierwszy raz komentuje. Przeczytałam twoje opowiadanie (chyba) w 3 dni. Tak mnie zaciekawiło, że nie mogłam spać, bo o nim myślałam. Podoba mi się twój Nott. W necie jest mało (nie ma ^^) opowiadań o tej parze.Właśnie tak sobie Notta wyobrażałam. Cichego, inteligentnego, itp:)
OdpowiedzUsuńTeodor jest raczej dwuplanową postacią w Harrym Potterze, więc mało o nim wiemy. Ale się rozpisałam, więc na koniec chciałam ci życzyć weny. Liczę, że dodasz rozdział 18 pazdziernika, ponieważ 17 mam urodziny osiemnaste.
Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Ale mi wstyd! Nie było mnie tu chyba dwa miesiące!
OdpowiedzUsuńObiecywałam sobie, że od początku roku, będę regularnie komentować rozdziały, ale moje plany szlag trafił przez nawał nauki. Odzwyczaiłam się od niej przez wakacje, więc teraz było mi ciężko. Wstyd mi również, bo ty masz o wiele więcej zajęć ode mnie, a masz czas, żeby pisać. No, nieważne. Jeszcze raz bardzo przepraszam, za taką dłuuugą ciszę.
Rozdział cudowny. Już zdążyłam zapomnieć o tej magii, którą zawierasz w każdym rozdziale i która sprawia, że to opowiadanie jest naprawdę fantastyczne ^^
Niezwykle szybko go przeczytałam, tak mnie wciągnął. Byłam bardzo ciekawa, co się stanie z Ivy. Tak samo, jak Mia, nie sądziłam, że to wszystko potoczy się tak łatwo. Ale znając Ciebie i Twoje genialne pomysły, na pewno zaskoczysz nas w kolejnym rozdziale. :D
Przez cały czas, gdy czytałam, siłą zmuszałam się, by nie przewinąć rozdziału na dół i dowiedzieć się, ile dostanie Ivy. Ale się wstrzymałam ;33
Dobrze jej tak. Trzydzieści lat, bez możliwości skrócenia wyroku są dla niej idealne. Niech się cieszy, że nie dostała więcej. No ale... nie wiadomo, co ona jeszcze odwali, bo mam wrażenie, że ta intrygantka coś szykuje. A może całkiem się już poddała? Ech, no już sama nie wiem.
Obecność Cryte'a na rozprawie mnie nieco zdziwiła. Ale w końcu mogliśmy go poznać oficjalnie XD.
Rany, ja nie wytrzymam do 18 października. Tak bardzo jestem ciekawa, co dalej. Czy Teodor w końcu przestanie tak zimno traktować Hermionę? Właśnie - katharsis. Pod poprzednim rozdziałem, nie napisałam komentarza, a przecież to był przełomowy moment w opowiadaniu. No wiec napiszę tu - rytuał fenomenalny! Masz, łeb dziewczyno! Pozazdrościć! ;33
Z niecierpliwością czekam na nowość!
Pozdrawiam i ściskam ciepło! A - no i gratuluję świetnego wyniku na konkursie z francuskiego! :))
Pisane na bieżąco, czytając rozdział.
OdpowiedzUsuńBoże, wciąż siedzi mi w głowie ten rytuał. Weszłam na youtube i znalazłam piosenkę Dawida Podsiadło "4:30". Wiem, że teoretycznie tyczy się ona wojny (Kamienie na szaniec i tak dalej), ale ja interpretuję ją nieco inaczej. Może płytko, bo o miłości. Może kilka osób weźmie mnie za kretynkę, ale dobra.
"Nie martw się proszę
Wszystko skończy się
Prędzej i mocniej
Odwaga zabija mnie
Nic się nie stało
Przecież dobrze wiesz
Oddałem wszystko
Żeby wszystko mieć"
Boże, ten fragment tak pięknie pasuje do ostatnich relacji Teodora i Hermiony. Tak, to zdecydowanie dobra piosenka na ten rozdział. Słucham jej dalej. Replay, replay, gwałcę replay.
"– Nic ci nie jest. To dobrze.
[...] Odrzuciłam koc i już miałam ruszyć w stronę chłopaka, kiedy powstrzymał mnie jego ostry głos.
– Nie radzę. Jesteś osłabiona.
– Nie radzę. Jesteś osłabiona.
Ja jednak wstałam z kanapy, lecz gdy postąpiłam kilka kroków, zakręciło mi się w głowie, tak że znów opadłam na miejsce. Kolejne westchnięcie.
– Jak zwykle uparta. Połóż się, jest przed czwartą.
– A ty? – zdziwiłam się brzmieniem własnego głosu. Tak jakbym nie mówiła przez kilka lat. Zakaszlałam. – Teodorze, widziałam, jak leżałeś na podłodze, myślałam, że… że nie żyjesz – ostatnie słowa wypowiedziałam niemal szeptem."
"Teodor już dwa razy podarował mi życie."
"Nie mieliśmy żadnych wątpliwości co do prawdziwej twarzy Gray." Hah, nie mogłam powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Dlaczego kojarzy mi się to z niespełnioną fantazją erotyczną Eriki Leonard James pt. "Pięćdziesiąt twarzy Greya". No, nie! Ja tu miałam zachowywać powagę, a mimo wszystko się śmieję xd
"Odgłos kroków, ciche chrząknięcie. Puściłam rudzielca i odwróciłam głowę. Krew zamarzła mi w żyłach na widok Teodora. Brunet patrzył na nas chłodno z dłońmi włożonymi do kieszeni spodni. Znałam go na tyle, by bez wahania stwierdzić, że był zły. Bardzo zły." Uhu, Pan Szekszowny Ślizgon aka Pan Kurzu się zdenerwował. Ech, zazdrość w opkach to takie piękne uczucie :D
E.