Widok
nieprzytomnego Teodora był jednym z najboleśniejszych widoków, które miałam
nieprzyjemność oglądać ostatnimi czasy. Gdy wraz z Ginny wparowałam do skrzydła
szpitalnego, pani Pomfrey kręciła się przy łóżku Ślizgona z tacą pełną bandaży
i buteleczek z dziwnymi miksturami. Czułam, jak krew odpływa mi z twarzy, a
chaotyczne myśli pędzą w różnych kierunkach. Moja dłoń sama powędrowała do ust,
tłumiąc krzyk wyrywający się z gardła.
Teodor
leżał wśród bieli, nienaturalnie blady, jego czoło lśniło od potu. Na policzek,
tam, gdzie widniała rana po potyczce w Zakazanym Lesie, założono świeży
opatrunek. Lewy przegub również zabandażowano.
–
Wydaje mi się, że jest już za późno na odwiedziny. Dopiero co wyprosiłam stąd
pannę Weasley.
Dopiero
po dłuższej chwili przeniosłam wzrok na szkolną pielęgniarkę, która nagle
znalazła się tuż przede mną.
–
Co mu się stało? – wychrypiałam.
Pani
Pomfrey zmierzyła mnie czujnym spojrzeniem.
–
Znaleziono go nieprzytomnego w dormitorium – wyjaśniła wreszcie. – Do jego
organizmu wdarło się zakażenie z ran na policzku i ręce. Na razie nie potrafię
ustalić jakie, magiczna surowica jeszcze nie działa. – Jęknęłam cicho. – A może
pani wie, skąd, na Merlina, wzięły się u pana Notta takie obrażenia?
Pokręciłam
przecząco głową, niezdolna do wydobycia z siebie głosu. Znów popatrzyłam na
Teodora. Moje serce rozpadło się na kawałki.
To wszystko
przeze mnie.
–
Pani Pomfrey, mogłabym z nim zostać? – spytałam błagalnie. – Proszę, on… to dla
mnie ważne.
Nie
wiedziałam, czy to moja prośba ją przekonała, czy po prostu miała dzień dobroci
dla zwierząt, ale po chwili zastanowienia kiwnęła głową.
–
Dziesięć minut.
Odeszła
do swojego gabinetu.
Czułam
się tak, jakby moje nogi przykręcono do podłogi. Gardło miałam wyschnięte na
wiór, z trudem przełykałam ślinę, ale wreszcie ruszyłam chwiejnie w stronę
łóżka Teodora.
–
Poczekać na ciebie?
Zapomniałam,
że była tutaj jeszcze ze mną Ginny.
Odwróciłam
się w jej stronę. Wyglądała na zatroskaną, naprawdę przejętą.
Pokręciłam
głową.
–
Nie musisz. Dziękuję, że mi o nim powiedziałaś.
–
Od razu pomyślałam o tobie, że… chciałabyś wiedzieć.
Jej
słowa nie rozpłynęły się w powietrzu, tylko zawisły między nami jak niewidzialna
nić porozumienia.
Wiedziała.
Odwróciła
się, a potem wyszła po cichu ze skrzydła. W pomieszczeniu zostałam tylko ja z
Teodorem, nikogo prócz nas nie było. Rzuciłam torbę na ziemię i opadłam na
krzesło obok łóżka, na którym leżał brunet. Chłopak oddychał miarowo, bałam
się, że jego pierś w końcu przestanie się unosić.
Nie
mogłam w to uwierzyć.
–
Mówiłam, że nie potrzebuję katharsis – wyszeptałam ze smutkiem. – Mówiłam,
głupku. Ale oczywiście wiedziałeś lepiej.
Westchnęłam
głęboko, po czym objęłam jego bezwładną rękę dłońmi. Była nieco szorstka, znacznie
większa od mojej, z długimi, chudymi palcami, a przede wszystkim… gorąca.
Zerknęłam
na opatrunku. Stopniowo barwiły się szkarłatem.
Przeszył
mnie dreszcz strachu.
Dotknęłam
czoła Teodora. Był rozpalony.
–
Pani Pomfrey!
***
Kiedy
rankiem następnego dnia wpadłam przed śniadaniem do skrzydła szpitalnego,
Ślizgon spał. Nie był już nieprzytomny, jak powiadomiła mnie pani Pomfrey, ale
nadal osłabiony. Mimo że w jakimś stopniu uspokoiło to moje obawy, do Wielkiej
Sali szłam wciąż zestresowana.
Wszystko
przeze mnie. Przez moją wcześniejszą nieporadność i potrzebę oczyszczenia.
Gdyby nie katharsis, Teodor nie poszedłby do Zakazanego Lasu, a teraz…
Świadomość, że to moja wina, była przytłaczająca.
Harry
i Ron dowiedzieli się o brunecie od Ginny, która znów nie potrafiła trzymać
języka za zębami. Nie byłam na nią zbytnio zła, dopóki jej brat nie zaczął
szaleć, że Teodor zasłużył, że wcale nie jest mu przykro i tak dalej, i tak
dalej.
Choć
uparcie milczałam, nie mając ochoty na jakiekolwiek kłótnie, pod koniec dnia
powoli nie wytrzymywałam.
Wciąż
utwierdzałam się w przekonaniu, że Teodor jest dla mnie cholernie ważny, a
nawet jego choroba staje się przyprawiająca o kolejne dawki stresu. Nie było
minuty, w której bym o nim nie pomyślałam, ani sekundy, w której przestałabym
się obwiniać. Rozdrażniona i wściekła na siebie, po ostatnich dwóch godzinach
eliksirów powędrowałam z przyjaciółmi do Wieży Gryffindoru. W dormitorium
zostawiłam swoją torbę, całkowicie ignorując Lavender plotkującą z Parvati o
najprzystojniejszych chłopcach z naszego rocznika, a potem zeszłam do pokoju
wspólnego. Tam zastałam wyraźnie ucieszoną Ginny, ubraną w strój do qudditcha i
trzymającą w dłoni swoją miotłę.
–
Poczekamy jeszcze na chłopaków – oznajmiła, kiedy stanęłam obok niej. – Zaraz powinni
zejść.
Och,
no tak.
Harry
na nowo rozpoczął treningi ze swoją drużyną, skoro na zewnątrz robiło się coraz
cieplej. A ja obiecałam iść z Gryfonami.
Odgarnęłam
włosy z twarzy.
–
Przepraszam, ale muszę iść do skrzydła – wymamrotałam zawstydzona. – Nadal nie
wiem, co z Teodorem, a pewnie już się obudził.
Ruda
wyglądała na oburzoną.
–
Ale przecież obiecałaś z nami iść! – zaprotestowała.
Kiwnęłam
niechętnie głową.
–
No dobrze.
Zapadło
milczenie. Zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem.
–
Idź – mruknęła w końcu. – Wytłumaczę cię.
Momentalnie
się rozpromieniłam. Cmoknęłam rudą w policzek, szepnęłam krótkie: „Dziękuję”,
po czym jak strzała wyleciałam z pokoju wspólnego.
W
skrzydle szpitalnym znalazłam się w niesamowicie szybkim tempie. Wewnątrz
zastałam panią Pomfrey zatrzymującą krwotok z nosa jakiegoś pierwszoklasisty, a
którą powitałam lekkim uśmiechem, oraz Teodora.
Tym
razem nie spał.
Siedział,
oparty o stos poduszek, czytając jakąś książkę. Kiedy weszłam, jego szare oczy
skupiły się na mnie. Nie mogłam nie dostrzec, jak rozszerzyły się w zdziwieniu,
a zaraz potem znów powróciły do śledzenia tekstu.
Moje
ciało wypełnił chłód.
Właściwie
nie wiedziałam, czego się spodziewać. Czy ciepłego powitania, czy podziękowań
za odwiedziny, czy wybuchu złości, bo Teodor przecież rzadko prosił o
współczucie. Nie dając się zniechęcić, powoli podeszłam do jego łóżka, po czym
siadłam obok na krześle.
Wciąż
na mnie nie patrzył, a moje serce ścisnęło się z bólu.
Nie,
na pewno nie tak miało to wyglądać.
–
Jak się czujesz? – przerwałam w końcu ciszę. Teodor nie odpowiedział, uparcie
błądząc wzrokiem po tekście. Z niepokojem zauważyłam, że wciąż jest bardzo,
bardzo blady, a pod jego oczami widnieją ciemne sińce. Przełknęłam z trudem
ślinę. – Teodorze?
–
Po co tu przyszłaś?
Ostry,
zarazem przepełniony zimnem głos chłopaka przeciął powietrze niczym ostrze.
Ślizgon zamknął książkę i zaczął wpatrywać się we mnie intensywnie, wrogo, a ja nie potrafiłam wydobyć z
siebie dźwięku.
–
Chciałam sprawdzić, co z tobą – wyjaśniłam, nie kryjąc zaskoczenia. – Nie
wiedziałam, że nie życzysz sobie odwiedzin.
–
Nie życzę sobie – potwierdził sucho. – Możesz iść.
Absolutnie
nic nie trzymało się kupy.
Parę
dni temu był gotów oddać za mnie życie, a teraz… Nie nadążałam.
–
Ginny powiedziała mi, że widziała, jak niosą cię nieprzytomnego do skrzydła –
powiedziałam bardzo powoli, starając się odnaleźć w otchłani pamięci to, co mi
umknęło i przez co teraz czułam jedynie zdezorientowanie. – Pani Pomfrey
powiedziała, że to zakażenie. –
Zaakcentowałam ostatnie słowo, korzystając z chwilowego zniknięcia szkolnej
pielęgniarki. – Doskonale wiem, czyja to wina, więc nie dziw się moim
przyjściem.
–
Granger… – zaczął na powrót normalnym głosem, ale później jakby się opanował i
znów zmienił ton na ostrzejszy. – Niepotrzebnie przyszłaś. Idź już.
Zamrugałam
szybko.
–
Wyrzucasz mnie?
Przeczesał
ręką czarne włosy.
–
Jakby to ująć… tak. Najwyraźniej tak.
–
Czekaj, czegoś tu nie rozumiem. – Nie mogłam tego tak zostawić. Nie spuszczałam
wzroku z Teodora. – Chodzi o Rona, tak? Jesteś wściekły, bo przytuliłam się do własnego przyjaciela?
–
Zwariowałaś – syknął. Och, dopiero teraz się złościł. Widziałam to bardzo
wyraźnie. – Nie zniżam się do poziomu Weasleya, który wpada w furię, kiedy
tylko widzi nas razem.
Zarumieniłam
się po cebulki włosów.
–
Zatem o co chodzi? – drążyłam. – O katha… o sobotę? Przecież nic się nie stało…
–
Jesteś tego taka pewna? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Zamarłam.
Bezwiednie pokręciłam głową.
–
Teodorze, ja… – w ustach nagle zrobiło mi się niesamowicie sucho. – Tak
strasznie przepraszam, gdybym wiedziała, że takie będą konsekwencje, że coś cię
zaatakuje i… W życiu bym się nie zgodziła!
Ślizgon
wywrócił oczyma, a potem zerknął szybko na drzwi gabinetu pani Pomfrey, która
skończyła już pomagać pierwszakowi. Później znów spojrzał na mnie. Zdecydowanie
nie tak jak powinien.
–
Nie rozumiesz, Granger? – warknął zduszonym głosem. – Zabiłem cię. Do cholery, zabiłem cię.
Myślałam,
że się przesłyszałam. Wpatrywałam się w Teodora szeroko rozwartymi oczyma.
Potrząsnęłam przecząco głową.
–
Nie, nie myśl tak…
–
A jednak zrobiłem to! – na jego usta wpłynął uśmiech godny szaleńca. – Widzisz?
Może staję się taki jak ojciec.
Zacisnęłam
mocno wargi.
–
Bredzisz – wymamrotałam. – Bredzisz, nie wiesz, co mówisz. Teodorze, ja nie mam do ciebie żalu, rozumiesz? To…
nic.
W
jego gardła wydostał się gardłowy, kpiący śmiech. Zadrżałam.
–
Jasne. Absolutnie nic. Pamiętasz, jak odpływałaś? Jak umierałaś?
Skrzywiłam
się mimowolnie.
–
Przestań.
–
Nie mogę na ciebie patrzeć.
Zabrakło
mi tchu.
–
Co?
–
Wyjdź.
To
tylko sen. Okropny koszmar, który zaraz miał się skończyć.
–
Teodorze…
–
Nie rozumiesz krótkiego polecenia?! – krzyknął rozsierdzony. – Wyjdź!
Nie
musiał powtarzać tego kolejny raz. Obrzuciłam go ostatnim spojrzeniem, po czym
wstałam i na sztywnych nogach ruszyłam do wyjścia, nie oglądając się za siebie.
***
Co
było powodem takiego zachowania Teodora – tego nie wiedziałam. To znaczy
wiedziałam, że chodzi mu o katharsis, jednak nie potrafiłam pojąć, dlaczego tak
bardzo się tym zadręczał. Chyba ja powinnam była się na niego wściekać, prawda?
A tymczasem zostałam przez niego
wyrzucona ze skrzydła szpitalnego, kiedy zaoferowałam mu swoje towarzystwo…
–
Tak ci się odwdzięczył – prychnęła Ginny po skończonym treningu, na którym
pojawiłam się zaraz po wyjściu od Teodora. Dziewczyna zarzuciła sobie miotłę na
ramię. – A mówiłam: nie idź, chodź z nami. Straciłaś czas i nerwy.
Machnęłam
od niechcenia dłonią, marszcząc przy tym brwi. Otuliłam się szczelniej
szalikiem.
–
Och, jak on sobie coś ubzdura, to po prostu nie da się wytrzymać! – wybuchłam.
– Nie wiem, o co mu tym razem chodzi, ale Teodor robi się coraz bardziej
denerwujący.
Oczywiście
doskonale wiedziałam, tyle że Ginny nie wiedziała i raczej nie planowałam
wtajemniczyć jej w to, co działo się sobotniej nocy. Teodor wyrzucił mnie ze
skrzydła, bo zaczęłam za głośno oddychać. Taka była oficjalna wersja.
Choć
tamtego dnia wszystko we mnie buzowało i miałam ochotę krzyczeć oraz rzucać
czym popadnie, następnego ranka… ucichło. Wstałam z ambitnym planem dołapania
Teodora, po czym siłą zmuszenia go do spokojnej rozmowy, bez wrzasków ani wywalania
z kolejnych pomieszczeń. Nie, nie zamierzałam odpuścić. Wprawdzie bolało to, co
powiedział, że nie może na mnie patrzeć, jednak ja czułam niesamowitą
determinację.
Niestety,
na drugi dzień Ślizgon również nie pojawił się na zajęciach. Podejrzewałam, że
pani Pomfrey postanowiła zatrzymać go dla upewnienia się co do stanu jego
zdrowia. Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko poczekać jeszcze trochę.
Pamiętałam
katharsis. Mimo działania narkotyków, wszystko pozostało w mojej pamięci. Nadal
odtwarzałam cały przebieg rytuału, upiorne wizje podsyłane mi przez
podświadomość, widok krwi spływającej do naczynia prosto z rany na nadgarstku,
a niewiele później błysk ostrza w świetle pochodni.
Załamywałam
ręce nad głupotą czarnowłosego. Powoli zaczynałam mieć dość, najzwyczajniej w
świecie. Ginny podsunęła, że może chodzi o coś jeszcze, ale ja w to nie
wierzyłam. Momentami chciałam iść do skrzydła szpitalnego i natychmiast
wszystko wyjaśnić, jednak koniec końców się powstrzymywałam. Aż tak poniżyć się
nie mogłam.
Teodor
pojawił się na zajęciach dopiero w czwartek, jak zresztą podejrzewałam.
Obserwowałam go, kiedy wchodził do klasy zaklęć, już nie tak blady ani
zmarnowany, co mimo wszystko mnie ucieszyło. Raz jeden, tylko jeden, jego oczy
prześlizgnęły się po mojej osobie dokładnie w tym momencie, kiedy ja patrzyłam
na niego, ale to by było na tyle. Więcej na siebie nie spojrzeliśmy aż do
ostatniej lekcji – transmutacji – na której znów usiedliśmy razem. Nie
odezwałam się ani razu, pomijające chwile, gdy odpowiadałam na pytania
McGonagall. Uparcie milczałam podczas wykonywania zaklęć, stosując magię
niewerbalną, teraz już przychodzącą mi z taką łatwością jak kiedyś. Kątem oka
widziałam, że Teodor zerka na mnie co jakiś czas, a potem zaciska mocno wargi i
powraca do ćwiczeń.
Tak
minął kolejny dzień, który absolutnie nic nie wniósł. Nie miałam jak podejść
chłopaka. Nie chciałam odezwać się jako pierwsza, bo to by świadczyło o mojej
słabości do niego, z drugiej jednak strony – nie mogłam znieść jego braku.
Wyjaśnienie wszystkiego było rozwiązaniem niezwykle prostym, lecz w tej
sytuacji objawiały się nasze wady, to, czego żadne z nas nie potrafiło
naprawić.
Duma.
Zawsze stanowiąca największą przeszkodę.
Z
czasem w mojej głowie pojawiły się myśli związane ze mną i z Teodorem razem, jako para. Ginny wiele razy
dawała mi jasne aluzje, a między nami wydarzyło się wystarczająco dużo, bym
swobodnie się nad tym zastanawiała. Często myślałam, że to mogłoby wyjść, że
coś by z tego było.
A
potem dawały o sobie znać wspomnienia z rytuału. Głosy, które krzyczały, że ja
i on to dwa zupełnie różne światy, szlama kontra dobre urodzenie, dwie strony
barykady – syn śmierciożercy oraz przyjaciółka tego, kto w przyszłości pokona
Voldemorta. Co pomyśleliby moi znajomi, rodzina? Przyjaciele? Nie
zaakceptowaliby tego. Sama w głębi duszy bym tego nie zaakceptowała, nie w
pełni.
Im
dłużej między mną a Teodorem trwała cisza, tym więcej podobnych myśli kłębiło
się w moim umyśle, a ja, choć wiedziałam, że właśnie on jest tym jednym jedynym
wyjątkiem spośród okrutnych Ślizgonów, jednym jedynym wyjątkiem potrafiącym
rozpalić mnie zwykłym dotykiem, jednym jedynym wyjątkiem na całym świecie, wiedziałam,
że to się po prostu nie uda.
***
Kończył
się luty, lecz zima wciąż trzymała. Może nie tak jak dwa, trzy tygodnie
wcześniej – w końcu drużyna Gryffindoru w quidditchu powoli powracała do
treningów – jednak nadal wiosna nie nadchodziła. Ktoś powiedziałby, że przecież
to już niedługo, że czuć ją w powietrzu. Ja czekałam na nią niczym na
zbawienie, uwolnienie od ciągłej zmarzliny.
Z
ulgą powitałam koniec męczącego tygodnia. W sobotę wstałam rześka i wypoczęta
po kilku dodatkowych godzinach snu, a na śniadaniu nawet Ron był zdziwiony moim
uśmiechem.
No,
dopóki u jego boku nie pojawiła się Lavender – wtedy radość nieco przygasła,
przyduszona przez obrzydzenie.
Ignorując
pewne nieciekawe obrazki, zajęłam się całkiem smacznie pachnącą górą tostów.
Powitałam Ginny, która wyglądała na równie zadowoloną z życia co ja, oraz
Harry’ego, chyba jako jedynego z naszego grona niewyspanego i sprawiającego
wrażenie niezdolnego do prawidłowego funkcjonowania tamtego dnia. Spojrzałam na
niego pytająco, kiedy zajął miejsce obok mnie.
–
Malfoy – mruknął niewyraźnie. Ziewnął potężnie. – O pierwszej wylazł z
dormitorium, potem zniknął i pojawił się dopiero koło trzeciej.
Postanowiłam
nie ciągnąć tego tematu.
Nie
żeby sprawa Dracona mnie nie interesowała. Po prostu wolałam, by Harry już się
nie nakręcał, a najlepiej milczał. Kwestia zamknięcia Hogwartu wciąż powracała.
Opowiedziałam
chłopakom o rozmowie z Dumbledore’em. Z ulgą przyjęli jego stanowisko, lecz
również zaniepokoili się informacją o możliwości zamknięcia szkoły. Nabrali
wody w usta i więcej nie odzywali się na ten temat, zatem ja również go nie
poruszałam. Na razie.
Zajmowałam
się kolejną kanapką, kiedy Ginny rzuciła mi pod nos najnowsze wydanie „Proroka
Codziennego”. Zerknęłam na nagłówek widniejący na pierwszej stronie i prawie
się zakrztusiłam.
Młodociani
śmierciożercy –
czy nigdzie
nie jest już bezpiecznie?
Pod spodem widniało zdjęcie zakutej w
ciężkie kajdany Ivy patrzącej zimno w obiektyw. A pod nim podpis: Ivette Gray (l.17), skazana za
śmierciożerstwo na trzydzieści lat pozbawienia wolności bez możliwości
skrócenia wyroku, rozpoczęła dzisiaj swoją odsiadkę w Azkabanie.
Zrobiło mi się niedobrze.
Przebiegłam wzrokiem po artykule. Opisano w
nim to, co wydarzyło się w Hogwarcie, i sytuację, w jakiej znalazł się
Dumbledore, spekulowano na temat kolejnych kroków Ministerstwa Magii, a w
poszukiwaniu reszty artykułu miałam zerknąć na kolejną stronę. Odrzuciłam
gazetę, unosząc wzrok. Napotkałam oczekujące spojrzenie Ginny.
– Stek bzdur – wymamrotałam, po czym pociągnęłam
łyk soku dyniowego ze swojego pucharka.
Neville zaczął dyskutować z Harrym oraz
Seamusem o gazecie i choć przysłuchiwałam się całej rozmowie, niewiele się
odzywałam. Wpatrywałam się w Dumbledore’a siedzącego przy stole nauczycielskim.
Mężczyzna rozmawiał z McGonagall, ale miałam okropne wrażenie, że on doskonale
zdaje sobie sprawę z obserwowania.
Miał dziennik.
Mój dziennik.
Tak strasznie chciałam go odzyskać.
***
Wydawało mi się, że Patrick odgadnął moje
myśli, gdy koło południa, kiedy odrabiałam w bibliotece prace domowe, duch
nagle pojawił się przy moim stoliku, przyprawiając mnie tym samym o palpitację
serca. Na szczęście nikogo wokół nie było, zatem bez przeszkód mogliśmy
porozmawiać. O czym – tego dowiedziałam się chwilę później.
– Myślałem, że coś zrozumiałaś – stwierdził
sucho, wbijając we mnie gniewne spojrzenie. Patrzyłam na niego niewzruszona,
starając się nie zwracać uwagi na płaty skóry zwisające z jego zranionego
policzka. – Cryte jest nieobliczalny. Trzeba to zatrzymać.
Kiwnęłam głową.
– Wiem. Poznałam go niedawno.
Patrick uniósł brwi.
– Kiedy? – zdziwił się. – Już tutaj był?
Uśmiechnęłam się z goryczą, zakładając ręce
na piersiach.
– Na procesie twojej siostry. Dzisiaj
została wtrącona do Azkabanu.
Zastanawiałam się, czy duch może umrzeć, w
dodatku z doznanego szoku. Patrick na moment stał się niemalże przezroczysty, a
gdy powrócił do niego perłowo-biały kolor, wyglądał jak dziecko, które
dowiedziało się, że Mikołaj wcale nie istnieje. Jego wargi rozchyliły się
lekko, oczy nieznacznie rozszerzyły.
– Zaraz… co? – zdołał jedynie z siebie
wykrztusić.
Nie spuszczałam z niego wzroku.
– Nazywasz się Patrick Gray – wyjaśniłam
spokojnie – a twoją siostrą jest Ivy Gray. To ona zabiła Rogera, na pewno o tym
słyszałeś. Nie wierzę, że duchy o niczym nie rozmawiają.
Patrick poruszał ustami jak ryba wyjęta z
wody.
– Nawet… nawet nie wiedziałem, że ona tu
jest – wyznał. Nie odezwałam się. – Przez siedem pieprzonych lat. Myślałem, że
rodzice wyślą ją do Beauxbatons… nie do Hogwartu, w którym zginął jej brat.
Zacisnęłam usta, nie odpowiadając.
Obserwowałam, jak duch miota się przez chwilę w powietrzu, potem zaciska
srebrzyste palce we włosach, a następnie powoli opuszcza ręce. Wreszcie znów na
mnie popatrzył.
– Jak się domyśliłaś? – spytał cicho.
Westchnęłam.
– Ivy kiedyś mi o tobie opowiadała –
rzekłam. Patrick odwrócił wzrok. Nie miałam mu tego za złe. – Mówiła, że byłeś
od niej o trzynaście lat starszy. Ty pisałeś w dzienniku o czteroletniej Małej. Umiem liczyć, wiesz? Ivy mówiła,
że zabili cię śmierciożercy, a ona chce cię pomścić, ale ona wie o Crycie. Nie
mam pojęcia skąd, ale wie. Inaczej nie przyłączyłaby się do zabójcy swojego
brata. Nie rozmawiałam z nią o Crycie, więc mogę jedynie spekulować, jednak
wydaje mi się, że Ivy chciała razem z Voldemortem jakoś dotrzeć do
ministerstwa. Chwytała się brzytwy.
Patrick potrząsnął głową w niedowierzaniu.
– Rodzice nigdy nie rozmawiali o pracy w
domu – powiedział powoli cichym głosem. Te informacje naprawdę nim wstrząsnęły.
Chyba rzeczywiście nic nie wiedział o Ivy. – Wątpię, żeby dowiedziała się od
nich. Zresztą – dodał po chwili – to nie ma znaczenia. Jeśli faktycznie jest w
Azkabanie… Boże, nie mogę w to uwierzyć!
Obrzuciłam go współczującym spojrzeniem.
– Ivy źle wybrała – mruknęłam ponuro. –
Kocha cię, chciała coś zrobić. Szkoda jedynie, że w ten sposób, bo wszystko
mogło potoczyć się zupełnie inaczej.
Patrick odetchnął głęboko. Znów popatrzył
mi w oczy, lecz teraz nie ujrzałam w nich tej buty co wcześniej. Były bardziej…
pokorne. Duch zbliżył się nieco.
– Cała moja rodzina ucierpiała przez
Benjamina Cryte’a – rzekł, a w jego głosie dosłyszałam… błaganie. W
najczystszej postaci. – Czy teraz mi pomożesz?
Chyba po raz pierwszy w życiu z takim
oporem pokręcenie głową.
– Poszłam z tym do Dumbledore’a –
wypaliłam. Patrick zmrużył oczy. – On też odradza mieszanie się w to. Nikt nie
jest pozytywnie nastawiony do tego pomysłu.
Zjawa wyrzuciła ręce w górę.
– Czy w tym zamku nikt…
– Doskonale wiem, o co toczy się gra –
warknęłam, powoli tracąc nad sobą panowanie. Nie miałam już ochoty kłócić się o
tę sprawę, w dodatku słowa Patricka jedynie utwierdzały mnie w przekonaniu, że
należy coś zrobić. Nie mogłam dać się w to wmanewrować. – Dlatego poszłam do
Dumbledore’a – po pomoc, której nawet u niego nie otrzymałam. Sama w to się nie
wpakuję, bo… muszę myśleć też o własnym bezpieczeństwie.
Patrick miał minę jasno mówiącą, że takich
słów w swoim słowniku nie posiada.
– Dobrze – syknął zimno. – Zatem niech
dalej giną niewinni, niech Cryte robi co chce, bo ty i ten twój chłopak nie
ruszyliście palcem. Brawo, godna Gryfona postawa.
Teodor nie jest moim chłopakiem.
– Czyli wymagasz ode mnie, bym rzuciła
wszystko i poszła na pewną śmierć. O to ci chodzi?
– To nie jest pewna śmierć…
– A Neil? – odparowałam, wiedząc, że tym
razem trafię w sedno. I sądząc po minie Patricka, rzeczywiście trafiłam. – Umarł. Tak jak ty. Nie narażę swoich
przyjaciół.
– Przecież nie musisz ich narażać! –
wybuchnął. – Cryte wcale nie wie, że…
– Odejdź.
– Słucham?
Na moje policzki wstąpiły rumieńce złości.
Podniosłam się z miejsca, wpatrując z gniewem w ducha.
– Podjęłam słuszną decyzję. – Sama przeczyłam swoim wcześniejszym słowom,
byłam przeciwieństwem tego, co powiedziałam przyjaciołom. Na sercu czułam
okropny ciężar, kiedy to wszystko wypływało w moich ust w stronę Patricka. –
Koniec z mieszaniem się w dawne sprawy. Wyrzuciłam twój dziennik i spaliłam
dokumenty.
Patrzył na mnie z osłupieniem. Dobrze.
– Kłamiesz.
– Założymy się? Nie chcę tego, nie mam
zamiaru dłużej bawić się w detektywa. W tej grze przywódcą musi zostać ktoś
inny, na pewno nie ja. Odejdź i daj mi wreszcie spokój!
Patrick wyciągnął rękę w moją stronę.
Wiedziałam, co chce zrobić, dlatego w jednej chwili odskoczyłam.
– Nie dotykaj mnie – wycedziłam. – Nie
próbuj odgadywać moich myśli. Nie pomogę ci, idź stąd! – Ani drgnął. To jeszcze
bardziej mnie rozsierdziło. – Nie rozumiesz?! Odejdź!
Przez długą chwilę patrzyliśmy na siebie w
milczeniu, nawzajem piorunując się spojrzeniami, aż wreszcie Patrick odsunął
się, zerknął na mnie po raz ostatni i wniknął w ścianę. Nie zdążyłam zaczerpnąć
głębiej tchu, kiedy zza regału wyłoniła się rozłoszczona pani Pince. Jej zimne
oczy ciskały gromy.
– Co tu się dzieje? – wysyczała. – Dlaczego
krzyczysz?
Momentalnie wzięłam się w garść.
– Bardzo przepraszam, ja… – rozejrzałam się
po stoliku w poszukiwaniu ratunku - …rozlałam sobie atrament na pracę. Ale już
opanowałam sytuację!
Bibliotekarka nie wyglądała na przekonaną,
jednak po paru chwilach ruszyła między półki, mamrocząc pod nosem coś, co
brzmiało jak: „Niewychowane… krnąbrne… nie szanują świątyni…”
Opadłam z powrotem na krzesło. Przejechałam
dłonią po twarzy, odgarnęłam splątane włosy.
Czy naprawdę wszystko i wszyscy musieli
zwracać się przeciwko mnie?
***
Weekend miał skończyć się zdecydowanie za
szybko. Niedziela przeminęła niespodziewanie, czas przelał mi się między
palcami i nim się zorientowałam, była już siódma wieczorem, a Snape
zapowiedział test z całego materiału od początku drugiego semestru na
poniedziałkową obronę przed czarną magię. Na szczęście odrobiłam wszelkie prace
domowe – w przeciwieństwie do Rona oraz Harry’ego, wciąż męczących się z
wypracowaniem dla McGonagall – więc mogłam spokojnie wziąć się za niezbędną
powtórkę. Do moich uszu co jakiś czas docierały wiązanki przekleństw padających
z ust chłopaków, aż wreszcie do pokoju wspólnego wmaszerowała dziarsko Ginny i
oznajmiła, że zabiera nas na kolację.
Ona jedna zdawała się nie przejmować
czymkolwiek, łącznie z czekającymi ją za parę miesięcy SUM-ami. Owszem,
niekiedy widywałam rudowłosą nad książkami, lecz większość czasu spędzała z
innymi uczniami ze swojego rocznika, niekoniecznie ucząc się. Czułam się za nią
odpowiedzialna, jak taka starsza siostra, która powinna dawać dobry przykład,
skoro starszy brat nie spełniał swej wychowawczo-umoralniającej funkcji.
Do Wielkiej Sali ruszyliśmy bez pośpiechu,
ciesząc się końcówką wolności przed zbliżającym się tygodniem. Odprężyłam się,
kiedy na talerz nakładałam sobie stosik kanapek z żółtym serem, słuchając
jednocześnie dowcipów Seamusa. Wprawdzie w jadalni nie było już wiele osób –
kolacja powoli dobiegała końca – jednak znajomych zawsze udawało nam się
spotkać.
– Hermiono…
Nie spojrzawszy nawet na Rona, mruknęłam
jedynie:
– Hm?
– Wiesz… jesteś naszą ulubioną
przyjaciółką.
– Chciałeś powiedzieć: jedyną.
Parsknęłam śmiechem w swój kubek. Kątem oka
zerknęłam na Weasleya piorunującego spojrzeniem siostrę.
– E… więc… czy mogłabyś nam sprawdzić
wypracowania? Wiesz, te na transmutacje. Ty już dawno je napisałaś, a jeszcze
jutro jest ten test u Snape’a i przydałoby się coś powtórzyć…
Popatrzyłam na przyjaciela z oburzeniem.
– Powinniście wreszcie nauczyć się z Harrym
odrabiania zadań od razu po ich zadaniu albo w sobotę. Dzięki temu
uniknęlibyście takich sytuacji, a ja wreszcie miałabym spokój.
Do rozmowy włączył się drugi
zainteresowany.
– Hermiono, ale Snape…! – jęknął ostentacyjnie,
wychylając się zza pleców Rona siedzącego obok mnie. – Nie chcę znowu mieć u
niego trolla!
Pozostałam niewzruszona.
– To już nie mój problem – oświadczyłam
wyniośle. Teatralnym gestem spojrzałam na zegarek. – Macie jeszcze całkiem
sporo czasu. Jest wpół do ósmej.
Ron wyglądał na zrozpaczonego. Oparł łokcie
na stole, a następnie głowę na dłoniach.
– Harry, nie ma dla nas nadziei –
powiedział zrozpaczony.
Przyjrzałam się najpierw jednego, potem
drugiemu. W końcu westchnęłam.
– Dobra, sprawdzę wam je.
Za rozpromienienie, które pojawiło się na
twarzach chłopaków, byłam w stanie wybaczyć nawet brak ich strategicznego
myślenia.
***
Rozpoczęła się już cisza nocna, kiedy
przemykałam korytarzami zamku w drodze do Łazienki Prefektów mieszczącej się na
piątym piętrze. Wiedziałam, że to ryzykowne, jednak po paru godzinach ślęczenia
nad referatami chłopaków, a potem nad notatkami na obronę przed czarną magią,
chyba należało mi się kilka chwil spokoju, jakie umożliwiało mi bycie prefektem.
Wzięłam o wiele dłuższa, niż planowałam kąpiel w ogromnym basenie wypełnionym
po brzegi wodą, nad którą unosiły się kolorowe bąbelki. Rozkosznie rozgrzana,
uśmiechają się leciutko pod nosem, zapinałam już guziki swojej koszulki, kiedy
drzwi za mną nagle rozwarły się z trzaskiem. Wydałam z siebie zduszony okrzyk,
w jednej sekundzie odwróciłam się i… wtedy zamarłam.
W wejściu stał Teodor, tak jak kiedyś, ze
swoimi przyborami do kąpieli w dłoniach, lecz teraz nie wyglądał na
rozbawionego czy zaciekawionego. Był równie zdziwiony co ja, a później owe
zdumienie zamieniło się w napięcie pomieszane ze złością.
– Granger – mruknął w końcu chłopak. Na
moment odebrało mi oddech. Nie widzieliśmy się przez cały weekend. Zdążyłam już
za nim zatęsknić. – Długo jeszcze?
Przypomniałam sobie, że przecież powinnam
oddychać, no tak.
– Minuta – odparłam krótko. – Mógłbyś
czasem pukać.
Prychnął.
– A ty mogłabyś nauczyć się korzystać z
czegoś takiego jak zasuwka.
– O co ci chodzi?
– O nic – warknął rozgniewany. Zamknął za
sobą drzwi, po czym podszedł do umywalki, obok której stałam. Zerknął na mnie
przelotnie. – Dopnij się.
Zupełnie zapomniałam o przerwanej
czynności. Spojrzałam w dół i zdusiłam jęk zażenowania. Guziki mojej bluzki
były zapięte trochę wyżej niż w połowie, odsłaniając sporą część mojego
dekoltu.
Świetnie.
Pośpiesznie zajęłam się nimi, czerwieniąc
się po cebulki włosów. Teodor tymczasem… zaczął się rozbierać? Zdjął przez
głowę szarą bluzę z kapturem, a ja dopiero wtedy zorientowałam się, że cały jej
przód jest poplamiony jakąś ciemną mazią. Chłopak został w koszulce z krótkim
rękawkiem.
– Gdzie byłeś? – to pytanie wyrwało się z
moich ust, nim zdążyłam je zatrzymać.
Ślizgon nawet na mnie nie spojrzał.
– W ramach szlabanu czyściłem obrzydliwe
słoiki Snape’a. Zorientowali się, że byłem w Zakazanym Lesie.
Jeszcze bardziej się zarumieniłam,
zawstydzona do granic możliwości, lecz nie odpowiedziałam. Teodor wyjął z
kieszeni dżinsów paczkę iście mugolskich papierosów oraz zapalniczkę.
Popatrzyłam na niego z oburzeniem.
– Chyba nie zamierzasz…
– Zamknij się – przerwał mi, wyjmując
papierosa.
Uniosłam brwi
– Nott…
– Powiedziałem: milcz.
Z dziwną fascynacją patrzyłam, jak zapala
papierosa trzymanego w ustach. Nie potrafiłam pojąć, co takiego przyciąga wzrok
do jego dłoni, warg, co każe mi obserwować dym kłębiący się w powietrzu. Do
moich nozdrzy dotarła charakterystyczna, dusząca woń. Mimowolnie się
skrzywiłam.
– Już ci mówiłam, że to niezdrowe –
stwierdziłam, otrząsnąwszy się. – W dodatku śmierdzi.
Teodor przeczesał włosy dłonią. Nasze
spojrzenia znów się zwarły, a mój żołądek wykonał dziki obrót.
– Już ci mówiłem, jak bardzo mnie to
obchodzi.
Oparł się nonszalancko o blat, a ja
przesunęłam wzrokiem po całej jego osobie.
Znów się zaciągnął. Postanowiłam
przemilczeć tę uwagę, choć wszystko się we mnie gotowało, rwało, by mu
odpowiedzieć. Z pozornym opanowaniem wypięłam z włosów wsuwki, niszcząc
niedbałego koka. Zajęłam się rozczesywaniem brązowych loków, dopóki nie
zauważyłam w lustrze, że Teodor mi się przypatruje, spokojnie dokańczając
papierosa. Starałam się za wszelką cenę nie zakrztusić dymem, którego tak
strasznie nie cierpiałam. Zmrużyłam oczy.
– Jesteś idiotą.
Zamrugał szybko. Strzepnął popiół do
umywalki.
– Co?
– To, co słyszałeś – warknęłam zirytowana.
Moje ruchy stały się szybsze, bardziej gwałtowne, niemal wyrywałam sobie włosy
z głowy. – Zachowujesz się dziecinnie.
– To jestem idiotą czy jestem infantylny?
– Jedno i drugie. Nie rozumiem cię.
Teodor wzruszył ramionami.
– Rzucam palenie. – Jakby na przekór swoim
słowom, znów się zaciągnął. Po dłuższej chwili wypuścił dym z ust, będąc
przynajmniej na tyle kulturalnym, by nie robić tego prosto w moją twarz. – To
za dużo kosztuje.
– Nie miałam namyśli twojego nałogu –
sprostowałam cicho.
Ślizgon nie wyglądał na zaskoczonego.
– Nie będziemy o tym teraz rozmawiać –
uciął tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Ja jednak ostatnimi czasy lubiłam się
buntować.
– A właśnie, że będziemy.
Odłożyłam szczotkę na blat i odwróciłam się
do Teodora, zakładając ręce na piersiach. Brunet popatrzył na mnie, marszcząc
brwi.
– Nie sądzisz, że to ja powinnam być na
ciebie wściekła? – wyrzuciłam z siebie. – Ja powinnam się denerwować, bo to ja zginęłam.
A tymczasem właśnie ty obrażasz się na cały świat.
Uciekł wzrokiem.
– To nie jest takie proste.
Zaśmiałam się ironicznie. Czułam przypływy
gorąca, tym razem spowodowane narastającym we mnie gniewem. Zażenowanie już
dawno uleciało.
– Jest, Teodorze, tylko ty upierasz się
przy swoim – rzekłam z mocą. – Musiałeś to
zrobić. Musiałeś mnie zabić, bo inaczej cały rytuał poszedłby na marne, nie
rozumiesz?
– Nie, wcale nie musiałem! – wykrzyknął, a
jego oczy zapłonęły. – Właśnie o to chodzi, że nie musiałem, mogłem zerwać
katharsis, zakończyć je, niczego nie ryzykując. Zdecydowałem się to zrobić, nie
miałem oporów przed zabiciem ciebie…
Potrząsnęłam głową w niedowierzaniu.
– Robisz z igły widły.
– Tak sądzisz? Jeśli dla ciebie katharsis
jest niczym…
– Oczywiście, że nie jest – fuknęłam, znów
mu przerywając. – Po prostu cię nie rozumiem. Odepchnąłeś mnie, bo… co?
Teodor ostatni raz się zaciągnął, a później
odkręcił kurek i zgasił pod wodą papierosa, wypuszczając jednocześnie dym z
ust.
– Nadal nie pojmujesz? – warknął, wbijając
we mnie ostre spojrzenie. Zrobił krok w moją stronę. Odruchowo się cofnęłam. –
Bardziej liczyło się katharsis, nie ty. Pamiętasz? Bałaś się, że chcę cię
wykorzystać do sprawdzenia efektów rytuału. Tak właśnie było. Chciałem to
zrobić, ale pomoc tobie… – Przeczesał dłonią włosy. – Niezbyt mnie obchodziłaś.
W milczeniu wysłuchałam tego, co chłopak ma
mi do powiedzenia. Choć wewnątrz mnie wszystko krzyczało, serce pragnęło wyrwać
się z piersi, a coś ciężkiego opadło na samo dno żołądka, stałam niewzruszona,
z zaciśniętymi wargami wpatrując się w Teodora.
Nie, nie wierzyłam mu. A może po prostu nie
chciałam? Gdyby jego słowa faktycznie okazały się prawdą… Nie, nie mogło tak
być. Ufałam mu jak nikomu innemu na świecie, ufałam tym oczom, dłoniom, które
ostatnio tak często mnie obejmowały, ufałam lekkiemu drganiu głosu, kiedy
mówił, bym zachowała spokój.
Dlatego nie panowałam nad słowami wypływającymi z moich ust parę sekund później.
– Uważam, że nie do końca tak jest.
Ślizgon, wyraźnie rozsierdzony, znów ruszył
ku mnie, a ja znów się cofnęłam.
– Nie znasz…
– Znam. Znam cię o wiele lepiej, niż
myślisz, Teodorze. – Oderwanie wzroku od szarych tęczówek było zdecydowanie
zbyt trudnym zadaniem w tamtej chwili. Dlatego absolutnie nie starałam się tego
zrobić. – Opuszczenie noża wymagało od ciebie więcej wysiłku niż przygotowanie
całego rytuału. Jesteś niesamowicie silny, bo się nie zawahałeś i po prostu… po
prostu to zrobiłeś. Zabiłeś mnie ze świadomością, że… wskrzeszenie… może pochłonąć za dużo twoich sił. Przecież sam
prawie zginąłeś!
– Skąd wiesz? – wysyczał. – Skąd wiesz, że
rzeczywiście nie chciałem zobaczyć efektów katharsis? Może wtedy w ogóle nie
zwracałem uwagi na to, co się stanie. Pomyślałaś o tym?
– Oboje dobrze wiemy, że wcale tak nie
jest. Zrobiłeś to dla mnie, Teodorze. Pomogłeś mi…
– Nadal nie rozumiesz…
– Rozumiem! – zawołałam jak małe dziecko
upierające się przy swoim. – Masz żal do siebie, ale niepotrzebnie. – Pod
wpływem impulsu moje dłonie same zacisnęły się na koszulce Teodora. Ignorując
uniesienie brwi przez bruneta, a jednocześnie patrząc mu prosto w oczy,
dokończyłam cicho: – Dziękuję, że nie zerwałeś rytuału, bo nawet sobie nie
wyobrażasz, ile to zmieniło. Przetrwałam rozprawę i teraz mogę jasno myśleć. W
dodatku, broń Boże, nie mam ci tego za złe, tego, co zrobiłeś. Musiałabym
naprawdę upaść na głowę. – Bardzo powoli opuściłam dłonie, mój wzrok zgubił się
gdzieś w jasnej marmurowej posadzce. Postąpiłam jeszcze parę kroków do tyłu, aż
wreszcie natrafiłam na ścianę, o którą zaraz się oparłam. Nagle poczułam się
dziwnie zmęczona, jakby senna. – Merlinie, ale ty głupi jesteś.
Zapadła cisza, w uszach słyszałam jedynie
dudnienie swojego serca, nadal niespokojnego i pełnego obaw, co ten kretyn może
jeszcze wymyślić. On z kolei włożył ręce do kieszeni, co zauważyłam kątem oka.
– Nie powinnaś tego robić.
Westchnęłam ze zrezygnowaniem.
– Robić czego?
Uniosłam wzrok dokładnie w momencie, w
którym Teodor podszedł do mnie, a potem uwięził miedzy swoimi rękami opartymi o
ścianę po bokach mojej głowy. Poczułam się jak w klatce. Momentalnie
wyprostowałam się, patrząc na niego z niepokojem. Chłopak spoglądał na mnie
jakby nieprzytomnie.
– Idiotka. Jesteś cholerną idiotką, Granger
– wychrypiał, nachylając się lekko. Moją twarz owionęła gryząca woń papierosów.
Przełknęłam z trudem ślinę.
– Nie powinnam robić czego? – powtórzyłam
drżącym głosem.
– Tego wszystkiego – wyrzucił z siebie
Teodor. – Nie powinnaś była przychodzić do skrzydła szpitalnego, nie powinnaś
tutaj być, nie powinnaś w ogóle istnieć, Granger!
Zabrakło mi tchu.
– N-nie rozumiem…
– Nie? – Brunet zaśmiał się gardłowo,
ironicznie. – Nie powinnaś ingerować w moje życie ani stawać się jego częścią,
nie powinnaś obiecywać, że zostaniesz… Nie powinnaś wybaczać.
Chyba miałam gorączkę.
– Więc o to chodzi? – spytałam z
niedowierzaniem. – O to, że nie chcę cię stracić?
Jego spojrzenie stało się intensywniejsze,
mocniejsze, przyprawiając mnie o dreszcze na całym ciele.
Przez moją głowę przeleciała niesamowicie
głupia myśl, że brzoskwiniowa piżama w kwiatki jest absolutnie nieodpowiednia
na tę chwilę.
– Zasługujesz na to – dodałam niemal
szeptem. Z trudem łapałam oddech. – Boże, Nott…
Zerknął na moje usta, zaraz potem znów
powrócił do oczu, ale ja to zauważyłam. Nie mogłam nie zauważyć, nauczywszy się
obserwować każdy ruch tego chłopaka. Na ramieniu poczułam jego smukłe palce, dzwon
w mojej piersi zabił trzy razy mocniej niż zwykle, a ja pod wpływem cholernego
impulsu chwyciłam go za przód koszulki i przyciągnęłam do siebie po pocałunek.
Niebo runęło, a ja utraciłam wszystkie
zmysły prócz dotyku. Wargi Teodora były miękkie i ciepłe, smakowały rozkosznie gorzko,
co o dziwo wcale mi nie przeszkadzało; pragnęłam wciąż czuć je na swoich. Jego
ramię owinęło się wokół mojej talii, nasze ciała przylegały do siebie tak
ciasno, że gdybym mocno się skupiła, usłyszałabym uderzenia ślizgońskiego
serca. Oplotłam dłońmi kark chłopaka, pod palcami poczułam gorącą, gorącą,
gorącą skórę. Chciałam, by był jeszcze bliżej, by nie puszczał mnie, tylko
jeszcze mocniej obejmował.
Coś mówiło mi, że muszę się opanować,
przestać, odsunąć się, nie pozwolić na kolejne pocałunki, którymi obdarowywał
moje policzki, skronie, wrażliwą skórę szyi, ale ja czułam tylko jego, uległam
mu, zrobiłam dokładnie to, przed czym tyle czasu się opierałam.
Niebo
runęło, ziemia się trzęsła, a diabły w piekle śmiały się, bo Hermiona Granger przegrała.
Zabierał
mi oddech i resztki logicznego myślenia. Jego zapach był odurzający, drażnił
zmysły, upajałam się nim, nie potrafiąc przerwać tej chorej sytuacji. Liczył
się on, on i dłonie, którego nagle znalazły się pod moją bluzką, on i wargi
szepczące coś chrapliwie, kiedy na moment oderwałam się od nich, by ucałować delikatne
powieki, on, bo tylko w tych ustach moje imię nabierało całkiem innego
znaczenia.
Byłam
w nim zatracona jak narkoman w swoim uzależnieniu, nasze oddechy mieszały się
ze sobą, usta składały łapczywe pocałunki, motyle płonęły zupełnie jak ja,
serce już nie pracowało, bo do życia potrzebowałam tylko jego.
Czas
zwolnił, kiedy wciąż trwałam w objęciach Teodora, wpatrzona w błyszczące szare
oczy, doszukując się w nich jakiegoś fałszu, czegoś, co powie mi jasno i
wyraźnie, że to tylko bajka, nie rzeczywistość.
Ale
niczego takiego nie widziałam.
Czułam
się jak ktoś, kto od dawna powinien siedzieć w pokoju bez klamek. Wydawało mi
się, że echo bicia mojego serca roznosi się po całej łazience. We włosach i
wokół talii wciąż czułam dłonie Teodora, pewne, gorące, których każde muśnięcie
przyprawiało o drżenie. On sam zaś wyglądał na pobudzonego, wpatrzonego we mnie
jak w coś niezwykle intrygującego. Jego twarz nie była blada jak zwykle – na
policzkach chłopaka wykwitły rumieńce.
Wzniósł
oczy do nieba.
–
Merlinie, ty naprawdę jesteś idiotką.
Nawet
nie miałam ochoty się zaśmiać.
Powoli,
niepewnie, nie wiedząc, czy w ogóle mogę to zrobić, czy nadal mam prawo go
dotykać, przesunęłam dłonie z jego szyi na klatkę piersiową, spuszczając
jednocześnie wzrok. Pod palcami poczułam szybkie bicie serca.
–
Muszę pomyśleć – wyrzuciłam z siebie na wydechu.
Spiął
się na tę informację, co natychmiast wykorzystałam, wyswobadzając się
delikatnie z jego objęć. Unikając spojrzenia Teodora, podeszłam do umywalki i
zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Uparcie nie patrzyłam w lustro, wiedząc, że
jeśli to zrobię, popełnię jeszcze większy błąd.
–
Nie pojmuję cię.
Trochę
zbyt gwałtownym ruchem zamknęłam kosmetyczkę.
–
Bo?
–
Bo najpierw mnie całujesz, a potem uciekasz.
Omiotłam
spojrzeniem blat, kontrolując, czy przypadkiem niczego nie zapomniałam. Dopiero
wtedy odważyłam się unieść głowę. W zwierciadle zobaczyłam Teodora, opartego
ramieniem o ścianę, do której wcześniej ja przylegałam. Nie wyglądał na
zachwyconego z tymi zmrużonymi oczyma i rękami zaplecionymi na piersiach.
–
Nie uciekam – gdybym nie widziała swoich poruszających się warg, nie
uwierzyłabym, że to ja wypowiadam te słowa.
Brunet
prychnął cicho.
–
Ktoś mówił, że nie chce mnie stracić. Tak tylko przypominam.
Potrząsnęłam
głową w zdumieniu.
–
Czy to jest jakiś szantaż?
Spojrzał
na mnie jak na totalną idiotkę.
–
Ty naprawdę zwariowałaś. Po prostu odnoszę wrażenie, że sama nie wiesz, czego
chcesz.
Zacisnęłam
mocno usta.
Miał
rację.
Chwyciłam
swój ręcznik, stosik ubrań równiutko poukładanych na brzegu basenu, pod pachę
wcisnęłam kosmetyczkę i rzuciwszy ostatnie spojrzenie na wściekłego Teodora,
opuściłam łazienkę.
Niemal
biegiem pokonałam drogę do głównych schodów, a potem na palcach zaczęłam
wspinać się po schodach, wsłuchując się w spokojne oddechy oraz ciche
pochrapywania postaci na obrazach wiszących na ścianach. Gruba Dama już
podsypiała, kiedy do niej dotarłam, jednak bez większych problemów wpuściła
mnie do pokoju wspólnego. Salon był pusty i tylko ogień w kominku dogasał.
Rzuciłam swoje rzeczy na fotel, a sama opadłam na kanapę.
–
Ale ze mnie idiotka…!
Przeczesałam
dłonią włosy, dotknęłam dłonią gorącego czoła. Wzięłam głęboki oddech,
spokojnie analizując obecną sytuację.
Pokłóciłam
się z Teodorem.
Dałam
mu do zrozumienia, cholernie jasno, co do niego czuję.
A
potem go pocałowałam.
A
jeszcze później znowu się z nim pokłóciłem.
Na
dodatek uciekłam.
Boże.
–
Boże – jęknęłam już na głos. – Zachciało mi się kąpieli w Łazience Prefektów!
Nie
mogłam odpędzić się od napływających do umysły obrazów, nie potrafiłam
zignorować tego, jak bardzo podobał mi się sposób, w jaki Teodor mnie dotykał
ani wspomnienia jego warg szukających w półmroku moich. Pamiętałam pocałunki
Wiktora Kruma. Były mocne, zachłanne, jakby niewłaściwe,
a usta Bułgara – twarde i zbyt nachalne. Zupełnie inne od tych Ślizgona,
miękkich, pewnych, ale jednocześnie subtelnych.
Wiktor
kojarzył mi się z wielkim, nieujarzmionym pożarem, pełnym szaleństwa, którego
nie sposób było zatrzymać. Teodor również miał wiele wspólnego z ogniem, jednak
takim, którego pragnęłam. Takim, którego umiałam jakoś ogarnąć, w razie czego
ugasić, takim, przed którym wcale się nie broniłam, pozwalając, by pochłonął
również moją duszę.
Nie
potrafiłam pojąć, dlaczego zapierając się wcześniej, że na nic podobnego nie
pozwolę, uległam pod wpływem jednego spojrzenia szarych oczu.
Wszystko
zniszczyłam.
Skrzywiłam
się, a zaraz potem uniosłam dłoń do ust i delikatnie przesunęłam palcami po
wargach.
Wstałam
z kanapy, pozbierałam swoje rzeczy, po czym pognałam na górę do dormitorium.
Zapowiadała się nieprzespana noc.
Ten
pocałunek był początkiem końca, który już niedługo miał nadejść. Wraz z
Teodorem wkroczyliśmy na nowy poziom naszej znajomości, zupełnie nie zdając
sobie sprawy z konsekwencji. Cóż, tam, w Łazience Prefektów, jeszcze nic nie
wskazywało na ponury finał całego przedstawienia, które życie postanowiło
urządzić z nami jako głównymi bohaterami.
Tyle
że prawdziwi aktorzy znają scenariusz.
Tamtego
wieczora rozpoczął się kolejny akt sztuki, być może jeszcze bardziej wymagający
niż poprzednie. Zmieniła się sceneria, powietrze wypełniła inna muzyka. A
pętla… a pętla na mojej szyi zacisnęła się do końca.
_______________
O
boru, niedawno znowu była afera na moim Asku, bo Empatia ich nie kissuje. Nawet
nie wiecie, jak mnie skręcało, żeby odpowiedzieć: „Ludu, poczekajcie na
trzydziestkę dziewiątkę i dajcie mi spokój!”. Serio. Przez cały rozdział
trzydziesty ósmy kierowałam się myślą, że jak go skończę, to przejdę do big
kissu, wreszcie! Zatem nie tylko Wy czekaliście, rili.
Okej,
to by było na tyle odnośnie tego, co widzicie powyżej. Mam nadzieję, że
czujecie się usatysfakcjonowani.
Zmieniłam
szablon, jak widać zresztą. Powiało jesienią, Empatia lubi <3 Następna
zmiana przy kolejnym rozdziale, który – uwaga! – pojawi się nie wcześniej niż na Mikołajki. Muszę zająć się konkursem
na WOS, po prostu muszę, bo inaczej
zostanę zjedzona. W dodatku 2 grudnia czeka mnie drugi etap olimpiady z
francuskiego i przydałoby się przygotować.
Chociaż do
tego, skoro biologia nie wypaliła.
Zostawiam
Was z big kissem i radujta się, ot!
Empatia
Jestem pierwsza, juhuu ! Lecę czytać <3
OdpowiedzUsuńWeszłam na bloga, chcę napisać komentarz "YEEEAAAAH, PIERWSZA, W KOŃCU", a tu dupa, bo ruszyłam kabel od internetu i kabum. Mogłam spokojnie rozdział przeczytać, ale o komentowaniu mogłam pomarzyć.
OdpowiedzUsuńAle do rzeczy.
Hermiona jęczy, że jej się zachciało kąpieli w Łazience Perfektów. Lol, ja bym tam częściej chodziła, skoro tacy przystojniacy się tam plączą *o*
No, wiesz, jak zobaczyłam tytuł rozdziału to od razu wiedziałam, że się pocałują, po prostu wiedziałam! Huehueheu. Tyle czekałam (i czekałam... i czekałam...) ale było warto! Świetnie napisałaś tę scenę, cudnie wyszła. Też chcę w swoim opowiadaniu kiedyś tak napisać. I bardzo podoba mi się to, jak zakończyłaś ten rozdział, to było jakby takie podsumowanie tych 39 rozdziałów. Teraz, od następnego (już 40 :O) rozdziału chyba sceny Teomione będą takie... takie... takie... no. Więcej ich będzie i w ogóle...
Technikum odmóżdża. Nie mogę znaleźć słów, żeby skomentować rozdział D:
No, chodzi o to, że rozdział mega, super i w ogóle boski.
Szablon fajny i ogólnie jestem na tak, tylko według mnie za jasną zrobiłaś... obwódkę? Cień? (Tak, u Avi to cień może być biały, pozdro). Whatever. Troszku za jasne. Ale tak to jest świetny :D
;OOOO
OdpowiedzUsuńTak. Tylko tyle jestem w stanie napisać.
;OOOO
Co prawda po tytule rozdziału spodziewałam się, że coś może tutaj ten-teges, ale i tak jestem całkowicie, absolutnie zaskoczona i oczarowana (matko, ale fajne zdanie). Cały ten pocałunek wyszedł Ci naprawdę świetnie i bardzo, ale to bardzo cieszę się, że powróciłaś do motywu samobójczyni. Poza tym, to wszystko było takie... realistyczne. Zachowanie Hermiony zaraz po kissie było dla niej tak typowe, że aż się uśmiechnęłam. I Teoś <3 *.* Co prawda przez większość rozdziału irytował mnie swoim postępowaniem i jestem troszkę zła, że to nie on pierwszy wyszedł z inicjatywą w ramach "wynagrodzenia" (czy tylko ja uważam, że to brzmi jakoś dziwnie?), ale i tak było niesamowicie. Widzę, że rewolucja fabularna, którą przeprowadzasz na Wyjątku, idzie pełną parą. :D Ale to dobrze, przynajmniej będzie sequel, a ja Teomione w Twoim wykonaniu nie pogardzę nigdy.
Cóż... przepraszam, że nie komentowałam kilku(nastu?) ostatnich rozdziałów, pewnie mnie już nawet nie kojarzysz, ale zrobiłam sobie małą przerwę od blogsfery, bo musiałam od tego wszystkiego troszkę odpocząć. Co nie zmienia faktu, że z Wyjątkiem jestem na bieżąco, niecierpliwie wyczekując kolejnych odcinków. Które, nawiasem mówiąc, do tej pory w ogóle mnie nie zawodzą.
Współczuję Ci tej biologii, zwłaszcza, że zabrakło ci jednego punktu, wiadomo, jaki pozostaje po tym niesmak. Zwłaszcza, jeśli włożyło się w coś wiele pracy. Ale nie przejmuj się, będą inne okazje ;)
Iiii ostatnią sprawą, którą chciałabym poruszyć, jest nowy szablon. Uwielbiam ciemne szablony w Twoim wykonaniu, ogólnie Twoje szablony. Sama mam Gimpa, ale nie potrafię tam skleić zupełnie nic (dosłownie!). I tak się zastanawiałam, czy byłaby szansa, żebyś zrobiła jakiś szablon na "zamówienie", jeśli będziesz miała chwilkę i oczywiście ochotę? Byłabym bardzo wdzięczna, bo jak napisałam, urzekły mnie Twoje prace, ale jeśli odmówisz, to w pełni zrozumiem, rzecz jasna. :)
Także życzę Ci dużo, dużo weny, powodzenia z nauką (Boru, przypomniało mi się, że czeka mnie dziś jeszcze chemia, jak żyć) i trzymaj się tam.
Pozdrawiam <3
Ależ oczywiście, że Cię kojarzę! Nie zapominam swoich Czytelników ^^
UsuńBardzo dziękuję za miłe słowa odnośnie i rozdziału, i szablonu. Jeśli chodzi o zamówienie, to z chęcią je wykonam. Napisz do mnie na Gadu: 34790327 Omówimy szczegóły, co i jak ;)
Jeszcze raz bardzo dziękuję i również serdecznie pozdrawiam!
O mój Boże scena pocałunku była wspaniała, nie mogłam oderwać wzroku od monitora a w głowie rysował mi się zarys tej scenki . Nadal nie mogę się ogarnąć po tej scence i uśmiecham się jak głupia do monitora . Mam nadzieję że następny rozdział będzie równie emocjonujący . Pozdrawiam i życzę weny
OdpowiedzUsuńO. Mój. Boże. Nawet zapomniałam, że dziś 4 listopada i zdziwiłam się, jak na asku pisałaś, ze zaraz będzie rozdział :o
OdpowiedzUsuńŚwietne. Naprawdę. Ja Ci tak zazdroszczę talentu i pomysłów, że po prostu... :x Ogółem jestem dziś jakaś rozchwiana emocjonalnie, może przez beznadziejny dzień w szkole i malutką kłótnię z rodzicami, a jednocześnie szczęśliwa z wyjazdu, no ale nie o mnie... W każdym razie, może właśnie przez to, a może taki był Twój cel, kiedy Teoś wyrzucił Mionę ze Skrzydła Szpitalnego, to... Po prostu zachciało mi się ryczeć ;_; No ale cóż. Kiedy Hermiona poszła do tej łazienki tak coś czułam, że się spotkają, ale ten pocałunek... No, muszę przyznać, że się nie spodziewałam. Ale to dobrze. Zresztą, jak już się stało, to cieszyłam się jak głupia do monitora, aż się tata spytał, co mi tak wesoło. I nieważne, że się w tym czasie kłócili, i tak się cieszyłam :)
Strasznie podoba mi się Twoje zakończenie, znowu wróciłaś do wątku samobójcy (a może był niedawno, tylko nie pamiętam), no i mam wrażenie, że coś tym zakończyłaś. Czuję, że cała historia będzie miała smutne zakończenie, lubię nawet takie, ale tylko te od których płaczę. Ale sądzę, że Twoje zrobi na mnie wrażenie.
Jesteś zUa, bo zamiast robić zadania z matematyki, uczyć się biologii, przepisywać zeszyt z łaciny i przygotowywać na testy kuratoryjne, to ja Ci czytam i komentuję. No ale cóż, warto było. :>
Pozdrawiam serdecznie i życzę jak najwięcej weny ♥
Cudne. Genialne.
OdpowiedzUsuńBył kiss, ale nie skończyło sie 100% happ endem, wiec mamy na co czekać.
Genialnie to wszystko opisałas, serio, to było świetne. Jestem pod wrażeniem, jeszcze bardziej kocham Twojego bloga (o ile tak sie da).
Pozdrawiam i czekam (o matko, jak bardzo czekam) na następny <3
Empatio uwielbiam Cię!<3 Genialny rozdział, magiczny pocałunek i wgl ta muzyka ;33 Czekam na 40 *-*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę. ;*
BIG KISS, o tak <3
OdpowiedzUsuńNa dłuższy komentarz nie mam czasu, ale wiedz, że wciąż czytam, wciąż uwielbiam i nie przestanę. Jesteś świetna w tym co robisz i nie przestawaj! :)
W sumie tak, Hermiona jest samobójczynią... Nie mam jednak nic przeciwko takiemu sposobowi na śmierć. Kanon Teomione w Twoim opowiadaniu zachowany, stuprocentowa Hermiona i wspaniały jak zawsze Teoś (<3 XD). Jejku... A teraz miesiąc obgryzania pazurów :D... Szkoda, że są raz na miesiąc... Ale rozumiem, tyle nauki itd., to pochłania ewidentnie duuużo czasu.. Powodzenia na olimpiadzie i duuużo weny :). Nie, no... Dobry rozdział nie jest zły... :D
OdpowiedzUsuńWOW.
OdpowiedzUsuńAż musiałam po przeczytaniu przeczytać jeszcze raz. *O*
Genialne.
Niesamowite.
Wspaniałe.
Cudowne.
Doskonałe.
Perfekcyjne.
Ciekawe.
Wciągające.
Smutne.
Radosne.
Wszystko pasuje, wszystko idealnie opisuje twoje opowiadanie.
Życzę ci dużo weny i czekam na więcej. ;3
Widzę długie komentarze i nie wiem czy pisać coś czy nie. Ech... Nie umiem pisać długich wiec napisze tylko to ze rozdział jest świetny. Najpierw jako ona się od niego odsuwała myślałam ze wpadnie do "basenu". ^^ No ale to była ściana. :D Czekam na więcej. Nie moge się doczekać następnego. <3
OdpowiedzUsuńWeny.! Hezus oni się pocałowali się. *-*
Ahaha, wiesz, że ona na początku miała wylądować w basenie? :DD Ale stwierdziłam, że jednak zachowując maksymalną ilość realizmu, musiałaby sobie coś złamać, soł... :D
UsuńNie no, nawet jeśli są jakieś długaśne opinie, to jedna więcej, nawet króciutka, nie zaszkodzi! Komentarza karmią Wenę ^^
Dziękuję bardzo i pozdrawiam! :)
Hm, rzecz oczywista, piszę ten komentarz drugi raz, bo pierwszy zżarło... -.-
OdpowiedzUsuńJestem zachwycona! I szczerze? Cały czas się zastanawiam, co Ty jeszcze robisz przy fanficku na blogu, a nie wydajesz własną, autorską powieść, którą z pewnością wszyscy czytelnicy by kupili (Nie narzekam, nie przestawaj pisać, bo tu pomrzemy z nudy ;p) ale no...
Rzecz oczywista, kocham motyw samobójczyni. Poza tym, Teoś to hipokryta ;p Otóż, już tłumaczę: Zarówno on jak i Hermiona nie do końca wiedzą, czego chcą, a on zdaje się zauważać tylko jej wahanie. Ot się dobrali.
Tyle ode mnie. Życzę Weny!
Syd.
Niedawno zaczelam czytac tego bloga, dlatego dopiero teraz komentuje ;) Swietne jest to polaczenie Hermiony i Teodora i faktycznie, jedyne w swoim rodzaju ;D
OdpowiedzUsuńRozdzial swietnie sie czytalo, muzyka tez niezle dobrana ;D Nie moglam sie doczekac tego pocalunku!!! Byl cudowny ;D Poza tym uwazam, ze zrobilas z Teo takiego seksownego faceta, ze az nie wiem co moge innego o nim napisac! To jest typ faceta, ktory mnie mega pociaga ;P Szkoda, ze nie jest prawdziwy ;(
Nie wiem czy dobrze mi sie wydaje, ale ostatnie akapity w prawie kazdym rozdziale sugeruja, ze ta historia nie skonczy sie dobrze... Prosze powiedz, ze sie myle! Chybabym sie zalamala ;(
Szkoda, ze trzeba czekac miesiac na nastepny, ale mysle, ze jak zwykle bedzie warto!
Pozdrawiam i zycze weny xoxo
Mikołajki.?!
OdpowiedzUsuńWreszcie się pocałowali♥
Świetne, Cudowne, Genialne ♥
Rozdział był przecudowny. Brak mi na niego słów. Uczucia jakie on we mnie wywołał są nie do opisania. A podkład muzyczny? Boski. The XX są nie z tej Ziemii.
OdpowiedzUsuńKońcówka nie miała sobie równych. Jesteś naprawdę świetna. Muszę przyznać, że to chyba mój ulubiony blog spośród tych które czytam.
Pozdrawiam i życzę weny,
Pożoga
Jeeeej jakie to piękne! Przeczytałam dopiero dziś, bo cały tydzień miałam masę nauki, ale codziennie myślałam kiedy w końcu nadejdzie ten sobotni wieczór i chwilka dla wyjątku <3
OdpowiedzUsuńEmpatio, muszę Cię przeprosić, nie dałam Ci znaku, że chcę być informowana o nowych rozdziałach.. Przepraszam.. Zrobiłam sobie wolne od blogowania i blogosfery.. Jakoś tak po prostu samo wyszło. Brak czasu i ogólnie dużo rzeczy się skumulowało, ale jakieś dwa tygodnie temu przeczytałam w jeden dzień chyba 5 ostatnich rozdziałów. Nie mogłam się oderwać! Kobieto Ty musisz zostać pisarką! Ja już widzę na mojej półce książki Twojego autorstwa. Klimat jaki stwarzasz i ta lekkość w czytaniu.. To wszystko jest genialne. Aż nie chce mi się wierzyć, że jesteś jeszcze w gimnazjum. Serio. Sama kiedyś próbowałam pisać, tak ogólnie, nic specjalnego... Bardzo marzyłam aby wydać swoją książkę. Ale jestem beznadziejna w pisaniu i nic tego nie zmieni :( Nawet nie wiesz jak ja Ci zazdroszczę tego talentu :)
Życzę Ci powodzenia na olimpiadzie z francuskiego ;) sama w zeszłym roku pisałam niemiecki, więc troszkę wiem jak to jest. W tym roku również pisałam, ale w szkole średniej jest o wieeeele trudniej.. :( Trzymam kciuki :)
I z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział ;) na pewno będzie warto :)
Pozdrawiam i życzę weny oraz powodzenia,
Owidia.
Big kiss nareszcieee tyle czekalam i sie doczekalam <3 oh Teo. Juz drugi raz wbil do lazienki perfektow gdy byla tam Mionka ;3 i fajnie jestem zadowolona ze wreszcie dobrnelam do tego rozdzialu.WRESZCIE! W kilka dni przeczytalam wszystkie rozdzialy jakie do tej pory byly i jestem z tego dumna:ze odkrylam twojego bloga i go przeczytalam. Kocham Cie, dzieki tobie moglam poznac i pokochac tak wspaniala historie. Dziękuję. Ze zniecierpliwieniem czekam na rozdzial 40. ..Wprowadzasz mnie w coraz wiekszy.podziw 2 olimpiady 2 konkursy,blog, szkola.
OdpowiedzUsuńNie pozostaje mi nic innego niz zyczyc powodzenia ;*
Ginny
Chciałam bardzo podziękować Ci, droga Ginny, bo gdy każdego dnia widziałam pod kolejnymi rozdziałami komentarze od Ciebie, serducho mi rosło. Dziękuję za to, że choć jesteś tu od niedawna, to czuję się mega, mega doceniona. Dziękuję za wytrwałość i za wszystkie miłe słowa :)
UsuńPozdrawiam Cię cieplutko!
Kocham i tyle <3 *-*
OdpowiedzUsuńPowiem tak: szukałam dobrego pairingu i go nie znalazłam, bo w moje łakome palce wpadła czysta zajebistość.
OdpowiedzUsuńCudowne opko, a ja jak zwykle czytam od ostatniego rozdziału, haha. Muszę przywołać trochę czasu i przeczytać pozostałe 39.
A tak przy okazji, sama robiłaś ten szablon? Piękny jest.
Pozdrawiam gorąco!
Loca Zabb
Jeju, nienawidzę tych twoich podtekstów :/ boję się, że zakończenie nie będzie takie, jak oczekuję, chociaż wiem, że tak będzie, przez PODTEKSTY!!! :/
OdpowiedzUsuńNiestety nawał zajęć w szkole nie pozwolił mi na "pochłonięcie" bloga tak sprawnie jak bym tego chciała, ale...
OdpowiedzUsuńDziewczyno! Ten blog to arcydzieło :> Dawno nie czytało mi się opowiadania tak swobodnie i lekko. Twoje opowiadanie wciąga. Mnie wciągnęło z takim efektem, że do 2 w nocy nie potrafiłam przestać czytać :)
Teodor jest... och. I ach. I w ogóle. Dopóki go nie poznałam, nie wiedziałam, że mam aż tak dość paringu Hermiona-Draco.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i... BŁAGAM o więcej fragmentów z perspektywy Teo. Błagam! :)
Z pozdrowieniami,
Lena
Hej Empatio :-). Jejku, ty nawet nie wiesz, jak sie cieszę ,że odkryłam twojego blooga :-) Właśnie zyskałaś nową czytelniczkę :-) Twoje opowiadanie jest wprost fantastyczne :-) Poprostu genialne :-) Tak mi się spodobało, że w ciągu weekendu przeczytałam wszystkie rozdziały :-) I już z niecierpliwością czekam na nowy rozdział :-) A ty masz talent :-) Też chciałabym umieć tak pisać :-) Masz śliczny szablon :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny :-)
Karolina J
Cudowny szablon, tego jeszcze nie było ^^ Po długiej przerwie.. wracam. <3 Będzie wielki napływ informacji i w ogóle wszystkiego ale strasznie mnie to cieszy. W końcu chwila wolna, więc lecę czytać ;*
OdpowiedzUsuńA ja znowu czuję to mrowienie w okolicach oczu, które informuje mnie, że dalsze czytanie fragmentu pocałunku, rozkładania go na czynniki pierwsze i zasłuchiwanie się w "4:30" doprowadzi mnie do łez.
OdpowiedzUsuń"Nie martw się proszę
Wszystko skończy się
Prędzej i mocniej
Odwaga zabija mnie
Nic się nie stało
Przecież dobrze wiesz
Oddałem wszystko
Żeby wszystko mieć"
Który to już rozdział, gdzie w komentarzu wklejam ten tekst?
E.
Do tej pory nie skomentowałam ani jednego rozdziału, ale teraz nie mogę się powstrzymać. Twoja historia jest świetna, boska, cudowna...mogłabym tak długo wymieniać. Co nie zmienia faktu, że Hermiona od samego początku irytuje mnie niemiłosiernie. Naprawdę. Czasem aż mam ochotę kliknąć myszką białego iksa na czerwonym kwadraciku i powiedzieć "Cholera z tą historią!". Ale nie mogę. Coś ciągnie mnie do niej do tego stopnia, że czytam ją zachłannie całymi dniami i po nocach, nawet nie wychodząc z domu (zaczęłam czytać dwa dni temu). Nie mogę ukryć, że od dawna (no, dobra, od początku) czekałam na Big Kiss. I stało się. Ja już banan na twarzy, wszystko super, a potem moja ukochana Hermionka, jak zawsze, doprowadza mnie do białej gorączki. Ja wiem, że tak właśnie powinna się zachowywać, bo wtedy cała ta opowieść ma sens, a nie tak jak na niektórych stronach "zaokrąglona po wakacjach, która od razu rzuca się na szyję Ślizgonom i to bynajmniej nie po to, by przyłożyć im do nich różdżkę, ale wciąż jestem na nią zła. Na jej cholerny charakter, który tak jak Notta doprowadza mnie do szału, ale wciąż chcę więcej. Ojej, ale się rozpisałam! Nie wiem, czy napiszę jeszcze pod jakimś rozdziałem, bo nie mam w zwyczaju komentowania, a tylko chciałam dać Ci znać, że masz kolejną wierną czytelniczkę, tak więc życzę Ci teraz duuuużo weny twórczej. Pozdrowienia, P.
OdpowiedzUsuń