26 kwietnia 2014

Rozdział 42. Odpowiedni moment

Weszłam do kolistego gabinetu Dumbledore’a po krótkim, cichym „Proszę!”. Pomieszczenie zalewały jasne promienie słońca wpadające przez wysokie okna; tylko to się zmieniło, odkąd byłam tu ostatnio. Podczas mojej poprzedniej rozmowy z dyrektorem na zewnątrz królowała noc. Teraz zrobiło się o wiele przyjemniej i dzięki temu w jakimś niewielkim stopniu podniesiona na duchu siadłam przed biurkiem, czując na sobie przenikliwe spojrzenie mężczyzny.
Dumbledore miał na sobie błękitną szatę, a ja przyglądając mu się, dostrzegłam, jak bardzo jej kolor pasuje do barwy jego tęczówek. Tym razem w okularach-połówkach nie odbijał się blask świec. Twarz czarodzieja wydawała się zmęczona, bruzdy głębsze, cienie pod oczami bardziej fioletowe. Zaniepokoiłam się, tym bardziej, że wciąż panowała cisza. Nie zdążyłam się jednak odezwać, ponieważ pierwszy zrobił to dyrektor.
– Chciałem z tobą porozmawiać przed rozprawą, Hermiono – oznajmił. Nie odpowiedziałam, więc kontynuował. – Zapewne wiesz, że znów staniesz przed panem Benjaminem Cryte’em oraz większą częścią Wizengamotu.
Zdołałam jedynie kiwnąć głową i wyrzucić szybko:
– Tak, panie profesorze.
Ostatnim razem, gdy tutaj byłam, niemal urządziłam awanturę z Dumbledore’em, po której wyszłam, trzaskając drzwiami. Czułam się głupio, gdy on sam mówił do mnie tak spokojnie, łagodnie, bez żadnej oznaki żalu czy gniewu.
– Nie chcę cię do niczego namawiać ani mówić ci, co jest słuszne, a co nie. Wierzę, że sama potrafisz to ocenić. Pragnę jedynie poprosić cię, byś podczas przesłuchania uważała i ostrożnie dobierała słowa.
Przełknęłam z trudem ślinę, ściskając mocno dłonie pod biurkiem.
– Panie profesorze… pan się boi, że nie zapanuję nad sobą i powiem Cryte’owi o Patricku, prawda? – spytałam cicho.
Dumbledore westchnął.
– Przemyślałem tę sprawę, Hermiono – rzekł. Odsunął szufladę biurka i zanurzył w niej dłoń. – Przemyślałem, ale nie umiem powiedzieć ci niczego, czego ty już nie wiesz.
Wyjął dziennik Patricka, a moje serce zabiło mocniej. Wbiłam wzrok w notatnik, czując nagle, jak bardzo pragnę go odzyskać. Mężczyzna położył książeczkę na biurku między nami. Nie ośmieliłam się dotknąć miękkiej skóry. Uniosłam wzrok na Dumbledore’a.
– Więc mam po prostu nadal nic nie robić, tak?
– Hogwart znajduje się w sytuacji bez całkowicie bezpiecznego wyjścia – odparł. – Byłem pewny, że Benjamin Cryte tak łatwo nie odpuści i nie zdziwiłem się, kiedy wkroczył tutaj tydzień temu. Nie pozostaje nic innego, jak pozwolić Ministerstwu Magii działać, a ciebie… – Drgnęłam niespokojnie. Wzrok Dumbledore’a był jak rentgen: czułam się prześwietlona na wylot, pozbawiona prywatności, jakby moje myśli i uczucia zostały w jednej sekundzie skradzione. – Ciebie musimy bronić, Hermiono. Jeśli zaś chodzi o Benjamina, zrobisz to, co uważasz za słuszne. Pamiętaj jedynie, że ta potyczka rozegra się wyłącznie między tobą a nim.
Patrzyłam na Dumbledore’a przez chwilę, aż wreszcie wyciągnęłam rękę do dziennika. Chwyciłam go w palce, przesunęłam ich opuszkami po delikatnej strukturze, obejrzałam okładkę ze wszystkich stron.
– Chciałbym tylko poradzić ci – dodał dyrektor, a ja natychmiast na niego popatrzyłam – byś nie zaczynała tego tematu na przesłuchaniu. Niech ta sprawa nie wychodzi od razu poza ciebie i pana Cryte’a.
– Dziękuję, panie profesorze – wymamrotałam. Znów zerknęłam na dziennik. Wzięłam głębszy wdech. – Myśli pan, że właśnie to powinnam zrobić?
– Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie.
Kiedy nasze spojrzenia znów się skrzyżowały, zrozumiałam. Zrozumiałam i nagle poczułam przypływ siły tak wielki, że oczy zapiekły mnie ze wzruszenia. Uśmiechnęłam się delikatnie do Dumbledore’a, po czym zwróciłam wzrok ku słońcu.
– Więc chodźmy.

***

Byłam spokojna przez cały czas, odkąd tylko opuściliśmy Hogwart. Nie drżały mi ręce, kiedy szliśmy do miejsca przesłuchania, nie miękły mi kolana, gdy czułam na sobie dziesiątki par oczu pracowników Ministerstwa Magii. Kroczyłam z wysoko uniesioną głową, w myślach powtarzając, że wiem, jak sprawić, by dzisiejszy dzień zakończył się powodzeniem.
Winda ze złotą kratą trzeszczała nieznośnie, a nad naszymi głowami unosiły się papierowe samolociki. Dumbledore zamienił słowo z paroma urzędnikami, na których ja nie zwracałam uwagi. Od własnych myśli oderwałam się dopiero, kiedy chłodny, kobiecy głos oznajmił:
– Departament Tajemnic.
– Co? – wyrwało mi się, ale w windzie zostaliśmy już sami. Podążyłam szybko za Dumbledore’em. – Dlaczego tutaj? Przecież dwa lata temu przesłuchiwano tutaj Harry’ego, tyle że przez pana Knota…
– Benjamin Cryte lubi straszyć, zwłaszcza kiedy ma ku temu sposobność – wyjaśnił Dmbledore. – Nie bój się. To tylko przesłuchanie, jeszcze nie rozprawa.
– Ale Harry…
– Powiedzmy, że pewne przepisy uległy zmianie.
Na ustach Dumbledore’a dostrzegłam błysk jakby… szelmowskiego uśmiechu? Uniosłam brwi.
– To pan je zmienił! – zawołałam zduszonym głosem. – Albo chociaż bardzo w tym pomógł. To dlatego zamiast przesłuchania Ivy, odbyła się rozprawa!
I wtedy Dumbledore uśmiechnął się tak naprawdę, a uśmiech ten odmłodził jego twarz, ożywił ją, oczom dodał energii.
– Najpierw dajcie oskarżonemu się obronić, potem dopiero go sądźcie – powiedział prawie wesoło.
Na końcu korytarza dostrzegłam drzwi. Coś ciężkiego opadło na dno mojego żołądka, a na odsłonięte przeguby wstąpiła gęsia skórka, bynajmniej nie spowodowana chłodem panującym w podziemiach. Szybko skręciliśmy w lewo i zaczęliśmy iść po schodach na dół.
– Czyli dzisiaj jeszcze nie mogą mnie skazać, tak? – spytałam z nową nadzieją. – Dzisiaj nie wyląduję w Azkabanie?
– A kto powiedział, Hermiono, że w ogóle wylądujesz?
Momentalnie zmarkotniałam.
Korytarz, którym teraz szliśmy, był ciemny, o chropowatych ścianach i gładkiej, kamiennej posadzce. Oświetlało go zaledwie parę ściennych pochodni. Mijaliśmy potężne, zaryglowane drzwi, aż wreszcie Dumbledore zatrzymał się przed jednymi z nich, tymi z wielką, mosiężną ósemką u szczytu.
– To tutaj – mruknął.
Rozejrzałam się za jakąś ławką, lecz żadnej nie dostrzegłam. Odwróciłam się z powrotem do dyrektora.
– Panie profesorze, doceniam to, że chce pan mnie podnieść na duchu – powiedziałam cicho – ale oboje dobrze wiemy, że za zaniedbanie, zwłaszcza w tym przypadku, idzie się do więzienia. Roger nie żyje, a my z Teodorem odnieśliśmy poważne rany przez moją głupotę. To nie ujdzie mi na sucho.
Dumbledore obserwował mnie uważnie przez cały czas. Bałam się jego oczu i tego, że nie potrafiłam z nich nic wyczytać. Nie były zimne ani złowrogie. Widziałam w nich mądrość, ale nie umiałam jej zaufać.
– Wszyscy popełniamy błędy, Hermiono – odrzekł łagodnie czarodziej. – Każdy z nas chociaż raz w życiu postawił niewłaściwy krok albo dokonał złego wyboru. Ja w żadnym wypadku cię nie winię, a sędziowie spojrzą na ciebie łaskawym okiem. Musisz przedstawić im sytuację dokładnie taką, jaka była, z twojej perspektywy. Możliwe, że dostaniesz wyrok w zawieszeniu lub odroczą sprawę na czas nieokreślony, co w realiach ministerstwa jest równoznaczne z umorzeniem.
Przeanalizowałam szybko słowa Dumbledore’a.
– Nie chcę zostawić przyjaciół z tym wszystkim – wyznałam.
Po chwili poczułam na ramieniu ciepłą, pewną dłoń dyrektora.
– Jeśli rzeczywiście nie chcesz, zastanów się dobrze, czy chcesz pociągnąć do odpowiedzialności pewne osoby.
Popatrzyłam na niego po raz ostatni, a później odsunęłam się i odeszłam kilka kroków. Zaczęłam przechadzać się po korytarzu, usilnie starając się nie patrzeć na Dumbledore’a. On sam robił mi mętlik w głowie. Najpierw wyraźnie okazał swoje poparcie, bym zrobiła coś z Crytem, teraz za to uprzedził, że sprawa mojego zaniedbania jednak może zakończyć się wyrokiem skazującym. Cryte mógł wpłynąć na wynik przyszłej rozprawy, wiedziałam o tym. Nie chciałam zostawić przyjaciół, nie chciałam zostawić Teodora, nie w obliczu zbliżającej się wojny nie z jednym, a z dwoma poważnymi przeciwnikami.
Dumbledore miał rację. Musiałam to wszystko dobrze przemyśleć, dopóki jeszcze pozostało mi trochę czasu.
Gdybym zaczęła coś działać z umarłymi, Cryte z pewnością by się zemścił. Albo nie zdążyłby, jeśli powzięłabym odpowiednie środki. Mogłabym w trybie natychmiastowym wysłać go do Azkabanu, a gdy tylko o tym pomyślałam, przypomniałam sobie o potędze, którą trzymał w rękach. O sile i o pracujących dla niego ludziach. To wcale nie byłoby takie proste.
Gdybym z kolei zostawiła umarłych w spokoju, Cryte nadal czułby się pewnie, nadal robiłby co tylko zechce, nadal ginęliby niewinni, a sprawiedliwość nadal nie zostałaby odzyskana. Dając mu do zrozumienia, że wiem o wszystkim, zaburzyłabym jego spokój, jego równowagę oraz gwarancję, że nic i nikt nie jest w stanie go pokonać.
Jedno i drugie wiąże się z klęską.
Nagle w oddali rozległ się dźwięk kroków oraz odgłosy rozmów. Spojrzałam w tamtym kierunku. Po schodach schodził rząd postaci w ciemnofioletowych szatach. Sędziów Wizengamotu było znacznie mniej niż ostatnim razem, koło dwudziestu, nie więcej. Pierwszy prowadzący kolumnę zatrzymał się przed drzwiami sali numer osiem, odryglował ją, a potem wszyscy zaczęli znikać w jej wnętrzu. Na końcu szedł Cryte w towarzystwie Riversa oraz owej rudowłosej kobiety, która siedziała obok niego na rozprawie Ivy.
Cryte miał na sobie iście mugolski, czarny garnitur, szedł sprężystym, energicznym krokiem, usta wykrzywiając w imitacji uśmiechu. Jego ciemne włosy były jak zwykle związane w kucyka na karku, szeroka szczęka pokryta kilkudniowym zarostem.
Rivers niby wyglądał podobnie, jednak nie do końca. Szara, atłasowa marynarka komponowała się z czarną koszulą i nieco jaśniejszym krawatem. Fryzurę miał schludną, krótko przystrzyżoną, cerę ciemną, oczy płonące, dzikie, czułam je na sobie, odkąd tylko dostrzegłam mężczyznę.
Idąca obok nich kobieta była bardzo szczupła, wysoka i biła od niej jakaś dziwna siła. Cała jej postawa, wyprostowane plecy oraz wysoko uniesiona broda, wręcz krzyczała o niezależności, tak jakby całkowicie ignorowała towarzystwo dwóch rosłych mężczyzn. Grafitowa garsonka, którą założyła czarownica, dopasowywała się do każdej krzywizny jej ciała, dodała elegancji i klasy.
Wszyscy troje zatrzymali się przy nas. Wstrzymałam oddech.
– Zapraszam na salę, panno Granger – powiedział krótko Cryte.
Spojrzałam na Dumbledore’a niczym spłoszone zwierzę.
– Nie wejdzie pan ze mną? – Panowałam nad głosem, byle nie okazać swojego strachu.
Dyrektor pokręcił głową.
– To również się zmieniło. – Czułam narastającą panikę. Jeśli nie Dumbledore, to kto mi pomoże? – Powodzenia.
Przyda się.
Cryte przepuścił mnie kurtuazyjnie w drzwiach. Sala rozpraw była podobna poprzedniej, tyle że nieco mniejsza, nie tak wysoka i szeroka. Wysokich ław znajdowało się tam mniej, bo i mniej sędziów je zajmowało, nie widziałam również miejsc dla świadków. Na środku zaś, zamiast drewnianej barierki, stało potężne krzesło przymocowane do podłogi, u oparć którego zwisały grube łańcuchy. W jednej chwili wyobraziłam sobie, jak zostaję nimi pętana, a sędziowie wykrzykują kolejne pytania.
– Proszę zająć swoje miejsce – prawie podskoczyłam, słysząc tuż nad uchem chrapliwy głos Cryte’a. Zaschło mi w ustach, ale drogę do krzesła pokonałam, nie okazując ani krzty strachu. Usiadłam na nim i moje serce zamarło, kiedy rozległ się cichy brzęk łańcuchów. Pozostały one jednak w bezruchu, co przyjęłam z ulgą.
W międzyczasie Cryte, Rivers i rudowłosa kobieta wspięli się na wzniesienie. Usiedli w najbliższej ławie jak sępy gotowe rzucić się na swoją padlinę. Oddychałam głęboko, chcąc odepchnąć narastający stres wzmagany jeszcze przez nieobecność na sali Dumbledore’a, której byłam pewna, odkąd tylko dowiedziałam się o przesłuchaniu.
Nie mogą cię wsadzić do Azkabanu, to tylko rozprawa… Nie wsadzą cię tam…
Z napięciem oczekiwałam pierwszego ciosu. Czułam na sobie ciężkie spojrzenia sędziów Wizengamotu, ale ja widziałam tylko Cryte’a. Obserwowałam uważnie jego ruchy, tak jak walczący spogląda na swojego przeciwnika przed czekającą go rozgrywką. Na sali panowała cisza tak nieprzenikniona, że szelest przeglądanych przez mężczyznę kartotek wydawał się być hukiem huraganu.
Krzesło przesłuchań było twarde i niewygodne, siedziałam na nim sztywno, wyprostowana jak struna, prawie gotowa do ucieczki. Odważyłam się omieść wzrokiem wszystkich obecnych, chwilę dłużej zatrzymując się na Riversie. Jego oczy nadal posiadały tę dzikość, którą widziałam nawet z tej odległości. Patrzył prosto na mnie, nieco nachylony, czujny, z zarysem drwiącego uśmiechu na wąskich wargach. Pokiereszowana twarz wciąż wzbudzała niepokój, wstręt, który za wszelką cenę chciałam od siebie odrzucić, ale koniec końców zaczęłam znów studiować pęknięcia na kamiennej posadzce.
Rozległo się ciche chrząknięcie Cryte’a. Uniosłam głowę.
– Proszę się przedstawić.
Wzięłam głęboki oddech.
– Nazywam się Hermiona Granger, mam siedemnaście lat, uczę się w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart – wyrzuciłam z siebie w zastraszająco szybkim tempie. Nieco się uspokoiłam, po czym dodałam: – Mieszkam w Londynie.
Usta Riversa jeszcze bardziej się wygięły, a on sam odchylił się na krześle i zaplótł ręce na piersiach, obserwując mnie z niemalże rozbawieniem.
– Dzisiejsze przesłuchanie odbywa się – kontynuował Cryte – ponieważ zeznania złożone przez panią oraz innych świadków podczas rozprawy Ivette Gray skazanej za czynne śmierciożerstwo i zabójstwo spowodowały pojawienie się wątpliwości, które podziela większość członków Wizengamotu. Otóż, z owych zeznań wynika, że choć o działaniach pani Gray dowiedziała się pani już w grudniu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku, to postanowiła pani poinformować o tym panią Minerwę McGonagall dopiero dwudziestego stycznia, w dzień śmierci Rogera Stone’a. Dlaczego?
Ręce mi się pociły ze zdenerwowania, a głos uwiązł w gardle. Z trudem go stamtąd wydobyłam.
– W grudniu dopiero nabrałam podejrzeń co do Ivy – sprostowałam. – Nie byłam niczego pewna.
– Proszę odpowiadać na zadawane pytania – syknął ostro Rivers.
Zdziwiłam się, kiedy Cryte rzucił mu ganiące spojrzenie, nie komentując tego.
– W jaki sposób nabrała pani podejrzeń?
Jego głos był opanowany i dźwięczny, słowa wypowiadane wyraźnie, a na twarzy nie widziałam tej jawnej pogardy jak u Riversa. Chyba miało mnie to uspokoić, ale ja znałam prawdziwą naturę Cryte’a. Uwielbiał zwodzić swoje ofiary.
– Odbywał się wtedy Międzyszkolny Konkurs Magiczny. – Opowiadałam prawie dokładnie to samo, co na rozprawie Ivy, niemal słowo w słowo, jednak nie zwracałam na to uwagi. Chcieli to wiedzieć, niech wiedzą. – Nie pamiętam, który dokładnie to był dzień, może drugi albo trzeci grudnia. Z innymi uczestnikami zorganizowała imprezę. Tam dała mnie i Teodorowi Nottowi jakiś napój, sok czy coś innego. Stwierdziliśmy, że wygląda podejrzanie, w dodatku dziwnie pachniał, więc wylaliśmy go. Ivy była przekonana, że go wypiliśmy. Na tej samej imprezie przysiadła się do mnie i zaczęła wypytywać o profesora Dumbledore’a, o to, czy ma jakiegoś asa w rękawie, czy planuje coś przeciwko Voldemortowi.
Nie bałam się wypowiedzieć tego nazwiska, czym zdziwiłam wszystkich obecnych, łącznie z Cryte’em. Po sali przebiegł szmer niepokoju, rudowłosa kobieta szepnęła coś w stronę Benjamina ze strachem wymalowanym na twarzy. On sam uniósł brwi ze zdziwieniem, potem jednak znów przywdział maskę niezwykłego opanowania.
Wiem, że nienawidzisz go bardziej ode mnie.
– Czy zdarzyło się to wcześniej?
– Co, przepraszam?
– Czy wcześniej pani Gray również o to pytała.
Kiwnęłam głową.
– Tak. Niewiele po tym, jak się poznałyśmy. Najpierw opowiedziała mi historię swojego tragicznie zmarłego brata, po czym zaczęła sprawę profesora Dumbledore’a. Teraz myślę, że chciała tylko uśpić moją czujność.
Obserowałam reakcję Cryte’a na wzmiankę o Patricku. Pan Gray współpracował z nim przed laty, o ile nie zakończył swej współpracy, więc mężczyzna na pewno wiedział, czyją Ivy jest córką i siostrą.
Bingo. Twarz Cryte’a przybrała na moment nieodgadniony wyraz, ale ja udawałam nieświadomą niczego więcej niż tego, że brat Ivy nie żyje.
– Proszę kontynuować – rzucił w końcu.
– W czasie tamtej rozmowy była nachalna i wyglądała na szaloną. Wściekła się, kiedy niczego nie potrafiłam jej powiedzieć, przekonana o działaniu Lactiris. Później podsłuchałam jej rozmowę z Severusem Snape’em. Stałam za drzwiami, a oni byli na korytarzu. Snape nie był zachwycony rzekomym podaniem mi eliksiru w Instytucie pełnym czarodziejów, w dodatku pod nosem profesor McGonagall. Mówił też o zadaniu, które Iy wybłagała… Teraz uważam, że chodziło mu o Voldemorta.
– Nie obchodzi nas, co pani sądzi – odezwał się znów Rivers ostrym tonem. Był naprawdę zły, a ja wiedziałam dlaczego. Choć zapewne działał z Crytem, lękał się nazwiska Voldemorta. – Interesują nas fakty. Przypominam, że ma pani odpowiadać na pytania.
Cryte tym razem nie spojrzał z przyganą na swojego kolegę, tylko wykonał krótki ruch dłonią, bym mówiła dalej. Odetchnęłam.
– Ivy nakryła mnie – kontynuowała. – Myślała, że jestem pod wpływem Lactiris, więc nie przejęła się. Następnego dnia znów była miła i sympatyczna, tak jakby nic się nie stało. To było kolejnym powodem, dla którego postanowiłam milczeć. Zachowanie Ivy, teraz już wiem, że chorej psychicznie, dezorientowało mnie. Nie wiedziałam, co mam o niej myśleć ani co zrobić.
Z opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że zaczęłam się tłumaczyć przed Wizengamtem, a w moim głosie brzmi zrozpaczona nuta.
Tylko winny się tłumaczy, Hermiono.
Przez długą chwilę nikt się nie odzywał. Patrzyłam to na Riversa, to na rudowłosą kobietę, bojąc się spojrzeć na Cryte’a. Przez chwilę zastanawiałam się, czy ktokolwiek powiadomił mnie o tym, jak nazywa się owa kobieta, ale nie mogłam wydobyć z zakamarków umysłu jej nazwiska.
– O panu Snapie również nikomu pani nie powiedziała? – upewnił się Cryte.
Znów kiwnęłam głową.
– Potrzebowałam niezbitych dowodów. Oskarżanie człowieka, który przez sześć lat przekazywał mi wiedzę, nie jest łatwe.
Cryte zajrzał kątem oka do akt. Zastanawiałam się, co dokładnie było tam napisane.
– Dobrze, co było dalej?
Ręce ściskałam tak mocno, że czułam ból wbijanych w skórę paznokci.
– Na początku stycznia odbył się mój szlaban u Snape’a, mój i Teodora Notta. Pojawiła się na nim Ivy, wściekła i zachowująca się zupełnie nie tak jak przystoi uczennicy. Udaliśmy, że wychodzimy z sali, a tak naprawdę podsłuchiwaliśmy ich rozmowę. Okazało się… – zamilkłam na chwilę, przypominając sobie tamtą rozmowę. To nie były najmilsze chwile w moim życiu. – Okazało się, że Ivy obrała sobie mnie na cel.
– Co konkretnie pani usłyszała? – dociskał Cryte.
Zacisnęłam wargi.
– Mówili o Lactiris – odrzekłam. – I o zadaniu Ivy. O tym, że zaprzyjaźniła się ze mną tylko po to, bym jej zaufała. Wtedy też miałam już pewność co do roli Snape’a. Oboje służą Voldemortowi.
Całkiem świadomie nie wspomniałam o Malfoyu. Draco też pochodził z arystokratycznej rodziny. Ujawnienie jego działalności byłoby zagrożeniem dla Teodora, a tego musiałam uniknąć.
– Więc dlaczego nie poszła pani do nikogo? – dopytywał się Cryte tonem sugerującym, jak bardzo to było oczywiste.
Potrząsnęłam głową.
– Chciałam! – zaprzeczyłam gorliwie. – Chciałam iść do profesora Dumbledore’a, ale nie było go w szkole. Myślałam, że kilkudniowa zwłoka niczego nie zmieni.
– Pani przyjaciele również o wszystkim wiedzieli, prawda? Pan Potter i pan Weasley wraz z siostrą.
Spodziewałam się takiego pytania, lecz i tak odezwała się we mnie przemożna chęć ucieczki, najlepiej z powrotem do domu, już nie do Hogwartu. Do Londynu, do białego domku na jego obrzeżach, w którym miałam swoje cztery pomalowane na niebiesko ściany.
– Tak. – Głos mi drżał. – Wiedzieli.
Cryte był nieustępliwy.
– Od kiedy?
– Harry Potter i Ginny Weasley od Konkursu. Ron Weasley od stycznia – odrzekłam z jeszcze mniejszą pewnością. Przesłuchanie zeszło na moich bliskich, a ich musiałam chronić za wszelką cenę.
– A Teodor Nott?
Przełknęłam z trudem ślinę. W ustach mi zaschło. Oparłam dłonie na podłokietnikach; łańcuchy poruszyły się pod dotykiem człowieka.
– Również od stycznia.
Cryte postukał w ławkę długopisem.
– Więc dlaczego nikt z nich nikogo nie powiadomił?
– Przeze mnie – odpowiedziałam nie całkiem niezgodnie z prawdą. – Zatrzymywałam ich, nie chcąc oskarżać nikogo bez powodu. Ivy stała się dla mnie bardzo bliska, chyba napotkałby pan pewne opory przed postawieniem w podobnej sytuacji swojego przyjaciela.
Cryte miał dziwnie zaciętą minę. Rivers już się zbierał do powiedzenia czegoś zgryźliwego, ale Benjamin uciszył go uniesieniem dłoni. Przyglądał mi się bacznie. Znalazłam w sobie resztki odwagi i wytrzymywałam to spojrzenie, dopóki znów się nie odezwał.
– Co skłoniło panią do pójścia do pani McGonagall tamtego feralnego dnia? – spytał powoli. Jego głos znów był chrapliwy, niski i działał na mnie absolutnie nie tak, jak powinien działać na przyszłą oskarżoną, kogoś, kto nienawidził tego faceta oraz na zwykłą nastolatkę. Niewłaściwie.
Zacisnęłam palce na oparciach.
– Pokłóciłam się z Teodorem parę dni wcześniej, o to, że nie poszłam z tym do nikogo. Uświadomił mi, jak wiele głupstw zrobiłam, więc chciałam to jakoś naprawić.
Nie wiedziałam, czy Wizengamot mi uwierzył, ale obiecałam sobie, że jeśli jeszcze raz Nott wytknie mi brak umiejętności kłamania, to osobiście wsadzę mu do łóżka sklątkę.
– Czy pan Nott jest dla pani bliski?
Wytrzeszczyłam na Cryte’a oczy.
– S-słucham?
Cryte wydawał się być niewzruszony. Oparł się na rękach, nachylając lekko w moją stronę.
– Czy Teodor Nott jest dla pani ważny? – powtórzył.
Zwlekałam z odpowiedzią o sekundę za długo.
– Nie sądzę, by było to istotne w tej sprawie – rzekłam w końcu nieco chłodnym tonem.
Wszyscy milczeli przez długą chwilę, a ja nie spuszczałam wzroku z Benjamina. Jego twarz przybrała osobliwy wyraz, tak jakby mężczyzna odkrył coś bardzo ważnego albo przynajmniej coś podejrzewał. Nie potrafiłam określić co to takiego, wiedziałam jedynie, że na moje serce spłynęła lodowata fala strachu, teraz rozlewająca się po całym moim wnętrzu. Łańcuchy zabrzęczały cicho, lecz kiedy nagle obezwładnił mnie lęk, że zaraz obejmą moje ciało, Cryte wstał z miejsca, a za nim reszta Wizengamotu.
– Jest pani wolna – oświadczył, po czym nie czekając na kogokolwiek, zszedł na dół po drewnianych ławach. Gdy mnie mijał, w jego oczach pojawiło się coś groźnego, coś, co naruszyło fundamenty mojej pewności tego, co chciałam w najbliższym czasie zrobić. To coś, mówiło wyraźnie, że Cryte jest niebezpieczny.
A ja… ja nadal chciałam z nim igrać.
W sali rozbrzmiewał gwar; sędziowie zaczęli rozmawiać ze sobą, powoli opuszczając salę. Nadal siedziałam na krześle, zaskoczona tak niespodziewanym zakończeniem przesłuchania, aż wreszcie podniosłam się i nie widząc sensu w żegnaniu się z kimkolwiek, wyszłam z pomieszczenia. Na korytarzu czekał Dumbledore. Stał spokojnie z boku i wyraźnie szukał mnie wzrokiem. Ominęłam kilku czarodziejów, przedzierając się w stronę dyrektora.
– Nie wyglądasz źle, wiec wnioskuję, że jednak nie byłem ci tam potrzebny – stwierdził, przyglądając mi się uważnie.
Poczekałam, aż Rivers z rudowłosą kobietą znajdą się dostatecznie daleko i dopiero wtedy odpowiedziałam.
– Pana wcześniejsze słowa dodały mi otuchy – więcej nie mogłam powiedzieć, nie w obecności tylu sędziów Wizengamotu. Dumbledore również to wyczuł, zatem staliśmy w milczeniu, podczas gdy wszyscy opuszczali salę rozpraw. Ostatni z sędziów zaryglował jej drzwi, a później pognał korytarzem. Odwróciłam się znów do dyrektora.
– Pytali o to, czego się spodziewałam – wzruszyłam ramionami. – A ja powiedziałam to, czego spodziewali się oni.
– I zapewne zadbałaś o odsunięcie podejrzeń od swoich przyjaciół.
Kiwnęłam głową. Dumbledore przejrzał mnie na wylot. To chyba wina tego jego spojrzenia.
– Nie mogłam zrobić inaczej – powiedziałam. Chciałam jeszcze dodać, że nie miało dla mnie znaczenia nawet to, że tak naprawdę Teodor nalegał, byśmy poczekali kilka dni, ale ugryzłam się w język. Nawet ktoś taki jak Dumbledore nie powinien wszystkiego wiedzieć.
Mężczyzna przyglądał mi si uważnie.
– Dobrze się czujesz? – spytał niespodziewanie z niezwykła troską w głosie. – Wyglądasz strasznie blado.
Istotnie, trochę kręciło mi się w głowie, ale zrzuciłam to na stres. Uśmiechnęłam się lekko.
– Zanim wtrącą mnie do Azkabanu, bo na pewno to zrobią, chciałabym jeszcze załatwić parę spraw – odparłam lekkim tonem. – To trochę mnie niepokoi, a pana?
Dyrektor uśmiechnął się ciepło, nie odpowiadając. Bez słowa ruszył korytarzem. Z westchnięciem ruszyłam za nim.
Szliśmy w ciszy, za którą byłam niezmiernie wdzięczna Dumbledore’owi. Nagadałam się na przesłuchaniu, a na rozmowy niespecjalnie miałam chęci. W mojej głowie pojawiały się straszne obrazy: wizja mnie samej w ciemnej, wilgotnej celi więzienia, potem wspomnienie snu z Crytem w roli głównej, jeszcze później rozmaite wyobrażenia zbliżającej się nieuchronnie przyszłości. W hałaśliwej windzie rozmyślałam nad Hogwartem oraz ludźmi z Ministerstwa Magii, kiedy przemierzaliśmy główny hall zastanawiałam się, jak rozegrać sprawę umarłych i wtedy drogę przeciął mi sam Cryte, tylko po to, bym złapała nareszcie rozwiązanie, które wcześniej mi umykało. Chwyciłam się brzytwy, przyczepiłam się pomysłu, który wcześniej automatycznie odrzuciłam, jednak teraz, w świetle słów Dumbledore’a, wydawało się idealne – brzytwa raniła, lecz wyciągała tonącego na powierzchnię.
Zatrzymałam się jak wryta i wbiłam wzrok w szerokie barki oddalającego się Cryte’a. Nogi same pociągnęły mnie w tamtą stronę.
– Przepraszam na moment – rzuciłam jedynie do Dumbledore’a, po czym popędziłam między czarodziejami przez hall.
Przepychałam się miedzy pracownikami ministerstwa, torując sobie drogę na oślep. Cryte zmierzał ku kominkom, a ja nie mogłam pozwolić na to, by uciekł. Wreszcie przebiłam się przez sporą grupę i rzuciłam się ku mężczyźnie.
– Panie Cryte!
Choć był tuż przy kominku, odwrócił się i spojrzał na mnie. Uniósł w zdziwieniu brwi, jednak zatrzymał się, cierpliwie czekając, aż znajdę się przy nim. Gdy zbliżyłam się do niego, do moich nozdrzy dotarł mocny, ciężki zapach męskich perfum, zupełnie różniący się od tych Teodora. Zaparło mi na chwilę dech.
– Tak?
Odetchnęłam głęboko.
– Przepraszam, że łapię pana w ostatniej chwili – mówię szybko, z trudem łykając powietrze – ale mam pewną delikatną sprawę, bardzo delikatną, i prosiłabym, by znalazł pan dla mnie chwilę na rozmowę.
Cryte obrzucił mnie sceptycznym spojrzeniem. Wyprostował się, już samą swoją postawą dając mi do zrozumienia, że rozmowa ta ma się odbyć tu i teraz.
– Słucham.
Moje serce biło jak szalone, gdy musiałam prowadzić na pozór zwykłą konwersację z kimś takim jak on. Czułam naturalny wstręt do niego, dziwnie jednak słabnący, kiedy tylko słyszałam jego niski, wibrujący głos. Zganiłam się okrutnie w myślach.
Popatrzyłam znacząco na mężczyznę.
– Czy moglibyśmy porozmawiać na osobności? Ta sprawa jest naprawdę delikatna.
Prawie udławiłam się tym słowem.
Na twarzy Cryte’a odmalowała się irytacja. Przestąpił z nogi na nogę.
– Nie, panno Granger, będziemy rozmawiać tutaj – rzekł chłodno. – Proszę mówić szybko, spieszę się.
Podświadomie czułam, że zaraz pożałuję swoich słów.
– Dobrze, więc będziemy rozmawiać tutaj. – Wzięłam głębszy oddech i odnalazłam czarne oczy Cryte’a. – Proszę cofnąć rozporządzenie.
Benjamin był zdumiony, wręcz zaszokowany, ale taki efekt chciałam właśnie osiągnąć. Czekałam spokojnie, aż wyjdzie ze zdziwienia i odpowie, napawając się w duchu tym, że zdobyłam niewielką przewagę.
– Proszę? O czym pani mówi? – spytał w końcu, nadal tkwiąc w oszołomieniu.
– Proszę cofnąć rozporządzenie – powtórzyłam nieustępliwie. – Nie będzie żadnych przesłuchań ani dalszego sprawdzania kartotek. I tak niczego pan nie znajdzie w Hogwarcie.
Spojrzenie Cryte’a zmieniło się w twarde, groźne, pogardliwe.
– Ma pani chyba za duże mniemanie o sobie, myśląc, że może mi rozkazywać. Nie wiem, z czego ono wynika, ale chyba z fałszywego poczucia bezpieczeństwa, choć nie mam pojęcia, skąd się to bierze. Czy nie dałem pani jasno do zrozumienia, w co pani wpadła? Właśnie pogarsza pani swoją sytuację, pogarsza w sposób najgorszy z możliwych, ponieważ skłania mnie to do pomyślenia, że… ma pani coś do ukrycia.
Miałam ochotę prychnąć, jednak zacisnęłam jedynie mocniej zęby.
– Co mogłabym ukryć? – spytałam niewinnie. – Zginął mój przyjaciel, zabiła go osoba, którą wcześniej również zaliczałam do przyjaciół. Podzielam pana awersję do Voldemorta, proszę mi wierzyć, jednak Hogwart traktuję jak dom i nie lubię, gdy chodzą po nim nieproszeni goście.
– Jeśli jest pani niewinna, nie zrobi to pani wielkiej różnicy.
– Osoby mi bliskie narażone są na ogromny stres, choć one również nic nie zrobiły. Nie sądzi pan, że wykorzystuje pan swoją władzę w zły sposób?
Cryte popatrzył na mnie jak na robaka. Wyprostował się, mrużąc lekko oczy.
– Nie zamierzam z panią dłużej dyskutować, panno Granger, zwłaszcza że nie mam pojęcia, do czego zmierza ta konwersacja. A teraz proszę wybaczyć, mam pewne sprawy niecierpiące zwłoki. W odpowiednim czasie otrzyma pani wezwanie na rozprawę. Do widzenia.
Już cofał się, by odejść, jednak zatrzymało go moje spojrzenie, pewne i znów utkwione mocno w jego oczach.
– Zauważyłam u pana ciekawą zależność – rzekłam cicho, tak by tylko on mnie usłyszał. – Gdy chodzi o Voldemorta, nagle nie waha się pan użyć wszelkich środków, by zgnieść niebezpieczeństwo w zarodku. Im większa jest jego potęga, tym agresywniej pan działa.
Cryte spijał słowa płynące z moich ust, nie odzywając się. Czarne oczy rozszerzyły się, wpatrując się we mnie w zdumieniu, więc kontynuowałam, wciąż na tyle cicho, by do nikogo innego nie dotarła ta rozmowa.
– Twierdzi pan, że mam coś do ukrycia. Jest pan w poważnym błędzie, panie Cryte. Obawiam się po prostu, że pana ludzie zajmą się nami tak samo jak Patrickiem Grayem.
Mężczyzna wyglądał tak, jakby zobaczył swojego własnego bogina: krew odpłynęła mu z twarzy, nozdrza poruszały się w rytm szybkiego oddechu, a oczy pozostawały utkwione w moich. Przez chwilę pomyślałam, że wygrałam, że osiągnęłam dokładnie to, czego chciałam, ale to byłoby zbyt proste. Cryte rozejrzał się gorączkowo w poszukiwaniu osoby, do której również mogłyby dotrzeć moje słowa, po czym nachylił się do mnie. Nie cofnęłam się.
– Skąd o tym wiesz? – syknął ostro. Poczułam ciarki na plecach. – Skąd. O tym. Wiesz?
Adrenalina buzowała mi w żyłach. Dopiero teraz przypomniałam sobie, dlaczego tak bardzo nienawidzę tego człowieka.
Bo był nieobliczalny. Zupełnie jak Ivy.
– Proszę cofnąć rozporządzenie – powtórzyłam tym samym tonem, którego użył Cryte. – O to chodzi. Żadnych przesłuchiwań, żadnych dalszych badań dokumentów. Proszę to wszystko odwołać i niech pan to dobrze przemyśli. Do widzenia.
Odwróciłam się na pięcie, nie zaprzątając sobie głowy czymś takim jak obserwacja reakcji Cryte’a, i ruszyłam z powrotem przez atrium. Moja twarz płonęła, wraz z krwią płynęła jakaś niezdrowa satysfakcja, wypełniająca teraz każdą komórkę ciała oraz każdy strzępek duszy i umysłu. Cryte nie miał zamiaru kontynuować naszej miłej pogawędki, z czego skorzystałam, szybko odnajdując Dumbledore’a pośród tłumu pracowników Ministerstwa Magii. Starzec stał niedaleko Fontanny Magicznego Braterstwa, obserwując połyskujące strumienie wody wypływające z różdżki czarodzieja. Gdy tylko do niego podeszłam, przeniósł na mnie pytający wzrok. Wzięłam głębszy oddech, nagle dziwnie zmęczona wydarzeniami dzisiejszego dnia.
– Radził mi pan, by nie zaczynać tego tematu w trakcie przesłuchania – wymamrotałam, wzruszając ramionami. – Jesteśmy już po.
W oczach Dumbledore’a błysnęło zrozumienie. Mężczyzna kiwnął lekko głową, lecz nie powiedział nic więcej prócz:
– Wracajmy do Hogwartu.
Właściwie to nawet cieszyłam się, że nie skomentował mojego postępowania. Dawało mi to złudne lub nie poczucie niezależności i tego, że rzeczywiście wszystko zależy teraz ode mnie. Już nikt nie miał prawa wtrącać się w moje decyzje – Harry, Ron, Ginny, Teodor czy nawet sam Dumbledore. Ja zostałam kowalem swojego losu; ja i tylko ja, nawet jeśli podjęłam ryzyko na próżno.
W życiu każdego człowieka nadchodzi chwila, w której musi nauczyć się dokonywać wyboru i odpowiadać za skutki, jakie może on za sobą pociągnąć. W moim przypadku ta chwila nadeszła trochę za szybko, bo w gruncie rzeczy wciąż byłam dzieckiem.
Ale nie żałowałam. Ani jednego słowa.

***

– Jak przesłuchanie?
Pierwszy dopadł mnie Harry. Kiedy tylko zjawiłam się w Wielkiej Sali, rozpoczęła się seria szczegółowych pytań o to, jak, kto, z kim, dlaczego i przede wszystkim: co dalej ze mną będzie. Miałam szczerą ochotę odpowiedzieć, że biorąc pod uwagę rozmowę z Cryte’em powinien liczyć się nawet ze stratą przyjaciółki, jednak koniec końców nie powiedziałam niemal nic.
– Nie wiadomo. Czeka mnie jeszcze rozprawa, najprawdopodobniej, i wtedy wszystko się wyjaśni. Albo Azkaban, albo wolność.
Harry z ponurą miną zajął się swoim makaronem.
Niewiele później dołączyła do nas Ginny, zaniepokojona i zdenerwowana. Prawie do furii doprowadziłam ją zdawkowym: „Wszystko w porządku”, ale na szczęście mogłam się ulotnić, ponieważ zauważyłam profesor McGonagall wychodzącą z jadalni. Przeprosiłam przyjaciół i podbiegłam do niej, nim zdążyła opuścić pomieszczenie. Szybko nakreśliłam jej sytuację.
– Rozumiem, że jesteś bardzo silną osobą, ale to dla ciebie trudny dzień. Czy na pewno nie chcesz zdać tego testu za jakiś czas? – upewniła się, patrząc na mnie uważnie.
Pokręciłam głową.
– Miał być dzisiaj, a ja muszę jakoś oderwać myśli od jednego i wciąż tego samego tematu. Czy mogę dzisiaj przyjść do pani po lekcjach? Jedna sprawa z głowy, nie uważa pani?
Ona chyba tak nie uważała, ale w końcu przytaknęła i szybko się oddaliła.
Tym sposobem z Teodorem zobaczyłam się dopiero po zajęciach zielarstwa. On również miał stawić się na moim sprawdzianie, jako korepetytor. Zanim jednak poszliśmy do sali transmutacji, skryliśmy się w jakiejś pustej klasie na pierwszym piętrze, by Ślizgon mógł pokazać mi, jak bardzo się martwił.
– Czasem mam ochotę iść do Cryte’a i wypróbować na nim najgorsze eliksiry, o których mówił nam Snape – wymamrotał z ustami przy mojej szyi. Nie bardzo skupiałam się na jego słowach, kiedy czułam miękkie wargi muskające obojczyki i delikatną skórę pod żuchwą. Zacisnęłam palce na barkach chłopaka. – Gdyby jeszcze wypłynęła sprawa umarłych…
Zamknęłam mu usta pocałunkiem, by już nic więcej nie mówił na ten temat.
Test u McGonagall przeszedł szybko i sprawnie. Najpierw nauczycielka zadała mi kilka pytań kontrolnych, czysto teoretycznych, na które odpowiedziałam bezbłędnie. Później rozpoczęła się część praktyczna. Nie zdradzając ani krzty dławiącego mnie stresu, przemieniłam niewerbalnie zapałkę w igłę, świeczkę w wazon i na odwrót, mysz w pucharek, później dorobiłam Teodorowi kocich uszu, w których wyglądał naprawdę uroczo, dopóki nie zażądał cofnięcia zaklęcia, następnie kilkukrotnie zmieniłam kolor swoich włosów, wyczarowałam ćwierkające, żółte ptaszki, aż wreszcie przetransmutowałam ławkę w podległego moim rozkazom geparda, co zachwyciło nawet samą McGonagall.
Trzeci marca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku był dla mnie dniem szczególnym. Nauczyłam się walczyć w słusznej sprawie, nawet jeśli takiego poświęcenia mogła nie znieść jedna osoba, nauczyłam się całkowitej upartości w decydowaniu o swoim życiu i pokonałam swoją dotychczasową słabość, wracając do normalnego dla mnie stanu. Słońce schowało się już za horyzontem, gdy rozmyślałam o cieniach przeszłości zasłaniających teraźniejszość i o tym, co przyniesie przyszłość. I wtedy nauczyłam się jeszcze jednego: że w pewnych momentach nawet to trzeba odrzucić i po prostu wtulić się w poduszkę, pozwalając objąć się ciepłym ramionom snu.
_______________
Dobry wieczór, miło znów się tu pojawić.
Sama się tego nie spodziewałam, wiecie? Rozdział odleżał swoje, bo zaczęłam go pisać pod koniec grudnia, a skończyłam w połowie marca i dopiero teraz do niego zajrzałam. Jego pierwsza część została napisana w styczniu, druga – na przełomie lutego i marca. Jestem ciekawa, czy uda Wam się zgadnąć, gdzie mniej więcej znajduje się ta granica :)
Jak widać, blog został odświeżony, odkurzyłam delikatnie zakładki, no i cóż, wróciłam. Po egzaminach, po wszelkich konkursach, olimpiadach, w środę czeka mnie rozmowa rekrutacyjna do liceum, ale sądzę, że tutaj pójdzie w miarę gładko. Zamierzam wkroczyć w maj z nową energią i rozpocząć nowy etap w życiu, kończąc pewne sprawy, a rozpoczynając inne. Jedną z tych, którym koniecznie muszę poświęcić czas, jest Wyjątek.
Dziękuję, że na mnie czekaliście, kochani. Na razie rzucam Wam czterdziestkę dwójkę, co do ciągu dalszego jeszcze się zobaczy, ale czuję, że Wena okaże się w miarę łaskawa dla mnie.
Ściskam Was mocno i wiosennie.

Empatia


13 komentarzy:

  1. Hejka :-). Nowy rozdział jest fantastyczny :-). Poprostu genialny :-). Jestem nim zachwycona :-) Nie mówiąc, że długo na niego czekałam :-). I w końcu sie doczekałam :-). Jestem pod ogromnym wrażeniem . Rozdział jest idealny w każdym calu :-). Te opisy uczuć są nieziemskie :-). Ah, jestem ciekawa co dalej :-). Już nie mogę się doczekać nowego rozdziału :-). Czekam z niecierpliwością :-).
    Pozdrawiam i źycze weny :-).
    Karolina J

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak cieszę się, że wróciłaś ;) Nowy rozdział jest całkiem fajny, choć nie wiem czy tak jak Hermiona potrafiłabym rozmawiać z Bejaminem. Czekam i liczę, że Wena będzie baaardzo łaskawa ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętam zawieszenie tak idealnie, jakby to było wczoraj. Tyle było marudzenia, ale nawet nie zdążyłam porządnie się zdenerwować na to, że czeka mnie tak długa przerwa w spotkaniach z Teosiem, a tu proszę... Zleciało nawet nie wiadomo, kiedy. Oczywiście, cieszę się z nowego rozdziału niezmiernie. Brakowało mi Wyjątku. Odnośnie samej czterdziestki dwójki... Chciałabym móc powiedzieć, że przyjmuję Cryte'a z otwartymi ramionami, ale, niestety, mam bardzo złe przeczucia co do jego osoby. Będę teraz z coraz większą niepewnością zabierać się za kolejne rozdziały, zamartwiając się, że to na pewno właśnie teraz wszystko się rozsypie. Bo rozsypie, to jasne. Podziwiam Hermionę za odwagę, ale boję się, że wpakowała się w coś o stokroć gorszego niż pobyt w Azkabanie. Mam nadzieję, że wena będzie dla Ciebie, Empatio, łaskawa i szybko uraczysz nas nowym rozdziałem. Mamy wiele do nadrobienia!
    Pozdrawiam, Sandra.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ojej, jej, jej! Jestem trzecia :D
    A teraz lecę czytać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak nie...
      I tak lecę czytać.

      Usuń
    2. Przeczytane :D
      Nie wiem, czy to tylko takie wrażenie, czy też jednak dobrze mi się wydaje, ale rozdział 42 jest chyba krótszy niż pozostałe, mam rację?
      A w związku z tym, znalazłam tylko jedną literówkę, gdzie "do" zmieniłaś na "to" (kiedy Hermiona myślała o tym, że chciałaby wrócić do domu - nie "to Hogwartu"...
      Empatio, chyba z początkiem tego rozdziału się troche męczyłaś, mam rację? Brakowało mi z samego początku Twojej lekkości stylu, ale później wszystko wróciło do normy.
      Czekam na 43, życzę Weny, która - mam nadzieję - chociaż dla Ciebie będzie łaskawa.
      Pozdrawiam,
      Farfadeta.

      Usuń
    3. To-to u góry ma niecałe dwanaście stron. W sumie zdarzały się krótsze rozdziały, ale fakt, ten jest poniżej "normy" :)
      Powiem tak: każda scena z udziałem Dumbledore'a jest dla mnie sporym wyzwaniem, jednak chęć pisania o nim zawsze wygrywa i koniec końców staram się coś o nim naskrobać. Wczuwam się w niego coraz bardziej, no i zobaczymy, jak będę go traktować ^^'
      Bardzo dziękuję za opinię i pozdrawiam!

      Usuń
  5. Yay, nowy rozdział. Cieszę się, że wróciłaś. Strasznie szybko ten czas leci, no ale nic na to nie poradzimy. Dobry rozdział, interesujący.;)
    Czekam na następny. ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. directionerka11228 kwietnia 2014 18:10

    Cieszę się że wróciłaś Empatio i mam nadzieję że uda ci się dostać do swojego upragnionego liceum . Czekam na następny rozdział z niecierpliwością, pozdrawiam ciepło i życzę weny .

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba nie potrafię dostrzec granicy.. :-/
    No cóż, rozdział pięknie napisany, opisy, coś się dzieję i w końcu pod koniec pojawia się i Teo! Hermionie przyszło decydować samej o sprawi, która ją nurtowała i jestem z niej dumna! :-)
    Powodzenia na rozmowie! Cóż to za kierunek? :-) Testy i po testach, tak jest ta ulga, to fakt! ;-)
    Szablonik ciekawy, aczkolwiek to w tamtym się zakochałam.. <3
    CzytelniczkaGreen.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wychodzisz z formy, to wspaniałe. Nie jestes jeszcze w liceum, a piszesz bardzo , bardzo dobrze i dojrzale. Wiele treści ukrywasz miedzy wersami. Tekst az kipi od emocji. Decyzje,ktore trzeba podjąć, nie sa łatwe i sama nie wiem, czy hermiona dobrze zrobiła. Ale chyba tak, tylko ze w takiej sytuacji jednak przyjaciele moga zostać narażeni, Nott tez (swoja droga bardzo mi sie podobało, jak w małej czesci dłuższego zdania napisałas, jak sie spotkali i ze az kipialo to od uczucia, jakie jest miedzy nimi). Bardzo podobał mi sie sposob, w jaki opisalas rozmowę hermiony z crytem na korytarzu; to była prawdziwa bitwa, majstersztyk. Cała wcześniejsza notka była zas świetny, wprowadzenie,, a dumbledore jak zwykle nie mowiac nic, powiedział wszystko. Boje sie, jak to sie kończy, ale jestem dobrej nadziei, bo mysle dokładnie tak samo jak podsumowała te wydarzenia granger. Wlasnie, w twoich postach genialne jest, ze mogłyby tez stanowić pojedyncza całość, bo zawsze maja przesłanie... Mysle, ze musisz wydać książkę xD zaparszam na nowosc do mńe na zapiski-condawiramurs.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozdział cudowny! W końcu wszystko zaczyna się układać i mam nadzieję, że dasz nam się trochę nacieszyć BARDZO DOBRYMI stosunkami pomiędzy Hermioną a Teodorem. Zaczęłam czytać twojego bloga tydzień temu i dzisiaj jak skończyłam czytać stwierdziłam, że nie dam długo radu bez wyjątku. Czekam z niecierpliwością i szczerze przyznam że piszesz coraz lepiej. Nie ma już literówek, ani innych błędów, które czasem dostrzegałam. Dobrych wyników z testów ci życzę i weny do napisania następnego rozdziału, który z pewnością nas zaskoczy!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Empatiooo <3 całą noc siedziałam nad telefonem i przeczytałam CALUSIEŃKIE Twoje opowiadanie. Świetnie piszesz, poruszyłaś moje kamienne matematyczne serce, nie żyję z zachwytu nad twoim talentem. Ponadto: NIESAMOWITA wyobraźnia, aż się bałam w nocy pójść do łazienki ;p Oceanów weny życzę, i czekam na następny rozdział!!! <3
    /Ayleen

    OdpowiedzUsuń

Za spam gryzę.

Obserwatorzy

Informacje

Belka: Empatia
Treść: Empatia
Szablon: Empatia; kredyty: emmawatsonfan.net, scatterflee.deviantart.com, breatherain.blogspot.com
Favikonka: by-elfaba.blogspot.com
Słowa na szablonie: Red - 'Lost'
Zabrania się kopiowania czegokolwiek. Inaczej poucinam rączki.