Weszłam
do kolistego gabinetu Dumbledore’a po krótkim, cichym „Proszę!”. Pomieszczenie
zalewały jasne promienie słońca wpadające przez wysokie okna; tylko to się
zmieniło, odkąd byłam tu ostatnio. Podczas mojej poprzedniej rozmowy z
dyrektorem na zewnątrz królowała noc. Teraz zrobiło się o wiele przyjemniej i
dzięki temu w jakimś niewielkim stopniu podniesiona na duchu siadłam przed
biurkiem, czując na sobie przenikliwe spojrzenie mężczyzny.
Dumbledore
miał na sobie błękitną szatę, a ja przyglądając mu się, dostrzegłam, jak bardzo
jej kolor pasuje do barwy jego tęczówek. Tym razem w okularach-połówkach nie
odbijał się blask świec. Twarz czarodzieja wydawała się zmęczona, bruzdy głębsze,
cienie pod oczami bardziej fioletowe. Zaniepokoiłam się, tym bardziej, że wciąż
panowała cisza. Nie zdążyłam się jednak odezwać, ponieważ pierwszy zrobił to
dyrektor.
–
Chciałem z tobą porozmawiać przed rozprawą, Hermiono – oznajmił. Nie
odpowiedziałam, więc kontynuował. – Zapewne wiesz, że znów staniesz przed panem
Benjaminem Cryte’em oraz większą częścią Wizengamotu.
Zdołałam
jedynie kiwnąć głową i wyrzucić szybko:
–
Tak, panie profesorze.
Ostatnim
razem, gdy tutaj byłam, niemal urządziłam awanturę z Dumbledore’em, po której
wyszłam, trzaskając drzwiami. Czułam się głupio, gdy on sam mówił do mnie tak
spokojnie, łagodnie, bez żadnej oznaki żalu czy gniewu.
–
Nie chcę cię do niczego namawiać ani mówić ci, co jest słuszne, a co nie.
Wierzę, że sama potrafisz to ocenić. Pragnę jedynie poprosić cię, byś podczas
przesłuchania uważała i ostrożnie dobierała słowa.
Przełknęłam
z trudem ślinę, ściskając mocno dłonie pod biurkiem.
–
Panie profesorze… pan się boi, że nie zapanuję nad sobą i powiem Cryte’owi o
Patricku, prawda? – spytałam cicho.
Dumbledore
westchnął.
–
Przemyślałem tę sprawę, Hermiono – rzekł. Odsunął szufladę biurka i zanurzył w
niej dłoń. – Przemyślałem, ale nie umiem powiedzieć ci niczego, czego ty już
nie wiesz.
Wyjął
dziennik Patricka, a moje serce zabiło mocniej. Wbiłam wzrok w notatnik, czując
nagle, jak bardzo pragnę go odzyskać. Mężczyzna położył książeczkę na biurku
między nami. Nie ośmieliłam się dotknąć miękkiej skóry. Uniosłam wzrok na
Dumbledore’a.
–
Więc mam po prostu nadal nic nie robić, tak?
–
Hogwart znajduje się w sytuacji bez całkowicie bezpiecznego wyjścia – odparł. –
Byłem pewny, że Benjamin Cryte tak łatwo nie odpuści i nie zdziwiłem się, kiedy
wkroczył tutaj tydzień temu. Nie pozostaje nic innego, jak pozwolić
Ministerstwu Magii działać, a ciebie… – Drgnęłam niespokojnie. Wzrok
Dumbledore’a był jak rentgen: czułam się prześwietlona na wylot, pozbawiona
prywatności, jakby moje myśli i uczucia zostały w jednej sekundzie skradzione.
– Ciebie musimy bronić, Hermiono. Jeśli zaś chodzi o Benjamina, zrobisz to, co
uważasz za słuszne. Pamiętaj jedynie, że ta potyczka rozegra się wyłącznie
między tobą a nim.
Patrzyłam
na Dumbledore’a przez chwilę, aż wreszcie wyciągnęłam rękę do dziennika. Chwyciłam
go w palce, przesunęłam ich opuszkami po delikatnej strukturze, obejrzałam
okładkę ze wszystkich stron.
–
Chciałbym tylko poradzić ci – dodał dyrektor, a ja natychmiast na niego
popatrzyłam – byś nie zaczynała tego tematu na przesłuchaniu. Niech ta sprawa
nie wychodzi od razu poza ciebie i pana Cryte’a.
–
Dziękuję, panie profesorze – wymamrotałam. Znów zerknęłam na dziennik. Wzięłam
głębszy wdech. – Myśli pan, że właśnie to powinnam zrobić?
–
Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie.
Kiedy
nasze spojrzenia znów się skrzyżowały, zrozumiałam. Zrozumiałam i nagle
poczułam przypływ siły tak wielki, że oczy zapiekły mnie ze wzruszenia.
Uśmiechnęłam się delikatnie do Dumbledore’a, po czym zwróciłam wzrok ku słońcu.
–
Więc chodźmy.
***
Byłam
spokojna przez cały czas, odkąd tylko opuściliśmy Hogwart. Nie drżały mi ręce,
kiedy szliśmy do miejsca przesłuchania, nie miękły mi kolana, gdy czułam na
sobie dziesiątki par oczu pracowników Ministerstwa Magii. Kroczyłam z wysoko
uniesioną głową, w myślach powtarzając, że wiem, jak sprawić, by dzisiejszy
dzień zakończył się powodzeniem.
Winda
ze złotą kratą trzeszczała nieznośnie, a nad naszymi głowami unosiły się
papierowe samolociki. Dumbledore zamienił słowo z paroma urzędnikami, na
których ja nie zwracałam uwagi. Od własnych myśli oderwałam się dopiero, kiedy
chłodny, kobiecy głos oznajmił:
–
Departament Tajemnic.
–
Co? – wyrwało mi się, ale w windzie zostaliśmy już sami. Podążyłam szybko za Dumbledore’em.
– Dlaczego tutaj? Przecież dwa lata temu przesłuchiwano tutaj Harry’ego, tyle
że przez pana Knota…
–
Benjamin Cryte lubi straszyć, zwłaszcza kiedy ma ku temu sposobność – wyjaśnił
Dmbledore. – Nie bój się. To tylko przesłuchanie, jeszcze nie rozprawa.
–
Ale Harry…
–
Powiedzmy, że pewne przepisy uległy zmianie.
Na
ustach Dumbledore’a dostrzegłam błysk jakby… szelmowskiego uśmiechu? Uniosłam
brwi.
–
To pan je zmienił! – zawołałam zduszonym głosem. – Albo chociaż bardzo w tym
pomógł. To dlatego zamiast przesłuchania Ivy, odbyła się rozprawa!
I
wtedy Dumbledore uśmiechnął się tak naprawdę, a uśmiech ten odmłodził jego
twarz, ożywił ją, oczom dodał energii.
–
Najpierw dajcie oskarżonemu się obronić, potem dopiero go sądźcie – powiedział
prawie wesoło.
Na
końcu korytarza dostrzegłam drzwi. Coś ciężkiego opadło na dno mojego żołądka,
a na odsłonięte przeguby wstąpiła gęsia skórka, bynajmniej nie spowodowana
chłodem panującym w podziemiach. Szybko skręciliśmy w lewo i zaczęliśmy iść po
schodach na dół.
–
Czyli dzisiaj jeszcze nie mogą mnie skazać, tak? – spytałam z nową nadzieją. –
Dzisiaj nie wyląduję w Azkabanie?
–
A kto powiedział, Hermiono, że w ogóle wylądujesz?
Momentalnie
zmarkotniałam.
Korytarz,
którym teraz szliśmy, był ciemny, o chropowatych ścianach i gładkiej, kamiennej
posadzce. Oświetlało go zaledwie parę ściennych pochodni. Mijaliśmy potężne,
zaryglowane drzwi, aż wreszcie Dumbledore zatrzymał się przed jednymi z nich,
tymi z wielką, mosiężną ósemką u szczytu.
–
To tutaj – mruknął.
Rozejrzałam
się za jakąś ławką, lecz żadnej nie dostrzegłam. Odwróciłam się z powrotem do
dyrektora.
–
Panie profesorze, doceniam to, że chce pan mnie podnieść na duchu –
powiedziałam cicho – ale oboje dobrze wiemy, że za zaniedbanie, zwłaszcza w tym
przypadku, idzie się do więzienia. Roger nie żyje, a my z Teodorem odnieśliśmy
poważne rany przez moją głupotę. To
nie ujdzie mi na sucho.
Dumbledore
obserwował mnie uważnie przez cały czas. Bałam się jego oczu i tego, że nie
potrafiłam z nich nic wyczytać. Nie były zimne ani złowrogie. Widziałam w nich
mądrość, ale nie umiałam jej zaufać.
–
Wszyscy popełniamy błędy, Hermiono – odrzekł łagodnie czarodziej. – Każdy z nas
chociaż raz w życiu postawił niewłaściwy krok albo dokonał złego wyboru. Ja w
żadnym wypadku cię nie winię, a sędziowie spojrzą na ciebie łaskawym okiem.
Musisz przedstawić im sytuację dokładnie taką, jaka była, z twojej perspektywy.
Możliwe, że dostaniesz wyrok w zawieszeniu lub odroczą sprawę na czas
nieokreślony, co w realiach ministerstwa jest równoznaczne z umorzeniem.
Przeanalizowałam
szybko słowa Dumbledore’a.
–
Nie chcę zostawić przyjaciół z tym wszystkim – wyznałam.
Po
chwili poczułam na ramieniu ciepłą, pewną dłoń dyrektora.
–
Jeśli rzeczywiście nie chcesz, zastanów się dobrze, czy chcesz pociągnąć do
odpowiedzialności pewne osoby.
Popatrzyłam
na niego po raz ostatni, a później odsunęłam się i odeszłam kilka kroków.
Zaczęłam przechadzać się po korytarzu, usilnie starając się nie patrzeć na
Dumbledore’a. On sam robił mi mętlik w głowie. Najpierw wyraźnie okazał swoje
poparcie, bym zrobiła coś z Crytem, teraz za to uprzedził, że sprawa mojego
zaniedbania jednak może zakończyć się wyrokiem skazującym. Cryte mógł wpłynąć
na wynik przyszłej rozprawy, wiedziałam o tym. Nie chciałam zostawić
przyjaciół, nie chciałam zostawić Teodora, nie w obliczu zbliżającej się wojny
nie z jednym, a z dwoma poważnymi przeciwnikami.
Dumbledore
miał rację. Musiałam to wszystko dobrze przemyśleć, dopóki jeszcze pozostało mi
trochę czasu.
Gdybym
zaczęła coś działać z umarłymi, Cryte z pewnością by się zemścił. Albo nie
zdążyłby, jeśli powzięłabym odpowiednie środki. Mogłabym w trybie
natychmiastowym wysłać go do Azkabanu, a gdy tylko o tym pomyślałam,
przypomniałam sobie o potędze, którą trzymał w rękach. O sile i o pracujących
dla niego ludziach. To wcale nie byłoby takie proste.
Gdybym
z kolei zostawiła umarłych w spokoju, Cryte nadal czułby się pewnie, nadal
robiłby co tylko zechce, nadal ginęliby niewinni, a sprawiedliwość nadal nie
zostałaby odzyskana. Dając mu do zrozumienia, że wiem o wszystkim, zaburzyłabym
jego spokój, jego równowagę oraz gwarancję, że nic i nikt nie jest w stanie go
pokonać.
Jedno i drugie
wiąże się z klęską.
Nagle
w oddali rozległ się dźwięk kroków oraz odgłosy rozmów. Spojrzałam w tamtym
kierunku. Po schodach schodził rząd postaci w ciemnofioletowych szatach.
Sędziów Wizengamotu było znacznie mniej niż ostatnim razem, koło dwudziestu,
nie więcej. Pierwszy prowadzący kolumnę zatrzymał się przed drzwiami sali numer
osiem, odryglował ją, a potem wszyscy zaczęli znikać w jej wnętrzu. Na końcu
szedł Cryte w towarzystwie Riversa oraz owej rudowłosej kobiety, która
siedziała obok niego na rozprawie Ivy.
Cryte
miał na sobie iście mugolski, czarny garnitur, szedł sprężystym, energicznym
krokiem, usta wykrzywiając w imitacji uśmiechu. Jego ciemne włosy były jak
zwykle związane w kucyka na karku, szeroka szczęka pokryta kilkudniowym
zarostem.
Rivers
niby wyglądał podobnie, jednak nie do końca. Szara, atłasowa marynarka
komponowała się z czarną koszulą i nieco jaśniejszym krawatem. Fryzurę miał
schludną, krótko przystrzyżoną, cerę ciemną, oczy płonące, dzikie, czułam je na
sobie, odkąd tylko dostrzegłam mężczyznę.
Idąca
obok nich kobieta była bardzo szczupła, wysoka i biła od niej jakaś dziwna
siła. Cała jej postawa, wyprostowane plecy oraz wysoko uniesiona broda, wręcz
krzyczała o niezależności, tak jakby całkowicie ignorowała towarzystwo dwóch
rosłych mężczyzn. Grafitowa garsonka, którą założyła czarownica, dopasowywała
się do każdej krzywizny jej ciała, dodała elegancji i klasy.
Wszyscy
troje zatrzymali się przy nas. Wstrzymałam oddech.
–
Zapraszam na salę, panno Granger – powiedział krótko Cryte.
Spojrzałam
na Dumbledore’a niczym spłoszone zwierzę.
–
Nie wejdzie pan ze mną? – Panowałam nad głosem, byle nie okazać swojego
strachu.
Dyrektor
pokręcił głową.
–
To również się zmieniło. – Czułam narastającą panikę. Jeśli nie Dumbledore, to
kto mi pomoże? – Powodzenia.
Przyda
się.
Cryte
przepuścił mnie kurtuazyjnie w drzwiach. Sala rozpraw była podobna poprzedniej,
tyle że nieco mniejsza, nie tak wysoka i szeroka. Wysokich ław znajdowało się
tam mniej, bo i mniej sędziów je zajmowało, nie widziałam również miejsc dla
świadków. Na środku zaś, zamiast drewnianej barierki, stało potężne krzesło
przymocowane do podłogi, u oparć którego zwisały grube łańcuchy. W jednej
chwili wyobraziłam sobie, jak zostaję nimi pętana, a sędziowie wykrzykują
kolejne pytania.
–
Proszę zająć swoje miejsce – prawie podskoczyłam, słysząc tuż nad uchem
chrapliwy głos Cryte’a. Zaschło mi w ustach, ale drogę do krzesła pokonałam,
nie okazując ani krzty strachu. Usiadłam na nim i moje serce zamarło, kiedy
rozległ się cichy brzęk łańcuchów. Pozostały one jednak w bezruchu, co
przyjęłam z ulgą.
W
międzyczasie Cryte, Rivers i rudowłosa kobieta wspięli się na wzniesienie.
Usiedli w najbliższej ławie jak sępy gotowe rzucić się na swoją padlinę.
Oddychałam głęboko, chcąc odepchnąć narastający stres wzmagany jeszcze przez
nieobecność na sali Dumbledore’a, której byłam pewna, odkąd tylko dowiedziałam
się o przesłuchaniu.
Nie mogą cię
wsadzić do Azkabanu, to tylko rozprawa… Nie wsadzą cię tam…
Z
napięciem oczekiwałam pierwszego ciosu. Czułam na sobie ciężkie spojrzenia
sędziów Wizengamotu, ale ja widziałam tylko Cryte’a. Obserwowałam uważnie jego
ruchy, tak jak walczący spogląda na swojego przeciwnika przed czekającą go
rozgrywką. Na sali panowała cisza tak nieprzenikniona, że szelest przeglądanych
przez mężczyznę kartotek wydawał się być hukiem huraganu.
Krzesło
przesłuchań było twarde i niewygodne, siedziałam na nim sztywno, wyprostowana
jak struna, prawie gotowa do ucieczki. Odważyłam się omieść wzrokiem wszystkich
obecnych, chwilę dłużej zatrzymując się na Riversie. Jego oczy nadal posiadały
tę dzikość, którą widziałam nawet z tej odległości. Patrzył prosto na mnie,
nieco nachylony, czujny, z zarysem drwiącego uśmiechu na wąskich wargach.
Pokiereszowana twarz wciąż wzbudzała niepokój, wstręt, który za wszelką cenę
chciałam od siebie odrzucić, ale koniec końców zaczęłam znów studiować
pęknięcia na kamiennej posadzce.
Rozległo
się ciche chrząknięcie Cryte’a. Uniosłam głowę.
–
Proszę się przedstawić.
Wzięłam
głęboki oddech.
–
Nazywam się Hermiona Granger, mam siedemnaście lat, uczę się w Szkole Magii i
Czarodziejstwa Hogwart – wyrzuciłam z siebie w zastraszająco szybkim tempie.
Nieco się uspokoiłam, po czym dodałam: – Mieszkam w Londynie.
Usta
Riversa jeszcze bardziej się wygięły, a on sam odchylił się na krześle i
zaplótł ręce na piersiach, obserwując mnie z niemalże rozbawieniem.
–
Dzisiejsze przesłuchanie odbywa się – kontynuował Cryte – ponieważ zeznania
złożone przez panią oraz innych świadków podczas rozprawy Ivette Gray skazanej
za czynne śmierciożerstwo i zabójstwo spowodowały pojawienie się wątpliwości,
które podziela większość członków Wizengamotu. Otóż, z owych zeznań wynika, że
choć o działaniach pani Gray dowiedziała się pani już w grudniu tysiąc
dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku, to postanowiła pani poinformować
o tym panią Minerwę McGonagall dopiero dwudziestego stycznia, w dzień śmierci
Rogera Stone’a. Dlaczego?
Ręce
mi się pociły ze zdenerwowania, a głos uwiązł w gardle. Z trudem go stamtąd
wydobyłam.
–
W grudniu dopiero nabrałam podejrzeń co do Ivy – sprostowałam. – Nie byłam
niczego pewna.
–
Proszę odpowiadać na zadawane pytania – syknął ostro Rivers.
Zdziwiłam
się, kiedy Cryte rzucił mu ganiące spojrzenie, nie komentując tego.
–
W jaki sposób nabrała pani podejrzeń?
Jego
głos był opanowany i dźwięczny, słowa wypowiadane wyraźnie, a na twarzy nie widziałam
tej jawnej pogardy jak u Riversa. Chyba miało mnie to uspokoić, ale ja znałam
prawdziwą naturę Cryte’a. Uwielbiał zwodzić swoje ofiary.
–
Odbywał się wtedy Międzyszkolny Konkurs Magiczny. – Opowiadałam prawie
dokładnie to samo, co na rozprawie Ivy, niemal słowo w słowo, jednak nie
zwracałam na to uwagi. Chcieli to wiedzieć, niech wiedzą. – Nie pamiętam, który
dokładnie to był dzień, może drugi albo trzeci grudnia. Z innymi uczestnikami
zorganizowała imprezę. Tam dała mnie i Teodorowi Nottowi jakiś napój, sok czy
coś innego. Stwierdziliśmy, że wygląda podejrzanie, w dodatku dziwnie pachniał,
więc wylaliśmy go. Ivy była przekonana, że go wypiliśmy. Na tej samej imprezie
przysiadła się do mnie i zaczęła wypytywać o profesora Dumbledore’a, o to, czy
ma jakiegoś asa w rękawie, czy planuje coś przeciwko Voldemortowi.
Nie
bałam się wypowiedzieć tego nazwiska, czym zdziwiłam wszystkich obecnych,
łącznie z Cryte’em. Po sali przebiegł szmer niepokoju, rudowłosa kobieta
szepnęła coś w stronę Benjamina ze strachem wymalowanym na twarzy. On sam
uniósł brwi ze zdziwieniem, potem jednak znów przywdział maskę niezwykłego
opanowania.
Wiem, że
nienawidzisz go bardziej ode mnie.
–
Czy zdarzyło się to wcześniej?
–
Co, przepraszam?
–
Czy wcześniej pani Gray również o to pytała.
Kiwnęłam
głową.
–
Tak. Niewiele po tym, jak się poznałyśmy. Najpierw opowiedziała mi historię
swojego tragicznie zmarłego brata, po czym zaczęła sprawę profesora
Dumbledore’a. Teraz myślę, że chciała tylko uśpić moją czujność.
Obserowałam
reakcję Cryte’a na wzmiankę o Patricku. Pan Gray współpracował z nim przed
laty, o ile nie zakończył swej współpracy, więc mężczyzna na pewno wiedział,
czyją Ivy jest córką i siostrą.
Bingo.
Twarz Cryte’a przybrała na moment nieodgadniony wyraz, ale ja udawałam
nieświadomą niczego więcej niż tego, że brat Ivy nie żyje.
–
Proszę kontynuować – rzucił w końcu.
–
W czasie tamtej rozmowy była nachalna i wyglądała na szaloną. Wściekła się,
kiedy niczego nie potrafiłam jej powiedzieć, przekonana o działaniu Lactiris.
Później podsłuchałam jej rozmowę z Severusem Snape’em. Stałam za drzwiami, a
oni byli na korytarzu. Snape nie był zachwycony rzekomym podaniem mi eliksiru w
Instytucie pełnym czarodziejów, w dodatku pod nosem profesor McGonagall. Mówił
też o zadaniu, które Iy wybłagała… Teraz
uważam, że chodziło mu o Voldemorta.
–
Nie obchodzi nas, co pani sądzi – odezwał się znów Rivers ostrym tonem. Był
naprawdę zły, a ja wiedziałam dlaczego. Choć zapewne działał z Crytem, lękał
się nazwiska Voldemorta. – Interesują nas fakty. Przypominam, że ma pani
odpowiadać na pytania.
Cryte
tym razem nie spojrzał z przyganą na swojego kolegę, tylko wykonał krótki ruch
dłonią, bym mówiła dalej. Odetchnęłam.
–
Ivy nakryła mnie – kontynuowała. – Myślała, że jestem pod wpływem Lactiris,
więc nie przejęła się. Następnego dnia znów była miła i sympatyczna, tak jakby
nic się nie stało. To było kolejnym powodem, dla którego postanowiłam milczeć.
Zachowanie Ivy, teraz już wiem, że chorej psychicznie, dezorientowało mnie. Nie
wiedziałam, co mam o niej myśleć ani co zrobić.
Z
opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że zaczęłam się tłumaczyć przed Wizengamtem, a
w moim głosie brzmi zrozpaczona nuta.
Tylko winny się
tłumaczy, Hermiono.
Przez
długą chwilę nikt się nie odzywał. Patrzyłam to na Riversa, to na rudowłosą
kobietę, bojąc się spojrzeć na Cryte’a. Przez chwilę zastanawiałam się, czy
ktokolwiek powiadomił mnie o tym, jak nazywa się owa kobieta, ale nie mogłam
wydobyć z zakamarków umysłu jej nazwiska.
–
O panu Snapie również nikomu pani nie powiedziała? – upewnił się Cryte.
Znów
kiwnęłam głową.
–
Potrzebowałam niezbitych dowodów. Oskarżanie człowieka, który przez sześć lat
przekazywał mi wiedzę, nie jest łatwe.
Cryte
zajrzał kątem oka do akt. Zastanawiałam się, co dokładnie było tam napisane.
–
Dobrze, co było dalej?
Ręce
ściskałam tak mocno, że czułam ból wbijanych w skórę paznokci.
–
Na początku stycznia odbył się mój szlaban u Snape’a, mój i Teodora Notta.
Pojawiła się na nim Ivy, wściekła i zachowująca się zupełnie nie tak jak
przystoi uczennicy. Udaliśmy, że wychodzimy z sali, a tak naprawdę
podsłuchiwaliśmy ich rozmowę. Okazało się… – zamilkłam na chwilę, przypominając
sobie tamtą rozmowę. To nie były najmilsze chwile w moim życiu. – Okazało się,
że Ivy obrała sobie mnie na cel.
–
Co konkretnie pani usłyszała? – dociskał Cryte.
Zacisnęłam
wargi.
–
Mówili o Lactiris – odrzekłam. – I o zadaniu Ivy. O tym, że zaprzyjaźniła się
ze mną tylko po to, bym jej zaufała. Wtedy też miałam już pewność co do roli
Snape’a. Oboje służą Voldemortowi.
Całkiem
świadomie nie wspomniałam o Malfoyu. Draco też pochodził z arystokratycznej
rodziny. Ujawnienie jego działalności byłoby zagrożeniem dla Teodora, a tego
musiałam uniknąć.
–
Więc dlaczego nie poszła pani do nikogo? – dopytywał się Cryte tonem
sugerującym, jak bardzo to było oczywiste.
Potrząsnęłam
głową.
–
Chciałam! – zaprzeczyłam gorliwie. – Chciałam iść do profesora Dumbledore’a,
ale nie było go w szkole. Myślałam, że kilkudniowa zwłoka niczego nie zmieni.
–
Pani przyjaciele również o wszystkim wiedzieli, prawda? Pan Potter i pan
Weasley wraz z siostrą.
Spodziewałam
się takiego pytania, lecz i tak odezwała się we mnie przemożna chęć ucieczki,
najlepiej z powrotem do domu, już nie do Hogwartu. Do Londynu, do białego domku
na jego obrzeżach, w którym miałam swoje cztery pomalowane na niebiesko ściany.
–
Tak. – Głos mi drżał. – Wiedzieli.
Cryte
był nieustępliwy.
–
Od kiedy?
–
Harry Potter i Ginny Weasley od Konkursu. Ron Weasley od stycznia – odrzekłam z
jeszcze mniejszą pewnością. Przesłuchanie zeszło na moich bliskich, a ich
musiałam chronić za wszelką cenę.
–
A Teodor Nott?
Przełknęłam
z trudem ślinę. W ustach mi zaschło. Oparłam dłonie na podłokietnikach;
łańcuchy poruszyły się pod dotykiem człowieka.
–
Również od stycznia.
Cryte
postukał w ławkę długopisem.
–
Więc dlaczego nikt z nich nikogo nie powiadomił?
–
Przeze mnie – odpowiedziałam nie całkiem niezgodnie z prawdą. – Zatrzymywałam
ich, nie chcąc oskarżać nikogo bez powodu. Ivy stała się dla mnie bardzo
bliska, chyba napotkałby pan pewne opory przed postawieniem w podobnej sytuacji
swojego przyjaciela.
Cryte
miał dziwnie zaciętą minę. Rivers już się zbierał do powiedzenia czegoś
zgryźliwego, ale Benjamin uciszył go uniesieniem dłoni. Przyglądał mi się
bacznie. Znalazłam w sobie resztki odwagi i wytrzymywałam to spojrzenie, dopóki
znów się nie odezwał.
–
Co skłoniło panią do pójścia do pani McGonagall tamtego feralnego dnia? – spytał
powoli. Jego głos znów był chrapliwy, niski i działał na mnie absolutnie nie
tak, jak powinien działać na przyszłą oskarżoną, kogoś, kto nienawidził tego
faceta oraz na zwykłą nastolatkę. Niewłaściwie.
Zacisnęłam
palce na oparciach.
–
Pokłóciłam się z Teodorem parę dni wcześniej, o to, że nie poszłam z tym do
nikogo. Uświadomił mi, jak wiele głupstw zrobiłam, więc chciałam to jakoś
naprawić.
Nie
wiedziałam, czy Wizengamot mi uwierzył, ale obiecałam sobie, że jeśli jeszcze
raz Nott wytknie mi brak umiejętności kłamania, to osobiście wsadzę mu do łóżka
sklątkę.
–
Czy pan Nott jest dla pani bliski?
Wytrzeszczyłam
na Cryte’a oczy.
–
S-słucham?
Cryte
wydawał się być niewzruszony. Oparł się na rękach, nachylając lekko w moją
stronę.
–
Czy Teodor Nott jest dla pani ważny? – powtórzył.
Zwlekałam
z odpowiedzią o sekundę za długo.
–
Nie sądzę, by było to istotne w tej sprawie – rzekłam w końcu nieco chłodnym
tonem.
Wszyscy
milczeli przez długą chwilę, a ja nie spuszczałam wzroku z Benjamina. Jego
twarz przybrała osobliwy wyraz, tak jakby mężczyzna odkrył coś bardzo ważnego
albo przynajmniej coś podejrzewał. Nie potrafiłam określić co to takiego,
wiedziałam jedynie, że na moje serce spłynęła lodowata fala strachu, teraz
rozlewająca się po całym moim wnętrzu. Łańcuchy zabrzęczały cicho, lecz kiedy
nagle obezwładnił mnie lęk, że zaraz obejmą moje ciało, Cryte wstał z miejsca,
a za nim reszta Wizengamotu.
–
Jest pani wolna – oświadczył, po czym nie czekając na kogokolwiek, zszedł na
dół po drewnianych ławach. Gdy mnie mijał, w jego oczach pojawiło się coś
groźnego, coś, co naruszyło fundamenty mojej pewności tego, co chciałam w
najbliższym czasie zrobić. To coś,
mówiło wyraźnie, że Cryte jest niebezpieczny.
A
ja… ja nadal chciałam z nim igrać.
W
sali rozbrzmiewał gwar; sędziowie zaczęli rozmawiać ze sobą, powoli opuszczając
salę. Nadal siedziałam na krześle, zaskoczona tak niespodziewanym zakończeniem
przesłuchania, aż wreszcie podniosłam się i nie widząc sensu w żegnaniu się z
kimkolwiek, wyszłam z pomieszczenia. Na korytarzu czekał Dumbledore. Stał
spokojnie z boku i wyraźnie szukał mnie wzrokiem. Ominęłam kilku czarodziejów,
przedzierając się w stronę dyrektora.
–
Nie wyglądasz źle, wiec wnioskuję, że jednak nie byłem ci tam potrzebny –
stwierdził, przyglądając mi się uważnie.
Poczekałam,
aż Rivers z rudowłosą kobietą znajdą się dostatecznie daleko i dopiero wtedy
odpowiedziałam.
–
Pana wcześniejsze słowa dodały mi otuchy – więcej nie mogłam powiedzieć, nie w
obecności tylu sędziów Wizengamotu. Dumbledore również to wyczuł, zatem
staliśmy w milczeniu, podczas gdy wszyscy opuszczali salę rozpraw. Ostatni z
sędziów zaryglował jej drzwi, a później pognał korytarzem. Odwróciłam się znów
do dyrektora.
–
Pytali o to, czego się spodziewałam – wzruszyłam ramionami. – A ja powiedziałam
to, czego spodziewali się oni.
–
I zapewne zadbałaś o odsunięcie podejrzeń od swoich przyjaciół.
Kiwnęłam
głową. Dumbledore przejrzał mnie na wylot. To chyba wina tego jego spojrzenia.
–
Nie mogłam zrobić inaczej – powiedziałam. Chciałam jeszcze dodać, że nie miało
dla mnie znaczenia nawet to, że tak naprawdę Teodor nalegał, byśmy poczekali
kilka dni, ale ugryzłam się w język. Nawet ktoś taki jak Dumbledore nie
powinien wszystkiego wiedzieć.
Mężczyzna
przyglądał mi si uważnie.
–
Dobrze się czujesz? – spytał niespodziewanie z niezwykła troską w głosie. –
Wyglądasz strasznie blado.
Istotnie,
trochę kręciło mi się w głowie, ale zrzuciłam to na stres. Uśmiechnęłam się
lekko.
–
Zanim wtrącą mnie do Azkabanu, bo na pewno to zrobią, chciałabym jeszcze
załatwić parę spraw – odparłam lekkim tonem. – To trochę mnie niepokoi, a pana?
Dyrektor
uśmiechnął się ciepło, nie odpowiadając. Bez słowa ruszył korytarzem. Z
westchnięciem ruszyłam za nim.
Szliśmy
w ciszy, za którą byłam niezmiernie wdzięczna Dumbledore’owi. Nagadałam się na
przesłuchaniu, a na rozmowy niespecjalnie miałam chęci. W mojej głowie
pojawiały się straszne obrazy: wizja mnie samej w ciemnej, wilgotnej celi
więzienia, potem wspomnienie snu z Crytem w roli głównej, jeszcze później
rozmaite wyobrażenia zbliżającej się nieuchronnie przyszłości. W hałaśliwej
windzie rozmyślałam nad Hogwartem oraz ludźmi z Ministerstwa Magii, kiedy
przemierzaliśmy główny hall zastanawiałam się, jak rozegrać sprawę umarłych i
wtedy drogę przeciął mi sam Cryte, tylko po to, bym złapała nareszcie
rozwiązanie, które wcześniej mi umykało. Chwyciłam się brzytwy, przyczepiłam
się pomysłu, który wcześniej automatycznie odrzuciłam, jednak teraz, w świetle
słów Dumbledore’a, wydawało się idealne – brzytwa raniła, lecz wyciągała
tonącego na powierzchnię.
Zatrzymałam
się jak wryta i wbiłam wzrok w szerokie barki oddalającego się Cryte’a. Nogi
same pociągnęły mnie w tamtą stronę.
–
Przepraszam na moment – rzuciłam jedynie do Dumbledore’a, po czym popędziłam
między czarodziejami przez hall.
Przepychałam
się miedzy pracownikami ministerstwa, torując sobie drogę na oślep. Cryte
zmierzał ku kominkom, a ja nie mogłam pozwolić na to, by uciekł. Wreszcie
przebiłam się przez sporą grupę i rzuciłam się ku mężczyźnie.
–
Panie Cryte!
Choć
był tuż przy kominku, odwrócił się i spojrzał na mnie. Uniósł w zdziwieniu
brwi, jednak zatrzymał się, cierpliwie czekając, aż znajdę się przy nim. Gdy
zbliżyłam się do niego, do moich nozdrzy dotarł mocny, ciężki zapach męskich
perfum, zupełnie różniący się od tych Teodora. Zaparło mi na chwilę dech.
–
Tak?
Odetchnęłam
głęboko.
–
Przepraszam, że łapię pana w ostatniej chwili – mówię szybko, z trudem łykając
powietrze – ale mam pewną delikatną sprawę, bardzo
delikatną, i prosiłabym, by znalazł pan dla mnie chwilę na rozmowę.
Cryte
obrzucił mnie sceptycznym spojrzeniem. Wyprostował się, już samą swoją postawą
dając mi do zrozumienia, że rozmowa ta ma się odbyć tu i teraz.
–
Słucham.
Moje
serce biło jak szalone, gdy musiałam prowadzić na pozór zwykłą konwersację z
kimś takim jak on. Czułam naturalny wstręt do niego, dziwnie jednak słabnący,
kiedy tylko słyszałam jego niski, wibrujący głos. Zganiłam się okrutnie w
myślach.
Popatrzyłam
znacząco na mężczyznę.
–
Czy moglibyśmy porozmawiać na osobności? Ta sprawa jest naprawdę delikatna.
Prawie
udławiłam się tym słowem.
Na
twarzy Cryte’a odmalowała się irytacja. Przestąpił z nogi na nogę.
–
Nie, panno Granger, będziemy rozmawiać tutaj – rzekł chłodno. – Proszę mówić
szybko, spieszę się.
Podświadomie
czułam, że zaraz pożałuję swoich słów.
–
Dobrze, więc będziemy rozmawiać tutaj. – Wzięłam głębszy oddech i odnalazłam
czarne oczy Cryte’a. – Proszę cofnąć rozporządzenie.
Benjamin
był zdumiony, wręcz zaszokowany, ale taki efekt chciałam właśnie osiągnąć.
Czekałam spokojnie, aż wyjdzie ze zdziwienia i odpowie, napawając się w duchu
tym, że zdobyłam niewielką przewagę.
–
Proszę? O czym pani mówi? – spytał w końcu, nadal tkwiąc w oszołomieniu.
–
Proszę cofnąć rozporządzenie – powtórzyłam nieustępliwie. – Nie będzie żadnych
przesłuchań ani dalszego sprawdzania kartotek. I tak niczego pan nie znajdzie w
Hogwarcie.
Spojrzenie
Cryte’a zmieniło się w twarde, groźne, pogardliwe.
–
Ma pani chyba za duże mniemanie o sobie, myśląc, że może mi rozkazywać. Nie
wiem, z czego ono wynika, ale chyba z fałszywego poczucia bezpieczeństwa, choć
nie mam pojęcia, skąd się to bierze. Czy nie dałem pani jasno do zrozumienia, w
co pani wpadła? Właśnie pogarsza pani swoją sytuację, pogarsza w sposób
najgorszy z możliwych, ponieważ skłania mnie to do pomyślenia, że… ma pani coś
do ukrycia.
Miałam
ochotę prychnąć, jednak zacisnęłam jedynie mocniej zęby.
–
Co mogłabym ukryć? – spytałam niewinnie. – Zginął mój przyjaciel, zabiła go
osoba, którą wcześniej również zaliczałam do przyjaciół. Podzielam pana awersję
do Voldemorta, proszę mi wierzyć, jednak Hogwart traktuję jak dom i nie lubię,
gdy chodzą po nim nieproszeni goście.
–
Jeśli jest pani niewinna, nie zrobi to pani wielkiej różnicy.
–
Osoby mi bliskie narażone są na ogromny stres, choć one również nic nie
zrobiły. Nie sądzi pan, że wykorzystuje pan swoją władzę w zły sposób?
Cryte
popatrzył na mnie jak na robaka. Wyprostował się, mrużąc lekko oczy.
–
Nie zamierzam z panią dłużej dyskutować, panno Granger, zwłaszcza że nie mam
pojęcia, do czego zmierza ta konwersacja. A teraz proszę wybaczyć, mam pewne
sprawy niecierpiące zwłoki. W odpowiednim czasie otrzyma pani wezwanie na
rozprawę. Do widzenia.
Już
cofał się, by odejść, jednak zatrzymało go moje spojrzenie, pewne i znów
utkwione mocno w jego oczach.
–
Zauważyłam u pana ciekawą zależność – rzekłam cicho, tak by tylko on mnie
usłyszał. – Gdy chodzi o Voldemorta, nagle nie waha się pan użyć wszelkich
środków, by zgnieść niebezpieczeństwo w zarodku. Im większa jest jego potęga,
tym agresywniej pan działa.
Cryte
spijał słowa płynące z moich ust, nie odzywając się. Czarne oczy rozszerzyły
się, wpatrując się we mnie w zdumieniu, więc kontynuowałam, wciąż na tyle
cicho, by do nikogo innego nie dotarła ta rozmowa.
–
Twierdzi pan, że mam coś do ukrycia. Jest pan w poważnym błędzie, panie Cryte.
Obawiam się po prostu, że pana ludzie zajmą się nami tak samo jak Patrickiem
Grayem.
Mężczyzna
wyglądał tak, jakby zobaczył swojego własnego bogina: krew odpłynęła mu z
twarzy, nozdrza poruszały się w rytm szybkiego oddechu, a oczy pozostawały
utkwione w moich. Przez chwilę pomyślałam, że wygrałam, że osiągnęłam dokładnie
to, czego chciałam, ale to byłoby zbyt proste. Cryte rozejrzał się gorączkowo w
poszukiwaniu osoby, do której również mogłyby dotrzeć moje słowa, po czym nachylił
się do mnie. Nie cofnęłam się.
–
Skąd o tym wiesz? – syknął ostro. Poczułam ciarki na plecach. – Skąd. O tym.
Wiesz?
Adrenalina
buzowała mi w żyłach. Dopiero teraz przypomniałam sobie, dlaczego tak bardzo
nienawidzę tego człowieka.
Bo
był nieobliczalny. Zupełnie jak Ivy.
–
Proszę cofnąć rozporządzenie – powtórzyłam tym samym tonem, którego użył Cryte.
– O to chodzi. Żadnych przesłuchiwań, żadnych dalszych badań dokumentów. Proszę
to wszystko odwołać i niech pan to dobrze przemyśli. Do widzenia.
Odwróciłam
się na pięcie, nie zaprzątając sobie głowy czymś takim jak obserwacja reakcji
Cryte’a, i ruszyłam z powrotem przez atrium. Moja twarz płonęła, wraz z krwią
płynęła jakaś niezdrowa satysfakcja, wypełniająca teraz każdą komórkę ciała
oraz każdy strzępek duszy i umysłu. Cryte nie miał zamiaru kontynuować naszej
miłej pogawędki, z czego skorzystałam, szybko odnajdując Dumbledore’a pośród
tłumu pracowników Ministerstwa Magii. Starzec stał niedaleko Fontanny
Magicznego Braterstwa, obserwując połyskujące strumienie wody wypływające z
różdżki czarodzieja. Gdy tylko do niego podeszłam, przeniósł na mnie pytający
wzrok. Wzięłam głębszy oddech, nagle dziwnie zmęczona wydarzeniami dzisiejszego
dnia.
–
Radził mi pan, by nie zaczynać tego tematu w trakcie przesłuchania –
wymamrotałam, wzruszając ramionami. – Jesteśmy już po.
W
oczach Dumbledore’a błysnęło zrozumienie. Mężczyzna kiwnął lekko głową, lecz
nie powiedział nic więcej prócz:
–
Wracajmy do Hogwartu.
Właściwie
to nawet cieszyłam się, że nie skomentował mojego postępowania. Dawało mi to
złudne lub nie poczucie niezależności i tego, że rzeczywiście wszystko zależy
teraz ode mnie. Już nikt nie miał prawa wtrącać się w moje decyzje – Harry,
Ron, Ginny, Teodor czy nawet sam Dumbledore. Ja zostałam kowalem swojego losu;
ja i tylko ja, nawet jeśli podjęłam ryzyko na próżno.
W
życiu każdego człowieka nadchodzi chwila, w której musi nauczyć się dokonywać
wyboru i odpowiadać za skutki, jakie może on za sobą pociągnąć. W moim
przypadku ta chwila nadeszła trochę za szybko, bo w gruncie rzeczy wciąż byłam
dzieckiem.
Ale
nie żałowałam. Ani jednego słowa.
***
–
Jak przesłuchanie?
Pierwszy
dopadł mnie Harry. Kiedy tylko zjawiłam się w Wielkiej Sali, rozpoczęła się
seria szczegółowych pytań o to, jak, kto, z kim, dlaczego i przede wszystkim:
co dalej ze mną będzie. Miałam szczerą ochotę odpowiedzieć, że biorąc pod uwagę
rozmowę z Cryte’em powinien liczyć się nawet ze stratą przyjaciółki, jednak
koniec końców nie powiedziałam niemal nic.
–
Nie wiadomo. Czeka mnie jeszcze rozprawa, najprawdopodobniej, i wtedy wszystko
się wyjaśni. Albo Azkaban, albo wolność.
Harry
z ponurą miną zajął się swoim makaronem.
Niewiele
później dołączyła do nas Ginny, zaniepokojona i zdenerwowana. Prawie do furii
doprowadziłam ją zdawkowym: „Wszystko w porządku”, ale na szczęście mogłam się
ulotnić, ponieważ zauważyłam profesor McGonagall wychodzącą z jadalni.
Przeprosiłam przyjaciół i podbiegłam do niej, nim zdążyła opuścić
pomieszczenie. Szybko nakreśliłam jej sytuację.
–
Rozumiem, że jesteś bardzo silną osobą, ale to dla ciebie trudny dzień. Czy na
pewno nie chcesz zdać tego testu za jakiś czas? – upewniła się, patrząc na mnie
uważnie.
Pokręciłam
głową.
–
Miał być dzisiaj, a ja muszę jakoś oderwać myśli od jednego i wciąż tego samego
tematu. Czy mogę dzisiaj przyjść do pani po lekcjach? Jedna sprawa z głowy, nie
uważa pani?
Ona
chyba tak nie uważała, ale w końcu przytaknęła i szybko się oddaliła.
Tym
sposobem z Teodorem zobaczyłam się dopiero po zajęciach zielarstwa. On również
miał stawić się na moim sprawdzianie, jako korepetytor. Zanim jednak poszliśmy
do sali transmutacji, skryliśmy się w jakiejś pustej klasie na pierwszym
piętrze, by Ślizgon mógł pokazać mi, jak bardzo się martwił.
–
Czasem mam ochotę iść do Cryte’a i wypróbować na nim najgorsze eliksiry, o
których mówił nam Snape – wymamrotał z ustami przy mojej szyi. Nie bardzo
skupiałam się na jego słowach, kiedy czułam miękkie wargi muskające obojczyki i
delikatną skórę pod żuchwą. Zacisnęłam palce na barkach chłopaka. – Gdyby
jeszcze wypłynęła sprawa umarłych…
Zamknęłam
mu usta pocałunkiem, by już nic więcej nie mówił na ten temat.
Test
u McGonagall przeszedł szybko i sprawnie. Najpierw nauczycielka zadała mi kilka
pytań kontrolnych, czysto teoretycznych, na które odpowiedziałam bezbłędnie.
Później rozpoczęła się część praktyczna. Nie zdradzając ani krzty dławiącego
mnie stresu, przemieniłam niewerbalnie zapałkę w igłę, świeczkę w wazon i na
odwrót, mysz w pucharek, później dorobiłam Teodorowi kocich uszu, w których
wyglądał naprawdę uroczo, dopóki nie zażądał cofnięcia zaklęcia, następnie
kilkukrotnie zmieniłam kolor swoich włosów, wyczarowałam ćwierkające, żółte
ptaszki, aż wreszcie przetransmutowałam ławkę w podległego moim rozkazom
geparda, co zachwyciło nawet samą McGonagall.
Trzeci
marca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego roku był dla mnie dniem
szczególnym. Nauczyłam się walczyć w słusznej sprawie, nawet jeśli takiego
poświęcenia mogła nie znieść jedna osoba, nauczyłam się całkowitej upartości w
decydowaniu o swoim życiu i pokonałam swoją dotychczasową słabość, wracając do
normalnego dla mnie stanu. Słońce schowało się już za horyzontem, gdy
rozmyślałam o cieniach przeszłości zasłaniających teraźniejszość i o tym, co
przyniesie przyszłość. I wtedy nauczyłam się jeszcze jednego: że w pewnych
momentach nawet to trzeba odrzucić i po prostu wtulić się w poduszkę,
pozwalając objąć się ciepłym ramionom snu.
_______________
Dobry
wieczór, miło znów się tu pojawić.
Sama
się tego nie spodziewałam, wiecie? Rozdział odleżał swoje, bo zaczęłam go pisać
pod koniec grudnia, a skończyłam w połowie marca i dopiero teraz do niego
zajrzałam. Jego pierwsza część została napisana w styczniu, druga – na przełomie
lutego i marca. Jestem ciekawa, czy uda Wam się zgadnąć, gdzie mniej więcej
znajduje się ta granica :)
Jak
widać, blog został odświeżony, odkurzyłam delikatnie zakładki, no i cóż,
wróciłam. Po egzaminach, po wszelkich konkursach, olimpiadach, w środę czeka
mnie rozmowa rekrutacyjna do liceum, ale sądzę, że tutaj pójdzie w miarę
gładko. Zamierzam wkroczyć w maj z nową energią i rozpocząć nowy etap w życiu,
kończąc pewne sprawy, a rozpoczynając inne. Jedną z tych, którym koniecznie
muszę poświęcić czas, jest Wyjątek.
Dziękuję,
że na mnie czekaliście, kochani. Na razie rzucam Wam czterdziestkę dwójkę, co
do ciągu dalszego jeszcze się zobaczy, ale czuję, że Wena okaże się w miarę
łaskawa dla mnie.
Ściskam
Was mocno i wiosennie.
Empatia
Hejka :-). Nowy rozdział jest fantastyczny :-). Poprostu genialny :-). Jestem nim zachwycona :-) Nie mówiąc, że długo na niego czekałam :-). I w końcu sie doczekałam :-). Jestem pod ogromnym wrażeniem . Rozdział jest idealny w każdym calu :-). Te opisy uczuć są nieziemskie :-). Ah, jestem ciekawa co dalej :-). Już nie mogę się doczekać nowego rozdziału :-). Czekam z niecierpliwością :-).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i źycze weny :-).
Karolina J
Jak cieszę się, że wróciłaś ;) Nowy rozdział jest całkiem fajny, choć nie wiem czy tak jak Hermiona potrafiłabym rozmawiać z Bejaminem. Czekam i liczę, że Wena będzie baaardzo łaskawa ;)
OdpowiedzUsuńPamiętam zawieszenie tak idealnie, jakby to było wczoraj. Tyle było marudzenia, ale nawet nie zdążyłam porządnie się zdenerwować na to, że czeka mnie tak długa przerwa w spotkaniach z Teosiem, a tu proszę... Zleciało nawet nie wiadomo, kiedy. Oczywiście, cieszę się z nowego rozdziału niezmiernie. Brakowało mi Wyjątku. Odnośnie samej czterdziestki dwójki... Chciałabym móc powiedzieć, że przyjmuję Cryte'a z otwartymi ramionami, ale, niestety, mam bardzo złe przeczucia co do jego osoby. Będę teraz z coraz większą niepewnością zabierać się za kolejne rozdziały, zamartwiając się, że to na pewno właśnie teraz wszystko się rozsypie. Bo rozsypie, to jasne. Podziwiam Hermionę za odwagę, ale boję się, że wpakowała się w coś o stokroć gorszego niż pobyt w Azkabanie. Mam nadzieję, że wena będzie dla Ciebie, Empatio, łaskawa i szybko uraczysz nas nowym rozdziałem. Mamy wiele do nadrobienia!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Sandra.
Ojej, jej, jej! Jestem trzecia :D
OdpowiedzUsuńA teraz lecę czytać :)
A jednak nie...
UsuńI tak lecę czytać.
Przeczytane :D
UsuńNie wiem, czy to tylko takie wrażenie, czy też jednak dobrze mi się wydaje, ale rozdział 42 jest chyba krótszy niż pozostałe, mam rację?
A w związku z tym, znalazłam tylko jedną literówkę, gdzie "do" zmieniłaś na "to" (kiedy Hermiona myślała o tym, że chciałaby wrócić do domu - nie "to Hogwartu"...
Empatio, chyba z początkiem tego rozdziału się troche męczyłaś, mam rację? Brakowało mi z samego początku Twojej lekkości stylu, ale później wszystko wróciło do normy.
Czekam na 43, życzę Weny, która - mam nadzieję - chociaż dla Ciebie będzie łaskawa.
Pozdrawiam,
Farfadeta.
To-to u góry ma niecałe dwanaście stron. W sumie zdarzały się krótsze rozdziały, ale fakt, ten jest poniżej "normy" :)
UsuńPowiem tak: każda scena z udziałem Dumbledore'a jest dla mnie sporym wyzwaniem, jednak chęć pisania o nim zawsze wygrywa i koniec końców staram się coś o nim naskrobać. Wczuwam się w niego coraz bardziej, no i zobaczymy, jak będę go traktować ^^'
Bardzo dziękuję za opinię i pozdrawiam!
Yay, nowy rozdział. Cieszę się, że wróciłaś. Strasznie szybko ten czas leci, no ale nic na to nie poradzimy. Dobry rozdział, interesujący.;)
OdpowiedzUsuńCzekam na następny. ;*
Cieszę się że wróciłaś Empatio i mam nadzieję że uda ci się dostać do swojego upragnionego liceum . Czekam na następny rozdział z niecierpliwością, pozdrawiam ciepło i życzę weny .
OdpowiedzUsuńChyba nie potrafię dostrzec granicy.. :-/
OdpowiedzUsuńNo cóż, rozdział pięknie napisany, opisy, coś się dzieję i w końcu pod koniec pojawia się i Teo! Hermionie przyszło decydować samej o sprawi, która ją nurtowała i jestem z niej dumna! :-)
Powodzenia na rozmowie! Cóż to za kierunek? :-) Testy i po testach, tak jest ta ulga, to fakt! ;-)
Szablonik ciekawy, aczkolwiek to w tamtym się zakochałam.. <3
CzytelniczkaGreen.
Nie wychodzisz z formy, to wspaniałe. Nie jestes jeszcze w liceum, a piszesz bardzo , bardzo dobrze i dojrzale. Wiele treści ukrywasz miedzy wersami. Tekst az kipi od emocji. Decyzje,ktore trzeba podjąć, nie sa łatwe i sama nie wiem, czy hermiona dobrze zrobiła. Ale chyba tak, tylko ze w takiej sytuacji jednak przyjaciele moga zostać narażeni, Nott tez (swoja droga bardzo mi sie podobało, jak w małej czesci dłuższego zdania napisałas, jak sie spotkali i ze az kipialo to od uczucia, jakie jest miedzy nimi). Bardzo podobał mi sie sposob, w jaki opisalas rozmowę hermiony z crytem na korytarzu; to była prawdziwa bitwa, majstersztyk. Cała wcześniejsza notka była zas świetny, wprowadzenie,, a dumbledore jak zwykle nie mowiac nic, powiedział wszystko. Boje sie, jak to sie kończy, ale jestem dobrej nadziei, bo mysle dokładnie tak samo jak podsumowała te wydarzenia granger. Wlasnie, w twoich postach genialne jest, ze mogłyby tez stanowić pojedyncza całość, bo zawsze maja przesłanie... Mysle, ze musisz wydać książkę xD zaparszam na nowosc do mńe na zapiski-condawiramurs.blogspot.com
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny! W końcu wszystko zaczyna się układać i mam nadzieję, że dasz nam się trochę nacieszyć BARDZO DOBRYMI stosunkami pomiędzy Hermioną a Teodorem. Zaczęłam czytać twojego bloga tydzień temu i dzisiaj jak skończyłam czytać stwierdziłam, że nie dam długo radu bez wyjątku. Czekam z niecierpliwością i szczerze przyznam że piszesz coraz lepiej. Nie ma już literówek, ani innych błędów, które czasem dostrzegałam. Dobrych wyników z testów ci życzę i weny do napisania następnego rozdziału, który z pewnością nas zaskoczy!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Empatiooo <3 całą noc siedziałam nad telefonem i przeczytałam CALUSIEŃKIE Twoje opowiadanie. Świetnie piszesz, poruszyłaś moje kamienne matematyczne serce, nie żyję z zachwytu nad twoim talentem. Ponadto: NIESAMOWITA wyobraźnia, aż się bałam w nocy pójść do łazienki ;p Oceanów weny życzę, i czekam na następny rozdział!!! <3
OdpowiedzUsuń/Ayleen